Leana
Cień zaczął być rozmowny.
Początkowo
próbowała ignorować wrażenie, że coś za nią podążało. Zrzucała to na
przewrażliwienie i wpływ przesadnie wyostrzonych zmysłów, ale to przecież
nie było tak. Od początku czuła, że musiało chodzić o coś więcej, choć z uporem
odsuwała od siebie te myśli. Wtedy musiałaby przyznać, że nie tylko coś
naprawdę zapędziło ją aż do kościoła, ale też podążało za nią krok w krok
od chwili, w której opuściła świątynię.
Leana szła
szybko, nie oglądając się za siebie. W znalezionych ubraniach było jej
szybciej, zresztą ruch również pozwolił dziewczynie się rozgrzać. Co
ważniejsze, przestała tak zwracać na siebie uwagę, choć to wcale nie było takie
proste. Tak naprawdę jakaś jej cząstka wciąż obawiała się, że któryś z przechodniów
nagle przystanie, wskaże na nią palcem, a potem wprost wytknie jej to, co
zrobiła.
Że stała
się nieczysta. Porzuciła Boga, choć może lepszym określeniem byłoby, że to on
opuścił ją już dawno temu.
Że zabiła.
Że przejęła
ciało, które nawet do niej nie należało.
Jeszcze
niedawno wszystkie te kwestie nie dawały jej spokoju. Świadomość kolejnych
czynów wzbudzała w Leanie wątpliwości i czyste przerażenie.
Zadręczała się nimi niemalże na każdym kroku, ale teraz przecież było inaczej.
Skoro doszła do wniosku, że tak naprawdę nie było nikogo, dla kogo musiałaby
się starać, nie pozostało jej nic innego, jak tylko odpuścić. Mogła i chciała
być skupioną na sobie egoistką.
Przez cały
dzień nie zauważała podążającego za nią cieniu. Spacerowała w świetle
dnia, wciąż zadziwiona, że ten nie robił jej krzywdy. Wciąż nie rozumiała
bardzo wielu spraw, które wiązały się ze światem nieśmiertelnych, ale może tak
było lepiej. Leana zdążyła przekonać się, że nadmierna wiedza bywała
niebezpieczna. Czasami zapomnienie stanowiło lepszą, bardziej kuszącą
alternatywę, co również zdążyła zrozumieć.
Wspomnienia
ludzkiego życia wciąż nie były takie wyraziste, jak mogłaby tego oczekiwać, ale
to nie było ważne. Pamiętała o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego
życzyć. Na pewno wiedziała, że umarła i że to Beatrycze zawiodła ją w tym
najważniejszym momencie. Leana nie potrzebowała niczego więcej, by zdecydować,
co w związku z tym powinna zrobić.
Nie
zamierzała zwracać się do siostry o pomoc. To wiedziała od samego
początku, zresztą nawet nie miała pewności, gdzie miałaby Trycze szukać. Była
zdana na siebie, a na domiar złego zagubiona w świecie, który zmienił
się diametralnie przez minione wieki. Zauważyła to już, gdy spacerowała
poboczem, raz po raz kuląc, gdy tuż obok niej przemykały te dziwne pojazdy –
samochody.
A miało być
jeszcze gorzej.
Czuła, że
miasto, w którym się znalazła, należało do gatunku tych okazałych. Sęk w tym,
że do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, co to oznacza. W pamięci
wciąż miała wygląd już i tak dobrze prosperującego za czasów jej młodości
Londynu, jednak stolica Wielkiej Brytanii okazała się żałosną parodią
metropolii, jaką stanowiło Seattle. Zderzenie z rzeczywistością okazało
się o wiele boleśniejsze, niż Leana mogłaby przypuszczać, a jakby
tego było mało, nie miała pojęcia, w jaki sposób skryć się przed tłumami
ludzi, światłami i jeszcze większą ilością przemykających ulicami aut.
Nie
pamiętała, kiedy i jak dostała się do centrum. Liczyło się, że nagle po
prostu obudziła się w istnym chaosie, przytłoczona nadmiarem bodźców,
które sprawiały, że miała ochotę paść na kolana i zacząć krzyczeć. Nie
pozwoliła sobie na to, zdolna co najwyżej przeć przed siebie – coraz dalej i dalej,
choć nie miała żadnego konkretnego celu. Rozszerzonymi oczami wodziła wzrokiem
na prawo i lewo, czując się jak w jakimś koszmarze – zbyt
intensywnym, pełnym świateł, niezrozumiałych dźwięków i budowli, które
przewyższały nawet przepiękny dom, który Leanie i jej krewnym podarowała
Ciemność.
To miejsce
nie było dobre. Tylko tyle zdążyła zarejestrować w biegu, obojętna na to,
że raz po raz obijała się o przypadkowych ludzi. Szła pod prąd, ale
uprzytomniła to sobie z opóźnieniem, usuwając się na bok dopiero w chwili,
w której kolejna osoba w zdecydowanie niedelikatny sposób ją do tego
zmusiła. Dopiero wtedy Leana zdążyła się zatrzymać, z bijącym sercem
zamierając na środku chodnika i przez moment czując tak, jakby się topiła
– w całym tym gwarze, w ludziach i atmosferze świata, do którego
przecież nie należała. To było tak, jakby wszystko i wszyscy wokół zmówili
się przeciwko niej, w mało subtelny sposób dając do zrozumienia, że
powinna odejść.
To nie był
jej świat. Ani jej ciało.
Zabrała
życie, do którego nie miała prawa.
– Ruszysz
się w końcu?!
Czyjś
zniecierpliwiony głos skutecznie sprowadził dziewczynę na ziemię. Wzdrygnęła
się, po czym posłusznie usunęła na bok, robiąc przejście jakiejś starszej
kobiecie. Śmiertelniczka wyminęła ją i – łypiąc przy tym dziwnie –
natychmiast ruszyła w swoją stronę, wkrótce po tym znikając w tłumie.
Leana chwilę patrzyła za nią, póki kolejne oznaki niezadowolenia nie przymusiły
ją do ponowienia marszu.
Przyjście
tutaj było złym pomysłem. Nie miała pojęcia, czego się spodziewała, ale to nie
było ważne. W zasadzie w tamtej chwili była pewna, że rzucała się w oczy
z daleka. Co prawda mało kto zwracał na nią większą uwagę, o ile
przypadkiem na nią nie wpadł, ale dziewczyna i tak była pewna, że
wyróżniała się od innych przechodniów na wszystkie możliwe sposoby.
Nie
chodziło o urodę czy ciało Renesmee, bo te – przynajmniej na razie –
wydawały się całkowicie pozbawione znaczenia. Na szczęście nikt więcej nie
zasugerował, że ją znał ani nie próbował zadawać niewygodnych pytań. Jakkolwiek
by jednak nie było, na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, że Leana
zachowywała się niemalże jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany.
Potykała się, gubiła i z przerażeniem wodziła wzrokiem dookoła, nie będąc w stanie
znaleźć sobie miejsca. Nie miała szans na wyczucie i dopasowanie się do
rytmu, którym wydawało się tętnić miasto. To wszystko działo się jakby poza
nią, zaś wyostrzone zmysły jedynie pogarszały sytuację.
Nie miała
pojęcia, jakim cudem nieśmiertelni radzili sobie z tymi wszystkimi
bodźcami. Już wcześniej zauważyła, że wszystko było nienaturalnie intensywne,
głośne i zbyt jaskrawe. Teraz wrażenie to wzmogło się przynajmniej
stukrotnie, zwłaszcza że w pobliżu znajdowała się niezliczona ilość ludzi.
Słyszała ich głosy, dźwięki przemykających pojazdów i inne, które dla tych
wszystkich istot wydawały się naturalne, podczas gdy ją przyprawiały o palpitacje
serca. To było coś więcej, aniżeli gwar na targu czy podczas niedzielnej mszy
albo tętn ciągnącego powóz konia. Wszystko było nie tak, a jednak właśnie
taki był teraz świat, do którego tak bardzo pragnęła wrócić. Musiała do tego
przywyknąć, a jednak… nagle zwątpiła w to, czy będzie w stanie.
Objęła się
ramionami, tym razem nie za sprawą panującego na zewnątrz chłodu. Zimno miało
swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu, wiążąc się nie tylko z wymykającymi
spod kontroli emocjami, ale również poczuciem bycia obserwowaną – wtedy jeszcze
nie na tyle intensywnym, by je rozpoznała, ale jednak wciąż obecnym. Leana szła
przed siebie, próbując odzyskać kontrolę i za wszelką cenę odciąć się od
bodźców, które w najlepszym wypadku mogły zagwarantować jej co najwyżej
szaleństwo.
Tego chciałaś? Czy to tego warte…?
Nie
potrafiła odpowiedzieć na żadne z tych pytań. To nie tak, że nie
potrafiła, ale właśnie przez wzgląd na tę drugą opcję – świadomość odpowiedzi,
która musiałaby brzmieć w tylko jeden sposób.
Nie.
Nie tego chciałam.
Stłumiła
sfrustrowany jęk. Znów się zatrzymała, tym razem jednak stając w przestrzeni
między budynkami. Kiedy obejrzała się przez ramię, poczuła się tak, jakby tuż
za sobą miała ziejąca czarną dziurę, ale to uczucie wydało się lepszą
alternatywą, aniżeli dalsze popychanie i uwagi. Leana przez dłuższą chwilę
tkwiła w miejscu, bezmyślnie obserwując przechodniów. Skupiała się przede
wszystkim na oddychaniu, choć przez moment mając wrażenie, że może jednak była w stanie
odzyskać nad sobą panowanie. Gdyby do tego wszystkiego zdołała odciąć się od
tych dźwięków, które były jej zbędne…
W jej
umyśle jak na zawołanie zapanował spokój. To nie była absolutna cisza, której
oczekiwała, ale na dobry początek musiało wystarczyć. Odetchnęła, przez krótką
chwilę czując tak, jakby z ramion zdjęto jej olbrzymi ciężar. Ból głowy
choć na chwilę ustąpił, a Leana rozluźniła się, bliska tego, by
stwierdzić, że może jednak miała szansę się w tym odnaleźć. Potrzebowała
czasu, żeby się przyzwyczaić, ale nie było to niemożliwe.
Zdrajczyni.
Zimny
dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Przez krótką chwilę poczuła się co
najmniej tak, jakby ktoś spróbował ją uderzyć. Natychmiast zapragnęła obejrzeć
się przez ramię, choć tak naprawdę wcale nie chciała wiedzieć, co się tam
znajdowało, a tym bardziej skąd brało się wrażenie, że ktoś dosłownie
szeptał jej wprost do ucha niepokojące słowa.
Nie była w stanie.
Wciąż tkwiła w tym samym miejscu, czując przy tym prawie jak
sparaliżowana. Bezmyślnie wpatrywała się w przemykających we wszystkie
strony ludzi, wcale nie czując się w tłumie bezpiecznie. W tamtej
chwili zrozumiała, że tak naprawdę nic nie było w stanie uchronić ją przed
istotą, która znajdowała się tuż za jej plecami – cieniem, który z takim
uporem ignorowała.
Dokładnie
tą samą, którą przez ułamek sekundy widziała, stojąc nad zwłokami swojej
pierwszej ofiary i napawając się ponurą satysfakcją, płynącą z tego,
że zdecydowała się w tak zdecydowany sposób pokazać Bogu, co o nim
sądziła.
Przełknęła z trudem,
ale doczekała się wyłącznie znajomego pieczenia w gardle. Pragnienie
wróciło, choć paradoksalnie Leana zdecydowanie nie miała ochoty na cokolwiek – w tym
również krew. Jej myśli wirowały, szaleńczo gnając przed siebie i mieszając
się z czystym przerażeniem, które ostatnim razem zagoniło ją aż do
kościoła. Serce tłukło się w piersi, uderzając tak szybko i mocno,
jakby chciało wyrwać się na zewnątrz i gdzieś uciec – jak najdalej od
nienazwanego, podążającego za nią zła.
To była ta
sama istota, którą wezwała Ciemność. Z jakiegoś powodu Leana nie miała co
do tego wątpliwości, choć niewiele zapamiętała z tego, co wówczas działo
się wokół niej. Instynktownie przycisnęła dłonie do mostka, niemalże
spodziewając się, że napotka pod palcami ziejącą, krwawiącą ranę. Oczywiście nic
podobnego nie miało miejsca, ale dziewczyna wcale nie poczuła się dzięki temu
lepiej.
Nie, skoro
to coś za nią stało, na dodatek tak blisko, że mogła poczuć jego obecność. Nie
miała pewności, z czym tak naprawdę się mierzyła, ale do głowy
przychodziło jej tylko jedno określenie: cień. Mógł mieć ludzkie kształty albo
żadnych; dotykać jej albo po prostu igrać z umysłem, skutecznie podsuwając
najgorsze scenariusze. Podświadomie czekała na moment, w którym w końcu
zdecyduje się ujawnić, uderzając z pełnią mocy. Skoro wysłała go sama
Ciemność, taki scenariusz był aż nazbyt prawdopodobny. Musiał mieć jakiś cel,
na dodatek związany z nią, choć wciąż nie miała pewności w jakim
sensie.
Zdrajczyni, usłyszała raz jeszcze. Dał ci wszystko, a ty… Jesteś z siebie
zadowolona?
Łzy jak na
zawołanie napłynęły Leanie do oczu. Bezpieczna otoczka, w której trwała od
wyjścia z kościoła, zniknęła bezpowrotnie, gdy emocje na powrót doszły do
głosu. Nerwowo zacisnęła dłonie, po chwili luzując uścisk. Wciąż drżała,
niezdolna rzucić się do ucieczki, choć miała na to wielką ochotę. Pragnęła
biec, w naiwnej nadziei, że dzięki temu uda jej się wyrwać spod wpływu
cienia, ale zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że nie miała najmniejszych nawet
szans. Wtedy musiałaby uciec również przed samą sobą, a przecież to nie
wchodziło w grę. Zauważyłaby, gdyby dało się inaczej, zwłaszcza że
próbowała tego od chwili przebudzenia w ciele Renesmee.
Jak miała
rozumieć słowa tej istoty? Był jakimś posłańcem, którego celem było
uporządkować sprawy Ciemności? Miał sprowadzić ją tam, gdzie jej miejsce – do
świata stworzonego z iluzji i ukrytych w świetle cieni? Nie
chciała tam wracać! Nie wyobrażała sobie, że już na wstępie ta istota miałaby
pociągnąć ją za sobą. Zresztą gdyby tego właśnie chciał, dlaczego zwlekałby aż
do tego momentu, podczas gdy ona…
Pojawiło się lepsze naczynie.
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc. Co to oznaczało? Z wrażenia omal się nie
zakrztusiła, dziwnie zaniepokojona tym stwierdzeniem. Mętlik w głowie
przybrał na sile, tym samym skutecznie wytrącając Leanę z równowagi. Z jękiem
chwyciła się za głowę, raz po raz szarpiąc za włosy. Zabolało, ale to nie
zrobiło na niej wrażenia, zwłaszcza że myślami była zbyt daleko, by dalej
koncentrować się na dających jej się we znaki bodźcach. Chłód, pragnienie czy
panujący dookoła gwar nie miały znaczenia, skoro nagle poczuła się zagrożona.
Zrozumienie
pojawiło się dopiero po dłużej chwili. W jednej chwili wszystkie elementy
układanki wskoczyły na swoje miejsce, a Leana zapragnęła roześmiać się
histerycznie, prawie jakby postradała zmysły. Swoją droga, może tak właśnie
było, skoro słyszała głosy w głowie. Na pewno stanowiłoby to lepszą
alternatywę, niż gdyby prawdziwe okazało się to, co sugerował cień.
Naczynie…
Ciemność wybrała ją na naczynie? Potrzebowała jej krwi, by przywołać istotę,
która teraz znajdowała się tuż za plecami Leany? Miała wrażenie, że w planie
tak czy inaczej nie było jej powrotu do życia – nie w tej formie. Była
tylko środkiem do uzyskania konkretnego celu, ale wszystko skomplikowała. I przez
moment najwyraźniej miała szansę odegrać rolę w tym nieprzewidzianym,
odmienionym planie, ale i to nie wypaliło.
Była
zgubiona – i to właściwie od samego początku.
Strach
powrócił, ale nie był tak intensywny, jak mogłaby tego oczekiwać. W zasadzie
wszystko wydawało się dziwnie odległe i przytłumione, prawie jakby to
wszystko działo się gdzieś poza nią. Była w stanie co najwyżej tkwić w miejscu
i bezmyślnie spoglądać przed siebie. Miała ochotę zacząć ignorować istotę
za plecami, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Zresztą niezależnie od tego, co
by zrobiła, nie miała szans przed nią uciec. Gdyby na domiar złego sprowokowała
cień do ataku…
Czego ty chcesz?, pomyślała w przypływie
paniki. Czuła, że zaczyna jej się robić niedobrze. Kim jesteś?
Tym razem
odpowiedziała jej cisza – wymowna i pełna napięcia, choć z założenia powinna
się cieszyć, że nie słyszała głosów w głowie. Sęk w tym, że przecież
doskonale wiedziała, że milczenie niczego nie zmieniało. To nie tak, że
wszystko nagle stało się wytworem jej wyobraźni i czymś, czym nie musiała
się przejmować.
On tam był.
Czaił się tuż za nią, gotów posunąć do czegoś, czego wolała sobie nie
wyobrażać.
I tak oto z Ciemności wyłonił się
Łowca, by przywrócić porządek świata poprzez strach i śmierć.
Leana
gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, prawie się nim krztusząc. Te słowa
nie tyle zostały wyszeptane przez cień, co po prostu pojawiły się w jej głowie.
Miała wrażenie, że zostały wypalone gdzieś w jej umyśle, przez co nie była
w stanie ot tak się ich pozbyć. Wracały raz po raz, tym samym doprowadzając
ją do szału, zwłaszcza że rozumiała je aż za dobrze.
Znała
historie o Łowcy. Krążyły między tu a teraz, ale nigdy nie przypuszczała,
że mogłyby być prawdziwe. Tym bardziej nie brała pod uwagę, że Ciemność
kiedykolwiek zdecyduje się go wezwać. A jednak to właśnie stało się w tamtym
lesie, gdy przelał jej krew. Mówił o naczyniu, o ofierze i tym,
że cierpienie było warte ceny – tego, że mógłby znów mieć je wszystkie przy
sobie. Od samego początku chodziło o Elenę i Beatrycze, z kolei
teraz…
Teraz i ona
musiała być jednym z celów Łowcy.
Wszystkie wrócicie do domu.
Tym razem
głos zabrzmiał niemalże łagodnie, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe.
W zasadzie nawet nie potrafiła go określić. Słowa rozbrzmiewały w jej
głowie, ale nic ponadto. Nie była w stanie utożsamić ich z żadnym
konkretnym brzmieniem – nie tak, jak w przypadku Ciemności, bo tę wyczułaby
wszędzie. Łowca w jej umyśle jawił się jak jakaś bezduszna marionetka,
zwłaszcza gdy przypominała sobie wzmianki o naczyniu. Potrzebował kogoś,
żeby funkcjonować, do tego czasu pozostając po prostu zwyczajnym cieniem. Był
jak koszmar na jawie, ale to przecież o niczym nie świadczył. Coś, co nawet
nie było materialne, nie mogło być w stanie jej skrzywdzić.
Jej myśli wirowały,
raz po raz mieszając się ze sobą. Czuła się coraz mniej pewnie, wciąż mając
wrażenie, że niewiele brakowało, by na domiar złego postradała zmysły. Skrzywiła
się, przez moment gotowa przysiąc, że niewiele brakowało, żeby do tego wszystkiego
pękła jej głowa. Czuła nieprzyjemne pulsowanie w skroniach, co rozpraszało
ją w równym stopniu, co i obecność tej istoty. Nie widziała jej, ale
czuła i to w zupełności wystarczył. Strach, który w niej
wzbudzał, mówił sam za siebie.
Najgorsze
jednak było to, że nie potrafiła uwierzyć w żadne z zapewnień, które
wmawiała samej sobie. Wcale nie czuła się bezpieczna. Gdy na domiar złego pomyślała,
że to właśnie ta istota była przy niej, kiedy rzuciła się tamtemu księdzu do
gardła…
Zabiła
człowieka.
Zaczęła
drżeć, nagle roztrzęsiona, choć sądziła, że najgorszy etap miała już za sobą. W tamtej
chwili już nie liczyło się, że tkwiła w samym środku tętniącego życiem,
całkowicie obcego miasta. Leana była gotowa przysiąc, że wszystko wokół
zniknęło – ulica, przechodnie i te dziwne pojazdy. Wszelakie dźwięki dochodziły
do nie jakby z oddali, przytłumione przez jej własne tętno. Zachwiała się,
z trudem będąc w stanie utrzymać na nogach. Raz po raz robiło jej się
to gorąco, to znów zimno, choć to pierwsze zdecydowanie nie powinno mieć miejsca,
skoro tkwiła na mrozie.
Wyrzuty
sumienia uderzyły z nią z siłą rozpędzonego pociągu. Nawet w kościele,
spoglądając na swoją wyssaną do cna ofiarę, nie poczuła się tak zszokowana tym,
co zrobiła. Tkwiła w bezruchu, spazmatycznie chwytając oddech. Miała
wrażenie, że się dusi – że niewiele brakuje, by postradała zmysły, o ile
już do tego nie doszło. W gruncie rzeczy tak się czuła, stopniowo popadając
w stan, nad którym nie potrafiła zapanować. Oszalała i to właściwie
już w chwili, w której zdecydowała się zachować to ciało – życie,
które do niej nie należało.
Więc po co to ciągniesz?, odezwał się
cichy głosik w jej głosie. Tym razem nawet nie potrafiła stwierdzić czy to
zdrowy rozsądek, czy kolejne niespójne szepty Łowcy. Możesz bardzo łatwo to zakończyć… Wróć do domu, Leano.
– Do domu… –
powtórzyła bezgłośnie.
Poczuła się
tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. To już nie jest dom, pomyślała, ale nie była w stanie
wypowiedzieć tych słów na głos.
Zaraz po
tym, nie zastanawiając się nad tym, co robi, ostrożnie zrobiła krok naprzód.
Nie miała pojęcia, co ją do tego podkusiło. Tym bardziej nie wiedziała, czym
kierowała się, kiedy zrobiła kolejny, a potem
jeszcze jeden i…
Czyjeś
ramiona bezceremonialnie owinęły się wokół niej. Poczuła szarpnięcie, kiedy
ktoś zdecydowanym ruchem pociągnął ją w tył. Chyba krzyknęła, choć dźwięk
ten został skutecznie zagłuszony przez klakson. Świat nagle przyśpieszył i wrócić
do normy, kiedy coś błyskawicznie przemknęło tuż przed nią – pojazd
potężniejszy od samochodów, które dotychczas widywała. Wtedy też dotarło do
niej, że balansowała gdzieś na krawędzi chodnika, bliska tego, by wkroczyć
wprost na jezdnię.
– Całkiem
już postradałaś zmysły?! – usłyszała tuż przy uchu.
Tym razem
głos był o wiele bardziej prawdziwy, a do tego wszystkiego w pełni
znajomy.
Tuż za jej
plecami stał Gabriel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz