Oddychanie bolało, ale to już
nie miało znaczenia. W jednej chwili wszystko inne zeszło na dalszy plan,
kiedy go poczuła – tak wyraźnie, że nie było mowy o pomyłce. To
przynajmniej próbowała sobie wmówić, nagle czując się tak, jakby ktoś zdzielił
ją czymś ciężkim po głowie.
Wyprostowała
się niczym struna, bliska tego, by poderwać się na równe nogi. Powstrzymały ją
ramiona Rufusa, zwłaszcza że wujek wciąż trzymał ją na rękach, ale prawie tego
nie zauważyła. Skrzywiła się jedynie w momencie, w którym obolałe
żebra znów dały o sobie znać, ale to również działo się jakby poza nią. Nawet
palenie rany na brzuchu wydawało się czymś, co w jednej chwili straciło na
znaczeniu.
Zauważyła,
że Rufus spojrzał na nią dziwnie, jakby zaczynając mieć wątpliwości co do tego,
czy jednak nie postradała zmysłów. Poniekąd tak się czuła, przez moment mając
wrażenie, że znów trwała w tym dziwnym stanie, którego doświadczyła jako
dziecko. Może majaczyła, rozpalona gorączką, chociaż wcale nie czuła się jak
ktoś, kto miał problem ze zrozumieniem otaczającej go rzeczywistości. Wręcz
przeciwnie – miała raczej wrażenie, że wszystko wokół nabrało na znaczeniu,
wyraźniejsze i bardziej prawdziwe niż przez ostatnie godziny.
Ariel.
Słodka
bogini, Ariel tutaj był, ale…
– Alessia –
usłyszała, jednak nie była w stanie się skupić. Nawet to, że głos Rufusa
zabrzmiał wyjątkowo łagodnie jak na niego, nie zrobiło na nim wrażenia.
Ariel. Była
w stanie myśleć wyłącznie o nim, począwszy od tego, że wciąż żył.
Mogła się tego spodziewać, skoro już miała pewność, że Charon oszukał ją,
sugerując śmierć Isabeau, ale mimo wszystko miała wątpliwości. Aż za dobrze
pamiętała moment, w którym tamten bełt przebił wilkołaka na wylot.
Wiedziała, że dla kogoś takiego jak on oberwanie srebrem mogło być śmiertelne, a jednak…
Tyle że on
był tutaj. Nie mogłaby zmyślić czegoś takiego.
Nie
mogłaby, ale…
– Ariel –
wyszeptała, nie mogąc się powstrzymać. Serce jak na zawołanie zabiło jej
szybciej, aż rwąc się do tego, by wyrwać się z piersi. – Przyszedł. Musimy
coś zrobić.
Mówiła
bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. W pośpiechu wyrzucała kolejne
słowa, roztrzęsiona tak bardzo, że ledwo była w stanie złapać oddech.
Uświadomiła sobie, że drży, co jedynie potęgowało ból już i tak obolałego
ciała, ale nie dbała o to. Nie przejmowała się wieloma kwestiami, zwłaszcza
własnym bezpieczeństwem, zbytnio pobudzona i zaniepokojona tym, co w każdej
chwili mogło się wydarzyć. Gdyby jednak go straciła…
Ale o tym
nie chciała myśleć.
Miała
wrażenie, że tylko oszołomienie i Rufus powstrzymywały ją przed zrobieniem
czegoś głupiego. Zauważyła, że wampir otworzył usta, gotów coś powiedzieć, ale
nawet jeśli się na to zdecydował, to i tak nie usłyszała konkretnych słów.
Nie tylko nie była w stanie się skupić, ale przede wszystkim głos wampira
skutecznie zagłuszył kolejny huk, który rozległ się gdzieś poza zasięgiem jej
wzroku. Na górze zdecydowanie działo się coś niedobrego; nie mogła dłużej
udawać, że było inaczej.
Nie miała
pewności jakim cudem znalazła w sobie dość siły, by jednak oswobodzić się z podtrzymujących
ją do tej pory objęć. Chwiejnie stanęła na nogi, jedynie cudem nie staczając
się ze schodów. Nogi miała jak z waty, zwłaszcza w pierwszym odruchu czując
się tak, jakby jej ciało ważyło tonę. Palenie na brzuchu stało się jeszcze
trudniejsze do zniesienia, poza tym – była gotowa to przysiąc – zapach jej własnej
krwi przybrał na intensywności. Czuła, że znów krwawi, ale nawet to nie
powstrzymało jej od pośpiesznego popędzenia na górę, na dodatek przy
pokonywaniu przy tym kilku stopni jednocześnie.
– Alessia,
do cholery!
Nie była
zaskoczona ani tym, że Rufus próbował ją powstrzymać, ani tym bardziej że ruszył
za nią. Sęk w tym, że w tamtej chwili nie myślała, nawet nie próbując
zastanawiać się nad tym, jak głupie było kierowanie się emocjami. Pchnęła wieńczące
schody drzwi i to na tyle gwałtownie, że chyba jedynie cudem nie wyrwała
ich z zawiasów. W pośpiechu wypadła do przedsionka, na moment zamierając
i będąc w stanie co najwyżej niespokojnie wodzić wzrokiem na prawo i lewo.
To Isabeau
zauważyła jako pierwszą. Poczuła niewysłowioną ulgę, gdy w zasięgu jej
wzroku znalazła się ciotka – cała i zdrowa, choć wyraźnie poruszona. Ich
spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały, ale Alessia prawie natychmiast
odwróciła wzrok. Szukała kogoś innego, nie będąc w stanie choćby myśleć o tym,
że mogłaby się pomylić. Przecież go czuła, a skoro tak…
Ktoś
chwycił ją za ramiona, bezceremonialnie odciągając w tył. W pierwszym
odruchu chciała walczyć, nerwowo napinając mięśnie i aż rwąc się do tego,
by zacząć się wyrywać, ale okazała się na to zbyt słaba. Zanim zresztą zdążyła
zastanowić się nad tym, co powinna zrobić, z równowagi wytrącił j ruch – i to
na tyle błyskawiczny, że ledwo była w stanie nadążyć za tym, co działo się
wokół niej. Dopiero po chwili dostrzegła ciało, które zaległo na podłodze,
dokładnie w miejscu, w którym znajdowała się chwilę wcześniej.
Oddychając szybko i płytko, zamarła w bezruchu i to nie tylko
dlatego, że Rufus pochwycił ją w bardziej stanowczy sposób, próbując powstrzymać
przed zrobieniem czegoś głupiego.
Serce
Alessi podjechało aż do gardła, gdy zauważyła Charona. Mężczyzna nie pozwolił
sobie na wahanie, w pośpiechu podrywając na równe nogi. Jego oczy zabłysły
gniewnie, kiedy w co najmniej poirytowany sposób spojrzał w głąb
przedsionka. Splunął krwią, po czym uśmiechnął się w chłodny, pozbawiony
wesołości sposób. Frustracja – wyłącznie to od niego biło w tamtej chwili.
Zdecydowanie nie wyglądał jak ktoś, kto z jakiegokolwiek powodu poczuł się
osaczony albo zaniepokojony. Co więcej nie bał się, wciąż zachowując tak, jakby
miał do czynienia z nic nieznaczącymi przeszkodami, które bardzo łatwo mógł
usunąć z drogi.
Wciąż o tym
myślała, kiedy instynktownie spojrzała w tę samą stronę, co i pierwotny.
Co prawda z trudem przyszło jej odwrócenie wzroku od potencjalnego wroga,
ale ciekawość i chęć dostrzeżenie tej jednej, jedynej osoby, okazały się
zbyt silne. Przerażona czy nie, po prostu musiała sprawdzić, zresztą ze świadomością,
że tym razem nie została z Charonem sama, łatwiej była w stanie zapanować
nad odruchami.
A potem już
tylko tkwiła w bezruchu i patrzyła, czując się tak, jakby ktoś z całej
siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
O bogini…
Znów
zadrżała, choć to działo się jakby poza nią. W tamtej chwili była w stanie
co najwyżej wpatrywać się w postać, która znajdowała się zaledwie kilka
metrów od niej. To nie był pierwszy raz, kiedy miała do czynienia z monstrum
o ludzkich kształtach – pokaźnych rozmiarów bestią, która w równym
stopniu przypominała wilka, co i człowieka. Wiedziała, że niektórzy
pobratymcy Ariela bywali na tyle zdesperowani, by przeistaczać się nawet wtedy,
gdy księżyc temu nie sprzyjał. Podczas pełni nie mieli wyboru, zresztą wtedy do
głosu dochodziła tylko i wyłącznie ta ludzka cząstka, ale teraz…
Nieprzyjemny
dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Zawsze myślała o tych istotach
jak o bestiach, zwłaszcza że gdy już się pojawiały, nigdy nie były zbyt
subtelne. Sam Ariel twierdził, że na coś podobnego decydowali się tylko
szaleńcy, co poniekąd wydawało się dość sensowne. Co prawda słyszała, że to
sztuka – do transformacji trzeba było nie tylko doświadczenia, ale przede
wszystkim determinacji – ale i tak nie potrafiła tego docenić. Nie, skoro
zwykle decydowali się na nią ci, których lepiej było nie spotkać po zmroku w ciemnej
uliczce.
Potrząsnęła
głową, wciąż niedowierzając. Wciąż wodziła wzrokiem po istocie, która bez
pośpiechu ruszyła w stronę Charona – tylko po części ludzka, choć jej
umysł wciąż nie potrafił tego pojąć. To po prostu było nienaturalne. Połączenie
człowieka w wilka miało w sobie coś, co niezmiennie wytrącało ją z równowagi,
nawet jeśli wiedziała, że coś podobnego było możliwe. Spotkała się z tym
już wcześniej, zresztą pamiętała, że to właśnie takie istoty niemalże
doprowadziły do śmierci Claire. Charon też to potrafił i to samo w sobie
wystarczyło, by nie była w stanie pozostać obojętną wobec tej formy
przemiany. Samo patrzenie na przemienione tylko po części ciało wymagało od
niej wysiłku, sprawiając, że podświadomie zapragnęła odwrócić wzrok – z tym,
że nie potrafiła.
Nie, skoro
miała przed sobą Ariela.
Przycisnęła
dłoń do ust, coraz bardziej wytrącona z równowagi. Znów potrząsnęła głową,
jakby w ten sposób mogła pozbyć się niechcianych myśli i uczynić
cokolwiek prostym. Patrzyła, ale nie rozumiała, w tamtej chwili gotowa
przysiąc, że śni. Przez moment nawet próbowała wpłynąć na otaczającą ją
rzeczywistość albo doprowadzić do przebudzenia, ale już w trakcie tych
starań wiedziała, że traci czas. Przecież tak naprawdę rozumiała, co działo się
na jej oczach, chociaż za wszelka cenę próbowała wyrzucić tę myśl z głowy.
Miała wrażenie,
że przez całą wieczność tkwiła w bezruchu, bezmyślnie obserwując. To było
tak, jakby czas przestał płynąć, po prostu stając w miejscu, choć przecież
to nie było możliwe. Czuła się tak, jakby otaczająca ją rzeczywistość zwolniła i to
w sposób wystarczająco znaczący, by umożliwić jej skoncentrowanie na nawet
najdrobniejszych szczegółach. Wodziła wzrokiem po na wpół ludzkiej postaci, wciąż
nie będąc w stanie utożsamić jej z Arielem, aż do momentu, w którym
napotkała na jego oczy. Te akurat rozpoznałaby wszędzie, zwłaszcza że okazały
się najbardziej znajomym, w pełni ludzkim elementem – czymś, co się nie
zmieniło, chociaż nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie.
Zrobił to dla mnie…
Ta myśl ją
poraziła, wytrącając z równowagi bardziej niż wszystko inne. Poczuła pieczenie
pod powiekami, ale nie potrafiła stwierdzić, czy ostatecznie się popłakała. Obraz
zaczął rozmazywać jej się przed oczami, więc zamrugała, próbując nad tym
zapanować. Gdyby jeszcze do tego wszystkiego mogła zrozumieć…
A potem do
jej podświadomości wdarł się aż nazbyt znajomy, pozbawiony wesołości śmiech i to
wystarczyło, by wyrwać ją z oszołomienia.
– I tylko
tyle? – Charon uśmiechnął się chłodno. Stał spokojnie, bynajmniej nie
sprawiając wrażenia przejętego. – Romeo przybył uwolnić swoją Julię? – zadrwił,
nie odrywając wzroku od przeciwnika.
Alessia nie
miała pewności, czy ktoś trwający na granicy miał szansę zrozumieć, co się do
niego mówiło. W jakimś stopniu wciąż nie utożsamiała przeistoczonej bestii
z Arielem, choć zarazem całą sobą czuła jego obecność. Przyszedł po nią,
na dodatek decydując się przy tym na ostatnie, czego by się po nim spodziewała.
Posunął się wystarczająco daleko, by to w równym stopniu ją przerażało, co
i wzbudzało nieopisane wręcz poczucie winy. Zrobił to dla mnie, wciąż tłukło jej się w głowie i ta
jedna myśl skutecznie przysłoniła wszystko inne.
Obserwowała
Charona, kiedy ten bez pośpiechu ruszył ku swojemu przeciwnikowi. Wydawał się
zdecydowanie zbyt pewny siebie, nawet mimo krwawiącej walki i tego, że już
wcześniej musiał oberwać. Alessia wciąż pamiętała huk, teraz będąc w stanie
zrozumieć, skąd mógł się wziąć, ale to nadal nie wyjaśniało najważniejszego.
Pierwotny nie zachowywał się jak ktoś, kto mógłby ponieść sromotną porażkę, a to
zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Drgnęła,
instynktownie nachylając bliżej nieśmiertelnych. Zdążyła zapomnieć o Rufusie
i tym, że ten wciąż z uporem zaciskał dłonie na jej ramionach, zmuszając
do tkwienia w miejscu. Przez moment miała ochotę na niego warknąć i kazać
mu poluzować uścisk, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie
chociażby słowa. Pustka w głowie dawała jej się we znaki, skutecznie uniemożliwiając
podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Mogła co najwyżej spoglądać na Ariela, w gruncie
rzeczy skupiona wyłącznie na jego oczach – jedynym znajomym elemencie, na który
nie obawiała się patrzeć. Wciąż chwiała się na nogach, niezdolna przejąć nawet tym,
że stała tam praktycznie na wpół naga i poraniona.
To wszystko
nie miało znaczenia. Nie przy tym, co działo się wokół niej.
– Chociaż
to ciekawe. Bawisz się w bohatera? – zapytał Charon, jak gdyby nigdy nic
wyrzucając z siebie kolejne słowa. – To mogłoby być całkiem urocze, gdyby
teraz się ciebie nie brzydziła.
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza, gdy uprzytomnił sobie, że nieśmiertelny mówił o niej.
Drgnęła, instynktownie cofając się o krok i czując przy tym tak,
jakby ktoś próbował kopnąć ją w już i tak obolały brzuch. Zmęczenie i utrata
krwi dawały jej się we znaki, ale nie na tyle, by przestała pojmować, co
takiego działo się wokół niej. Natychmiast otworzyła usta, gotowa
zaprotestować, ale nie była w stanie wykrztusić z siebie choćby
słowa.
Charon
wiedział. Nie miała pojęcia czy to wyczuł, czy po prostu zgadywał, ale prawda
była taka, że trafił w sedno. Zacisnęła dłonie w pięści, wbijając
sobie paznokcie w skórę i próbując w ten sposób doprowadzić się
do porządku. Gdzieś w jej wnętrzu stopniowo narastał gniew, ten jednak nie
był skierowany przeciwko pierwotnemu, ale przede wszystkim w samą siebie.
Spuściła
wzrok, w końcu zmuszając się do oderwania wzroku od Ariela.
– To
nieprawda – powiedziała tak cicho, że ledwo była w stanie samą siebie
zrozumieć. Jakby tego było mało, wszystko w niej aż krzyczało, że ten
protest zabrzmiał nader żałośnie, w gruncie rzeczy stanowiąc ni mniej, ni więcej,
ale wierutne kłamstwo.
– Widzisz? –
Charon parsknął śmiechem. – Przeraziłeś ją i to bardziej ode mnie.
– Stul
pysk!
Wyrwała się
do przodu, kolejny raz nie panując nad tym, co robiła. Napięte mięśnie coraz
bardziej dawały o sobie znać, tak jak i coraz intensywniej krwawiąca
rana na brzuchu. Teraz wyraźnie czuła spływającą po skórze posokę, ale chociaż
rozsądek podpowiadał jej, że powinna się tym przejąć, zignorowała go. Równie
mało istotne wydały jej się łzy, które ostatecznie popłynęły, choć sądziła, że
po czasie, który spędziła w podziemiach, nie będzie miała już czym płakać.
Zresztą wcale nie chciała, zwłaszcza przy tym mężczyźnie.
Usłyszała
gniewny, nieludzki charkot, ale dopiero po chwili zrozumiała, że dźwięk wcale
nie wyrwał się z jej gardła. W następnej sekundzie wszystko znów
potoczyło się bardzo szybko, a ona usłyszała kolejny huk, kiedy dwaj
nieśmiertelni skoczyli na siebie nawzajem. Charon – choć w ludzkiej formie
– poruszał się błyskawicznie, zdecydowanie zbyt szybko, by uznała to za
naturalne. W gruncie rzeczy już dawno zwątpiła w to, by nieśmiertelny
miał w sobie cokolwiek z człowieka czy nawet zwykłego dziecka
księżyca. Tym razem nie dał się nawet zadrasnąć, bez większego problemu
uskakując z zasięgu rąk Ariela – i to pomimo tego, że chłopak wydawał
się skłonny rozerwać się na kawałeczki.
Alessia
jęknęła, przez moment mając ochotę krzyczeć. To znów się działo. Znów musiała
obserwować jak sytuacja wymyka się spod kontroli, chociaż sama nie była w stanie
niczego zrobić. Szarpnęła się w objęciach Rufusa, chociaż zdążyła się już
przekonać, że wampir nie zamierzał jej nigdzie puścić. Miała wrażenie, ze coś
mówił, ale nie była w stanie rozróżnić poszczególnych słów, świadoma
wyłącznie rozgrywającego się na jej oczach śmiertelnego tańca. Nie miała
pewności czy to wpływ srebra, zmęczenie czy po prostu szok, ale obraz raz po
raz rozmazywał jej się przed oczami. W efekcie widziała dwie różnobarwne
smugi, które miotały się po przedsionku, taranując wszystko, co znalazło się w zasięgu
ich wzroku.
Usłyszała
krzyk, ale choć była pewna, że należał do dziecka, nie potrafiła go
zidentyfikować. W którymś momencie nogi jednak odmówiły jej posłuszeństwa,
ale prawie tego nie zauważyła. Po prostu ciężko opadła na kolana, dysząc i wciąż
będąc w stanie co najwyżej patrzeć. To wciąż przypominało koszmar, ale
przecież od dziecka nie była w stanie ich śnić – nie, skoro z taką
łatwością mogła wpłynąć na otaczającą ją po zamknięciu oczy rzeczywistość.
Tyle że to
działo się naprawdę. Ona z kolei pozostawała co najwyżej biernym,
niezdolnym do żadnej sensownej reakcji obserwatorem, chociaż nade wszystko pragnęła
coś zrobić.
Nadmiar
bodźców doprowadzał ją do szału. Miała ochotę zamknąć oczy, skulić się na
podłodze i poczekać aż to wszystko się skończy, ale zarazem nie potrafiła
się na to zdobyć. W tym wszystko chodziło nią, a skoro tak…
Moc wciąż
gdzieś tam była. Krążyła w jej żyłach, wypełniając całe ciało, choć
osłabienie i srebro zepchnęło ją zbyt daleko, by wcześniej mogła jej
dosięgnąć. Prawda była taka, że w tamtej chwili sama potrzebowała energii z zewnątrz,
nie wyobrażając sobie, że miałaby skumulować dość własnej, by cokolwiek
zdziałać.
Do czasu.
To był zaledwie
ułamek tego, co mogłaby z siebie wykrzesać, gdyby była w pełni sił.
Przez moment pomyślała nawet, że nie powinna tego robić – nie na wpół przytomna
i ogarnięta narastającym stopniowo, coraz trudniejszym do zniesienia
głosem. Rozsądek podpowiadał jedno, ale nie zamierzała go słuchać, w zamian
poddając się narastającym już od dłuższego czasu emocjom. Do głosu znów doszedł
gniew, ale ten wydawał się niczym w porównaniu do tego, co tak naprawdę
napędzało ją przez cały ten czas.
Strach.
Bała się i to
nie o siebie, ale o Ariela, nie wyobrażając sobie, że znów miałaby
pozwolić, by stała mu się krzywda. Nie liczyło się, do czego uciekł się, żeby
ją uratować albo czy faktycznie patrzenie na niego w takiej postaci było
dla niej trudne. Nie miało znaczenia nic poza tym, że pragnęła ocalić go w równym
stopniu, co i on ją.
Więc
uderzyła. Nie sądziła, że będzie do tego zdolna, ale kiedy wyciągnęła przed
siebie dłonie, moc po prostu zareagowała, momentalnie znajdując ujście. Fala
uderzeniowa błyskawicznie rozeszła się dookoła, uderzając we wszystko, co
znalazło się w jej zasięgu. Gniewne charkoty i odgłosy walki kolejny
raz przerwał huk – tym razem o wiele głośniejszy niż wcześniej, gdy dwa
walczące wilkołaki zostały dosłownie zmiecione w przeciwnych kierunkach.
Zaraz po tym
zapanowała martwa cisza, przerwana wyłącznie przez jej szloch. Skuliła się na
podłodze, drżąc i raz po raz szarpiąc za włosy, jakby w ten sposób miała
szansę pojąć, co zrobiła. Bała się rozejrzeć, choć zarazem czuła, że powinna sprawdzić,
co działo się wokół niej. Oddychała szybko i płytko, świadoma wyłącznie przenikliwego
chłodu, narastających zawrotów głowy i…
Poza tym wciąż
czuła krew. Spływała po jej skórze, wsiąkając w bieliznę i marynarkę,
którą okrył ją Rufus. Ból dawał się Alessi we znaki, to jednak wydawało się
niczym w porównaniu do strachu, który momentalnie chwycił ją za gardło.
Poruszając
się trochę jak w transie, uniosła głowę. Spróbowała się wyprostować, ale
ciało odmówiło jej posłuszeństwo, nagle cięższe i bardziej bezwładne niż
do tej pory. Obraz raz po raz rozmazywał jej się przed oczami, ale nawet pomimo
tego zauważyła zmierzającą ku niej postać. Charon,
pomyślała w panice, z łatwością mogąc sobie wyobrazić, że jednak
wyszedł z potyczki cało i szedł po nią, zamierzając ją ukarać. Tym razem
jak nic miał ją zabić, ot tak dla zasady, zwłaszcza że nie miała mu do
zaoferowania niczego, co uznałby za choć trochę atrakcyjne. Jakby tego było mało,
zdecydowanie był kimś, kto byłby w stanie pozbawić ją życia na oczach
wszystkich, zwłaszcza Ariela, ale…
Tyle że
kolejne sekundy mijały, a ona wcale nie czuła się jak ktoś, kto za moment
zginie. Wciąż oszołomiona, spojrzała wprost w oczy stojącej nad nią
istoty, w końcu będąc w stanie ją rozpoznać.
Nic nie
byłoby w stanie sprawić, by zapomniała akurat o tych oczach.
–
Przyszedłeś po mnie – wyszeptała, choć z równym powodzeniem mogłaby po
prostu poruszyć wargami.
W następnej
sekundzie wszystko zniknęło, gdy w końcu otoczyła ją jakże upragniona ciemność.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz