24 kwietnia 2022

Sto osiemdziesiąt

Beatrycze

– Nie ma mowy.

Beatrycze zamarła. Przez chwilę wpatrywała się w Leanę, sama niepewna, co bardziej ją zaskoczyło – zacięty wyraz twarzy siostry, czy może słowa, które właśnie padły z jej ust.

– Ale… – zaczęła, jednak tym razem nie miała nawet okazji, żeby dokończyć.

– Nie wyprowadzę się stąd – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem Leana. Trycze nie przypominała sobie, by przez ostatnie tygodnie przyszło im rozmawiać w taki sposób. – A teraz skończy temat, proszę.

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Wbiła wzrok w stojącą tuż przed nią siostrę, uważnie obserwując jak ta wymija kanapę i kieruje się w głąb mieszkania. Poruszała się pewnie, nad wyraz swobodnie i to wystarczyło, by uświadomić Beatrycze, że dziewczyna najwyraźniej zdążyła zadomowić się w mieszkaniu Ulricha.

Odetchnęła, choć powietrze już dawno stało się zbędnym dodatkiem. Spróbowała się uspokoić, ale to okazało się trudne, zwłaszcza że w pamięci wciąż miała wszystko, co wydarzyło się miedzy tu a teraz. Śmierć Gai nie dawała jej spokoju, tak jak i zamieszanie, które wywołała. W efekcie Beatrycze miała wrażenie, że balansuje gdzieś na bliżej nieokreślonej krawędzi, coraz bliższa tego, żeby jednak stracić równowagę.

To, że powinna spotkać się z Leaną i uświadomić jej sytuację, stało się jasne jeszcze przed powrotem. Trycze już raz popełniła błąd, biernie obserwując jak wokół niej i ważnych dla niej osób powoli zaciska się coś niebezpiecznego. Tym razem zamierzała być czujna, nie wspominając o tym, że czuła się za siostrę odpowiedzialna. Skoro sama pozostawała nieśmiertelna, była najmniej narażona, czego jednak nie dało się powiedzieć o Leanie. Co prawda nie miała pewności, na ile niebezpieczna mogła okazać się Ophelia, ale i tak wolała zachować ostrożność. Biorąc pod uwagę, że nawet świat samej bogini okazał się niewystarczający, Beatrycze miała wystarczająco wiele powodów, żeby się martwić.

Sęk w tym, że nie przewidziała oporu ze strony samej Leany. Dziewczyna co prawda wysłuchała jej i przyjęła wszystko bez zbędnych protestów, ale gdy tylko Trycze zasugerowała powrót do domu…

– Złościsz się na mnie? – usłyszała i tym razem głos siostry zabrzmiał o wiele łagodniej.

W roztargnieniu przeniosła wzrok na Leanę. Wydawała się zmieszana, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, w jaki sposób zareagowała. Beatrycze wyraźnie widziała niespokojny błysk w jej błękitnych oczach. Słyszała krążącą w żyłach dziewczyny krew i to też wystarczyło, by pojęła, że ta była zdenerwowana.

Oczywiście, że tak. Jasne, że rozumie zagrożenie…

Beatrycze powstrzymała grymas. Przełknęła z trudem, czując nieprzyjemne pieczenie w gardle. Natychmiast wstrzymała oddech, w ostatniej chwili powstrzymując pragnienie, żeby cofnąć się o krok. Chciała zachowywać się naturalnie, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe, ale to okazało się o wiele trudniejsze niż do tej pory. Fakt, że stanowczo odmówiła Lawrence’owi, kiedy zasugerował, że mógłby ją towarzyszyć, niczego nie ułatwiał.

Zakładała, że jest dość silna, żeby porozmawiać z Leaną. Przez tygodnie spędzone pod jednym dachem zdążyła przywyknąć do słodyczy krwi siostry na tyle, by nie mieć poczucia, że w każdej chwili mogłaby rzucić się jej do gardła. Ba! Dała radę wziąć udział w uroczystościach z okazji otwarcia klubu. Co prawda udział zwykłych ludzi był wtedy znikomy, ale mimo wszystko ludzka krew okazała się wystarczająco wyczuwalna. Och, no i bez większych problemów towarzyszyła Cameronowi i Shannon, choć podejrzewała, że telepata na swój sposób ograniczał dochodzące do niej bodźce. W końcu chodziło właśnie o Cammy’ego.

W tamtej chwili dotarło do niej, że może jednak wcale nie była aż taka opanowana. Kiedy na domiar złego do głosu doszły negatywne emocje, Beatrycze jednak poczuła się tak, jakby spadała… A przynajmniej była tego bliska.

Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści i schowała je za plecami, nie chcąc dodatkowo niepokoić Leany. Wystarczyło, że obserwując ją, już i tak miała wrażenie, że dziewczyna się spięła.

– Nie – wykrztusiła z opóźnieniem. – Oczywiście, że nie… Po prostu się martwię.

Nie skłamała. No, nie do końca, choć w tamtej chwili nie była już niczego pewna. Nagle uświadomiła sobie, dlaczego czasami tak niewiele trzeba było, żeby wytrącić z równowagi L. Może wampiry tak już miały, szczególnie gdy brakowało im doświadczenia.

Leana nie wyglądała na przekonaną. Mimo wszystko zabrzmiała nieco spokojniej, kiedy ponownie się odezwała.

– Ja też – zapewniła, spoglądając Beatrycze w oczy. Jej własne okazały się duże i pełne łez. – Wciąż nie wierzę, że Gai już nie ma. Ja… – Nerwowym gestem otarła twarz. – Nie wątpię w to, co mi powiedziałaś. W to, że ja też mogłabym… – Urwała. Przez jej twarz przemknął cień. – Nieważne. Chodzi mi o to, że dam sobie radę. Ulrich i ja…

– Gdzie on jest? – zapytała wprost.

Prawie natychmiast pożałowała tej bezpośredniości. Jest dorosła, tak? Oczywiście, że chcę ułożyć sobie życie, warknęła na siebie w duchu, ale dostosowanie się do własnych rad okazało się trudne. W tamtej chwili pojęła, dlaczego Carlisle potrafił wydzwaniać do niej nawet wiedząc, że istniała niewielka szansa, że Lawrence spróbuje ją skrzywdzić.

– Pracuje – odparła wymijająco Leana. – On też ma swoje problemy. I właśnie dlatego powinnam tutaj zostać.

W głosie siostry Beatrycze doszukała się czegoś, czego nie widziała u niej nigdy wcześniej. To był rodzaj zdecydowania, którego ta nie wykazywała ani lata temu, gdy obie pozostawały cudownie nieświadomymi ludźmi, ani po śmierci, kiedy jako dusza próbowała dostosować się do zasad narzucanych przez Ciemność czy Ariadnę. To było niczym iskra, której nie dało się tak po prostu zignorować i której źródło wydało się Trycze aż nazbyt oczywiste.

Ulrich.

Powinna dostrzec to wcześniej, zwłaszcza po tym jak Leana z dnia na dzień zdecydowała się wyprowadzić. Czy tak samo zachowywała się, kiedy chodziło o L? Być może, a jednak…

– Przepraszam. – W roztargnieniu przeczesała włosy palcami. Przez chwilę tkwiła w bezruchu, gorączkowo szukając jakiegokolwiek usprawiedliwienia. Ostatecznie nie znalazła żadnego i z jękiem ukryła twarz w dłoniach. – Nie powinnam. Ja po prostu…

Zacisnęła usta, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że właśnie się pogrążała. O bogini, to przecież nie tak, że chciała być nadopiekuńcza. Dostawała szału, kiedy ktoś zachowywał się w ten sam sposób względem niej, nawet jeśli rozumiała powody. Leana w tym wszystkim i tak pozostawała o wiele bardziej świadoma, zwłaszcza że nikt nie pozbawił jej wspomnień. I najwyraźniej wiedziała, czego chce, nawet jeśli dla Beatrycze wciąż pozostawało to nieprawdopodobne.

Wyraźnie usłyszała kroki siostry. Wyczuła bijące od ciała Leany cierpło i mimowolnie spięła się, dobrze wiedząc, że dziewczyna przystanęła tuż obok. Dla pewności wstrzymała oddech, nie chcąc ryzykować, zwłaszcza gdy w pełni ludzkie ramiona owinęły się wokół niej.

Nawet jeśli Leana czuła się jakkolwiek dziwnie z tym, że mogłaby obejmować wampira, nie dała niczego po sobie poznać.

– W porządku. Dobrze, że mi powiedziałaś. Teraz jeszcze uwierz, że sobie poradzę – oznajmiła z przekonaniem. Beatrycze nade wszystko pragnęła jej uwierzyć. – Wtedy nie miałyśmy pojęcia z czym walczymy. Zobaczysz, że będzie inaczej… No i mam Ulricha – dodała, a w jej głosie dało się wyczuć uśmiech. – Powiem mu, kiedy wróci. Chyba już się przyzwyczaił, że opowiadam mu dziwne rzeczy.

– Jest łowcą – zauważyła przytomnie Beatrycze. – Powinien być przyzwyczajony.

Leana parsknęła śmiechem.

– Próbuje być łowcą na emeryturze – poprawiła usłużnie. – No i wątpię, by jakiekolwiek szkolenie obejmowało zajmowanie się dziewczyną, która wróciła zza grobu.

– Mógłby pogadać o tym z L.

Tym razem sama nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Poczuła się lepiej, choć na moment odrzucając od siebie niechciane myśli. Czuła, że napięcie opadło, przynajmniej do pewnego stopnia. Co prawda wciąż martwiła się o Leanę, ale naciskanie na nią wydawało się prowadzić donikąd.

Jakby w odpowiedzi na zmianę nastroju, dziewczyna ujęła Beatrycze za ramię i pociągnęła za sobą. Ostatecznie rozsiadły się na kanapie, wtulone w siebie, prawie jak całe lata temu, jeszcze za ludzkiego życia. Trycze nie pamiętała już, kiedy spędzanie ze sobą czasu przyszło im z równie wielką swobodą.

– Więc… – zaczęła, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. – To już tak na poważnie, czy…?

– Nie wiem, o co mnie pytasz – wymamrotała Leana, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

Zarumieniła się. Beatrycze wyraźnie to zauważyła, choć o wiele wyraźniejsze okazało się nagłe uderzenie ciepła. Mimowolnie spięła się, nie będąc w stanie pozostać obojętna na krążącą w żyłach siostry krew. Pomyślała, że powinna się odsunąć, ale nie odważyła się poruszyć.

Weź się w garść, nakazała sobie stanowczo.

Ale to wcale nie było takie proste. Znajoma czy też nie, słodycz posoki wciąż była w stanie namieszać jej w głowie. Pieczenie w gardle przybrało na sile, silniejsze niż do tej pory.

– Beatrycze?

Zmartwiony głos Leany doszedł do niej jakby z oddali. Zamrugała i w roztargnieniu przeniosła wzrok na twarz dziewczyny, przez chwilę niepewna, w jaki sposób powinna zrozumieć błysk niepokoju w błękitnych tęczówkach. Rozsądek podpowiadał jej, że coś było nie tak, ale mimo wszystko… Och, w jakim sensie? Dlaczego miałoby być nie w porządku, skoro po prostu rozmawiały?

Tym razem nie zdołała wykrztusić z siebie nawet słowa. Nerwowo zacisnęła palce na brzegu kanapy, tylko cudem kontrolując siłę na tyle, by nie uszkodzić mebla. W głowie wciąż miała mętlik, niezdolna choćby próbować określić, jak powinna się zachować. Gdyby tylko zechciała, mogłaby poderwać się i natychmiast wyjść, ale…

– Trycze? – zaczęła raz jeszcze Leana. – Hej…

Dłoń przemknęła zaledwie kilka centymetrów od twarzy wampirzycy. Poruszała się jakby w zwolnionym tempie, delikatna, zaróżowiona i z całą siatką biegnących tuż pod skórą żyłek.

Beatrycze nie od razu zarejestrowała ważny ruch… A jednak musiała się na niego zdobyć, skoro jej palce bezceremonialnie owinęły się wokół nadgarstka Leany. Błękitne oczy odszukały jej własne i tym razem zamiast niepokoju, Trycze doszukała się wyłącznie przerażenia. Wyczuła, że siostra sztywnieje pod jej dotykiem, już nie sprawiając wrażenia rozbawionej.

Przecież ja tylko…

Tyle że nie potrafiła dokończyć tej myśli.

Gdyby była człowiekiem, jak nic zrobiłoby jej się gorąco. Tkwiła w bezruchu, niczym w transie spoglądając to na bladą twarz Leany, to znów na pochwycony nadgarstek. Znów zwróciła uwagę na biegnące pod skórą żyły i to wystarczyło, by do głosu znów doszedł głód. Kiedy zaś przeniosła wzrok wyżej i przekonała się, że dużo wyraźniej czuje obecność krwi, patrząc na pulsujący punkt na gardle…

Poderwała się tak gwałtownie, że aż potrąciła kanapę. Wzdrygnęła się, kiedy mebel z hukiem uderzył o ścianę. Leana krzyknęła i skuliła się, wyraźnie przerażona, zwłaszcza że wciąż siedziała na krawędzi. Wtuliła się w oparcie. Jasne włosy opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając, ale nawet mimo tego Beatrycze wystarczająco wyraźnie widziała zarówno jej minę, jak i zlęknione spojrzenie.

Och nie, nie, nie…

Na drżących nogach Beatrycze cofnęła się o krok. Wyczuła, że biodrem znów o coś uderzyła, ale nawet nie sprawdziła, który mebel tym razem stanął jej na przeszkodzie. To już nie miało znaczenia.

– Ja nie… ja muszę… – wyrzuciła z siebie na wydechu.

Zabrakło jej powietrze, ale nie odważyła się zaczerpnąć tchu. Raz jeszcze spojrzała na siostrę, po czym niemal biegiem ruszyła ku drzwiom, jedynie silą woli zmuszając się do zachowania względnie ludzkiego tempa. Gdzieś za plecami usłyszała nawoływanie Leany, ale nie zareagowała, chcąc jak najszybciej dostać się na świeże powietrze.

Potrzebowała dłuższej chwili, by poradzić sobie z drzwiami. Nie były zakluczone, a jednak uporanie się z prostą zasuwką okazało się wyzwaniem równie wielkim, co i trzymanie nerwów na wodzy. Beatrycze wypadła na korytarz i spłynęła ze schodów, przeskakując po kilka stopni na raz. Była pewna, że gdyby wciąż pozostawała człowiekiem, przy pierwszej okazji potknęłaby się o własne nogi, ale nie potrafiła się tym przejąć. Prawda zresztą była taka, że gdyby nie wampirza natura, nie musiałaby uciekać z poczuciem, że za moment wydarzy się coś niedobrego.

Przystanęła na półpiętrze. Ciężko oparła się o ścianę, wciąż walcząc z przyzwyczajeniem, nakazującym jej zaczerpnąć tchu. Nie potrzebowała powietrza, by normalnie funkcjonować, ale ciało wydawało się wiedzieć swoje. Mętlik w głowie nie pomagał, dodatkowo potęgowany przez pędzące do przodu, coraz to bardzo chaotyczne myśli.

Co chciałam zrobić…? Ale przecież wiedziała, choć dużo prościej byłoby udawać, że to nie tak – i że wcale nie balansowała gdzieś na krawędzi, bliska utraty cierpliwości. Chciała wierzyć, że coś pomyliła, ale…

Potrząsnęła głową. Jednak zaczerpnęła tchu i zaraz tego pożałowała, przez moment mając wrażenie, że ktoś wetknął jej do gardła rozpalony do białości pogrzebacz.

Gdzieś w kieszeni poczuła wibrację telefonu. Wsunęła dłoń do kieszeni, ale nie zdobyła się na nic więcej. I tak nie miała okazji nawet zerknąć na wyświetlacz, zbytnio przejęta z tym, że na schodach usłyszała zmierzające ku niej kroki.

– Leana, nie! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Własny głos wydał jej się obcy, zbyt głośny i dodatkowo zwielokrotniony przez królujące na korytarzu echo. Kroki natychmiast ucichły. Beatrycze odetchnęła, z ulgą przyjmując fakt, że siostra najwyraźniej zamierzała usłuchać. W tamtej chwili nie miało znaczenia, co tak naprawdę kryło się za tą decyzją – lęk czy może pobrzmiewające w tonie Trycze ostrzeżenie.

Nie ufała sobie. Ani trochę, w najmniejszym nawet stopniu. Głód nie ustępował, choć przynajmniej wciąż była w stanie utrzymać go w ryzach. Wolała nie sprawdzać, co mogłoby się stać, gdyby pozwoliła Leanie się do siebie zbliżyć. Samo to, że wymknęła się z mieszkania, było niczym szczęście w nieszczęściu. Co prawda Beatrycze wiedziała, że wciąż wszystko mogło pójść nie tak – w końcu wystarczyło, żeby napatoczyła się na pierwszego przechodnia na ulicy – ale jak długo wciąż się powstrzymywała…

Mocniej zacisnęła palce na telefonie. Tym razem zerknęła na telefon i aż parsknęła, widząc na wyświetlaczu krótką, ale treściwą wiadomość od Alice.

 

Zostań tam, gdzie jesteś.

Sage jest w drodze.

 

W tamtej chwili sama nie była pewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Przynajmniej wylądowała w środku miasta, z daleka od istot, które potencjalnie mogłyby zakłócić wizje wampirzycy. Och, tyle dobrego. Co więcej, Alice nie próbowała desperacko się dobijać, co pewnie zrobiłaby, gdyby zobaczyła, że Beatrycze morduje nie tylko Leanę, ale też cały blok. Sama myśl o tym wydawała się przerażająca, ale zarazem niepokojąco wręcz realna.

I Sage… Był w klubie?, pomyślała, choć to w tym wszystkim wydawało się najmniej istotne. Z drugiej strony, w końcu miała okazję, żeby się z nią zobaczyć. Przynajmniej zakładała, że nie zamierzał unikać jej aż do tego stopnia, by zostawić ją samą sobie w takiej sytuacji. To jeszcze o niczym nie świadczyło, zresztą okoliczności mogłyby być lepsze, ale perspektywa spotkania z wampirem wydawała się lepsza nić nic.

Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Tyle wystarczyło, by przez umysł Beatrycze przemknęło zdecydowanie zbyt wiele myśli i scenariuszy na raz. Chwilami nie była pewna, czy bardziej nienawidziła, czy może jednak na swój sposób ceniła cechy, które wyróżniały wampiry. Łatwość, z jaką się rozpraszała, czasami potrafiła być zbawienna, ale…

A potem do Beatrycze dotarło coś jeszcze. Wyprostowała się niczym struna, po czym z niedowierzaniem spojrzała w dół schodów, co najmniej oszołomiona tym, że tak późno zareagowała na podsuwane przez zmysły bodźce.

To nie kroki Leany usłyszała wcześniej. Zrozumiała to w chwili, w której dostrzegła stojącą kilkanaście stopni niżej, uważnie ją obserwującą kobietę. W normalnym wypadku pewnie nawet nie zwróciłaby na nią uwagi, ale tkwiąc na opustoszałym korytarzu i walcząc z głodem, obecność śmiertelniczki okazała się aż nazbyt wyraźna. Beatrycze momentalnie wyryła sobie w pamięci ciemne włosy, zdecydowane rysy i niepokojący błysk w stalowoszarych oczach nieznajomej. Kobieta mogła mieć najwyżej czterdzieści lat i na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale… Och, ale.

Wampirzyca poruszyła się niespokojnie. Robiąc wszystko, by zachowywać się jak najbardziej naturalnie, powoli wyprostowała się i opuściła ramiona. Spróbowała się uśmiechnąć, ale to okazało się wyzwaniem, które ostatecznie ją przerosło. W efekcie mogła tylko zgadywać, jak prezentowała się w oczach nieznajomej, skoro ta spoglądała na nią w tak pełen obaw sposób.

Zbyt świadomie.

Ta myśl poradziła Beatrycze bardziej niż cokolwiek innego. Przebiła się nawet przez głód, choć na chwilę pozwalając zapomnieć o wcześniejszym pragnieniu krwi. Muszę stąd iść. Teraz, przeszło jej przez myśl i chociaż to zakrawało na szaleństwo, pod każdym możliwym kątem przecząc temu, co w wiadomości napisała Alice, Trycze nie potrafiła zachować się inaczej.

Śmiertelniczka wyraźnie pobladła, kiedy Beatrycze ruszyła w dół schodów. Przesunęła się bliżej ściany, zupełnie jakby chciała stać się z nią jednością, wyraźnie wzdrygając się, kiedy wampirzyca przemknęła tuż obok niej. Zbiegając po kolejnych stopniach, Trycze wciąż czuła na sobie przenikliwe spojrzenie stalowoszarych oczu. Wiedziała, że ta kobieta ją obserwuje – z obawą, w pełni świadomie, zupełnie inaczej niż ludzie, z którymi sporadycznie miewała styczność. I chociaż mogła sobie wyobrazić, że niektórzy bywali wystarczająco wrażliwi, by zareagować na niebezpieczeństwo, nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś takim.

Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim w końcu dotarła do głównego wyjścia. Wypadła na zewnątrz, w duchu modląc się o to, by jednak nie wpaść na jakiegoś przechodnia. Poczuła chłód powietrza na policzkach, ale nawet wtedy nie odważyła się odetchnąć, wcześniej dla pewności czujnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo.

Spokój. W pobliżu zauważyła jedynie kilka zaparkowanych samochodów, jednak w pobliżu żadnego nie zauważyła ludzi. Przez myśl przeszło jej, że jeden mógł należeć do mijanej na klatce ciemnowłosej kobiety, ale prawie natychmiast odsunęła od siebie te rozważania. To przecież nie miało znaczenia.

Więc czemu…?

Coś było nie tak. Ta kobieta, jej spojrzenie… Czy wiedziała? Biorąc pod uwagę, że w tym samym budynku mieszkał federalny, który dodatkowo miał konszachty z łowcami, wszystko wydawało się prawdopodobne. A może po prostu była przewrażliwiona, w stresie dopowiadając sobie rzeczy, które nie miały miejsca. Może ta kobieta wcale nie spoglądała na nią aż tak dziwnie, a po prostu zaniepokoiły ją krzyki i widok wzburzonej nieznajomej, która w bezruchu tkwiła na schodach…

– Beatrycze!

Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której usłyszała głos Sage’a. Natychmiast poderwała głowę i bez zastanowienia popędziła ku zmierzającemu w jej stronę mężczyźnie. Bezceremonialnie wpadła mu w ramiona, aż wygiął się, dopiero po chwili odzyskując równowagę. Natychmiast przygarnął ją do siebie, w uspokajającym geście przeczesując włosy Beatrycze palcami.

– Przepraszam – westchnęła. W końcu odważyła się zaczerpnąć tchu, przy okazji z ulgą odkrywając, że zapach Sage’a skutecznie przysłonił wszystkie inne. – Za zamieszanie. Ja tylko… Znaczy…

– Bredzisz od rzeczy, mon chéri – oznajmił i zabrzmiało to niemal pogodnie.

Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna znaleźć na to odpowiedzi. Nie sądziła zresztą, by wampir jakiejkolwiek oczekiwał. Był spokojny i uprzejmy, dokładnie tak jak zawsze. I, o bogini, naprawdę była mu za to wdzięczna.

Sage odczekał chwilę, po czym odsunął ją od siebie. Jego dłonie na krótką chwilę spoczęły na jej ramionach, nim ostatecznie zdecydował się ująć wciąż roztrzęsioną Beatrycze za obie dłonie.

– Chodź, odwiozę cię do domu – zaoferował, skinieniem głowy wskazując odpowiedni kierunek. – Jesteś tutaj sama?

– Uparłam się. L. mi ustąpił – przyznała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.

Skwitował te słowa śmiechem. Sama zdecydowanie nie czuła się rozbawiona, ale zdecydowała się tego nie komentować.

– Diabeł, nie kobieta.

Nie dodał niczego więcej. Kiedy tylko znaleźli się przy samochodzie, Beatrycze bez słowa wsiadła. Skuliła się na przednim siedzeniu, w myślach wciąż rozpamiętując to, co się stało: przerażone spojrzenie Leany i… tamtej kobiety.

To drugie prześladowało ją jeszcze długo po tym, jak Sage odpalił silnik i wyjechał na zatłoczone ulice Seattle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa