– Nie ma mowy.
Beatrycze
zamarła. Przez chwilę wpatrywała się w Leanę, sama niepewna, co
bardziej ją zaskoczyło – zacięty wyraz twarzy siostry, czy może słowa,
które właśnie padły z jej ust.
– Ale… –
zaczęła, jednak tym razem nie miała nawet okazji, żeby dokończyć.
– Nie wyprowadzę się
stąd – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem Leana. Trycze nie przypominała
sobie, by przez ostatnie tygodnie przyszło im rozmawiać w taki sposób.
– A teraz skończy temat, proszę.
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową. Wbiła wzrok w stojącą tuż przed nią
siostrę, uważnie obserwując jak ta wymija kanapę i kieruje się w głąb
mieszkania. Poruszała się pewnie, nad wyraz swobodnie i to wystarczyło,
by uświadomić Beatrycze, że dziewczyna najwyraźniej zdążyła zadomowić się
w mieszkaniu Ulricha.
Odetchnęła,
choć powietrze już dawno stało się zbędnym dodatkiem. Spróbowała się uspokoić,
ale to okazało się trudne, zwłaszcza że w pamięci wciąż miała
wszystko, co wydarzyło się miedzy tu a teraz. Śmierć Gai
nie dawała jej spokoju, tak jak i zamieszanie, które
wywołała. W efekcie Beatrycze miała wrażenie, że balansuje gdzieś na bliżej
nieokreślonej krawędzi, coraz bliższa tego, żeby jednak stracić równowagę.
To, że
powinna spotkać się z Leaną i uświadomić jej sytuację,
stało się jasne jeszcze przed powrotem. Trycze już raz popełniła błąd,
biernie obserwując jak wokół niej i ważnych dla niej osób powoli zaciska się
coś niebezpiecznego. Tym razem zamierzała być czujna, nie wspominając o tym,
że czuła się za siostrę odpowiedzialna. Skoro sama pozostawała
nieśmiertelna, była najmniej narażona, czego jednak nie dało się powiedzieć
o Leanie. Co prawda nie miała pewności, na ile niebezpieczna
mogła okazać się Ophelia, ale i tak wolała zachować ostrożność.
Biorąc pod uwagę, że nawet świat samej bogini okazał się niewystarczający,
Beatrycze miała wystarczająco wiele powodów, żeby się martwić.
Sęk w tym,
że nie przewidziała oporu ze strony samej Leany. Dziewczyna co prawda
wysłuchała jej i przyjęła wszystko bez zbędnych protestów, ale gdy
tylko Trycze zasugerowała powrót do domu…
– Złościsz się
na mnie? – usłyszała i tym razem głos siostry zabrzmiał o wiele
łagodniej.
W
roztargnieniu przeniosła wzrok na Leanę. Wydawała się zmieszana,
jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, w jaki sposób zareagowała.
Beatrycze wyraźnie widziała niespokojny błysk w jej błękitnych oczach.
Słyszała krążącą w żyłach dziewczyny krew i to też wystarczyło, by pojęła,
że ta była zdenerwowana.
Oczywiście,
że tak. Jasne, że rozumie zagrożenie…
Beatrycze
powstrzymała grymas. Przełknęła z trudem, czując nieprzyjemne pieczenie w gardle.
Natychmiast wstrzymała oddech, w ostatniej chwili powstrzymując
pragnienie, żeby cofnąć się o krok. Chciała zachowywać się naturalnie,
przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe, ale to okazało się
o wiele trudniejsze niż do tej pory. Fakt, że stanowczo odmówiła
Lawrence’owi, kiedy zasugerował, że mógłby ją towarzyszyć, niczego nie ułatwiał.
Zakładała,
że jest dość silna, żeby porozmawiać z Leaną. Przez tygodnie spędzone pod jednym
dachem zdążyła przywyknąć do słodyczy krwi siostry na tyle, by nie mieć
poczucia, że w każdej chwili mogłaby rzucić się jej do gardła.
Ba! Dała radę wziąć udział w uroczystościach z okazji otwarcia klubu.
Co prawda udział zwykłych ludzi był wtedy znikomy, ale mimo wszystko ludzka
krew okazała się wystarczająco wyczuwalna. Och, no i bez większych
problemów towarzyszyła Cameronowi i Shannon, choć podejrzewała, że
telepata na swój sposób ograniczał dochodzące do niej bodźce. W końcu
chodziło właśnie o Cammy’ego.
W tamtej
chwili dotarło do niej, że może jednak wcale nie była aż taka
opanowana. Kiedy na domiar złego do głosu doszły negatywne emocje,
Beatrycze jednak poczuła się tak, jakby spadała… A przynajmniej była
tego bliska.
Bezwiednie
zacisnęła dłonie w pieści i schowała je za plecami, nie chcąc
dodatkowo niepokoić Leany. Wystarczyło, że obserwując ją, już i tak miała
wrażenie, że dziewczyna się spięła.
– Nie –
wykrztusiła z opóźnieniem. – Oczywiście, że nie… Po prostu się martwię.
Nie
skłamała. No, nie do końca, choć w tamtej chwili nie była
już niczego pewna. Nagle uświadomiła sobie, dlaczego czasami tak niewiele
trzeba było, żeby wytrącić z równowagi L. Może wampiry tak już miały,
szczególnie gdy brakowało im doświadczenia.
Leana nie wyglądała
na przekonaną. Mimo wszystko zabrzmiała nieco spokojniej, kiedy ponownie się
odezwała.
– Ja też
– zapewniła, spoglądając Beatrycze w oczy. Jej własne okazały się
duże i pełne łez. – Wciąż nie wierzę, że Gai już nie ma. Ja… –
Nerwowym gestem otarła twarz. – Nie wątpię w to, co mi powiedziałaś.
W to, że ja też mogłabym… – Urwała. Przez jej twarz przemknął
cień. – Nieważne. Chodzi mi o to, że dam sobie radę. Ulrich i ja…
– Gdzie on
jest? – zapytała wprost.
Prawie
natychmiast pożałowała tej bezpośredniości. Jest dorosła, tak? Oczywiście,
że chcę ułożyć sobie życie, warknęła na siebie w duchu, ale dostosowanie się
do własnych rad okazało się trudne. W tamtej chwili pojęła,
dlaczego Carlisle potrafił wydzwaniać do niej nawet wiedząc, że istniała
niewielka szansa, że Lawrence spróbuje ją skrzywdzić.
– Pracuje –
odparła wymijająco Leana. – On też ma swoje problemy. I właśnie dlatego
powinnam tutaj zostać.
W głosie
siostry Beatrycze doszukała się czegoś, czego nie widziała u niej
nigdy wcześniej. To był rodzaj zdecydowania, którego ta nie wykazywała
ani lata temu, gdy obie pozostawały cudownie nieświadomymi ludźmi, ani po śmierci,
kiedy jako dusza próbowała dostosować się do zasad narzucanych przez
Ciemność czy Ariadnę. To było niczym iskra, której nie dało się
tak po prostu zignorować i której źródło wydało się Trycze
aż nazbyt oczywiste.
Ulrich.
Powinna
dostrzec to wcześniej, zwłaszcza po tym jak Leana z dnia na dzień
zdecydowała się wyprowadzić. Czy tak samo zachowywała się, kiedy
chodziło o L? Być może, a jednak…
–
Przepraszam. – W roztargnieniu przeczesała włosy palcami. Przez chwilę
tkwiła w bezruchu, gorączkowo szukając jakiegokolwiek usprawiedliwienia.
Ostatecznie nie znalazła żadnego i z jękiem ukryła twarz w dłoniach.
– Nie powinnam. Ja po prostu…
Zacisnęła
usta, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że właśnie się pogrążała. O bogini,
to przecież nie tak, że chciała być nadopiekuńcza. Dostawała szału,
kiedy ktoś zachowywał się w ten sam sposób względem niej, nawet jeśli
rozumiała powody. Leana w tym wszystkim i tak pozostawała o wiele
bardziej świadoma, zwłaszcza że nikt nie pozbawił jej wspomnień. I najwyraźniej
wiedziała, czego chce, nawet jeśli dla Beatrycze wciąż pozostawało to nieprawdopodobne.
Wyraźnie
usłyszała kroki siostry. Wyczuła bijące od ciała Leany cierpło i mimowolnie
spięła się, dobrze wiedząc, że dziewczyna przystanęła tuż obok. Dla pewności
wstrzymała oddech, nie chcąc ryzykować, zwłaszcza gdy w pełni ludzkie
ramiona owinęły się wokół niej.
Nawet jeśli
Leana czuła się jakkolwiek dziwnie z tym, że mogłaby obejmować
wampira, nie dała niczego po sobie poznać.
– W porządku.
Dobrze, że mi powiedziałaś. Teraz jeszcze uwierz, że sobie poradzę – oznajmiła
z przekonaniem. Beatrycze nade wszystko pragnęła jej uwierzyć. –
Wtedy nie miałyśmy pojęcia z czym walczymy. Zobaczysz, że będzie
inaczej… No i mam Ulricha – dodała, a w jej głosie dało się
wyczuć uśmiech. – Powiem mu, kiedy wróci. Chyba już się przyzwyczaił, że
opowiadam mu dziwne rzeczy.
– Jest
łowcą – zauważyła przytomnie Beatrycze. – Powinien być przyzwyczajony.
Leana
parsknęła śmiechem.
– Próbuje
być łowcą na emeryturze – poprawiła usłużnie. – No i wątpię, by jakiekolwiek
szkolenie obejmowało zajmowanie się dziewczyną, która wróciła zza grobu.
– Mógłby
pogadać o tym z L.
Tym razem
sama nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Poczuła się lepiej,
choć na moment odrzucając od siebie niechciane myśli. Czuła, że
napięcie opadło, przynajmniej do pewnego stopnia. Co prawda wciąż martwiła się
o Leanę, ale naciskanie na nią wydawało się prowadzić
donikąd.
Jakby w odpowiedzi
na zmianę nastroju, dziewczyna ujęła Beatrycze za ramię i pociągnęła
za sobą. Ostatecznie rozsiadły się na kanapie, wtulone w siebie,
prawie jak całe lata temu, jeszcze za ludzkiego życia. Trycze nie pamiętała
już, kiedy spędzanie ze sobą czasu przyszło im z równie wielką swobodą.
– Więc… –
zaczęła, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. – To już
tak na poważnie, czy…?
– Nie wiem,
o co mnie pytasz – wymamrotała Leana, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Zarumieniła
się. Beatrycze wyraźnie to zauważyła, choć o wiele wyraźniejsze
okazało się nagłe uderzenie ciepła. Mimowolnie spięła się, nie będąc
w stanie pozostać obojętna na krążącą w żyłach siostry krew.
Pomyślała, że powinna się odsunąć, ale nie odważyła się poruszyć.
Weź się
w garść, nakazała sobie stanowczo.
Ale to wcale
nie było takie proste. Znajoma czy też nie, słodycz posoki wciąż była
w stanie namieszać jej w głowie. Pieczenie w gardle
przybrało na sile, silniejsze niż do tej pory.
– Beatrycze?
Zmartwiony
głos Leany doszedł do niej jakby z oddali. Zamrugała i w roztargnieniu
przeniosła wzrok na twarz dziewczyny, przez chwilę niepewna, w jaki sposób
powinna zrozumieć błysk niepokoju w błękitnych tęczówkach. Rozsądek
podpowiadał jej, że coś było nie tak, ale mimo wszystko… Och, w jakim
sensie? Dlaczego miałoby być nie w porządku, skoro po prostu rozmawiały?
Tym razem
nie zdołała wykrztusić z siebie nawet słowa. Nerwowo zacisnęła palce
na brzegu kanapy, tylko cudem kontrolując siłę na tyle, by nie uszkodzić
mebla. W głowie wciąż miała mętlik, niezdolna choćby próbować określić,
jak powinna się zachować. Gdyby tylko zechciała, mogłaby poderwać się
i natychmiast wyjść, ale…
– Trycze? –
zaczęła raz jeszcze Leana. – Hej…
Dłoń
przemknęła zaledwie kilka centymetrów od twarzy wampirzycy. Poruszała się
jakby w zwolnionym tempie, delikatna, zaróżowiona i z całą
siatką biegnących tuż pod skórą żyłek.
Beatrycze
nie od razu zarejestrowała ważny ruch… A jednak musiała się
na niego zdobyć, skoro jej palce bezceremonialnie owinęły się wokół
nadgarstka Leany. Błękitne oczy odszukały jej własne i tym razem
zamiast niepokoju, Trycze doszukała się wyłącznie przerażenia. Wyczuła, że
siostra sztywnieje pod jej dotykiem, już nie sprawiając wrażenia rozbawionej.
Przecież
ja tylko…
Tyle że nie potrafiła
dokończyć tej myśli.
Gdyby była
człowiekiem, jak nic zrobiłoby jej się gorąco. Tkwiła w bezruchu, niczym
w transie spoglądając to na bladą twarz Leany, to znów na pochwycony
nadgarstek. Znów zwróciła uwagę na biegnące pod skórą żyły i to wystarczyło,
by do głosu znów doszedł głód. Kiedy zaś przeniosła wzrok wyżej
i przekonała się, że dużo wyraźniej czuje obecność krwi, patrząc na pulsujący
punkt na gardle…
Poderwała się
tak gwałtownie, że aż potrąciła kanapę. Wzdrygnęła się, kiedy mebel z hukiem
uderzył o ścianę. Leana krzyknęła i skuliła się, wyraźnie przerażona,
zwłaszcza że wciąż siedziała na krawędzi. Wtuliła się w oparcie.
Jasne włosy opadły jej na twarz, częściowo ją przysłaniając, ale nawet
mimo tego Beatrycze wystarczająco wyraźnie widziała zarówno jej minę, jak
i zlęknione spojrzenie.
Och nie,
nie, nie…
Na drżących
nogach Beatrycze cofnęła się o krok. Wyczuła, że biodrem znów o coś
uderzyła, ale nawet nie sprawdziła, który mebel tym razem stanął jej na przeszkodzie.
To już nie miało znaczenia.
– Ja nie…
ja muszę… – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Zabrakło
jej powietrze, ale nie odważyła się zaczerpnąć tchu. Raz jeszcze
spojrzała na siostrę, po czym niemal biegiem ruszyła ku drzwiom,
jedynie silą woli zmuszając się do zachowania względnie ludzkiego
tempa. Gdzieś za plecami usłyszała nawoływanie Leany, ale nie zareagowała,
chcąc jak najszybciej dostać się na świeże powietrze.
Potrzebowała
dłuższej chwili, by poradzić sobie z drzwiami. Nie były
zakluczone, a jednak uporanie się z prostą zasuwką okazało się
wyzwaniem równie wielkim, co i trzymanie nerwów na wodzy. Beatrycze
wypadła na korytarz i spłynęła ze schodów, przeskakując po kilka
stopni na raz. Była pewna, że gdyby wciąż pozostawała człowiekiem, przy
pierwszej okazji potknęłaby się o własne nogi, ale nie potrafiła się
tym przejąć. Prawda zresztą była taka, że gdyby nie wampirza natura, nie musiałaby
uciekać z poczuciem, że za moment wydarzy się coś niedobrego.
Przystanęła
na półpiętrze. Ciężko oparła się o ścianę, wciąż walcząc z przyzwyczajeniem,
nakazującym jej zaczerpnąć tchu. Nie potrzebowała powietrza, by normalnie
funkcjonować, ale ciało wydawało się wiedzieć swoje. Mętlik w głowie
nie pomagał, dodatkowo potęgowany przez pędzące do przodu, coraz to bardzo
chaotyczne myśli.
Co
chciałam zrobić…? Ale przecież wiedziała, choć dużo prościej byłoby
udawać, że to nie tak – i że wcale nie balansowała gdzieś na krawędzi,
bliska utraty cierpliwości. Chciała wierzyć, że coś pomyliła, ale…
Potrząsnęła
głową. Jednak zaczerpnęła tchu i zaraz tego pożałowała, przez moment mając
wrażenie, że ktoś wetknął jej do gardła rozpalony do białości
pogrzebacz.
Gdzieś w kieszeni
poczuła wibrację telefonu. Wsunęła dłoń do kieszeni, ale nie zdobyła się
na nic więcej. I tak nie miała okazji nawet zerknąć na wyświetlacz,
zbytnio przejęta z tym, że na schodach usłyszała zmierzające ku niej
kroki.
– Leana,
nie! – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Własny głos
wydał jej się obcy, zbyt głośny i dodatkowo zwielokrotniony przez królujące
na korytarzu echo. Kroki natychmiast ucichły. Beatrycze odetchnęła, z ulgą
przyjmując fakt, że siostra najwyraźniej zamierzała usłuchać. W tamtej
chwili nie miało znaczenia, co tak naprawdę kryło się za tą
decyzją – lęk czy może pobrzmiewające w tonie Trycze ostrzeżenie.
Nie ufała
sobie. Ani trochę, w najmniejszym nawet stopniu. Głód nie ustępował,
choć przynajmniej wciąż była w stanie utrzymać go w ryzach. Wolała
nie sprawdzać, co mogłoby się stać, gdyby pozwoliła Leanie się
do siebie zbliżyć. Samo to, że wymknęła się z mieszkania, było
niczym szczęście w nieszczęściu. Co prawda Beatrycze wiedziała, że wciąż
wszystko mogło pójść nie tak – w końcu wystarczyło, żeby napatoczyła się
na pierwszego przechodnia na ulicy – ale jak długo wciąż się
powstrzymywała…
Mocniej
zacisnęła palce na telefonie. Tym razem zerknęła na telefon i aż
parsknęła, widząc na wyświetlaczu krótką, ale treściwą wiadomość od Alice.
Zostań tam,
gdzie jesteś.
Sage jest
w drodze.
W tamtej
chwili sama nie była pewna czy powinna się śmiać, czy może
płakać. Przynajmniej wylądowała w środku miasta, z daleka od istot,
które potencjalnie mogłyby zakłócić wizje wampirzycy. Och, tyle dobrego. Co
więcej, Alice nie próbowała desperacko się dobijać, co pewnie
zrobiłaby, gdyby zobaczyła, że Beatrycze morduje nie tylko Leanę, ale też
cały blok. Sama myśl o tym wydawała się przerażająca, ale zarazem
niepokojąco wręcz realna.
I Sage…
Był w klubie?, pomyślała, choć to w tym wszystkim wydawało się
najmniej istotne. Z drugiej strony, w końcu miała okazję, żeby się
z nią zobaczyć. Przynajmniej zakładała, że nie zamierzał unikać jej aż
do tego stopnia, by zostawić ją samą sobie w takiej sytuacji. To jeszcze
o niczym nie świadczyło, zresztą okoliczności mogłyby być lepsze, ale perspektywa
spotkania z wampirem wydawała się lepsza nić nic.
Wszystko
trwało zaledwie kilka sekund. Tyle wystarczyło, by przez umysł Beatrycze przemknęło
zdecydowanie zbyt wiele myśli i scenariuszy na raz. Chwilami nie była
pewna, czy bardziej nienawidziła, czy może jednak na swój sposób
ceniła cechy, które wyróżniały wampiry. Łatwość, z jaką się rozpraszała,
czasami potrafiła być zbawienna, ale…
A potem do Beatrycze
dotarło coś jeszcze. Wyprostowała się niczym struna, po czym z niedowierzaniem
spojrzała w dół schodów, co najmniej oszołomiona tym, że tak późno
zareagowała na podsuwane przez zmysły bodźce.
To nie kroki
Leany usłyszała wcześniej. Zrozumiała to w chwili, w której
dostrzegła stojącą kilkanaście stopni niżej, uważnie ją obserwującą kobietę. W normalnym
wypadku pewnie nawet nie zwróciłaby na nią uwagi, ale tkwiąc na opustoszałym
korytarzu i walcząc z głodem, obecność śmiertelniczki okazała się
aż nazbyt wyraźna. Beatrycze momentalnie wyryła sobie w pamięci ciemne
włosy, zdecydowane rysy i niepokojący błysk w stalowoszarych oczach
nieznajomej. Kobieta mogła mieć najwyżej czterdzieści lat i na pierwszy
rzut oka nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale… Och, ale.
Wampirzyca
poruszyła się niespokojnie. Robiąc wszystko, by zachowywać się jak
najbardziej naturalnie, powoli wyprostowała się i opuściła ramiona.
Spróbowała się uśmiechnąć, ale to okazało się wyzwaniem, które
ostatecznie ją przerosło. W efekcie mogła tylko zgadywać, jak
prezentowała się w oczach nieznajomej, skoro ta spoglądała na nią
w tak pełen obaw sposób.
Zbyt
świadomie.
Ta myśl
poradziła Beatrycze bardziej niż cokolwiek innego. Przebiła się nawet
przez głód, choć na chwilę pozwalając zapomnieć o wcześniejszym
pragnieniu krwi. Muszę stąd iść. Teraz, przeszło jej przez myśl i chociaż
to zakrawało na szaleństwo, pod każdym możliwym kątem przecząc
temu, co w wiadomości napisała Alice, Trycze nie potrafiła zachować się
inaczej.
Śmiertelniczka
wyraźnie pobladła, kiedy Beatrycze ruszyła w dół schodów. Przesunęła się
bliżej ściany, zupełnie jakby chciała stać się z nią jednością,
wyraźnie wzdrygając się, kiedy wampirzyca przemknęła tuż obok niej. Zbiegając
po kolejnych stopniach, Trycze wciąż czuła na sobie przenikliwe
spojrzenie stalowoszarych oczu. Wiedziała, że ta kobieta ją obserwuje – z obawą,
w pełni świadomie, zupełnie inaczej niż ludzie, z którymi
sporadycznie miewała styczność. I chociaż mogła sobie wyobrazić, że
niektórzy bywali wystarczająco wrażliwi, by zareagować na niebezpieczeństwo,
nigdy wcześniej nie spotkała się z czymś takim.
Miała wrażenie,
że minęła cała wieczność, nim w końcu dotarła do głównego wyjścia.
Wypadła na zewnątrz, w duchu modląc się o to, by jednak
nie wpaść na jakiegoś przechodnia. Poczuła chłód powietrza na policzkach,
ale nawet wtedy nie odważyła się odetchnąć, wcześniej dla
pewności czujnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo.
Spokój. W pobliżu
zauważyła jedynie kilka zaparkowanych samochodów, jednak w pobliżu żadnego
nie zauważyła ludzi. Przez myśl przeszło jej, że jeden mógł należeć do mijanej
na klatce ciemnowłosej kobiety, ale prawie natychmiast odsunęła od siebie
te rozważania. To przecież nie miało znaczenia.
Więc
czemu…?
Coś było
nie tak. Ta kobieta, jej spojrzenie… Czy wiedziała? Biorąc
pod uwagę, że w tym samym budynku mieszkał federalny, który dodatkowo
miał konszachty z łowcami, wszystko wydawało się prawdopodobne. A może
po prostu była przewrażliwiona, w stresie dopowiadając sobie rzeczy,
które nie miały miejsca. Może ta kobieta wcale nie spoglądała na nią
aż tak dziwnie, a po prostu zaniepokoiły ją krzyki i widok
wzburzonej nieznajomej, która w bezruchu tkwiła na schodach…
–
Beatrycze!
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której usłyszała głos
Sage’a. Natychmiast poderwała głowę i bez zastanowienia popędziła ku
zmierzającemu w jej stronę mężczyźnie. Bezceremonialnie wpadła mu w ramiona,
aż wygiął się, dopiero po chwili odzyskując równowagę. Natychmiast
przygarnął ją do siebie, w uspokajającym geście przeczesując włosy
Beatrycze palcami.
–
Przepraszam – westchnęła. W końcu odważyła się zaczerpnąć tchu, przy
okazji z ulgą odkrywając, że zapach Sage’a skutecznie przysłonił wszystkie
inne. – Za zamieszanie. Ja tylko… Znaczy…
– Bredzisz
od rzeczy, mon chéri – oznajmił i zabrzmiało to niemal
pogodnie.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, niezdolna znaleźć na to odpowiedzi. Nie sądziła
zresztą, by wampir jakiejkolwiek oczekiwał. Był spokojny i uprzejmy, dokładnie
tak jak zawsze. I, o bogini, naprawdę była mu za to wdzięczna.
Sage odczekał
chwilę, po czym odsunął ją od siebie. Jego dłonie na krótką
chwilę spoczęły na jej ramionach, nim ostatecznie zdecydował się ująć
wciąż roztrzęsioną Beatrycze za obie dłonie.
– Chodź,
odwiozę cię do domu – zaoferował, skinieniem głowy wskazując odpowiedni
kierunek. – Jesteś tutaj sama?
– Uparłam się.
L. mi ustąpił – przyznała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Skwitował te
słowa śmiechem. Sama zdecydowanie nie czuła się rozbawiona, ale zdecydowała się
tego nie komentować.
– Diabeł,
nie kobieta.
Nie dodał
niczego więcej. Kiedy tylko znaleźli się przy samochodzie, Beatrycze
bez słowa wsiadła. Skuliła się na przednim siedzeniu, w myślach
wciąż rozpamiętując to, co się stało: przerażone spojrzenie Leany i…
tamtej kobiety.
To drugie prześladowało ją jeszcze długo po tym, jak Sage odpalił silnik i wyjechał na zatłoczone ulice Seattle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz