17 września 2018

Sto osiem

Leana
Miała wrażenie, że przez całą wieczność szła bez celu. Kluczyła między drzewami, raz po raz niespokojnie rozglądając się dookoła. Przystawała, nasłuchiwała, a potem biegła dalej, czując się przy tym tak, jakby w każdej chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego. Chociaż instynkty, którymi kierowało ciało robiły swoje, pozwalając jej zachować zdrowe zmysły, Leana wciąż czuła się przede wszystkim przerażona. Napierający ze wszystkich stron przenikliwy chłód jedynie potęgował to uczucie.
Właściwie sama nie była pewna, co robiła. Gdzieś w jej wnętrzu przez cały czas narastało coś, czego nawet nie potrafiła opisać – rodzaj energii, którą odkryła już wcześniej, a która najpewniej była jakoś związana z „prawowitą właścicielką” ciała, które jakimś cudem przejęła. Kobieta chciała wierzyć, że w razie potrzeby byłaby w stanie się obronić, tak jak wtedy, gdy odrzuciła od siebie Gabriela, ale nie sądziła, by to było takie proste. Wszystko zależało od instynktu, a ten równie dobrze mógł okazać się zawodny.
W pamięci wciąż miała to, w jaki sposób potraktowała tamtego mężczyznę. Castiel. Coś w tym imieniu wzbudzało w niej równie wiele wątpliwości, co w chwilach, gdy myślała o Gabrielu. Renesmee bez wątpienia znała obu, chociaż darzyła ich całkowicie różnymi emocjami. Tyle przynajmniej zdołała wywnioskować Leana, nawet nie będąc w stanie stwierdzić, w jakim stopniu miała rację co do tego, co myślała i czuła. Gubiła się w poszczególnych bodźcach, własnych myślach i sposobie, w jaki reagowało to ciało. Chwilami miała wręcz wrażenie, że Renesmee – choć mentalnie nieobecna – próbowała z nią walczyć… A może to raczej fizyczna powłoka próbowała wyprzeć z siebie jaźń, do której nie należała.
To nie miało sensu. Próba zrozumienia sytuacji okazała się zbyt trudna i przerastałą Leanę pod każdym możliwym względem. Chociaż szok ustąpił na tyle, by mogła swobodnie się poruszać i podejmować decyzje, kobieta wcale nie czuła się lepiej. Miała wrażenie, że wciąż tkwiła w niekończącym się koszmarze, który z każdą chwilą mógł przerodzić się w coś jeszcze gorszego.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała pojęcia, dokąd szła. Rozsądek podpowiadał jej, że najbardziej sensowne było trzymanie się w pobliżu drogi i podążanie wzdłuż niej, ale to wciąż niczego nie tłumaczyło. Szła przed siebie, kryjąc się między drzewami i kuląc za każdym razem, gdy gdzieś w pobliżu przemykał ten dziwny pojazd. Dosłownie za każdym razem zamierała, skryta za kolejnym drzewem, nasłuchując i w duchu modląc o to, by auto oddaliło się równie szybko, co się pojawiło. Bała się, że w którymś momencie ktoś ją zauważy i zdecyduje się zatrzymać, a to…
Och, nie chciała o tym myśleć.
Gardło wciąż paliło żywym ogniem, zwłaszcza gdy myślała o krwi tamtego mężczyzny. Zabiłam. Mogłam zabić, tłukło jej się w myśl. Nie miała nawet jednoznacznej pewności, czy przypadkiem tego nie zrobiła. Wyrzuty sumienia wróciły, już nie tylko wiążąc się z tym, co zrobiła – że tak po prosu zdecydowała się uciec, przywłaszczając sobie życie, które nie należało do niej.
Z drugiej strony, przecież tego nie chciała, prawda? Odebrano jej wszystko, co miała, zanim chociażby zdążyła dorosnąć i stwierdzić, czego tak naprawdę pragnęła. Nigdy tak naprawdę nie było jej dane żyć, więc jak mogłaby nie skorzystać z okazji? Co zresztą mogła zrobić, skoro nie miała najmniejszej kontroli nad tym, gdzie się znalazła.
Nie zmieniało to jednak faktu, że nie potrafiła ot tak zrezygnować z daru, który z jakiegoś powodu zyskała. Uciekała, gotowa przysiąc, że to jedyny sposób, żeby ocalić życie. Potrzebowała tego. Dobry Boże, nie wyobrażała sobie, że miałaby postąpić inaczej. Zresztą nie chciała, raz po raz zastanawiając nad tym, czy to miało sens. Nie sądziła, by ktokolwiek mógł potępić ją za to, że bała się umierania – i to zwłaszcza po tym, jak już raz tego doświadczyła.
Emocje i wspomnienia – własne i obce zarazem – doprowadzały ją do szaleństwa. Mieszały się ze sobą, aż w pewnym momencie nie była w stanie odróżnić własnych odczuć od tych, które podsuwało jej ciało. Spróbowała się od tego odciąć, z zaskoczeniem odkrywając, że to możliwe. Zanim się obejrzała, wypełnił ją spokój – nieprzenikniony, wszechobecny i jakże upragniony. Pozwoliła na to z nieopisaną wręcz ulgą, choć przez moment mając poczucie, że wszystko było na swoim miejscu. Wiedziała, że to tylko wrażenie, które prędzej czy później miało dobiec końca, ale na dobry początek musiało wystarczyć.
Trzymanie nerwów na wodzy nigdy nie było jej mocną stroną. Co więcej, zwłaszcza w tej sytuacji zachowanie spokoju wydawało się graniczyć z cudem. Czuła się dziwnie, poruszając prawie jak w transie. Coś w tym stanie ją niepokoiło, ale próbowała nie zwracać na to uwagi, w zamian z uporem idąc przed siebie. Chłód zszedł gdzieś na dalszy plan, zresztą jak i wątpliwości, które dotychczas odczuwała. Zamknęła je w sobie, tak po prostu, jakby nic nie znaczyły. Co prawda wciąż gdzieś tam były, co jakiś czas dając o sobie znać, ale z uporem ignorowała ten stan, bardziej usatysfakcjonowana pustką.
Ten stan miał w sobie coś niepokojącego, ale również o tym próbowała nie myśleć. Liczyło się, że przestała się bać i zadręczać tym, co zrobiła. Przez krótką chwilę czuła się równie pewnie, co i w chwili ataku na łosia czy tamtego mężczyznę. Odcięta od emocji, była bezpieczna, a przynajmniej to próbowała sobie wmówić.
Przez jakiś czas wszystko wydawało się być w porządku, ale ten stan nie miał trwać wiecznie. Przekonała się o tym w aż nazbyt bolesny szokujący sposób, gdy tylko dotarła do miasta.
Nic nie przygotowało ją na spotkanie z rzeczywistością. Już widok auta na tamtej leśnej drodze wytrącił ją z równowagi, to jednak okazało się niczym, w porównaniu do sposobu, w jaki się poczuła, gdy wkroczyła do Seattle. Już na obrzeżach miasta bezpieczna otoczka, którą stworzyła wokół swojego umysłu, zaczęła zawodzić. Pojazdów było coraz więcej, aż w pewnym momencie zwątpiła w to, czy w ogóle miała być w stanie dalej się poruszać, skoro raz po raz przystawała, zastygając, gdy tylko który przemknął zbyt blisko niej.
Drzewa zniknęły, ustępując miejsca otwartemu terenowi. Szła poboczem, gotowa przysiąc, że znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nie było miejsca, w którym mogłaby się schować, przez co czuła się niemalże tak, jakby była naga. W gruncie rzeczy tak właśnie było; w końcu nikt nie zdołałby zignorować przemarzniętej, ubranej w cienką koszulę nocną dziewczyny, zwłaszcza podczas mrozu.
A jednak nikt się nie zatrzymał. Widziała, że niektóre pojazdy zwalniały, gdy przejeżdżały tuż obok niej, ale żaden nie wytracił prędkości całkowicie. Leana wzdrygała się za każdym razem, wstrzymując oddech i z trudem powstrzymując przed natychmiastowym rzuceniem do ucieczki. Za każdym razem była gotowa wręcz modlić o to, by ludzie dali jej spokój – trzymali się jak najdalej, niezależnie od tego, czy faktycznie potrzebowała czyjejkolwiek pomocy.
Nie ufała sobie, a tym bardziej ciału, które z taką wprawą przejmowało kontrolę. Robiło jej się słabo na samą myśl o tym, że mogłaby znów rzucić się do ataku, tym samym gwarantując sobie kolejne niechciane istnienie na sumieniu.
Znów pomyślała o Castielu, całą sobą czując, że moment, w którym niechciane wspomnienia znów przejmą kontrolę, jest wyłącznie kwestią czasu. Za którymś razem potrzeba, by trzymać emocje na dystans, miała okazać się niewystarczająca. Leana miała wrażenie, że balansowała gdzieś na granicy, coraz bliższa przepaści. Miała wrażenie, że jeden nieostrożny krok wystarczył, żeby wszystko zaczęło się sypać. Wkrótce miała zacząć spadać, a wtedy…
Z tym, że wciąż mogło być gorzej.
Wyostrzone zmysły od samego początku dawały jej się we znaki. Czyniły wszystko nienaturalnie głośnym i wyrazistym, co niezmiennie doprowadzało ją do szału. Próbowała ignorować również ten stan, ale niezmiennie dawał jej się we znaki. Im dalej szła, tym więcej bodźców atakowało już i tak oszołomiony wyrazistością doznań umysł Leany, z każdym kolejnym krokiem dezorientując ją coraz bardziej.
Dość. Prozę, dość…
Skrzywiła się, kiedy kolejne auto przemknęło tuż obok. Tym razem przynajmniej stłumiła instynktowny odruch, żeby odskoczyć albo rzucić się do ucieczki, ale wcale nie czuła się z tym lepiej. Miała ochotę w dziecinnym geście zasłonić uszy dłońmi, a potem skulić się na ziemi i udawać, że świat dookoła nie istnieje. Pragnęła spokoju, ale chociaż jakaś jej cząstka pragnęła zawrócić i z powrotem ukryć we względnie bezpiecznym lesie, nie potrafiła się do tego zmusić. Szukaliby jej, o ile już do tego nie doszło.
A gdyby dała się złapać, czekałaby ją co najwyżej śmierć.
Nie miała pewności, jak długo to trwało. W pewnym momencie udało jej się popaść w coś na kształt letargu, w trakcie którego już nie zastanawiała się nad tym, co robi. Po prostu szła – krok za krokiem, prawie jak automat, co na dłuższą metę okazało się lepsze od powolnego popadania szaleństwo. Z drugiej strony, nie wykluczała tego, że mogła już zwariować, zwłaszcza po tym, co zrobiła. Najwyraźniej w tym dziwnym, innym świecie było jej pisane wyłącznie to.
Między tu a teraz było inaczej. Więzienie czy nie, tamto miejsce przynajmniej było znajome, poza tym rządziło się konkretnymi zasadami, które znała. Teraz jednak przytłaczało ją dosłownie wszystko – nie tylko ciało, ale przede wszystkim wymiary otwartej przestrzeni, którą przyszło jej przemierzać. Drogi wydawały się nie mieć końca, a świat zmieniał się na jej oczach, na każdym kroku udowadniając, że nie był już taki jak ten, który miała okazję poznać, zanim spotkała ją śmierć.
Lęk wrócił, silniejszy niż do tej pory. Nie zatrzymała się, wręcz przyśpieszając, chociaż nadal usiłowała utrzymać gwałtowne odruchy w ryzach. Ludzie nie poruszali się aż tak szybko, jak ona w tamtej chwili potrafiła. Nie miała pojęcia, w jaki sposób radzono sobie z nadnaturalnymi istotami w tych czasach, ale wszystko w niej aż krzyczało, że powinna być ostrożna. W innym wypadku…
Ledwo powstrzymała dreszcz, bynajmniej niezwiązany z wciąż odczuwanym mrozem.
Złapią ją. A potem spalą żywcem, tak jak wszystko to, co nieczyste. Przynajmniej tak robiono kiedyś, chociaż nigdy nie miała okazji tego zobaczyć.
Mój Boże. O mój Boże…, pomyślała w oszołomieniu, coraz bardziej rozgorączkowana. Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Z jakiegoś powodu czuła się, jakby traciła czas. Czy w ogóle miał sens zwracać się do Boga, który najpewniej nią gardził? Mogła zabić, o ile już tego nie zrobiła. Była czymś, co nawet nie powinno istnieć – i to dosłownie, biorąc pod uwagę fakt, że praktycznie pozostawała martwa. To, że na domiar złego tkwiła w ciele, które nie należało do niej, wszystko komplikowało. W tamtej chwili wszystko w niej aż krzyczało, że była pod każdym względem niewłaściwa. Niczym defekt, który należało jak najszybciej wyeliminować.
Oczywiście. Nawet własna siostra cię zostawiła.
Leana zacisnęła usta, by stłumić sfrustrowany krzyk. Nie, to nie było do końca tak. Beatrycze nie było przy niej, kiedy traciła życie, ale to wciąż nie była jej wina. Nie chciała i nie powinna myśleć w ten sposób, tym bardziej że…
Ale ja czekałam. Czekałam na nią.
Zatrzymała się gwałtownie, chwytając za głowę. Te myśli były jej, chociaż nade wszystko pragnęła zrzucić ich istnienie na wpływ obcego ciała. Pragnęła uciec od wniosków, które z takim uporem powracały, odkąd odpuściła między tu a teraz. W gruncie rzeczy pojawiły się już w chwili, gdy zobaczyła prawdziwą twarz Ciemności. To było tak, jakby bezpieczna otoczka, która do tej pory otaczała jej umysł, nagle zniknęła, rzucając ją w ramiona rzeczywistości.
Wtedy zaczęła sobie przypominać, chociaż tak bardzo nie chciała pamiętać.
Oddech Leany przyśpieszył, płytki i urywany. Wtedy zwątpiła, czy będzie w stanie dalej iść, pomimo tego że jej nogi wręcz rwały się do ucieczki. Włosy opadły jej na twarz, gdy zgięła się wpół, bliska tego, żeby zwymiotować. Przełknęła z trudem, po czym gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, za wszelką cenę usiłując nad sobą zapanować. Ostatnim, czego w tej sytuacji chciała, to jeszcze przekonać się, jak teraz mogłaby wyglądać zawartość jej żołądka.
Gdzieś w pobliżu przejechał kolejny samochód, jednak również jego kierowca się nie zatrzymał. Na moment poczuła na sobie czyjeś spojrzenie, ale wrażenie bycia obserwowaną zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło.
Ludzie bywali tak bardzo obojętni.
Poczuła się dziwnie, kiedy na dłuższą chwilę zapanowała cisza. Dzwoniła jej w uszach, nienaturalna i dziwna po całych godzinach podążania wzdłuż drogi. Leana poczuła się tak, jakby w ułamku sekundy cały świat zwolnił, a czas w ułamku sekundy zaczął nienaturalnie się ciągnąć. Wciąż oddychając szybko i płytko, ostrożnie uniosła głowę, po czym powiodła wzrokiem dookoła, wręcz zaskoczona tym, że nic się nie zmieniło. Wciąż tkwiła na poboczu drogi, ogarnięta osobistą rozpaczą, która nie dotyczyła nikogo innego.
Zmusiła się do tego, by niepewnie ruszyć przed siebie. Tym razem nie czuła niczego, pomijając pustkę, która towarzyszyła jej na każdym kroku. Wciąż musiała uciekać, nawet jeśli samej sobie nie potrafiła jednoznacznie wytłumaczyć, dlaczego zależało jej na przeżyciu. Jeśli była potępiona, być może powinna zakończyć to tak szybko, jak tyko byłoby to możliwe.
Z tym, że na to też nie potrafiła się zdobyć.
Leana nade wszystko chciała żyć.
Spokój wciąż dawał jej się we znaki, nie przynosząc ukojenia. Wydawał się dziwny i tak bardzo nienaturalny, że nie potrafiła go ignorować. Przyśpieszyła, po chwili niemalże rzucając się do biegu. Tylko świadomość, że wciąż była narażona na ludzkie spojrzenia, powstrzymała ją przed zrobieniem czegoś głupiego, zmuszając do zachowania ostrożności. W efekcie poruszanie się przypominało ciągnął walkę z samą sobą – niemożliwą ucieczkę przed czymś, czego nawet nie potrafiła sprecyzować.
Chłód znów doszedł do głosu, ale tym razem zimno nie miało żadnego związku z panującą na zewnątrz temperaturą. Uświadomiła to sobą z opóźnieniem i to odkrycie na dłuższą chwilę wytrąciło ją z równowagi. Machinalnie objęła się ramionami, coraz szybciej stawiając kolejne kroki. Panika pojawiła się nagle, chwytając ją za gardło i niemalże pozbawiając tchu. Czuła się zagrożona, chociaż nie miała pojęcia dlaczego, przez większość czasu próbując przekonywać samą siebie, że to wyłącznie wytwór wyobraźni.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Powtarzała słowa modlitwy niczym mantę, próbując odszukać spokój w kolejnych wersach, ale to nie pomagało. Poczucie tego, że ktoś ją obserwował, pojawiło się nagle, jedynie podsycając odczuwane przez kobietę wątpliwości. Emocje przybrały na sile, tworząc trudną do opanowania, niepokojącą mieszankę. W jednej chwili wszystko to, co działo się wokół niej, straciło na znaczenie – auta i hałas, które wydawały, kiedy przemykały tuż obok niej. To nie ludzie stanowili największy problem, ale coś innego, czego zdecydowanie nie chciała spotkać.
Nerwowo obejrzała się przez ramię. Pomijając samochody i ich kierowców, w okolicy nie widziała żywej duszy. Nikt prócz niej nie próbował spacerować poboczem, na dodatek w stanie, który zdecydowanie nie był normalny przy takiej pogodzie. Nic nie zmieniło się w porównaniu do tego, czego doświadczała wcześniej, a jednak panika wróciła ze zdwojoną siłą. Leana czuła, że w każdej chwili mogło spotkać ją coś niedobrego i to wystarczyło, by zapragnęła znaleźć się gdzieś daleko.
Kątem oka zauważyła jakiś cień. Serce momentalnie podeszło jej aż do gardła, uderzając tak gwałtownie, że chyba jedynie cudem nie połamało kobiecie żeber. Skrzywiła się, z trudem powstrzymując przed natychmiastowym zatrzymaniem. Potknęła się, ale w porę udało jej się odzyskać równowagę, co przyjęła z ulgą, nie wyobrażając sobie, że mogłaby się zatrzymać.
Sama nie była pewna, co podkusiło ją, żeby skręcić, gdy tylko nadarzyła się po temu okazja. Droga, którą podążała tym razem, była w gorszym stanie, bardziej popękana i naznaczona przez czas. Co więcej, nie wyglądała na aż tak uczęszczaną niż trasa, którą Leana podążała do tej pory. W chwili, w której została sama, zostawiając samochody gdzieś za plecami, uprzytomniła sobie, że być może popełniła błąd.
Niepokój wrócił wraz z kolejnym ruchem, który udało jej się zarejestrować. Odwróciła się, tym razem omal nie wywracając, kiedy w ciemnościach zauważyła pulsujący cień. Zwykły śmiertelnik nie byłby w stanie go zauważyć, ale istota obdarzona wyostrzonymi zmysłami nie miała z tym problemu. Co prawda nawet wtedy ciemny kształt był ledwo zauważalny na tle wszystkich innych, ale to nie miało znaczenia. Nie, skoro w Leanie wszystko aż krzyczało, że prócz niej w pobliżu znajdował się kto jeszcze – i że zdecydowanie nie chciała się z tym spotkać.
Uciekaj.
Nie miała pojęcia czy ta myśl należała do niej. Wrażenie było takie, jakby ktoś łagodnie, aczkolwiek stanowczo, wyszeptał to jedno słowo wprost do jej ucha. Jakkolwiek by nie było, ta myśl wystarczyła – była niczym impuls, który ostatecznie zadecydował o tym, że puściły jej nerwy.
Tym razem nie obchodziło ją, czy ktokolwiek miał szansę ją zauważyć. Rzuciła się do biegu, próbując zmusić przemarznięte, obolałe mięśnie do współpracy – i to za wszelką cenę. Obraz na moment zamazał jej się przed oczami, by po chwili przybrać na ostrości. Zamrugała, by pozbyć się mroczków przed oczami; ostatnim, czego potrzebowała, było to, żeby jednak się potknąć.
Nie miała pewności czy cień ruszył za nią. Czuła, że tak, zwłaszcza że musiał podążać za nią już od dłuższego czasu. Oczami wyobraźni niemalże widziała bezkształtną postać, która znajdowała się gdzieś za jej plecami. Niemalże czuła jak ta istota wyciąga ku niej ramiona, gotowa ją pochwycić i…
– Nie!
Jej głos zabrzmiał nienaturalnie w panującej ciszy. Łzy napłynęły do oczu, przysłaniając wszystko inne i tym samym całkowicie pozbawiając Leanę orientacji. Biegła na oślep, skupiona przede wszystkim na próbach utrzymania się na nogach i zachowania stałej prędkości. Nasłuchiwała, ale nie była w stanie wychwycić niczego, co mogłaby uznać za ostrzeżenie. W tamtej chwili towarzyszyły jej wyłącznie paniczny lęk o to, że mogłaby stracić życie.
Uciekać. Musiała uciekać, ale…
Poderwała głowę. Okolica wciąż wyglądała na opustoszałą, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się, że w zasięgu jej wzroku jak na zawołanie pojawiła się pokaźnych rozmiarów, aż nazbyt charakterystyczna budowla, którą w ułamku sekundy rozpoznała. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, błyskawicznie wbiegła po schodach, przeskakując po kilka stopni na raz, po czym z całą siłą pchnęła ciężkie, dwuskrzydłowe drzwi.
Ulga, którą poczuła, kiedy tak po prostu ustąpiły, była nie do opisania. Wpadła do środka, na moment lądując na chłodnej, kamiennej posadzkę. Wciąż oddychając szybko i płytko, Leana z trudem dźwignęła się na nogi i odwróciwszy na pięcie, ponownie rzuciła się ku drzwiom. Nie miała czasu, by się zastanawiać, czy kościół był najlepszym wyborem, a tym bardziej czy sama miała prawo się w nim znajdować. Natychmiast zatrzasnęła drzwi, wzdrygając się w odpowiedzi na zwielokrotniony przez echo huk.
Na dłuższą chwilę zamarła w bezruchu. To nie zadziała, przeszło jej przez myśl, ale z jakiegoś powodu dookoła jak na zawołanie zapanował spokój. Cisza dzwoniła kobiecie w uszach, przerywana wyłącznie przyśpieszonym, urywanym oddechem.
Była bezpieczna. Nie miała pojęcia, czy to w ogóle miało jakikolwiek sens, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Liczyło się, że poczucie zagrożenia zniknęło – może i tylko na chwilę, ale tymczasowo musiało wystarczyć.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że była bezpieczna. Wciąż oddychając szybko i płytko, Leana osunęła się na kolana i dosłownie popłakała z ulgi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa