
Jocelyne
Poczuła, że robi jej się
słabo, chociaż próbowała nad tym zapanować. Z bijącym sercem cofnęła się o krok,
a potem kolejny, wciąż krzycząc, choć prawie nie była tego świadoma. Ktoś
– Aldero, jak nagle sobie uświadomiła – wypowiedział jej imię, za wszelką cenę
próbując zwrócić na siebie uwagę kuzynki, ta jednak nawet na niego nie
spojrzała. Wciąż wpatrywała się w Dallasa, aż nazbyt świadoma tego, że właśnie
wydarzyło się coś niedobrego. Co więcej, Al najwyraźniej chłopaka nie widział, a to
mogło oznaczać tylko jedno…
– Nie… Nie,
nie, nie… – wyszeptała rozgorączkowanym tonem, energicznie potrząsając głową,
jakby to mogło cokolwiek zmienić. Niestety, Dallas wciąż znajdował się w tym
samym miejscu, spoglądając na nią tymi swoimi lśniącymi, szmaragdowymi oczami.
To wystarczyło, żeby zawirowało jej w głowie, przez co była zmuszona przytrzymać
się maski samochodu, żeby nie upaść. – Nie ty…
– Jocelyne,
co…? – usłyszała jego głos.
Nie
zamierzała słuchać.
Szloch,
który wyrwał się z jej gardła, miał w sobie coś rozdzierającego.
Zachwiała się niebezpiecznie, by w następnej chwili osunąć się na kolana.
Początkowo próbowała przekonać samą siebie, że coś pomyliła, ale przecież całą sobą
czuła, że to nie tak. Widziała go i całą sobą czuła, że…
Nie…
Wzdrygnęła
się, kiedy czyjaś dłoń zacisnęła się na jej ramieniu. Poderwała głowę, żeby móc
spojrzeć na wyraźnie zdezorientowanego Aldero, obojętna na to, że ten próbował
jej podnieść. Chciała coś powiedzieć – jakkolwiek wytłumaczyć mu to, co się
działo – ale w głowie miała pustkę, a wszystkim na co było ją stać,
pozostawał płacz. Raz po raz z niedowierzaniem potrząsała głową, próbując
zanegować to, czego nie rozumiała – całe to szaleństwo, którego nawet mimo
usilnych starań nie potrafiła zrozumieć. Z drugiej strony, prawda była
taka, że jakaś jej cząstka dobrze wiedziała, co się dzieje – z tym, że w żaden
sposób nie potrafiła tego zaakceptować.
Jakiś ruch przykuł
uwagę dziewczyny, sprawiając, że chcąc nie chcąc ponownie spojrzała ku miejscu,
gdzie dopiero co widziała Dallasa. Aż jęknęła, uprzytomniając sobie, że w ciągu
zaledwie kilku sekund chłopak przemieścił się, teraz stojąc na tyle blisko, że
mogła mu się przyjrzeć. Zdążył wyjść spomiędzy drzew, tym razem zatrzymując się
na samym środku ścieżki, dzięki czemu przynajmniej nie przenikał przez
wszystko, co znajdowało się w jego zasięgu. Wyglądał… zaskakująco dobrze,
co ją zaskoczyło, w jakiś paradoksalny sposób wydając się z niej
kpić, bo gdyby w tamtej chwili zobaczyła go po raz pierwszy, pomyślałaby,
że dokonał jakiegoś pieprzonego cudu, ot tak dochodząc do siebie. Już nie
widziała ran ani nie czuła krwi, co samo w sobie byłoby dobre, gdyby nie
dwie dość istotne kwestie.
Po
pierwsze, nie słyszała bicia jego serca, szumu krążącej w żyłach osoki…
albo czegokolwiek, co świadczyłoby o tym, że był prawdziwy.
A po drugie
– Aldero nie był w stanie go zobaczyć, co jednoznacznie świadczyło o tym,
że miała przed sobą ducha.
Gniew,
który poczuła, początkowo wytrącił ją z równowagi. Wzdrygnęła się niekontrolowanie,
już w następnej sekundzie po prostu wyrywając się z objęć swojego zdezorientowanego
kuzyna. Dosłownie skoczyła do przodu, przesuwając się bliżej Dallasa i czując
się zdeterminowaną w stopniu wystarczającym, żeby przy odrobinie szczęścia
rozerwać chłopaka na kawałeczki, chociaż to w jego przypadku nie było
możliwe. Sama myśl o tym przyprawiła ją o mdłości, jednak Jocelyne
zmusiła się do tego, żeby się nad tym nie zastanawiać. To również przyszło jej
zaskakująco łatwo, tym bardziej, że czuła się pusta – w znajomy już sposób
oszołomiona i wycieńczona, przez co nawet zebranie myśli wydawało się
graniczyć z cudem.
– Ty… –
wysyczała, oskarżycielko celując palcem w sam środek klatki piersiowej
chłopaka. Aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy jej dłoń przeniknęła przez
ciało istoty, którą miała przed sobą. – T-ty… – spróbowała raz jeszcze i tym
razem głos ostatecznie jej się załamał. Po policzkach popłynęło jeszcze więcej
łez, chociaż nie przypuszczała nawet, że będzie w stanie znowu się
popłakać. – Dlaczego?
Jedynie
spojrzał na nią pustym wzrokiem, jakby nie rozumiejąc. Dopiero po chwili
spuścił wzrok, a jego oczy rozszerzyły się nieznacznie w geście
zrozumienia. Otworzył i prawie natychmiast zamknął usta, wyraźnie
wstrząśnięty, co jednoznacznie utwierdziło dziewczynę w przekonaniu, że aż
do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, że cokolwiek mogłoby być nie
tak. Chyba w tamtym momencie powinna zacząć mu współczuć, jednak nic
podobnego nie miało miejsca; wszystkim, co czuła, pozostawał gniew – to oraz
czyste przerażenie, które dawały niebezpieczną, przybierająca na sile
mieszankę, której mimo usilnych starań nie potrafiła opanować.
– Ja nie… –
usłyszała, ale nie zamierzała czekać na to, aż chłopak doda cokolwiek więcej.
Rzuciła się
na niego z pięściami, szlochając i marząc o tym, żeby móc nim porządnie
potrząsnąć. Do ostatniej chwili próbowała przynajmniej wierzyć w to, że
coś pomyliła i jednak poczuje pod palcami prawdziwe, ciepłe ciało –
cokolwiek, co utwierdziłoby ją w przekonaniu, że Dallas w jakiś
trudny do pojęcia sposób robił sobie z niej żarty. Gdzieś za plecami
usłyszała głos Aldero, coraz bardziej zmartwionego sytuacją, ale nie zwróciła
na to uwagi.
Chciała…
Musiała…
Właściwie
sama już nie była pewna, ale wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do
Dallasa – a więc tego, że mógłby tak po prostu ją zostawić i… i…
Chciała go
uderzyć, ale oczywiście nie była w stanie. W zamian po prostu
przeleciała przez miejsce w którym stał, mimowolnie wzdrygając się w odpowiedzi
na przejmujący chłód, który towarzyszył przenikaniu przez ducha. To samo w sobie
zdołało wytrącić dziewczynę z równowagi, ostatecznie okazując się niczym w porównaniu
z momentem, w którym gwałtownie poleciała do tyłu. Zaraz po tym po
prostu potknęła się o własne nogi, jak długa lecąc do przodu.
– Joce!
Nie miała
nawet pewności, który z obecnych przy niech chłopaków – Aldero czy Dallas
– wypowiedział jej imię. Wiedziała jedynie, że kuzyn nawet nie miał okazji do
tego, żeby próbować ją złapać, przez co ostatecznie jednak wylądowała na ziemi.
Zaraz po tym poczuła ból głowy, po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku
godzin, chociaż w tym wypadku przyczyna takiego stanu była zgoła inna. Aż
pociemniało jej przed oczami, jednak nie próbowała z tym walczyć, zbytnio
wymęczona, by zdziałać cokolwiek.
A potem
wszystko łącznie z bólem i strachem zniknęło, kiedy Jocelyne w końcu
pozwoliła sobie na to, żeby zapaść się w ciemność.

Renesmee
Nie wierzyłam w to, co
się działo. Początkowo nawet nie miałam pewności, czy dobrze zrozumiałam telepatyczne
nawoływania Aldero, który tak po prostu oznajmił, że a) jest blisko naszego
domu i b) towarzyszy mu Jocelyne. Wiedziałam, że chłopak lubi sobie stroić
żarty, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mógłby naigrywać się ze mnie
akurat w tej kwestii, syn Beau zresztą brzmiał na wyjątkowo wręcz
poważnego, co w jego przypadku zdecydowanie nie było normą. Jakkolwiek by
nie było, udało mu się mnie nastraszyć, nie po raz pierwszy zresztą; fakt, że
sprawa jak nic mogła dotyczyć mojej młodszej dziecka, jedynie podsycała
wszelakie doznania, wzbudzając we mnie coraz silniejszy niepokój.
Nie tłumaczyłam
się pozostałym z tego, dlaczego nagle poderwałam się na równe nogi, by móc
jak najszybciej wybiec przed dom. Al zdążył uprzedzić mnie, że jest w samochodzie
i że mogę spodziewać się większej liczby osób, ale właściwie nie zwróciłam
na to uwagi. Nawet nie spojrzałam ani na Claire, ani na dwójkę ludzi, która
towarzyszyła bliźniakom, przejęta przede wszystkim tym, że zaraz po wyjściu z samochodu,
Aldero ruszył w stronę domu z nieprzytomną Jocelyne na rękach.
– Damien?!
Usłyszałby
mnie nawet, gdybym nie podniosła głosu, tym bardziej, że raz z Liz byli w domu,
ale w tamtej chwili nie myślałam takimi kategoriami. Wiedziałam jedynie,
że czuję krew i że ta jak nic należy do Joce, tym bardziej, że dziewczyna
od dziecka raniła się przy mnie tak często, że byłabym w stanie rozpoznać
jej zapach w każdej sytuacji. Natychmiast znalazłam się obok, początkowo
zamierzając porwać Jocelyne na ręce, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam,
dochodząc do wniosku, że prędzej ją upuszczę, aniżeli na coś się przydam. Na
usta cisnęły mi się dziesiątki pytań, ale w głowie miałam pustkę, przez co
ostatecznie nie zadałam żadnego z nich, przynajmniej tymczasowo zdolna
wyłącznie do tego, żeby się zadręczać.
Nie miałam
pojęcia, co powinnam o tym wszystkim myśleć. Tak naprawdę nie obchodziło
mnie to, jakim cudem moja córka tak po prostu znalazła się w towarzystwie
kuzynów i kuzynki, kim była pozostała dwójka ludzi (Chociaż byłam świadoma
tego, że mam do czynienia ze śmiertelnikami, nawet nie próbowałam panować nad
prędkością czy zdolnościami.), a tym bardziej co się stało. Od samego
początku czułam, że pomysł z ośrodkiem jest zły, a po tym, jak nagle
straciłam z Joce kontakt, już tylko czekałam na możliwość, by zabrać ją do
domu, ale nawet wtedy nie spodziewałam się czegoś takiego. Nie miałam pewności,
co tak naprawdę się stało, ale to w gruncie rzeczy nie miało dla mnie
znaczenia, ja zaś mimowolnie zaczęłam zastanawiać się nad tym, co powinnam
zrobić – zająć się córką, czy może od razu zacząć ustalać to, kogo w pierwszej
kolejności powinnam zabić.
Zawahałam
się, dla pewności obrzucając Joce wzrokiem. Nie byłam w stanie się skupić,
ale udało mi się zauważyć, że dziewczyna wyglądała co najmniej jak siódme
nieszczęście – bardzo blada, zakrwawiona i nieprzytomna, chociaż nie
miałam wrażenia, żeby cokolwiek zagrażało jej życiu. Wyciągnęłam rękę, by móc
odgarnąć jej jasne włosy z twarzy, po czym skrzywiłam się, czując pod
palcami ciepłą, gęstą krew. Pomyślałam, że to właśnie rana na głowie musiała
być przyczyną, tym bardziej, że łatwo przyszło mi wyobrażenie sobie, że Joce
mogłaby potknąć się i upaść, ale ta świadomość wcale mnie nie uspokoiła.
Chciałam zabrać ją do środka, wprost do Damiena, a później…
No cóż, nad
tym dopiero mogłam pomyśleć.
– Co się
stało? – usłyszałam i mimo wszystko kamień spadł mi z serca, kiedy
tuż obok mnie zmaterializował się Gabriel. Natychmiast wyciągnął ręce ku
Jocelyne, przejmując ją od Aldero z taką lekkością, jakby nic nie ważyła.
Zwłaszcza w jego ramionach wydała mi się drobna, ale coś w tym widoku
wydało mi się po prostu właściwe – to, że w końcu mogłaby być przy nas. –
Albo nie… Nieważne – zadecydował. – Potem porozmawiamy.
Nie byłam
zaskoczona tym, że ostatecznie podjął taką decyzję. Rzuciłam mu spanikowane
spojrzenie, coraz bardziej zaniepokojona. Odpowiedział mi wymuszonym, bladym
uśmiechem, który chyba miał mnie uspokoić, ale to okazało się co najmniej
trudne, tym bardziej, że oboje w równym stopniu martwiliśmy się o Jocelyne.
Co prawda Gabriel wydawał mi się dość spokojny, co chyba świadczyło o tym,
że dzięki mocy potrafił wyczuć, że z dziewczyną nie jest aż tak źle, ale
nie miałam pewności. Gabriel zawsze doskonale panował nad emocjami, panując nad
nimi jak nikt inny, przez co zawsze trudno było mi jednoznacznie ocenić to, w jakim
w danym momencie był nastroju.
Popędziłam
za nim, kiedy bez słowa ruszył w stronę domu. Zauważyłam Laylę, która –
niemniej przy tym oszołomiona, co i my wszyscy – przystanęła w progu
domu, ale i ona w tamtej chwili była mi obojętna. Siostra Gabriela
natychmiast usunęła się na bok, pozwalając nam swobodnie przejść; rzuciła mi
spanikowane spojrzenie, ale nie próbowała o nic pytać, najwyraźniej
doskonale zdając sobie sprawę z tego, że przynajmniej na razie nie otrzyma
odpowiedzi. Nie ruszyła również za nami na górę, być może zbyt zaskoczona, a może
w pełni świadoma tego, że działo się zbyt wiele, by którekolwiek z nas
było w stanie skoncentrować się na czymkolwiek innym, prócz nieprzytomnej
córki.
Kilka razy
zastanawiałam się nad tym, jak będzie wyglądał moment, w którym nareszcie
pokażę Jocelyne pokój, ale na pewno nie wyobrażałam sobie jej powrotu w takich
okolicznościach. Wciąż niespokojnie drżałam, stojąc obok łóżka na którym
Gabriel bardzo ostrożnie ułożył Joce, obojętny na to, że połączenie krwi i białej
pościeli nie jest najlepszym pomysłem. Sama nie miałam pojęcia, dlaczego w takiej
sytuacji w ogóle zaczęłam przejmować się drobiazgami, ale najwyraźniej
tego potrzebowałam – czegokolwiek, co pozwoliłoby mi zająć myśli, żebym nie
zwariowała od nadmiaru emocji i towarzyszących mi w tamtej chwili
wątpliwości.
Gwałtownie zaczerpnęłam
powietrza do płuc, gotowa raz jeszcze zawołać Damiena, ale to okazało się zbędne.
Chłopak na ułamek sekundy przystanął w progu, wyraźnie zaskoczony widokiem
siostry i to na dodatek w takim stanie. Otworzył usta, przez ułamek
sekundy wyglądając na chętnego, żeby o coś zapytać, ale w ostatniej
chwili się powstrzymał, w zamian błyskawicznie dopadając do siostry.
Niemalże czułam ciepło, które biło od ciała chłopaka, kiedy zdecydował się wykorzystać
uzdrawiającą moc. Efekt był natychmiastowy – byłam tego pewna, tym bardziej, że
miałam niezliczoną ilość szans na to, żeby przekonać się o skuteczności
zdolności Damiena, tym bardziej, że kilkukrotnie sama ich potrzebowałam.
Byłam zbyt
niecierpliwa, by być w stanie spokojnie stać z boku i biernie
obserwować poczynania chłopaka. Bez zastanowienia podeszłam bliżej, siadając na
skraju materacu i niespokojnie obserwując poczynania Uzdrowiciela. Ujął
Jocelyne za rękę, po czym przymknął oczy, żeby łatwiej się skoncentrować.
Wydawał się spokojny, co zaczęło udzielać się również mnie, chociaż wciąż nie
byłam w stanie uspokoić się w pełni. Miałam zbyt wiele wątpliwości,
zresztą trudno było mi spokojni siedzieć obok, skoro wciąż czułam krew.
Wyciągnęłam
dłoń, by móc pogładzić Joce po bladym policzku; jęknęła cicho i spróbowała
się odsunąć, wyraźnie czymś zaniepokojona. Chociaż powinno mnie to zmartwić,
poczułam, że kamień spada mi z serca; jeśli zaczynała być przytomna,
zdecydowanie nie miałam powodów do obaw – przynajmniej teoretycznie.
– Cii… –
Odgarnęłam jej wilgotną grzywkę z czoła. Czułam bijące od jej ciała
ciepło, ale nie miałam wrażenia, żeby była rozpalona; wszystko musiało
sprowadzać się do wykorzystywanej przez Damiena mocy, ale to było naturalne. –
Jest w porządku – zapewniłam, chociaż nie miałam pojęcia, czy mogła mnie
usłyszeć. – Jest…
– Naprawdę
jest – uspokoił mnie Damien. – Ale i tak nie rozumiem, co się stało. Te
rany… – zaczął, a ja spojrzałam na niego z powątpiewaniem.
– Rany? –
powtórzyłam.
Byłam świadoma
przede wszystkim tego, że najpewniej uderzyła się w głowę, ale Damien
wyraźnie sugerował coś więcej. Natychmiast spojrzałam na Joce, ale pomijając
nienaturalną bladość skóry, wydawała mi się wyglądać dość dobrze. Nie miałam wątpliwości
co do tego, że to zasługa jej brata, ale mimo wszystko…
– Była
pokaleczona – odpowiedział, a mnie na moment pociemniał przed oczami. Co z tego,
że już wszystko było w porządku? I tak nie byłam w stanie
słuchać czegoś takiego! – Mamo? Och, to teraz bez znaczenia – zapewnił mnie, a jego
dłoń na ułamek sekundy wylądowała na moim ramieniu.
Odetchnęłam,
czując rozchodzące się po moim ciele ciepło. Chciałam chociaż spróbować mu
uwierzyć, ale nie byłam w stanie się oszukiwać. Energicznie potrząsnęłam głową,
próbując doprowadzić się do porządku, ale to okazało się trudne, tym bardziej,
że moje myśli wciąż krążyły wokół czegoś, czego nawet nie potrafiłam
sprecyzować. W głowie miałam pustkę, kolejne pytania mnie wykańczały, z kolei
emocje stopniowo zaczynały przytłaczać, tym bardziej, że sama już nie miałam pewności
co do tego, co takiego się wydarzyło.
– Aldero i reszta
muszą coś wiedzieć – powiedziałam w końcu, gwałtownie prostując się na
swoim miejscu. Byłam gotowa poderwać się i przy pierwszej okazji popędzić z powrotem
na dół, ale zarazem nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby zostawić córkę. – Nie
miałam pojęcia, że cokolwiek mogłoby być nie tak aż do tego stopnia i…
– Mi amore – przerwał mi łagodnie Gabriel,
nagle materializując się tuż przede mną. Przykucnął, żeby móc łatwiej spojrzeć
mi w oczy, a ja momentalnie zamarłam, porażona intensywnością jego
spojrzenia. Coś w tych ciemnych, przypominających dwie czarne dziury
oczach, niezmiennie mnie hipnotyzowało, co zresztą nie uległo zmianie przez
minione lata. – To teraz najmniej istotne, w porządku? Joce musi odpocząć i sądzę,
że powinnaś z nią zostać. Resztę załatwię ja – zapowiedział i chociaż
początkowo miałam ochotę zaprotestować, ostatecznie tego nie zrobiłam.
Zawahałam
się, w pierwszej kolejności spoglądając na Gabriela, a ostatecznie
przenosząc wzrok na Jocelyne. Zwinęła się w kłębek, wciąż nieprzytomna,
ale teraz łatwej było mi dojść do wniosku, że po prostu spała. Jasne włosy
rozsypały się na poduszce, tworząc jasna aureolę wokół jej głowy. Była bardzo
blada, co najpewniej miało związek z utratą krwi, a ja pomyślałam, że
małą mimo wszystko powinien dla pewności obejrzeć lekarz, ale i to
zdecydowałam się odłożyć na później. Teraz chciałam zrobić wszystko, byleby
utwierdzić się w przekonaniu, że jestem w stanie zrobić cokolwiek,
żeby dziewczyna poczuła się lepiej, a jeśli do tego mogłaby wystarczyć
moja obecność…
– W porządku
– zgodziłam się niechętnie. Gabriel wiedział, co robił, poza tym był o wiele
spokojniejszy ode mnie, dzięki czemu logiczna rozmowa w ogóle wchodziła w grę.
– Ustalę
tyle, ile mogę – obiecał mi pośpiesznie. Nie zaprotestowałam, kiedy mnie
pocałował – krótko, ale to wystarczyło, żebym choć trochę się rozluźniła. –
Zawołaj, gdyby coś się działo. Próbuję kontrolować jej sny i chyba na
razie nic się nie dzieje, ale mimo wszystko…
Skinęłam
głową, doskonale rozumiejąc, co takiego miał na myśli.
Mimo
wszystko wydawał mi się spięty, gdy – wcześniej nachyliwszy się jeszcze nad
Jocelyne, żeby móc ucałować córkę w czoło – ostatecznie zostawił nas w pokoju.
Wypuściłam powietrze ze świstem, przez kilka sekund jeszcze wpatrując się w zamknięte
drzwi. Dopiero po chwili spojrzałam na Damiena, by móc przekonać się, że
chłopak w milczeniu obserwował siostrę, wydając się nad czymś intensywnie myśleć.
– Coś jest
nie tak? – zmartwiłam się.
Pokręcił
głową.
– Nie wiem
– przyznał, ostrożnie dobierając słowa. Przeczesał miedziane włosy palcami,
robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. – Chyba już jest okej, ale… Mam
do kogoś zadzwonić? Już teraz jest zamieszanie, ale…
– Może
później. – Wysiliłam się na blady uśmiech. – Dziękuję ci – dodałam, chociaż
wiedziałam dobrze, że zarówno dla mnie, jak i dla każdej ze swoich sióstr
czy członka rodziny zrobiłby wszystko.
Nie
odpowiedział, w zamian po prostu biorąc mnie w ramiona. Wciąż był
przyjemnie ciepły, poza tym poczułam się o wiele lepiej, stopniowo zaczynając
oswajać się z myślą o tym, że wszystko naprawdę było w porządku.
Joce bezpiecznie trafiła do domu, poza tym prawie na pewno nic jej nie dolegało
– to musiało wystarczyć.
Bez słowa
odsunęłam się, instynktownie przesuwając bliżej córki, a ostatecznie
układając u jej boku. Chociaż w ostatnim czasie często czuwałam na
nią, kiedy spała, mimo wszystko poczułam się dziwnie, jakbym widziała ją po raz
pierwszy od naprawdę długiego czasu. Nieśmiertelni liczyli czas inaczej, ale
dla mnie ostatni miesiąc wydawał ciągnąć się w nieskończoność, co
zwłaszcza w połączeniu ze strachem o Joce dawało mi się we znaki.
Udało mi się
odnaleźć brzeg kołdry, którą ostatecznie zarzuciłam na śpiącą dziewczynę.
Obecność krwi mnie drażniła, ale ostatecznie zdecydowałam się zignorować osokę.
Była cała i to wystarczyło, zaś doprowadzenie się do porządku pod względem
wizualnym spokojnie mogło poczekać kilka godzin, przynajmniej do momentu
przebudzenia.
Usłyszałam,
że Damien wychodzi, ale i na to nie zwróciłam uwagi. Raz jeszcze
spojrzałam na Joce, po czym przymknęłam oczy, sama również usiłując się
rozluźnić. Chciałam wierzyć w to, że dziewczyna zdoła odpocząć chociaż
kilak godzin, szybko jednak okazało się, że to niemożliwe. Chyba nawet się tego
spodziewałam, ale i tak aż zesztywniałam, kiedy Jocelyne nagle poruszyła
się niespokojnie.
W następnej
sekundzie poderwała się do pozycji siedzącej i zaczęła krzyczeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz