
Renesmee
Wciąż nie docierało do mnie
to, co się wydarzyło. Próbowałam uporządkować sobie wspomnienia Jocelyne,
słowa, które padły podczas rozmowy, a także to, co sama w związku z tym
czułam, ale to nie pomagało – przynajmniej nie w takim stopniu, jak
mogłabym tego oczekiwać. Jednym, czego byłam pewna, pozostawało to, że ktoś
próbował skrzywdzić moją córkę, co samo w sobie wystarczyło, żebym zaczęła
odchodzić od zmysłów. To, że Joce zdążyła się zakochać i teraz najpewniej
cierpiała przez utraconą w takich warunkach miłość, również było dla mnie
czymś nie do pojęcia, przez co sama nie miałam pojęcia, jak powinnam
dziewczynie pomóc.
Martwiło
mnie bardzo wiele kwestii, chociaż starałam się tego nie okazywać. Nie chciałam
myśleć zwłaszcza o Castiel, bo jakoś trudno mi było uwierzyć w to, że
mężczyzna mógłby specjalnie posłać Jocelyne do tak niebezpiecznego miejsca.
Gabriel myślał inaczej ale przez to, że od samego początku traktował mojego
znajomego jak potencjalnego wroga, skutecznie wzbudzało we mnie wątpliwości
względem jego opinii. W efekcie łatwiej było unikać tematu i skupić
się na Joce, niż prowadzić bezsensowne dyskusje na temat tego, kto i w jakim
stopniu zawinił.
Nie byłem w stanie
jednoznacznie określić tego, jak w całej tej sytuacji powinnam czuć się
ja, a co dopiero moja córka. Próbowaliśmy być ostrożni, ostatecznie nie
drążąc tematu i próbując dać dziewczynie czas na to, żeby doszła do
skutku. Czułam, że to nie będzie proste, ale starałam się o tym nie
myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że Jocelyne jest bezpieczna w domu –
tylko to się dla mnie liczyło, przynajmniej tymczasowo. W efekcie nie
rozmawialiśmy na temat minionych tygodni, tego chłopaka i jej darze, w zamian
woląc czekać aż Joce sama się na to zdecyduje. Zrezygnowałam nawet z wypytywania
Rufusa, chociaż wciąż nie potrafiłam zapomnieć o tym, że ten mógł udzielić
mi kilku dość istotnych odpowiedzi.
Mimo
wszystko nie tak łatwo było odkręcić wszystko to, co wydarzyło się od chwili
wyjazdu Jocelyne. Nie było możliwości, byśmy tak po prostu mogli zignorować
dwójkę ludzi, która przed okoliczności musiała dowiedzieć się prawdy o nas
i istotach nam podobnych. Shannon była znajomą bliźniaków i to oni
zajęli się dziewczyną, zapewniając, że jakoś uda im się porozumieć, zaś
Jeremiego po kilku dłuższych rozmowach udało się odstawić do rodziny. Tylko
tyle mogliśmy zrobić, bo nie wyobrażałam sobie tego, by respektować narzucone
przez Volturi prawa. Wiedziałam, że ryzykujemy – najpierw wciąż obecna pod
naszym dachem Liz, a teraz pozostała dwójka – jednak zabijanie ludzi bez
powodu nigdy nie było czymś, co byłabym w stanie zaakceptować. Pozostawało
nam wierzyć w to, że faktycznie dochowają tajemnicy, co w zestawieniu
z powodami, dla których oboje znalazł się w ośrodku, wcale nie
musiało być takie trudne.
Chociaż
całą sobą wierzyłam w to, że wtajemniczenie tej dwójki nie będzie niosło
że sobą zagrożenia, nie byłam w stanie zapomnieć o zaproszeniu na
bal. Chociaż wciąż mieliśmy czas, czułam, że pozostałe nam tygodnie zlecą ot
tak– i że wtedy wydarzy się coś niedobrego. Miałam złe przeczucia, być
może zbytnio przewrażliwiona sytuacją, ale naprawdę trudno było mi podzielać
spokój Gabriela. Jasne, chciałam wierzyć w to, że Włosi są naszym
najmniejszym problemem, ale trudno było mi się do tego zmusić, skoro w pamięci
wciąż miałam to, co wydarzyło się podczas balu Pięciuset. To, a zwłaszcza
wspomnienie ataku Jane. W zupełności wystarczyło, bym za wszelką cenę
chciała trzymać się na dystans – z tym, że przynajmniej tymczasowo takie
rozwiązanie nie wchodziło w grę.
Wiedziałam,
że będę musiała porozmawiać z bliskimi na temat ewentualnego wyjazdu, ale
jak na razie wolałam odwlec tę konieczność w czasie. Nie chodziło
wyłącznie o moje obawy względem Volturi czy wizji Isabeau, ale przede
wszystkim Jocelyne. Nie czułam się na tyle pewnie, żeby że wszystkimi wokół
rozmawiać o stanie córki, choć prędzej czy później musiałam to zrobić.
Prawda też była tak, że chciałam zapewnić Joce choć trochę swobody, dając dziewczynie
czas i możliwość decydowania czasu. Chciałam, żeby odpoczęła, zresztą sama
również potrzebowałam okazji do tego, żeby to wszystko odpowiednio
uporządkować.
Zetknęłam
na Joce, nie po raz pierwszy w ostatnim czasie sprawdzając, czy wszystko z nią
w porządku podczas snu. Zdążyłam przywyknąć do tego, że przez większość
czasu albo spała, albo próbowała nas unikać. Tym razem przynajmniej zdawałam
sobie sprawę z tego, skąd brał się jej nastrój, ale prawda i tak mnie
przerażała, wzbudzając więcej wątpliwości, niż przynosząc ulgi. Tak czy inaczej
martwiłam się, coraz częściej zastanawiając się nad tym, czy nie powinnam
dziewczyny stąd zabrać – chociaż na trochę, tak po prostu zabierając małą w jakieś
bezpieczne, odległe miejsce, chociażby Wyspę Esme albo… gdziekolwiek indziej.
Zdawałam sobie sprawę z tego, że to żadne rozwiązanie – ucieczka nigdy nie
niosła że sobą wystarczającego ukojenia – ale…
Westchnęłam
cicho, w milczeniu przypatrując się bladej twarzy córki. Miałam wrażenie,
że przez ostatnie tygodnie coś się w niej zmieniło i to nie tylko
przez zafarbowane włosy. Nie miałam pojęcia, czego tak naprawdę to dotyczyło,
zresztą ta kwestia wydawała mi się najmniej istotna. Cokolwiek w ostatnim
czasie miało miejsce, musiało w jakikolwiek sposób odcisnąć się na Jocelyne
– chyba nawet byłabym zdziwiona, gdyby było inaczej i to nawet pomimo
wszystkich zmartwień, które w związku z tym mieliśmy.
Mimo
wszystko poczułam ulgę, kiedy przekonałam się, że Joce wygląda na spokojną.
Gabriel dbał o to, żeby zaoszczędzić jej koszmarów, choć kilka razy i tak
musiałam do niej przychodzić, kiedy nagle zrywała się z płaczem. Nie
komentowałam tego w żaden sposób, pozwalając na to, by przeżywała to
wszystko po swojemu, jakkolwiek trudne by to nie było. Czułam się bezradna, ale
aż nazbyt dobrze rozumiałam to, że na uporządkowanie takich spraw zawsze trzeba
czasu. Musiała sobie z tym poradzić sama i chociaż w najmniejszym
nawet stopniu mi się to nie podobało, pozostawało mi co najwyżej dać jej po
temu okazję.
Coś
rozczuliło mnie zarówno w widoku rozrzuconych na poduszce jasnych loków,
jak i dużego, pluszowego misia – prezentu, który krótko po narodzinach
dostała od Layli i z którym kiedyś właściwie się nie rozstawała.
Najwyraźniej ta jedna kwestia nie uległa zmianie, zresztą tak jak i więź
Joce z ciotką. Momentami miałam wręcz wrażenie, że moja szwagierka
pomagała dziewczynie bardziej niż ja bym mogła, potrafiąc siedzieć przy małej
nawet po kilka godzin, chociaż żadne z nas tego nie wymagało. Byłam jej za
to nade wszystko wdzięczna, tym bardziej, że czasami sama już nie miałam
pewności, w jaki sposób powinnam względem Jocelyne zachować.
Ostrożnie
zamknęłam drzwi, wycofując się z powrotem na korytarz. Bez pośpiechu
zeszłam na dół, przez dłuższą chwilę niepewna tego, co powinnam ze sobą zrobić.
Moje spojrzenie po dłuższej chwili skoncentrowało się na kąciku z farbami,
który urządziłam sobie zaraz po przeprowadzce, a z którego nie
skorzystałam ani razu. W tamtej chwili pierwszy raz od dawna tknęło mnie,
żeby stanąć przy sztalugach, choć i wtedy sprowadzało się to przede
wszystkim do bezmyślnego wpatrywania się w białe płótno. Zawsze łatwiej
pracowało mi się ze szkicownikiem i pastelami, ale w tamtej chwili
wcale nie miałam ochoty na krycie się po kątach z notatnikiem w ręce.
Właściwie
sama nie byłam pewna, czego tak naprawdę chciałam, kiedy jakby od niechcenia
zaczęłam rozprowadzać pędzlem losowe farby najpierw po palecie, a później
bezpośrednio po płótnie. Już nie zastanawiałam się nad tym, co robię,
bezmyślnie przypatrując się mieszającym że sobą kolorom – wielobarwnym, nie
przedstawiającym niczego konkretnego smugom. Zmarszczyłam brwi, krytycznie przypatrując
się swojemu „dziełu” i po dłuższej chwili wahania, dochodząc do wniosku,
że w jakiś pokrętny sposób podoba mi się to, co widziałam. Z jakiegoś
powodu pomyślałam o tym, że podobne emocje wzbudzała we mnie strzelnica –
ukojenie, którego nie rozumiałam, ale które było dla mnie istotne.
– To chyba
jedna z tych rzeczy, których nigdy nie pojmę.
Aż
podskoczyłam, słysząc tuż za plecami znajomy głos. Rufus nie po raz pierwszy
okazał się być na dobrej drodze do tego, żeby przyprawić mnie o zawał, bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia zachodząc mnie w najmniejszym spodziewanym
momencie. Bez chwili wahania odwróciłam się w jego stronę, już nawet nie
mając ochoty na to, żeby na niego warknąć. To i tak nie przyniosłoby
spodziewanego skutku, zresztą kolejna sprzeczka z wampirem była ostatnim,
czego tak naprawdę potrzebowałam.
– Co
takiego? – zapytałam z powątpiewaniem, próbując zachowywać się tak, jakby
nic szczególnego nie miało miejsca. – Sztuka?
– Skoro tak
upierasz się to nazwać… – mruknął jakby od niechcenia.
Puściłam
jego słowa mimo uszu, aż nazbyt świadoma tego, że Rufus nawet nie zdawał sobie
sprawy z tego, że jakkolwiek mógłby mnie urazić. Zabawne, ale w którymś
momencie chyba zdążyłam przywyknąć do tego, że rozmowa z moim szwagrem
zwykle bywała trudna. Wampir spoglądał na świat po swojemu i chyba nawet
Layla nie potrafiła w pełni go zrozumieć.
– Jednak
upieram – powiedziałam bez większego zainteresowania tym, co mógł sobie myśleć.
– Muszę zająć czymś ręce, bo jak głupia wciąż przejmuję się bardziej niż
powinnam. Ot takie tam ludzkie odruchy – dodałam, chociaż sama nie miałam
pewności, dlaczego w ogóle próbowałam się tłumaczyć.
O dziwo,
Rufus uśmiechnął się bez wesołości.
– Obawiam
się, że to akurat rozumiem doskonale – stwierdził, a ja po jego tonie
poznałam, że musiał mieć na myśli jedną, konkretną osobę.
– Hm…
Claire nie ma? – zapytałam jakby od niechcenia, ledwo powstrzymując się od uśmiechu.
Wampir
rzucił mi rozdrażnione spojrzenie.
– Chyba
czujesz – niemalże warknął, wyraźnie poirytowany. – Wyszła. Z tego co
wiem, pojechała słuchać bajek przy ognisku. W towarzystwie kundli… Claire
– dodał z niedowierzaniem.
– To chyba
dobrze, prawda? – zapytałam z bladym uśmiechem. – Chyba już się nie boi,
więc…
– Jest
różnica między strachem, a instynktem samozachowawczym – przerwał mi i zrozumiałam,
że najrozsądniej będzie się wycofać. Poirytowany Rufus nigdy nie wróżył niczego
dobrego. – Ale według Layli wszystko jest w zupełnym porządku, powinniśmy
się cieszyć. A najlepiej to od razu wyprawić im wesele. Jest cudownie!
Dramatyzował,
ale właśnie tego mogłam się po nim spodziewać. Wywróciłam oczami, w duchu
gratulując Layli tego, że w ogóle miała do całej tej sytuacji cierpliwość.
Rufus bywał trudny i chociaż rozumiałam skąd brało się jego
przewrażliwienie, wciąż byłam gotowa za Setha poręczyć, gdyby zaszła taka
potrzeba. W gruncie rzeczy wpojenie było dobre – szczere i oparte na
czymś więcej, aniżeli fizyczność i chwilowe zauroczenie, a przecież
właśnie tego potrzebowała Claire. Po tym, co zgotował jej Dean, dziewczyna
miała dość powodów do niepokoju, nade wszystko potrzebując bliskości kogoś, kto
pozwoliłby jej uwierzyć w siebie i po prostu ją kochał. Pod tym
względem Seth był idealny, a ja chyba nie znałam milszego, bardziej
otwartego na innych chłopaka, który nigdy nie miał oporów przed przebywaniem z nieśmiertelnymi.
To też wydawało mi się istotne, bo przebywanie z dziewczyną przyszłoby mu
naturalnie nawet w przypadku, w którym w grę nie wchodziłaby
magia.
Wiedziałam
o tym, ale szczerze wątpiłam w to, żeby Rufusa zadowoliły moje
tłumacze. Z tego też powodu zdecydowałam się zachować dla siebie uwagi na
temat tego, jak piękne zawsze wydawało mi się La Push, co sądziłam o możliwości
siedzenia przy niebieskim przez obecność soli morskiej ognisku i odpowiedziach,
które jako dziecko słyszałam tak wiele razy, że teraz bez zająknięcia mogłabym
je wyrecytować. Jeśli do tego wszystkiego w roli narratora miał znaleźć
się ojciec Jacoba, z czystym sumieniem mogłam stwierdzić, że Claire czekał
wyjątkowy wieczór. Chyba nie istniał lepszy gawędziarz od Billy’ego Blacka, co
przy tematyce historii i atmosferze. W której odbywały się te
spotkania, samo w sobie bywało niesamowite.
Cóż, Rufus
powinien był cieszyć się, że jego córka znalazła się z całą watahą
gotowych obronić wpojenie swojego brata zmiennokształtnych. Chyba nie było
bezpieczniejszego miejsce, co wielokrotnie musiał przyznać mój ojciec, co bez
wątpienia o czymś świadczyło. Co prawda sprawy miałyby się trochę inaczej,
gdyby wziąć pod uwagę ewentualne skoki z klifu, ale wątpiłam w takie
rozwiązanie o tej porze roku, nie wspominając o tym, że jakoś nie
paliłam się do uświadamiania Rufusa o tej konkretnej formie rozrywki.
– Wierz mi,
z dwojga złego wolałabym martwić się o to, że moje dziecko chodzi na
randki – powiedziałam w zamian, a wampir spojrzał na mnie z powątpiewaniem.
– Nie
używajmy aż tak ostatecznych słów, dobra? – Potrząsnął głową. – A Joce
jest bezpieczna, tak? Jasne, to trochę problematyczne, ale…
–
Problematyczne? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – To, że widzi umarłych,
jest twoim zdaniem problematyczne?
– Dar jak
każdy inny – stwierdził, a ja zapragnęłam mu przyłożyć. Żartował sobie że
mnie? – Nie bardziej dziwny od tego, co robi Claire… I nie bardziej
szokujący pod względem tego, że odkryła go tak późno – dodał opanowanym tonem.
Musiałam
ugryźć się w krzyk, by nie powiedzieć czegoś złośliwego na temat tego, że
o zdolnościach córki dowiedział się późno tylko i wyłącznie dlatego,
że nie chciał jej słuchać. Sama nie pojmowałam, dlaczego w przypadku Joce
sprawy musiały zabrnąć aż tak daleko, zanim zorientowała się, co potrafi.
Miałam do siebie pretensje o to, że w porę czegoś nie zrobiłam, choć
zarazem nie potrafiłam stwierdzić w jaki sposób miałabym dziewczynie
pomóc.
Rufus
musiał zauważyć, że jego odpowiedzi mnie nie satysfakcjonują, bo na dłuższą
chwilę zamilkł, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Odezwał się ponownie
dopiero po kilku sekundach.
– Właściwie
nie dziwi mnie to, że nie dało się tego zauważyć wcześniej. Dzieci płaczą, a Joce
zawsze była krucha – zauważył przytomnie, znacznie spuszczając z tonu. W tamtej
chwili brzmiał niemalże łagodnie, a to nie zdarzało mu się często. – Tylko
gdybym, ale powiedziałbym, że jej zdolności pozostawały w uśpieniu…
Pytanie, co takiego je pobudziło – dodał po chwili zastanowienia.
– Co masz
na myśli? – zapytałam, nie po raz pierwszy mając problem z tym, żeby za
nim nadążyć.
Wywrócił
oczami, ale powstrzymał się przed złośliwościami.
– Moc w przypadku
telepatów jest bardziej aktywna w okresie dojrzewania, tak? Twój mąż
ciągle mówił o hormonalnych i może coś w tym jest – przyznał,
chociaż wyraźnie nie palił się do tego, żeby przyznać Gabrielowi rację. – To
może być przypadek albo wydarzyło się coś, co na nią wpłynęło. Może się czegoś
wystraszyła albo…
– …w końcu
dostała okresu? – dopowiedziałam, nagle coś sobie uświadamiając.
Rufus
rzucił mi pełne rezerwy spojrzenie.
– Taa…
Może. Zmieńmy temat, co? – zasugerował spiętym tonem, a ja mimowolnie się
zarumieniłam, chcąc nie chcąc przyznając, że to faktycznie nie najlepszy sposób
na prowadzenie dyskusji.
Cóż,
jakkolwiek by nie było, takie rozwiązanie wydawało się mieć sens. Joce już od
dłuższego czasu była chwiejna, a to mając problemy z mocą i emocjami.
A to znów martwiąc się tym, że rozwijała się o wiele wolniej niż jej
pobratymcy. To, że w końcu dostała okresu, nie wydawało się niczym
dziwnym, ale zarówno dla dziewczyny, jak i jej organizmu, mogło okazać się
wystarczająco szokującą zmianą, by zaowocowało… czymś takim.
Moje
biedne maleństwo…
– W porządku.
– Nerwowo przeczesałam włosy palcami, chcąc zająć czymś ręce. – Layla tez
gdzieś wybyła?
– Jak
wszyscy – rzucił jakby od niechcenia. – Pomijając Jocelyne, najwyraźniej
jesteśmy sami.
Skinęłam
głową, mimo wszystko nie zaskoczona. Gabriel wspominał mi o tym, że w najbliższym
czasie będzie musiał na trochę wybyć, by zadbać o zapas krwi, zwłaszcza
teraz, kiedy mała mogła jej potrzebować. Nie byłem szczególnie zaskoczona tym,
że siostry mogły mu towarzyszyć. Damien i Liz też często znikali, a ja
miałam wrażenie, że to przede wszystkim przez wzgląd na dziewczynę, która w towarzystwie
wampirów i tych wszystkich dramatów musiała czuć się co najmniej źle. Była
jeszcze Allegra, która doszła do siebie na tyle, by wychodzić na całe godziny i –
z tego, co wiedziałam – przesiadywać u Cullenów. Marco naturalnie
podążał za nią jak cień, więc szansa na to, że dom faktycznie był opustoszały, byka
dość spora.
Spojrzałam
z powątpiewaniem na Rufusa, mając wrażenie, że nie był szczególnie
zadowolony z takiego obrotu spraw. Cóż, to mogłoby być dziwne, skoro od
zawsze należał do samotników, ale podejrzewałam, że czym innym było dla niego
przesiadywanie w laboratorium, a czym zgoła odmiennym przedłużający
się pobyt w Seattle. Sama wciąż tęskniłam za Miastem Nocy, nie wyobrażając
sobie tego, że miejsce to po raz kolejny mogłoby stać się obce dla mnie i tych,
który byli mi bliscy. Cała ta sprawa z Claudią i Dimitrem wciąż
pozostawała dla mnie czymś nie do pojęcia, ale przez Joce i problemy z Volturi,
łatwo przyszło mi o tym zapomnieć.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy panującą ciszę przerwał dobrze mi znany dźwięk gitary.
Wzdrygnęłam się, wystraszona melodią własnej komórki, a Rufus rzucił mi
kpiarskie spojrzenie, wyraźnie rozbawiony tym, jak łatwo było mnie w ostatnim
czasie wytrącić z równowagi. Zignorowałam go, bezskutecznie próbując ukryć
zażenowanie. Pospiesznie wyciągnęłam telefon, w pełni przekonana, że to
Gabriel, dlatego bez patrzenia na wyświetlacz odebrałam, natychmiast
przyciskając urządzenie do ucha.
– Tak,
kochanie?
Odpowiedział
mi cichy, męski śmiech. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ten
zdecydowanie nie należał do mojego męża.
– Co za miłe
powitanie – usłyszałam i to wystarczyło, żebym zapragnęła zapaść się pod
ziemię.
– Castiel…
– wyszeptałam zmieszana. Błogosławiłam to że w tamtej chwili nie mógł mnie
zobaczyć. To, że Rufus przypatrywał mi się z zainteresowaniem, najpewniej
mając że mnie ubaw, w zupełności mi wystarczyło. – Myślałam, że… Zresztą
nieważne – zreflektowałam się, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę nie
istnieje żaden powód, dla którego miałabym się mu tłumaczyć.
–
Spokojnie, zrozumiałem. Zazdrosny mąż, pierścionek i te sprawy… – zapewnił
mnie, po czym zamilkł, raptownie poważniejąc. – Musimy porozmawiać, Renesmee.
Mój Boże, tak mi przykro i… – Urwał, przez dłuższą chwilę nasłuchując
jakiejkolwiek redakcji z mojej strony. – Jesteś tam?
Nie
odpowiedziałam od razu. Moje palce bezwiednie zacisnęły się na telefonie.
– Tak.
Nie dodałam
niczego więcej, bo to wydało mi się zbędne. Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego,
jaki temat chciał omówić Castiel, tym bardziej, że sama już od dłuższego czasu
zadręczałam się z tego powodu. Wiedziałam, że Gabriel nie byłby z tego
powodu zachwycony, ale…
– Więc? –
Do głosu mojego rozmówcy wkradło się wahanie. – Spotkamy się tam, gdzie
ostatnim razem?
– Dam ci
znać, kiedy będę w drodze – ucięłam i bez czekania na jakąkolwiek
reakcję, po prostu się rozłączyłam. W milczeniu przycisnęłam telefon do
piersi, próbując nie myśleć o tym, że Rufus nie odrywa ode mnie wzroku. –
Co? – nie wytrzymałam.
–
Absolutnie nic – zapewnił mnie. – Wychodzisz?
Chcąc nie
chcąc spojrzałam mu w oczy.
–
Zostaniesz dla mnie z Joce? – wypaliłam, chociaż byłam sceptycznie
nastawiona do pomysłu zrobienia z Rufusa opiekunki.
Gdyby wzrok
zabijał, w tamtej chwili najpewniej byłabym martwa.
– Nie zrobi
sobie krzywdy, tym bardziej, że śpi – uświadomił mnie. – A ja mam
wrażenie, że towarzyszenie tobie może być bardziej interesujące, o ile nie
zamierzasz znowu narażać się policji.
Zmusiłam
się do tego, żeby zignorować jego słowa, zbytnio obawiając się własnej
redakcji. Do Rufusa trzeba było cierpliwości, a ja nie miałam siły się z nim
kłócić.
Cóż,
chciałam niańki, dostałam przyzwoitkę. Może przynajmniej Gabriel miał być z tego
zadowolony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz