15 sierpnia 2018

Siedemdziesiąt pięć

Leana
Aż zachłysnęła się powietrzem. Ból ją oszołomił, pojawiając się z opóźnieniem. Zesztywniała, instynktownie próbując się wyrwać, ale uścisk Ciemności okazał się zbyt silny, by było to możliwe. Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w jego twarz, podczas gdy obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Strach przybrał na sile, ale wydawał się niczym w porównaniu z oszołomieniem, które momentalnie poczuła.
Dlaczego?
To było pierwsze pytanie, które w naturalny sposób zapragnęła zadać. Ostatecznie wyrwał jej się cichy, zdławiony jęk, kiedy zakrztusiła się własną krwią. Zaraz po tym grunt umknął Leanie spod nóg, chociaż nie upadła, wciąż podtrzymywana przez tulącą ją do siebie istotę. Zapach własnej krwi przyprawiał ją o mdłości, ale również to wydawało się dziać gdzieś poza nią, odległe i pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.
Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym Ciemność z największą ostrożnością ułożył ją na ziemi. Chociaż niewiele potrafiła zrozumieć z tego, co działo się wokół niej, zdążyła zauważyć, że się uśmiechał. Nawet w tej sytuacji jego twarz promieniała, a oczy błyszczały jakby radośnie, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wytworem jej wyobraźni. Ten uśmiech zresztą jawił jej się jako coś nienaturalnego – zbyt zimnego i nieludzkiego, by mogło być prawdziwe. Spoglądał na nią z góry, spokojny i wyrachowany, jakby w tym, co robił, nie było nic wartego uwagi.
– Cii… Nic złego się nie dzieje – zapewnił cicho, niemalże z czułością. Miała problem ze skupieniem na poszczególnych słowach, wciąż walcząc o możliwość złapania tchu. – Twoja pomoc jest dla mnie bezcenna, Leano.
Otworzyła i zamknęła usta, wciąż nie będąc w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. Poczuła wilgoć na twarzy, ale nie była w stanie stwierdzić czy to łzy, czy może stróżka krwi, która wypłynęła z jej ust. Krztusiła się, zresztą dłoń Ciemności wciąż tkwiła w jej ciele, idealnie wpasowując się gdzieś między żebrami. Niemalże czuła zaciskające się wokół jej serca palce, choć wciąż nie rozumiała, czym zasłużyła sobie na to, by potraktował ją w taki sposób.
Nie pamiętała, by kiedykolwiek skrzywdził którąkolwiek z nich. Nieważne jak zły by nie był, przez wieki nie zdarzyło się, żeby pozbawił którąś z kobiet życia. Zawsze powtarzał, że były wyjątkowe – idealna kolekcja, o którą dbał, zapewniając im wszystko, czego mogłyby potrzebować. Tylko Beatrycze tego nie rozumiała, opierając się na wszystkie możliwe sposoby, ale nawet na jej zachowanie Ciemność zawsze wydawał się patrzeć przez palce.
Gorycz wróciła, nader żywa i tak intensywna, że Leana nawet w takim stanie nie była w stanie tego uczucia zignorować. Nie zrobiła niczego złego, a jednak to ją z jakiegoś powodu spotykała kara. Nie pojmowała tego i w gruncie rzeczy wcale nie chciała zrozumieć, ale…
– Och, wierz mi, że nie robiłbym tego, gdyby istniała inna możliwość. Każda z was jest dla mnie równie wyjątkowa. – Głos Ciemności doszedł do niej jakby z oddali, przytłumiony i coraz trudniejszy do zrozumienia. Ale przede wszystkim spokojny. Brzmiało to tak, jakby właśnie dyskutowali na temat równie neutralny, co pogoda. – Nie zabiję cię. Nie śmiałbym, moja droga.
Zawahała się, jeszcze bardziej wytrącona z równowagi tymi słowami. Niczego już nie rozumiała, a już na pewno nie potrafiła uwierzyć w jego zapewnienia. Jeśli nie czekała jej śmierć, to co takiego? Gdyby wciąż była człowiekiem, najpewniej już pozbawiłby ją życia. Dopiero w tamtej chwili Leana zaczęła zastanawiać się nad tym, czy ona albo którakolwiek z jej krewnych w ogóle mogły umrzeć. Jakoś nie wątpiła, że Ciemność wiedziałaby, w jaki sposób pozbyć się niepokornej duszy, którą osobiście umieścił w tym miejscu. To on ustalał reguły, więc najpewniej wiedziałby, w jaki sposób urządzić im prawdziwe piekło, a może nawet zabić – tym razem definitywnie.
Nie zmieniało to jednak faktu, że czuła się żywa – przynajmniej na razie. Ból był prawdziwy, tak jak i wsiąkająca w ziemię krew. Krzywdził ją, zaś to, że w ogóle była w stanie czuć, jednoznacznie świadczyło o tym, że jednak była żywa. Możliwe, że wszystko w rzeczywistości stanowiło równie wielką iluzję, co i cały ten świat, ale dla Leany było to najmniej istotne. Czuła się zdradzona, tak bardzo, że ta świadomość sprawiała jej większy ból od jakiejkolwiek fizycznej rany.
Skupienie się na twarzy pochylonej nad nią istoty kosztowało ją coraz więcej energii. Czuła, że wciąż jej dotykał, wolną ręką raz po raz przeczesując jej włosy palcami. Trzymał ją w ramionach, prawie jak kochanek, choć Leana nie czerpała z tego nawet cienia przyjemności. Wątpiła zresztą, by ze strony Ciemności w grę wchodziły jakiekolwiek ciepłe uczucia.
Właśnie wtedy w pełni do niej dotarło, że nigdy tak naprawdę mu na nich nie zależało. Były kolekcją, choć nie pojmowała, co zadecydowało o tym, że zdecydował się właśnie na nie. Być może to był rodzaj jakiejś chorej gry – nie miała pojęcia i tak naprawdę wcale nie chciała tego widzieć. W równym stopniu nie rozumiała jakim cudem tak długo wszystkie pozwalały się zwozić. Ta istota była doskonała; wabiła i kusiła, owijając sobie je wokół palca z taką wprawą, że było to niemalże przerażające.
Jej myśli wirowały, mieszając się ze sobą i niezmiennie się rozpraszając. Już nie widziała Ciemności, zbytnio wymęczona, by skupić się na czymkolwiek konkretnym. Wiedziała jedynie, że wciąż leżała na ziemi, najpewniej w szybko powiększającej się kałuży z jej własnej krwi. Ta wydawała się być wszędzie, nie tylko wsiąkając we włosy i ubranie, ale również pozostawiając dziwny metaliczny posmak w ustach Leany. Wciąż się krztusiła, ale już nie próbowała walczyć, w zamian balansując gdzieś na granicy jawy i snu.
Gdzieś jakby z oddali wciąż dochodził ją łagodny szept Ciemności, ale równie dobrze mogła sobie to wyobrazić. I tak nie była w stanie zrozumieć poszczególnych słów, świadoma wyłącznie co najwyżej pojedynczych, niełączących się w żadną całość urywków. Podświadomie wciąż czekała na moment, w którym pochylona nad nią istota w końcu zaciśnie palce na trzepocącym się w piersi sercu i po prostu je wyrwie, ale nic podobnego się nie działo.
Właściwie nie poczuła bólu, kiedy przeszywające ją ramię w końcu się wycofało. Zmianę wyczuła wyłącznie dzięki temu, że nagle zaczęło jej się lżej oddychać. Natychmiast zaczerpnęła powietrza, krzywiąc się i nagle zaczynając kaszleć. Zdołała z trudem odwrócić głowę, zanim zwymiotowała krwią, próbując pozbyć się zalegającej w przełyku i ustach posoki.
– Wystarczy – usłyszała znów głos Ciemności. – To wszystko, co dla ciebie mam. Wiesz, czego oczekuję.
Potrzebowała dłuższej chwili, by zrozumieć, że nie zwracał się do niej. Gwałtowny dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem, zwłaszcza gdy uprzytomniła sobie, że dookoła zrobiło się nienaturalnie wręcz zimno. To równie dobrze mogło mieć związek ze słabością i utratą krwi, a jednak coś w odczuwanym przez Leanę chłodzie jasno dało jej o zrozumienia, że chodzi o coś więcej. Z drugiej strony, przez myśl przeszło jej, że majaczyła. Czuła się jak we śnie, choć może lepszym określeniem byłby koszmar, walcząc o zachowanie przytomności i to, by na domiar złego nie zapaść się w pustkę.
Z trudem znów przymusiła się do otwarcia oczu. W głowie jej wirowało, choć nie czuła się aż tak słabo jak wcześniej. Zdołała nawet wychwycić ruch u swojego boku, jednak gdy spojrzała w odpowiednią stronę, dostrzegła jedynie znikający między drzewami cień. Strach pojawił się wkrótce po tym, gdy ciepłe palce na czole. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, gdy zdołała skupić wzrok na twarzy Ciemności i zauważyła jego niepokojący, pozbawiony jakichkolwiek głębszych emocji uśmiech.
– Już nie masz czym się przejmować, Leano – zapewnił cicho, odgarniając jej włosy z twarzy. – Wkrótce znów będę miał was wszystkie przy sobie… Dzięki tobie. Wybacz mi, że musiałem cię skrzywdzić, najdroższa, ale wkrótce sama przekonasz się, że to cierpienie jest warte efektów.
Zanim zdążyła zastanowić się nad sensem jego słów, znów pociemniało jej przed oczami. Wkrótce po tym wszystko zniknęło, kiedy ostatecznie zapadła się w pustkę. Nawet wtedy w pamięci majaczyły jej urywki usłyszanych słów i wspomnienie znikającego między drzewami cienia. Przypominał mglista istotę, która doprowadziła ją aż do tego miejsca, ale Leana nie mogła pozbyć się wrażenia, że to nie był demon. Co więcej, coraz bardziej wątpiła w to, czy faktycznie kogoś widziała.
Chciała tego czy nie, już nie potrafiła wierzyć własnym zmysłom.
Dryfowała gdzieś w mroku, nieustannie zapadając w pustkę. Niespójne myśli mieszały się ze sobą, przypominając bardziej bełkot, aniżeli jakiekolwiek składne słowa. Już nie miała pewności, czy Ciemność wciąż klęczy tuż obok niej, czy może zostawił ją samą w lesie. Czułą się trochę jakby śniła, tak rzeczywista i zagubiona wewnątrz samej siebie, że to wydawało się wręcz niemożliwe. Wciąż balansowała gdzieś na krawędzi, gotowa przysiąc, że gdyby straciła równowagę, wydarzyłoby się coś bardzo złego. Wiedziała, że powinna walczyć, ale nie miała pojęcia jak i o co. Niczego już nie rozumiała, a już na pewno nie pojmowała tego, jaki związek miały z tym ona oraz jej cierpienie.
Naczynie… Czy mówił o naczynie? Miała wrażenie, że to jedno słowo przewinęło się pośród tych, które udało jej się zrozumieć. Z jakiegoś powodu nie dawało jej spokoju, wypowiedziane przez Ciemność w wystarczająco specyficzny sposób, by uznała je za ważne. Pozornie nie znaczyło nic, zwłaszcza że nie potrafiła połączyć go z niczym innym z tego, co powiedział i zrobił, nie zmieniało to jednak faktu, że…
Naczynie.
Naczynie i jej krew…
Miała wrażenie, że budziła się kilkukrotnie, za każdym razem będąc w stanie dostrzec wyłącznie rozciągające się nad nią pociemniałe niebo oraz baldachim liści. Już nie widziała Ciemności, zwykle przytomna zbyt krótko, by określić, czy ten wciąż przy niej czuwał. Z drugiej strony, może po prostu nie chciała przyjąć do wiadomości tego, że po tym wszystkim naprawdę mógłby ją zostawić samą, na dodatek w takim miejscu. Jakaś jej cząstka wciąż naiwnie wierzyła, że dbał o nią zbyt mocno, by pozwolić sobie na coś takiego. Skoro ona i jej krewne były takie ważne, przecież nie pozwoliłby jej umrzeć, a tym bardziej nie zostawił ledwo żywej z daleka od bezpiecznego miejsca.
Czy w ogóle istniało coś takiego jak „bezpieczne miejsce”, zwłaszcza w świecie stworzonym przez Ciemność?  Nagle to z wątpiła, chcąc nie chcąc przyjmując do wiadomości to, co przecież wiedziała od samego początku: że to on ustalał zasady.
A one były co najwyżej marionetkami, które wykorzystywał wedle uznania.
Ta świadomość bolała nawet bardziej niż wciąż krwawiąca, pulsująca ciepłem rana. W przypływie świadomości zapragnęła jej dotknąć, by sprawdzić jak rozległe były obrażenia, ale nie zdołała nawet unieść dłoni. Jej ciało wydawało się ważyć tonę, lgnąc ku ziemi. Wciąż się zapadła, coraz niżej i niżej, nawet nie próbując z tym uczuciem walczyć.
Gdzieś w jej pamięci zamajaczyło kolejne, tym razem o wiele bardziej odległe wspomnienie. Wróciło nagle, uderzając w nią z całą mocą, chociaż nie sądziła, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Zapomniała, a może po prostu chciała zapomnieć, jak najdalej spychając wspomnienia ludzkiego życia. Nie chciała pamiętać, w jaki sposób umarła, a jednak przez moment znów tego doświadczała – przerażona tkwiła w pustce, wykrwawiając się na śmierć ze świadomością, że jedyna osoba, na która wówczas liczyła, po prostu ją zostawiła.
Beatrycze nie przyszła. Teraz z kolei Leana po raz kolejny cierpiała tylko dlatego, że siostra ją zawiodła.
Dlaczego…?
Nie otrzymała odpowiedzi.
Kiedy otworzyła oczy po raz kolejny, wciąż leżała na ziemi. Tym razem wszystko wokół wydawało się wyraźniejsze i bardziej stabilne. Mimo wszystko miała problem z tym, by uchwycić się przytomności i zdecydować na to, by zmusić obolałe ciało do współpracy. Kiedy z trudem zmusiła ciało do współpracy, okręcając się tak, żeby wesprzeć się na łokciach, przekonała się, że była sama. Ciemność zniknęła, ale to odkrycie w najmniejszym stopniu Leany nie zaskoczyło. Z nutą gorycz pomyślała, że przecież mogła się tego spodziewać.
Aż syknęła, gdy przy próbie ruchu ból przybrał na sile. Zacisnęła zęby, mimo wszystko próbując się podnieść, chociaż ciało wciąż odmawiało jej posłuszeństwa. Gwałtownie zassała powietrze przez zaciśnięte zęby, jednocześnie próbując uchwycić równowagę przy pomocy najbliżej rosnącego drzewa. Stanęła na nogi, by po chwili z jękiem opaść na kolana, zginając się przy tym wpół. Obie dłonie przycisnęła do piersi, dokładnie w miejscu, w którym zraniła ją Ciemność, choć kiedy Leana skupiła się na ranie, nie wyczuła niczego, co świadczyłoby o tym, że ktokolwiek mógł próbować wydrzeć jej serce z klatki piersiowej.
Pełna wątpliwości, spojrzała na swoją pokrwawioną sukienkę. Rozdarty materiał potwierdzał, że to, co ją spotkało, było prawdziwe, a jednak gdy spojrzała się piersi, odkryła, że rana nie wyglądała aż tak źle. Krew już nie płynęła, zaś miejsce, które – przynajmniej zgodnie z jej wyobrażeniem – powinno być otwartą, ziejąca dziurą, wyglądało na częściowo zaleczone. Wszystko wskazywało na to, że Ciemność w istocie nie chciała jej zabić, ale Leana wcale nie poczuła się z tą świadomością lepiej.
Zachwiała się, gdy raz jeszcze spróbowała poderwać się do pionu. Tym razem udało jej się utrzymać w pionie, choć nogi miała jak z waty. Ostrożnie zrobiła krok naprzód, a potem następny, by po chwili wylądować na najbliższym drzewie. Łzy popłynęły po jej już i tak wilgotnych policzkach, nie tyle z bólu, co narastającej z każdą kolejną sekundą frustracji. Czuła targające nią mdłości, ale nie miała czym zwymiotować. Unosząca się w powietrzu słodycz jej własnej krwi również nie pomagała, Leana zaś przez moment miała wrażenie, że niewiele brakuje, by znów zapadła się w pustkę.
Zacisnęła powieki, próbując się uspokoić. Wciąż przytrzymując się drzewa, wolną ręką otarła łzy, próbując powstrzymać się od płaczu. Musiała wziąć się w garść i spróbować stąd wyciągać. Nie miała pojęcia, gdzie była, a tym bardziej jak miała dotrzeć do domu, ale nie mogła tkwić w miejscu i czekać na pomoc. Starając się nie myśleć o bólu i beznadziejnym położeniu, krok za krokiem ruszyła przed siebie, na oślep zagłębiając się w gęstwinę.
To przypominało koszmar na jawie. Co chwilę przystawała, krzywiąc się i starając nie upaść. Przytrzymywała się drzew, przemieszczając od jednego do drugiego, byleby utrzymać się w pionie. Czuła, że wciąż krwawi, ale wolała tego nie sprawdzać, tak jak i starała się nie myśleć, że tak naprawdę od dawna powinna być martwa. W głowie wciąż miała pustkę, ale to wciąż wydawało się lepsze, niż gdy zaczęła rozpamiętywać to, co się wydarzyło. Wystarczyło, że już i tak czuła się tak, jakby rozpadała się na kawałeczki – coraz bardziej i bardziej, ogarnięta przy tym nieopisaną wręcz goryczą.
Beatrycze. To wszystko przez Beatrycze…
Naczynie. Moja krew. Znikający między drzewami cień.
Co to oznaczało? Nie miała pojęcia i tak naprawdę nie miała siły się nad tym zastanawiać. Z trudem posuwała się naprzód, z uporem stawiając kolejne kroki, nawet gdy jej ciało stanowczo przed tym protestowało. Poruszała się trochę jak w transie, sama niepewna jakim cudem w ogóle była w stanie zmusić się do ruchu. Kolejny raz błądziła przed gęstwinę, próbując wypatrzeć cokolwiek znajomego, ale miejsce to w niczym nie przypominało sadu, który widywała na co dzień. Miała wrażenie, że wciąż tkwiła w tym samym punkcie, mimo ruchu wcale nie posuwając się naprzód. Ta myśl wydała się kobiecie wręcz przerażająca, podsycając już i tak dającą się Leanie we znaki panikę.
Pragnęła zacząć krzyczeć, ale i na to nie miała siły. Przecież i tak nikt nie przyjdzie, pomyślała i coś w tych słowach sprawiło, że poczuła się, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Jęknęła cicho; zdławiony szloch wyrwał się w jej piersi, jednak był tak cichy i żałosny, że i tak nikt nie miałby szansy jej usłyszeć. Wątpiła zresztą, by ktokolwiek znajdował się w okolicy. Żadna z nich nie zabrnęła tak daleko, bo i Ciemność nigdy nie dała im dostępu do tego miejsca, ograniczając okolicę pod każdym możliwym względem. W tamtej chwili Leana zwątpiła w to, czy w ogóle miała mieć szansę wydostać się z lasu, ale nie potrafiła zmusić się do zatrzymania, wręcz z jeszcze większym uporem prąc przed siebie. Gdyby mogła, pobiegłaby, ale jej ciało stanowczo protestowało nawet wtedy, gdy próbowała się wyprostować albo przejść choć kilka kroków bez wspierania się o drzewa.
Obraz znów zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Zacisnęła powieki, czekając aż zawroty głowy ustąpią. Rana pulsowała bólem, ale Leana powoli zaczynała do tego przywykać. Ból wydawał się odległy i jakby nierzeczywisty, choć nie miała pewności czy to znaczyło, że organizm wciąż się regenerował, czy że sam uczyła się powoli ignorować podsuwane jej przez zmysły bodźce. Była w takim stanie, że obie te możliwości wydawały się równie prawdopodobne.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim coś się zmieniło. W mroku widziała niewiele, zresztą była tak zmęczona, że nie od razu zarejestrowała, że drzewa w końcu zaczęły się przerzedzać. Zorientowała się dopiero w chwili, w której odległości między kolejnymi pniami zaczęły być problematyczne. Zwolniła, musząc wkładać więcej energii w to, by przemieszczać się z punktu do punku; utrzymanie się w pionie było o wiele trudniejsze, niż mogłaby sobie tego życzyć, przez co wciąż miała wrażenie, że niewiele brakowało, by znów wylądowała na ziemi.
Jeszcze kawałek. Jeszcze trochę…
W chwili, w której dostrzegła jezioro, omal się nie popłakała. W następnej sekundzie ciężko padła na kolana, kuląc się i na krótką chwilę ukrywając twarz w dłoniach. Oddychała szybko i płytko, wciąż mając wrażenie, że niewiele brakowało, by straciła przytomność. Z obawą spojrzała przed siebie, niemalże spodziewając się, że wszystko było co najwyżej wytworem jej wyobraźni i w każdej chwili mogłoby zniknąć, jednak szybko przekonała się, że jezioro wciąż tam było. Wyraźnie widziała spokojną wodę, w której odbijały się jasne refleksy widniejącego na niebie księżyca.
Leana otarła oczy. Z trudem podniosła się, by zrobić jeszcze kilka kroków naprzód. Zatrzymała się przy samym brzegu, pochylając nad wodą i w milczeniu wpatrując w spokojną taflę. Dostrzegła swoje odbicie, na moment zamierając i bezmyślnie wpatrując we własną twarz. Była blada i zapłakana, wyglądając przy tym tak żałośnie, że momentalnie zapragnęła odwrócić wzrok. W tamtej chwili z powodzeniem mogłaby uchodzić za wampira albo… Cóż, trupa.
Możliwe, że jednak była martwa.
Niepewnie wyciągnęła rękę, by zanurzyć ją w przyjemnie chłodnej wodzie. Ta jak na zawołanie zabarwiła się na czerwono – tylko na chwilę, bo krew momentalnie się rozproszyła i zniknęła, ale Leana i tak się wzdrygnęła, zaniepokojona. Otarła twarz, choć w ten sposób próbując doprowadzić się do porządku, chociaż wątpiła, by to jakkolwiek pomogło. Podejrzewała, że pozostałe kobiety i tak miały się przerazić na jej widok, o ile w ogóle mogła wykrzesać z siebie choć odrobinę siły, by ruszyć dalej.
Nie wyobrażała sobie, że miałaby zrobić choć krok więcej. Tkwiła w bezruchu, wciąż bezmyślnie wpatrując w jezioro. Skupiała się na oddychaniu, choć to nadal przychodziło jej z trudem, niosąc ze sobą co najwyżej wciąż dający się kobiecie we znaki ból.
Dlaczego? Dlaczego musiał do tego dość i…?
Dlaczego?
Z jękiem pochyliła się nad wodą, zrezygnowana. To, że popełniła błąd uprzytomniła sobie w chwili, w której pociemniało jej pod oczami.
A potem po prostu straciła równowagę i po raz kolejny otoczyła ją ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa