
Claire
Nigdy wcześniej nie
doświadczyła czegoś takiego. Raz po raz rozglądała się dookoła, nie dowierzając
temu, gdzie i w jakich okolicznościach się znalazła. W gruncie
rzeczy nie przypuszczała nawet, że kiedykolwiek podejmie decyzję o tym,
żeby pojechać z Sethem do rezerwatu, gdzie na każdym kroku mogła zauważyć
któregokolwiek z jego pobratymców. Z drugiej strony, jeszcze jakiś
czas temu nie przyszłoby jej do głowy, że będzie w stanie poczuć się
względnie swobodnie przy jakimkolwiek zmiennokształtnych, który po przemianie
przybierał kształt wilka, więc może nie powinna czuć się zaskoczona – w końcu
już dawno miała okazję zauważyć, że w przypadku nieśmiertelnych
przewidzenie czegokolwiek graniczyło z cudem.
Wciąż czuła
lekkie napięcie, zwłaszcza kiedy przypominała sobie, kim tak naprawdę są Quileuci,
ale zaskakująco łatwo przychodziło jej ignorowanie tego uczucia. Wszystko
jest w porządku, powtarzała sobie na każdym kroku i chyba
naprawdę w to wierzyła, co zresztą przyjmowała z ulgą. Atmosfera była
przyjemna, magiczna wręcz, co jak nic miało związek z płonącym ogniskiem i panującym
dookoła półmrokiem. Chociaż na zewnątrz panował chłód, to nie przeszkadzało
żadnemu z jej towarzyszy, tym bardziej, że zmiennokształtni z natury
mieli wyższa temperaturę. Sam Seth przypominał Claire trochę przenośny piecyk,
co okazało się całkiem przyjemne, zwłaszcza kiedy trzymała się blisko. Już
zdążyła przywyknąć do tego, że chłopak mógłby tak po prostu ją obejmować albo
że sama miałaby usiąść przy nim, jak gdyby nigdy nic opierając się o jego
tors.
Rozpalone
przy pomocy wyrzuconego przez morze drewna ognisko, niezmiennie ją zachwycało.
Dobrze wiedziała, skąd brał się niebieski kolor płomieni – chemia od zawsze
stanowiła tę dziedzinę nauki, którą lubiła i z której była dobra –
ale obserwując ogień, zdecydowanie nie zamierzała zastanawiać się nad
jakimkolwiek logicznym wyjaśnieniem tego stanu. Łatwiej było myśleć o tym,
jak o przejawach magii – czymś, co teoretycznie nie istniało, ale w takich
warunkach stanowiło idealne tłumaczenie dla wszystkiego, co się działo. Z tym
było trochę tak, jak z poezją – chciała w to wierzyć, czując
przyjemność z możliwości oszukiwania samej siebie. To, że w ten
sposób łatwiej było jej się rozluźnić, również wydało się Claire na tyle dobre,
by pokusić się o myślenie kategoriami zupełnie innymi niż zazwyczaj, co
zresztą przy Secie zdarzało jej się dość często. Chłopak miał na nią swego
rodzaju wpływ, którego wciąż nie rozumiała, a który niezmiennie wzbudzał w dziewczynie
tylko i wyłącznie pozytywne uczucia.
Początkowo
miała wątpliwości co do tego, czy przyjazd do La Push będzie dobrym pomysłem.
Nie chodziło o reakcję Rufusa, ale o jej własne obawy – chociażby
przed tym, czy nie rozczaruje Setha, zaraz po przekroczeniu granicy wpadając w panikę
na myśl o bliskości większej liczby zmiennokształtnych, którzy w każdej
chwili mogli przybrać formę olbrzymich, niebezpiecznych wilków. W pamięci
wciąż miała moment, w którym zobaczyła chłopaka jako zwierzę; nie widziała
samej przemiany, ale doświadczenie i tak okazało się nietypowe, wzbudzając
w Claire emocje, których do tej pory nie potrafiła należycie uporządkować.
W gruncie rzeczy przy tym nieśmiertelnym raz po raz popadała w konsternację,
chyba będąc na dobrej drodze do tego, żeby wyzbyć się lęków, ale z drugiej
strony…
Ale kolejne
godziny mijały, a ona czuła się po prostu dobrze, mając wrażenie, że
otacza ją banda wyjątkowo wyluzowanych nastolatków, a nie bestii w ludzkiej
skórze. Początkowo czuła się dziwnie ze świadomością tego, że wszyscy się na
nią patrzą, wydając się oceniać to, jaka była i sporadycznie rzucając
jakieś złośliwe uwagi na temat Setha (z tego, co zrozumiała, była jego pierwszą sympatią – i wpojeniem
na dodatek), ale z czasem i do tego zaczęła przywykać. Przez
większość czasu trzymała się blisko Clearwatera, bo tak było bezpieczniej,
jednak i to zaczęło się zmieniać, w miarę jak upewniła się, że nikt w rezerwacie
nie traktuje jej z wrogością. Miało to chyba jakiś związek z Nessie,
która pół dzieciństwa spędziła w tym miejscu, tym samy pozwalając członkom
watahy oswoić się z bliskością hybrydy – kimś, kogo łatwiej było im
tolerować niż wampira, co również wydawało się działać na jej korzyść.
Nie była
jedynym obiektem wilczej magii, co na swój sposób także zadziałało na
dziewczynę kojąco. Co prawda jako jedyna nie była człowiekiem, ale to wydawało
się znośne, przynajmniej teoretycznie. Zawahała się dopiero w chwili
poznania Emily, mimo wcześniejszego ostrzeżenia Setha, ledwo będąc w stanie
zachowywać się naturalnie, kiedy dostrzegła twarz kobiety. W tamtej chwili
zaczęła błogosławić fakt, że była w rezerwacie sama, a Rufus nie był
telepatą, bo raczej nie przekonałaby go o tym, że jest bezpieczna,
wspominając o „małym” wypadku z udziałem kobiety i jej męża.
Wręcz nieprawdopodobnym wydało jej się to, że po tym wszystkim Emily i Sam
wciąż mogliby być razem, tworząc szczęśliwą rodzinę i jak gdyby nigdy nic
wychowując dziecko. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę powinna o tym
wszystkim myśleć, a już zwłaszcza o bliznach – o wiele gorszych
niż te, które sama miała, a do tego znajdujących się w tak widocznym
miejscu. Pomyślała, że w tamtym hotelu mimo wszystko miała szczęście, bo
mogła skończyć o wiele gorzej, ale takie rozumowanie również nie
przyniosło Claire spodziewanego ukojenia.
Najbardziej
niepojęte było dla niej to, że pomimo tych niedoskonałości, Sam mógł spoglądać
na żonę z taką czułością – bez cienia poczucia winy czy obrzydzenia. Nie
uważała Emily za brzydką, wręcz przeciwnie; problem polegał na tym, że myślenie
o bliznach – zwłaszcza tej, którą sama miała – przyprawiało ją o mdłości,
bo nie wyobrażała sobie tego, żeby kiedykolwiek miała okazać je potencjalnemu
partnerowi. Skoro sama ich nie akceptowała, jak miałaby oczekiwać, że
jakikolwiek facet spojrzy na nią tak, jak Sam na Emily… albo Dimitr na Beau,
chociaż myślenie o tej drugiej parze zaczynało być problematyczne.
Jakkolwiek
by nie było, sam pobyt w La Push okazał się wyjątkowo przyjemny, nawet
pomimo skojarzeń i wątpliwości, które w niej wzbudzał. Rozluźniła się
zwłaszcza w chwili, w której Seth zabrał ją na klif, by mogła
rozejrzeć się po okolicy przed planowanym ogniskiem. Wzniesienie okazało się
równie imponujące, co i to w Mieście Nocy, gdzie stała świątynia. Co
prawda spoglądając w pieniące się poniżej morze, odniosła wrażenie, że
miejsce jest bezpieczniejsze – znajomy jej klif wieńczyły liczne skały, na
które lepiej było nie spaść – ale widok mimo wszystko okazał się niezwykły.
– Ładnie,
nie? – rzucił pogodnym tonem Seth. Miał dobry humor, wciąż chyba niedowierzając
temu, że byli gdziekolwiek razem i że już nie musiał trzymać się od niej
na bezpieczną odległość. – Latem jest lepiej, zwłaszcza kiedy woda robi się
ciepła. Można poskakać.
Uniosła
brwi, początkowo niepewna temu, czy dobrze go zrozumiała.
– Ale chyba
nie stąd, prawda?
Chłopak
zaśmiał się nieco nerwowo, po czym podszedł bliżej. Obserwowała go w milczeniu,
kiedy przysiadł na krawędzi, sama dopiero po kilku sekundach decydując się do
niego dołączyć. Nie obawiała się tego, że nagle straci równowagę, ale i tak
wolała zachować ostrożność, bardzo ostrożnie siadając i mocno zaciskając
dłonie na brzegu, zanim zdecydowała się spojrzeć w dół.
– A niby
dlaczego nie? Cały czas tak robimy – oznajmił ze spokojem Seth, kolejny raz
wzbudzając w niej konsternację. – Jak się wie kiedy i potrafi pływać,
wtedy to naprawdę fajna zabawa. Nessie ci nie wspominała? – dodał, a ona
spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Nessie
skakała z klifu? – zapytała z powątpiewaniem.
To nie
tylko brzmiało jak szaleństwo, ale również coś nieprawdopodobnego. Trudno jej
było myśleć pozytywnie, skoro zdawała sobie sprawę z tego, że zarówno
Esme, jak i Isabeau, niejako zakończyły swoje wcześniejsze żywoty właśnie w taki
sposób – każda z innym skutkiem i z równych przyczyn, ale
jednak. Tak czy inaczej, rzucanie się z takiej wysokości do wody,
skutecznie przyprawiło ją o dreszcze.
– Jasne, że
tak. Tyle czasu spędzała z Jacobem, że trudno byłoby, żeby kiedyś tego nie
spróbowała. – Entuzjazm Setha wyraźnie przygasł, kiedy wyczuł zmianę w jej
nastroju. – Na początek zawsze można zacząć z tamtego miejsca – podjął ze
spokojem, decydując się zmienić temat. Jeszcze kiedy mówił, wychylił się do
przodu, by móc wskazać jej znajdująca się mniej więcej w połowie wysokości
klifu półkę skalną. Tamto miejsce wydało się Claire o wiele bardziej
przystępne, ale i tak nie wierzyła w to, co słyszała. – Ale my,
miejscowi, wolimy klif. Nie żebym uważał się za eksperta, ale to naprawdę
genialne doświadczenie.
– Na pewno
– rzuciła z przekąsem, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami.
Już nie chodziło nawet o sam skok, ale perspektywę tego, że najpewniej
musiałaby założyć kostium kąpielowy, a to… No cóż, z oczywistych
względów nie wchodziło w grę. – Zabawa w samobójcę to świetna sprawa
– dodała, nie mogąc się powstrzymać.
– Może
kiedyś ci pokażę i zmienisz zdanie – zreflektował się pośpiesznie chłopak.
Westchnęła cicho, uświadamiając sobie, że kolejny raz udało jej się go zranić, a przynajmniej
takie odniosła wrażenie. – Oczywiście nic na siłę. Jeśli masz inny sposób
spędzania wolnego czasu, to nie ma problemu.
Skinęła
głową, tym razem decydując się nie odzywać. W milczeniu wpatrywała się we
wzburzoną wodę, wciąż nie wyobrażając sobie tego, że tak po prostu można było
zsunąć się w dół, wprost w lodowate objęcia żywiołu. To, że właśnie
Renesmee mogłaby zabawiać się w ten sposób, również do niej nie docierało,
chociaż z drugiej strony, co tak naprawdę wiedziała o przeszłości
dziewczyny? Na każdym kroku przekonywała się, że w rzeczywistości nie
miała pojęcia o niczym, często zaskoczona rzeczami, które innym wydawały
się czymś najzupełniej oczywistym.
Cóż,
książki to nie wszystko…
Nie wrócili
do tematu klifu, a później z łatwością o nim zapomniała, w zamian
koncentrując się na perspektywie ogniska. Mimo wszystko poczuła się o wiele
pewniej, kiedy przenieśli się na nisko położoną plażę, skąd mogła swobodnie
obserwować morze, w ciemnościach przypominające raczej wylany atrament,
aniżeli wodę. W oddali widziała majaczące kształty odległych wysp – coś,
co w takich warunkach musiało być dla ludzi niewidoczne. Siedziała na
ziemi, raz po raz przesypując pomiędzy palcami piasek i kamienie, i jakby
od niechcenia opierając się o Setha. To w jakiś pokrętny sposób
wydało jej się naturalne, tak jak i korzystanie z bijącego od ciała
chłopaka ciepła, co samo w sobie sprawiało, że czuła się dobrze.
– Och, jak
słodko… Kolejny desperat, który wierzy w powodzenie integracji
międzygatunkowej – usłyszała damski głos, więc natychmiast poderwała głowę,
sama niepewna tego, jak powinna odebrać wypowiedziane przez nowoprzybyłą słowa.
Mimo wszystko
zamarła na ułamek sekundy, kiedy zauważyła Shelby. Nie widziała wilczycy od
lat, właściwie od czasu, kiedy ta na jej oczach zmieniła się w zwierzę, by
móc walczyć z demonami. Claire wiedziała, że niejako zawdzięczała kobiecie
życie, nie tylko przez tamten incydent z tuneli, ale przede wszystkim
oddanej przez zmiennokształtną krwi – czymś, czego ta zdecydowanie nie musiała
robić, a na co z jakiegoś powodu się zdecydowała.
– Zgubiłaś
Jacoba, Shell? – mruknął jakby od niechcenia Seth. Jego uścisk stał się
bardziej zaborczy, chociaż Claire nie widziała powodu, dla którego chłopak
miałby próbować ją chronić. – Nieważne. To jest Shelby… Ale to chyba wiesz,
nie? – dodał, wymownie spoglądając na stojącą przy nich dziewczynę.
– O, tak…
Znamy się. – Zmiennokształtna wywróciła oczami. – Wciąż żyjesz… A to chyba
dobrze, nie? – wypaliła nieoczekiwanie. – Tak mi się wydaje.
– Ehm…
Dziękuję? – Claire spojrzała na nią z powątpiewaniem.
Kobieta
wzruszyła ramionami, najwyraźniej nie zamierzając drążyć tematu. Zaraz po tym
popędziła w swoją stronę, zarzucając ciemnymi włosami i najwyraźniej
dostrzegając coś, co zaintrygowało ją bardziej od nietypowej pary – hybryda i zmiennokształtnym.
Claire wyraźnie usłyszała śmiechy i to, że najpewniej zmierzała ku nim
reszta plemienia, ale nie zwróciła na to uwagi, przejęta przede wszystkim tym,
jak miała wyglądać reszta wieczoru.
– Nie lubię
jej – mruknął Seth.
Uniosła
głowę, aż nazbyt świadoma tego, że musiał mówić o Shelby.
– Dlaczego?
– zapytała. – Bywa miła… Czasami, a przynajmniej dla mnie taka była –
dodała, a chłopak wywrócił oczami.
– Za Shelby
nie nadążysz, zresztą tak jak i za moją siostrą – wyjaśnił rozdrażnionym
tonem. – Może to jakaś specjalna właściwość kobiet z naszego plemienia,
nie wiem. Tak czy inaczej, bywają cholernie trudne.
Być może
coś w tym było, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Claire, mając
okazję obserwować zachowanie Lei. Siostra Setha faktycznie powiła być równie
złośliwa, co i czarująca, poza tym wyraźnie miała problem z tym, żeby
w pełni zaakceptować to, w kogo wpoił się jej brat. Jasne, pomagała
mu, ale Claire była gotowa przysiąc, że zmiennokształtna mimo wszystko nie
darzy jej sympatią. Co prawda nie była to aż tak silna niechęć, by zaczęła czuć
się nieswojo, ale coś w spojrzeniu i zachowaniu tej z Clearwaterów,
skutecznie wzbudzało w dziewczynie wątpliwości. Nie chciała, żeby
ktokolwiek próbował traktować ją jak wroga, chociaż dzięki temu, czego
dowiedziała od Setha, zorientowała się, że w przypadku jego siostry takie
zachowanie było absolutnie normalne.
Cudownie.
Nie miała
pojęcia, czego powinna spodziewać się po samym wieczorze, choć chłopak zdążył uświadomić
ją, że zamierzali opowiadać plemienne historie – opowieści, które jego
przodkowie przekazywali sobie od pokoleń, a które w znamienitej
większości były prawdziwe. Sama wzmianka o tym wystarczyła, żeby jeszcze
bardziej ją zaintrygować, tym bardziej, że – zdaniem Setha – opowieści miały
dotyczyć początków jego plemienia oraz tego, jak miały się relacje wampirów
oraz zmiennokształtnych. Twierdził, że część mogła brzmieć niepokojąco, ale
Claire szczerze wątpiła w to, żeby cokolwiek zaniepokoiło ją bardziej od
tego, co słyszała na temat Upadku, o własnych doświadczeniach w związku
z powrotem matki wampirów nie wspominając. Ostatecznie nie skomentowała
tego nawet słowem, próbując skoncentrować się przede wszystkim na słuchaniu, co
zresztą wcale nie okazało się takie trudne, bo atmosfera wręcz sprzyjała temu,
żeby zamknąć czy i spróbować uporządkować sobie wszystko to, czego dopiero
miała się dowiedzieć.
Było coś wyjątkowego
zarówno w panującym skupieniu, przenikliwej ciszy, a ostatecznie
brzmieniu głębokiego, spokojnego mężczyzny, który wydawał się wręcz stworzony
do tego, żeby mówić. Początkowo była co najmniej zaskoczona widokiem człowieka,
a dodatek w podeszłym już wieku i na wózku, ale po chwili
wahania doszła do wniosku, że to wcale nie takie dziwne, tym bardziej, że
Quileuci jakby nie patrzeć, byli ludźmi – wyjątkowymi, niemniej pod wieloma
względami po prostu kruchymi śmiertelnikami, o ile nie przemieniali się
regularnie. Kiedy na dodatek przyjrzała się uważniej, odniosła wrażenie, że –
choć zniekształcone przez czas – rysy twarzy nieznajomego wydają się dość
charakterystyczne, jakby spotkała się z nimi już wcześniej albo.
– Masz
szczęście – usłyszała tuż przy uchu głos Setha. – Billy rzadko się pokazuje,
ale opowiada najlepiej z nas wszystkich. Jacob jeszcze nie jest taki dobry
– dodał, a ona wymownie uniosła brwi. Miała przez to rozumieć, że miała
przed sobą kolejnego Blacka?
W milczeniu
skinęła głową, dochodząc do wniosku, że z pytaniami spokojnie może
poczekać na inną, bardziej sprzyjającą okazję. W tamtej chwili była w stanie
już tylko zamknąć oczy i słuchać.
To
przypominało bajki, choć w dzieciństwie słyszała ich mało, głównie od
Lucasa i Matta kiedy tym akurat zbierało się na to, żeby pobawić się w niańki.
Zawsze wolała obracać się w otoczeniu bardziej rzeczowych książek, zresztą
przede wszystkim takie znajdowała w laboratorium. Były jeszcze wiersze,
które ukochała w szczególny sposób, a które mim wszystko różniły się
od opowieści, które miała okazję usłyszeć teraz. Chociaż historie o Zimnych Ludziach i Wojownikach Duchach nie były dla niej
szczególnym zaskoczeniem, skoro doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że
po świecie chodziły istoty nadnaturalne, coś w doborze słów oraz głębokim,
na swój sposób rytmicznym brzmieniu głosu opowiadającego mężczyzny, momentalnie
wprawiło ją w dość nietypowy, trudny do opisania stan. Czuła się trochę
tak, jakby śniła na jawie, co w połączeniu z bliskością płomieni i ciepłych
ramion Setha, okazało się po prostu niezwykłe.
Trudno było
jej stwierdzić, jak długo siedziała w bezruchu, wtulona w obejmującego
chłopaka. Wiedziała jedynie, że ten w którymś momencie zaczął bawić się
jej włosami i że poczuła się senna, chociaż nie przypuszczała, że w takich
warunkach mogłaby choć próbować zasnąć. Tym większym zaskoczeniem okazał się
dla niej moment, w którym Seth zaczął wypowiadać jej imię, zmuszając do
otwarcia oczu. Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż jeszcze rozespana, by móc
przekonać się, że kilka rzeczy uległo zmianie – ognisko dogasało, a większość
obecnych dotychczas osób, zdążyła dyskretnie się ewakuować.
– Hej –
rzucił Seth, podchwyciwszy jej spojrzenie.
Potarła
oczy. Nie miała pojęcia, która jest godzina, ale zdążyło zrobić się
wystarczająco ciemno, by doszła do wniosku, że oboje powinni się zbierać.
– Dałeś mi
zasnąć – zarzuciła mu, po czym pośpiesznie usiadła, chcąc doprowadzić się do porządku.
– Ile czasu…? Nieważne. Powinnam…
– Jeszcze
nie jest aż tak późno – stwierdził, wywracając oczami. – Z tego co wiem,
twój kuzyn dopiero się po ciebie wybiera, więc spokojnie możemy się przejść do
granicy. Powiesz mi, jak ci się podobało – zaproponował z uśmiechem.
Nie
zaprotestowała, dochodząc do wniosku, że każdy pomysł jest równie dobry dla zabicia
czasu. Umówiła się z bliźniakami, że później odwiozą ją do Seattle, więc
zaskoczyła jej wzmianka sugerująca, że ostatecznie pojawi się tylko jeden z chłopaków,
to jednak wydało się Claire najmniej istotne. Zdążyła zauważyć, że Aldero i Cammy
w ostatnim czasie rzadziej pojawiali się razem, przede wszystkim z winy
tego pierwszego, który już od dłuższego czasu wydawał jej się co najmniej
nieswój. Nie potrafiła tego opisać, ale sam fakt tego, że Al mógłby być
przygnębiony, jednoznacznie świadczył o tym, że działo się coś… co
najmniej dziwnego – jakkolwiek oczywiście powinna to rozumieć.
Seth pomógł
jej wstać, początkowo trzymając dłonie na jej ramionach, a ostatecznie
przenosząc niżej. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, gdy chwycił ją za
nadgarstek, zwracając uwagę na bransoletkę, którą na urodziny dostała od
Lucasa. Doszukała się w czach chłopaka rozczarowania, jakby zmartwiło go
to, że mogłaby nosić jakąkolwiek biżuterię.
– Co jest?
– zapytała, nie rozumiejąc tego, skąd mógłby brać się jakikolwiek problem,
skoro miała ten drobiazg od początku ich znajomości.
– Nic
takiego – zapewnił, po czym wydał z siebie sfrustrowany jęk. – W zasadzie
to mam dla ciebie prezent, ale nie wiem, czy będzie pasował, skoro nosisz coś
innego – przyznał zrezygnowanym tonem.
– Prezent?
– powtórzyła. – Z jakiej znowu okazji?
Chłopak
wywrócił oczami.
– A musi
być okazja? Wiesz, zauważyłem, że ty nie z tych, które na każdym kroku
obrzuca się kwiatami i czekoladkami, ale mimo wszystko… – Urwał, po czym
ostatecznie sięgnął do kieszeni spodni. – Jak ci się nie spodoba, to nic nie
szkodzi. Leah musiała mi trochę pomóc, bo jestem w tym beznadziejny, ale…
Mruczał coś
jeszcze, jednak nie zwracała już na niego uwagi, bardziej skupiona na
drobiazgu, który jej podał. Co faceci
mają ze mną i tymi bransoletkami?, pomyślała mimochodem, z zaciekawieniem
przypatrując się tej, którą dostała o Setha – całkowicie odmiennej od
drogiej biżuterii od Lucasa, tym razem ręcznie robionej i wyglądającej na
wyjątkowo skomplikowaną plecionkę. Już sam fakt tego, że akurat ten chłopak
mógł pokusić się o zrobienie czegoś takiego, sprawił, że mimowolnie się uśmiechnęła,
bez chwili wahania zakładając podarek na nadgarstek.
Cóż, może faktycznie
do siebie nie pasowały – rzemyki i lśniące subtelnie zawieszki – ale z jej
perspektywy prezentowały się doskonale.
– Podoba mi
się – stwierdziła, a Seth natychmiast zamilkł, spoglądając na nią tak,
jakby widział ją po raz pierwszy.
– Serio? –
wypalił, ale nie czekał na odpowiedź. Wyraźnie się rozpogodził, uśmiechając w tak
szczery sposób, że momentalnie zrobiło jej się cieplej. – Zapytaj później
Nessie, co oznacza, okej? Niech to będzie taka mała niespodzianka – dodał, a Claire
uniosła brwi.
A to niby
co miało znaczyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz