9 grudnia 2018

Sto siedemdziesiąt pięć

Elena
Nie musiała sprawdzać, by wiedzieć, że Rafael się zmieszał. To nie był pierwszy raz, kiedy zachowanie Esme w jakimś stopniu wytrącało go z równowagi. Co więcej, Elena nie miała wątpliwości, że nie spodziewał się tego, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach.
Instynktownie zamarła, spodziewając się jakichkolwiek protestów albo uwag, ale w pokoju zapanowała wymowna cisza. Kątem oka zauważyła, że Rosalie drgnęła i spojrzała na matkę z powątpiewaniem, ale również ona zdecydowała się milczeć. Coś w tej wymownej ciszy sprawiło, że Elena poczuła się nieswojo, sama niepewna czy powinna to uznać za skutki szoku, czy swego rodzaju próbę porozumienia. W tamtej chwili z pewnością mieli jeden cel – nie dać się pozabijać – ale mimo wszystko…
– Idę zobaczyć się z Mirą – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia.
Och… Oczywiście, że nie podziękujesz, pomyślała z przekąsem, przez chwilę mając ochotę wywrócić oczami. W zasadzie po Rafie nie spodziewała się niczego innego. Nie pierwszy raz na niezręczności reagował tak, jakby nie miały miejsca. Z drugiej strony, to i tak wydawało się lepsze, niż gdyby nagle uniósł się dumą.
– Mogę… – zaczęła, ale jedno jego spojrzenie wystarczyło, by zamilkła.
Wyprostowała się niczym struna, gdy Rafael bezceremonialnie chwycił ją za ramiona. Tym razem przynajmniej nie próbował jej rozbierać, chociaż uznała to za dość marne pocieszenie, skoro dobrze wiedziała, co usłyszy.
– Możesz zostać tutaj – stwierdził ze spokojem, nie odrywając od niej wzroku. Jego błękitne oczy lśniły w gniewny, zdeterminowany sposób. – Sam porozmawiam z siostrą i do ciebie wrócę.
Ze świstem wypuściła powietrze. Uprzytomniła sobie, że Rafaelowi wcale nie chodziło tylko o to, że mogłaby być jakkolwiek zagrożona. Jakoś nie wątpiła, że w normalnym wypadku bez chwili wahania zabrałby ją ze sobą albo zrobił wszystko, byleby znajdować się gdzieś obok i chronić ją osobiście. Prawdziwy problem leżał w Mirze i tym, że Rafa mimo wszystko wątpił. Nie chciał, żeby z nim szła, bo sprawy mogły się skomplikować.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle zaniepokojona. Nie chce, żebym go widziała, gdyby musiał zamordować własną siostrę, uprzytomniła sobie i to wystarczyło, by momentalnie zrobiło jej się niedobrze.
Wierz mi, że jej nie tknę, jeśli nie da mi po temu powodów.
Drgnęła, słysząc jego mentalny głos. Wciąż nie była w stanie przyzwyczaić się do myśli, że mógłby tak po prostu przenikać jej umysł. Nie robił tego przez cały czas, ale twierdził, że czasami była „zbyt głośna”, cokolwiek to znaczyło. Najwyraźniej w tamtej chwili również tak było, zwłaszcza że targające nią emocje okazały się aż nazbyt intensywne.
– Powiedz mi przynajmniej, że nie planujecie z Miriam szukać tego czegoś już teraz – wymamrotała, świadoma wyłącznie tego, że serce coraz bardziej nerwowo trzepotało się jej w piersi.
Właściwie sama nie była pewna, co spodziewała się usłyszeć w odpowiedzi. Podświadomie liczyła na to, że Rafa natychmiast zapewni, że jak najbardziej nie zamierzał zrobić niczego głupiego. Dopiero po chwili uprzytomniła sobie, że takie nadzieje były naiwne, zwłaszcza w przypadku tej istoty. Jakby go nie znała! Gdy chodziło o nią i chronienie jej, demon robił się naprawdę niebezpieczny.
– Nie chciałbym tracić czasu – powiedział w końcu Rafael.
Prychnęła, po czym w niemalże wyzywający sposób spojrzała mu w twarz. Czuła, że w ten sposób była na dobrej drodze, by zrobić z siebie idiotkę, ale nie dbała o to. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby kogoś z jej powodu stała się krzywda. Wystarczyło, że po raz kolejny była na celowniku kogoś, kto zamierzał ją zabić. A skoro już musiało do tego dojść, wolała, by w międzyczasie nikt więcej nie ucierpiał.
– Porozmawiasz z Mirą – oznajmiła, starannie dobierając słowa – i wrócisz prosto do mnie. Nieważne, co by się działo.
Samą siebie zaskoczyła pewnością, z jaką wypowiedziała te słowa. Przesunęła się bliżej Rafaela, zaciskając obie dłonie w pieści na tyle mocno, że aż zaczęła drżeć. Zauważyła, że demon uniósł brwi, co najmniej zaintrygowany. Przez dłuższą chwilę milczał, po prostu ją obserwując i wydając się nad czymś intensywnie myśleć.
– Czy to był rozkaz? – zapytał w końcu, tym samym skutecznie wprawiając Elenę w zakłopotanie. Spodziewała się wielu reakcji, ale zdecydowanie nie tego.
Jakby tego było mało, nawet nie zawahała się przed odpowiedzią, choć później samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć, co podkusiło ją do sformułowania jej właśnie w taki sposób.
– Tak.
Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że to powiedziała – i to w tak zdecydowany sposób, że faktycznie nie była w stanie określić tego inaczej niż mianem rozkazu. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej brzmiała w aż tak pewny, wręcz zdeterminowany sposób. Za to jakby tego wszystkiego było mało…
– Jak sobie życzysz, lilan.
Zesztywniała, przez chwilę mając wrażenie, że jednak coś sobie wyobraziła. Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym Rafael znalazł się tuż przed nią, bezceremonialnie biorąc ją w ramiona. To przyszło mu tak naturalnie, jakby podobne gesty zdarzały mu się przez cały czas – niezależnie od okoliczności i tego, że nie byli sami. Zresztą przez chwilę sama tak się poczuła, gotowa przysiąc, że wszystko wokół w ułamku sekundy straciło na znaczeniu. Liczyły się wyłącznie obejmujące ją ramiona i para lśniących, intensywnie niebieskich oczu, wydająca się przenikać ją na wskroś.
Czarne skrzydła poruszyły się, jakby od niechcenia muskając jej odsłoniętą skórę. Zadrżała, czując znajome mrowienie w miejscach, o które się otarły. Wciąż przypominało jej to delikatne ukłucia kryształków lodu – z jednej strony nieprzyjemne, ale z drugiej…
Przez krótką chwilę miała ochotę przywołać własne skrzydła. Lubiła, kiedy czarne i białe pióra mieszały się ze sobą, kiedy Rafael był tak blisko niej i… Och, po prostu był. To w zupełności wystarczyło, nawet jeśli nie rozwiązywało żadnego z dręczących ich problemów.
– Bądź taka dobra i nie wyganiaj Ravena, jeśli zacznie przesiadywać na twoim parapecie – rzucił jak gdyby nigdy nic demon.
A potem nachylił się i ją pocałował – tak krótko, że to równie dobrze mogło być jedynie jej wyobrażeniem. Zaraz po tym bezceremonialnie odsunął się, w pośpiechu zwiększając dzielącą ich odległość.
Z wrażenia aż się zachwiała, przez moment pewna, że do tego wszystkiego jednak wyląduje na ziemi. Spojrzała na Rafaela z niedowierzaniem, kiedy – zachowując przy tym najzupełniej neutralny wyraz twarz – odwrócił się i odszedł w swoją stronę. Nawet nie ruszyła się z miejsca, zdolna co najwyżej spoglądać w ślad za nim i wkładać całą energię w to, by zapanować nad mętlikiem w głowie.
Na ustach wciąż czuła jego pocałunek. Była gotowa przysiąc, że właściwie nie pozwolił sobie na to od czasu ślubu – nie przy świadkach i nie w tak zaborczy sposób, jakby chciał podkreślić, że należała do niego. Co prawda kilka razy zachowywał się tak, jakby chciał dać wszystkim wokół do zrozumienia, że była dla niego ważna, ale tym razem chodziło o coś więcej. Elena nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, by to uporządkować, a co dopiero zrozumieć, ale wszystko w niej aż krzyczało, że za zachowaniem Rafy kryło się coś konkretnego. To przypominało kolejny krok – jak wtedy, gdy zaczął się uśmiechać; gdy przyjął do świadomości, że nie będzie w stanie pozbyć się emocji; gdy doszedł do wniosku, że był w stanie ją pokochać…
– Co to… było? – doszedł ją spięty głos Rosalie.
W odpowiedzi zdołała jedynie potrząsnąć głową. Gdyby w ogóle mogła to zrozumieć! Co nie zmieniało faktu, że siostra dosłownie wyjęła jej to pytanie z ust.
Powinna uznać jego słowa za wiążącą obietnicę? Zaufać, że tak po prostu zamierzał wrócić, zamiast zrobić coś naprawdę głupiego i…?
– Idę na górę – oznajmiła spiętym tonem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Cisza dzwoniła jej w uszach. – O ile nie macie jeszcze czegoś do dodania.
– Mam wrażenie, że zobaczyłem więcej niż chciałem – stwierdził z przekąsem Lawrence. Elena zauważyła, że w przesadnie dokładny sposób wpatrywał się w Beatrycze.
– Nie ty jeden – odpowiedział mu ze spokojem Carlisle. Z jakiegoś powodu była gotowa przysiąc, że za słowami ojca kryło się coś więcej niż tylko to, że miałby obserwować ją i Rafaela.
L. prychnął, po czym spojrzał na syna z zaciekawieniem. Po wyrazie jego twarzy trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał.
– Uważaj, bo zaraz zrobisz się złośliwy. Tak swoją drogą, nie pasuje ci to.
Elena jedynie wywróciła oczami. Bez pośpiechu wycofała się, korzystając z tego, że – przynajmniej na razie – nikt więcej nie próbował poruszać tematu Łowcy. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że wszyscy tak naprawdę liczyli, że Rafael rozwiąże problem. To sprawiło, że jak na zawołanie poczuła się jeszcze bardziej zdenerwowana. Słodka bogini, nie chciała, by porywał się na to w pojedynkę. Gdyby wszystko sprowadzało się tylko do pozbycia Łowcy albo rozmowy z Ciemnością, demon już dawno by się na to zdecydował. Co więcej, zdecydowanie nie brzmiałby na tak poważnego i nie kazał jej zostawać w rodzinnym domu, gdyby miał pewność, że zdoła zapanować nad sytuacją w pojedynkę.
Jeśli mnie okłamałeś, zabiję cię, pomyślała z przekąsem. Miała ochotę coś rozwalić, choć nie sądziła, żeby to było dobrym pomysłem. Wystarczyło, że przy ostatniej okazji ucierpiał fortepian Edwarda, choć teraz nie widziała nawet śladu, który świadczyłby o niedawnym wypadku. Jedynie dziwnie puste miejsce po instrumencie dawało do zrozumienia, że coś się zmieniło. W normalnej sytuacji poczułaby się nieswojo z tym, że brat już na wstępie nie sprawił sobie nowego fortepianu, a w międzyczasie ich wszystkich nie pozabijał, ale tym razem wszystko było inne. Tak czy siak, szczerze wątpiła, by zamartwiający się o córkę Edward, miał głowę do zajmowania się rzeczami, które na dłuższą metę nie były istotne.
Wyczuła, że mama patrzyła na nią z troską, ale ona też nie próbowała jej powstrzymywać. W zasadzie Elena podejrzewała, że Esme ulżyło, skoro znów mogła mieć ją przy sobie. W tamtej chwili niemalże poczuła wyrzuty sumienia, nie pierwszy raz mając wrażenie, że być może podjęła decyzję o przeprowadzce zbyt pochopnie. Co prawda czuła, że Rafael miał rację i gdyby nie postawiła wszystkich przed faktem dokonanym, jeszcze długo miałaby problem z tym, by zaakceptowali nowy stan rzeczy, ale z drugiej strony… Cóż, możliwe, że to nie było w porządku.
– Idziesz ze mną, Liz? – zapytała w ostatniej chwili, zatrzymując się w progu salonu.
Elizabeth drgnęła, jakby zaskoczona tym, że ktokolwiek jeszcze o niej pamiętał. Wciąż byłą chorobliwie blada i milcząca, choć i tak wydawała się trzymać lepiej niż po balu, gdy pierwszy raz została świadkiem przemiany człowieka w wampira. Za każdym razem jest coraz łatwiej co?, westchnęła Elena w duchu, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Nie sądziła, by wydały się przyjaciółce jakkolwiek kojące, nie wspominając o tym, że brzmiały wręcz przerażająco prawdziwie. Nie chciała brać pod uwagę, że do złych rzeczy też dało się przyzwyczaić, ale przecież tak właśnie było.
– Poczekam na Damiena, o ile to nie problem. – Liz wysiliła się na blady uśmiech. – Ale potem do ciebie przyjdę, o ile od razu nie będziemy się zbierać. Powiedziałabym Damienowi, że wrócę sama, ale pewnie się na to nie zgodzi.
– Ja mogę cię odwieźć, jeśli nie będzie chciał zaczekać – zaproponowała pośpiesznie Rosalie.
Dziewczyna drgnęła, po czym spojrzała na wampirzycę z powątpiewaniem. Elena zresztą też, chociaż prawie natychmiast poczuła przede wszystkim wdzięczność. Rose się starała, a to zdecydowanie nie było czymś, co zdołałaby zignorować.
– Dziękuję – powiedziała w końcu Liz.
To nie była konkretna odpowiedź, ale zabrzmiała lepiej niż wymowne milczenie. Elena westchnęła w duchu, po czym w końcu wyszła z pokoju, próbując zignorować fakt, że wszyscy wciąż ją obserwowali. Na pewno czuła na sobie spojrzenie mamy, choć to nie Esme wzbudziła w niej najwięcej możliwości. O wiele istotniejszy okazał się sposób, w jaki patrzył na nią Aldero, zanim bez słowa poderwał się na równe nogi i – korzystając z ogólnego rozluźnienia – po prostu wyszedł.
Świetnie, więc jednak wciąż miała z nim problem. Nie czuła, żeby Rafael całował się z nią tylko po to, by wytrącić wampira z równowagi, ale to nie było ważne. Liczyło się, że musiała z kuzynem porozmawiać, choć wszystko wskazywało na to, że nie miało to być aż takie proste. W zasadzie wszystko wskazywało na to, że w najbliższym czasie nie miała co liczyć na sensowną wymianę zdań. Cóż, przynajmniej nie tego wieczora.
Gdzieś z przedpokoju doszedł ją głos Alice, ale nie poświęciła większej uwagi siostrze i tego, co ta w pośpiechu mówiła do kogoś przez telefon. Tak naprawdę wcale nie musiała słuchać, skoro w salonie dowiedziała się dość. Wciąż nie była w stanie ot tak przejść z tym do porządku dziennego, choć próbowała. Mętlik w głowie nadal dawał się dziewczynie we znaki, z każdą kolejną chwilą doprowadzając ją do szaleństwa.
Poczuła się dziwnie, kiedy znów wylądowała w znajomej sypialni. Nic nie zmieniło się w jej pokoju, co może i mogła przewidzieć, ale i tak co najmniej nienaturalny uznała widok swoich rzeczy w tym miejscu. Od jakiegoś czasu chciała po nie przyjechać. W zasadzie przez cały ten czas szukała pretekstu, by w końcu się spakować i przenieść wszystko do apartamentowca. Zakładała co prawda, że wymagałoby to więcej niż jednego podejścia, kilkunastu toreb i zaangażowania braci, ale jednak przenosiny od samego początku były dla Eleny czymś oczywistym. Dopiero wtedy miałaby poczucie, że zrobiła wszystko tak jak powinna – i że naprawdę należała do Rafaela.
Machinalnie potarła okalający jej palec pierścionek. W jakiś pokrętny sposób symbolika od początku miała znaczenie, przynajmniej dla niego. W gruncie rzeczy nie była zaskoczona tym, że gubił się w emocjach i próbował porządkować wszystko w niemalże podręcznikowy sposób. Dla kogoś, kto przez tyle wieków po prostu biernie obserwował, powielanie tradycji musiało być najprostszą metodą. Biała suknia, obrączka, świadkowie i przysięga przed boginią. To, a teraz wspólne mieszkanie, skoro formalnie została jego żoną. Gdyby nie świadomość, że związała się z demonem, a sama była czymś bliżej nieopisanym, mogłaby uwierzyć, że wpasowywali się w kanon jakiegoś przeciętnego, idealnego małżeństwa.
Starannie zamknęła za sobą drzwi. Nie od razu ruszyła się z miejsca, z jakiegoś powodu czując się niemalże obco we własnej sypialni. Wszystko było na swoim miejscu, dokładnie w takim samym stanie, jak w chwili, w której zajrzała tutaj po raz ostatni. Gdy w pośpiechu szykowała się do wyjazdu do Miasta Nocy, zdecydowanie nie brała pod uwagę, że wróci do domu w takich okolicznościach. Zdążyła już oswoić się z myślą, że miałaby opuścić tę sypialnię dopiero w chwili, w której ostatecznie przeniesie się do Rafaela. To, że ostatecznie wylądowała w niej sama, na dodatek po to, by przez następne godziny siedzieć jak na szpilkach i czekać, zdecydowanie nie pokrywało się z jej dotychczasowymi planami.
Uderzenie w okno skutecznie wyrwało ją z zamyślenia. Drgnęła, po czym błyskawicznie odwróciła się w odpowiednią stronę, bliska tego, żeby na kogoś warknąć. Ostatecznie nie zrobiła tego, w zamian ze świstem wypuszczając powietrze, gdy zauważyła siedzącego na parapecie czarnego kruka. Raven nie zwrócił na nią większej uwagi, najwyraźniej świetnie bawiąc się przy wystukiwaniu dziobem jakiegoś bliżej nieokreślonego, niespójnego rytmu.
Cudownie. Mój osobisty dziobaty anioł stróż… Który na dodatek zwariował i utożsamia się z dzięciołem. Czemu nie?
Oparła się o parapet, przez chwilę niepewna, co zrobić. Ostatecznie otworzyła okno, usuwając się na bok, kiedy Raven wskoczył do środka. Wzdrygnęła się za sprawą chłodnego powietrza, kiedy to jak na zawołanie wdarło się do pokoju. Usłyszała szelest, kiedy ptak jak gdyby nigdy nic rozłożył skrzydła, by poderwać się do lotu. Przynajmniej w końcu przestał stukać, w zamian chwilę bez pośpiechu krążąc po pomieszczeniu, zanim w końcu usadowił się na szczycie jednej z szafek. Elena starannie zamknęła okno, z powątpiewaniem przyglądając się nieproszonemu gościowi.
– No i co ty robisz? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać. Wciąż uważnie obserwowała Ravena, kiedy ten zaczął się wiercić i z zaciekawieniem rozglądać po pomieszczeniu, jakby szukając czegoś, co mogłoby przykuć jego uwagę. – Wijesz sobie gniazdo czy jak?
Właśnie tego potrzebowała – Rafy poza domem i Ravena na szafie! Z drugiej strony, coś w obecności ptaka wydało jej się kojące. Co prawda nie miała szansy z nim porozmawiać, ale wszystko wydawało się lepsze od samotności. Och, no i zdecydowanie bardziej wolała gościć u siebie ptaka niż ryzykować, że na środku pokoju nagle znowu zmaterializuje jej się Mimi.
Bez pośpiechu podeszła do szafy, wciąż z uwagą przypatrując krukowi. Musiała stanąć na palcach, by mieć szanse do niego sięgnąć, ale to nie było ważne. Uśmiechnęła się blado, z uwagą wodząc wzrokiem po czarnych piórach, zwłaszcza że te jak na zawołanie skojarzyły jej się z tymi Rafaela. Co prawda były mniejsze i nie aż tak lśniące, ale jednak znajome.
– Przysłał cię, żebyś odwrócił moją uwagę czy może jednak mówił prawdę? – zaczęła raz jeszcze, ostrożnie dobierając słowa.
Oczywiście nie spodziewała się odpowiedzi. Raven po prostu na nią patrzył, a po sposobie, w jaki przekrzywił głowę, jednoznacznie poznała, że jej słowa były dla niej niezrozumiałym bełkotem. Nie miała pojęcia, w jaki sposób w takim razie przychodziło mu zrozumienie poleceń, które czasami wydawali naprzemiennie z Rafaelem, ale najwyraźniej instynkt robił swoje. Ten ptak towarzyszył im od samego początku i choć Elena zdecydowanie nie wyobrażała go sobie w roli pełnoprawnego stróża, z jakiegoś powodu wierzyła, że mógł okazać się pomocny.
Wciąż o tym myślała, kiedy Raven bezceremonialnie przemknął tuż obok niej. Spojrzała na niego w oszołomieniu, kiedy podleciał do biurka, by pochwycić porzucony tam srebrny łańcuszek. Elena nie pamiętała, kiedy i w jakich okolicznościach go tam zostawiła, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Liczyło się, że to był jeden z drobiazgów, które dostała od Rosalie i których zdecydowanie nie zamierzała stracić.
– Hej! – obruszyła się, zniecierpliwionym ruchem wyciągając rękę. – Oddaj. W tej chwili… I nie udawaj, że nie rozumiesz, jasne?
Ptak jedynie spojrzał na nią bezmyślnie, po czym – ze zdobyczą w dziobie – w pośpiechu wrócił na szafę. Elena zaklęła i spróbowała go dosięgnąć, ale tym razem odsunął się na tyle daleko, by znaleźć się poza zasięgiem jej rąk.
Wciąż klnąc na czym świat stoi, powiodła wzrokiem dookoła, ostatecznie decydując się pochwycić stojące przy biurku krzesło. Dziękuję ci bardzo za taką opiekę!, jęknęła w duchu, mimowolnie zastanawiając nad tym, jak w ogóle do tego doszło, że zaraz po rozmowie o istocie tak abstrakcyjnej jak Łowca, wylądowała we własnej sypialni, ganiając się z krukiem. Starając się powstrzymać cisnącą jej się na usta wiązankę przekleństw, w pośpiechu wspięła się na krzesło, raz jeszcze wyciągając ręce ku skrytemu na szafie krukowi. Udało jej się pochwycić łańcuszek i ptak nawet go puścił, ale zanim zdążyła się wycofać, Raven bezceremonialnie dźgnął ją dziobem w dłoń.
Syknęła i machinalnie cofnęła się o krok – a przynajmniej próbowała, bo z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że nie miała gdzie. Krzesło usnęło jej się spod nóg. Zaraz po tym – zanim zdążyła choćby krzyknąć – ostatecznie straciła równowagę i boleśnie wylądowała na podłodze.
Gdzieś nad jej głową wciąż skulony na szafie Raven wydał z siebie bliżej nieokreślony, przypominający śmiech dźwięk i znów radośnie poderwał się do lotu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa