
– Wiesz… Trochę się martwiłam,
ale nie oczekiwałam aż takie poświęcenia, naprawdę.
Claudia
przekrzywiła głowę. Kąciki jej ust drgnęły, kiedy z uwagą spojrzała na
przemoczoną bratanicę. W tamtej chwili Claire sama nie była pewna, co przeważało
w spojrzeniu wampirzycy – rozbawienie czy może jednak niewysłowiona ulga. Co
prawda sama zainteresowana wyraźnie próbowała zachować właściwą osobie obojętność,
ale dziewczyna była pewna, że za pobłażliwym uśmiechem kryło się coś więcej.
Sama czuła się
przede wszystkim zdezorientowana. Nie chodziło tylko o rozmowę z Jocelyne,
choć ta – tak jak i pośpiesznie wyrecytowane haiku – wciąż nie dawała jej
spokoju. Równie dziwnie poczuła się, kiedy dotarła na wskazaną przez Claudię ulicę,
decydując ukryć się przed deszczem w najbliższej cukierni. Choć początkowo
nie miała w planach niczego zamawiać, chłód bijący od przemoczonych ubrań
zrobił swoje, przez co ostatecznie skończyła przy stoliku w kacie,
popijając gorącą czekoladę, którą tak uwielbiała Joce.
Ciotka nie
miała żadnego problemu, żeby ją odnaleźć. Claire instynktownie ją wyczuła, choć
w pierwszym odruchu wcale nie rozpoznała w stojącej przed nią
kobiecie Claudii. Wampirzyca wyglądała inaczej – i to zaczynając od tego,
że tym razem jej włosy były czarne i kończyły się przed łopatkami. Błękitne
oczy aż nazbyt przypominały te, które Claire widywała, kiedy spoglądała w lustro.
W zasadzie gdyby się uparła, mogłaby zaryzykować stwierdzenie, że właśnie
dosiadła się do niej starsza siostra – w wyjątkowo eleganckim, przyciągającym
wzrok wydaniu. Co jak co, ale sama na pewno nie zdecydowałaby się na czarną,
dopasowana garsonkę, do Claudii jednak taki strój pasował doskonale.
– Czemu
patrzysz na mnie tak dziwnie? – zapytała ze spokojem wampirzyca, bez pośpiechu
składając wciąż ociekająca deszczem parasolkę.
Bez
pośpiechu zajęła miejsce naprzeciwko Claire. Wyglądała na spokojną, w pełni
rozluźnioną, zupełnie inaczej niż podczas ostatniego spotkania. Zupełnie jakby
wcale dopiero co nie frustrowała się brakiem wiary i tym, że jej towarzyszka
mogłaby wzdrygać się na samą wzmiankę o czymś, co z jej perspektywy wydawało
się nienaturalne.
– Wyglądasz…
– wyrwało się Claire.
Brwi
Claudii powędrowały ku górze.
– Och, tak.
Pewnie powinnam cię ostrzec. Nie pomyślałam. – Wzruszyła ramionami. W następnej
sekundzie pośpiesznie nachyliła się nad stolikiem, zniżając głos do szeptu. – Zwykle
nie muszę meldować o zmianie wyglądu. Z założenia robię to właśnie po
to, żeby nikt mnie nie rozpoznał.
Jej głos
zabrzmiał beztrosko, ale Claire i tak wiedziała swoje. To była kolejna z tych
kwestii, które próbowała pojąć – i które dla samej Claudii najwyraźniej
stawały się coraz dziwniejsze i niekomfortowe. „Już nie mam po co” –
przypomniała sobie słowa ciotki. Te same, które usłyszała kilka tygodni
wcześniej, gdy wampirzyca zdecydowała się porzucić plany ucieczki. Cokolwiek
zadecydowała, najwyraźniej nie wyzbyło z niej pewnych nawyków.
Albo – jak
nagle sobie uświadomiła – Claudia ukrywała się nie tylko przed Charonem. Gdyby
ktoś zauważył je razem i ją rozpoznał, Claire mogła spodziewać się małego
piekła.
– Jak tak naprawdę
wyglądasz? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
To była
nagła, ale niezwykle intensywna myśl. Co prawda ta kwestia wydawała się
najmniej istotna, zwłaszcza w obecnej sytuacji, a jednak kiedy przyszło
co do czego, nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Claudia
wydawała się być w dość dobrym nastroju, choć w jej przypadku to
wcale nie było takie oczywiste. Co więcej, to właśnie gwałtowna zmiana w wyglądzie
najbardziej rzucała się w oczy. Choć Claire dobrze wiedziała, co potrafiła
ta kobieta, dopiero widząc ciotkę w nowym wydaniu, uprzytomniła sobie, że
tak naprawdę nie miała pojęcia, co było dla niej normą.
Nie od razu
doczekała się odpowiedzi. Milczenie ani trochę jej nie zaskoczyło, zwłaszcza że
się go spodziewała. Lista pytań, których nie powinna zadać, wciąż rosła, a jednak…
– Chyba już
sama nie jestem pewna. To było tak dawno… – oznajmiła cicho Claudia. Jej głos
zabrzmiał łagodnie, wręcz nostalgicznie. Nie, zdecydowanie nie sprawiała
wrażenia rozeźlonej. – Pamiętam, że zawsze bardzo chciałam być podobna do niej.
To jedno z tych życzeń, które się nie spełniło – mruknęła, wplatając palce
w ciemne włosy.
– Do Lily
Anne? – upewniła się.
– Dziecinne
marzenie – zreflektowała się pośpiesznie Claudia, nagle prostując niczym
struna. Lekko przekrzywiła głowę, wciąż obserwując siedzącą przed nią
dziewczynę. – Ty też nie wdałaś się w nią aż tak bardzo. Masz bardzo
łagodne rysy. Bardziej Licavoli niż ktokolwiek.
Nie
potrafiła stwierdzić, czy powinna uznać to za zarzut, czy może komplement. Och,
tak, wielokrotnie słyszała, że na pierwszy rzut oka dało się rozróżnić, komu zawdzięczała
geny. O tym, że Licavoli bywali charakterystyczni, wiedziała aż nazbyt
dobrze, a jeśli dodać do tego fakt, że pod wieloma względami z wyglądu
wdała się w Marco…
Przestała o tym
myśleć w chwili, w której poczuła lodowate muśniecie na wierzchu
dłoni. W roztargnieniu spojrzała na Claudię, kiedy ta tak po prostu
chwyciła ją za rękę. Wtedy też uświadomiła sobie, że bezwiednie zaciskała
palce, przez cały czas trzymając zwiniętą pięść.
– Hej, co
jest? Po pierwsze, jesteś przemoczona. Ponowię to, co powiedziałam ci na
początku: nie oczekiwałam takiego poświęcenia, kiedy poprosiłam o spotkanie.
– To nie
tak – zaoponowała bez przekonania.
– Co się stało?
Potrząsnęła
głową. Spróbowała poluzować uścisk, w końcu rozprostowując palce. Było coś
kojącego w obecności Claudii, tak jak i w tym, że ta naprawdę
brzmiała jak ktoś, kto się troszczył. Zwłaszcza po sposobie, w jaki
rozstały się przy ostatniej okazji, Claire poczuła ulgę, kiedy nabrała
pewności, że ciotka doszła do siebie.
– Za chwilę
ci powiem – obiecała, nie chcąc wystawiać nerwów wampirzycy na próbę. – To
raczej nie jest dobre miejsce na rozmowę.
– W porządku.
Dopij to, co tam masz i daj znać, kiedy będziesz gotowa do wyjścia.
W jej
głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie, ale słowa wypowiedziała zaskakująco
łagodnie. Claire obserwowała ją w milczeniu, przez chwilę bawiąc się kubkiem,
zanim znów zdecydowała się unieść go do ust. Czekolada zdążyła ostygnąć, ale
wciąż była wystarczająco ciepła, by zadowalać smakiem.
Claudia
wbiła wzrok w okno. Paznokciami zaczęła wystukiwać jakiś nerwowy rytm o blat
stołu, ale poza tym nie okazała zniecierpliwienia w żaden bardziej
konkretny sposób. Mimo wszystko coś w panującej ciszy sprawiło, że Claire
poczuła się nieswojo.
– Ja…
zasugerowałam mamie coś, co dotyczyło Nessie. W związku z tym, co mi
powiedziałaś – mruknęła cicho, zaczynając pierwszy temat, który przyszedł jej
do głowy. Przynajmniej ta kwestia wydawała się najmniej wrażliwa ze wszystkich.
– Hm… –
Claudia nawet na nią nie spojrzała. – I jak poszło?
– Z tego
co wiem, pomogło. Wychodzi na to, że… w tym faktycznie mogło chodzić o wiarę
– przyznała, a ciotka prychnęła.
– Cóż za
zaskoczenie…
– Dziękuję.
Tym razem
poczuła na sobie spojrzenie błękitnych oczu. Na ustach kobiet z wolna
pojawił się uśmiech i to na dodatek taki, który była skłonna uznać za równie
pobłażliwy, co i zaskakująco wręcz życzliwy.
– Proszę
bardzo. Powiedziałam ci tylko to, co od samego początku wydało mi się oczywiste
– stwierdziła ze spokojem Claudia, po czym zawahała się na moment. – Chociaż
bardziej zaskoczyłaś mnie tym, że w ogóle zdecydowałaś się posłuchać.
– Ja…
– Nie
musisz się tłumaczyć. To, że przyszłaś, mówi samo za siebie – stwierdziła ze spokojem
Claudia. Z gracją poderwała się na równe nogi. – Skończyłaś może?
Przestało padać, a my nie mamy całego dnia.
Pośpiesznie
się dostosowała. Ruszyła za Claudią ku wyjściu, próbując poukładać w głowie
to, co zamierzała jej powiedzieć. Chwilami wciąż miała wrażenie, że
towarzyszyła tykającej bombie – i to takiej, w przypadku której jeden
nieostrożny ruch wystarczył, żeby doszło do wybuchu. Nie chciała doprowadzić do
sytuacji, w której kobieta znów by się wycofała, czy to w przypływie
frustracji, czy też… czegoś innego.
Tyle że nic
nie wskazywało na to, żeby Claudia miała taki zamiar. Claire przekonała się o tym
w chwili, w której wampirzyca jak gdyby nigdy nic ujęła ją pod ramię,
ledwo tylko znalazły się na zatłoczonej ulicy. Gest okazał się zaskakująco
prosty i naturalny, prawie jak wtedy, gdy w podobny sposób zachowywała
się Marissa. Problem polegał na tym, że podczas gdy w przypadku Issie taka
otwartość ani trochę nie dziwiła – och, wręcz przeciwnie! – u wiecznie
zdystansowanej Claudii momentalnie dała Claire do myślenia.
Właśnie
wtedy z całą mocą zrozumiała, że tęskniła, na dodatek ze wzajemnością. To
było dziwne, ale przyjemne odkrycie, które zdecydowała się zachować dla siebie.
Prowokowanie ciotki było ostatnim, czego chciała, przynajmniej na razie.
– Chciałam
zaproponować ci spacer, ale to zły pomysł. Wciąż jesteś przemoczona, wiesz? – zaczęła
Claudia, bez wahania ruszając przed siebie. Szła szybkim, pewnym krokiem, wyraźnie
zmierzając w konkretne miejsce. Claire nie pozostało nic innego, jak
dostosować się do narzuconego tempa. – Lepiej będzie, jeśli porozmawiamy w mieszkaniu.
Może znajdę coś, w co będziesz mogła się przebrać.
– Nic mi
nie jest – zaoponowała natychmiast. – Już się rozgrzałam. Zresztą nie o to
chodzi…
– Świetnie.
Więc możesz w końcu mnie uświadomić.
Jeszcze
kiedy mówiła, gwałtownie skręciła w boczną uliczkę. Co prawda w pobliżu
wciąż znajdowali się ludzie, ale żaden z przechodniów nie zwracał na nie
uwagi. Claudia i tak mówiła cicho, to jednak przy wyostrzonych zmysłach
nie okazało się problemem. Prawda była taka, że jeśli w pobliżu znajdował
się ktoś, kogo naprawdę powinny się obawiać, to i tak miał je usłyszeć.
– Nie
jestem pewna jak zacząć – przyznała z wahaniem. – Znaczy… Mam pytanie. I to
chyba znów związane z twoją matką.
– Nie
jestem pewna, czy mi się to podoba…
Zabrzmiało
to wystarczająco spokojnie, by Claire doszła do wniosku, że jednak mogła mówić
dalej. Odetchnęła, próbując choć trochę się uspokoić.
– Zanim tutaj
przyszłam, zrobiłam coś, czego nie rozumiem. Och, poza tym jest jedna rzecz, za
którą możesz się za mnie pogniewać – przyznała w przypływie szczerości.
Wyczuła, że
Claudia wzmocniła uścisk. Szły blisko siebie i tylko to pozwoliło jej
zauważyć, że swoimi słowami na moment wytrąciła wampirzycę z równowagi. To
była zaledwie chwila – jeden nieuważny krok, który zaburzył rytm wspólnego
marszu.
– Mów
dalej.
Ani trochę
nie poczuła się zachęcona. Spokój okazał się gorszy niż kolejna złośliwa uwaga.
Z doświadczenia wiedziała już, że kiedy doczekiwała się takiej reakcji u ojca,
jednak powinna zacząć się martwić.
– Czy…
twoja matka za każdym razem musiała zapisywać proroctwa? Mam na myśli… Przed
wyjściem wyrecytowałam jedno i to przy osobie, do której powinno trafić. –
Nawet się nie zawahała. To, że słowa były przeznaczone dla Joce, nie podlegało
dyskusji. – Robiłam tak kilka razy wcześniej. Zapamiętywałam to, co bym
zapisała, jeśli akurat nie miałam pod ręką czegoś do pisania. Inaczej, cóż… – mruknęła,
uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Bezwiednie zacisnęła dłoń w pieść. –
Sama widziałaś.
– Tak…
Zdążyłam zauważyć – przyznała lakonicznie Claudia.
Trudno żeby
nie. Claire mogła się założyć, że moment, w którym dosłownie rzuciła się
na śnieg, byleby tylko utrwalić słowa proroctwa, był łatwy do zapamiętania.
Jakkolwiek
by nie było, Claudia nie skomentowała tego nawet słowem. W zamian zachęcająco
skinęła głową, czekając na dalsze wyjaśnienia.
– Tym razem
nawet nie miałam czasu, żeby pomyśleć o kartce. Nie poczułam niczego… A przecież
byłam w domu. Miałam na czym pisać – wyrzuciła z siebie na wydechu. –
To ma sens? Ma na myśli…
– A czy
to źle? Jeśli dobrze się czujesz, nie powinnaś narzekać.
– Ale…
Claudia
potrząsnęła głową.
– Dobrze, że
mi powiedziałaś. Na razie uwierz na słowo, że nie ma w tym niczego złego –
ucięła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Tym lepiej, że jesteś tutaj ze mną. Resztę
spróbuje ci wyjaśnić, kiedy już załatwimy to, co sobie zaplanowałam. – Zawahała
się na moment. Było coś przenikliwego w spojrzeniu, którym obdarowała
Claire. – O ile znów nie uciekniesz ode mnie z krzykiem.
A co to
niby miało znaczyć!?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. W tamtej chwili zwątpiła w to, czy spotkanie z Claudią
było aż takim dobrym pomysłem. Dla pewności powiodła wzrokiem dookoła, ale
uliczka, którą szły, nie wyróżniała się niczym szczególnym. Claire nie miała
pewności czy to dobrze, choć spacer po Seattle i tak wydawał się lepszy od
zagłębiania w las.
– Dobra. To
teraz możesz mi powiedzieć, dlaczego miałabym się na ciebie zdenerwować – padło
po chwili ciszy.
Zawahała się.
Wolną rękę dla pewności uniosła do gardła, muskając szyję. Wiedziała, że
Claudia ją obserwowała, ale nawet jeśli zauważyła brak pentagramu, nie dała
niczego po sobie poznać.
– Ja… przed
wyjściem oddałam kuzynce łańcuszek. Ten, który mi dałaś – przyznała, uciekając
wzrokiem gdzieś w bok. – Jeśli ktoś potrzebuje ochrony, to Jocelyne. Mam
na myśli…
– Jocelyne –
powtórzyła spokojnie Claudia. – Nekromantka.
Jedynie
skinęła głową. Tylko na tyle było ją stać, przynajmniej w tamtej chwili.
Po tonie ciotki nie potrafiła stwierdzić, czy ta była jakkolwiek zagniewana i rozczarowana;
to w najmniejszym nawet stopniu nie uczyniło sytuacji jaśniejszej.
Zesztywniała,
kiedy Claudia nagle się zatrzymała. Wciąż trzymały się razem, przez co Claire
nie pozostało nic innego, jak tylko również przystanąć.
– Poczułaś,
że pentagram ode mnie powinien trafić do twojej kuzynki, więc go jej oddałaś.
Dobrze zrozumiałam?
–
Przepraszam. Pomyślałam po prostu, że…
Nie
dokończyła. Serce podeszło jej aż do gardła, kiedy Claudia błyskawicznie
zwróciła się w jej stronę, luzując uścisk, którym dotychczas ją otaczała. W zamian
drobne dłonie z siłą zacisnęły się na ramionach zaskoczonej dziewczyny.
– Przestań
bredzić. Claire, do cholery… – jęknęła Claudia, obrzucając ją pełnym
niedowierzania spojrzeniem. – Już pomijając to, czy naprawdę mogłabym być zła z takiego
powodu – westchnęła, wznosząc jasne oczy ku górze. – Wiesz, co było jedną z pierwszych
rzeczy, których nauczyłam się od matki? Że intuicja to skarb. Zwłaszcza w przypadku
kogoś takiego jak ty czy ja. Rozumiesz?
– Nie
jestem pewna…
Przez twarz
Claudii przemknął cień.
– I dopiero
teraz jestem zła. Tu nie powinno mieć miejsca na wątpliwości – zniecierpliwiła
się. – Jeśli czułaś, że masz to zrobić, to w porządku. Może to znaczy, że
nie potrzebowałaś ochrony. Symbole lubią znikać, jeśli nie są potrzebne… Albo kiedy
znajdują osobę, która bardziej ich potrzebuje. Nie ma znaczenia, czy to był prezent
ode mnie.
Nagle
urwała, jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, że się zapędziła.
Wycofała się równie szybko, co wcześniej straciła cierpliwość, jak gdyby nigdy
nic puszczając bratanicę. Claire wciąż obserwowała ją w oszołomieniu, nie
rozluźniając się nawet wtedy, gdy Claudia cofnęła się o krok i bez
pośpiechu podjęła przerwany marsz.
Poczuła się
nieswojo. Natychmiast ruszyła za ciotką, próbując zdecydować, co tak naprawdę
powinna myśleć. Intuicja, tak… To i nazywanie wieszczką, pomyślała bez
przekonania. Wciąż nie sądziła, żeby ten tytuł w ogóle do niej pasował.
– Chcę,
żebyś w końcu zrozumiała, że musisz zaufać sobie. Tak po prostu. Nie
wszystko to, co robisz, musi mieć sens i znaczenie podparte w taki
sposób, do jakiego się przyzwyczaiłaś. – Tym razem głos Claudii zabrzmiał o wiele
łagodniej. – Jeśli rozsądek podpowiada ci, że postąpiłaś właściwie, to
najpewniej tak miało być.
– Nie wiem,
czy to takie proste – zaoponowała, coraz bardziej zaniepokojona. – Rozumiem
instynkt. To, dlaczego mogłabym wyczuć zagrożenie albo… Sama nie wiem? To, że
powinnam trzymać się od kogoś z daleka?
–
Zabrzmiało jak zarzut do mnie – mruknęła z bladym uśmiechem Claudia.
Claire powstrzymała
grymas. Tym razem wyczuła, że ciotka specjalnie ją prowokowała, ale zdecydowała
się nie reagować. Wręcz poczuła ulgę, kiedy Claudia w końcu zrobiła coś znajomego,
nawet jeśli sprowadzało się to do uszczypliwości.
– Nieważne –
nie dawała za wygraną. Nagląco spojrzała na wampirzycę, próbując ściągnąć na
siebie jej uwagę. – Czyli wszystko jest w porządku, tak? Miałam taki
kaprys i pewnie coś się za tym kryje, więc…
– Tak
chcesz to nazywać? Kaprys? – przerwała z rozbawieniem Claudia. – Czemu
nie. Tego też nie mogłabym ci zabronić.
– Ja
przecież nie…
– A ja
wciąż będę obstawiać przy intuicji. Tak jak wtedy, gdy przychodzisz ze swoimi
wierszami do osób, które dotyczą. Ty to wiesz, ja ci wierze. W jej przypadku
też to działało. – Wzruszyła ramionami. Tym razem wzmianka o matce
przyszła jej najzupełniej naturalnie. – Znalazłaś mnie, tak jak i ja
ciebie. Gdybyś sobie nie zaufała, nie byłoby cię tutaj.
Tych kilka
słów wystarczyło, żeby zamknąć jej usta. Claire zawahała się, przez moment
czując tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją po głowie. To, że w słowach
ciotki doszukała się ni mniej, ni więcej, ale swego rodzaju wdzięczności, jedynie
bardziej ją oszołomiło. Czegokolwiek nie robiłaby ta kobieta, jedno pozostawało
aż nazbyt oczywiste: nie żałowała.
Ja też
nie.
Tego
jednego była pewna od samego początku. Nie miała pewności, jak nazwać impuls, który
pierwszej nocy doprowadził ją do Claudii, ale to już nie miało znaczenia.
Wszystko się zgadzało – odnalazły się, z jakiegoś powodu lgnąc do siebie
nawet wtedy, gdy Claire jeszcze nie zdawała sobie sprawy z pokrewieństwa.
Cokolwiek się za tym kryło, nie zamierzała narzekać. I to nawet wtedy, gdy
zrozumienie wampirzycy okazywało się trudniejsze nawet od próby nadążenia za
Rufusem.
Wciąż o tym
myślała, skupiona wyłącznie na próbach dotrzymania kroku Claudii. Początkowe
napięcie z wolna ustąpiło, choć trochę pozwalając jej się rozluźnić. Miała
zresztą wrażenie, że ciotka również się uspokoiła, już nie sprawiając wrażenia chętnej
przyłożyć pierwszej osobie, która znów spróbowałaby wytrącić ją z równowagi.
– Wybacz – szepnęła
ni stąd, ni z owąd Claudia. Znów chwyciła Claire za ramię, bardziej
stanowczo przyciągając dziewczynę do siebie. – Nie powinnam naciskać, zwłaszcza
że znam twoje podejście. Ale to takie frustrujące…
– Powinnam
cię słuchać. No i to ja wciąż do ciebie przychodzę – zauważyła przytomnie.
– Powinnam zacząć się od ciebie uczyć, ale to… Och, no i to z Joce…
– Jeśli
naprawdę chcesz, żebym cię uczyła, to zrobię to, ale do tego w końcu
musisz się określić. Swoją drogą, to dobry moment, bo prawie jesteśmy na
miejscu – dodała jak gdyby nigdy nic. – W zasadzie mam w planach coś,
do czego będę potrzebowała twojej pomocy. Jeśli się zgodzisz, już nie będzie miejsca
na protesty i zaprzeczanie wszystkiemu, co powiem, tylko dlatego że nie będziesz
potrafiła w to uwierzyć.
Zaskoczyła
ją bezpośredniość tych słów. Z wrażenia omal się nie potknęła, co najmniej
zaniepokojona wydźwiękiem tych słów. Nie wątpiła w to, że Claudia mówiła
poważnie. Już przez telefon brzmiała wystarczająco jednoznacznie, by Claire pojęła,
że działo się coś istotnego. Z kolei miejsce, w którym nagle się
znalazły…
Tym razem rozpoznała
tę część miasta. Była tutaj zaledwie raz, ale nie mogłaby zapomnieć o wizycie
w niewielkim sklepiku, w którym urzędowała ta dziwna, niewidoma
staruszka. Cholera, nie dało się tak po prostu zapomnieć pośpiesznych zakupów,
sprowadzających się do ziół i wszystkiego, czego potrzebowały do
odprawienia pośpiesznego rytuału. To, w jaki sposób zwracała się do nich
właścicielka, zwłaszcza gdy zaczęła przemawiać do Claudii, również mówiło samo
za siebie.
Z
powątpiewaniem spojrzała na ciotkę, ta jednak wydawała się niewzruszona. Jakby
to, że wróciła do tego miejsca, wcale nie było aż takie dziwne – i to
nawet pomimo tego, że przy ostatniej okazji wypadła ze sklepiku prawie jak
oparzona.
– Więc? –
ponagliła Claudia. – Chciałabym obiecać ci, że wszystko stanie się proste i jasne,
ale to nie takie łatwe, Claire. Obawiam się, że prawda, którą chcesz usłyszeć,
nie istnieje. A ja mogę zaoferować ci tylko to, co sama wiem. Pytanie
tylko, czy ty naprawdę tego chcesz.
Uścisk w gardle
przybrał na sile. Prawda, którą chcę usłyszeć…, powtórzyła w myślach
i uświadomiła sobie, że to prawda. Wracała z nadzieją, że w końcu
wydarzy się coś, co wpasuje się w sposób, w jaki spoglądała na świat –
i za każdym razem uciekała, kiedy sprawy przybierały inny obrót.
Ale wracała.
Tak jak Claudia.
Z tą myślą
ujęła wampirzycę za rękę.
– Chodźmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz