Leana
Aż zachłysnęła się powietrzem.
Ból ją oszołomił, pojawiając się z opóźnieniem. Zesztywniała,
instynktownie próbując się wyrwać, ale uścisk Ciemności okazał się zbyt silny,
by było to możliwe. Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w jego twarz,
podczas gdy obraz zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Strach przybrał na
sile, ale wydawał się niczym w porównaniu z oszołomieniem, które
momentalnie poczuła.
Dlaczego?
To było
pierwsze pytanie, które w naturalny sposób zapragnęła zadać. Ostatecznie
wyrwał jej się cichy, zdławiony jęk, kiedy zakrztusiła się własną krwią. Zaraz
po tym grunt umknął Leanie spod nóg, chociaż nie upadła, wciąż podtrzymywana
przez tulącą ją do siebie istotę. Zapach własnej krwi przyprawiał ją o mdłości,
ale również to wydawało się dziać gdzieś poza nią, odległe i pozbawione
jakiegokolwiek znaczenia.
Właściwie
nie zarejestrowała momentu, w którym Ciemność z największą
ostrożnością ułożył ją na ziemi. Chociaż niewiele potrafiła zrozumieć z tego,
co działo się wokół niej, zdążyła zauważyć, że się uśmiechał. Nawet w tej
sytuacji jego twarz promieniała, a oczy błyszczały jakby radośnie, choć to
równie dobrze mogło być wyłącznie wytworem jej wyobraźni. Ten uśmiech zresztą
jawił jej się jako coś nienaturalnego – zbyt zimnego i nieludzkiego, by
mogło być prawdziwe. Spoglądał na nią z góry, spokojny i wyrachowany,
jakby w tym, co robił, nie było nic wartego uwagi.
– Cii… Nic
złego się nie dzieje – zapewnił cicho, niemalże z czułością. Miała problem
ze skupieniem na poszczególnych słowach, wciąż walcząc o możliwość
złapania tchu. – Twoja pomoc jest dla mnie bezcenna, Leano.
Otworzyła i zamknęła
usta, wciąż nie będąc w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa.
Poczuła wilgoć na twarzy, ale nie była w stanie stwierdzić czy to łzy, czy
może stróżka krwi, która wypłynęła z jej ust. Krztusiła się, zresztą dłoń
Ciemności wciąż tkwiła w jej ciele, idealnie wpasowując się gdzieś między
żebrami. Niemalże czuła zaciskające się wokół jej serca palce, choć wciąż nie
rozumiała, czym zasłużyła sobie na to, by potraktował ją w taki sposób.
Nie
pamiętała, by kiedykolwiek skrzywdził którąkolwiek z nich. Nieważne jak
zły by nie był, przez wieki nie zdarzyło się, żeby pozbawił którąś z kobiet
życia. Zawsze powtarzał, że były wyjątkowe – idealna kolekcja, o którą
dbał, zapewniając im wszystko, czego mogłyby potrzebować. Tylko Beatrycze tego
nie rozumiała, opierając się na wszystkie możliwe sposoby, ale nawet na jej
zachowanie Ciemność zawsze wydawał się patrzeć przez palce.
Gorycz
wróciła, nader żywa i tak intensywna, że Leana nawet w takim stanie
nie była w stanie tego uczucia zignorować. Nie zrobiła niczego złego, a jednak
to ją z jakiegoś powodu spotykała kara. Nie pojmowała tego i w gruncie
rzeczy wcale nie chciała zrozumieć, ale…
– Och,
wierz mi, że nie robiłbym tego, gdyby istniała inna możliwość. Każda z was
jest dla mnie równie wyjątkowa. – Głos Ciemności doszedł do niej jakby z oddali,
przytłumiony i coraz trudniejszy do zrozumienia. Ale przede wszystkim
spokojny. Brzmiało to tak, jakby właśnie dyskutowali na temat równie neutralny,
co pogoda. – Nie zabiję cię. Nie śmiałbym, moja droga.
Zawahała
się, jeszcze bardziej wytrącona z równowagi tymi słowami. Niczego już nie
rozumiała, a już na pewno nie potrafiła uwierzyć w jego zapewnienia.
Jeśli nie czekała jej śmierć, to co takiego? Gdyby wciąż była człowiekiem,
najpewniej już pozbawiłby ją życia. Dopiero w tamtej chwili Leana zaczęła
zastanawiać się nad tym, czy ona albo którakolwiek z jej krewnych w ogóle
mogły umrzeć. Jakoś nie wątpiła, że Ciemność wiedziałaby, w jaki sposób
pozbyć się niepokornej duszy, którą osobiście umieścił w tym miejscu. To
on ustalał reguły, więc najpewniej wiedziałby, w jaki sposób urządzić im
prawdziwe piekło, a może nawet zabić – tym razem definitywnie.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że czuła się żywa – przynajmniej na razie. Ból był
prawdziwy, tak jak i wsiąkająca w ziemię krew. Krzywdził ją, zaś to,
że w ogóle była w stanie czuć, jednoznacznie świadczyło o tym,
że jednak była żywa. Możliwe, że wszystko w rzeczywistości stanowiło
równie wielką iluzję, co i cały ten świat, ale dla Leany było to najmniej
istotne. Czuła się zdradzona, tak bardzo, że ta świadomość sprawiała jej
większy ból od jakiejkolwiek fizycznej rany.
Skupienie
się na twarzy pochylonej nad nią istoty kosztowało ją coraz więcej energii.
Czuła, że wciąż jej dotykał, wolną ręką raz po raz przeczesując jej włosy
palcami. Trzymał ją w ramionach, prawie jak kochanek, choć Leana nie
czerpała z tego nawet cienia przyjemności. Wątpiła zresztą, by ze strony
Ciemności w grę wchodziły jakiekolwiek ciepłe uczucia.
Właśnie
wtedy w pełni do niej dotarło, że nigdy tak naprawdę mu na nich nie
zależało. Były kolekcją, choć nie pojmowała, co zadecydowało o tym, że
zdecydował się właśnie na nie. Być może to był rodzaj jakiejś chorej gry – nie
miała pojęcia i tak naprawdę wcale nie chciała tego widzieć. W równym
stopniu nie rozumiała jakim cudem tak długo wszystkie pozwalały się zwozić. Ta
istota była doskonała; wabiła i kusiła, owijając sobie je wokół palca z taką
wprawą, że było to niemalże przerażające.
Jej myśli
wirowały, mieszając się ze sobą i niezmiennie się rozpraszając. Już nie
widziała Ciemności, zbytnio wymęczona, by skupić się na czymkolwiek konkretnym.
Wiedziała jedynie, że wciąż leżała na ziemi, najpewniej w szybko
powiększającej się kałuży z jej własnej krwi. Ta wydawała się być
wszędzie, nie tylko wsiąkając we włosy i ubranie, ale również
pozostawiając dziwny metaliczny posmak w ustach Leany. Wciąż się
krztusiła, ale już nie próbowała walczyć, w zamian balansując gdzieś na
granicy jawy i snu.
Gdzieś
jakby z oddali wciąż dochodził ją łagodny szept Ciemności, ale równie
dobrze mogła sobie to wyobrazić. I tak nie była w stanie zrozumieć
poszczególnych słów, świadoma wyłącznie co najwyżej pojedynczych, niełączących
się w żadną całość urywków. Podświadomie wciąż czekała na moment, w którym
pochylona nad nią istota w końcu zaciśnie palce na trzepocącym się w piersi
sercu i po prostu je wyrwie, ale nic podobnego się nie działo.
Właściwie
nie poczuła bólu, kiedy przeszywające ją ramię w końcu się wycofało.
Zmianę wyczuła wyłącznie dzięki temu, że nagle zaczęło jej się lżej oddychać. Natychmiast
zaczerpnęła powietrza, krzywiąc się i nagle zaczynając kaszleć. Zdołała z trudem
odwrócić głowę, zanim zwymiotowała krwią, próbując pozbyć się zalegającej w przełyku
i ustach posoki.
– Wystarczy
– usłyszała znów głos Ciemności. – To wszystko, co dla ciebie mam. Wiesz, czego
oczekuję.
Potrzebowała
dłuższej chwili, by zrozumieć, że nie zwracał się do niej. Gwałtowny dreszcz
wstrząsnął całym jej ciałem, zwłaszcza gdy uprzytomniła sobie, że dookoła
zrobiło się nienaturalnie wręcz zimno. To równie dobrze mogło mieć związek ze
słabością i utratą krwi, a jednak coś w odczuwanym przez Leanę
chłodzie jasno dało jej o zrozumienia, że chodzi o coś więcej. Z drugiej
strony, przez myśl przeszło jej, że majaczyła. Czuła się jak we śnie, choć może
lepszym określeniem byłby koszmar, walcząc o zachowanie przytomności i to,
by na domiar złego nie zapaść się w pustkę.
Z trudem znów
przymusiła się do otwarcia oczu. W głowie jej wirowało, choć nie czuła się
aż tak słabo jak wcześniej. Zdołała nawet wychwycić ruch u swojego boku,
jednak gdy spojrzała w odpowiednią stronę, dostrzegła jedynie znikający
między drzewami cień. Strach pojawił się wkrótce po tym, gdy ciepłe palce na
czole. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, gdy zdołała skupić wzrok na twarzy
Ciemności i zauważyła jego niepokojący, pozbawiony jakichkolwiek głębszych
emocji uśmiech.
– Już nie
masz czym się przejmować, Leano – zapewnił cicho, odgarniając jej włosy z twarzy.
– Wkrótce znów będę miał was wszystkie przy sobie… Dzięki tobie. Wybacz mi, że
musiałem cię skrzywdzić, najdroższa, ale wkrótce sama przekonasz się, że to
cierpienie jest warte efektów.
Zanim
zdążyła zastanowić się nad sensem jego słów, znów pociemniało jej przed oczami.
Wkrótce po tym wszystko zniknęło, kiedy ostatecznie zapadła się w pustkę.
Nawet wtedy w pamięci majaczyły jej urywki usłyszanych słów i wspomnienie
znikającego między drzewami cienia. Przypominał mglista istotę, która
doprowadziła ją aż do tego miejsca, ale Leana nie mogła pozbyć się wrażenia, że
to nie był demon. Co więcej, coraz bardziej wątpiła w to, czy faktycznie
kogoś widziała.
Chciała
tego czy nie, już nie potrafiła wierzyć własnym zmysłom.
Dryfowała
gdzieś w mroku, nieustannie zapadając w pustkę. Niespójne myśli
mieszały się ze sobą, przypominając bardziej bełkot, aniżeli jakiekolwiek
składne słowa. Już nie miała pewności, czy Ciemność wciąż klęczy tuż obok niej,
czy może zostawił ją samą w lesie. Czułą się trochę jakby śniła, tak rzeczywista
i zagubiona wewnątrz samej siebie, że to wydawało się wręcz niemożliwe.
Wciąż balansowała gdzieś na krawędzi, gotowa przysiąc, że gdyby straciła
równowagę, wydarzyłoby się coś bardzo złego. Wiedziała, że powinna walczyć, ale
nie miała pojęcia jak i o co. Niczego już nie rozumiała, a już
na pewno nie pojmowała tego, jaki związek miały z tym ona oraz jej
cierpienie.
Naczynie…
Czy mówił o naczynie? Miała wrażenie, że to jedno słowo przewinęło się
pośród tych, które udało jej się zrozumieć. Z jakiegoś powodu nie dawało
jej spokoju, wypowiedziane przez Ciemność w wystarczająco specyficzny
sposób, by uznała je za ważne. Pozornie nie znaczyło nic, zwłaszcza że nie
potrafiła połączyć go z niczym innym z tego, co powiedział i zrobił,
nie zmieniało to jednak faktu, że…
Naczynie.
Naczynie i jej krew…
Miała
wrażenie, że budziła się kilkukrotnie, za każdym razem będąc w stanie
dostrzec wyłącznie rozciągające się nad nią pociemniałe niebo oraz baldachim
liści. Już nie widziała Ciemności, zwykle przytomna zbyt krótko, by określić,
czy ten wciąż przy niej czuwał. Z drugiej strony, może po prostu nie
chciała przyjąć do wiadomości tego, że po tym wszystkim naprawdę mógłby ją
zostawić samą, na dodatek w takim miejscu. Jakaś jej cząstka wciąż naiwnie
wierzyła, że dbał o nią zbyt mocno, by pozwolić sobie na coś takiego.
Skoro ona i jej krewne były takie ważne, przecież nie pozwoliłby jej
umrzeć, a tym bardziej nie zostawił ledwo żywej z daleka od
bezpiecznego miejsca.
Czy w ogóle
istniało coś takiego jak „bezpieczne miejsce”, zwłaszcza w świecie
stworzonym przez Ciemność? Nagle to z wątpiła,
chcąc nie chcąc przyjmując do wiadomości to, co przecież wiedziała od samego
początku: że to on ustalał zasady.
A one były
co najwyżej marionetkami, które wykorzystywał wedle uznania.
Ta
świadomość bolała nawet bardziej niż wciąż krwawiąca, pulsująca ciepłem rana. W przypływie
świadomości zapragnęła jej dotknąć, by sprawdzić jak rozległe były obrażenia,
ale nie zdołała nawet unieść dłoni. Jej ciało wydawało się ważyć tonę, lgnąc ku
ziemi. Wciąż się zapadła, coraz niżej i niżej, nawet nie próbując z tym
uczuciem walczyć.
Gdzieś w jej
pamięci zamajaczyło kolejne, tym razem o wiele bardziej odległe
wspomnienie. Wróciło nagle, uderzając w nią z całą mocą, chociaż nie
sądziła, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Zapomniała, a może po prostu
chciała zapomnieć, jak najdalej spychając wspomnienia ludzkiego życia. Nie
chciała pamiętać, w jaki sposób umarła, a jednak przez moment znów
tego doświadczała – przerażona tkwiła w pustce, wykrwawiając się na śmierć
ze świadomością, że jedyna osoba, na która wówczas liczyła, po prostu ją
zostawiła.
Beatrycze
nie przyszła. Teraz z kolei Leana po raz kolejny cierpiała tylko dlatego,
że siostra ją zawiodła.
Dlaczego…?
Nie
otrzymała odpowiedzi.
Kiedy otworzyła
oczy po raz kolejny, wciąż leżała na ziemi. Tym razem wszystko wokół wydawało
się wyraźniejsze i bardziej stabilne. Mimo wszystko miała problem z tym,
by uchwycić się przytomności i zdecydować na to, by zmusić obolałe ciało
do współpracy. Kiedy z trudem zmusiła ciało do współpracy, okręcając się
tak, żeby wesprzeć się na łokciach, przekonała się, że była sama. Ciemność
zniknęła, ale to odkrycie w najmniejszym stopniu Leany nie zaskoczyło. Z nutą
gorycz pomyślała, że przecież mogła się tego spodziewać.
Aż syknęła,
gdy przy próbie ruchu ból przybrał na sile. Zacisnęła zęby, mimo wszystko
próbując się podnieść, chociaż ciało wciąż odmawiało jej posłuszeństwa.
Gwałtownie zassała powietrze przez zaciśnięte zęby, jednocześnie próbując
uchwycić równowagę przy pomocy najbliżej rosnącego drzewa. Stanęła na nogi, by
po chwili z jękiem opaść na kolana, zginając się przy tym wpół. Obie
dłonie przycisnęła do piersi, dokładnie w miejscu, w którym zraniła
ją Ciemność, choć kiedy Leana skupiła się na ranie, nie wyczuła niczego, co
świadczyłoby o tym, że ktokolwiek mógł próbować wydrzeć jej serce z klatki
piersiowej.
Pełna
wątpliwości, spojrzała na swoją pokrwawioną sukienkę. Rozdarty materiał
potwierdzał, że to, co ją spotkało, było prawdziwe, a jednak gdy spojrzała
się piersi, odkryła, że rana nie wyglądała aż tak źle. Krew już nie płynęła,
zaś miejsce, które – przynajmniej zgodnie z jej wyobrażeniem – powinno być
otwartą, ziejąca dziurą, wyglądało na częściowo zaleczone. Wszystko wskazywało
na to, że Ciemność w istocie nie chciała jej zabić, ale Leana wcale nie
poczuła się z tą świadomością lepiej.
Zachwiała
się, gdy raz jeszcze spróbowała poderwać się do pionu. Tym razem udało jej się
utrzymać w pionie, choć nogi miała jak z waty. Ostrożnie zrobiła krok
naprzód, a potem następny, by po chwili wylądować na najbliższym drzewie.
Łzy popłynęły po jej już i tak wilgotnych policzkach, nie tyle z bólu,
co narastającej z każdą kolejną sekundą frustracji. Czuła targające nią
mdłości, ale nie miała czym zwymiotować. Unosząca się w powietrzu słodycz
jej własnej krwi również nie pomagała, Leana zaś przez moment miała wrażenie,
że niewiele brakuje, by znów zapadła się w pustkę.
Zacisnęła
powieki, próbując się uspokoić. Wciąż przytrzymując się drzewa, wolną ręką
otarła łzy, próbując powstrzymać się od płaczu. Musiała wziąć się w garść i spróbować
stąd wyciągać. Nie miała pojęcia, gdzie była, a tym bardziej jak miała
dotrzeć do domu, ale nie mogła tkwić w miejscu i czekać na pomoc.
Starając się nie myśleć o bólu i beznadziejnym położeniu, krok za
krokiem ruszyła przed siebie, na oślep zagłębiając się w gęstwinę.
To
przypominało koszmar na jawie. Co chwilę przystawała, krzywiąc się i starając
nie upaść. Przytrzymywała się drzew, przemieszczając od jednego do drugiego,
byleby utrzymać się w pionie. Czuła, że wciąż krwawi, ale wolała tego nie
sprawdzać, tak jak i starała się nie myśleć, że tak naprawdę od dawna
powinna być martwa. W głowie wciąż miała pustkę, ale to wciąż wydawało się
lepsze, niż gdy zaczęła rozpamiętywać to, co się wydarzyło. Wystarczyło, że już
i tak czuła się tak, jakby rozpadała się na kawałeczki – coraz bardziej i bardziej,
ogarnięta przy tym nieopisaną wręcz goryczą.
Beatrycze.
To wszystko przez Beatrycze…
Naczynie. Moja krew. Znikający między
drzewami cień.
Co to oznaczało?
Nie miała pojęcia i tak naprawdę nie miała siły się nad tym zastanawiać. Z trudem
posuwała się naprzód, z uporem stawiając kolejne kroki, nawet gdy jej
ciało stanowczo przed tym protestowało. Poruszała się trochę jak w transie,
sama niepewna jakim cudem w ogóle była w stanie zmusić się do ruchu. Kolejny
raz błądziła przed gęstwinę, próbując wypatrzeć cokolwiek znajomego, ale
miejsce to w niczym nie przypominało sadu, który widywała na co dzień. Miała
wrażenie, że wciąż tkwiła w tym samym punkcie, mimo ruchu wcale nie
posuwając się naprzód. Ta myśl wydała się kobiecie wręcz przerażająca,
podsycając już i tak dającą się Leanie we znaki panikę.
Pragnęła
zacząć krzyczeć, ale i na to nie miała siły. Przecież i tak nikt nie przyjdzie, pomyślała i coś w tych
słowach sprawiło, że poczuła się, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Jęknęła
cicho; zdławiony szloch wyrwał się w jej piersi, jednak był tak cichy i żałosny,
że i tak nikt nie miałby szansy jej usłyszeć. Wątpiła zresztą, by
ktokolwiek znajdował się w okolicy. Żadna z nich nie zabrnęła tak
daleko, bo i Ciemność nigdy nie dała im dostępu do tego miejsca,
ograniczając okolicę pod każdym możliwym względem. W tamtej chwili Leana
zwątpiła w to, czy w ogóle miała mieć szansę wydostać się z lasu,
ale nie potrafiła zmusić się do zatrzymania, wręcz z jeszcze większym
uporem prąc przed siebie. Gdyby mogła, pobiegłaby, ale jej ciało stanowczo
protestowało nawet wtedy, gdy próbowała się wyprostować albo przejść choć kilka
kroków bez wspierania się o drzewa.
Obraz znów
zaczął rozmazywać jej się przed oczami. Zacisnęła powieki, czekając aż zawroty
głowy ustąpią. Rana pulsowała bólem, ale Leana powoli zaczynała do tego
przywykać. Ból wydawał się odległy i jakby nierzeczywisty, choć nie miała
pewności czy to znaczyło, że organizm wciąż się regenerował, czy że sam uczyła
się powoli ignorować podsuwane jej przez zmysły bodźce. Była w takim
stanie, że obie te możliwości wydawały się równie prawdopodobne.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim coś się zmieniło. W mroku widziała
niewiele, zresztą była tak zmęczona, że nie od razu zarejestrowała, że drzewa w końcu
zaczęły się przerzedzać. Zorientowała się dopiero w chwili, w której
odległości między kolejnymi pniami zaczęły być problematyczne. Zwolniła, musząc
wkładać więcej energii w to, by przemieszczać się z punktu do punku;
utrzymanie się w pionie było o wiele trudniejsze, niż mogłaby sobie
tego życzyć, przez co wciąż miała wrażenie, że niewiele brakowało, by znów
wylądowała na ziemi.
Jeszcze kawałek. Jeszcze trochę…
W chwili, w której
dostrzegła jezioro, omal się nie popłakała. W następnej sekundzie ciężko
padła na kolana, kuląc się i na krótką chwilę ukrywając twarz w dłoniach.
Oddychała szybko i płytko, wciąż mając wrażenie, że niewiele brakowało, by
straciła przytomność. Z obawą spojrzała przed siebie, niemalże
spodziewając się, że wszystko było co najwyżej wytworem jej wyobraźni i w każdej
chwili mogłoby zniknąć, jednak szybko przekonała się, że jezioro wciąż tam
było. Wyraźnie widziała spokojną wodę, w której odbijały się jasne
refleksy widniejącego na niebie księżyca.
Leana
otarła oczy. Z trudem podniosła się, by zrobić jeszcze kilka kroków
naprzód. Zatrzymała się przy samym brzegu, pochylając nad wodą i w milczeniu
wpatrując w spokojną taflę. Dostrzegła swoje odbicie, na moment zamierając
i bezmyślnie wpatrując we własną twarz. Była blada i zapłakana, wyglądając
przy tym tak żałośnie, że momentalnie zapragnęła odwrócić wzrok. W tamtej chwili
z powodzeniem mogłaby uchodzić za wampira albo… Cóż, trupa.
Możliwe, że
jednak była martwa.
Niepewnie
wyciągnęła rękę, by zanurzyć ją w przyjemnie chłodnej wodzie. Ta jak na
zawołanie zabarwiła się na czerwono – tylko na chwilę, bo krew momentalnie się
rozproszyła i zniknęła, ale Leana i tak się wzdrygnęła, zaniepokojona.
Otarła twarz, choć w ten sposób próbując doprowadzić się do porządku, chociaż
wątpiła, by to jakkolwiek pomogło. Podejrzewała, że pozostałe kobiety i tak
miały się przerazić na jej widok, o ile w ogóle mogła wykrzesać z siebie
choć odrobinę siły, by ruszyć dalej.
Nie wyobrażała
sobie, że miałaby zrobić choć krok więcej. Tkwiła w bezruchu, wciąż bezmyślnie
wpatrując w jezioro. Skupiała się na oddychaniu, choć to nadal
przychodziło jej z trudem, niosąc ze sobą co najwyżej wciąż dający się
kobiecie we znaki ból.
Dlaczego? Dlaczego musiał do tego dość i…?
Dlaczego?
Z jękiem
pochyliła się nad wodą, zrezygnowana. To, że popełniła błąd uprzytomniła sobie w chwili,
w której pociemniało jej pod oczami.
A potem po
prostu straciła równowagę i po raz kolejny otoczyła ją ciemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz