Nie miała pewności, jak długo
trwała w bezruchu. Z czasem udało jej się zapanować nad szlochem,
chociaż wcale nie poczuła się lepiej. Klęczała na kamiennej posadzce, pochylona
tak bardzo, że końcówki włosów dotykały ziemi. Oddychała szybko i płytko,
wciąż nasłuchując w obawie przed tym, że spokój był zaledwie chwilowy.
Obawiała się drzwi za jej plecami w każdej chwili mogły znów stanąć
otworem, zwłaszcza że sama uporała się z nimi z taką łatwością.
A jednak
kolejne sekundy mijały, zaś Leanie towarzyszyła wyłącznie nieprzenikniona
cisza. Niepokój ustąpił, pozostawiając po sobie wyłącznie resztki napięcia i nieprzyjemny
ucisk w piersi. Wciąż drżąc i poruszając się trochę jak w transie,
kobieta z wolna wyprostowała się, w końcu
decydując rozejrzeć po pogrążonej w mroku i ciszy nawie.
Kościół
wyglądał bardziej nowocześnie, niż świątynie, które pamiętała z czasowi
swojej młodości. Tyle przynajmniej wywnioskowała na widok rzędów względnie
nowych ławek i samej atmosferze. Nie miała pewności, na czym polegała
różnica, zwłaszcza że od czasu, gdy ostatnim razem udało jej się odwiedzić
takie miejsce, minęły całe wieki, ale to nie miało znaczenia. Podejrzewała
zresztą, że już podświadomie uznawała wszystko za inne, na każdym kroku
dostrzegając, że niewiele zostało ze znanego jej świata.
Jakkolwiek
by nie było, wiara w Boga najwyraźniej nie przeminęła. Z jednej
strony poczuła ulgę, ale zaraz po tym powróciły obawy i znajomy już ucisk w gardle.
Czy w ogóle powinna tutaj być? Zadrżała, po czym z obawą spojrzała na
swoje przemarznięte, ledwo widoczne w mroku dłonie. Przynajmniej nie były
we krwi, czego jednak nie dało się powiedzieć o koszuli nocnej, którą
wciąż miała na sobie. Nie tak dawno temu zaatakowała kolejno zwierzę i człowieka,
a to zdecydowanie nie było normalne. Co więcej zrobiła to tylko po to, by
dostać się do ich krwi, gotowa nawet zabić, gdyby pojawiła się po temu
potrzeba.
Leana
jęknęła, w pośpiechu nachylając do przodu, kiedy zrobiło jej się
niedobrze. Niewiele brakowało, żeby zwymiotowała, chociaż wciąż nie chciała
sobie na to pozwolić. W pośpiechu zaczerpnęła powietrza do płuc, robiąc
wszystko, byleby uspokoić buntujący się żołądek. Dłońmi wsparła się o posadzkę,
z uporem spoglądając w ziemię i bezskutecznie usiłując przekonać
samą siebie, że wszystko było w porządku.
Problem
polegał na tym, że niezmiennie okłamywała samą siebie. W tym miejscu
poczuła się bezpieczna, nade wszystko pragnąc wierzyć, że istota, którą
spotkała na zewnątrz, nie była w stanie przekroczyć progu kościoła, ale
również co do tego zaczynała mieć wątpliwości. Skoro ona tutaj była, możliwe,
że nie istniały żadne ograniczenia, które powstrzymywałyby istoty mroku.
Znów
zamarła, dla pewności nasłuchując. Cisza dzwoniła jej w uszach, ale nie
brzmiała aż tak nienaturalnie, jak jeszcze chwilę wcześniej. Również instynkt,
który od chwili przebudzenia wydawał się ostrzegać ją przed niebezpieczeństwem,
milczał jak zaklęty. Spokój wydał się Leanie wręcz czymś niepojętym, ale chcąc
nie chcąc zdecydowała się przyjąć do wiadomości myśl, że wszystko jednak
wróciło do normy. Cokolwiek za nią podążało, z jakiegoś powodu odpuściło,
przynamniej na razie.
O ile cokolwiek tak było.
Zacisnęła
usta w odpowiedzi na tę myśl. Była gotowa przysiąc, że jak najbardziej,
nawet jeśli zmęczenie coraz bardziej dawało jej się we znaki. Chociaż nie miała
pewności ile czasu minęło, odkąd uciekła, czuła, że w grę wchodziły całe
godziny. Wkrótce miało zacząć świtać, chociaż pamiętała, że zimowa porą, dzień
słońce wschodziło nader późna, a na zewnątrz mimo wszystko królowała ciemność.
Zawahała
się, wciąż pełna wątpliwości. Czy to oznaczało, że powinna się ukryć i przeczekać
do wieczora? Wampiry spalały się na słońcu, a przynajmniej tak słyszała.
Próbowała sobie przypomnieć, czy Beatrycze coś więcej mówiła na temat rodziny,
którą obserwowała, ale w głowie miała pustkę, zresztą każde wspomnienie
siostry jedynie podsycało odczuwaną przez kobietę gorycz. Jestem taka samotna, jęknęła w duchu, z trudem
powstrzymując szloch. Szok ustąpił miejsca znajomej już, wręcz bolesnej pustce,
która uświadomiła jej, w jak bardzo beznadziejnej sytuacji się znajdowała.
Nie miała
pojęcia, co zrobić – gdzie się udać i jak odnaleźć się w sytuacji,
której nie rozumiała. Teraz na dodatek podążało za nią coś, co odbierała za
gorsze od perspektywy spotkania Gabriela albo kogokolwiek innego, kto był
powiązany z Renesmee. Pomyślała, że to równie dobrze mogło być wytworem
jej wyobraźni i dowodem na to, że całkiem już postradała zmysły, ale
również tego nie potrafiła jednoznacznie określić. Miała wrażenie, że cały świat
zaprzysiągł się przeciwko niej, na każdym kroku podkreślając, że jej powrót był
pomyłką. To tak, jakby wszystko i wszyscy wokół komunikowali, że nie
powinna istnieć.
Chwyciła
się za głowę, przytłoczona tymi myślami. Nie,
nie, nie… To nie tak. To nie tak! A jednak wątpliwości raz po raz
wracały, doprowadzając ją do szału. Ból, który nagle poczuła, pochodził od
niej, nie od ciała, choć poczuła go niemalże tak, jakby był intensywny. Palce z wolna
przesunęła niżej, ostatecznie przyciskając do gardła i niemalże
wyobrażając sobie moment, w którym wampir wgryzł się w jej gardło –
dokładnie w ten sam sposób, co i ona w szyję Castiela. Nie
wspominała sposobu, w jaki potraktował ją Gabriel, ale coś zupełnie
innego, co całe wieki temu wyparła z pamięci, a co teraz znów się
obudziło.
Bez
zastanowienia poderwała się na równe nogi. Serce waliło jej jak oszalałe,
uderzając tak szybko i mocno, że musiało być je słychać w całym
kościele. Zdławiony jęk, który wyrwał się z gardła Leany, odbił się echem,
przez co Leana poczuła się tak, jakby nie była sama. Nerwowo okręciła się wokół
własnej osi, w panice szukając potencjalnego zagrożenia albo towarzystwa,
jednak wszystko wskazywało na to, że poza nią, w świątyni nie było nikogo.
Wyraźnie
czuła mdlący zapach wypalonego już jakiś czas temu kadzidła. Za ołtarzem
zauważyła kwiaty, częściowo już uschnięte, choć wciąż w dobrym stanie. Próbowała
skupić się na ich słodyczy, by łatwiej ignorować wciąż unoszącą się w powietrzu
mieszankę, składającą się z woni posoki ludzi, którzy musieli wziąć udział
we mszy, to jednak okazało się niemożliwe. Leana w pośpiechu przycisnęła
drżącą dłoń do ust, gdy do głosu jak na zawołanie znów doszedł głód, na moment
skutecznie przysłaniając wszystko inne.
Chciał jej
się krzyczeć ze złości. Dlaczego znowu? Co prawda czuła się, jakby minęła cała
wieczność, odkąd zaatakowała Castiela, ale dobrze wiedziała, że to jedynie
złudzenie. Wypiła dość krwi, by czuć się pełną, a jednak pieczenie w gardle
wciąż powracało, doprowadzając ją do szału. Nie chciała tego czuć, a tym
bardziej tęsknić za słodyczą ciepłej posoki, która powoli wypełniałaby jej
usta, niosąc ze sobą przyjemne ciepło i…
Nie.
Ale słaby,
mentalny sprzeciw nie wystarczył, by choć po części zahamować pragnienia,
których nie chciała, a już na pewno nie należały do niej.
Na pewno?, zadrwił cichy głosik w jej
głowie.
Wyprostowała
się niczym struna, momentalnie jeszcze bardziej przerażona. Jej oczy
rozszerzyły się w geście niedowierzania, gdy w panice znów powiodła
wzrokiem dokoła.
– Kto…? –
zaczęła, ale kościół wciąż był opustoszały, bez choćby cienia bytności
kogokolwiek innego w pobliżu.
Zacisnęła
powieki, za wszelką cenę usiłując się uspokoić. Z uporem wmawiała sobie,
że wszystko w porządku, ale te słowa już nie brzmiały ani trochę kojąco.
Wręcz przeciwnie – doprowadzały ją do szału, będąc niczym rażące, bolesne
kłamstwo, w które nie potrafiła już uwierzyć. Czuła, że wariuje, aż
prosząc się o to, by całkiem postradać zmysły. Taka perspektywa wydała się
Leanie aż nadto prawdopodobna, nie wspominając o tym, że kobieta nagle
uznała ją za coś w pełni oczywistego. Prędzej czy później miało do tego dojść,
zwłaszcza że…
Energicznie
potrząsnęła głową, próbując opędzić się od niechcianych myśli. Przyszło jej to z trudem,
te bowiem powracały raz za razem, sprawiając, że znów poczuła się tak, jakby
próbowała uciekać przed samą sobą. Coraz bardziej niespokojna, szybkim krokiem
ruszyła przed siebie, zmierzając w stronę ołtarza. Zwolniła, zatrzymując
się tuż przed prezbiterium i niespokojnie wpatrując w górujący nad
nią krzyż. Coś ścisnęło ją w gardle na widok przytwierdzonej do niego w aż
nazbyt charakterystycznej pozie Jezusa, jednak o wiele bardziej z równowagi
wytrącił ją wiszący tuż przed nią obraz. Miała wrażenie, że pozornie łagodne, błękitne
oczy Zbawiciela przenikając ją na wskroś. Wydawały się sięgać duszy, o ile
wciąż ją miała, w szczególności po wszystkim, co się wydarzyło.
Uciekała
wzrokiem gdzieś w bok, nie będąc w stanie tego znieść. Sposób, w jaki
na nią patrzył i jak się przez to czuła… Wciąż miała to spojrzenie przed
oczami, choć w jej wyobrażeniu wcale nie było łagodne. Wręcz przeciwnie:
on patrzył na nią i oceniał, na każdym kroku podkreślając to, że była
potępiona.
Zwiesiła
ramiona. To nie moja wina. Nie chciałam
tego zrobić, pomyślała, gorączkowo próbując się usprawiedliwić, ale czuła,
że traci czas. Czegokolwiek by nie powiedziała, nie miało znaczenia. Mogła
udawać, że nie miała żadnego wpływu na to, kim była, ale to przecież nie działało w ten sposób. Jeśli wziąć pod
uwagę to, że wciąż uciekała, pragnąć zachować życie, którego mieć nie powinna…
– To jest
twój powód? – wyszeptała tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć własne słowa. Z zaskoczeniem
przekonała się, że do oczu napłynęły jej łzy. Otarła je gniewnym ruchem, coraz
bardziej się trzęsąc. – Gdzie byłeś, kiedy umierałam po raz pierwszy?
Jak to: gdzie? Nigdzie.
Gwałtownie
zaczerpnęła tchu. Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył, tym razem
już nawet nie zwracając uwagi na to, że wypełniająca jej umysł myśl wydawała
się nie należeć do niej. To było coś innego, co w normalnym wypadku przyprawiłoby
ją o dreszcze, ale w tamtej chwili nie miało dla Leany najmniejszego nawet
znaczenia.
Poderwała głowę,
spoglądając wprost w namalowane oczy wiszącego na ścianie portretu. Dawno
nie widziała tak dużego obrazu – mierzącego przynajmniej ze dwa metry i na
pierwszy rzut oka przypominającego drzwi. W jednej chwil poczuła się mała i nic
nieznacząca, kolejny raz gotowa przysiąc, że postać na obrazie niezmiennie ją
potępiała. Zupełnie jakby była kimś gorszym. Kimś, kto nie zasłużył na nic z tego,
co przyszło jej posiąść.
Oddech
Leany jeszcze bardziej przyśpieszył, znów urywany, ale tym razem już nie ze
strachu. Uświadomiła sobie, że się trzęsie, o wiele intensywniej, niż gdy w grę
wchodził chłód. Tym razem nie chodziło nawet o strach, ten bowiem zszedł
gdzieś na dalszy plan. W jednej chwili wszystko przysłoniło coś innego,
czego już doświadczyła, chociaż wciąż nie potrafiła przywyknąć do intensywności
tego doznania.
Gniew.
Była zła,
chociaż wszystko w niej aż krzyczało, że nie powinna.
Dlaczego?, odezwał się ponownie głosik w jej
głowie. Zostałaś z tym sama. Nikogo
nie było, kiedy umierałaś. Nikogo…
– Nie…
Boga tutaj nie ma.
Chyba
krzyknęła, ale nie miała pewności. Równie niepewna była tego, czy ruch, który
wychwyciła kątem oka, był prawdziwy. Nawet jeśli tak było, zignorowała cień, który
znów zamajaczył gdzieś na wyciągnięcie ręki.
Zanim
zastanowiła się nad tym, co robi, błyskawicznie przemieściła się z miejsca
na miejsce, dosłownie materializując za ołtarzem. Gdyby była człowiekiem, nie
miałaby szansy ruszyć wiszącego na ścianie obrazu, a jednak przy możliwościach
Renesmee okazało się to dziecinnie proste. W pierwszym odruchu zatoczyła
się pod ciężarem malowidła, ale nie upadła, błyskawicznie odzyskując równowagę.
W następnej sekundzie cisnęła obrazem, pozwalając, by z impetem
uderzył w stojący tuż obok krzyż.
Huk, który
nagle rozległ się w nawie, na moment ją ogłuszył. Zastygła w bezruchu,
ciężko dysząc i załzawionymi oczyma wpatrując się w swoje dzieło. Krzyż
nie ucierpiał, pomijając to, że wylądował na ziemi. Obraz wyleciał z ramy,
porzucony i pozbawiony większego znaczenia. Już przynajmniej nie była w stanie
zobaczyć postaci, którą przedstawiał, ale wcale nie poczuła się dzięki temu
lepiej. Nie, skoro w pamięci ciąż miała to spojrzenie – przenikliwe i karcące;
sprawiające, że czuła się tak, jakby była nikim.
No i co zrobiłaś, Leano?
Potrząsnęła
głową. Tkwiła w bezruchu, cała roztrzęsiona i niezdolna, by złapać
dech. Jeśli do tej pory czuła się przerażona, w tamtej chwili uczucie to
przybrało na sile, dodatkowo wzmocnione przez stopniowo narastającą panikę.
Co zrobiła?
Co… zrobiła…?
Samej sobie
nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Wiedziała jedynie, że nade wszystko
pragnęła uciec, ale i na to nie potrafiła się zdobyć. Wodziła wzrokiem na prawo
i lewo, świadoma wyłącznie pustki i przybierającego na sile chłodu.
Strach powrócił, tak jak i poczucie, że ktoś jej towarzyszył, ale już nie
była w stanie przed tym uciekać. Kiedy zrozumiała, że wcale nie pozbyła
się podążającego za nią cienia, kiedy wbiegła do kościoła. Widziała go
wyraźnie, skrytego w mroku i uważnie śledzącego każdy jej ruch.
Nie
zaatakował, choć bez wątpienia był do tego zdolny. Chociaż widziała jedynie
zarys sylwetki, nie miała wątpliwości, że praktycznie nie odrywał od niej
wzroku. Czuła się z tym dziwnie, nie będąc w stanie w żaden
sposób zignorować tego uczucia i jego obecności. Co prawda instynkt podpowiadał
jej, że powinna rzucić się do ucieczki i poszukać schronienia, ale nie miała
na to siły. Skoro dotarła aż do tego miejsca, a jednak wciąż nie czuła się
bezpieczna, jak miałaby liczyć, że cokolwiek pod tym względem mogłoby się
zmienić?
Kościół nie
okazał się azylem. Nie było w nim nikogo, kogo mogłaby uznać za zdolnego,
żeby ją ochronić. „Boga tutaj nie ma” – dźwięczało jej w uszach i to
krótkie stwierdzenie wystarczyło, by doprowadzić Leanę do ostateczności. W tamtej
chwili zrozumiała, że była zdana wyłącznie dla siebie. Była niczym jeden wielki
błąd, porzucona i pozbawiona znaczenia. W chwili, w której zyskała
to ciało, zamiast szansy na drugie życie, zyskała wyłącznie potępienie.
Zacisnęła
dłonie w pięści, z uporem ignorując ból, który poczuła, gdy wbiła
paznokcie we wnętrze dłoni. Obraz na moment znów się zamazał, kiedy łzy
napłynęły jej do oczu, ale właściwie nie zwróciła na to uwagi. Wpatrywała się w cień,
czekając aż zdecyduje się ją skrzywdzić, jednak kolejne sekundy mijały, a jednak
nie działo się nic. On po prosu tkwił w tym samym miejscu, milczący i tak
bardzo niepokojący, że nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby go ignorować.
Więc nie
zasłużyła nawet na tyle? Na śmierć, skoro tak naprawdę nie powinna nawet żyć? W tamtej
chwili pomyślała, że umieranie byłoby niczym ratunek, którego tak bardzo
pragnęła, a jednak…
Skoro Bóg
dla niej nie istniał, nie miała co liczyć na wybawienie.
Nie miała już
niczego.
Z chwilą, w której
to do niej dotarło, doszła do wniosku, że jest jej wszystko jedno, co się
wydarzy. Skoro i tak żadnego znaczenia nie miało to, czego chciała i jaka
zamierzała być, nie widziała powodu, żeby dalej walczyć.
Leana pragnęła
po prostu żyć.
– Ktoś
tutaj jest?
Obcy głos
wyrwał ją z zamyślenia. Nawet nie drgnęła, wciąż z uporem wpatrują cię
w skryty w mroku kształt. Miała wrażenie, że delikatnie zafalował i rozmazał
się, gdy w kościele pojawił się ktoś jeszcze. Nie miała pojęcia, co to
oznaczało, ale nie dała sobie choćby chwili, by się nad tym zastanowić.
Wyraźnie
usłyszała kroki i czyjś przyśpieszony oddech. Sama na dłuższą chwilę trwała
w ciszy, powstrzymując przed chwytaniem powietrza. Dopiero gdy poczuła na
sobie czyjeś spojrzenie, poderwała głowę, spoglądając wprost w parę
cudzych, rozszerzonych w geście niedowierzania oczu. Zdążyła zarejestrować
jedynie to, że miała do czynienia z odzianym na czarno mężczyzną. Przez
myśl przeszło jej, że mógł być duchownym, jednak prawie natychmiast umysł Leany
doszedł do wniosku, że ta informacja nie była istotna.
– Kto…? –
Mężczyzna zawahał się, wyraźnie zaskoczony jej widokiem. Mogła tylko zgadywać,
co takiego pomyślał sobie, gdy zauważył ją przed ołtarzem, tuż obok wywróconego
krzyża i zniszczonego obrazu. – Kim jesteś? Potrzebujesz pomocy? – zapytał
natychmiast.
Głos
zabrzmiał niepewnie, ale wystarczająco łagodnie, by uwierzyła w dobre
intencje przybysza. Gdyby pojawił się chociaż kwadrans wcześniej, jak nic
popłakałaby się z ulgi i zgodziła na jakąkolwiek formę pomocy.
Zrobiłaby wszystko, byleby poczuć się bezpiecznie i choć przez moment zapomnieć
o wszystkim, co działo się wokół niej.
Z tym, że w tamtej
chwili to już nie miało znaczenia.
„Boga tutaj
nie ma”.
Z wolna
zrobiła krok naprzód. Po wyrazie twarzy proboszcza poznała, że się jej obawiał,
chociaż nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Miała wrażenie,
że wciąż nie zauważył krwi na jej ubraniu, co wzięła za dobry znak. Przynajmniej
nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie zamierzał rzucić się do
ucieczki. Nie żeby sądziła, że byłby do tego zdolny, ale nie miała ochoty na
zabawę w berka.
Och, nie żałuj sobie.
Szept
doszedł do niej jakby z oddali, ale przekaz okazał się aż nazbyt
oczywisty. Leana zacisnęła usta, wciąż zaniepokojona. Przez krótką chwilę do głosu
jeszcze raz doszedł zdrowy rozsądek, a ona mimowolnie zaczęła zastanawiać
się nad tym, co chciała zrobić, jednak wątpliwości zniknęły równie nagle, co
się pojawiły.
Skoro niezależnie
od tego, co robiła, była potępiona, zamierzała skupić się tylko na jednym: na
przeżyciu. I to za wszelką cenę, niezależnie od tego, jakie konsekwencje
miało to za sobą pociągnąć.
Była gotowa
przysiąc, że cień roześmiał się, kiedy podjęła decyzję. Zupełnie jakby
wiedział, że w następnej sekundzie zdecyduje się rzucić przed siebie, z gniewnym
warknięciem doskakując do ofiary. Tym razem bez chwili wahania pozwoliła, by
instynkt przejął nad nią kontrolę. Dłonie samoistnie zacisnęły się na ramionach
mężczyzny, stanowczo przyciągając go do siebie. Wbiła zęby w bok jego
szyi, chcąc jak najszybciej dostać się do krwi.
Nie miała
wątpliwości, że próbował z nią walczyć, ale nie miał najmniejszych szans
wyrwać się z jej zdecydowanego uścisku. Piła szybko i łapczywie, już nie
widząc powodu, żeby się powstrzymywać. Słodka krew łagodziła pieczenie w gardle,
niosąc ze sobą znajome już ciepło i poczucie kontroli. Zwłaszcza to drugie
Leana przyjęła z ulgą, choć przez moment mając poczucie, że to ona była w stanie
decydować o tym, co działo się wokół niej. Zamiast się bać, wzbudzała strach,
ale to wydawało się jej w pełni właściwe.
Wszystko działo
się bardzo szybko, przynajmniej z jej perspektywy. Nie miała pewności, ile
czasu tak naprawdę minęło, zanim w końcu odsunęła się od ciała. Odrzuciła
je od siebie, pozwalając, żeby osunęło się na posadzkę, po czym otarła usta
wierzchem dłoni. Czekała na wyrzuty sumienia albo panikę, która towarzyszyła
jej już w chwili, gdy prawie zabiła Castiela, ale nic podobnego nie miało
miejsca.
Tylko pustka.
Nienaturalny spokój, który uprzytomnił jej, że po raz kolejny została sama.
Kiedy
spojrzała w miejsce, gdzie nie tak dawno temu znajdował się cień, nie
dostrzegła niczego. Zniknął, a może nigdy go nie było, bo w rzeczywistości
pozostawał wytworem jej wyobraźni. Nie potrafiła tego stwierdzić, zresztą to
wydawało się Leanie równie nieistotne, co i to, czego dopuściła się chwilę
wcześniej.
W milczeniu
przeniosła wzrok na ciało u swoich stóp. Nawet nie krwawiło, ona zaś
szczerze wątpiła w to, by w trupie pozostała chociażby kropelka
posoki. Sądząc po tym, ile wypiła, nie miała na co liczyć.
Westchnęła
cicho, rozczarowana.
Zaraz po
tym bez słowa przestąpiła nad ciałem i bez pośpiechu ruszyła w stronę
wyjścia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz