18 września 2018

Sto dziewięć

Nie miała pewności, jak długo trwała w bezruchu. Z czasem udało jej się zapanować nad szlochem, chociaż wcale nie poczuła się lepiej. Klęczała na kamiennej posadzce, pochylona tak bardzo, że końcówki włosów dotykały ziemi. Oddychała szybko i płytko, wciąż nasłuchując w obawie przed tym, że spokój był zaledwie chwilowy. Obawiała się drzwi za jej plecami w każdej chwili mogły znów stanąć otworem, zwłaszcza że sama uporała się z nimi z taką łatwością.
A jednak kolejne sekundy mijały, zaś Leanie towarzyszyła wyłącznie nieprzenikniona cisza. Niepokój ustąpił, pozostawiając po sobie wyłącznie resztki napięcia i nieprzyjemny ucisk w piersi. Wciąż drżąc i poruszając się trochę jak w transie, kobieta  z wolna wyprostowała się, w końcu decydując rozejrzeć po pogrążonej w mroku i ciszy nawie.
Kościół wyglądał bardziej nowocześnie, niż świątynie, które pamiętała z czasowi swojej młodości. Tyle przynajmniej wywnioskowała na widok rzędów względnie nowych ławek i samej atmosferze. Nie miała pewności, na czym polegała różnica, zwłaszcza że od czasu, gdy ostatnim razem udało jej się odwiedzić takie miejsce, minęły całe wieki, ale to nie miało znaczenia. Podejrzewała zresztą, że już podświadomie uznawała wszystko za inne, na każdym kroku dostrzegając, że niewiele zostało ze znanego jej świata.
Jakkolwiek by nie było, wiara w Boga najwyraźniej nie przeminęła. Z jednej strony poczuła ulgę, ale zaraz po tym powróciły obawy i znajomy już ucisk w gardle. Czy w ogóle powinna tutaj być? Zadrżała, po czym z obawą spojrzała na swoje przemarznięte, ledwo widoczne w mroku dłonie. Przynajmniej nie były we krwi, czego jednak nie dało się powiedzieć o koszuli nocnej, którą wciąż miała na sobie. Nie tak dawno temu zaatakowała kolejno zwierzę i człowieka, a to zdecydowanie nie było normalne. Co więcej zrobiła to tylko po to, by dostać się do ich krwi, gotowa nawet zabić, gdyby pojawiła się po temu potrzeba.
Leana jęknęła, w pośpiechu nachylając do przodu, kiedy zrobiło jej się niedobrze. Niewiele brakowało, żeby zwymiotowała, chociaż wciąż nie chciała sobie na to pozwolić. W pośpiechu zaczerpnęła powietrza do płuc, robiąc wszystko, byleby uspokoić buntujący się żołądek. Dłońmi wsparła się o posadzkę, z uporem spoglądając w ziemię i bezskutecznie usiłując przekonać samą siebie, że wszystko było w porządku.
Problem polegał na tym, że niezmiennie okłamywała samą siebie. W tym miejscu poczuła się bezpieczna, nade wszystko pragnąc wierzyć, że istota, którą spotkała na zewnątrz, nie była w stanie przekroczyć progu kościoła, ale również co do tego zaczynała mieć wątpliwości. Skoro ona tutaj była, możliwe, że nie istniały żadne ograniczenia, które powstrzymywałyby istoty mroku.
Znów zamarła, dla pewności nasłuchując. Cisza dzwoniła jej w uszach, ale nie brzmiała aż tak nienaturalnie, jak jeszcze chwilę wcześniej. Również instynkt, który od chwili przebudzenia wydawał się ostrzegać ją przed niebezpieczeństwem, milczał jak zaklęty. Spokój wydał się Leanie wręcz czymś niepojętym, ale chcąc nie chcąc zdecydowała się przyjąć do wiadomości myśl, że wszystko jednak wróciło do normy. Cokolwiek za nią podążało, z jakiegoś powodu odpuściło, przynamniej na razie.
O ile cokolwiek tak było.
Zacisnęła usta w odpowiedzi na tę myśl. Była gotowa przysiąc, że jak najbardziej, nawet jeśli zmęczenie coraz bardziej dawało jej się we znaki. Chociaż nie miała pewności ile czasu minęło, odkąd uciekła, czuła, że w grę wchodziły całe godziny. Wkrótce miało zacząć świtać, chociaż pamiętała, że zimowa porą, dzień słońce wschodziło nader późna, a na zewnątrz mimo wszystko królowała ciemność.
Zawahała się, wciąż pełna wątpliwości. Czy to oznaczało, że powinna się ukryć i przeczekać do wieczora? Wampiry spalały się na słońcu, a przynajmniej tak słyszała. Próbowała sobie przypomnieć, czy Beatrycze coś więcej mówiła na temat rodziny, którą obserwowała, ale w głowie miała pustkę, zresztą każde wspomnienie siostry jedynie podsycało odczuwaną przez kobietę gorycz. Jestem taka samotna, jęknęła w duchu, z trudem powstrzymując szloch. Szok ustąpił miejsca znajomej już, wręcz bolesnej pustce, która uświadomiła jej, w jak bardzo beznadziejnej sytuacji się znajdowała.
Nie miała pojęcia, co zrobić – gdzie się udać i jak odnaleźć się w sytuacji, której nie rozumiała. Teraz na dodatek podążało za nią coś, co odbierała za gorsze od perspektywy spotkania Gabriela albo kogokolwiek innego, kto był powiązany z Renesmee. Pomyślała, że to równie dobrze mogło być wytworem jej wyobraźni i dowodem na to, że całkiem już postradała zmysły, ale również tego nie potrafiła jednoznacznie określić. Miała wrażenie, że cały świat zaprzysiągł się przeciwko niej, na każdym kroku podkreślając, że jej powrót był pomyłką. To tak, jakby wszystko i wszyscy wokół komunikowali, że nie powinna istnieć.
Chwyciła się za głowę, przytłoczona tymi myślami. Nie, nie, nie… To nie tak. To nie tak! A jednak wątpliwości raz po raz wracały, doprowadzając ją do szału. Ból, który nagle poczuła, pochodził od niej, nie od ciała, choć poczuła go niemalże tak, jakby był intensywny. Palce z wolna przesunęła niżej, ostatecznie przyciskając do gardła i niemalże wyobrażając sobie moment, w którym wampir wgryzł się w jej gardło – dokładnie w ten sam sposób, co i ona w szyję Castiela. Nie wspominała sposobu, w jaki potraktował ją Gabriel, ale coś zupełnie innego, co całe wieki temu wyparła z pamięci, a co teraz znów się obudziło.
Bez zastanowienia poderwała się na równe nogi. Serce waliło jej jak oszalałe, uderzając tak szybko i mocno, że musiało być je słychać w całym kościele. Zdławiony jęk, który wyrwał się z gardła Leany, odbił się echem, przez co Leana poczuła się tak, jakby nie była sama. Nerwowo okręciła się wokół własnej osi, w panice szukając potencjalnego zagrożenia albo towarzystwa, jednak wszystko wskazywało na to, że poza nią, w świątyni nie było nikogo.
Wyraźnie czuła mdlący zapach wypalonego już jakiś czas temu kadzidła. Za ołtarzem zauważyła kwiaty, częściowo już uschnięte, choć wciąż w dobrym stanie. Próbowała skupić się na ich słodyczy, by łatwiej ignorować wciąż unoszącą się w powietrzu mieszankę, składającą się z woni posoki ludzi, którzy musieli wziąć udział we mszy, to jednak okazało się niemożliwe. Leana w pośpiechu przycisnęła drżącą dłoń do ust, gdy do głosu jak na zawołanie znów doszedł głód, na moment skutecznie przysłaniając wszystko inne.
Chciał jej się krzyczeć ze złości. Dlaczego znowu? Co prawda czuła się, jakby minęła cała wieczność, odkąd zaatakowała Castiela, ale dobrze wiedziała, że to jedynie złudzenie. Wypiła dość krwi, by czuć się pełną, a jednak pieczenie w gardle wciąż powracało, doprowadzając ją do szału. Nie chciała tego czuć, a tym bardziej tęsknić za słodyczą ciepłej posoki, która powoli wypełniałaby jej usta, niosąc ze sobą przyjemne ciepło i…
Nie.
Ale słaby, mentalny sprzeciw nie wystarczył, by choć po części zahamować pragnienia, których nie chciała, a już na pewno nie należały do niej.
Na pewno?, zadrwił cichy głosik w jej głowie.
Wyprostowała się niczym struna, momentalnie jeszcze bardziej przerażona. Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania, gdy w panice znów powiodła wzrokiem dokoła.
– Kto…? – zaczęła, ale kościół wciąż był opustoszały, bez choćby cienia bytności kogokolwiek innego w pobliżu.
Zacisnęła powieki, za wszelką cenę usiłując się uspokoić. Z uporem wmawiała sobie, że wszystko w porządku, ale te słowa już nie brzmiały ani trochę kojąco. Wręcz przeciwnie – doprowadzały ją do szału, będąc niczym rażące, bolesne kłamstwo, w które nie potrafiła już uwierzyć. Czuła, że wariuje, aż prosząc się o to, by całkiem postradać zmysły. Taka perspektywa wydała się Leanie aż nadto prawdopodobna, nie wspominając o tym, że kobieta nagle uznała ją za coś w pełni oczywistego. Prędzej czy później miało do tego dojść, zwłaszcza że…
Energicznie potrząsnęła głową, próbując opędzić się od niechcianych myśli. Przyszło jej to z trudem, te bowiem powracały raz za razem, sprawiając, że znów poczuła się tak, jakby próbowała uciekać przed samą sobą. Coraz bardziej niespokojna, szybkim krokiem ruszyła przed siebie, zmierzając w stronę ołtarza. Zwolniła, zatrzymując się tuż przed prezbiterium i niespokojnie wpatrując w górujący nad nią krzyż. Coś ścisnęło ją w gardle na widok przytwierdzonej do niego w aż nazbyt charakterystycznej pozie Jezusa, jednak o wiele bardziej z równowagi wytrącił ją wiszący tuż przed nią obraz. Miała wrażenie, że pozornie łagodne, błękitne oczy Zbawiciela przenikając ją na wskroś. Wydawały się sięgać duszy, o ile wciąż ją miała, w szczególności po wszystkim, co się wydarzyło.
Uciekała wzrokiem gdzieś w bok, nie będąc w stanie tego znieść. Sposób, w jaki na nią patrzył i jak się przez to czuła… Wciąż miała to spojrzenie przed oczami, choć w jej wyobrażeniu wcale nie było łagodne. Wręcz przeciwnie: on patrzył na nią i oceniał, na każdym kroku podkreślając to, że była potępiona.
Zwiesiła ramiona. To nie moja wina. Nie chciałam tego zrobić, pomyślała, gorączkowo próbując się usprawiedliwić, ale czuła, że traci czas. Czegokolwiek by nie powiedziała, nie miało znaczenia. Mogła udawać, że nie miała żadnego wpływu na to, kim była, ale to przecież  nie działało w ten sposób. Jeśli wziąć pod uwagę to, że wciąż uciekała, pragnąć zachować życie, którego mieć nie powinna…
– To jest twój powód? – wyszeptała tak cicho, że ledwo mogła zrozumieć własne słowa. Z zaskoczeniem przekonała się, że do oczu napłynęły jej łzy. Otarła je gniewnym ruchem, coraz bardziej się trzęsąc. – Gdzie byłeś, kiedy umierałam po raz pierwszy?
Jak to: gdzie? Nigdzie.
Gwałtownie zaczerpnęła tchu. Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś ją uderzył, tym razem już nawet nie zwracając uwagi na to, że wypełniająca jej umysł myśl wydawała się nie należeć do niej. To było coś innego, co w normalnym wypadku przyprawiłoby ją o dreszcze, ale w tamtej chwili nie miało dla Leany najmniejszego nawet znaczenia.
Poderwała głowę, spoglądając wprost w namalowane oczy wiszącego na ścianie portretu. Dawno nie widziała tak dużego obrazu – mierzącego przynajmniej ze dwa metry i na pierwszy rzut oka przypominającego drzwi. W jednej chwil poczuła się mała i nic nieznacząca, kolejny raz gotowa przysiąc, że postać na obrazie niezmiennie ją potępiała. Zupełnie jakby była kimś gorszym. Kimś, kto nie zasłużył na nic z tego, co przyszło jej posiąść.
Oddech Leany jeszcze bardziej przyśpieszył, znów urywany, ale tym razem już nie ze strachu. Uświadomiła sobie, że się trzęsie, o wiele intensywniej, niż gdy w grę wchodził chłód. Tym razem nie chodziło nawet o strach, ten bowiem zszedł gdzieś na dalszy plan. W jednej chwili wszystko przysłoniło coś innego, czego już doświadczyła, chociaż wciąż nie potrafiła przywyknąć do intensywności tego doznania.
Gniew.
Była zła, chociaż wszystko w niej aż krzyczało, że nie powinna.
Dlaczego?, odezwał się ponownie głosik w jej głowie. Zostałaś z tym sama. Nikogo nie było, kiedy umierałaś. Nikogo…
– Nie…
Boga tutaj nie ma.
Chyba krzyknęła, ale nie miała pewności. Równie niepewna była tego, czy ruch, który wychwyciła kątem oka, był prawdziwy. Nawet jeśli tak było, zignorowała cień, który znów zamajaczył gdzieś na wyciągnięcie ręki.
Zanim zastanowiła się nad tym, co robi, błyskawicznie przemieściła się z miejsca na miejsce, dosłownie materializując za ołtarzem. Gdyby była człowiekiem, nie miałaby szansy ruszyć wiszącego na ścianie obrazu, a jednak przy możliwościach Renesmee okazało się to dziecinnie proste. W pierwszym odruchu zatoczyła się pod ciężarem malowidła, ale nie upadła, błyskawicznie odzyskując równowagę. W następnej sekundzie cisnęła obrazem, pozwalając, by z impetem uderzył w stojący tuż obok krzyż.
Huk, który nagle rozległ się w nawie, na moment ją ogłuszył. Zastygła w bezruchu, ciężko dysząc i załzawionymi oczyma wpatrując się w swoje dzieło. Krzyż nie ucierpiał, pomijając to, że wylądował na ziemi. Obraz wyleciał z ramy, porzucony i pozbawiony większego znaczenia. Już przynajmniej nie była w stanie zobaczyć postaci, którą przedstawiał, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Nie, skoro w pamięci ciąż miała to spojrzenie – przenikliwe i karcące; sprawiające, że czuła się tak, jakby była nikim.
No i co zrobiłaś, Leano?
Potrząsnęła głową. Tkwiła w bezruchu, cała roztrzęsiona i niezdolna, by złapać dech. Jeśli do tej pory czuła się przerażona, w tamtej chwili uczucie to przybrało na sile, dodatkowo wzmocnione przez stopniowo narastającą panikę.
Co zrobiła? Co… zrobiła…?
Samej sobie nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Wiedziała jedynie, że nade wszystko pragnęła uciec, ale i na to nie potrafiła się zdobyć. Wodziła wzrokiem na prawo i lewo, świadoma wyłącznie pustki i przybierającego na sile chłodu. Strach powrócił, tak jak i poczucie, że ktoś jej towarzyszył, ale już nie była w stanie przed tym uciekać. Kiedy zrozumiała, że wcale nie pozbyła się podążającego za nią cienia, kiedy wbiegła do kościoła. Widziała go wyraźnie, skrytego w mroku i uważnie śledzącego każdy jej ruch.
Nie zaatakował, choć bez wątpienia był do tego zdolny. Chociaż widziała jedynie zarys sylwetki, nie miała wątpliwości, że praktycznie nie odrywał od niej wzroku. Czuła się z tym dziwnie, nie będąc w stanie w żaden sposób zignorować tego uczucia i jego obecności. Co prawda instynkt podpowiadał jej, że powinna rzucić się do ucieczki i poszukać schronienia, ale nie miała na to siły. Skoro dotarła aż do tego miejsca, a jednak wciąż nie czuła się bezpieczna, jak miałaby liczyć, że cokolwiek pod tym względem mogłoby się zmienić?
Kościół nie okazał się azylem. Nie było w nim nikogo, kogo mogłaby uznać za zdolnego, żeby ją ochronić. „Boga tutaj nie ma” – dźwięczało jej w uszach i to krótkie stwierdzenie wystarczyło, by doprowadzić Leanę do ostateczności. W tamtej chwili zrozumiała, że była zdana wyłącznie dla siebie. Była niczym jeden wielki błąd, porzucona i pozbawiona znaczenia. W chwili, w której zyskała to ciało, zamiast szansy na drugie życie, zyskała wyłącznie potępienie.
Zacisnęła dłonie w pięści, z uporem ignorując ból, który poczuła, gdy wbiła paznokcie we wnętrze dłoni. Obraz na moment znów się zamazał, kiedy łzy napłynęły jej do oczu, ale właściwie nie zwróciła na to uwagi. Wpatrywała się w cień, czekając aż zdecyduje się ją skrzywdzić, jednak kolejne sekundy mijały, a jednak nie działo się nic. On po prosu tkwił w tym samym miejscu, milczący i tak bardzo niepokojący, że nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby go ignorować.
Więc nie zasłużyła nawet na tyle? Na śmierć, skoro tak naprawdę nie powinna nawet żyć? W tamtej chwili pomyślała, że umieranie byłoby niczym ratunek, którego tak bardzo pragnęła, a jednak…
Skoro Bóg dla niej nie istniał, nie miała co liczyć na wybawienie.
Nie miała już niczego.
Z chwilą, w której to do niej dotarło, doszła do wniosku, że jest jej wszystko jedno, co się wydarzy. Skoro i tak żadnego znaczenia nie miało to, czego chciała i jaka zamierzała być, nie widziała powodu, żeby dalej walczyć.
Leana pragnęła po prostu żyć.
– Ktoś tutaj jest?
Obcy głos wyrwał ją z zamyślenia. Nawet nie drgnęła, wciąż z uporem wpatrują cię w skryty w mroku kształt. Miała wrażenie, że delikatnie zafalował i rozmazał się, gdy w kościele pojawił się ktoś jeszcze. Nie miała pojęcia, co to oznaczało, ale nie dała sobie choćby chwili, by się nad tym zastanowić.
Wyraźnie usłyszała kroki i czyjś przyśpieszony oddech. Sama na dłuższą chwilę trwała w ciszy, powstrzymując przed chwytaniem powietrza. Dopiero gdy poczuła na sobie czyjeś spojrzenie, poderwała głowę, spoglądając wprost w parę cudzych, rozszerzonych w geście niedowierzania oczu. Zdążyła zarejestrować jedynie to, że miała do czynienia z odzianym na czarno mężczyzną. Przez myśl przeszło jej, że mógł być duchownym, jednak prawie natychmiast umysł Leany doszedł do wniosku, że ta informacja nie była istotna.
– Kto…? – Mężczyzna zawahał się, wyraźnie zaskoczony jej widokiem. Mogła tylko zgadywać, co takiego pomyślał sobie, gdy zauważył ją przed ołtarzem, tuż obok wywróconego krzyża i zniszczonego obrazu. – Kim jesteś? Potrzebujesz pomocy? – zapytał natychmiast.
Głos zabrzmiał niepewnie, ale wystarczająco łagodnie, by uwierzyła w dobre intencje przybysza. Gdyby pojawił się chociaż kwadrans wcześniej, jak nic popłakałaby się z ulgi i zgodziła na jakąkolwiek formę pomocy. Zrobiłaby wszystko, byleby poczuć się bezpiecznie i choć przez moment zapomnieć o wszystkim, co działo się wokół niej.
Z tym, że w tamtej chwili to już nie miało znaczenia.
„Boga tutaj nie ma”.
Z wolna zrobiła krok naprzód. Po wyrazie twarzy proboszcza poznała, że się jej obawiał, chociaż nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Miała wrażenie, że wciąż nie zauważył krwi na jej ubraniu, co wzięła za dobry znak. Przynajmniej nic nie wskazywało na to, by w najbliższym czasie zamierzał rzucić się do ucieczki. Nie żeby sądziła, że byłby do tego zdolny, ale nie miała ochoty na zabawę w berka.
Och, nie żałuj sobie.
Szept doszedł do niej jakby z oddali, ale przekaz okazał się aż nazbyt oczywisty. Leana zacisnęła usta, wciąż zaniepokojona. Przez krótką chwilę do głosu jeszcze raz doszedł zdrowy rozsądek, a ona mimowolnie zaczęła zastanawiać się nad tym, co chciała zrobić, jednak wątpliwości zniknęły równie nagle, co się pojawiły.
Skoro niezależnie od tego, co robiła, była potępiona, zamierzała skupić się tylko na jednym: na przeżyciu. I to za wszelką cenę, niezależnie od tego, jakie konsekwencje miało to za sobą pociągnąć.
Była gotowa przysiąc, że cień roześmiał się, kiedy podjęła decyzję. Zupełnie jakby wiedział, że w następnej sekundzie zdecyduje się rzucić przed siebie, z gniewnym warknięciem doskakując do ofiary. Tym razem bez chwili wahania pozwoliła, by instynkt przejął nad nią kontrolę. Dłonie samoistnie zacisnęły się na ramionach mężczyzny, stanowczo przyciągając go do siebie. Wbiła zęby w bok jego szyi, chcąc jak najszybciej dostać się do krwi.
Nie miała wątpliwości, że próbował z nią walczyć, ale nie miał najmniejszych szans wyrwać się z jej zdecydowanego uścisku. Piła szybko i łapczywie, już nie widząc powodu, żeby się powstrzymywać. Słodka krew łagodziła pieczenie w gardle, niosąc ze sobą znajome już ciepło i poczucie kontroli. Zwłaszcza to drugie Leana przyjęła z ulgą, choć przez moment mając poczucie, że to ona była w stanie decydować o tym, co działo się wokół niej. Zamiast się bać, wzbudzała strach, ale to wydawało się jej w pełni właściwe.
Wszystko działo się bardzo szybko, przynajmniej z jej perspektywy. Nie miała pewności, ile czasu tak naprawdę minęło, zanim w końcu odsunęła się od ciała. Odrzuciła je od siebie, pozwalając, żeby osunęło się na posadzkę, po czym otarła usta wierzchem dłoni. Czekała na wyrzuty sumienia albo panikę, która towarzyszyła jej już w chwili, gdy prawie zabiła Castiela, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Tylko pustka. Nienaturalny spokój, który uprzytomnił jej, że po raz kolejny została sama.
Kiedy spojrzała w miejsce, gdzie nie tak dawno temu znajdował się cień, nie dostrzegła niczego. Zniknął, a może nigdy go nie było, bo w rzeczywistości pozostawał wytworem jej wyobraźni. Nie potrafiła tego stwierdzić, zresztą to wydawało się Leanie równie nieistotne, co i to, czego dopuściła się chwilę wcześniej.
W milczeniu przeniosła wzrok na ciało u swoich stóp. Nawet nie krwawiło, ona zaś szczerze wątpiła w to, by w trupie pozostała chociażby kropelka posoki. Sądząc po tym, ile wypiła, nie miała na co liczyć.
Westchnęła cicho, rozczarowana.
Zaraz po tym bez słowa przestąpiła nad ciałem i bez pośpiechu ruszyła w stronę wyjścia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa