31 stycznia 2019

Dwieście dwadzieścia jeden

Oddychanie bolało, ale to już nie miało znaczenia. W jednej chwili wszystko inne zeszło na dalszy plan, kiedy go poczuła – tak wyraźnie, że nie było mowy o pomyłce. To przynajmniej próbowała sobie wmówić, nagle czując się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Wyprostowała się niczym struna, bliska tego, by poderwać się na równe nogi. Powstrzymały ją ramiona Rufusa, zwłaszcza że wujek wciąż trzymał ją na rękach, ale prawie tego nie zauważyła. Skrzywiła się jedynie w momencie, w którym obolałe żebra znów dały o sobie znać, ale to również działo się jakby poza nią. Nawet palenie rany na brzuchu wydawało się czymś, co w jednej chwili straciło na znaczeniu.
Zauważyła, że Rufus spojrzał na nią dziwnie, jakby zaczynając mieć wątpliwości co do tego, czy jednak nie postradała zmysłów. Poniekąd tak się czuła, przez moment mając wrażenie, że znów trwała w tym dziwnym stanie, którego doświadczyła jako dziecko. Może majaczyła, rozpalona gorączką, chociaż wcale nie czuła się jak ktoś, kto miał problem ze zrozumieniem otaczającej go rzeczywistości. Wręcz przeciwnie – miała raczej wrażenie, że wszystko wokół nabrało na znaczeniu, wyraźniejsze i bardziej prawdziwe niż przez ostatnie godziny.
Ariel.
Słodka bogini, Ariel tutaj był, ale…
– Alessia – usłyszała, jednak nie była w stanie się skupić. Nawet to, że głos Rufusa zabrzmiał wyjątkowo łagodnie jak na niego, nie zrobiło na nim wrażenia.
Ariel. Była w stanie myśleć wyłącznie o nim, począwszy od tego, że wciąż żył. Mogła się tego spodziewać, skoro już miała pewność, że Charon oszukał ją, sugerując śmierć Isabeau, ale mimo wszystko miała wątpliwości. Aż za dobrze pamiętała moment, w którym tamten bełt przebił wilkołaka na wylot. Wiedziała, że dla kogoś takiego jak on oberwanie srebrem mogło być śmiertelne, a jednak…
Tyle że on był tutaj. Nie mogłaby zmyślić czegoś takiego.
Nie mogłaby, ale…
– Ariel – wyszeptała, nie mogąc się powstrzymać. Serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, aż rwąc się do tego, by wyrwać się z piersi. – Przyszedł. Musimy coś zrobić.
Mówiła bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. W pośpiechu wyrzucała kolejne słowa, roztrzęsiona tak bardzo, że ledwo była w stanie złapać oddech. Uświadomiła sobie, że drży, co jedynie potęgowało ból już i tak obolałego ciała, ale nie dbała o to. Nie przejmowała się wieloma kwestiami, zwłaszcza własnym bezpieczeństwem, zbytnio pobudzona i zaniepokojona tym, co w każdej chwili mogło się wydarzyć. Gdyby jednak go straciła…
Ale o tym nie chciała myśleć.
Miała wrażenie, że tylko oszołomienie i Rufus powstrzymywały ją przed zrobieniem czegoś głupiego. Zauważyła, że wampir otworzył usta, gotów coś powiedzieć, ale nawet jeśli się na to zdecydował, to i tak nie usłyszała konkretnych słów. Nie tylko nie była w stanie się skupić, ale przede wszystkim głos wampira skutecznie zagłuszył kolejny huk, który rozległ się gdzieś poza zasięgiem jej wzroku. Na górze zdecydowanie działo się coś niedobrego; nie mogła dłużej udawać, że było inaczej.
Nie miała pewności jakim cudem znalazła w sobie dość siły, by jednak oswobodzić się z podtrzymujących ją do tej pory objęć. Chwiejnie stanęła na nogi, jedynie cudem nie staczając się ze schodów. Nogi miała jak z waty, zwłaszcza w pierwszym odruchu czując się tak, jakby jej ciało ważyło tonę. Palenie na brzuchu stało się jeszcze trudniejsze do zniesienia, poza tym – była gotowa to przysiąc – zapach jej własnej krwi przybrał na intensywności. Czuła, że znów krwawi, ale nawet to nie powstrzymało jej od pośpiesznego popędzenia na górę, na dodatek przy pokonywaniu przy tym kilku stopni jednocześnie.
– Alessia, do cholery!
Nie była zaskoczona ani tym, że Rufus próbował ją powstrzymać, ani tym bardziej że ruszył za nią. Sęk w tym, że w tamtej chwili nie myślała, nawet nie próbując zastanawiać się nad tym, jak głupie było kierowanie się emocjami. Pchnęła wieńczące schody drzwi i to na tyle gwałtownie, że chyba jedynie cudem nie wyrwała ich z zawiasów. W pośpiechu wypadła do przedsionka, na moment zamierając i będąc w stanie co najwyżej niespokojnie wodzić wzrokiem na prawo i lewo.
To Isabeau zauważyła jako pierwszą. Poczuła niewysłowioną ulgę, gdy w zasięgu jej wzroku znalazła się ciotka – cała i zdrowa, choć wyraźnie poruszona. Ich spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały, ale Alessia prawie natychmiast odwróciła wzrok. Szukała kogoś innego, nie będąc w stanie choćby myśleć o tym, że mogłaby się pomylić. Przecież go czuła, a skoro tak…
Ktoś chwycił ją za ramiona, bezceremonialnie odciągając w tył. W pierwszym odruchu chciała walczyć, nerwowo napinając mięśnie i aż rwąc się do tego, by zacząć się wyrywać, ale okazała się na to zbyt słaba. Zanim zresztą zdążyła zastanowić się nad tym, co powinna zrobić, z równowagi wytrącił j ruch – i to na tyle błyskawiczny, że ledwo była w stanie nadążyć za tym, co działo się wokół niej. Dopiero po chwili dostrzegła ciało, które zaległo na podłodze, dokładnie w miejscu, w którym znajdowała się chwilę wcześniej. Oddychając szybko i płytko, zamarła w bezruchu i to nie tylko dlatego, że Rufus pochwycił ją w bardziej stanowczy sposób, próbując powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego.
Serce Alessi podjechało aż do gardła, gdy zauważyła Charona. Mężczyzna nie pozwolił sobie na wahanie, w pośpiechu podrywając na równe nogi. Jego oczy zabłysły gniewnie, kiedy w co najmniej poirytowany sposób spojrzał w głąb przedsionka. Splunął krwią, po czym uśmiechnął się w chłodny, pozbawiony wesołości sposób. Frustracja – wyłącznie to od niego biło w tamtej chwili. Zdecydowanie nie wyglądał jak ktoś, kto z jakiegokolwiek powodu poczuł się osaczony albo zaniepokojony. Co więcej nie bał się, wciąż zachowując tak, jakby miał do czynienia z nic nieznaczącymi przeszkodami, które bardzo łatwo mógł usunąć z drogi.
Wciąż o tym myślała, kiedy instynktownie spojrzała w tę samą stronę, co i pierwotny. Co prawda z trudem przyszło jej odwrócenie wzroku od potencjalnego wroga, ale ciekawość i chęć dostrzeżenie tej jednej, jedynej osoby, okazały się zbyt silne. Przerażona czy nie, po prostu musiała sprawdzić, zresztą ze świadomością, że tym razem nie została z Charonem sama, łatwiej była w stanie zapanować nad odruchami.
A potem już tylko tkwiła w bezruchu i patrzyła, czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
O bogini…
Znów zadrżała, choć to działo się jakby poza nią. W tamtej chwili była w stanie co najwyżej wpatrywać się w postać, która znajdowała się zaledwie kilka metrów od niej. To nie był pierwszy raz, kiedy miała do czynienia z monstrum o ludzkich kształtach – pokaźnych rozmiarów bestią, która w równym stopniu przypominała wilka, co i człowieka. Wiedziała, że niektórzy pobratymcy Ariela bywali na tyle zdesperowani, by przeistaczać się nawet wtedy, gdy księżyc temu nie sprzyjał. Podczas pełni nie mieli wyboru, zresztą wtedy do głosu dochodziła tylko i wyłącznie ta ludzka cząstka, ale teraz…
Nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Zawsze myślała o tych istotach jak o bestiach, zwłaszcza że gdy już się pojawiały, nigdy nie były zbyt subtelne. Sam Ariel twierdził, że na coś podobnego decydowali się tylko szaleńcy, co poniekąd wydawało się dość sensowne. Co prawda słyszała, że to sztuka – do transformacji trzeba było nie tylko doświadczenia, ale przede wszystkim determinacji – ale i tak nie potrafiła tego docenić. Nie, skoro zwykle decydowali się na nią ci, których lepiej było nie spotkać po zmroku w ciemnej uliczce.
Potrząsnęła głową, wciąż niedowierzając. Wciąż wodziła wzrokiem po istocie, która bez pośpiechu ruszyła w stronę Charona – tylko po części ludzka, choć jej umysł wciąż nie potrafił tego pojąć. To po prostu było nienaturalne. Połączenie człowieka w wilka miało w sobie coś, co niezmiennie wytrącało ją z równowagi, nawet jeśli wiedziała, że coś podobnego było możliwe. Spotkała się z tym już wcześniej, zresztą pamiętała, że to właśnie takie istoty niemalże doprowadziły do śmierci Claire. Charon też to potrafił i to samo w sobie wystarczyło, by nie była w stanie pozostać obojętną wobec tej formy przemiany. Samo patrzenie na przemienione tylko po części ciało wymagało od niej wysiłku, sprawiając, że podświadomie zapragnęła odwrócić wzrok – z tym, że nie potrafiła.
Nie, skoro miała przed sobą Ariela.
Przycisnęła dłoń do ust, coraz bardziej wytrącona z równowagi. Znów potrząsnęła głową, jakby w ten sposób mogła pozbyć się niechcianych myśli i uczynić cokolwiek prostym. Patrzyła, ale nie rozumiała, w tamtej chwili gotowa przysiąc, że śni. Przez moment nawet próbowała wpłynąć na otaczającą ją rzeczywistość albo doprowadzić do przebudzenia, ale już w trakcie tych starań wiedziała, że traci czas. Przecież tak naprawdę rozumiała, co działo się na jej oczach, chociaż za wszelka cenę próbowała wyrzucić tę myśl z głowy.
Miała wrażenie, że przez całą wieczność tkwiła w bezruchu, bezmyślnie obserwując. To było tak, jakby czas przestał płynąć, po prostu stając w miejscu, choć przecież to nie było możliwe. Czuła się tak, jakby otaczająca ją rzeczywistość zwolniła i to w sposób wystarczająco znaczący, by umożliwić jej skoncentrowanie na nawet najdrobniejszych szczegółach. Wodziła wzrokiem po na wpół ludzkiej postaci, wciąż nie będąc w stanie utożsamić jej z Arielem, aż do momentu, w którym napotkała na jego oczy. Te akurat rozpoznałaby wszędzie, zwłaszcza że okazały się najbardziej znajomym, w pełni ludzkim elementem – czymś, co się nie zmieniło, chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Zrobił to dla mnie…
Ta myśl ją poraziła, wytrącając z równowagi bardziej niż wszystko inne. Poczuła pieczenie pod powiekami, ale nie potrafiła stwierdzić, czy ostatecznie się popłakała. Obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami, więc zamrugała, próbując nad tym zapanować. Gdyby jeszcze do tego wszystkiego mogła zrozumieć…
A potem do jej podświadomości wdarł się aż nazbyt znajomy, pozbawiony wesołości śmiech i to wystarczyło, by wyrwać ją z oszołomienia.
– I tylko tyle? – Charon uśmiechnął się chłodno. Stał spokojnie, bynajmniej nie sprawiając wrażenia przejętego. – Romeo przybył uwolnić swoją Julię? – zadrwił, nie odrywając wzroku od przeciwnika.
Alessia nie miała pewności, czy ktoś trwający na granicy miał szansę zrozumieć, co się do niego mówiło. W jakimś stopniu wciąż nie utożsamiała przeistoczonej bestii z Arielem, choć zarazem całą sobą czuła jego obecność. Przyszedł po nią, na dodatek decydując się przy tym na ostatnie, czego by się po nim spodziewała. Posunął się wystarczająco daleko, by to w równym stopniu ją przerażało, co i wzbudzało nieopisane wręcz poczucie winy. Zrobił to dla mnie, wciąż tłukło jej się w głowie i ta jedna myśl skutecznie przysłoniła wszystko inne.
Obserwowała Charona, kiedy ten bez pośpiechu ruszył ku swojemu przeciwnikowi. Wydawał się zdecydowanie zbyt pewny siebie, nawet mimo krwawiącej walki i tego, że już wcześniej musiał oberwać. Alessia wciąż pamiętała huk, teraz będąc w stanie zrozumieć, skąd mógł się wziąć, ale to nadal nie wyjaśniało najważniejszego. Pierwotny nie zachowywał się jak ktoś, kto mógłby ponieść sromotną porażkę, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Drgnęła, instynktownie nachylając bliżej nieśmiertelnych. Zdążyła zapomnieć o Rufusie i tym, że ten wciąż z uporem zaciskał dłonie na jej ramionach, zmuszając do tkwienia w miejscu. Przez moment miała ochotę na niego warknąć i kazać mu poluzować uścisk, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. Pustka w głowie dawała jej się we znaki, skutecznie uniemożliwiając podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Mogła co najwyżej spoglądać na Ariela, w gruncie rzeczy skupiona wyłącznie na jego oczach – jedynym znajomym elemencie, na który nie obawiała się patrzeć. Wciąż chwiała się na nogach, niezdolna przejąć nawet tym, że stała tam praktycznie na wpół naga i poraniona.
To wszystko nie miało znaczenia. Nie przy tym, co działo się wokół niej.
– Chociaż to ciekawe. Bawisz się w bohatera? – zapytał Charon, jak gdyby nigdy nic wyrzucając z siebie kolejne słowa. – To mogłoby być całkiem urocze, gdyby teraz się ciebie nie brzydziła.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, gdy uprzytomnił sobie, że nieśmiertelny mówił o niej. Drgnęła, instynktownie cofając się o krok i czując przy tym tak, jakby ktoś próbował kopnąć ją w już i tak obolały brzuch. Zmęczenie i utrata krwi dawały jej się we znaki, ale nie na tyle, by przestała pojmować, co takiego działo się wokół niej. Natychmiast otworzyła usta, gotowa zaprotestować, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie choćby słowa.
Charon wiedział. Nie miała pojęcia czy to wyczuł, czy po prostu zgadywał, ale prawda była taka, że trafił w sedno. Zacisnęła dłonie w pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę i próbując w ten sposób doprowadzić się do porządku. Gdzieś w jej wnętrzu stopniowo narastał gniew, ten jednak nie był skierowany przeciwko pierwotnemu, ale przede wszystkim w samą siebie.
Spuściła wzrok, w końcu zmuszając się do oderwania wzroku od Ariela.
– To nieprawda – powiedziała tak cicho, że ledwo była w stanie samą siebie zrozumieć. Jakby tego było mało, wszystko w niej aż krzyczało, że ten protest zabrzmiał nader żałośnie, w gruncie rzeczy stanowiąc ni mniej, ni więcej, ale wierutne kłamstwo.
– Widzisz? – Charon parsknął śmiechem. – Przeraziłeś ją i to bardziej ode mnie.
– Stul pysk!
Wyrwała się do przodu, kolejny raz nie panując nad tym, co robiła. Napięte mięśnie coraz bardziej dawały o sobie znać, tak jak i coraz intensywniej krwawiąca rana na brzuchu. Teraz wyraźnie czuła spływającą po skórze posokę, ale chociaż rozsądek podpowiadał jej, że powinna się tym przejąć, zignorowała go. Równie mało istotne wydały jej się łzy, które ostatecznie popłynęły, choć sądziła, że po czasie, który spędziła w podziemiach, nie będzie miała już czym płakać. Zresztą wcale nie chciała, zwłaszcza przy tym mężczyźnie.
Usłyszała gniewny, nieludzki charkot, ale dopiero po chwili zrozumiała, że dźwięk wcale nie wyrwał się z jej gardła. W następnej sekundzie wszystko znów potoczyło się bardzo szybko, a ona usłyszała kolejny huk, kiedy dwaj nieśmiertelni skoczyli na siebie nawzajem. Charon – choć w ludzkiej formie – poruszał się błyskawicznie, zdecydowanie zbyt szybko, by uznała to za naturalne. W gruncie rzeczy już dawno zwątpiła w to, by nieśmiertelny miał w sobie cokolwiek z człowieka czy nawet zwykłego dziecka księżyca. Tym razem nie dał się nawet zadrasnąć, bez większego problemu uskakując z zasięgu rąk Ariela – i to pomimo tego, że chłopak wydawał się skłonny rozerwać się na kawałeczki.
Alessia jęknęła, przez moment mając ochotę krzyczeć. To znów się działo. Znów musiała obserwować jak sytuacja wymyka się spod kontroli, chociaż sama nie była w stanie niczego zrobić. Szarpnęła się w objęciach Rufusa, chociaż zdążyła się już przekonać, że wampir nie zamierzał jej nigdzie puścić. Miała wrażenie, ze coś mówił, ale nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów, świadoma wyłącznie rozgrywającego się na jej oczach śmiertelnego tańca. Nie miała pewności czy to wpływ srebra, zmęczenie czy po prostu szok, ale obraz raz po raz rozmazywał jej się przed oczami. W efekcie widziała dwie różnobarwne smugi, które miotały się po przedsionku, taranując wszystko, co znalazło się w zasięgu ich wzroku.
Usłyszała krzyk, ale choć była pewna, że należał do dziecka, nie potrafiła go zidentyfikować. W którymś momencie nogi jednak odmówiły jej posłuszeństwa, ale prawie tego nie zauważyła. Po prostu ciężko opadła na kolana, dysząc i wciąż będąc w stanie co najwyżej patrzeć. To wciąż przypominało koszmar, ale przecież od dziecka nie była w stanie ich śnić – nie, skoro z taką łatwością mogła wpłynąć na otaczającą ją po zamknięciu oczy rzeczywistość.
Tyle że to działo się naprawdę. Ona z kolei pozostawała co najwyżej biernym, niezdolnym do żadnej sensownej reakcji obserwatorem, chociaż nade wszystko pragnęła coś zrobić.
Nadmiar bodźców doprowadzał ją do szału. Miała ochotę zamknąć oczy, skulić się na podłodze i poczekać aż to wszystko się skończy, ale zarazem nie potrafiła się na to zdobyć. W tym wszystko chodziło nią, a skoro tak…
Moc wciąż gdzieś tam była. Krążyła w jej żyłach, wypełniając całe ciało, choć osłabienie i srebro zepchnęło ją zbyt daleko, by wcześniej mogła jej dosięgnąć. Prawda była taka, że w tamtej chwili sama potrzebowała energii z zewnątrz, nie wyobrażając sobie, że miałaby skumulować dość własnej, by cokolwiek zdziałać.
Do czasu.
To był zaledwie ułamek tego, co mogłaby z siebie wykrzesać, gdyby była w pełni sił. Przez moment pomyślała nawet, że nie powinna tego robić – nie na wpół przytomna i ogarnięta narastającym stopniowo, coraz trudniejszym do zniesienia głosem. Rozsądek podpowiadał jedno, ale nie zamierzała go słuchać, w zamian poddając się narastającym już od dłuższego czasu emocjom. Do głosu znów doszedł gniew, ale ten wydawał się niczym w porównaniu do tego, co tak naprawdę napędzało ją przez cały ten czas.
Strach.
Bała się i to nie o siebie, ale o Ariela, nie wyobrażając sobie, że znów miałaby pozwolić, by stała mu się krzywda. Nie liczyło się, do czego uciekł się, żeby ją uratować albo czy faktycznie patrzenie na niego w takiej postaci było dla niej trudne. Nie miało znaczenia nic poza tym, że pragnęła ocalić go w równym stopniu, co i on ją.
Więc uderzyła. Nie sądziła, że będzie do tego zdolna, ale kiedy wyciągnęła przed siebie dłonie, moc po prostu zareagowała, momentalnie znajdując ujście. Fala uderzeniowa błyskawicznie rozeszła się dookoła, uderzając we wszystko, co znalazło się w jej zasięgu. Gniewne charkoty i odgłosy walki kolejny raz przerwał huk – tym razem o wiele głośniejszy niż wcześniej, gdy dwa walczące wilkołaki zostały dosłownie zmiecione w przeciwnych kierunkach.
Zaraz po tym zapanowała martwa cisza, przerwana wyłącznie przez jej szloch. Skuliła się na podłodze, drżąc i raz po raz szarpiąc za włosy, jakby w ten sposób miała szansę pojąć, co zrobiła. Bała się rozejrzeć, choć zarazem czuła, że powinna sprawdzić, co działo się wokół niej. Oddychała szybko i płytko, świadoma wyłącznie przenikliwego chłodu, narastających zawrotów głowy i…
Poza tym wciąż czuła krew. Spływała po jej skórze, wsiąkając w bieliznę i marynarkę, którą okrył ją Rufus. Ból dawał się Alessi we znaki, to jednak wydawało się niczym w porównaniu do strachu, który momentalnie chwycił ją za gardło.
Poruszając się trochę jak w transie, uniosła głowę. Spróbowała się wyprostować, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwo, nagle cięższe i bardziej bezwładne niż do tej pory. Obraz raz po raz rozmazywał jej się przed oczami, ale nawet pomimo tego zauważyła zmierzającą ku niej postać. Charon, pomyślała w panice, z łatwością mogąc sobie wyobrazić, że jednak wyszedł z potyczki cało i szedł po nią, zamierzając ją ukarać. Tym razem jak nic miał ją zabić, ot tak dla zasady, zwłaszcza że nie miała mu do zaoferowania niczego, co uznałby za choć trochę atrakcyjne. Jakby tego było mało, zdecydowanie był kimś, kto byłby w stanie pozbawić ją życia na oczach wszystkich, zwłaszcza Ariela, ale…
Tyle że kolejne sekundy mijały, a ona wcale nie czuła się jak ktoś, kto za moment zginie. Wciąż oszołomiona, spojrzała wprost w oczy stojącej nad nią istoty, w końcu będąc w stanie ją rozpoznać.
Nic nie byłoby w stanie sprawić, by zapomniała akurat o tych oczach.
– Przyszedłeś po mnie – wyszeptała, choć z równym powodzeniem mogłaby po prostu poruszyć wargami.
W następnej sekundzie wszystko zniknęło, gdy w końcu otoczyła ją jakże upragniona ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa