17 kwietnia 2019

Dwieście siedemdziesiąt

Claire
Powrót okazał się dziwniejszym doświadczeniem, niż mogłaby podejrzewać. Zdążyła przywyknąć do panującego we Florencji spokoju, nawet jeśli poczucie odcięcia od rzeczywistości było na dłuższą metę męczące. Co więcej, przywykła do obecności Pavarottich i Issie, teraz znów mogąc co najwyżej zastanawiać się, czy wszystko było z nimi w porządku. Jasne, wszystko wskazywało na to, że Charon uciekł i obyło się bez ofiar, ale Claire i tak miała wątpliwości.
Jakkolwiek by nie było, jej myśli wciąż uciekały ku innej, o wiele ważniejszej kwestii. To, czego się dowiedziała, nie dawało jej spokoju. Lily Anne, Claudia… Teraz rozumiała, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Co prawda znalazła to, czego szukała – kobietę, której imię dręczyło ją przez tyle czasu – ale nic nie stało się dzięki temu prostsze. Wręcz przeciwnie.
Rufus uciekł. Albo raczej wrócił do Miasta Nocy, ale Claire wiedziała swoje. Trudno było jej inaczej nazwać zachowanie ojca, skoro ten wycofał się, zanim zdążyłaby go o cokolwiek zapytać. Odciąganie w czasie rozmowy, do której prędzej czy później musiało dojść, ją drążyło, ale tak naprawdę nie spodziewała się po wampirze niczego innego. Skoro zdecydował się nawet mimo tego, że był na nią zły, coś musiało być na rzeczy. W gruncie rzeczy Claire sama nie była pewna, co miałaby mu w tej sytuacji powiedzieć.
Szukała Lily Anne, ale co z tego? Wzmianka o kobiecie dręczyła ją od momentu, w którym Rafael stwierdził, że ktoś taki dysponował identycznym darem, pisząc prorocze wiersze. To, że uzdolniona śmiertelniczka mogłaby być jej babką, wydawało się dość logiczne, ale nie niosło ze sobą żadnej konkretnej wiedzy. Niczego praktycznego, co pomogłoby jej łatwiej interpretować słowa, która czasami wychodziły spod jej ręki. Sama Lily Anne była martwa, więc zapytanie jej o wskazówki tym bardziej nie wchodziło w grę.
Inaczej sprawy miały się z Claudią, ale przecież nie mogła wprost powiedzieć, że już widziała się z wampirzycą w Seattle. Sądząc po tym, co sama zainteresowana mówiła podczas ostatniego spotkania, najpewniej już i tak znajdowała się gdzieś daleko. Twierdziła, że zamierzała odejść, przyzwyczajona do ciągłego przenoszenia z miejsca na miejsce, również tym razem nie miała w planach zostać w jednym miejscu dłużej niż to byłoby konieczne. Mieszkanie, które zajmowała wspólnie z Oliverem również nie wyglądało na takie, w którym ktokolwiek mógłby zatrzymać na dłużej. To, że pamiętała, gdzie się znajdowało, niczego nie zmieniało.
Ale chciała tak pójść.
– Jesteśmy. – Wzdrygnęła się, w nieco oszołomiony sposób rozglądając po znajomym podjeździe domu Gabriela i Renesmee. Puściła dłoń Lilianne, pozwalając wampirzycy odsunąć się na bezpieczną odległość. Usłyszała ciche skomlenie wyraźnie skołowanej Star, ale nawet słowem nie skomentowała tego, że pies przy pierwszej okazji uciekł, znikając gdzieś na tyłach domu. – Nie, nie dziękujcie. I tak cały czas robię wam na transport.
– Oj, Lilian… – zaczęła Layla, ale nieśmiertelna jedynie wywróciła oczami.
– Tak, wiem. To było ważne, kochasz mnie i tak dalej – przerwała, siląc się na uśmiech. – Wciąż bardziej uprzejme niż rozmowa z twoim mężem.
– Rufus rzadko prosi – przyznała niechętnie.
Lilianne parsknęła nieco nerwowym śmiechem. Odrzuciła na plecy jasne włosy, jakby od niechcenia przeczesując je palcami.
– Zauważyłam – stwierdziła nieco cierpkim tonem. – No, idźcie już, co? Ja znikam. Chociaż i tak nie mam niczego lepszego do roboty.
Layla nie wyglądała na przekonaną, ale tym razem nie odezwała się nawet słowem. Claire z powątpiewaniem spojrzała na matkę, bynajmniej nie zaskoczona tym, że ta wyglądała na zmartwioną. Wymieniły krótkie spojrzenia i to wystarczyło, by wampirzyca wysiliła się na uśmiech, ale dziewczyna i tak wiedziała swoje.
– Chodź. Wszyscy na pewno się stęsknili – rzuciła z bladym uśmiechem Layla. – Wspomniałam już Esme, że wracasz ze mną. Nessie na razie ma problem z telefonami. – Wywróciła oczami. – Nie zdziw się, jeśli nagle uwiesi ci się na szyi ktoś, kogo nie możesz zobaczyć.
Jeszcze kiedy mówiła, Layla chwyciła ją za rękę i pociągnęła ku drzwiom. To jedynie utwierdziło Claire w przekonaniu, że mama była nerwowa. Zwykle kiedy zaczynała pleść trzy po trzy, dowodziło to temu, że nie do końca wiedziała, co ze sobą zrobić. Problem polegał na tym, że trudno było stwierdzić, co tak naprawdę ją dręczyło – wzmianka o Rufusie czy może… coś innego.
– Więc wciąż nie wróciła… Zastanawiałam się czy nic się nie zmieniło, czy nie chcieliście mnie martwić – przyznała z wahaniem.
Layla westchnęła.
– Nessie się błąka. Gabriela nie ma. – Przez jej twarz przemknął cień. – Pod tym względem niewiele się zmieniło, chociaż…
– Co? – zaniepokoiła się. – Mamo?
– Nic takiego. Potem ci wytłumaczę – stwierdziła wymijającym tonem. – Pomówimy o tym, co planujesz. Szczerze mówiąc, ani tu, ani w Mieście Nocy nie jest bezpiecznie… I nie mówię w tej chwili tylko o łowcach.
To nie brzmiało dobrze, ale Claire zdecydowała się tego nie komentować. Tego również się spodziewała, zwłaszcza że takie tłumaczenie było głównym argumentem Rufusa, kiedy namawiał ją do wyjazdu do Florencji. Gdyby sprawy tak nagle się nie skomplikowały…
Mimo wszystko poczuła się bezpieczniej, kiedy znalazła się w bezpiecznym przedpokoju. Spędziła w domu Licavolich dość czasu, by traktować go niemalże jak ten w Mieście Nocy – jak miejsce, w którym po prostu nie mogło stać się nic złego. Wiedziała, że to tylko pozory, ale i tak nie mogła powstrzymać się przed takim myśleniem.
Wyczuła ruch od strony salonu i to wystarczyło, by momentalnie zwróciła się w tamtą stronę. Jej uwagę jak na zawołanie przykuł zastawiony sztalugami i farbami kącik, w którym Nessie urządziła sobie pracownię. Claire poczuła się co najmniej dziwnie, bez trudu orientując się, że przybory nie były używane już od dłuższego czasu.
– Och, to wy. – Bella powitała ją bladym, nieco nieśmiałym uśmiechem. To, że wciąż mogłaby spędzać sporo czasu w domu córki, nie wydało się Claire dziwne. – Dobrze cię widzieć.
Nie dodała niczego więcej, ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że była miła – i naprawdę sprawiała wrażenie kogoś, kto rozluźnił się na widok znajomych osób.
– Nessie jest na górze. Chyba siedzi z Joce – podjęła Bella. – Tak mi się wydaje, bo słyszałam, że mała z kimś rozmawia.
Wampirzyca objęła się ramionami, zupełnie jakby nagle zrobiło jej się zimno. To, że jej najmłodsza wnuczka mogłaby widzieć istoty, które dla wszystkich innych pozostawały niewidoczne, najwyraźniej wciąż nie było dla niej trudne do pojęcia.
– Świetnie. Pójdziemy do nich – stwierdziła pogodnym tonem Layla. – Hm… Jesteś tu sama?
– Edward pojechał zobaczyć się z Esme. Swoją drogą, ona też chciałaby zobaczyć Claire. – Bella wzruszyła ramionami. – Jest jeszcze Ryan, ale siedzi u siebie. Chyba na ciebie czekał.
– No, tak…
Po tonie Layli trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślała. Claire miała jedynie pewność, że mama się zmartwiła, zresztą jak i za każdym razem, gdy w grę wchodziły te dzieciaki. W domu trudno było wyczuć którekolwiek z nich, ale dziewczyna nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Hybrydy były dziwne i nie chodziło tylko o to, że Ryan potrafił wpaść w stan wystarczająco niepokojący, by próbować kogoś zabić.
– Ach, jeszcze coś. Ostatnio Alice wspomniała mi, że ma dziwne przeczucia – wtrąciła ni stąd, ni z owąd Bella. Obie nieśmiertelne jak na zawołanie na nią spojrzały. – Niewiele może, ale próbuje kontrolować sytuację, zwłaszcza po tym, co stało się ostatnio. To tylko urywki, ale ma wrażenie, że możemy spodziewać się… wizyty – dodała z wahaniem.
– Wizyty? – powtórzyła sceptycznie Layla. – Kogo?
A co stało się ostatnio?, pomyślała mimochodem Claire, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. Nie miała pojęcia jak interpretować te słowa, ale każda wzmianka o łowcach sprawiała, że robiło jej się zimno. Jakby tego było mało, jakoś nie wątpiła, że Bella nie nawiązywała swoimi słowami tylko do tego, co wydarzyło się w hotelu.
– Dobre pytanie – mruknęła w odpowiedzi wampirzyca. – Nie mam pojęcia. Alice też nie i może to nic takiego, ale lepiej żebyście o tym wiedziały.
– Zapytam Isabeau.
Claire westchnęła, aż nazbyt świadoma, że lepiej byłoby, gdyby ciotka okazała się nieświadoma. Kiedy  w grę wchodziły wizje Beau, sytuacja zwykle osiągała poziom beznadziejnej – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Co więcej, wtedy już nie mieli innego wyboru, jak tylko czekać na nadejście tragedii, która tak czy inaczej byłaby nieunikniona.
Ciche kroki skutecznie wyrwały ją z zamyślenia. Chwilę później na schodach pojawiła się blada i nieco zaspana Joce.
– Layla.
To jedno imię i widok wampirzycy wystarczyły, by dziewczyna momentalnie się ożywiła. Zeskoczyła z ostatnich stopni, chyba tylko cudem nie potykając się o własne nogi, po czym w pośpiechu dopadła do wampirzycy, bezceremonialnie wpadając jej w ramiona. Layla przygarnęła ją do siebie, palcami raz po raz przeczesując palcami włosy bratanicy.
– Nie było mnie tylko chwilę – przypomniała z bladym uśmiechem.
Joce poderwała głowę, spoglądając ciotce w twarz. Jej niebieskie tęczówki wydawały się większe i bardziej lśniące niż zazwyczaj.
– Jest tutaj ktoś, kto chciałby z tobą porozmawiać.
Tych kilka słów wystarczyło, by w pokoju jak na zawołanie zapanowała wymowna cisza. Gdyby wypowiedział je ktokolwiek inny, nie miałyby w sobie niczego dziwnego czy niepokojącego, ale w przypadku Joce krótkie wyznanie niosło ze sobą coś więcej.
Claire zamarła, w milczeniu spoglądając to na kuzynkę, to znów mamę i Bellę. Ta ostatnia wyraźnie się spięła, nagle sprawiając wrażenie jeszcze bardziej niespokojnej niż do tej pory. Gdyby wampir taki jak ona mógł jeszcze bardziej zbladnąć, Isabella jak nic by tego dokonała.
– Kto…? Ehm, kto, kochanie? – zapytała z wahaniem Layla, pierwsza odzyskując głos.
Jocelyne odsunęła się na tyle, by móc swobodnie patrzeć na wszystkich obecnych. Nie wyglądała na ani trochę spiętą, gdy zdecydowała się wyciągnąć rękę ku kogoś, kogo nikt inny nie mógł zauważyć. Wręcz przeciwnie – zachowywała się swobodnie, jakby właśnie doświadczała czegoś, co nie wymagało szczególnej uwagi.
– Ma na imię Rosa – oznajmiła bez chwili wahania – i chciałaby nam pomóc.
Rosa…
Cisza stała się jeszcze bardziej napięta i niepokojąca. Claire drgnęła, przez moment czując się tak, jakby ktoś spróbował ją uderzyć. Słodka bogini, znalazła to imię, oczywiście, że tak. Trudno, by nie zapamiętała o wszystkim, co mówił jej Dean. Co prawda to mógł być przypadek, ale od dawna je nie wierzyła. Kiedy do tego wszystkiego zauważyła, że Layla wyprostowała się niczym struna, gwałtownie nabierając powietrza do płuc, jedynie utwierdziła się w tym przekonaniu.
– Słodka bogini… – wyrwało się wampirzycy. – Rosa. Jest tutaj? – zaryzykowała, a Jocelyne energicznie skinęła głową.
– Przyjaźnimy się. I to od dłuższego czasu – wyjaśniła ze spokojem. – No i poznała mamę. Dlatego chce pomówić z tobą.
– Nie rozumiem…
Tym razem Joce nie odpowiedziała od razu. Lekko przekrzywiła głowę, nasłuchując, kiedy zwrócił się do niej ktoś, kogo tylko ona mogła usłyszeć – może właśnie Rosa, choć Claire nagle zwątpiła w to, kto tak naprawdę znajdował się w pokoju. Już ostatnim razem, gdy kuzynka rozmawiała w ten sposób z Dallasem, czuła się przy niej dziwnie.
– Mama mówi o znakach, których szukałyście – powiedziała w końcu Jocelyne. – Zapytała o nie Rosę… Tyle że ona musiałaby je zobaczyć. – Dziewczyna wysiliła się na blady, nieco zmęczony uśmiech. – No i Rosa się wita. Chciała, żebym to przekazała.
– Ehm… Cześć?
– Nie chciała nikogo wystraszyć. To takie dziwne… – Joce zaśmiała się nerwowo. – A mama mówi, że pobladłaś.
Layla prychnęła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Drgnęła nieco niespokojnie, nagle z westchnieniem wnosząc oczy ku górze.
– Twoja mama aktualnie na mnie wisi – mruknęła, choć komu jak komu, ale jako jedynej świadomej sytuacji Joe nie musiała tego tłumaczyć. – Dusisz mnie, Nessie.
To nie było normalne. Nawet świadomość istnienia nekromancji niczego nie ułatwiała, choć Claire zdążyła przejrzeć dość książek, by temat nie był jej obcy. Jakkolwiek by jednak nie było, nawet po godzinach spędzonych w bibliotece, kiedy to szukała informacji o złych duchach, by pomóc kuzynce, nie czuła się pewnie. Nie, skoro na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się równie abstrakcyjne, co i pojęcie magii.
Albo rozmowy z własnym odbiciem. Choć nade wszystko pragnęła trzymać się tego, co znała i rozumiała, odwoływanie się do nauki stanowiło coraz to trudniejsze do zrealizowania zadanie. Minęły całe lata, odkąd znajdowała ukojenie w przypominania sobie kolejności, w jakiej ułożono pierwiastki na tablicy Mendelejewa. Zasady, które znała, już nie miały racji bytu, bo sama im przeczyła – choćby tym, co okazyjnie zdarzało jej się pisać.
– Sigile. Dowiedziałyśmy się, że to sigile – doszedł ją nieco spięty głos Layli. Zauważyła, że mama otrząsnęła się na tyle, by sięgnąć po telefon i w pośpiechu zacząć szukać w jego pamięci czegoś, czego najwyraźniej oczekiwały od niej Renesmee i Rosa. – To zdjęcia z mojego rodzinnego domu. To coś pojawiło się na poddaszu i… w zasadzie tyle wiemy.
Claire przesunęła się bliżej, ostatecznie stajać tuż za matką i zaglądając jej przez ramię. Zdjęcia, które zrobiła Layla, były ciemne i dość niewyraźne, ale zdołała wypatrzeć znaki, które z jakiegoś powodu tak wszystkich martwiły. Uniosła brwi, w poszczególnych kształtach dostrzegając coś dziwnie znajomego.
– Przypominają język pierwotnych – zauważyła mimochodem.
– To samo powiedział Rufus – przyznała mama. – Tyle że nie potrafił ich rozczytać. Nessie twierdzi, że widziała je tam, gdzie utknęła, zanim do nas wróciła.
– Hm…
Przez dłuższą chwilę jeszcze wpatrywała się w symbole, próbując je zapamiętać. Nie miała pojęcia czy to ważne, ale widok czegoś, co wyglądało jak możliwa do rozwiązania zagadka, ją fascynował. Każdy kod dało się rozszyfrować, a skoro tak…
– Nazywane są pieczęciami, cokolwiek to oznacza – podjęła Layla. Claire sama już nie była pewna, czy mama zwracała się do niej, czy może do Rosy. – Internet nie jest zbyt pomocny, jeśli chodzi o takie rzeczy.
Jakoś w to nie wątpiła. To był powód, dla którego mimo wszystko nie lubiła nowoczesnych rozwiązań, zdecydowanie pewniej czując się w otoczeniu książek – i to w szczególności tych wiekowych. W porównaniu z bliskimi była młoda i niedoświadczona, ale i tak chwilami miała wrażenie, że należała do jakichś odległych, dawno zapomnianych czasów. Tak było na pewno w przypadku poezji, co podkreślała nie raz, woląc zaczytywać się w klasykach nich współczesnych twórcach. Myśl o tym, że każdy z nich był martwy, miała w sobie coś przygnębiającego, ale to w żaden sposób nie zmieniało jej podejścia.
Podobnie było z nauką. Niektóre nowe rozwiązania ją fascynowały, ale i tak analizowała je w sposób, którego nauczyła się od ojca. Wierzyła, że wszystko dało się zrozumieć i jakoś uporządkować, a jednak…
Jej myśli jak na zawołanie uciekły z powrotem do Claudii. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, zupełnie jakby ktoś z obecnych w salonie mógł zorientować się, co takiego chodziło jej po głowie. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści, przypominając sobie o ostatnim wierszu, który napisała. Notes spoczywał na dnie torebki, którą zabrała ze sobą, kiedy w pośpiechu pakowała się przed wyjazdem z Florencji. Wciąż nie miała pewności, jak interpretować najnowsze proroctwo, ale jedno było pewne: wszystko w niej krzyczało, że powinna pokazać je… Cóż, swojej ciotce.
I sigile… Może to nie miało znaczenia, ale o to również pragnęła zapytać akurat Claudię – i to nawet mimo przekonania, że wampirzyca i tak jej nie odpowie.
– Rosa na razie niczego nie wie, ale będzie szukać – oznajmiła z przekonaniem Joce. – No i… Och, już, już! Nie poganiaj mnie – żachnęła się dziewczyna. Zaraz po tym z westchnieniem zwróciła się z powrotem do Layli. – Każe mi przekazać, że dobrze cię widzieć i cieszy się, że nie stało ci się nic złego. Martwiła się.
– Nie musiała… O bogini, jakie to miłe. – Wampirzyca z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Ją też dobrze przyznać. Chyba. To takie…
– Dziwne? – podsunęła usłużnie Joce. – Coś w tym jest.
– Jak długo się znacie? – zapytała wprost Layla, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.
– Dość długo – stwierdziła takim tonem, jakby właśnie rozmawiały o pogodzie. – Rosa… chyba była pierwsza. Może nie licząc Beatrycze. – Jocelyne zawahała się na moment. – To moja najlepsza przyjaciółka.
O bogini…
Claire z wahaniem wycofała się, wciąż przysłuchując rozmowie. Nie była w stanie skupić się na poszczególnych słowach, myślami wciąż będąc przy Claudii, sigilach i dręczących ją wątpliwościach. No i teraz jeszcze była Rosa, o której wiedziała dość, by czuć się przez duszę dziwnie. Powinna zorientować się wcześniej? Joce co prawda czasami wspominała o przyjaciółce, ale do tej pory nie w tak otwarty sposób. O wiele łatwiej było zorientować się, że gdzieś w pobliżu mógłby być Dallas, tym bardziej że chłopaka Claire zdążyła poznać. Ba! W zasadzie umarł jej na rękach, czego nie była w stanie zapomnieć.
Z Rosą było inaczej, zwłaszcza że od samego początku była niczym widmo. Przewijała się przez wiersze Deana, w gruncie rzeczy tłumacząc i komplikując wszystko. Co więcej, miała jakiś związek z Rufusem, choć i o tym Claire nie wiedziała zbyt wiele. Co najwyżej tyle, że obaj ją kochali: i jej ojciec, i mężczyzna, który tak bardzo ją skrzywdził.
Tak jak Rosę.
Nie miała pojęcia, co o tym sądzić. Po zachowaniu i tonie mamy również poznała, że ta czuła się nieswojo, a to w przypadku Layli było rzadkością. Mogła tylko zgadywać, co znaczyło rozmawianie z kimś, kogo niejako można było uznać za byłą męża – nawet jeśli martwą i, przynajmniej wnioskując po tym, co mówiła Jocelyne – zadziwiająco wręcz miłą. W szczególności po tym, w jaki sposób Claudia namieszała w związku Beau i Dimitra, pojawienie się kolejnej kobiety z przeszłości mogło okazać się problematyczne.
Za dużo informacji na raz.
Claire zacisnęła usta, co najmniej zaniepokojona. W tamtej chwili z całą mocą pożałowała, że nie miała okazji porozmawiać z ojcem, nieważne jak miałaby wyglądać ta rozmowa. Emocje wszystko komplikowały, zwłaszcza że sama miewała z nimi problem. W przypadku Rufusa sprawy miały się jeszcze gorzej, a jakby tego było mało…
Och, do szczerych rozmów potrzeba było prawdomówności z obu stron. Co więcej, Claire nie tyle obawiała się, że mogłaby zostać okłamana, co zadręczała tym, że sama nie mogła powiedzieć o wszystkim. Jakoś nie wyobrażała sobie siebie, swobodnie zwierzającej się ojcu z tego, że widziała się z Claudią i niejako planowała to po raz kolejny. Zwłaszcza po tym, co ta zrobiła Sethowi, to brzmiało jak szaleństwo, ale… jaki tak naprawdę miała wybór.
Jakbym w ogóle miała ją znaleźć, prychnęła w duchu, ale coś w tej myśli nie wydało jej się nawet odrobinę zniechęcające. Czuła się dziwnie spokojna, choć przecież nie powinna. Zdecydowanie nie powinna, a jednak…
Gdzieś w pamięci zamajaczyło jej wspomnienie wiadomości, którą na pożegnanie dostała od Olivera. To, że jej dziękował, tłumacząc to wszystko tym, że jako jedyny wierzył w Claudię. Coś w przekonaniu chłopaka w równym stopniu ja zadziwiało, co i przekonywało, zwłaszcza gdy dotarło do niej, że czuła dokładnie to samo. Nie miała jeszcze pewności, co to oznaczało, ale nie potrafiła zignorować tej kobiety. To nie wchodziło w grę zwłaszcza po tym, czego się dowiedziała.
Claudia mogła okazać się rozwiązaniem – albo zgubą, choć w to drugie Claire najzwyczajniej w świecie nie potrafiła uwierzyć.
– Hej, wszystko w porządku?
Drgnęła, po czym poderwała głowę. W roztargnieniu powiodła wzrokiem po salonie, nawet nie potrafiąc stwierdzić, kto tak naprawdę się do niej zwracał.
– Jasne – zapewniła, siląc się na uśmiech. Samą siebie zaskoczyła tym, że przyszło jej to naturalniej niż mogłaby podejrzewać. – Ale jestem zmęczona… Nie będziecie miały nic przeciwko, jeśli pójdę do siebie?
Z ulga przyjęła to, że nikt nie zaprotestował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa