Beatrycze
Wciąż miała problem z tym,
żeby się uspokoić. Czuła się trochę jak w transie, właściwie nie zwracając
uwagi ani na to, że wraz z Lawrence’em w końcu opuścili dom Cullenów,
ani na konieczność ponownej podróży przez miasto. Raz po raz rozpamiętywała to,
co się wydarzyło – począwszy od daru, którego wcale nie chciała, aż po scenę,
którą zrobiła Mira. I chociaż w tym wszystkim skupianie się na
sytuacji Eleny wydawało się o wiele prostsze, jej myśli raz po raz
uciekały ku tej bardziej skomplikowanej kwestii.
Pragnienie
zeszło gdzieś na dalszy plan, co w innej sytuacji może i byłoby
sprzyjające, ale Beatrycze nie była w stanie tego docenić. W milczeniu
wpatrywała się w przemykającą za oknem drogę, ale to działo się gdzieś
jakby poza nią, odległe i pozbawione znaczenia. Co prawda zanim samochód
dojechał do celu, zdążyła zapanować nad sobą na tyle, by nie mieć wrażenia, że w każdej
chwili mogłaby rozpaść się na kawałeczki przez nadmiar emocji, ale nadal daleko
było jej do tego, by poczuć się dobrze.
– Radości?
Wszystko w porządku?
Nie od razu
przeniosła wzrok na L. Wyprostowała się z wolna, dopiero po chwili będąc w stanie
zmusić się do poświęcenia mu uwagi. Zauważyła, że tkwili w miejscu, a wampir
obserwował ją w lusterku, na dodatek wcale nie tak delikatnie.
– A jak
sądzisz? – mruknęła, aż nazbyt świadoma, że i tak nie byłaby w stanie
go oszukać. – Jestem… rozbita.
– To
zauważyłem. Zastanawiam się po prostu czy… Cóż, sama rozumiesz – stwierdził,
chociaż to wcale nie było takie oczywiste. – W sąsiedztwie są ludzie. Może
nie powinienem zabierać cię tutaj już teraz, ale jakoś niekoniecznie mam ochotę
obserwować spotkanie z demonem.
– Ufam ci –
oznajmiła bez chwili wahania. – Jeśli spróbuję czegoś głupiego, zawsze możesz
mi przyłożyć – dodała, a wampir wywrócił oczami.
– Nawet tak
nie żartuj – obruszył się, w pośpiechu wysiadając z auta.
Obszedł
samochód, zanim zdążyłaby zastanowić się nad tym, w jakim był nastroju. Pewnie
ujęła jego dłoń, kiedy otworzył przed nią drzwiczki, tym samym dając jej do
zrozumienia, żeby wysiadła. Zacisnęła palce odrobinę mocniej, niż było to
konieczne, ale wolała nie ryzykować. Prawie natychmiast też wstrzymała oddech, z niejaką
obawą rozglądając się po pozornie spokojnej okolicy.
Lawrence
nie skomentował jej zachowania nawet słowem. Nie uspokoiło jej to, ale nie
chciała się nad tym zastanawiać, w zamian próbując skupić się na wampirze
oraz domu, którego nie widziała przez tyle czasu. Oczywiście nie zmienił się od
tego czasu, co było do przewidzenia, bo L. zdecydowanie nie miał głowy do
myślenia o przeprowadzce.
– Na pewno
wszystko gra? – usłyszała, więc krótko skinęła głową. Było o wiele lepiej,
niż mogłaby się spodziewać. – To świetnie, bo nie mam żadnych zapasów. Nie
tutaj… Ale Sage na pewno nam coś podrzuci, jeśli dam mu znać.
– Tak
uważasz? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
Przez twarz
Lawrence’a przemknął cień.
– Jeśli ty
go poprosisz, to na pewno – powiedział w końcu. Beatrycze westchnęła, z niedowierzaniem
potrząsając głową.
– Nie
podoba mi się wykorzystywanie Sage’a – wymamrotała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– To nie
jest „wykorzystywanie”. On cię uwielbia, co raczej sam pokazał. – Lawrence
otworzył drzwi i przesunął się, by puścić ją przodem. – Zresztą to raczej
coś dla wspólnego dobra, nie uważasz?
Puściła
jego słowa mimo uszu, zbytnio zaniepokoją tym, co z nich wynikało. Jasne,
że brał pod uwagę to, że jednak mogła stracić kontrolę. Ledwo powstrzymała
cisnące jej się na usta przekleństwo, kiedy na samą myśl o krwi, zapiekło
ją gardło. Polowanie pomogło, nawet jeśli zwierzęca posoka wydawała się niczym w porównaniu
o tej z woreczka, ale mimo wszystko…
W pośpiechu
weszła do domu, próbując skupić się na miejscu, w którym się znajdowali. Wewnątrz
panował przyjemny półmrok, ciemność zresztą w najmniejszym stopniu nie
ograniczała wyostrzonych zmysłów. Dom był pusty i najpewniej zimny, jednak
tym razem nie dawało jej się to we znaki. Spokojnie mogła czuwać choćby do
rana, co jak najbardziej było Beatrycze na rękę.
– Tym razem
zostawiłeś Carlisle’owi adres, czy znów powinnam oczekiwać dziesiątek
telefonów, jeśli za długo nas nie będzie? – zapytała, zaciskając dłoń na
poręczy schodów.
– Po prostu
wyłącz komórkę – zaproponował usłużnie.
Prychnęła.
No, oczywiście! Zresztą czego innego mogła się po nim spodziewać? Jakoś nie
miała wątpliwości, że mówił poważnie, przynajmniej w tej kwestii. Z cichym
westchnieniem wzniosła oczy ku górze, w duchu modląc się o cierpliwość.
Wiedziała, że z Lawrence’em nie może być prosto, ale i tak wolałaby,
żeby współpracował.
– Martwią
się – przypomniała mu usłużnie.
Spojrzał na
nią z zaciekawieniem.
– Czym? Że
cię zagryzę? – zasugerował, odsłaniając zęby w nieco drapieżnym uśmiechu. –
Bo raczej nie tym, że to zadziała w drugą stronę, choć mogłoby.
– Musisz
być taki złośliwy?
– To nie
złośliwość, tylko fakt. Wciąż jesteś tą silniejszą – uświadomił ją ze spokojem.
– Swoją drogą, to nawet zabawne.
Jedynie
potrząsnęła głową. Nie, zdecydowanie nie myślała tymi samymi kategoriami. Wręcz
przeciwnie – wręcz przerażało ją to, co być może mogła zrobić, gdyby zbytnio
się zapędziła. Zwłaszcza po tym, czego się dowiedziała, te kwestia nie dawała
jej spokoju.
Coś
ścisnęło ją w gardle, bynajmniej nie za sprawą ciągłego pragnienia.
Zamyśliła się, pustym wzrokiem wpatrując w bliżej nieokreślony punkt
przestrzeni. Kwestia sprowadzenia Eleazara, który podobno był w stanie
określić każdy dar, wciąż pozostawała aktualna, chociaż to miało zająć kilka
dni, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Bo przecież tak naprawdę
wiedziała i wcale nie była pewna, czy chciała otrzymać potwierdzenie.
– Sprawiłem
ci przykrość? – zaniepokoił się Lawrence. Natychmiast przeniosła na niego
wzrok. – Wydajesz się… przygnębiona.
– A jaka
mam być? – zapytała cicho, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi. – Jak bardzo
jestem do niej podobna?
– Na litość
bogini… – jęknął.
Nawet nie
drgnęła, kiedy zmaterializował się tuż obok niej. To z pewnością była
jedna z zalet nieśmiertelności, bo miała serdecznie dość wzdrygania się za
każdym razem, gdy któreś z bliskich zaskakiwało ją prędkością, z jaką
się poruszali. Tym razem nadążała za Lawrence’em, w pełni świadoma zarówno
tego, że się do niej zbliżył, jak i sposób, w jaki przygarnął ją do
siebie, bezceremonialnie biorąc w ramiona.
W gruncie
rzeczy mogła się tego spodziewać. Mimo wszystko milczała, pozwalając, by wampir
trzymał ją w swoich objęciach, spoglądając jej w twarz tak stanowczo,
że przez krwistą barwę jego tęczówek zaczęła czuć się nieswojo.
– Jesteś
spokrewniona z Isobel. Tak, to zrozumiałem – oznajmił, nie kryjąc
zniecierpliwienia. – No i co z tego?
– Wydaje mi
się, że dużo.
Wywrócił
oczami. Przez moment wyglądał wręcz tak, jakby chciał na nią warknąć, chociaż
Beatrycze nie wyobrażała sobie, że mógłby to zrobić. Poczuła, że palce
mężczyzny bardziej stanowczo zacisnęły się na jej barkach, ale nie uznała tego
za jakkolwiek nieprzyjemne doświadczenie. Potrzeba było czegoś więcej, by
zdołał ją skrzywdzić, zwłaszcza przypadkiem.
– Ja za to
sądzę, że przesadzasz. Już i tak mamy dość powodów do niepokoju, więc
przestań wyszukiwać nowe. – L. z uwagą zmierzył ją wzrokiem. – Masz dar. I to
cholernie przydatny. Tyle w temacie.
Mówił do
niej trochę jak do dziecka, krótkimi i składnymi zdaniami, jakby sądził,
że mogłaby mieć problem ze zrozumieniem ich. Uniosła brwi, sama niepewna, w jaki
sposób powinna zareagować. Być może miał rację, ale niezależnie od wszystkiego,
nie potrafiła ot tak zacząć udawać, że wszystko było w porządku. Nie,
skoro się bała.
– Przejmuję
cudze zdolności. Tak jak ona – przypomniała spiętym tonem. – Nie powiesz mi, że
to normalne.
– A który
dar jest normalny?
– Wiesz, że
nie o to mi chodzi – zniecierpliwiła się. – Ja po prostu… W porządku,
dobra. To faktycznie wydaje się praktyczne – przyznała niechętnie. – Ale co,
jeśli za którymś razem zrobię coś, czego nie powinnam? Nie panuję nad tym!
– Więc się
nauczysz – stwierdził, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Na moje
sprawa jest bardzo prosta. Potrzebujesz czegoś, co należy do utalentowanej
osoby, by przejąć jej zdolności. Jeśli nie chcesz tego robić, nie dotykaj
nieswoich rzeczy.
– Jesteś
cholernie pomocy.
Uśmiechnął
się w nieco złośliwy sposób.
– A ty
zaczynasz przeklinać. Nie pasuje ci to. – Zawahał się na dłuższą chwilę. –
Wracając do tematu… Naprawdę uważasz, że to takie proste? Niektórym lata
zajmuje opanowanie konkretnych umiejętności. Nawet gdybyś dorwała się do czegoś
niebezpiecznego, nie sądzę, żebyś mogła od razu zamienić się w maszynę do
zabijania.
Z jękiem
oswobodziła się z jego objęć. Pozwolił jej na to, jak gdyby nigdy nic
ruszając za nią, kiedy popędziła na piętro, machinalnie przeskakując po kilka
stopni na raz. W głowie miała mętlik, nie pierwszy raz zresztą, uczucie to
jednak i tak dawało się Beatrycze we znaki. Zachowanie Lawrence’a tym
bardziej, zwłaszcza że powoli doprowadzał ją do szału. Z jednej strony
chciała mu wierzyć, z drugiej nie potrafiła, mimowolnie zastanawiając się
nad tym, co mogłoby pójść nie tak.
Skąd mógł
wiedzieć, że nie była w stanie nikogo skrzywdzić? Przejmowanie zdolności,
których nie rozumiała, a już na pewno nie potrafiła przewidzieć ich działania,
zdecydowanie nie było czymś mało znaczącym. Do tej pory pamiętała jak
oszołomiona czuła się, kiedy zaatakowały ją cudze emocje, o nagłych
wizjach nie wspominając. Przebrała się przed wyjściem, tym razem biorąc coś od
Rosalie, bo to wydawało się dość bezpiecznym rozwiązaniem, ale wcale nie czuła
się dzięki temu spokojniejsza. Wręcz przeciwnie – była chwiejna, kolejny raz
ledwo panując nad sobą i odruchami.
Zawahała
się, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że znów robiła coś, czego
przecież nade wszystko chciała uniknąć. Miotała się, mimo usilnych starań nie
będąc w stanie nad sobą zapanować. Chciała na spokojnie podejść do tego,
co mówił Lawrence, ale nie potrafiła, w zamian balansując gdzieś na
granicy wybuchu. Ten stan utrzymywał się niemalże przez cały czas, a Beatrycze
wciąż zadziwiało to, jak łatwo potrafiła przejść ze względnego spokoju do
sytuacji, w której wręcz drżała przez nadmiar emocji.
Nogi same
powiodły ją do pokoju, który jak nic został przygotowany z myślą o tym,
by urządzić go jako sypialnię. Oczywiście wciąż nie było mebli, ale to nie
miało dla niej znaczenia, bo tym mieli zająć się później. Zresztą tym razem nie
potrzebowała miejsca do spania, najzwyczajniej w świecie nie będąc już
fizycznie w stanie zmrużyć oka. Nie zmieniało to faktu, że z łatwością
mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób chciałaby urządzić to miejsce, gdy
już wszystko uspokoiłoby się na tyle, by mogła pozwolić sobie na zajmowanie tak
przyziemnymi kwestiami.
Brązy… Miał rację, kiedy mówił mi o brązach,
pomyślała, choć jak przez mgłę pamiętała, o czym rozmawiali, gdy byli tu
po raz ostatni. Z drugiej strony, wtedy padło dość ważnych słów, by
zapomnienie w czym rzecz nie było możliwe. Chociaż od tamtego czasu minęły
zaledwie tygodnie, Beatrycze poczuła się tak, jakby wspominała coś, co mało
miejsce całe wieki wcześniej.
Wtedy nie
pamiętała niczego, próbując zrozumieć coś, co bez tych wspomnień nie miało
racji bytu. Miłość do Lawrence’a, wszystko co wiązało się z jego
zachowaniem względem niej…
Zacisnęła
usta. Machinalnie ruszyła ku balkonowi, mimo wątpliwości decydując się wyjść na
zewnątrz. Zacisnęła dłonie na barierce, w milczeniu spoglądając w zachmurzone
niebo, zupełnie jakby mogła dopatrzeć się w nim czegoś kojącego. Wciąż
bała się odetchnąć, woląc nie ryzykować, że przypadkiem mogłaby wyczuć coś,
czego nie powinna. Jej myśli plątały się, uciekając w najróżniejszych
kierunkach, nie tylko związanych z darem czy Isobel, ale również tym
domem. Pamiętała, jak pocałowali się w tym miejscu, a później…
–
Beatrycze?
Było coś specyficznego
w sposobie, w jaki Lawrence za każdym razem wypowiadał jej imię. Nie
spojrzała na niego, ale zdołała się uśmiechnąć, czując znajome dłonie, które
jak na zawołanie wylądowały na jej biodrach. Nie zaprotestowała, kiedy wampir
musnął wargami jej kark – najpierw raz, a później ponownie, tym samym
skutecznie przyprawiając Beatrycze o dreszcze. Lekko przekrzywiła głowę,
świadoma wyłącznie przyjemnego ciepła, które rozeszło się po całym jej ciele,
niosąc ze sobą jakże upragnione ukojenie.
– Nie
rozmawiajmy już o tym, w porządku? – poprosiła cicho.
Nie
widziała twarzy Lawrence’a, ale i tak była pewna, że mu ulżyło.
– Jak sobie
życzysz.
Z wolna
odwróciła się, niemalże wpadając mu w ramiona. Przez moment poczuła się
bezpieczna, gotowa wręcz przysiąc, że nagle wszystko wróciło na swoje miejsce.
Wiedziała, że to nie działało w ten sposób, ale oszukiwanie się i choćby
chwilowy spokój, były tego warte.
W gruncie
rzeczy tylko czekała na moment, w który zdecydowałby się ją pocałować.
Natychmiast odwzajemniła się, przysuwając bliżej i zarzucając mu ramiona
na szyję. Oddech znacznie jej przyśpieszył, urywany i płytki, ale tym
razem nie obawiała się tego, co mogłaby poczuć. Dookoła czuła wyłącznie słodki
zapach Lawrence’a, skutecznie maskujący wszystko inne.
– Znów wejdziemy
na dach? – poprosiła nieco zachrypniętym głosem. – Podobało mi się ostatnim
razem.
Reakcja
była natychmiastowa. Mocniej objęła go za szyję, kiedy bezceremonialnie porwał
ją na ręce, bez większych przeszkód wybijając się wyżej. Przez krótką chwilę pomyślała,
że nie byłoby dobrze, gdyby ktoś ich zauważył, ale po chwili wahania doszła do
wniosku, że to tak naprawdę nie miało znaczenia. Lawrence nie obawiał się tego,
ze mogliby zostać przyłapani – nie ze swoimi zdolnościami, które skutecznie
pozwalały mu manipulowanie umysłami tych, którzy jawili się jako potencjalne
niebezpieczeństwo.
W milczeniu
ułożyła się u jego boku. Znów spojrzała w niebo, tym razem mogąc
swobodnie leżeć i patrzeć na ciężkie, zwiastujące rychłe opady chmury. Na
sobie miała tylko cienką bluzkę, którą dała jej Rose, ale nie obawiała się
niskiej temperatury. W gruncie rzeczy nie musiała przejmować się niczym,
co mogłaby uznać za jakąkolwiek ludzką słabostkę.
–
Chciałabym, żeby to było takie proste – wyszeptała.
Lawrence
objął ją, raz po raz palcami przeczesując jej włosy. Zawahał się, ale
ostatecznie zdecydował podjąć temat.
– Co
takiego?
Wzruszyła
ramionami.
– Wszystko
– powiedziała wprost, choć wiedziała, że to brzmiało tak, jakby było pozbawione
sensu. – Nawet jeśli teraz się gubię… Chciałabym udawać, że będzie lepiej.
Wróciłam, nabiorę kontroli i… to wszystko.
– Przecież
tak właśnie będzie – zapewnił natychmiast.
Westchnęła
cicho. To brzmiało jak piękne kłamstwo, w które nade wszystko pragnęła
uwierzyć. Chciała udawać, że w istocie wystarczy wiara, że tak będzie, by
pewne rzeczy się urzeczywistniły. W końcu to powinno wyglądać w ten
sposób. Zwłaszcza teraz, gdy znała prawdę o Ophelii i tym, co dla
władzy zrobiła Isobel, czuła się tak, jakby ktoś ją oszukał. Poczucie
niesprawiedliwości dawało jej się we znaki, w palący sposób uświadamiając,
jak bardzo to wszystko było niesprawiedliwe.
Nikt nie
miał prawa wyrywać jej z życia, które wiodła. To tyczyło się wszystkich
dusz, które przez wieki kolekcjonowała Ciemność. Przez obietnice, na złożenie
której żadna z nich nie miała wpływu, cierpiały wszystkie – i to
tylko dlatego, że wampira królowa kiedyś zapragnęła władzy.
To nie było
uczciwe.
Żadna z nich
nigdy nie powinna umrzeć z tego powodu…
Zadrżała,
czując muśnięcie palców Lawrence’a po wewnętrznej stronie ręki. Dotykał jej z czułością,
pozwalając, by się rozluźniła, choć wciąż nie była w stanie wyzbyć się
niechcianych emocji. Próbowała nad tym zapanować, ale dobrze wiedziała, że to
strata czasu. Gdyby choć po części potrafiła zapanować nad własnymi uczuciami, nie
czułaby się aż do tego stopnia rozbita.
– Kiedy? – Wysiliła
się na uśmiech, ale czuła, że wyszedł jej wyjątkowo marnie. – Ciemność o mnie
nie zapomni. Oboje to wiemy.
– Mówiłaś,
że… dał ci zadanie – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– On albo
Ophelia – poprawiła go pośpiesznie. – Mam wrażenie, że znów muszę gonić za
snem. A teraz nawet nie mam pojęcia, od czego powinnam zacząć.
Z uporem
wpatrywała się w niebo, nie chcąc pozwolić, by zauważył, jak bardzo czuła
się z tego powodu przerażona. Cokolwiek by się nie stało, pozostawała
bezradna. I bała się, zwłaszcza po wypowiedzeniu tych słów na głos pojmując,
że kolejny raz utknęła w martwym punkcie. Chociaż wcześniej wierzyła, że
odzyskanie wspomnień cokolwiek ułatwi, w tej jednej kwestii pozostawała
równie bezradna, co i na samym początku.
– Cokolwiek
myślisz, przestań w tej chwili – doszedł ją wyraźnie podenerwowany głos Lawrence’a.
– I nie kłam mi więcej. Nie po to ściągnąłem cię z zaświatów, by znów
pozwolić, byś odeszła – oznajmił z takim przekonaniem, że przez moment
niemalże mu uwierzyła.
– L…
– Nie wiem
co zrobimy, ale znajdę jakieś rozwiązanie. Albo tę twoją Ophelię – przerwał jej
natychmiast. – Jeśli będę musiał, przycisnę demona. Nie obchodzi mnie, że nie
chciał się mieszać.
– Lawrence!
– powtórzyła, bardziej stanowczo.
Puścił jej
sprzeciw mimo uszu.
– Oboje za
dużo poświęciliśmy, żebym teraz obojętnie czekał, aż on znowu cię dopadnie – obruszył
się wampir. – Obiecaj mi, Beatrycze. Cokolwiek będzie się działo, masz być ze
mną szczera.
– Chyba to
ja powinnam o to prosić – wymamrotała.
Rzucił jej
bliżej nieokreślone spojrzenie, bynajmniej nie sprawiając wrażenia urażonego.
Przez moment oboje trwali w ciszy, ale to wydawało się właściwe, zwłaszcza
że w jego objęciach czuła się bezpieczna. Co prawda wciąż nie docierało do
niej to, że miałaby gonić za snem, ale z drugiej strony…
Nagle usiadła,
prostując się niczym struna.
– Co jest? –
doszedł ją wyraźnie zaniepokojony głos. – Zobaczyłaś coś? Czy on znowu…?
– Nie – zapewniła
pośpiesznie. – Ja po prostu… nad czymś się zastanawiam – wyjaśniła lakonicznie,
z opóźnieniem przenosząc wzrok na jego twarz.
– Nad czym?
Beatrycze, na litość bogini, którą wszyscy tak wielbią…
Jedynie potrząsnęła
głową. Nie odpowiedziała od razu, potrzebując kilku kolejnych sekund, by
spróbować zebrać myśli i poukładać sobie wszystko w głowie.
– Podejrzewam,
że to głupie. Takie mi się wydaje, ale… Cóż, pomyślałam o Jocelyne –
wyjaśniła w końcu. Zaraz po tym westchnęła, bo Lawrence spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Do mnie dotarła, chociaż był taki moment, kiedy sądziłam, że to niemożliwe.
Zastanawiałam się, czy nie byłaby w stanie odszukać również Ophelii.
Na dłuższą
chwilę zapanowała wymowna, wręcz nieprzenikniona cisza. To wystarczyło, by
zaczęła żałować, że nie była w stanie przeniknąć umysłu wpatrzonego w nią
wampira. Nie potrafiła nawet stwierdzić, czy przypadkiem nie zaczynał dochodzić
do wniosku, że jednak postradała zmysły, zwłaszcza że perspektywa proszenia
Joce, by znowu przeniknęła w zaświaty, zdecydowanie nie brzmiała jak dobry
pomysł.
– Mam
wrażenie, że za którymś razem Renesmee mnie zabije – oznajmił nagle L. Uniosła
brwi, sama niepewna, w jaki sposób zareagować na jego słowa. – O ile
wcześniej zdoła się obudzić.
– To nie
było śmieszne – obruszyła się.
Pokręcił
głową.
– Nie miało
być – uświadomił ją ze spokojem. – Tak czy inaczej, ta mała wydaje się jedynym
sensownym pomysłem. Jeśli nie będziemy mieć wyboru…
Zadrżała, nagle
podenerwowana. Miała wrażenie, że nie powinna nawet o tym myśleć, a tym
bardziej brać takiej możliwości pod uwagę, ale to wydawało się silniejsze od
niej. Jakby nie patrzeć, gdyby już musieli roztrząsać wszystko praktycznie,
skorzystanie z umiejętności Jocelyne wydawało się najbardziej sensowne.
Zaczynam czuć się jak egoistyczny potwór,
westchnęła w duchu, nie pierwszy raz czując nieprzyjemny ucisk w gardle.
Próbowała opędzić się od niechcianych myśli, te jednak okazały się silniejsze
od niej. Tym gorzej czuła się z myślą, że Joce najpewniej i tak nie
byłaby w stanie odmówić. Skoro poszła za Lawrence’em i pozwoliła zabrać
się do Londynu, tym bardziej nie sprzeczałaby się z nią.
Beatrycze zamknęła
oczy, mocno zaciskając powieki, zupełnie jakby dzięki temu jakimś cudem mogła poczuć
się lepiej.
Nie zadziałało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz