15 listopada 2018

Sto pięćdziesiąt dziewięć

Leana
Cień zaczął być rozmowny.
Początkowo próbowała ignorować wrażenie, że coś za nią podążało. Zrzucała to na przewrażliwienie i wpływ przesadnie wyostrzonych zmysłów, ale to przecież nie było tak. Od początku czuła, że musiało chodzić o coś więcej, choć z uporem odsuwała od siebie te myśli. Wtedy musiałaby przyznać, że nie tylko coś naprawdę zapędziło ją aż do kościoła, ale też podążało za nią krok w krok od chwili, w której opuściła świątynię.
Leana szła szybko, nie oglądając się za siebie. W znalezionych ubraniach było jej szybciej, zresztą ruch również pozwolił dziewczynie się rozgrzać. Co ważniejsze, przestała tak zwracać na siebie uwagę, choć to wcale nie było takie proste. Tak naprawdę jakaś jej cząstka wciąż obawiała się, że któryś z przechodniów nagle przystanie, wskaże na nią palcem, a potem wprost wytknie jej to, co zrobiła.
Że stała się nieczysta. Porzuciła Boga, choć może lepszym określeniem byłoby, że to on opuścił ją już dawno temu.
Że zabiła.
Że przejęła ciało, które nawet do niej nie należało.
Jeszcze niedawno wszystkie te kwestie nie dawały jej spokoju. Świadomość kolejnych czynów wzbudzała w Leanie wątpliwości i czyste przerażenie. Zadręczała się nimi niemalże na każdym kroku, ale teraz przecież było inaczej. Skoro doszła do wniosku, że tak naprawdę nie było nikogo, dla kogo musiałaby się starać, nie pozostało jej nic innego, jak tylko odpuścić. Mogła i chciała być skupioną na sobie egoistką.
Przez cały dzień nie zauważała podążającego za nią cieniu. Spacerowała w świetle dnia, wciąż zadziwiona, że ten nie robił jej krzywdy. Wciąż nie rozumiała bardzo wielu spraw, które wiązały się ze światem nieśmiertelnych, ale może tak było lepiej. Leana zdążyła przekonać się, że nadmierna wiedza bywała niebezpieczna. Czasami zapomnienie stanowiło lepszą, bardziej kuszącą alternatywę, co również zdążyła zrozumieć.
Wspomnienia ludzkiego życia wciąż nie były takie wyraziste, jak mogłaby tego oczekiwać, ale to nie było ważne. Pamiętała o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć. Na pewno wiedziała, że umarła i że to Beatrycze zawiodła ją w tym najważniejszym momencie. Leana nie potrzebowała niczego więcej, by zdecydować, co w związku z tym powinna zrobić.
Nie zamierzała zwracać się do siostry o pomoc. To wiedziała od samego początku, zresztą nawet nie miała pewności, gdzie miałaby Trycze szukać. Była zdana na siebie, a na domiar złego zagubiona w świecie, który zmienił się diametralnie przez minione wieki. Zauważyła to już, gdy spacerowała poboczem, raz po raz kuląc, gdy tuż obok niej przemykały te dziwne pojazdy – samochody.
A miało być jeszcze gorzej.
Czuła, że miasto, w którym się znalazła, należało do gatunku tych okazałych. Sęk w tym, że do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, co to oznacza. W pamięci wciąż miała wygląd już i tak dobrze prosperującego za czasów jej młodości Londynu, jednak stolica Wielkiej Brytanii okazała się żałosną parodią metropolii, jaką stanowiło Seattle. Zderzenie z rzeczywistością okazało się o wiele boleśniejsze, niż Leana mogłaby przypuszczać, a jakby tego było mało, nie miała pojęcia, w jaki sposób skryć się przed tłumami ludzi, światłami i jeszcze większą ilością przemykających ulicami aut.
Nie pamiętała, kiedy i jak dostała się do centrum. Liczyło się, że nagle po prostu obudziła się w istnym chaosie, przytłoczona nadmiarem bodźców, które sprawiały, że miała ochotę paść na kolana i zacząć krzyczeć. Nie pozwoliła sobie na to, zdolna co najwyżej przeć przed siebie – coraz dalej i dalej, choć nie miała żadnego konkretnego celu. Rozszerzonymi oczami wodziła wzrokiem na prawo i lewo, czując się jak w jakimś koszmarze – zbyt intensywnym, pełnym świateł, niezrozumiałych dźwięków i budowli, które przewyższały nawet przepiękny dom, który Leanie i jej krewnym podarowała Ciemność.
To miejsce nie było dobre. Tylko tyle zdążyła zarejestrować w biegu, obojętna na to, że raz po raz obijała się o przypadkowych ludzi. Szła pod prąd, ale uprzytomniła to sobie z opóźnieniem, usuwając się na bok dopiero w chwili, w której kolejna osoba w zdecydowanie niedelikatny sposób ją do tego zmusiła. Dopiero wtedy Leana zdążyła się zatrzymać, z bijącym sercem zamierając na środku chodnika i przez moment czując tak, jakby się topiła – w całym tym gwarze, w ludziach i atmosferze świata, do którego przecież nie należała. To było tak, jakby wszystko i wszyscy wokół zmówili się przeciwko niej, w mało subtelny sposób dając do zrozumienia, że powinna odejść.
To nie był jej świat. Ani jej ciało.
Zabrała życie, do którego nie miała prawa.
– Ruszysz się w końcu?!
Czyjś zniecierpliwiony głos skutecznie sprowadził dziewczynę na ziemię. Wzdrygnęła się, po czym posłusznie usunęła na bok, robiąc przejście jakiejś starszej kobiecie. Śmiertelniczka wyminęła ją i – łypiąc przy tym dziwnie – natychmiast ruszyła w swoją stronę, wkrótce po tym znikając w tłumie. Leana chwilę patrzyła za nią, póki kolejne oznaki niezadowolenia nie przymusiły ją do ponowienia marszu.
Przyjście tutaj było złym pomysłem. Nie miała pojęcia, czego się spodziewała, ale to nie było ważne. W zasadzie w tamtej chwili była pewna, że rzucała się w oczy z daleka. Co prawda mało kto zwracał na nią większą uwagę, o ile przypadkiem na nią nie wpadł, ale dziewczyna i tak była pewna, że wyróżniała się od innych przechodniów na wszystkie możliwe sposoby.
Nie chodziło o urodę czy ciało Renesmee, bo te – przynajmniej na razie – wydawały się całkowicie pozbawione znaczenia. Na szczęście nikt więcej nie zasugerował, że ją znał ani nie próbował zadawać niewygodnych pytań. Jakkolwiek by jednak nie było, na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że Leana zachowywała się niemalże jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany. Potykała się, gubiła i z przerażeniem wodziła wzrokiem dookoła, nie będąc w stanie znaleźć sobie miejsca. Nie miała szans na wyczucie i dopasowanie się do rytmu, którym wydawało się tętnić miasto. To wszystko działo się jakby poza nią, zaś wyostrzone zmysły jedynie pogarszały sytuację.
Nie miała pojęcia, jakim cudem nieśmiertelni radzili sobie z tymi wszystkimi bodźcami. Już wcześniej zauważyła, że wszystko było nienaturalnie intensywne, głośne i zbyt jaskrawe. Teraz wrażenie to wzmogło się przynajmniej stukrotnie, zwłaszcza że w pobliżu znajdowała się niezliczona ilość ludzi. Słyszała ich głosy, dźwięki przemykających pojazdów i inne, które dla tych wszystkich istot wydawały się naturalne, podczas gdy ją przyprawiały o palpitacje serca. To było coś więcej, aniżeli gwar na targu czy podczas niedzielnej mszy albo tętn ciągnącego powóz konia. Wszystko było nie tak, a jednak właśnie taki był teraz świat, do którego tak bardzo pragnęła wrócić. Musiała do tego przywyknąć, a jednak… nagle zwątpiła w to, czy będzie w stanie.
Objęła się ramionami, tym razem nie za sprawą panującego na zewnątrz chłodu. Zimno miało swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu, wiążąc się nie tylko z wymykającymi spod kontroli emocjami, ale również poczuciem bycia obserwowaną – wtedy jeszcze nie na tyle intensywnym, by je rozpoznała, ale jednak wciąż obecnym. Leana szła przed siebie, próbując odzyskać kontrolę i za wszelką cenę odciąć się od bodźców, które w najlepszym wypadku mogły zagwarantować jej co najwyżej szaleństwo.
Tego chciałaś? Czy to tego warte…?
Nie potrafiła odpowiedzieć na żadne z tych pytań. To nie tak, że nie potrafiła, ale właśnie przez wzgląd na tę drugą opcję – świadomość odpowiedzi, która musiałaby brzmieć w tylko jeden sposób.
 Nie. Nie tego chciałam.
Stłumiła sfrustrowany jęk. Znów się zatrzymała, tym razem jednak stając w przestrzeni między budynkami. Kiedy obejrzała się przez ramię, poczuła się tak, jakby tuż za sobą miała ziejąca czarną dziurę, ale to uczucie wydało się lepszą alternatywą, aniżeli dalsze popychanie i uwagi. Leana przez dłuższą chwilę tkwiła w miejscu, bezmyślnie obserwując przechodniów. Skupiała się przede wszystkim na oddychaniu, choć przez moment mając wrażenie, że może jednak była w stanie odzyskać nad sobą panowanie. Gdyby do tego wszystkiego zdołała odciąć się od tych dźwięków, które były jej zbędne…
W jej umyśle jak na zawołanie zapanował spokój. To nie była absolutna cisza, której oczekiwała, ale na dobry początek musiało wystarczyć. Odetchnęła, przez krótką chwilę czując tak, jakby z ramion zdjęto jej olbrzymi ciężar. Ból głowy choć na chwilę ustąpił, a Leana rozluźniła się, bliska tego, by stwierdzić, że może jednak miała szansę się w tym odnaleźć. Potrzebowała czasu, żeby się przyzwyczaić, ale nie było to niemożliwe.
Zdrajczyni.
Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Przez krótką chwilę poczuła się co najmniej tak, jakby ktoś spróbował ją uderzyć. Natychmiast zapragnęła obejrzeć się przez ramię, choć tak naprawdę wcale nie chciała wiedzieć, co się tam znajdowało, a tym bardziej skąd brało się wrażenie, że ktoś dosłownie szeptał jej wprost do ucha niepokojące słowa.
Nie była w stanie. Wciąż tkwiła w tym samym miejscu, czując przy tym prawie jak sparaliżowana. Bezmyślnie wpatrywała się w przemykających we wszystkie strony ludzi, wcale nie czując się w tłumie bezpiecznie. W tamtej chwili zrozumiała, że tak naprawdę nic nie było w stanie uchronić ją przed istotą, która znajdowała się tuż za jej plecami – cieniem, który z takim uporem ignorowała.
Dokładnie tą samą, którą przez ułamek sekundy widziała, stojąc nad zwłokami swojej pierwszej ofiary i napawając się ponurą satysfakcją, płynącą z tego, że zdecydowała się w tak zdecydowany sposób pokazać Bogu, co o nim sądziła.
Przełknęła z trudem, ale doczekała się wyłącznie znajomego pieczenia w gardle. Pragnienie wróciło, choć paradoksalnie Leana zdecydowanie nie miała ochoty na cokolwiek – w tym również krew. Jej myśli wirowały, szaleńczo gnając przed siebie i mieszając się z czystym przerażeniem, które ostatnim razem zagoniło ją aż do kościoła. Serce tłukło się w piersi, uderzając tak szybko i mocno, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz i gdzieś uciec – jak najdalej od nienazwanego, podążającego za nią zła.
To była ta sama istota, którą wezwała Ciemność. Z jakiegoś powodu Leana nie miała co do tego wątpliwości, choć niewiele zapamiętała z tego, co wówczas działo się wokół niej. Instynktownie przycisnęła dłonie do mostka, niemalże spodziewając się, że napotka pod palcami ziejącą, krwawiącą ranę. Oczywiście nic podobnego nie miało miejsca, ale dziewczyna wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.
Nie, skoro to coś za nią stało, na dodatek tak blisko, że mogła poczuć jego obecność. Nie miała pewności, z czym tak naprawdę się mierzyła, ale do głowy przychodziło jej tylko jedno określenie: cień. Mógł mieć ludzkie kształty albo żadnych; dotykać jej albo po prostu igrać z umysłem, skutecznie podsuwając najgorsze scenariusze. Podświadomie czekała na moment, w którym w końcu zdecyduje się ujawnić, uderzając z pełnią mocy. Skoro wysłała go sama Ciemność, taki scenariusz był aż nazbyt prawdopodobny. Musiał mieć jakiś cel, na dodatek związany z nią, choć wciąż nie miała pewności w jakim sensie.
Zdrajczyni, usłyszała raz jeszcze. Dał ci wszystko, a ty… Jesteś z siebie zadowolona?
Łzy jak na zawołanie napłynęły Leanie do oczu. Bezpieczna otoczka, w której trwała od wyjścia z kościoła, zniknęła bezpowrotnie, gdy emocje na powrót doszły do głosu. Nerwowo zacisnęła dłonie, po chwili luzując uścisk. Wciąż drżała, niezdolna rzucić się do ucieczki, choć miała na to wielką ochotę. Pragnęła biec, w naiwnej nadziei, że dzięki temu uda jej się wyrwać spod wpływu cienia, ale zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie miała najmniejszych nawet szans. Wtedy musiałaby uciec również przed samą sobą, a przecież to nie wchodziło w grę. Zauważyłaby, gdyby dało się inaczej, zwłaszcza że próbowała tego od chwili przebudzenia w ciele Renesmee.
Jak miała rozumieć słowa tej istoty? Był jakimś posłańcem, którego celem było uporządkować sprawy Ciemności? Miał sprowadzić ją tam, gdzie jej miejsce – do świata stworzonego z iluzji i ukrytych w świetle cieni? Nie chciała tam wracać! Nie wyobrażała sobie, że już na wstępie ta istota miałaby pociągnąć ją za sobą. Zresztą gdyby tego właśnie chciał, dlaczego zwlekałby aż do tego momentu, podczas gdy ona…
Pojawiło się lepsze naczynie.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc. Co to oznaczało? Z wrażenia omal się nie zakrztusiła, dziwnie zaniepokojona tym stwierdzeniem. Mętlik w głowie przybrał na sile, tym samym skutecznie wytrącając Leanę z równowagi. Z jękiem chwyciła się za głowę, raz po raz szarpiąc za włosy. Zabolało, ale to nie zrobiło na niej wrażenia, zwłaszcza że myślami była zbyt daleko, by dalej koncentrować się na dających jej się we znaki bodźcach. Chłód, pragnienie czy panujący dookoła gwar nie miały znaczenia, skoro nagle poczuła się zagrożona.
Zrozumienie pojawiło się dopiero po dłużej chwili. W jednej chwili wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, a Leana zapragnęła roześmiać się histerycznie, prawie jakby postradała zmysły. Swoją droga, może tak właśnie było, skoro słyszała głosy w głowie. Na pewno stanowiłoby to lepszą alternatywę, niż gdyby prawdziwe okazało się to, co sugerował cień.
Naczynie… Ciemność wybrała ją na naczynie? Potrzebowała jej krwi, by przywołać istotę, która teraz znajdowała się tuż za plecami Leany? Miała wrażenie, że w planie tak czy inaczej nie było jej powrotu do życia – nie w tej formie. Była tylko środkiem do uzyskania konkretnego celu, ale wszystko skomplikowała. I przez moment najwyraźniej miała szansę odegrać rolę w tym nieprzewidzianym, odmienionym planie, ale i to nie wypaliło.
Była zgubiona – i to właściwie od samego początku.
Strach powrócił, ale nie był tak intensywny, jak mogłaby tego oczekiwać. W zasadzie wszystko wydawało się dziwnie odległe i przytłumione, prawie jakby to wszystko działo się gdzieś poza nią. Była w stanie co najwyżej tkwić w miejscu i bezmyślnie spoglądać przed siebie. Miała ochotę zacząć ignorować istotę za plecami, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Zresztą niezależnie od tego, co by zrobiła, nie miała szans przed nią uciec. Gdyby na domiar złego sprowokowała cień do ataku…
Czego ty chcesz?, pomyślała w przypływie paniki. Czuła, że zaczyna jej się robić niedobrze. Kim jesteś?
Tym razem odpowiedziała jej cisza – wymowna i pełna napięcia, choć z założenia powinna się cieszyć, że nie słyszała głosów w głowie. Sęk w tym, że przecież doskonale wiedziała, że milczenie niczego nie zmieniało. To nie tak, że wszystko nagle stało się wytworem jej wyobraźni i czymś, czym nie musiała się przejmować.
On tam był. Czaił się tuż za nią, gotów posunąć do czegoś, czego wolała sobie nie wyobrażać.
I tak oto z Ciemności wyłonił się Łowca, by przywrócić porządek świata poprzez strach i śmierć.
Leana gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, prawie się nim krztusząc. Te słowa nie tyle zostały wyszeptane przez cień, co po prostu pojawiły się w jej głowie. Miała wrażenie, że zostały wypalone gdzieś w jej umyśle, przez co nie była w stanie ot tak się ich pozbyć. Wracały raz po raz, tym samym doprowadzając ją do szału, zwłaszcza że rozumiała je aż za dobrze.
Znała historie o Łowcy. Krążyły między tu a teraz, ale nigdy nie przypuszczała, że mogłyby być prawdziwe. Tym bardziej nie brała pod uwagę, że Ciemność kiedykolwiek zdecyduje się go wezwać. A jednak to właśnie stało się w tamtym lesie, gdy przelał jej krew. Mówił o naczyniu, o ofierze i tym, że cierpienie było warte ceny – tego, że mógłby znów mieć je wszystkie przy sobie. Od samego początku chodziło o Elenę i Beatrycze, z kolei teraz…
Teraz i ona musiała być jednym z celów Łowcy.
Wszystkie wrócicie do domu.
Tym razem głos zabrzmiał niemalże łagodnie, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe. W zasadzie nawet nie potrafiła go określić. Słowa rozbrzmiewały w jej głowie, ale nic ponadto. Nie była w stanie utożsamić ich z żadnym konkretnym brzmieniem – nie tak, jak w przypadku Ciemności, bo tę wyczułaby wszędzie. Łowca w jej umyśle jawił się jak jakaś bezduszna marionetka, zwłaszcza gdy przypominała sobie wzmianki o naczyniu. Potrzebował kogoś, żeby funkcjonować, do tego czasu pozostając po prostu zwyczajnym cieniem. Był jak koszmar na jawie, ale to przecież o niczym nie świadczył. Coś, co nawet nie było materialne, nie mogło być w stanie jej skrzywdzić.
Jej myśli wirowały, raz po raz mieszając się ze sobą. Czuła się coraz mniej pewnie, wciąż mając wrażenie, że niewiele brakowało, by na domiar złego postradała zmysły. Skrzywiła się, przez moment gotowa przysiąc, że niewiele brakowało, żeby do tego wszystkiego pękła jej głowa. Czuła nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, co rozpraszało ją w równym stopniu, co i obecność tej istoty. Nie widziała jej, ale czuła i to w zupełności wystarczył. Strach, który w niej wzbudzał, mówił sam za siebie.
Najgorsze jednak było to, że nie potrafiła uwierzyć w żadne z zapewnień, które wmawiała samej sobie. Wcale nie czuła się bezpieczna. Gdy na domiar złego pomyślała, że to właśnie ta istota była przy niej, kiedy rzuciła się tamtemu księdzu do gardła…
Zabiła człowieka.
Zaczęła drżeć, nagle roztrzęsiona, choć sądziła, że najgorszy etap miała już za sobą. W tamtej chwili już nie liczyło się, że tkwiła w samym środku tętniącego życiem, całkowicie obcego miasta. Leana była gotowa przysiąc, że wszystko wokół zniknęło – ulica, przechodnie i te dziwne pojazdy. Wszelakie dźwięki dochodziły do nie jakby z oddali, przytłumione przez jej własne tętno. Zachwiała się, z trudem będąc w stanie utrzymać na nogach. Raz po raz robiło jej się to gorąco, to znów zimno, choć to pierwsze zdecydowanie nie powinno mieć miejsca, skoro tkwiła na mrozie.
Wyrzuty sumienia uderzyły z nią z siłą rozpędzonego pociągu. Nawet w kościele, spoglądając na swoją wyssaną do cna ofiarę, nie poczuła się tak zszokowana tym, co zrobiła. Tkwiła w bezruchu, spazmatycznie chwytając oddech. Miała wrażenie, że się dusi – że niewiele brakuje, by postradała zmysły, o ile już do tego nie doszło. W gruncie rzeczy tak się czuła, stopniowo popadając w stan, nad którym nie potrafiła zapanować. Oszalała i to właściwie już w chwili, w której zdecydowała się zachować to ciało – życie, które do niej nie należało.
Więc po co to ciągniesz?, odezwał się cichy głosik w jej głosie. Tym razem nawet nie potrafiła stwierdzić czy to zdrowy rozsądek, czy kolejne niespójne szepty Łowcy. Możesz bardzo łatwo to zakończyć… Wróć do domu, Leano.
– Do domu… – powtórzyła bezgłośnie.
Poczuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. To już nie jest dom, pomyślała, ale nie była w stanie wypowiedzieć tych słów na głos.
Zaraz po tym, nie zastanawiając się nad tym, co robi, ostrożnie zrobiła krok naprzód. Nie miała pojęcia, co ją do tego podkusiło. Tym bardziej nie wiedziała, czym kierowała się, kiedy zrobiła kolejny,  a potem jeszcze jeden i…
Czyjeś ramiona bezceremonialnie owinęły się wokół niej. Poczuła szarpnięcie, kiedy ktoś zdecydowanym ruchem pociągnął ją w tył. Chyba krzyknęła, choć dźwięk ten został skutecznie zagłuszony przez klakson. Świat nagle przyśpieszył i wrócić do normy, kiedy coś błyskawicznie przemknęło tuż przed nią – pojazd potężniejszy od samochodów, które dotychczas widywała. Wtedy też dotarło do niej, że balansowała gdzieś na krawędzi chodnika, bliska tego, by wkroczyć wprost na jezdnię.
– Całkiem już postradałaś zmysły?! – usłyszała tuż przy uchu.
Tym razem głos był o wiele bardziej prawdziwy, a do tego wszystkiego w pełni znajomy.
Tuż za jej plecami stał Gabriel.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa