18 lipca 2018

Czterdzieści siedem

Beatrycze
Wciąż miała problem z tym, żeby się uspokoić. Czuła się trochę jak w transie, właściwie nie zwracając uwagi ani na to, że wraz z Lawrence’em w końcu opuścili dom Cullenów, ani na konieczność ponownej podróży przez miasto. Raz po raz rozpamiętywała to, co się wydarzyło – począwszy od daru, którego wcale nie chciała, aż po scenę, którą zrobiła Mira. I chociaż w tym wszystkim skupianie się na sytuacji Eleny wydawało się o wiele prostsze, jej myśli raz po raz uciekały ku tej bardziej skomplikowanej kwestii.
Pragnienie zeszło gdzieś na dalszy plan, co w innej sytuacji może i byłoby sprzyjające, ale Beatrycze nie była w stanie tego docenić. W milczeniu wpatrywała się w przemykającą za oknem drogę, ale to działo się gdzieś jakby poza nią, odległe i pozbawione znaczenia. Co prawda zanim samochód dojechał do celu, zdążyła zapanować nad sobą na tyle, by nie mieć wrażenia, że w każdej chwili mogłaby rozpaść się na kawałeczki przez nadmiar emocji, ale nadal daleko było jej do tego, by poczuć się dobrze.
– Radości? Wszystko w porządku?
Nie od razu przeniosła wzrok na L. Wyprostowała się z wolna, dopiero po chwili będąc w stanie zmusić się do poświęcenia mu uwagi. Zauważyła, że tkwili w miejscu, a wampir obserwował ją w lusterku, na dodatek wcale nie tak delikatnie.
– A jak sądzisz? – mruknęła, aż nazbyt świadoma, że i tak nie byłaby w stanie go oszukać. – Jestem… rozbita.
– To zauważyłem. Zastanawiam się po prostu czy… Cóż, sama rozumiesz – stwierdził, chociaż to wcale nie było takie oczywiste. – W sąsiedztwie są ludzie. Może nie powinienem zabierać cię tutaj już teraz, ale jakoś niekoniecznie mam ochotę obserwować spotkanie z demonem.
– Ufam ci – oznajmiła bez chwili wahania. – Jeśli spróbuję czegoś głupiego, zawsze możesz mi przyłożyć – dodała, a wampir wywrócił oczami.
– Nawet tak nie żartuj – obruszył się, w pośpiechu wysiadając z auta.
Obszedł samochód, zanim zdążyłaby zastanowić się nad tym, w jakim był nastroju. Pewnie ujęła jego dłoń, kiedy otworzył przed nią drzwiczki, tym samym dając jej do zrozumienia, żeby wysiadła. Zacisnęła palce odrobinę mocniej, niż było to konieczne, ale wolała nie ryzykować. Prawie natychmiast też wstrzymała oddech, z niejaką obawą rozglądając się po pozornie spokojnej okolicy.
Lawrence nie skomentował jej zachowania nawet słowem. Nie uspokoiło jej to, ale nie chciała się nad tym zastanawiać, w zamian próbując skupić się na wampirze oraz domu, którego nie widziała przez tyle czasu. Oczywiście nie zmienił się od tego czasu, co było do przewidzenia, bo L. zdecydowanie nie miał głowy do myślenia o przeprowadzce.
– Na pewno wszystko gra? – usłyszała, więc krótko skinęła głową. Było o wiele lepiej, niż mogłaby się spodziewać. – To świetnie, bo nie mam żadnych zapasów. Nie tutaj… Ale Sage na pewno nam coś podrzuci, jeśli dam mu znać.
– Tak uważasz? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
Przez twarz Lawrence’a przemknął cień.
– Jeśli ty go poprosisz, to na pewno – powiedział w końcu. Beatrycze westchnęła, z niedowierzaniem potrząsając głową.
– Nie podoba mi się wykorzystywanie Sage’a – wymamrotała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– To nie jest „wykorzystywanie”. On cię uwielbia, co raczej sam pokazał. – Lawrence otworzył drzwi i przesunął się, by puścić ją przodem. – Zresztą to raczej coś dla wspólnego dobra, nie uważasz?
Puściła jego słowa mimo uszu, zbytnio zaniepokoją tym, co z nich wynikało. Jasne, że brał pod uwagę to, że jednak mogła stracić kontrolę. Ledwo powstrzymała cisnące jej się na usta przekleństwo, kiedy na samą myśl o krwi, zapiekło ją gardło. Polowanie pomogło, nawet jeśli zwierzęca posoka wydawała się niczym w porównaniu o tej z woreczka, ale mimo wszystko…
W pośpiechu weszła do domu, próbując skupić się na miejscu, w którym się znajdowali. Wewnątrz panował przyjemny półmrok, ciemność zresztą w najmniejszym stopniu nie ograniczała wyostrzonych zmysłów. Dom był pusty i najpewniej zimny, jednak tym razem nie dawało jej się to we znaki. Spokojnie mogła czuwać choćby do rana, co jak najbardziej było Beatrycze na rękę.
– Tym razem zostawiłeś Carlisle’owi adres, czy znów powinnam oczekiwać dziesiątek telefonów, jeśli za długo nas nie będzie? – zapytała, zaciskając dłoń na poręczy schodów.
– Po prostu wyłącz komórkę – zaproponował usłużnie.
Prychnęła. No, oczywiście! Zresztą czego innego mogła się po nim spodziewać? Jakoś nie miała wątpliwości, że mówił poważnie, przynajmniej w tej kwestii. Z cichym westchnieniem wzniosła oczy ku górze, w duchu modląc się o cierpliwość. Wiedziała, że z Lawrence’em nie może być prosto, ale i tak wolałaby, żeby współpracował.
– Martwią się – przypomniała mu usłużnie.
Spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Czym? Że cię zagryzę? – zasugerował, odsłaniając zęby w nieco drapieżnym uśmiechu. – Bo raczej nie tym, że to zadziała w drugą stronę, choć mogłoby.
– Musisz być taki złośliwy?
– To nie złośliwość, tylko fakt. Wciąż jesteś tą silniejszą – uświadomił ją ze spokojem. – Swoją drogą, to nawet zabawne.
Jedynie potrząsnęła głową. Nie, zdecydowanie nie myślała tymi samymi kategoriami. Wręcz przeciwnie – wręcz przerażało ją to, co być może mogła zrobić, gdyby zbytnio się zapędziła. Zwłaszcza po tym, czego się dowiedziała, te kwestia nie dawała jej spokoju.
Coś ścisnęło ją w gardle, bynajmniej nie za sprawą ciągłego pragnienia. Zamyśliła się, pustym wzrokiem wpatrując w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. Kwestia sprowadzenia Eleazara, który podobno był w stanie określić każdy dar, wciąż pozostawała aktualna, chociaż to miało zająć kilka dni, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Bo przecież tak naprawdę wiedziała i wcale nie była pewna, czy chciała otrzymać potwierdzenie.
– Sprawiłem ci przykrość? – zaniepokoił się Lawrence. Natychmiast przeniosła na niego wzrok. – Wydajesz się… przygnębiona.
– A jaka mam być? – zapytała cicho, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi. – Jak bardzo jestem do niej podobna?
– Na litość bogini… – jęknął.
Nawet nie drgnęła, kiedy zmaterializował się tuż obok niej. To z pewnością była jedna z zalet nieśmiertelności, bo miała serdecznie dość wzdrygania się za każdym razem, gdy któreś z bliskich zaskakiwało ją prędkością, z jaką się poruszali. Tym razem nadążała za Lawrence’em, w pełni świadoma zarówno tego, że się do niej zbliżył, jak i sposób, w jaki przygarnął ją do siebie, bezceremonialnie biorąc w ramiona.
W gruncie rzeczy mogła się tego spodziewać. Mimo wszystko milczała, pozwalając, by wampir trzymał ją w swoich objęciach, spoglądając jej w twarz tak stanowczo, że przez krwistą barwę jego tęczówek zaczęła czuć się nieswojo.
– Jesteś spokrewniona z Isobel. Tak, to zrozumiałem – oznajmił, nie kryjąc zniecierpliwienia. – No i co z tego?
– Wydaje mi się, że dużo.
Wywrócił oczami. Przez moment wyglądał wręcz tak, jakby chciał na nią warknąć, chociaż Beatrycze nie wyobrażała sobie, że mógłby to zrobić. Poczuła, że palce mężczyzny bardziej stanowczo zacisnęły się na jej barkach, ale nie uznała tego za jakkolwiek nieprzyjemne doświadczenie. Potrzeba było czegoś więcej, by zdołał ją skrzywdzić, zwłaszcza przypadkiem.
– Ja za to sądzę, że przesadzasz. Już i tak mamy dość powodów do niepokoju, więc przestań wyszukiwać nowe. – L. z uwagą zmierzył ją wzrokiem. – Masz dar. I to cholernie przydatny. Tyle w temacie.
Mówił do niej trochę jak do dziecka, krótkimi i składnymi zdaniami, jakby sądził, że mogłaby mieć problem ze zrozumieniem ich. Uniosła brwi, sama niepewna, w jaki sposób powinna zareagować. Być może miał rację, ale niezależnie od wszystkiego, nie potrafiła ot tak zacząć udawać, że wszystko było w porządku. Nie, skoro się bała.
– Przejmuję cudze zdolności. Tak jak ona – przypomniała spiętym tonem. – Nie powiesz mi, że to normalne.
– A który dar jest normalny?
– Wiesz, że nie o to mi chodzi – zniecierpliwiła się. – Ja po prostu… W porządku, dobra. To faktycznie wydaje się praktyczne – przyznała niechętnie. – Ale co, jeśli za którymś razem zrobię coś, czego nie powinnam? Nie panuję nad tym!
– Więc się nauczysz – stwierdził, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Na moje sprawa jest bardzo prosta. Potrzebujesz czegoś, co należy do utalentowanej osoby, by przejąć jej zdolności. Jeśli nie chcesz tego robić, nie dotykaj nieswoich rzeczy.
– Jesteś cholernie pomocy.
Uśmiechnął się w nieco złośliwy sposób.
– A ty zaczynasz przeklinać. Nie pasuje ci to. – Zawahał się na dłuższą chwilę. – Wracając do tematu… Naprawdę uważasz, że to takie proste? Niektórym lata zajmuje opanowanie konkretnych umiejętności. Nawet gdybyś dorwała się do czegoś niebezpiecznego, nie sądzę, żebyś mogła od razu zamienić się w maszynę do zabijania.
Z jękiem oswobodziła się z jego objęć. Pozwolił jej na to, jak gdyby nigdy nic ruszając za nią, kiedy popędziła na piętro, machinalnie przeskakując po kilka stopni na raz. W głowie miała mętlik, nie pierwszy raz zresztą, uczucie to jednak i tak dawało się Beatrycze we znaki. Zachowanie Lawrence’a tym bardziej, zwłaszcza że powoli doprowadzał ją do szału. Z jednej strony chciała mu wierzyć, z drugiej nie potrafiła, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co mogłoby pójść nie tak.
Skąd mógł wiedzieć, że nie była w stanie nikogo skrzywdzić? Przejmowanie zdolności, których nie rozumiała, a już na pewno nie potrafiła przewidzieć ich działania, zdecydowanie nie było czymś mało znaczącym. Do tej pory pamiętała jak oszołomiona czuła się, kiedy zaatakowały ją cudze emocje, o nagłych wizjach nie wspominając. Przebrała się przed wyjściem, tym razem biorąc coś od Rosalie, bo to wydawało się dość bezpiecznym rozwiązaniem, ale wcale nie czuła się dzięki temu spokojniejsza. Wręcz przeciwnie – była chwiejna, kolejny raz ledwo panując nad sobą i odruchami.
Zawahała się, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że znów robiła coś, czego przecież nade wszystko chciała uniknąć. Miotała się, mimo usilnych starań nie będąc w stanie nad sobą zapanować. Chciała na spokojnie podejść do tego, co mówił Lawrence, ale nie potrafiła, w zamian balansując gdzieś na granicy wybuchu. Ten stan utrzymywał się niemalże przez cały czas, a Beatrycze wciąż zadziwiało to, jak łatwo potrafiła przejść ze względnego spokoju do sytuacji, w której wręcz drżała przez nadmiar emocji.
Nogi same powiodły ją do pokoju, który jak nic został przygotowany z myślą o tym, by urządzić go jako sypialnię. Oczywiście wciąż nie było mebli, ale to nie miało dla niej znaczenia, bo tym mieli zająć się później. Zresztą tym razem nie potrzebowała miejsca do spania, najzwyczajniej w świecie nie będąc już fizycznie w stanie zmrużyć oka. Nie zmieniało to faktu, że z łatwością mogła sobie wyobrazić, w jaki sposób chciałaby urządzić to miejsce, gdy już wszystko uspokoiłoby się na tyle, by mogła pozwolić sobie na zajmowanie tak przyziemnymi kwestiami.
Brązy… Miał rację, kiedy mówił mi o brązach, pomyślała, choć jak przez mgłę pamiętała, o czym rozmawiali, gdy byli tu po raz ostatni. Z drugiej strony, wtedy padło dość ważnych słów, by zapomnienie w czym rzecz nie było możliwe. Chociaż od tamtego czasu minęły zaledwie tygodnie, Beatrycze poczuła się tak, jakby wspominała coś, co mało miejsce całe wieki wcześniej.
Wtedy nie pamiętała niczego, próbując zrozumieć coś, co bez tych wspomnień nie miało racji bytu. Miłość do Lawrence’a, wszystko co wiązało się z jego zachowaniem względem niej…
Zacisnęła usta. Machinalnie ruszyła ku balkonowi, mimo wątpliwości decydując się wyjść na zewnątrz. Zacisnęła dłonie na barierce, w milczeniu spoglądając w zachmurzone niebo, zupełnie jakby mogła dopatrzeć się w nim czegoś kojącego. Wciąż bała się odetchnąć, woląc nie ryzykować, że przypadkiem mogłaby wyczuć coś, czego nie powinna. Jej myśli plątały się, uciekając w najróżniejszych kierunkach, nie tylko związanych z darem czy Isobel, ale również tym domem. Pamiętała, jak pocałowali się w tym miejscu, a później…
– Beatrycze?
Było coś specyficznego w sposobie, w jaki Lawrence za każdym razem wypowiadał jej imię. Nie spojrzała na niego, ale zdołała się uśmiechnąć, czując znajome dłonie, które jak na zawołanie wylądowały na jej biodrach. Nie zaprotestowała, kiedy wampir musnął wargami jej kark – najpierw raz, a później ponownie, tym samym skutecznie przyprawiając Beatrycze o dreszcze. Lekko przekrzywiła głowę, świadoma wyłącznie przyjemnego ciepła, które rozeszło się po całym jej ciele, niosąc ze sobą jakże upragnione ukojenie.
– Nie rozmawiajmy już o tym, w porządku? – poprosiła cicho.
Nie widziała twarzy Lawrence’a, ale i tak była pewna, że mu ulżyło.
– Jak sobie życzysz.
Z wolna odwróciła się, niemalże wpadając mu w ramiona. Przez moment poczuła się bezpieczna, gotowa wręcz przysiąc, że nagle wszystko wróciło na swoje miejsce. Wiedziała, że to nie działało w ten sposób, ale oszukiwanie się i choćby chwilowy spokój, były tego warte.
W gruncie rzeczy tylko czekała na moment, w który zdecydowałby się ją pocałować. Natychmiast odwzajemniła się, przysuwając bliżej i zarzucając mu ramiona na szyję. Oddech znacznie jej przyśpieszył, urywany i płytki, ale tym razem nie obawiała się tego, co mogłaby poczuć. Dookoła czuła wyłącznie słodki zapach Lawrence’a, skutecznie maskujący wszystko inne.
– Znów wejdziemy na dach? – poprosiła nieco zachrypniętym głosem. – Podobało mi się ostatnim razem.
Reakcja była natychmiastowa. Mocniej objęła go za szyję, kiedy bezceremonialnie porwał ją na ręce, bez większych przeszkód wybijając się wyżej. Przez krótką chwilę pomyślała, że nie byłoby dobrze, gdyby ktoś ich zauważył, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że to tak naprawdę nie miało znaczenia. Lawrence nie obawiał się tego, ze mogliby zostać przyłapani – nie ze swoimi zdolnościami, które skutecznie pozwalały mu manipulowanie umysłami tych, którzy jawili się jako potencjalne niebezpieczeństwo.
W milczeniu ułożyła się u jego boku. Znów spojrzała w niebo, tym razem mogąc swobodnie leżeć i patrzeć na ciężkie, zwiastujące rychłe opady chmury. Na sobie miała tylko cienką bluzkę, którą dała jej Rose, ale nie obawiała się niskiej temperatury. W gruncie rzeczy nie musiała przejmować się niczym, co mogłaby uznać za jakąkolwiek ludzką słabostkę.
– Chciałabym, żeby to było takie proste – wyszeptała.
Lawrence objął ją, raz po raz palcami przeczesując jej włosy. Zawahał się, ale ostatecznie zdecydował podjąć temat.
– Co takiego?
Wzruszyła ramionami.
– Wszystko – powiedziała wprost, choć wiedziała, że to brzmiało tak, jakby było pozbawione sensu. – Nawet jeśli teraz się gubię… Chciałabym udawać, że będzie lepiej. Wróciłam, nabiorę kontroli i… to wszystko.
– Przecież tak właśnie będzie – zapewnił natychmiast.
Westchnęła cicho. To brzmiało jak piękne kłamstwo, w które nade wszystko pragnęła uwierzyć. Chciała udawać, że w istocie wystarczy wiara, że tak będzie, by pewne rzeczy się urzeczywistniły. W końcu to powinno wyglądać w ten sposób. Zwłaszcza teraz, gdy znała prawdę o Ophelii i tym, co dla władzy zrobiła Isobel, czuła się tak, jakby ktoś ją oszukał. Poczucie niesprawiedliwości dawało jej się we znaki, w palący sposób uświadamiając, jak bardzo to wszystko było niesprawiedliwe.
Nikt nie miał prawa wyrywać jej z życia, które wiodła. To tyczyło się wszystkich dusz, które przez wieki kolekcjonowała Ciemność. Przez obietnice, na złożenie której żadna z nich nie miała wpływu, cierpiały wszystkie – i to tylko dlatego, że wampira królowa kiedyś zapragnęła władzy.
To nie było uczciwe.
Żadna z nich nigdy nie powinna umrzeć z tego powodu…
Zadrżała, czując muśnięcie palców Lawrence’a po wewnętrznej stronie ręki. Dotykał jej z czułością, pozwalając, by się rozluźniła, choć wciąż nie była w stanie wyzbyć się niechcianych emocji. Próbowała nad tym zapanować, ale dobrze wiedziała, że to strata czasu. Gdyby choć po części potrafiła zapanować nad własnymi uczuciami, nie czułaby się aż do tego stopnia rozbita.
– Kiedy? – Wysiliła się na uśmiech, ale czuła, że wyszedł jej wyjątkowo marnie. – Ciemność o mnie nie zapomni. Oboje to wiemy.
– Mówiłaś, że… dał ci zadanie – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– On albo Ophelia – poprawiła go pośpiesznie. – Mam wrażenie, że znów muszę gonić za snem. A teraz nawet nie mam pojęcia, od czego powinnam zacząć.
Z uporem wpatrywała się w niebo, nie chcąc pozwolić, by zauważył, jak bardzo czuła się z tego powodu przerażona. Cokolwiek by się nie stało, pozostawała bezradna. I bała się, zwłaszcza po wypowiedzeniu tych słów na głos pojmując, że kolejny raz utknęła w martwym punkcie. Chociaż wcześniej wierzyła, że odzyskanie wspomnień cokolwiek ułatwi, w tej jednej kwestii pozostawała równie bezradna, co i na samym początku.
– Cokolwiek myślisz, przestań w tej chwili – doszedł ją wyraźnie podenerwowany głos Lawrence’a. – I nie kłam mi więcej. Nie po to ściągnąłem cię z zaświatów, by znów pozwolić, byś odeszła – oznajmił z takim przekonaniem, że przez moment niemalże mu uwierzyła.
– L…
– Nie wiem co zrobimy, ale znajdę jakieś rozwiązanie. Albo tę twoją Ophelię – przerwał jej natychmiast. – Jeśli będę musiał, przycisnę demona. Nie obchodzi mnie, że nie chciał się mieszać.
– Lawrence! – powtórzyła, bardziej stanowczo.
Puścił jej sprzeciw mimo uszu.
– Oboje za dużo poświęciliśmy, żebym teraz obojętnie czekał, aż on znowu cię dopadnie – obruszył się wampir. – Obiecaj mi, Beatrycze. Cokolwiek będzie się działo, masz być ze mną szczera.
– Chyba to ja powinnam o to prosić – wymamrotała.
Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie, bynajmniej nie sprawiając wrażenia urażonego. Przez moment oboje trwali w ciszy, ale to wydawało się właściwe, zwłaszcza że w jego objęciach czuła się bezpieczna. Co prawda wciąż nie docierało do niej to, że miałaby gonić za snem, ale z drugiej strony…
Nagle usiadła, prostując się niczym struna.
– Co jest? – doszedł ją wyraźnie zaniepokojony głos. – Zobaczyłaś coś? Czy on znowu…?
– Nie – zapewniła pośpiesznie. – Ja po prostu… nad czymś się zastanawiam – wyjaśniła lakonicznie, z opóźnieniem przenosząc wzrok na jego twarz.
– Nad czym? Beatrycze, na litość bogini, którą wszyscy tak wielbią…
Jedynie potrząsnęła głową. Nie odpowiedziała od razu, potrzebując kilku kolejnych sekund, by spróbować zebrać myśli i poukładać sobie wszystko w głowie.
– Podejrzewam, że to głupie. Takie mi się wydaje, ale… Cóż, pomyślałam o Jocelyne – wyjaśniła w końcu. Zaraz po tym westchnęła, bo Lawrence spojrzał na nią z powątpiewaniem. – Do mnie dotarła, chociaż był taki moment, kiedy sądziłam, że to niemożliwe. Zastanawiałam się, czy nie byłaby w stanie odszukać również Ophelii.
Na dłuższą chwilę zapanowała wymowna, wręcz nieprzenikniona cisza. To wystarczyło, by zaczęła żałować, że nie była w stanie przeniknąć umysłu wpatrzonego w nią wampira. Nie potrafiła nawet stwierdzić, czy przypadkiem nie zaczynał dochodzić do wniosku, że jednak postradała zmysły, zwłaszcza że perspektywa proszenia Joce, by znowu przeniknęła w zaświaty, zdecydowanie nie brzmiała jak dobry pomysł.
– Mam wrażenie, że za którymś razem Renesmee mnie zabije – oznajmił nagle L. Uniosła brwi, sama niepewna, w jaki sposób zareagować na jego słowa. – O ile wcześniej zdoła się obudzić.
– To nie było śmieszne – obruszyła się.
Pokręcił głową.
– Nie miało być – uświadomił ją ze spokojem. – Tak czy inaczej, ta mała wydaje się jedynym sensownym pomysłem. Jeśli nie będziemy mieć wyboru…
Zadrżała, nagle podenerwowana. Miała wrażenie, że nie powinna nawet o tym myśleć, a tym bardziej brać takiej możliwości pod uwagę, ale to wydawało się silniejsze od niej. Jakby nie patrzeć, gdyby już musieli roztrząsać wszystko praktycznie, skorzystanie z umiejętności Jocelyne wydawało się najbardziej sensowne.
Zaczynam czuć się jak egoistyczny potwór, westchnęła w duchu, nie pierwszy raz czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Próbowała opędzić się od niechcianych myśli, te jednak okazały się silniejsze od niej. Tym gorzej czuła się z myślą, że Joce najpewniej i tak nie byłaby w stanie odmówić. Skoro poszła za Lawrence’em i pozwoliła zabrać się do Londynu, tym bardziej nie sprzeczałaby się z nią.
Beatrycze zamknęła oczy, mocno zaciskając powieki, zupełnie jakby dzięki temu jakimś cudem mogła poczuć się lepiej.
Nie zadziałało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa