Layla
Odprowadziła Claire wzrokiem, w ostatniej
chwili rezygnując z zatrzymania jej. Czuła, że powinny porozmawiać, ale
działo się zbyt wiele, by mogły sobie na to pozwolić. W zasadzie uważała,
że to przede wszystkim Rufus powinien w końcu się wypowiedzieć, ale to
przypominało trochę czekanie na cud. Jak znała tego wampira, zamierzał udawać,
że nic wartego nie miało miejsca i że wcale po raz kolejny nie ukrył przed
Claire czegoś, co było istotne.
Chwilami
nie miała do niego siły. I to najdelikatniej rzecz ujmując.
Poczuła
muśnięcie na ramieniu, co skutecznie przypomniało jej o obecności
Renesmee. Uśmiechnęła się blado, w tamtej chwili nie potrzebując wyjaśnień
Joce, by zorientować się, co dziewczyna chciała jej przekazać.
– Dzięki –
mruknęła, jakoś nie wątpiąc, że bratowa była w stanie ją usłyszeć. –
Wszystko gra. Chociaż zaczynam żałować, że nie możemy normalnie porozmawiać.
To był
jeden z tych momentów, kiedy naprawdę miała ochotę się komuś zwierzyć.
Pomyślała o Isabeau, ale nie sądziła, by wspominanie siostrze o Claudii
było dobrym pomysłem. Tak naprawdę potrzebowała Nessie, ale…
– Jestem
tutaj – przypomniała ze swojego miejsca Jocelyne.
Layla
jedynie się uśmiechnęła. Wciągnięcie w to jeszcze bratanicy byłoby
przesadą, a przynajmniej miała takie wrażenie. Rufus już i tak
wyglądał, jakby miał ochotę kogoś zabić, kiedy zdecydowała się wtajemniczyć córkę.
– To nic
ważnego – stwierdziła wymijającym tonem. Trudno było jej stwierdzić, czy
którakolwiek z obecnych kobiet uwierzyła w takie tłumaczenie. – Już
wszystko jest w porządku.
– Z Claire
też? – zapytała z wahaniem Bella. – Wciąż martwię się o Alessię. Skoro
to był ten sam wilkołak…
– Nic jej
się nie stało – ucięła stanowczo, nawet nie chcąc brać pod uwagę innej
możliwości. Już raz przez to przechodziła i nie zamierzała doprowadzić do
sytuacji, w której miałaby to powtarzać. – Wystraszyła się… I ja
zresztą też. Tego się trzymajmy.
Naprawdę
chciała w to wierzyć. Claire była cała i to się liczyło, ale Layla
wcale nie czuła się dzięki temu pewniej. Nie, skoro ostatecznie obie wylądowały
z powrotem w Seattle, którego zdecydowanie nie utożsamiała z bezpiecznym
miejscem. Nie chodziło tylko o łowców, ale przede wszystkim istotę, o której
wiedziała, że mogłaby polować na Beatrycze i Elenę. Musiała wyjaśnić to
Claire, w pamięci wciąż mając zasadę, by trzymać się razem – i to
najlepiej w towarzystwie telepatów. Problem polegał na tym, że nie miała
pewności, w jaki sposób ująć sprawy tak, by zabrzmiały sensownie. O wytłumaczeniu,
dlaczego nikt słowem nie zająknął się na temat komplikacji wcześniej, nie
wspominając.
Bycie matką wychodzi mi świetnie.
– Naprawdę
musisz już iść? Obiecałaś, że zostaniesz!
Poderwała
głowę, słysząc pobrzmiewające w głosie Jocelyne rozczarowanie. Dziewczyna
spoglądała w przestrzeń, a przynajmniej tak wyglądało to na pierwszy
rzut oka. W rzeczywistości musiała wpatrywać się w miejsce, w którym
stała… No cóż, Rosa. Do Layli wciąż to nie docierało, a jeśli miała być ze
sobą szczera, traktowała dotychczasowe wyjaśnienia bratanicy z dość sporą
dozą rezerwy.
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego,
że temat tej dziewczyny powróci w takich okolicznościach. Jakby tego było
mało, wszystko wskazywało na to, że Rosa znajdowała się gdzieś na wyciągnięcie
ręki, a na dodatek jak gdyby nigdy nic oferowała pomoc.
– To moja
wina? – wyrwało jej się. To było pierwszym, co przyszło jej do głowy. – Nie mam
nic przeciwko twojej obecności! Ja…
– Rosa lubi
znikać. – Joce wywróciła oczami. – No i nie wierzę. Dobrze zrozumiałam, że
chodziłaś z wujkiem?
Coś w tym
pytaniu sprawiło, że Layla poczuła się nieswojo. To nie była zazdrość, a przynajmniej
wampirzyca nie chciała jej czuć. Trudno było obawiać się zmarłej, a jednak…
Brwi
Jocelyne powędrowały ku górze, a chwilę później dziewczyna parsknęła nieco
nerwowym śmiechem.
– To było
wredne.
– Co mówi?
– zniecierpliwiła się Layla. Przysłuchiwanie się rozmowie w takiej formie
zaczynało być frustrujące.
– Że
„chodzenie” to zbyt mocne słowo – wyjaśniła usłużnie Joce. – I że bardziej
dziwi ją, że kogokolwiek sobie później znalazł. I że cieszy się, że padło
na ciebie.
Ostatnie
słowa sprawiły, że poczuła się jeszcze dziwniej. Pamiętała, co Rufus mówił jej o Rosie,
ale i tak nie była pewna, na ile mogła zawierzyć słowom przekazywanym
przez Jocelyne. Choć od momentu, w którym w końcu poznała tożsamość
dziewczyny, minęły całe dekady, aż za dobrze pamiętała tamtą rozmowę – każde
słowo, zwłaszcza że mało kiedy widywała męża aż tak wytrąconego z równowagi
jak wtedy. Zgodnie z tym, co powiedział, Rosa była delikatna, pełna życia i słodka,
co zdecydowanie nie pasowało do kogoś, kto byłby w stanie w razie potrzeby
zabić, a tym bardziej należał do nieśmiertelnych.
Jakkolwiek
by nie było, wspomnienie dawnej miłości w najmniejszym stopniu nie
wzbudzało takich emocji jak możliwość porozmawiania z nią – i to
nawet przy pomocy pośrednika. Nie rozumiała, co dusza wciąż tutaj robiła, a tym
bardziej dlaczego kręciła się przy Jocelyne. Tym bardziej niejasne było dla
Layli to, czemu w ogóle oferowała pomoc.
– Powinnam…
sprawdzić, co z Ryanem. Czeka na mnie, tak? – zmieniła temat, dla pewności
nerwowo zerkając na Bellę. – Naprawdę nie musisz odchodzić, Roso. Raz jeszcze
ci dziękuję.
Miała
wrażenie, że jej słowa nie zabrzmiały nawet w połowie tak entuzjastycznie,
jak planowała. Co więcej czuła, że wszystko w niej aż krzyczało, że
szukała pretekstu, żeby uciec. Podchwyciła nieco niepewne spojrzenie Joce, wiec
po prostu wysiliła się na uśmiech, ale szczerze wątpiła, by dziewczyna dała się
nabrać. Tym bawet nie miała pewności, jakiej reakcji spodziewać się po Rosie, w gruncie
rzeczy błogosławiąc fakt, że nie mogła dziewczyny zobaczyć.
Nikt nie
odezwał się nawet słowem, kiedy podążyła w ślad za Claire, w pośpiechu
dopadając na schody. Siląc się na zachowanie ludzkiego tempa, weszła na górę,
na moment przystając w opustoszałym korytarzu. Wyczuła córkę w sypialni,
którą ta zajmowała przed wyjazdem do Florencji, ale nie zdecydowała się do niej
pójść. Nie próbowała również szukać Ryana, w gruncie rzeczy nie mając
głowy do tego, by kolejny raz tłumaczyć mu się z bezradności. Chciała
pomóc jemu i Cassandrze, a jednak wciąż kończyło się na tym, że nie
miała pojęcia, co zrobić. O tym, że wciąż nie wiedziała, gdzie podziewała
się dziewczyna, nie wspominając.
Aż
wzdrygnęła się, kiedy coś bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otarło się o jej
ramię. Zamrugała nieco nieprzytomnie, natychmiast prostując się niczym struna i dla
pewności wodząc wzrokiem dookoła, choć przecież wiedziała, że nie będzie w stanie
swojej towarzyszki zobaczyć.
– Nessie –
wyrwało jej się.
Jakoś nie
była zaskoczona tym, że bratowa nie zostawiła jej samej. W zasadzie
poczuła ulgę, kiedy przekonała się, że dziewczyna była tuż obok. Bliskość
przyjaciółki była tym, czego najbardziej potrzebowała.
Jedynie
wywróciła oczami, gdy Renesmee bezceremonialnie wyjęła jej telefon z kieszeni,
najwyraźniej znów zamierzając bawić się w pisanie SMS-ów.
Rosa
jest naprawdę miła
Z trudem
powstrzymała sfrustrowany jęk. Aż tak było po niej widać, co tak naprawdę
czuła? Tego też mogła się spodziewać, ale reakcja bratowej wystarczyła, by
poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
– To prawda
– przyznała, ale bez większego przekonania. – Chyba. Dziwnie jest po prostu
słuchać, że ona tutaj jest. To takie…
Ze
mną rozmawiasz!
Prawie
udało jej się uśmiechnąć.
– Ciebie
czuję. I przysięgam, że wyściskam cię równie mocno, co ty mnie, kiedy już
do nas wrócisz.
Z łatwością
mogła sobie wyobrazić, jak Renesmee zareagowała na te słowa. Z nią było
inaczej, zwłaszcza że Layla dobrze ją znała. W efekcie bez większego
problemu mogła przywołać w pamięci nieco nieśmiały uśmiech przyjaciółki.
To wystarczyło, by momentalnie zapragnęła wziąć Nessie w ramiona – tak po
prostu, bo poczuć się choć odrobinę pewnej.
Przez
chwilę trwały w ciszy. Layla w milczeniu wpatrywała się w unoszący
się samoistnie telefon, mimochodem zauważając, że przesuwanie przedmiotów
wychodziło Renesmee coraz lepiej. Już nie rozpraszała się tak łatwo jak na
początku, kiedy nawet utrzymanie ołówka czy długopisu okazywało się dla niej
wyzwaniem.
Potrzebowała
chwili, by pojąć, że na ekranie komórki pojawiła się kolejna wiadomość.
Jesteś
zazdrosna?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. To pytanie na moment wytrąciło ją z równowagi, nie tyle
zaskakując, o przede wszystkim wzbudzając wątpliwości. Prawda była taka,
że nie miała pojęcia, choć zawsze sądziła, że kwestia przeszłości Rufusa była
czymś, co już zdążyła sobie uporządkować. To przynajmniej wydawało się
sensowne, póki martwa była pozostawała co najwyżej wspomnieniem kogoś, kogo
kiedyś kochał.
– Nie wiem
– przyznała zgodnie z prawdą. – Nie powinnam, prawda? Ale… myślę o Claudii
i się martwię. Nie żebym uważała, że Rufus mógłby zrobić coś głupiego,
zwłaszcza że to… hm, duch, ale…
Urwała,
próbując zebrać myśli. Wspominanie o Claudii nie ułatwiało, wręcz
wprawiając wampirzycę w jeszcze silniejsze przygnębienie. Po tym jak
opowiedziała wszystko Claire, dalsze milczenie na temat tego, jak tak naprawdę
wyglądał wyjazd do Lille, zaczynało być męczące.
Spuściła
głowę, pozwalając by jasne włosy opadły jej na twarz. Chwilę jeszcze walczyła
ze sobą, zanim ostatecznie doszła do wniosku, że ma dość. Jeśli nie Renesmee,
komu tak naprawdę mogła się zwierzyć?
– Mogę ci o czym
powiedzieć?
Oczywiście
nie usłyszała odpowiedzi, ale szturchnięcie w ramię okazało się dość
wymowną wskazówką. Jakby tego było mało, Layla momentalnie poczuła się jeszcze
dziwniej, nagle czując się jak zagubione dziecko, niepewne tego, co powinno ze
sobą zrobić.
Ekran
telefonu znów się rozjaśnił, kiedy Nessie jednak zdecydowała się na bardziej
konkretną odpowiedź. Tym razem wiadomości było kilka, jedna za drugą, jakby
dziewczyna chciała jak najszybciej wyrzucić z siebie wszystko to, co ją
dręczyło.
Od
kiedy pytasz?
Jasne,
że tak, ale
najpierw
to ja mam ci
coś do powiedzenia
coś do powiedzenia
Layla
uniosła brwi. Zabrzmiało poważnie, a to zdecydowanie nie zdarzało się
często. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem Nessie musiała ją
pocieszać, zwłaszcza że zwykle sprawy miały się zupełnie inaczej. Tak naprawdę
to Layla przywykła do tego, by być pocieszycielką – tak jak wtedy, gdy siedziała
z bratową, próbując jakkolwiek poprawić jej nastrój, gdy ta zadręczała się
tym, co działo się z Jocelyne. Albo jeszcze wcześniej, gdy dziewczyna
właściwie szlochała jej w ramię, dostając szału przez niepamięć Gabriela.
Tym razem role
się odwróciły, a Layla nie była pewna jak się z tym czuła. Wiedziała
jedynie, że nagle zapragnęła uściskać Nessie mocniej niż do tej pory.
Mimo
wszystko była gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim na ekranie telefonu
pojawiła się kolejna wiadomość.
Rozmawiałam
z Rosą.
I wierzę, że chroni Joce,
chociaż wcale nie musi.
Mnie też obiecała pomoc,
chociaż nie powinna.
Twierdzi, że nie zawsze
może ingerować.
I wierzę, że chroni Joce,
chociaż wcale nie musi.
Mnie też obiecała pomoc,
chociaż nie powinna.
Twierdzi, że nie zawsze
może ingerować.
Chwilę
wpatrywała się w poszczególne słowa, próbując się uspokoić i sensownie
wszystko uporządkować. Ufała Nessie, oczywiście, ale… to wcale nie było takie
proste. I to niezależnie od tego, czego tak naprawdę chciała.
– Brzmi trochę
jak Michael, nie? – zauważyła, decydując się skupić na najbardziej neutralnej
części wypowiedzi bratowej. Nie miała pewności, co o tym myśleć.
Też o tym
pomyślałam
Ale
jest miła. I nie sądzę,
byś miała powody do obaw.
byś miała powody do obaw.
Coś w tych
słowach sprawiło, że Layli prawie udało się uśmiechnąć.
– Nie
obawiam się – zaoponowała machinalnie. Zaraz po tym z westchnieniem
wywróciła oczami. – Okej, tak. Ale próbuję tego nie robić. No i to duch,
prawda?
Mimo
wszystko czuła się dziwnie. Jak długo Rufus tak naprawdę wiedział, że Joce
regularnie widywała Rosę? Musiał, a przynajmniej tyle zrozumiała Layla.
Nie była jakoś szczególnie zaskoczona, że jej o tym nie powiedział, ale…
Tyle że sama
nie wspomniała o Dylanie. Pamiętała, że Joce wypowiedziała jego imię,
chociaż do tej pory nie miała odwagi dziewczyny o to zapytać. Temat nie
powrócił i to niejako wszystko ułatwiało, ale Layla nie mogła pozbyć się
wrażenia, że to niczego nie zmieniało.
O czym
chciałaś mi powiedzieć?
W
roztargnieniu spojrzała na telefon, kiedy na ekranie pojawiła się kolejna
wiadomość od Renesmee. Wampirzyca westchnęła i nerwowym gestem przeczesała
włosy palcami, próbując zająć czymś ręce. Sama zaczęła, chociaż nagle zwątpiła w to,
czy ciągnięcie tej rozmowy akurat teraz było dobrym pomysłem. Co prawda mogła zaufać
Nessie, ale zadręczanie jej bardziej niż do tej pory nie wchodziło w grę.
A może po
prostu się obawiała, choć sama nie była pewna czego. Nie miała pojęcia jak
zacząć, choć przecież już raz przeprowadziła tę rozmowę.
– Claudia
jest siostrą Rufusa – wypaliła, zanim zdążyła się zastanowić.
Zdążyła tylko
zauważyć, że unosząca się dotychczas komórka nagle spadła, tylko cudem nie
lądując na podłodze. Layla w ostatniej chwili pochwyciła telefon, nerwowo
zaciskając na nim palce. Mimowolnie rozejrzała się po korytarzu, choć i tak
nie była w stanie dostrzec Nessie. Teraz dodatkowo nie miała żadnego punku
zaczepienia, który pozwoliłby jej wywnioskować, gdzie znajdowała się bratowa.
Bez słowa
oparła się o ścianę, wciąż nerwowo obracając telefon. Mówienie w pustkę
było dziwne, ale powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać.
– Pewnie
mnie zabije, zwłaszcza że dopiero co powiedziałam o tym Claire i… Cóż. –
Wzruszyła ramionami. – Dowiedzieliśmy się w Lille. Wybacz, że nie
wspomniałam wcześniej, ale sama rozumiesz… – Zawahała się na moment. Nie musiała
tłumaczyć Renesmee jaki był Rufus, ale i tak zrobiło jej się głupio. –
Charon najwyraźniej szuka Claudii. Alessia o tym wspomniała, a teraz
Claire wspomniała o czymś podobnym
i… Boję się, wiesz? Nie mam pojęcia, co to znaczy, ale nie podoba mi się to.
Cisza, która
zapanowała po jej słowach, jedynie podsyciła odczuwane przez Laylę wątpliwości.
Żałowała, że nie mogła dostrzec Renesmee, a tym bardziej normalnie z nią
porozmawiać. Przez chwilę nawet zwątpiła w to, czy dziewczyna wciąż znajdowała
się gdzieś obok, choć myśl o tym, że ta po prostu miałaby się obrazić i odejść,
wydawała się irracjonalna.
Mimo
wszystko Layla poczuła ulgę, kiedy coś otarło się o jej ramię, kiedy
bratowa jednak zdecydowała się dać znać o swojej obecności. Minęła dłuższa
chwila, zanim Nessie zapanowała nad sobą na tyle, by znów skupić się na
telefonie. Tym razem wystukanie zaledwie kilku słów zajęło jej dużo więcej
czasu niż wcześniej.
I co
on na to?
Layla z trudem
powstrzymała nieco nerwowy, histeryczny śmiech. To było jedno z tych
pytań, na które tak naprawdę nie musiała odpowiadać. A przynajmniej nie
Renesmee, która mimo wszystko zdążyła wampira poznać.
– Udaje, że
nic się nie stało.
Nie
doczekała się kolejnej odpowiedzi. Renesmee po prostu tkwiła obok, wciąż tuląc
się do jej boku i najwyraźniej nie będąc w stanie zdobyć się na nic więcej.
Tak naprawdę nie musiała – ta bliskość znaczyła więcej niż cokolwiek innego.
Zamknęła
oczy. Chociaż nie sądziła, że to możliwe, w końcu udało jej się rozluźnić.
– Dziękuję, kochanie – mruknęła z bladym uśmiechem.
Miriam
Przesiadywanie w apartamentowcu
zaczynało być męczące. Bierność również, choć wszystko wydawało się lepsze od
świadomości, że Rafael jej nie ufał. Podpadnięcie bratu było ostatnim, czego
tak naprawdę chciała, więc z dwojga złego wolała go słuchać, nawet jeśli wciąż
miała wątpliwości.
Ostatnia
rozmowa była dziwna – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Nie chodziło
nawet o to, że Rafa próbował ją zabić, bo tego tak naprawdę się
spodziewała. Jasne, że zareagował w ten sposób. Znała go wystarczająco
dobrze, by wiedzieć jak postępował z osobami, którym nie ufał – a już
zwłaszcza takimi, które uważał za zdrajców. Nie zawiniła mu niczym, ale to nie
miało znaczenia, a jakby tego było mało…
Tyle że
zawahał się, a to już nie było do niego podobne. To, że koniec końców pomógł
jej dojść do siebie, tym bardziej. Nie dzielił się krwią bez powodu i doskonale
zdawała sobie z tego sprawę.
Tym
bardziej zadziwiało ją to, że mogłaby zawdzięczać cokolwiek Elenie.
Wszystko
było inne i dostrzegała to od dłuższego czasu. Świat się zmienił i to
w stopniu wystarczającym, by Mira poczuła się skołowana. Pierwszy raz od
wieków nie miała pewności na czym stoi, w gruncie rzeczy zdając sobie
sprawę z tylko jednej rzeczy: mieli przejebane. Czego innego miała spodziewać
się po tym, jak sprzeciwiła się ojcu?
Z powątpiewaniem
spojrzała wprost w atramentowe, zasnute chmurami niebo. Lubiła przesiadywać
na tarasie, zresztą tak jak i Rafa. To był jeden z plusów apartamentowca,
nawet jeśli konieczność dzielenia mieszkania z kimkolwiek innym ją
drażniła. Było dużo łatwiej odkąd Beatrycze i Lawrence się wynieśli, ale
kobieta wciąż liczyła się z tym, że w każdej chwili mógł pojawić się kolejny niechciany gość. Zwykle
tyczyło się to Sage’a, ale nieśmiertelny okazał się na tyle praktyczny, by
przez większość czasu nie zwracać na nią uwagi. No i wydawał się do bólu
uprzejmy, co chyba nawet jej się podobało, przynajmniej tak długo, jak nie próbował
zawracać jej głowy.
Współegzystencja
z niektórymi istotami bywała naprawdę prosta.
Demonica
rozłożyła skrzydła, wciąż z uwagą przypatrując się niebu. Bierność ją
męczyła, niezależnie od tego, co rozkazał Rafael. Siedzenie z założonymi
rękami zdecydowanie nie było czymś, do czego przywykła, nawet jeśli brat
czasami faktycznie działał zachowawczo. Tak było w przypadku Eleny, kiedy
po prostu obserwowali, czekając na rozwój wypadków, ale tym razem…
Zaklęła, po
czym po prostu wzbiła się ku górze. Czekała wystarczająco długo, by mieć dość. Potrzebowała
ruchu i celu, choć w przypadku tego drugiego sprawy bywały
problematyczne. Tak naprawdę zamierzała krążyć, byleby tylko dłużej nie
siedzieć na tyłku w mieszkaniu. Kto wie, może przy odrobinie szczęścia miała
wypatrzeć Renesmee albo to, co kontrolowało jej ciałem. W obecnej sytuacji
zbliżanie się do tej istoty brzmiało jak szaleństwo, ale… przecież od razu nie
musiała próbować dziewczyny złapać, prawda?
Lot miał w sobie
coś kojącego, zresztą tak jak i możliwość ruchu. Mira rozluźniła się,
pierwszy raz od kilku dni czując naprawdę swobodnie. To było coś, czego jej
brakowało – poczucie lekkości, unoszenie i bliskość nieba, które tak
bardzo ceniła. Skrzydła stanowiły największe błogosławieństwo, jakie mogła
sobie wyobrazić, nawet jeśli w przypadku demona takie stwierdzenie
wydawało się co najmniej ironiczne.
Co jak co, ale to powinieneś rozumieć,
pomyślała, choć nie zwracała się do nikogo konkretnego. Nie czuła Rafaela i nic
nie wskazywało na to, by brat akurat dzisiaj zamierzał jej szukać. Jak go
znała, pewnie znów wzdychał do Eleny, nie odstępując dziewczyny nawet na krok.
To wciąż Mirę bawiło, chociaż coraz częściej przyłapywała się na tym, że spoglądała
na tę dwójkę tak, jakby ich związek stanowił coś naturalnego. I to nawet
mimo tego, że regularnie miała ochotę postukać się przez nich w głowę.
Zeszła
niżej, wciąż obserwując. Starała trzymać się na bezpiecznej wysokości, by
niepotrzebnie nie zwrócić na siebie uwagi ludzi, choć ich spojrzenia były dla
kobiety najmniejszym problemem. Tak naprawdę wystarczyła odrobina skupienia, by
zakrzywić rzeczywistość i z nabytą przez wieki wprawą całkiem ukryć swoją
odległość. W efekcie Mira mogłaby nawet stanąć na cudzym parapecie i zapukać
w szybę, a i tak nie zostałaby zauważona.
Śmiertelnicy
bywali wręcz żałośnie ślepi i to nawet wtedy, gdy niektóre zjawiska mieli
dosłownie na wyciągnięcie ręki.
To też ją bawiło.
Masz wyjątkowo dobry nastrój, siostro.
Z wrażenia omal
nie zderzyła się ze ścianą mijanego budynku. Zawisła w powietrze,
prostując się niczym struna i z bijącym sercem nasłuchując. Natychmiast
spróbowała zlokalizować intruza, nagle aż nazbyt świadoma jego obecności,
zwłaszcza że ten nawet nie próbował się ukryć.
A ona
doskonale znała głos, który rozbrzmiewał w jej głowie.
– Hunter…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz