20 września 2016

Trzysta dziesięć

Renesmee
Wciąż nie docierało do mnie to, co się wydarzyło. Próbowałam uporządkować sobie wspomnienia Jocelyne, słowa, które padły podczas rozmowy, a także to, co sama w związku z tym czułam, ale to nie pomagało – przynajmniej nie w takim stopniu, jak mogłabym tego oczekiwać. Jednym, czego byłam pewna, pozostawało to, że ktoś próbował skrzywdzić moją córkę, co samo w sobie wystarczyło, żebym zaczęła odchodzić od zmysłów. To, że Joce zdążyła się zakochać i teraz najpewniej cierpiała przez utraconą w takich warunkach miłość, również było dla mnie czymś nie do pojęcia, przez co sama nie miałam pojęcia, jak powinnam dziewczynie pomóc.
Martwiło mnie bardzo wiele kwestii, chociaż starałam się tego nie okazywać. Nie chciałam myśleć zwłaszcza o Castiel, bo jakoś trudno mi było uwierzyć w to, że mężczyzna mógłby specjalnie posłać Jocelyne do tak niebezpiecznego miejsca. Gabriel myślał inaczej ale przez to, że od samego początku traktował mojego znajomego jak potencjalnego wroga, skutecznie wzbudzało we mnie wątpliwości względem jego opinii. W efekcie łatwiej było unikać tematu i skupić się na Joce, niż prowadzić bezsensowne dyskusje na temat tego, kto i w jakim stopniu zawinił.
Nie byłem w stanie jednoznacznie określić tego, jak w całej tej sytuacji powinnam czuć się ja, a co dopiero moja córka. Próbowaliśmy być ostrożni, ostatecznie nie drążąc tematu i próbując dać dziewczynie czas na to, żeby doszła do skutku. Czułam, że to nie będzie proste, ale starałam się o tym nie myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że Jocelyne jest bezpieczna w domu – tylko to się dla mnie liczyło, przynajmniej tymczasowo. W efekcie nie rozmawialiśmy na temat minionych tygodni, tego chłopaka i jej darze, w zamian woląc czekać aż Joce sama się na to zdecyduje. Zrezygnowałam nawet z wypytywania Rufusa, chociaż wciąż nie potrafiłam zapomnieć o tym, że ten mógł udzielić mi kilku dość istotnych odpowiedzi.
Mimo wszystko nie tak łatwo było odkręcić wszystko to, co wydarzyło się od chwili wyjazdu Jocelyne. Nie było możliwości, byśmy tak po prostu mogli zignorować dwójkę ludzi, która przed okoliczności musiała dowiedzieć się prawdy o nas i istotach nam podobnych. Shannon była znajomą bliźniaków i to oni zajęli się dziewczyną, zapewniając, że jakoś uda im się porozumieć, zaś Jeremiego po kilku dłuższych rozmowach udało się odstawić do rodziny. Tylko tyle mogliśmy zrobić, bo nie wyobrażałam sobie tego, by respektować narzucone przez Volturi prawa. Wiedziałam, że ryzykujemy – najpierw wciąż obecna pod naszym dachem Liz, a teraz pozostała dwójka – jednak zabijanie ludzi bez powodu nigdy nie było czymś, co byłabym w stanie zaakceptować. Pozostawało nam wierzyć w to, że faktycznie dochowają tajemnicy, co w zestawieniu z powodami, dla których oboje znalazł się w ośrodku, wcale nie musiało być takie trudne.
Chociaż całą sobą wierzyłam w to, że wtajemniczenie tej dwójki nie będzie niosło że sobą zagrożenia, nie byłam w stanie zapomnieć o zaproszeniu na bal. Chociaż wciąż mieliśmy czas, czułam, że pozostałe nam tygodnie zlecą ot tak– i że wtedy wydarzy się coś niedobrego. Miałam złe przeczucia, być może zbytnio przewrażliwiona sytuacją, ale naprawdę trudno było mi podzielać spokój Gabriela. Jasne, chciałam wierzyć w to, że Włosi są naszym najmniejszym problemem, ale trudno było mi się do tego zmusić, skoro w pamięci wciąż miałam to, co wydarzyło się podczas balu Pięciuset. To, a zwłaszcza wspomnienie ataku Jane. W zupełności wystarczyło, bym za wszelką cenę chciała trzymać się na dystans – z tym, że przynajmniej tymczasowo takie rozwiązanie nie wchodziło w grę.
Wiedziałam, że będę musiała porozmawiać z bliskimi na temat ewentualnego wyjazdu, ale jak na razie wolałam odwlec tę konieczność w czasie. Nie chodziło wyłącznie o moje obawy względem Volturi czy wizji Isabeau, ale przede wszystkim Jocelyne. Nie czułam się na tyle pewnie, żeby że wszystkimi wokół rozmawiać o stanie córki, choć prędzej czy później musiałam to zrobić. Prawda też była tak, że chciałam zapewnić Joce choć trochę swobody, dając dziewczynie czas i możliwość decydowania czasu. Chciałam, żeby odpoczęła, zresztą sama również potrzebowałam okazji do tego, żeby to wszystko odpowiednio uporządkować.
Zetknęłam na Joce, nie po raz pierwszy w ostatnim czasie sprawdzając, czy wszystko z nią w porządku podczas snu. Zdążyłam przywyknąć do tego, że przez większość czasu albo spała, albo próbowała nas unikać. Tym razem przynajmniej zdawałam sobie sprawę z tego, skąd brał się jej nastrój, ale prawda i tak mnie przerażała, wzbudzając więcej wątpliwości, niż przynosząc ulgi. Tak czy inaczej martwiłam się, coraz częściej zastanawiając się nad tym, czy nie powinnam dziewczyny stąd zabrać – chociaż na trochę, tak po prostu zabierając małą w jakieś bezpieczne, odległe miejsce, chociażby Wyspę Esme albo… gdziekolwiek indziej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to żadne rozwiązanie – ucieczka nigdy nie niosła że sobą wystarczającego ukojenia – ale…
Westchnęłam cicho, w milczeniu przypatrując się bladej twarzy córki. Miałam wrażenie, że przez ostatnie tygodnie coś się w niej zmieniło i to nie tylko przez zafarbowane włosy. Nie miałam pojęcia, czego tak naprawdę to dotyczyło, zresztą ta kwestia wydawała mi się najmniej istotna. Cokolwiek w ostatnim czasie miało miejsce, musiało w jakikolwiek sposób odcisnąć się na Jocelyne – chyba nawet byłabym zdziwiona, gdyby było inaczej i to nawet pomimo wszystkich zmartwień, które w związku z tym mieliśmy.
Mimo wszystko poczułam ulgę, kiedy przekonałam się, że Joce wygląda na spokojną. Gabriel dbał o to, żeby zaoszczędzić jej koszmarów, choć kilka razy i tak musiałam do niej przychodzić, kiedy nagle zrywała się z płaczem. Nie komentowałam tego w żaden sposób, pozwalając na to, by przeżywała to wszystko po swojemu, jakkolwiek trudne by to nie było. Czułam się bezradna, ale aż nazbyt dobrze rozumiałam to, że na uporządkowanie takich spraw zawsze trzeba czasu. Musiała sobie z tym poradzić sama i chociaż w najmniejszym nawet stopniu mi się to nie podobało, pozostawało mi co najwyżej dać jej po temu okazję.
Coś rozczuliło mnie zarówno w widoku rozrzuconych na poduszce jasnych loków, jak i dużego, pluszowego misia – prezentu, który krótko po narodzinach dostała od Layli i z którym kiedyś właściwie się nie rozstawała. Najwyraźniej ta jedna kwestia nie uległa zmianie, zresztą tak jak i więź Joce z ciotką. Momentami miałam wręcz wrażenie, że moja szwagierka pomagała dziewczynie bardziej niż ja bym mogła, potrafiąc siedzieć przy małej nawet po kilka godzin, chociaż żadne z nas tego nie wymagało. Byłam jej za to nade wszystko wdzięczna, tym bardziej, że czasami sama już nie miałam pewności, w jaki sposób powinnam względem Jocelyne zachować.
Ostrożnie zamknęłam drzwi, wycofując się z powrotem na korytarz. Bez pośpiechu zeszłam na dół, przez dłuższą chwilę niepewna tego, co powinnam ze sobą zrobić. Moje spojrzenie po dłuższej chwili skoncentrowało się na kąciku z farbami, który urządziłam sobie zaraz po przeprowadzce, a z którego nie skorzystałam ani razu. W tamtej chwili pierwszy raz od dawna tknęło mnie, żeby stanąć przy sztalugach, choć i wtedy sprowadzało się to przede wszystkim do bezmyślnego wpatrywania się w białe płótno. Zawsze łatwiej pracowało mi się ze szkicownikiem i pastelami, ale w tamtej chwili wcale nie miałam ochoty na krycie się po kątach z notatnikiem w ręce.
Właściwie sama nie byłam pewna, czego tak naprawdę chciałam, kiedy jakby od niechcenia zaczęłam rozprowadzać pędzlem losowe farby najpierw po palecie, a później bezpośrednio po płótnie. Już nie zastanawiałam się nad tym, co robię, bezmyślnie przypatrując się mieszającym że sobą kolorom – wielobarwnym, nie przedstawiającym niczego konkretnego smugom. Zmarszczyłam brwi, krytycznie przypatrując się swojemu „dziełu” i po dłuższej chwili wahania, dochodząc do wniosku, że w jakiś pokrętny sposób podoba mi się to, co widziałam. Z jakiegoś powodu pomyślałam o tym, że podobne emocje wzbudzała we mnie strzelnica – ukojenie, którego nie rozumiałam, ale które było dla mnie istotne.
– To chyba jedna z tych rzeczy, których nigdy nie pojmę.
Aż podskoczyłam, słysząc tuż za plecami znajomy głos. Rufus nie po raz pierwszy okazał się być na dobrej drodze do tego, żeby przyprawić mnie o zawał, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zachodząc mnie w najmniejszym spodziewanym momencie. Bez chwili wahania odwróciłam się w jego stronę, już nawet nie mając ochoty na to, żeby na niego warknąć. To i tak nie przyniosłoby spodziewanego skutku, zresztą kolejna sprzeczka z wampirem była ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowałam.
– Co takiego? – zapytałam z powątpiewaniem, próbując zachowywać się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. – Sztuka?
– Skoro tak upierasz się to nazwać… – mruknął jakby od niechcenia.
Puściłam jego słowa mimo uszu, aż nazbyt świadoma tego, że Rufus nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że jakkolwiek mógłby mnie urazić. Zabawne, ale w którymś momencie chyba zdążyłam przywyknąć do tego, że rozmowa z moim szwagrem zwykle bywała trudna. Wampir spoglądał na świat po swojemu i chyba nawet Layla nie potrafiła w pełni go zrozumieć.
– Jednak upieram – powiedziałam bez większego zainteresowania tym, co mógł sobie myśleć. – Muszę zająć czymś ręce, bo jak głupia wciąż przejmuję się bardziej niż powinnam. Ot takie tam ludzkie odruchy – dodałam, chociaż sama nie miałam pewności, dlaczego w ogóle próbowałam się tłumaczyć.
O dziwo, Rufus uśmiechnął się bez wesołości.
– Obawiam się, że to akurat rozumiem doskonale – stwierdził, a ja po jego tonie poznałam, że musiał mieć na myśli jedną, konkretną osobę.
– Hm… Claire nie ma? – zapytałam jakby od niechcenia, ledwo powstrzymując się od uśmiechu.
Wampir rzucił mi rozdrażnione spojrzenie.
– Chyba czujesz – niemalże warknął, wyraźnie poirytowany. – Wyszła. Z tego co wiem, pojechała słuchać bajek przy ognisku. W towarzystwie kundli… Claire – dodał z niedowierzaniem.
– To chyba dobrze, prawda? – zapytałam z bladym uśmiechem. – Chyba już się nie boi, więc…
– Jest różnica między strachem, a instynktem samozachowawczym – przerwał mi i zrozumiałam, że najrozsądniej będzie się wycofać. Poirytowany Rufus nigdy nie wróżył niczego dobrego. – Ale według Layli wszystko jest w zupełnym porządku, powinniśmy się cieszyć. A najlepiej to od razu wyprawić im wesele. Jest cudownie!
Dramatyzował, ale właśnie tego mogłam się po nim spodziewać. Wywróciłam oczami, w duchu gratulując Layli tego, że w ogóle miała do całej tej sytuacji cierpliwość. Rufus bywał trudny i chociaż rozumiałam skąd brało się jego przewrażliwienie, wciąż byłam gotowa za Setha poręczyć, gdyby zaszła taka potrzeba. W gruncie rzeczy wpojenie było dobre – szczere i oparte na czymś więcej, aniżeli fizyczność i chwilowe zauroczenie, a przecież właśnie tego potrzebowała Claire. Po tym, co zgotował jej Dean, dziewczyna miała dość powodów do niepokoju, nade wszystko potrzebując bliskości kogoś, kto pozwoliłby jej uwierzyć w siebie i po prostu ją kochał. Pod tym względem Seth był idealny, a ja chyba nie znałam milszego, bardziej otwartego na innych chłopaka, który nigdy nie miał oporów przed przebywaniem z nieśmiertelnymi. To też wydawało mi się istotne, bo przebywanie z dziewczyną przyszłoby mu naturalnie nawet w przypadku, w którym w grę nie wchodziłaby magia.
Wiedziałam o tym, ale szczerze wątpiłam w to, żeby Rufusa zadowoliły moje tłumacze. Z tego też powodu zdecydowałam się zachować dla siebie uwagi na temat tego, jak piękne zawsze wydawało mi się La Push, co sądziłam o możliwości siedzenia przy niebieskim przez obecność soli morskiej ognisku i odpowiedziach, które jako dziecko słyszałam tak wiele razy, że teraz bez zająknięcia mogłabym je wyrecytować. Jeśli do tego wszystkiego w roli narratora miał znaleźć się ojciec Jacoba, z czystym sumieniem mogłam stwierdzić, że Claire czekał wyjątkowy wieczór. Chyba nie istniał lepszy gawędziarz od Billy’ego Blacka, co przy tematyce historii i atmosferze. W której odbywały się te spotkania, samo w sobie bywało niesamowite.
Cóż, Rufus powinien był cieszyć się, że jego córka znalazła się z całą watahą gotowych obronić wpojenie swojego brata zmiennokształtnych. Chyba nie było bezpieczniejszego miejsce, co wielokrotnie musiał przyznać mój ojciec, co bez wątpienia o czymś świadczyło. Co prawda sprawy miałyby się trochę inaczej, gdyby wziąć pod uwagę ewentualne skoki z klifu, ale wątpiłam w takie rozwiązanie o tej porze roku, nie wspominając o tym, że jakoś nie paliłam się do uświadamiania Rufusa o tej konkretnej formie rozrywki.
– Wierz mi, z dwojga złego wolałabym martwić się o to, że moje dziecko chodzi na randki – powiedziałam w zamian, a wampir spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
– Nie używajmy aż tak ostatecznych słów, dobra? – Potrząsnął głową. – A Joce jest bezpieczna, tak? Jasne, to trochę problematyczne, ale…
– Problematyczne? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – To, że widzi umarłych, jest twoim zdaniem problematyczne?
– Dar jak każdy inny – stwierdził, a ja zapragnęłam mu przyłożyć. Żartował sobie że mnie? – Nie bardziej dziwny od tego, co robi Claire… I nie bardziej szokujący pod względem tego, że odkryła go tak późno – dodał opanowanym tonem.
Musiałam ugryźć się w krzyk, by nie powiedzieć czegoś złośliwego na temat tego, że o zdolnościach córki dowiedział się późno tylko i wyłącznie dlatego, że nie chciał jej słuchać. Sama nie pojmowałam, dlaczego w przypadku Joce sprawy musiały zabrnąć aż tak daleko, zanim zorientowała się, co potrafi. Miałam do siebie pretensje o to, że w porę czegoś nie zrobiłam, choć zarazem nie potrafiłam stwierdzić w jaki sposób miałabym dziewczynie pomóc.
Rufus musiał zauważyć, że jego odpowiedzi mnie nie satysfakcjonują, bo na dłuższą chwilę zamilkł, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Odezwał się ponownie dopiero po kilku sekundach.
– Właściwie nie dziwi mnie to, że nie dało się tego zauważyć wcześniej. Dzieci płaczą, a Joce zawsze była krucha – zauważył przytomnie, znacznie spuszczając z tonu. W tamtej chwili brzmiał niemalże łagodnie, a to nie zdarzało mu się często. – Tylko gdybym, ale powiedziałbym, że jej zdolności pozostawały w uśpieniu… Pytanie, co takiego je pobudziło – dodał po chwili zastanowienia.
– Co masz na myśli? – zapytałam, nie po raz pierwszy mając problem z tym, żeby za nim nadążyć.
Wywrócił oczami, ale powstrzymał się przed złośliwościami.
– Moc w przypadku telepatów jest bardziej aktywna w okresie dojrzewania, tak? Twój mąż ciągle mówił o hormonalnych i może coś w tym jest – przyznał, chociaż wyraźnie nie palił się do tego, żeby przyznać Gabrielowi rację. – To może być przypadek albo wydarzyło się coś, co na nią wpłynęło. Może się czegoś wystraszyła albo…
– …w końcu dostała okresu? – dopowiedziałam, nagle coś sobie uświadamiając.
Rufus rzucił mi pełne rezerwy spojrzenie.
– Taa… Może. Zmieńmy temat, co? – zasugerował spiętym tonem, a ja mimowolnie się zarumieniłam, chcąc nie chcąc przyznając, że to faktycznie nie najlepszy sposób na prowadzenie dyskusji.
Cóż, jakkolwiek by nie było, takie rozwiązanie wydawało się mieć sens. Joce już od dłuższego czasu była chwiejna, a to mając problemy z mocą i emocjami. A to znów martwiąc się tym, że rozwijała się o wiele wolniej niż jej pobratymcy. To, że w końcu dostała okresu, nie wydawało się niczym dziwnym, ale zarówno dla dziewczyny, jak i jej organizmu, mogło okazać się wystarczająco szokującą zmianą, by zaowocowało… czymś takim.
Moje biedne maleństwo…
– W porządku. – Nerwowo przeczesałam włosy palcami, chcąc zająć czymś ręce. – Layla tez gdzieś wybyła?
– Jak wszyscy – rzucił jakby od niechcenia. – Pomijając Jocelyne, najwyraźniej jesteśmy sami.
Skinęłam głową, mimo wszystko nie zaskoczona. Gabriel wspominał mi o tym, że w najbliższym czasie będzie musiał na trochę wybyć, by zadbać o zapas krwi, zwłaszcza teraz, kiedy mała mogła jej potrzebować. Nie byłem szczególnie zaskoczona tym, że siostry mogły mu towarzyszyć. Damien i Liz też często znikali, a ja miałam wrażenie, że to przede wszystkim przez wzgląd na dziewczynę, która w towarzystwie wampirów i tych wszystkich dramatów musiała czuć się co najmniej źle. Była jeszcze Allegra, która doszła do siebie na tyle, by wychodzić na całe godziny i – z tego, co wiedziałam – przesiadywać u Cullenów. Marco naturalnie podążał za nią jak cień, więc szansa na to, że dom faktycznie był opustoszały, byka dość spora.
Spojrzałam z powątpiewaniem na Rufusa, mając wrażenie, że nie był szczególnie zadowolony z takiego obrotu spraw. Cóż, to mogłoby być dziwne, skoro od zawsze należał do samotników, ale podejrzewałam, że czym innym było dla niego przesiadywanie w laboratorium, a czym zgoła odmiennym przedłużający się pobyt w Seattle. Sama wciąż tęskniłam za Miastem Nocy, nie wyobrażając sobie tego, że miejsce to po raz kolejny mogłoby stać się obce dla mnie i tych, który byli mi bliscy. Cała ta sprawa z Claudią i Dimitrem wciąż pozostawała dla mnie czymś nie do pojęcia, ale przez Joce i problemy z Volturi, łatwo przyszło mi o tym zapomnieć.
Wciąż o tym myślałam, kiedy panującą ciszę przerwał dobrze mi znany dźwięk gitary. Wzdrygnęłam się, wystraszona melodią własnej komórki, a Rufus rzucił mi kpiarskie spojrzenie, wyraźnie rozbawiony tym, jak łatwo było mnie w ostatnim czasie wytrącić z równowagi. Zignorowałam go, bezskutecznie próbując ukryć zażenowanie. Pospiesznie wyciągnęłam telefon, w pełni przekonana, że to Gabriel, dlatego bez patrzenia na wyświetlacz odebrałam, natychmiast przyciskając urządzenie do ucha.
– Tak, kochanie?
Odpowiedział mi cichy, męski śmiech. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ten zdecydowanie nie należał do mojego męża.
– Co za miłe powitanie – usłyszałam i to wystarczyło, żebym zapragnęła zapaść się pod ziemię.
– Castiel… – wyszeptałam zmieszana. Błogosławiłam to że w tamtej chwili nie mógł mnie zobaczyć. To, że Rufus przypatrywał mi się z zainteresowaniem, najpewniej mając że mnie ubaw, w zupełności mi wystarczyło. – Myślałam, że… Zresztą nieważne – zreflektowałam się, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę nie istnieje żaden powód, dla którego miałabym się mu tłumaczyć.
– Spokojnie, zrozumiałem. Zazdrosny mąż, pierścionek i te sprawy… – zapewnił mnie, po czym zamilkł, raptownie poważniejąc. – Musimy porozmawiać, Renesmee. Mój Boże, tak mi przykro i… – Urwał, przez dłuższą chwilę nasłuchując jakiejkolwiek redakcji z mojej strony. – Jesteś tam?
Nie odpowiedziałam od razu. Moje palce bezwiednie zacisnęły się na telefonie.
– Tak.
Nie dodałam niczego więcej, bo to wydało mi się zbędne. Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, jaki temat chciał omówić Castiel, tym bardziej, że sama już od dłuższego czasu zadręczałam się z tego powodu. Wiedziałam, że Gabriel nie byłby z tego powodu zachwycony, ale…
– Więc? – Do głosu mojego rozmówcy wkradło się wahanie. – Spotkamy się tam, gdzie ostatnim razem?
– Dam ci znać, kiedy będę w drodze – ucięłam i bez czekania na jakąkolwiek reakcję, po prostu się rozłączyłam. W milczeniu przycisnęłam telefon do piersi, próbując nie myśleć o tym, że Rufus nie odrywa ode mnie wzroku. – Co? – nie wytrzymałam.
– Absolutnie nic – zapewnił mnie. – Wychodzisz?
Chcąc nie chcąc spojrzałam mu w oczy.
– Zostaniesz dla mnie z Joce? – wypaliłam, chociaż byłam sceptycznie nastawiona do pomysłu zrobienia z Rufusa opiekunki.
Gdyby wzrok zabijał, w tamtej chwili najpewniej byłabym martwa.
– Nie zrobi sobie krzywdy, tym bardziej, że śpi – uświadomił mnie. – A ja mam wrażenie, że towarzyszenie tobie może być bardziej interesujące, o ile nie zamierzasz znowu narażać się policji.
Zmusiłam się do tego, żeby zignorować jego słowa, zbytnio obawiając się własnej redakcji. Do Rufusa trzeba było cierpliwości, a ja nie miałam siły się z nim kłócić.
Cóż, chciałam niańki, dostałam przyzwoitkę. Może przynajmniej Gabriel miał być z tego zadowolony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa