Alessia
– Braciszku, na litość bogini,
daj spokój. Żyję i mam się dobrze, jasne?
Westchnęła, przez moment sama niepewna czy się śmiać, czy może płakać. Z powątpiewaniem
spojrzała na telefon, przez krótką chwilę mając ochotę po prostu się rozłączyć.
Co prawda podejrzewała, że wtedy Damien tym bardziej nie dałby jej spokoju,
ale…
– Przepraszam bardzo, że się martwię – mruknął w odpowiedzi. Próbował
zabrzmieć na urażonego, ale wyszło mu to dość marnie. Jeśli Ali miała być ze
sobą szczera, w tamtej chwili wydawał się przede wszystkim bardzo
zmęczony. – Za dużo się dzieje. Nie nadążam za sytuacją tutaj, więc wolałbym
mieć pewność, że przynajmniej moja siostra ma się dobrze.
– Więc mam – zapewniła pośpiesznie. Tym razem jej głos zabrzmiał o wiele
łagodniej. – Nic nie zmieniło się od ostatniego razu. Nie musisz się martwić,
bo…
– Łatwo ci mówić.
Westchnęła, aż nazbyt świadoma, że miał rację. W Mieście Nocy mogła
się od tego wszystkiego odciąć – łowców czy problemów z rodzicami. W gruncie
rzeczy z perspektywy Alessi to brzmiało trochę jak zmyślona opowiastka –
sama perspektywa tego, że cokolwiek mogłoby się obudzić zamiast Renesmee i biegać
gdzieś po lesie.
– Postaram się dzwonić częściej – zaproponowała, próbując wymyślić jakiś
kompromis. – Po prostu nie było o czym rozmawiać. Nie mamy pojęcia, co z Charonem.
Nie pokazywał się, więc być może… Cóż, może się wyniósł – zasugerowała, choć
sama w najmniejszym stopniu w taką możliwość nie wierzyła. – Domyślam
się, że ty też byś zadzwonił, gdyby wydarzyło się coś ważnego, więc…
Urwała, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jej słowa brzmiały jak żałosne
próby tłumaczenia się. Poniekąd tak było, zwłaszcza że nagle poczuła się winna.
Możliwe, że powinna więcej czasu poświęcać temu, co działo się w Seattle.
Kilka razy próbowała wydzwaniać do Gabriela, za każdym razem z równie
kiepskim skutkiem. Miała ochotę porządnie mu przyłożyć przy pierwszym możliwym
spotkaniu, bo nawet nie chciała brać pod uwagę, że takie nie wchodziło w grę.
Tata kolejny raz robił coś głupiego, ale przecież nie należał do osób, które
przy pierwszej możliwej okazji pozwalały zrobić sobie krzywdę.
Z drugiej strony, nie na co dzień zachowywał się aż tak dziwnie. Nie żeby
zdesperowany Gabriel był czymś nowym, ale Alessia usłyszała dość, żeby się
przejmować. Jeśli na dodatek w grę wchodziły problemy z zapanowaniem
nad telepatycznym głodem… Mogła co najwyżej domyślać się, co tak naprawdę to
oznaczało, ale brzmiało wystarczająco źle, by wzbudzić w niej wątpliwości.
– Cokolwiek zrobił Charon, bądź ostrożna. – Głos Damiena skutecznie wyrwał
ją z zamyślenia. Zamrugała nieco nieprzytomnie, na powrót skupiając na
rozmowie. – Jeśli się wycofał, to świetnie, ale to nie znaczy, że jest
bezpiecznie.
– Domyślam się. Wyluzuj, Damien – rzuciła uspokajającym tonem. – Nie
wychodzę sama, tak? Zresztą jest tutaj Ariel. To nie tak, że nagle straciliśmy
czujność.
Nie doczekała się odpowiedzi, zresztą podejrzewała, że żadne wyjaśnienia w pełni
nie uspokoiłyby jej brata. Kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo bliźniaka,
sytuacja zawsze się komplikowała. Alessia aż za dobrze znała siłę tej więzi, na
każdym kroku przekonując się, że na nią również ta miała wpływ. Przejmowała się
Damienem, nawet jeśli nie okazywała tego w aż tak otwarty sposób jak on.
Trudno, żeby było inaczej, skoro brat nagle stał się jeszcze bardziej narażony.
Co prawda wiedziała, że utrata umiejętności uzdrawiania nie czyniła go
bezbronnym, ale i tak czuła się źle z myślą, że ktokolwiek miałby go
skrzywdzić.
– I tego się trzymajcie. – Damien zawahał się na dłuższą chwilę. –
Powinienem iść. Obiecałem coś Liz… Po prostu chciałem mieć pewność, że u ciebie
w porządku.
Coś w tych słowach ją rozczuliło. Gdyby nie to, że bliźniak znajdował
się całe kilometry od niej, jak nic bez wahania zdecydowałaby się go uściskać.
Związek z Elizabeth nieznacznie zmienił sposób, w jaki odbierała
brata, ale to w żadnym stopniu nie zmieniało tego, że był dla niej ważny. W zasadzie
miała wrażenie, że dopiero teraz tak naprawdę trwali w równowadze – ona u boku
Ariela, on zaś z dziewczyną, dla której poświęcił to, co miał w sobie
najbardziej niezwykłego.
Westchnęła w duchu. Chwilami nie miała pewności, czy akurat Liz
była warta aż takiego poświęcenia – nie po tym, w jaki sposób zachowywała
się w ostatnim czasie. Z drugiej strony, to była decyzja jej brata.
Pozostawało jej co najwyżej w tym trwać i mieć nadzieję, że przynajmniej
pod tym względem wszystko miało się jakoś ułożyć.
Mimowolnie
pomyślała o Michaelu i zakapturzonej postaci, którą zauważyła na
tyłach kawiarni. Z jakiegoś powodu to spotkanie nie dawało jej spokoju,
zwłaszcza po tym, jak wampir spojrzał na nią tak, jakby planował ją zabić. Pan
czasu z natury był dziwny i zdążyła się do tego przez ostatnie lata
przyzwyczaić, ale coś w tamtym spotkaniu i tak ją prześladowało.
Zwłaszcza ta postać nie dawała jej spokoju, ale…
Nie powiedziała
o tym Damienowi. Nie wspomniała nikomu, choć nie była pewna czy to dobra
decyzja.
– Aha, wujek
powinien być w mieście – odezwał się ponownie brat. – Podobno ma coś do
zrobienia. I w zasadzie tyle wiem.
– Rufus?
– Mhm. Nie
mam pojęcia czy chodzi tylko o mamę, czy też o te dzieciaki. Wiesz,
hybrydy… Próbujemy porządkować sprawy po kolei, ale to trochę trudne, kiedy
każdy działa na własną rękę – przyznał niechętnie. – Potrzebujemy planu.
– I dlatego
wujek wybrał się do Miasta Nocy?
To byłoby do
Rufusa podobne. Mogła tylko zgadywać, co zamierzał, zwłaszcza że próbował działać
w pojedynkę. Co więcej, w takim wypadku wiedziała już, gdzie
zamierzała się wybrać przy pierwszej okazji, choć nie sądziła, żeby wampir był z takiego
obrotu spraw zadowolony.
Zawsze mogę powołać się na Isabeau…
Prawie
udało jej się uśmiechnąć. Jakby to było jakimkolwiek argumentem! Inna sprawa,
że Beau wciąż była w dziwnym nastroju. Alessia przynajmniej na razie
zamierzała trzymać się na dystans od świątyni, choć nie była pewna, czy to
dobry pomysł. Martwiła się o ciotkę, ale skoro ta nie chciała towarzystwa,
upierając się, że ma wszystko pod kontrolą, nie pozostawało jej nic innego, jak
tylko spróbować usłuchać.
– Pilnujcie
się tam wzajemnie. Podejrzewam, że Layla chciałaby, żebym cię o to
poprosił.
– Nie ma
sprawy – zapewniła pośpiesznie. – Chociaż w tym momencie sam wysyłasz mnie
do laboratorium. Jeśli Rufus wyrzuci mnie za drzwi, to będzie twoja wina.
– Jakbyś i tak
nie planowała tam pójść – żachnął się Damien. – Zresztą jakby wyrzucenie za
drzwi w ogóle robiło na tobie wrażenie.
– Robisz ze
mnie niewychowanego potwora…
– Jesteś
niewychowanym potworem. Ale za to cię kocham, więc może mi wybaczysz –
stwierdził i była pewna, że w tamtej chwili jak nic się uśmiechał.
– Wiesz co,
Damien? – rzuciła przesadnie słodkim tonem. – Mam wrażenie, że uzdrawianie wcale
nie było twoim darem. Raczej warunkiem tego, że w ogóle żyjesz, bo
komplementy nie są twoją mocną strona.
– Liz twierdzi
co innego.
Alessia
prychnęła.
– Tak.
Zwłaszcza kiedy wszedłeś jej do łazienki – mruknęła, starannie dobierając
słowa. – To tak w temacie wyrzucania za drzwi.
– Schodzimy
na bardzo niewygodne tematy…
Chwilę
jeszcze się przekomarzali, ale to było jej na rękę. Tym dziwniej poczuła się,
kiedy Damien w końcu zakończył połączenie, zostawiając ją w kompletnej
ciszy. Przez kilka sekund tkwiła w bezruchu, bezmyślnie spoglądając to na pociemniały
wyświetlacz, to znów przed siebie.
Większość
czasu przesiadywała w malutkim, opustoszałym mieszkaniu na poddaszu, które
już wiek wcześniej upodobał sobie Ariel. Zdążyła doprowadzić to miejsce do
względnego porządku, o ile wytarcie kurzy i zorganizowanie czystej
pościeli oraz kilku podstawowych rzeczy, można było uznać za jakiekolwiek sensowne
udogodnienia. Podejrzewała, że Damien zabiłby ją, gdyby wiedział, że zamiast w towarzystwie
Hayley, Quinna i Zoe, wolała ryzykować i jednak czasami zostawać
sama, ale to było silniejsze od niej. Potrzebowali z Arielem spokoju, a mały
pokoik wydawał się jedynym azylem, na który mogli liczyć.
Gdyby to
jeszcze było takie proste! Wiedziała, że chłopak robił wszystko, byleby odzyskać
kontrolę nad sytuacją. Nie chciała mieć mu za złe kolejnych patroli i angażowania
się w to, co działo się z watahą, zwłaszcza że on i Riddley
chcąc nie chcąc mieli sporo na głowie. Rozumiała to szczególnie po masakrze, którą
zorganizował Charon. Sęk w tym, że przez to znowu była sama, mogąc co
najwyżej załamywać ręce i ukrywać przed niebezpieczeństwem, którego nie
rozumiała.
Wszystko
było nie tak. Teraz przynajmniej miała lepszy pogląd na to, co się działo, ale
wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Nie była w stanie pomóc ani Beau,
ani Arielowi, chyba że za przydatne zachowanie miałaby uznać posłuszne
siedzenie w mieszkaniu. To był swego rodzaj kompromisu – nie ruszała się
nigdzie sama, by nie kusić losu. Jeśli Charon naprawdę chciał czegoś od niej,
lepiej było, żeby nie dała mu okazji do ataku.
Najgorsze w tym
wszystkim jednak okazało się to, że pierwotny nie dawał znaku życia. Nie miała
pojęcia, dlaczego miałby polować właśnie na nią, ale to nie było ważne. Zresztą
po nienawiści, jaką żywił do niej Yves tylko dlatego, że w ogóle istniała,
była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego. Może chodziło o jakąś
chorą grę, a może o uprzedzenia – obie możliwości wydawały się równie
prawdopodobne. Na pewno wyglądało to tak, jakby Charon podążał za nią, nie tylko
przez wzgląd na samą jego obecność w Mieście Nocy, ale też wcześniejszą
wizytę w jej własnym pokoju.
Więc dlaczego nie powiedziałeś, czego
chcesz?, pomyślała, nie pierwszy raz próbując doszukać się w tym
jakiegoś sensownego wytłumaczenia. Nie była pewna, jak wiele razy analizowała
wszystko, co wydarzyło się na ziemiach wilkołaków, ale wystarczająco dużo, by
zaczęło ją to frustrować. Byłam tam.
Jeśli chodzi ci o mnie…
Zacisnęła
usta. Od samego początku miała wrażenie, że coś jej w tym wszystkim nie
pasowało, jednak za żadne skarby nie potrafiła sprecyzować co i dlaczego.
To nie pomagało, zresztą jak i konieczność ukrywania się.
Może gdyby
zrozumiała, dlaczego w ogóle to wszystko się działo, mogłaby coś zrobić,
ale w tej sytuacji…
Potrząsnęła
głową. W jednej chwili poczuła, że jeśli choć chwilę dłużej zostanie w malutkim,
opustoszałym pomieszczeniu, oszaleje.
Słońce chyliło się ku
zachodowi, ale to jej nie przeszkadzało. Rozsądek co prawda podpowiadał jej, że
wychodzenie akurat po zmroku, nie było najlepszym pomysłem, ale nie mogła się
powstrzymać. Cierpliwość zdecydowanie nie była jej dobrą stroną, a w tamtej
chwili w ogóle jej nie miała.
Szła
szybkim krokiem, raz po raz niespokojnie rozglądając się dookoła. Zwłaszcza w Mieście
Nocy mogła spodziewać się wszystkiego. W cieniach zawsze kryło się coś,
czego wolałaby nie spotkać, choć przez lata życia w tym miejscu zdążyła
się do tego przyzwyczaić. Tak naprawdę było naprawdę niewiele osób, które
porwałyby się na to, żeby skrzywdzić akurat ją. Nazwisko robiło swoje, tak jak i powiązanie
z Dworem czy tym, że mogłaby być kapłanką. W szczególności po śmierci
Allegry jej pozycja umocniła się, ale Ali wcale nie czuła się z tym
dobrze.
Kilka osób
pozdrowiło ją, kiedy przechodziła obok. Odpowiadała z uśmiechem, próbując
zachowywać się jak najbardziej naturalnie, choć daleko było jej do tego, żeby
się uspokoić. Błogosławiła fakt, że przynajmniej nikt nie próbował podchodzić i składać
jej kondolencji. Co prawda niektóre spojrzenia mówiły same za siebie, ale była w stanie
to znieść. Nie żeby miała jakikolwiek wybór. W tamtej chwili też pojęła,
że sytuacja Isabeau miała być jeszcze gorsza, tym bardziej po małym załamaniu,
którego doznała podczas pogrzebu.
Nic dziwnego, że była taka zdenerwowana…
Chciała uwierzyć,
że za zachowaniem Beau kryły się wyłącznie smutek i frustracja, ale nie
potrafiła. To brzmiało jak kłamstwo, które na dodatek wszystko niepotrzebnie
komplikowało. Miała powody, żeby przejmować się ciotką, nawet jeśli sama
zainteresowana twierdziła zupełnie coś innego.
Tym razem
to nie świątynia była jej celem. Od dawna nie była w tej części miasta,
ale wciąż była w stanie poruszać się po dzielnicy równie swobodnie, co i po
centrum. Pustka na ulicach jej nie dziwiła, zwłaszcza po zapadnięciu zmroku.
Mimo wszystko dla pewności wciąż nasłuchiwała, chcąc upewnić się, że nie
towarzyszył jej ktoś, kto nie powinien. Damien
naprawdę powinien mnie zabić, westchnęła w duchu, aż nazbyt świadoma,
że niepotrzebnie ryzykowała. Gdyby w takich warunkach natknęła się na
Charona, nie miałaby żadnych szans.
Nie
natrafiła na nikogo, kogo mogłaby uznać za potencjalne zagrożenie. Cisza miała w sobie
coś napiętego, ale nie dziwniejszego niż zazwyczaj, co Alessia przyjęła z ulgą.
Była pewna, że wyczułaby wilkołaka, niezależnie od tego, czy próbowałby wykorzystać
okazję, by się na nią zaczaić. Myśl sondująca zrobiła swoje, nie wspominając o tym,
że z daleka od dzielnicy zajmowanej przez straż, zapach dzieci księżyca
byłby aż nadto charakterystyczny. Nie czuła niczego, przynajmniej tymczasowo
nie mając poczucia, że w każdej chwili mogłaby zginąć.
Oczywiście
do czasu, bo zdecydowanie nie ręczyła za Rufusa, kiedy już miał ją zauważyć.
Wywróciła
oczami. To nie był pierwszy raz, kiedy jak gdyby nigdy nic schodziła do
laboratorium. Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę się spodziewała, ale
przynajmniej przez chwilę mogłaby cieszyć się towarzystwem – i to pomimo
tego, że radość jak nic miała być jednostronna.
Wciąż
pamiętała, w jaki sposób dostać się do wąskiej uliczki, w której mieściło
się zejście do podziemia. Nie była zaskoczona tym, że wejście stało otworem, pozwalając
na to, by swobodnie przedostała się na schody. Rufus zwykle nie przejmował się
nieproszonymi gośćmi, bo i mało kiedy ich miewał. W zasadzie miała
wrażenie, że tylko ktoś naprawdę szalony próbowałby go nachodzić…
Albo ona.
Znów trwała
w ciszy, co zaczynało być irytujące. Poczuła się nieswojo w ciemnościach,
choć dzięki wyostrzonym zmysłom była w stanie wypatrzeć zarówno zarys
schodów, jak i ogólny układ pomieszczeń. Wiele zmieniło się, odkąd
pojawiła się Claire, przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe w takim
miejscu. Alessia wiedziała, że kuzynka miała swój pokój – i to absolutnie
normalny, co było dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że poszczególne pomieszczenia
sąsiadowały z laboratorium. Z drugiej strony, właśnie czegoś takiego
mogła spodziewać się po Rufusie. Zdążyła już się przekonać, że ten wampir i normalność
niekoniecznie szli ze sobą w parze.
Zawahała
się, nie mogąc pozbyć wrażenia, że miejsce mimo wszystko było opustoszałe. To
nie zgadzało się z tym, co powiedział jej Damien, choć nie sądziła, by
brat ją okłamał. Bardziej prawdopodobne było to, że to ona zbytnio się
pośpieszyła, ale z drugiej strony…
– Och, na
litość bogini!
Niemalże
wyszła z siebie ze zdenerwowania, choć nie miała pewności, co z równowagi
wytrąciło ją bardziej – brzmienie znajomego głosu czy to, że dookoła nagle
zrobiło się jasno. Zmrużyła oczy pomimo tego, że blask nie był aż tak
intensywny, jak w przypadku, gdyby w grę wchodziły jarzeniówki.
Światło było łagodne, nieco anemiczne i łaskawsze dla wyostrzonych
zmysłów.
Rufus stał zaledwie
kilka metrów od niej, spoglądając nań w sposób jednoznacznie sugerujący,
że nie miał ochoty na jakąkolwiek wizytę. W jego przypadku nie było to
niczym nowym, ale Alessia i tak zawahała się, nagle niepewna czy powinna
zostać, czy może od razu się wycofać. Co prawda już dawno przestała się wampira
bać, a już na pewno nie wyobrażała sobie, że mógłby zrobić jej krzywdę. To
przede wszystkim instynkt robił swoje, jasno dając jej do zrozumienia, że dużo
bezpieczniej byłoby trzymać się na dystans.
– Cześć,
wujku! – rzuciła wręcz przesadnie pogodnym tonem. Zauważyła, że wywrócił
oczami, zresztą jak zawsze, kiedy próbowała zwracać się do niego w ten
sposób. Tym razem przynajmniej nie próbował się wypierać, zwłaszcza że odkąd
związał się z Laylą, stracił jakiekolwiek argumenty. – Rozmawiałam z Damienem.
Wspominał, że wracasz.
– I postanowiłaś,
że wpadniesz? – zapytał z powątpiewaniem. Bynajmniej nie oczekiwał
odpowiedzi, prawie natychmiast decydując się mówić dalej: – Chcesz czegoś konkretnego,
czy może bawisz się w Renesmee i próbujesz mnie pilnować?
– To
prawda, że Joce widzi mamę? – wypaliła, nie mogąc się powstrzymać.
Zdecydowała
się zignorować pytanie, które jej zadał. Nie miała pewności, co powinna mu powiedzieć,
zresztą nie sądziła, by przyznawanie się do tego, że jednak mogłaby chcieć go
pilnować, było dobrym pomysłem – o ile w ogóle wchodziłoby w grę.
Na razie liczyło się przede wszystkim to, że nie próbował jej wyganiać, co
prawda nie tryskając entuzjazmem, ale też nie zachowując się dziwniej niż
zazwyczaj.
– Po co
pytasz, skoro najpewniej wiesz? Sama mówiłaś, że rozmawiałaś z Damienem –
zauważył przytomnie Rufus. – Zresztą Nessie radzi sobie całkiem nieźle jako na
kogoś, kogo nie jestem w stanie usłyszeć. I wciąż jest uciążliwa.
Alessia z trudem
powstrzymała się od parsknięcia. A co to niby miało znaczyć?, pomyślała,
ale nie próbowała pytać. Jak znała tego wampira, tak czy inaczej nie odpowiedziałby,
nawet jeśli tego od niego oczekiwała.
– I tak
się przejmuję. Nie mogę kontrolować tego, co dzieje się w Seattle. Z drugiej
strony, tutaj wcale nie jest lepiej – stwierdziła, a Rufus spojrzał na nią
z zaciekawieniem.
– W jakim
sensie? – zapytał wprost, raptownie poważniejąc. – Nie słyszałem niczego nowego
na temat Charona. Znów się pojawił czy…? – zaczął, ale nie pozwoliła mu
dokończyć.
– Nie. –
Zignorowała poirytowane spojrzenie, które rzucił jej, gdy weszła mu w słowo.
– Ale wszyscy siedzą jak na szpilkach, a to mi się nie podoba. Ukrywanie
się po kątach też nie.
– I właśnie
z tego powodu urządziłaś sobie uroczy spacerek przez miasto, żeby na
powitanie pozawracać mi głowę – stwierdził, unosząc brwi. – Mogłem się tego
spodziewać. Ale przynajmniej będę mógł z czystym sumieniem powiedzieć
Renesmee, że żyłaś, kiedy ostatnim razem cię widziałem.
Potrzebowała
chwili, by pojąć jego słowa. Z trudem powstrzymała sfrustrowany jęk.
– Mama kazała
mnie sprawdzić?
W zasadzie
to wcale nie wydało jej się dziwne. Podejrzewała, że na miejscu Nessie
zrobiłaby dokładnie to samo, zwłaszcza gdyby odchodziła od zmysłów, przejmując
bezpieczeństwem najbliższych. Nie potrafiła mieć jej tego za złe, choć nie
wyobrażała sobie Rufusa w roli potencjalnego opiekuna. On sam zresztą nie
wyglądał na zachwyconego taką rolą, ale tego akurat mogła się spodziewać.
– Oczywiście.
– Wampir wzruszył ramionami. – Powiedzmy, że ułatwiłaś mi zadanie. Teraz
powinienem ci pewnie powiedzieć coś na temat pałętania się po mieście, skoro
ktoś próbuje cię zamordować, ale to raczej bez sensu, zwłaszcza że przyszłaś
tutaj.
Brzmiał
obojętnie, ale Alessia i tak wiedziała swoje. To wcale nie tak, że się mną przejmujesz, co wujku?, pomyślała z rozbawieniem.
Nie zapytała o to wprost, ale przecież odpowiedź była oczywista. Jakby
tego było mało, nie miała wątpliwości, że to był jeden z powodów, dla którego
wciąż jej nie wyrzucił. Co więcej, mogła się założyć, że nie zamierzał pozwolić
na to, żeby gdziekolwiek poszła, nawet jeśli nie zasugerował tego wprost.
Podejrzewała raczej, że zamierzał ją odprowadzić – w mniej lub bardziej
subtelny sposób.
–
Potrzebowałam towarzystwa – przyznała, a Rufus spojrzał na nią tak, jakby
widział ją po raz pierwszy.
– I od
razu pomyślałaś o mnie – zadrwił, uśmiechając się w pozbawiony
wesołości sposób. – Cudownie.
Miała
ochotę odpowiedzieć coś złośliwego, ale w ostatniej chwili się
powstrzymała. W zamian spojrzała na Rufusa z wahaniem, kiedy coś
przyszło jej do głowy.
– Jest
jedna rzecz, która nie daje mi spokoju – oznajmiła, ostrożnie dobierając słowa.
W jednej chwili poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. – Zwłaszcza że
chodzi o Michaela…
Hej! Moglabym opublikowac twoje opowiadanie na wattpadzie? Podalabym linka i wgl
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest już publikowane na wattpadzie przez samą autorkę.
OdpowiedzUsuńOtóż to. A publikowanie cudzych tekstów – czy za zgodą autora czy nie – mija się dla mnie z celem. Uprzedzając: nie zgadzam się, by ta historia pojawiła się w jakimkolwiek innym miejscu prócz te, gdzie sama je publikuję.
OdpowiedzUsuń