Leana
Miała wrażenie, że przez całą
wieczność szła bez celu. Kluczyła między drzewami, raz po raz niespokojnie
rozglądając się dookoła. Przystawała, nasłuchiwała, a potem biegła dalej,
czując się przy tym tak, jakby w każdej chwili mogło wydarzyć się coś
niedobrego. Chociaż instynkty, którymi kierowało ciało robiły swoje, pozwalając
jej zachować zdrowe zmysły, Leana wciąż czuła się przede wszystkim przerażona.
Napierający ze wszystkich stron przenikliwy chłód jedynie potęgował to uczucie.
Właściwie
sama nie była pewna, co robiła. Gdzieś w jej wnętrzu przez cały czas
narastało coś, czego nawet nie potrafiła opisać – rodzaj energii, którą odkryła
już wcześniej, a która najpewniej była jakoś związana z „prawowitą
właścicielką” ciała, które jakimś cudem przejęła. Kobieta chciała wierzyć, że w razie
potrzeby byłaby w stanie się obronić, tak jak wtedy, gdy odrzuciła od
siebie Gabriela, ale nie sądziła, by to było takie proste. Wszystko zależało od
instynktu, a ten równie dobrze mógł okazać się zawodny.
W pamięci
wciąż miała to, w jaki sposób potraktowała tamtego mężczyznę. Castiel. Coś w tym imieniu
wzbudzało w niej równie wiele wątpliwości, co w chwilach, gdy myślała
o Gabrielu. Renesmee bez wątpienia znała obu, chociaż darzyła ich
całkowicie różnymi emocjami. Tyle przynajmniej zdołała wywnioskować Leana,
nawet nie będąc w stanie stwierdzić, w jakim stopniu miała rację co
do tego, co myślała i czuła. Gubiła się w poszczególnych bodźcach,
własnych myślach i sposobie, w jaki reagowało to ciało. Chwilami
miała wręcz wrażenie, że Renesmee – choć mentalnie nieobecna – próbowała z nią
walczyć… A może to raczej fizyczna powłoka próbowała wyprzeć z siebie
jaźń, do której nie należała.
To nie
miało sensu. Próba zrozumienia sytuacji okazała się zbyt trudna i przerastałą
Leanę pod każdym możliwym względem. Chociaż szok ustąpił na tyle, by mogła
swobodnie się poruszać i podejmować decyzje, kobieta wcale nie czuła się
lepiej. Miała wrażenie, że wciąż tkwiła w niekończącym się koszmarze,
który z każdą chwilą mógł przerodzić się w coś jeszcze gorszego.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że nie miała pojęcia, dokąd szła. Rozsądek podpowiadał jej,
że najbardziej sensowne było trzymanie się w pobliżu drogi i podążanie
wzdłuż niej, ale to wciąż niczego nie tłumaczyło. Szła przed siebie, kryjąc się
między drzewami i kuląc za każdym razem, gdy gdzieś w pobliżu
przemykał ten dziwny pojazd. Dosłownie za każdym razem zamierała, skryta za
kolejnym drzewem, nasłuchując i w duchu modląc o to, by auto
oddaliło się równie szybko, co się pojawiło. Bała się, że w którymś
momencie ktoś ją zauważy i zdecyduje się zatrzymać, a to…
Och, nie
chciała o tym myśleć.
Gardło
wciąż paliło żywym ogniem, zwłaszcza gdy myślała o krwi tamtego mężczyzny.
Zabiłam. Mogłam zabić, tłukło jej się
w myśl. Nie miała nawet jednoznacznej pewności, czy przypadkiem tego nie
zrobiła. Wyrzuty sumienia wróciły, już nie tylko wiążąc się z tym, co
zrobiła – że tak po prosu zdecydowała się uciec, przywłaszczając sobie życie,
które nie należało do niej.
Z drugiej
strony, przecież tego nie chciała, prawda? Odebrano jej wszystko, co miała,
zanim chociażby zdążyła dorosnąć i stwierdzić, czego tak naprawdę
pragnęła. Nigdy tak naprawdę nie było jej dane żyć, więc jak mogłaby nie
skorzystać z okazji? Co zresztą mogła zrobić, skoro nie miała najmniejszej
kontroli nad tym, gdzie się znalazła.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że nie potrafiła ot tak zrezygnować z daru,
który z jakiegoś powodu zyskała. Uciekała, gotowa przysiąc, że to jedyny
sposób, żeby ocalić życie. Potrzebowała tego. Dobry Boże, nie wyobrażała sobie,
że miałaby postąpić inaczej. Zresztą nie chciała, raz po raz zastanawiając nad
tym, czy to miało sens. Nie sądziła, by ktokolwiek mógł potępić ją za to, że
bała się umierania – i to zwłaszcza po tym, jak już raz tego doświadczyła.
Emocje i wspomnienia
– własne i obce zarazem – doprowadzały ją do szaleństwa. Mieszały się ze
sobą, aż w pewnym momencie nie była w stanie odróżnić własnych odczuć
od tych, które podsuwało jej ciało. Spróbowała się od tego odciąć, z zaskoczeniem
odkrywając, że to możliwe. Zanim się obejrzała, wypełnił ją spokój –
nieprzenikniony, wszechobecny i jakże upragniony. Pozwoliła na to z nieopisaną
wręcz ulgą, choć przez moment mając poczucie, że wszystko było na swoim
miejscu. Wiedziała, że to tylko wrażenie, które prędzej czy później miało
dobiec końca, ale na dobry początek musiało wystarczyć.
Trzymanie
nerwów na wodzy nigdy nie było jej mocną stroną. Co więcej, zwłaszcza w tej
sytuacji zachowanie spokoju wydawało się graniczyć z cudem. Czuła się
dziwnie, poruszając prawie jak w transie. Coś w tym stanie ją
niepokoiło, ale próbowała nie zwracać na to uwagi, w zamian z uporem
idąc przed siebie. Chłód zszedł gdzieś na dalszy plan, zresztą jak i wątpliwości,
które dotychczas odczuwała. Zamknęła je w sobie, tak po prostu, jakby nic
nie znaczyły. Co prawda wciąż gdzieś tam były, co jakiś czas dając o sobie
znać, ale z uporem ignorowała ten stan, bardziej usatysfakcjonowana
pustką.
Ten stan
miał w sobie coś niepokojącego, ale również o tym próbowała nie
myśleć. Liczyło się, że przestała się bać i zadręczać tym, co zrobiła.
Przez krótką chwilę czuła się równie pewnie, co i w chwili ataku na
łosia czy tamtego mężczyznę. Odcięta od emocji, była bezpieczna, a przynajmniej
to próbowała sobie wmówić.
Przez jakiś
czas wszystko wydawało się być w porządku, ale ten stan nie miał trwać
wiecznie. Przekonała się o tym w aż nazbyt bolesny szokujący sposób,
gdy tylko dotarła do miasta.
Nic nie
przygotowało ją na spotkanie z rzeczywistością. Już widok auta na tamtej
leśnej drodze wytrącił ją z równowagi, to jednak okazało się niczym, w porównaniu
do sposobu, w jaki się poczuła, gdy wkroczyła do Seattle. Już na obrzeżach
miasta bezpieczna otoczka, którą stworzyła wokół swojego umysłu, zaczęła
zawodzić. Pojazdów było coraz więcej, aż w pewnym momencie zwątpiła w to,
czy w ogóle miała być w stanie dalej się poruszać, skoro raz po raz
przystawała, zastygając, gdy tylko który przemknął zbyt blisko niej.
Drzewa
zniknęły, ustępując miejsca otwartemu terenowi. Szła poboczem, gotowa przysiąc,
że znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nie było miejsca, w którym
mogłaby się schować, przez co czuła się niemalże tak, jakby była naga. W gruncie
rzeczy tak właśnie było; w końcu nikt nie zdołałby zignorować
przemarzniętej, ubranej w cienką koszulę nocną dziewczyny, zwłaszcza
podczas mrozu.
A jednak
nikt się nie zatrzymał. Widziała, że niektóre pojazdy zwalniały, gdy
przejeżdżały tuż obok niej, ale żaden nie wytracił prędkości całkowicie. Leana
wzdrygała się za każdym razem, wstrzymując oddech i z trudem powstrzymując
przed natychmiastowym rzuceniem do ucieczki. Za każdym razem była gotowa wręcz
modlić o to, by ludzie dali jej spokój – trzymali się jak najdalej,
niezależnie od tego, czy faktycznie potrzebowała czyjejkolwiek pomocy.
Nie ufała
sobie, a tym bardziej ciału, które z taką wprawą przejmowało
kontrolę. Robiło jej się słabo na samą myśl o tym, że mogłaby znów rzucić
się do ataku, tym samym gwarantując sobie kolejne niechciane istnienie na
sumieniu.
Znów
pomyślała o Castielu, całą sobą czując, że moment, w którym
niechciane wspomnienia znów przejmą kontrolę, jest wyłącznie kwestią czasu. Za
którymś razem potrzeba, by trzymać emocje na dystans, miała okazać się
niewystarczająca. Leana miała wrażenie, że balansowała gdzieś na granicy, coraz
bliższa przepaści. Miała wrażenie, że jeden nieostrożny krok wystarczył, żeby
wszystko zaczęło się sypać. Wkrótce miała zacząć spadać, a wtedy…
Z tym, że
wciąż mogło być gorzej.
Wyostrzone
zmysły od samego początku dawały jej się we znaki. Czyniły wszystko
nienaturalnie głośnym i wyrazistym, co niezmiennie doprowadzało ją do
szału. Próbowała ignorować również ten stan, ale niezmiennie dawał jej się we
znaki. Im dalej szła, tym więcej bodźców atakowało już i tak oszołomiony
wyrazistością doznań umysł Leany, z każdym kolejnym krokiem dezorientując
ją coraz bardziej.
Dość. Prozę, dość…
Skrzywiła
się, kiedy kolejne auto przemknęło tuż obok. Tym razem przynajmniej stłumiła
instynktowny odruch, żeby odskoczyć albo rzucić się do ucieczki, ale wcale nie
czuła się z tym lepiej. Miała ochotę w dziecinnym geście zasłonić
uszy dłońmi, a potem skulić się na ziemi i udawać, że świat dookoła
nie istnieje. Pragnęła spokoju, ale chociaż jakaś jej cząstka pragnęła zawrócić
i z powrotem ukryć we względnie bezpiecznym lesie, nie potrafiła się
do tego zmusić. Szukaliby jej, o ile już do tego nie doszło.
A gdyby
dała się złapać, czekałaby ją co najwyżej śmierć.
Nie miała
pewności, jak długo to trwało. W pewnym momencie udało jej się popaść w coś
na kształt letargu, w trakcie którego już nie zastanawiała się nad tym, co
robi. Po prostu szła – krok za krokiem, prawie jak automat, co na dłuższą metę
okazało się lepsze od powolnego popadania szaleństwo. Z drugiej strony,
nie wykluczała tego, że mogła już zwariować, zwłaszcza po tym, co zrobiła.
Najwyraźniej w tym dziwnym, innym świecie było jej pisane wyłącznie to.
Między tu a teraz
było inaczej. Więzienie czy nie, tamto miejsce przynajmniej było znajome, poza
tym rządziło się konkretnymi zasadami, które znała. Teraz jednak przytłaczało
ją dosłownie wszystko – nie tylko ciało, ale przede wszystkim wymiary otwartej
przestrzeni, którą przyszło jej przemierzać. Drogi wydawały się nie mieć końca,
a świat zmieniał się na jej oczach, na każdym kroku udowadniając, że nie
był już taki jak ten, który miała okazję poznać, zanim spotkała ją śmierć.
Lęk wrócił,
silniejszy niż do tej pory. Nie zatrzymała się, wręcz przyśpieszając, chociaż
nadal usiłowała utrzymać gwałtowne odruchy w ryzach. Ludzie nie poruszali
się aż tak szybko, jak ona w tamtej chwili potrafiła. Nie miała pojęcia, w jaki
sposób radzono sobie z nadnaturalnymi istotami w tych czasach, ale
wszystko w niej aż krzyczało, że powinna być ostrożna. W innym
wypadku…
Ledwo
powstrzymała dreszcz, bynajmniej niezwiązany z wciąż odczuwanym mrozem.
Złapią ją. A potem
spalą żywcem, tak jak wszystko to, co nieczyste. Przynajmniej tak robiono
kiedyś, chociaż nigdy nie miała okazji tego zobaczyć.
Mój Boże. O mój Boże…, pomyślała w oszołomieniu,
coraz bardziej rozgorączkowana. Ojcze
nasz, któryś jest w niebie…
Z jakiegoś
powodu czuła się, jakby traciła czas. Czy w ogóle miał sens zwracać się do
Boga, który najpewniej nią gardził? Mogła zabić, o ile już tego nie
zrobiła. Była czymś, co nawet nie powinno istnieć – i to dosłownie, biorąc
pod uwagę fakt, że praktycznie pozostawała martwa. To, że na domiar złego
tkwiła w ciele, które nie należało do niej, wszystko komplikowało. W tamtej
chwili wszystko w niej aż krzyczało, że była pod każdym względem
niewłaściwa. Niczym defekt, który należało jak najszybciej wyeliminować.
Oczywiście. Nawet własna siostra cię
zostawiła.
Leana
zacisnęła usta, by stłumić sfrustrowany krzyk. Nie, to nie było do końca tak.
Beatrycze nie było przy niej, kiedy traciła życie, ale to wciąż nie była jej
wina. Nie chciała i nie powinna myśleć w ten sposób, tym bardziej że…
Ale ja czekałam. Czekałam na nią.
Zatrzymała
się gwałtownie, chwytając za głowę. Te myśli były jej, chociaż nade wszystko
pragnęła zrzucić ich istnienie na wpływ obcego ciała. Pragnęła uciec od
wniosków, które z takim uporem powracały, odkąd odpuściła między tu a teraz.
W gruncie rzeczy pojawiły się już w chwili, gdy zobaczyła prawdziwą
twarz Ciemności. To było tak, jakby bezpieczna otoczka, która do tej pory
otaczała jej umysł, nagle zniknęła, rzucając ją w ramiona rzeczywistości.
Wtedy
zaczęła sobie przypominać, chociaż tak bardzo nie chciała pamiętać.
Oddech
Leany przyśpieszył, płytki i urywany. Wtedy zwątpiła, czy będzie w stanie
dalej iść, pomimo tego że jej nogi wręcz rwały się do ucieczki. Włosy opadły
jej na twarz, gdy zgięła się wpół, bliska tego, żeby zwymiotować. Przełknęła z trudem,
po czym gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, za wszelką cenę usiłując nad
sobą zapanować. Ostatnim, czego w tej sytuacji chciała, to jeszcze
przekonać się, jak teraz mogłaby wyglądać zawartość jej żołądka.
Gdzieś w pobliżu
przejechał kolejny samochód, jednak również jego kierowca się nie zatrzymał. Na
moment poczuła na sobie czyjeś spojrzenie, ale wrażenie bycia obserwowaną
zniknęło równie nagle, co wcześniej się pojawiło.
Ludzie
bywali tak bardzo obojętni.
Poczuła się
dziwnie, kiedy na dłuższą chwilę zapanowała cisza. Dzwoniła jej w uszach,
nienaturalna i dziwna po całych godzinach podążania wzdłuż drogi. Leana
poczuła się tak, jakby w ułamku sekundy cały świat zwolnił, a czas w ułamku
sekundy zaczął nienaturalnie się ciągnąć. Wciąż oddychając szybko i płytko,
ostrożnie uniosła głowę, po czym powiodła wzrokiem dookoła, wręcz zaskoczona
tym, że nic się nie zmieniło. Wciąż tkwiła na poboczu drogi, ogarnięta osobistą
rozpaczą, która nie dotyczyła nikogo innego.
Zmusiła się
do tego, by niepewnie ruszyć przed siebie. Tym razem nie czuła niczego,
pomijając pustkę, która towarzyszyła jej na każdym kroku. Wciąż musiała
uciekać, nawet jeśli samej sobie nie potrafiła jednoznacznie wytłumaczyć,
dlaczego zależało jej na przeżyciu. Jeśli była potępiona, być może powinna
zakończyć to tak szybko, jak tyko byłoby to możliwe.
Z tym, że
na to też nie potrafiła się zdobyć.
Leana nade
wszystko chciała żyć.
Spokój
wciąż dawał jej się we znaki, nie przynosząc ukojenia. Wydawał się dziwny i tak
bardzo nienaturalny, że nie potrafiła go ignorować. Przyśpieszyła, po chwili
niemalże rzucając się do biegu. Tylko świadomość, że wciąż była narażona na
ludzkie spojrzenia, powstrzymała ją przed zrobieniem czegoś głupiego, zmuszając
do zachowania ostrożności. W efekcie poruszanie się przypominało ciągnął
walkę z samą sobą – niemożliwą ucieczkę przed czymś, czego nawet nie potrafiła
sprecyzować.
Chłód znów
doszedł do głosu, ale tym razem zimno nie miało żadnego związku z panującą
na zewnątrz temperaturą. Uświadomiła to sobą z opóźnieniem i to
odkrycie na dłuższą chwilę wytrąciło ją z równowagi. Machinalnie objęła
się ramionami, coraz szybciej stawiając kolejne kroki. Panika pojawiła się
nagle, chwytając ją za gardło i niemalże pozbawiając tchu. Czuła się
zagrożona, chociaż nie miała pojęcia dlaczego, przez większość czasu próbując
przekonywać samą siebie, że to wyłącznie wytwór wyobraźni.
Ojcze nasz, któryś jest w niebie…
Powtarzała
słowa modlitwy niczym mantę, próbując odszukać spokój w kolejnych wersach,
ale to nie pomagało. Poczucie tego, że ktoś ją obserwował, pojawiło się nagle,
jedynie podsycając odczuwane przez kobietę wątpliwości. Emocje przybrały na
sile, tworząc trudną do opanowania, niepokojącą mieszankę. W jednej chwili
wszystko to, co działo się wokół niej, straciło na znaczenie – auta i hałas,
które wydawały, kiedy przemykały tuż obok niej. To nie ludzie stanowili
największy problem, ale coś innego, czego zdecydowanie nie chciała spotkać.
Nerwowo
obejrzała się przez ramię. Pomijając samochody i ich kierowców, w okolicy
nie widziała żywej duszy. Nikt prócz niej nie próbował spacerować poboczem, na
dodatek w stanie, który zdecydowanie nie był normalny przy takiej
pogodzie. Nic nie zmieniło się w porównaniu do tego, czego doświadczała
wcześniej, a jednak panika wróciła ze zdwojoną siłą. Leana czuła, że w każdej
chwili mogło spotkać ją coś niedobrego i to wystarczyło, by zapragnęła znaleźć
się gdzieś daleko.
Kątem oka
zauważyła jakiś cień. Serce momentalnie podeszło jej aż do gardła, uderzając tak
gwałtownie, że chyba jedynie cudem nie połamało kobiecie żeber. Skrzywiła się, z trudem
powstrzymując przed natychmiastowym zatrzymaniem. Potknęła się, ale w porę
udało jej się odzyskać równowagę, co przyjęła z ulgą, nie wyobrażając
sobie, że mogłaby się zatrzymać.
Sama nie
była pewna, co podkusiło ją, żeby skręcić, gdy tylko nadarzyła się po temu
okazja. Droga, którą podążała tym razem, była w gorszym stanie, bardziej popękana
i naznaczona przez czas. Co więcej, nie wyglądała na aż tak uczęszczaną
niż trasa, którą Leana podążała do tej pory. W chwili, w której
została sama, zostawiając samochody gdzieś za plecami, uprzytomniła sobie, że
być może popełniła błąd.
Niepokój
wrócił wraz z kolejnym ruchem, który udało jej się zarejestrować. Odwróciła
się, tym razem omal nie wywracając, kiedy w ciemnościach zauważyła
pulsujący cień. Zwykły śmiertelnik nie byłby w stanie go zauważyć, ale
istota obdarzona wyostrzonymi zmysłami nie miała z tym problemu. Co prawda
nawet wtedy ciemny kształt był ledwo zauważalny na tle wszystkich innych, ale
to nie miało znaczenia. Nie, skoro w Leanie wszystko aż krzyczało, że
prócz niej w pobliżu znajdował się kto jeszcze – i że zdecydowanie
nie chciała się z tym spotkać.
Uciekaj.
Nie miała
pojęcia czy ta myśl należała do niej. Wrażenie było takie, jakby ktoś łagodnie,
aczkolwiek stanowczo, wyszeptał to jedno słowo wprost do jej ucha. Jakkolwiek
by nie było, ta myśl wystarczyła – była niczym impuls, który ostatecznie
zadecydował o tym, że puściły jej nerwy.
Tym razem
nie obchodziło ją, czy ktokolwiek miał szansę ją zauważyć. Rzuciła się do
biegu, próbując zmusić przemarznięte, obolałe mięśnie do współpracy – i to
za wszelką cenę. Obraz na moment zamazał jej się przed oczami, by po chwili przybrać
na ostrości. Zamrugała, by pozbyć się mroczków przed oczami; ostatnim, czego
potrzebowała, było to, żeby jednak się potknąć.
Nie miała pewności
czy cień ruszył za nią. Czuła, że tak, zwłaszcza że musiał podążać za nią już
od dłuższego czasu. Oczami wyobraźni niemalże widziała bezkształtną postać, która
znajdowała się gdzieś za jej plecami. Niemalże czuła jak ta istota wyciąga ku
niej ramiona, gotowa ją pochwycić i…
– Nie!
Jej głos zabrzmiał
nienaturalnie w panującej ciszy. Łzy napłynęły do oczu, przysłaniając wszystko
inne i tym samym całkowicie pozbawiając Leanę orientacji. Biegła na oślep,
skupiona przede wszystkim na próbach utrzymania się na nogach i zachowania
stałej prędkości. Nasłuchiwała, ale nie była w stanie wychwycić niczego,
co mogłaby uznać za ostrzeżenie. W tamtej chwili towarzyszyły jej
wyłącznie paniczny lęk o to, że mogłaby stracić życie.
Uciekać.
Musiała uciekać, ale…
Poderwała
głowę. Okolica wciąż wyglądała na opustoszałą, ale to nie miało znaczenia.
Liczyło się, że w zasięgu jej wzroku jak na zawołanie pojawiła się pokaźnych
rozmiarów, aż nazbyt charakterystyczna budowla, którą w ułamku sekundy rozpoznała.
Nie zastanawiając się nad tym, co robi, błyskawicznie wbiegła po schodach, przeskakując
po kilka stopni na raz, po czym z całą siłą pchnęła ciężkie, dwuskrzydłowe
drzwi.
Ulga, którą
poczuła, kiedy tak po prostu ustąpiły, była nie do opisania. Wpadła do środka, na
moment lądując na chłodnej, kamiennej posadzkę. Wciąż oddychając szybko i płytko,
Leana z trudem dźwignęła się na nogi i odwróciwszy na pięcie, ponownie
rzuciła się ku drzwiom. Nie miała czasu, by się zastanawiać, czy kościół był
najlepszym wyborem, a tym bardziej czy sama miała prawo się w nim
znajdować. Natychmiast zatrzasnęła drzwi, wzdrygając się w odpowiedzi na
zwielokrotniony przez echo huk.
Na dłuższą
chwilę zamarła w bezruchu. To nie
zadziała, przeszło jej przez myśl, ale z jakiegoś powodu dookoła jak
na zawołanie zapanował spokój. Cisza dzwoniła kobiecie w uszach,
przerywana wyłącznie przyśpieszonym, urywanym oddechem.
Była bezpieczna.
Nie miała pojęcia, czy to w ogóle miało jakikolwiek sens, ale nie chciała
się nad tym zastanawiać. Liczyło się, że poczucie zagrożenia zniknęło – może i tylko
na chwilę, ale tymczasowo musiało wystarczyć.
Dopiero po
dłuższej chwili dotarło do niej, że była bezpieczna. Wciąż oddychając szybko i płytko,
Leana osunęła się na kolana i dosłownie popłakała z ulgi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz