30 sierpnia 2016

Dwieście osiemdziesiąt dziewięć

Rosa
Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Krążyła tam i z powrotem, poirytowana własną, narastającą z każdą kolejną sekundą bezradnością. Chciała zacząć krzyczeć i nawoływał Jocelyne, po cichu licząc na to, że w ten sposób jednak uda jej się zwrócić na siebie uwagę dziewczyny, ale powstrzymała ją świadomość tego, że w ten sposób mogła co najwyżej sprawić przyjaciółce dodatkowego cierpienia. Nie rozumiała na czym to polegało, ale wszystko wskazywało na tym, że to było ceną chwilowego spokoju, który w jakiś sposób zapewniono Joce – ból głowy, który zdecydowanie nie wróżył niczego dobrego.
Niechętnie zmusiła się do tego, żeby wycofać się w głąb korytarza, ledwo tylko upewniła się, że najmłodsza z Licavolich nie zostanie sama. Powrót Dallasa, który natychmiast dopadł do dziewczyny, był niczym jednoznaczny sygnał, nakazujący Rosie podjęcie natychmiastowego działania. Problem polegał na tym, że nie miała nawet pewności, co i dlaczego powinna zrobić. Carol nie pomagała, najwyraźniej nie zamierzając udzielić dokładniejszych wyjaśnień, wątpliwym zresztą wydawało się to, by odpowiednie informacje mogły dojść do Jocelyne. Musiała poszukać jakiegoś innego rozwiązania, ale to pozostawało dość problematyczne w sytuacji, w której było się ni mniej, ni więcej, ale przenikającą przed przedmioty, niesłyszaną przez nikogo mgiełką.
Och, w najgorszym wypadku mogła zawsze spróbować nawiedzić dom rodziców dziewczyny. Może gdyby trochę się postarała, zdołałaby narobić chociaż odrobinę zamieszania albo zaczęła stukać morsem konkretne komunikaty. To też mogłoby być jakimś wyjściem, ale…
Prawdziwy problem polegał na tym, że takie wtrącanie się mogłoby okazać się ryzykowne. Co prawda na tę kwestię była w stanie jeszcze przymknąć oczy, ale na świadomość uciekającego czasu oraz zbyt wielkie ryzyko tego, że jednak nie zostanie zrozumiała, już zdecydowanie nie. Potrzebowała jakiegoś konkretniejszego, pewnego planu, nic jednak nie wskazywało na to, żeby ten w jakiś cudowny sposób miał przyjść jej do głowy.
Dłuższą chwilę kręciła się po korytarzach, szukając czegoś, czego nawet nie potrafiła sprecyzować. Zajrzała nawet do pokoju, który prawie na pewno zajmował Jeremi – brat Carol – nic jednak nie wskazywało na to, żeby chłopak ją zauważył, chociaż kilkukrotnie z premedytacją przemknęła tuż przed jego twarzą. Mogła się tego spodziewać, tym bardziej, że jego aura nawet częściowo nie przypominała tej, którą miała Jocelyne, ale i tak poczuła się przygnębiona. Wszystko wskazywało na to, że geny w tej jednej dziedzinie nie były żadnym wyznacznikiem – pewne umiejętności albo się miało, albo nie, a to znacznie komplikowało jej zadanie.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że sama wysłałam tutaj Joce, pomyślała i ledwo powstrzymała się od parsknięcia nerwowym, nieco histerycznym śmiechem. No, nie do końca tak było, ale efekt pozostawał efektem – ostatecznie to ona zasugerowała dziewczynie to miejsce. W jakiś sposób zdołała wzbudzić w Jocelyne zaufanie, a ta ostatecznie pokusiła się o wzięcie udziału w Projekcie Beta. Rosa czuła się odpowiedzialna i to nie tylko dlatego, że rozmawiając z małą Licavoli czuła się tak, jakby w końcu po tych wszystkich latach znalazła sposób na ponowne nawiązanie z kimś przyjaźni. To było coś więcej, bo nekromantka po prostu taka była – chciało się ją chronić, bez względu na wszystko. Dla Rosy do tego wszystkiego pozostawała kruchym, wystraszonym i przytłoczonym nadmiernie skomplikowanymi umiejętnościami dzieckiem, które zostało przytłoczone nadmiarem mocy i jej konsekwencjami.
Gdyby wiedziała, nie próbowałaby interweniować, chociaż Aldero powtarzał, że trzeba coś zrobić. Ten chłopak zwykle miał dobre pomysły, poza tym pozostawał jednym z niewielu towarzyszy, których miała, więc Rosa w naturalny sposób nauczyła się mu ufać. Żadne z nich tak naprawdę nie zdawało sobie sprawy z tego, w czym leżał problem z Projektem Beta, kiedy zaś osobiście mogła przekonać się, że to nie wygląda dobrze, wszystko skomplikowało się w stopniu, którego zdecydowanie nie przewidziała.
Żadne z nich tego nie zrobiło – a teraz Joce mogła za to zapłacić.
Nie miała pewności, ile czasu tak naprawdę straciła, bezsensownie krążąc po znajomych już korytarzach. Omijała pokój Jocelyne, aż nazbyt świadoma tego, że swoją obecnością mogła co najwyżej dziewczynę osłabić, a na to nie mogła sobie pozwolić. Pozostawało jej jeszcze mieć nadzieję na to, że przyjaciółka sama podejmie decyzję o tym, żeby w najbliższym czasie uciec z ośrodka, bo to rozwiązałoby najwięcej problemów. Co prawda nie dawało odpowiedzi na to, czy brak kontaktu ze zmarłymi, stanowił coś, co dało się odwrócić, ale w tamtej chwili dla Rosy najważniejsze było przede wszystkim zapewnienie pół-wampirzycy bezpieczeństwa.
Usłyszała ciche kroki, ale nie odniosła wrażenia, żeby dźwięk stanowił jakikolwiek powód do obaw. Wkrótce po tym przekonała się, że jej podejrzenia były słuszne, zwłaszcza kiedy zauważyła przemieszczającą się ostrożnie, wyraźnie usiłującą trzymać się w cieniu Shannon. Była pewna, że to właśnie ona, tym bardziej, że nie dało się pomylić dziewczyny o czerwonych włosach z kimkolwiek innym. Rosa zmarszczyła brwi, instynktownie przesuwając się bliżej ludzkiej znajomej Jocelyne i jak gdyby nigdy nic decydując się ją śledzić, co było o tyle łatwe, że ta nie miała prawa jej zauważyć. Coraz bardziej niespokojna, bez pośpiechu podążała za Shannon, ogarnięta niejasnym przeczuciem, że coś jest nie tak.
– Hej, pośpiesz się – usłyszała i aż się wzdrygnęła, początkowo ogarnięta irracjonalnym przeczuciem, że te słowa zostały skierowane do niej.
Poderwała głowę w tym samym momencie, co i Shannon, bez chwili wahania spoglądając na zmierzającą z przeciwległego końca korytarza postać. Pierwszym, co zdołała zarejestrować, było to, że to chłopak – dość dobrze zbudowany, chociaż wciąż człowiek. Miał jasne włosy, bystre spojrzenie i dziwną aurę, która z miejsca sprawiła, że Rosa zaczęła mieć złe przeczucia, zwłaszcza kiedy zauważyła w jak zdecydowany, niemalże kpiarski sposób spoglądał na Shannon.
Dziewczyna musiała go znać, bo zatrzymała się gwałtownie, wyraźnie niezadowolona z takiego obrotu spraw. Założyła ramiona na piersiach, po czym oparła się plecami o ścianę, przypatrując się intruzowi w trudny do określenia, poirytowany sposób. Zdążyła już zorientować się, że ta z uczestniczek projektu chciała pozostać niezauważona, więc jej reakcja nie wydawała się Rosie aż tak dziwna.
– Kamery – wycedziła niezadowolona Shannon. – Musisz się drzeć?
– Mam dostęp do wszystkich nagrań. Wyluzuj, maleńka – doradził pogodnym tonem chłopak. Po wyrazie twarzy dziewczyny bez trudu dało się zorientować, że działał jej na nerwy. – Jak coś, to i tak będzie na Dallasa. Wszyscy wiedzą, że jakiekolwiek zakłócenia to jego sprawka – dodał beztroskim tonem, ale jego rozmówczyni nie wyglądała na przekonaną.
– Czego znowu chcesz, Collin?
Chłopak nie odpowiedział od razu, w pierwszej kolejności bez pośpiechu przesuwając się bliżej dziewczyny. Uwadze Rosy nie uszło to, że ta spięła się co najmniej tak, jakby stojący przed nią, wątły pod względem postury dzieciak, mógł okazać się niebezpieczny. Cóż, biorąc pod uwagę to, co miało miejsce w ośrodku, to wydawało się prawdopodobne.
– Nie zastanawiałaś się czasem nad tym, co się tutaj dzieje? – zapytał wprost, puszczając wcześniejsze słowa dziewczyny mimo uszu.
Shannon zacisnęła usta, wahając się przed udzieleniem odpowiedzi. Rosa obserwowała rozmawiającą dwójkę, mimowolnie napinając mięśnie, chociaż żadne z nich nie miało nawet prawa jej zauważyć.
– Nie pieprz, tylko przejdź do rzeczy – powiedziała w końcu, wyraźnie zaczynając się niecierpliwić. – Chciałeś się spotkać, tak? To ja powinnam zadawać pytania, więc…
– Rany, nie stresuj się tak. – Collin wywrócił oczami. – Chciałem porozmawiać o Jocelyne.
– O Joce? – powtórzyła zaskoczona Shannon.
Rosa zamarła, uważnie przysłuchując się rozmowie tej dwójki i chłonąc każde kolejne słowo. Nie miała pewności, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale coś w podsłuchanej wymianie zdań, a już zwłaszcza tym, że tych dwoje mogłoby poruszyć temat właśnie małej Licavoli, wydało jej się niepokojące – i to zwłaszcza teraz.
– A znasz jakaś inną? – zapytał z powątpiewaniem chłopak. Wsunął ręce do kieszeni ciemnej bluzy, którą miał na sobie, po czym lekko przekrzywił głowę, zupełnie jakby spojrzenie na Shannon pod innym kątem pozwalało mu wyciągnąć jakieś interesujące wnioski. – Mam wrażenie, że poznałyście się już wcześniej… Nie jest taka delikatna, jak mogłoby się wydawać, nie? – dodał jakby od niechcenia, ale jego rozmówczyni i tak poruszyła się niespokojnie.
– Nie wiem, o czym ty…
Collin parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.
– Nie za dobrze u niej, co? – podjął, po czym wydał z siebie przeciągłe westchnienie. – Zresztą nieważne. Nie chciałabyś wiedzieć, co tutaj się dzieje?
Shannon pobladła, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Rosa nawet pomimo panujących w korytarzu ciemności. Nie miała pojęcia, czy dziewczyna w ogóle zdawała sobie sprawę, co przytrafiło się Joce, nie wspominając o tym, czy sama zainteresowana w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, że straciła zdolności, ale to wydawało się najmniej istotne. Wiedziała jedynie, że z Collinem coś było nie tak – i że być może miał z tym wszystkim jakiś związek, chociaż wciąż niemiała pewności jaki.
– Jocelyne źle się poczuła, a przynajmniej tak twierdzi Dallas – oznajmiła lodowatym tonem, najwyraźniej chcąc jak najszybciej skończyć temat. – Jeśli ściągnąłeś mnie tutaj tylko po to, żeby wyciągnąć ode mnie jakieś informacje na jej temat, to wiedz, że tracisz czas. Ta dziewczyna jest…
– Widzi różne rzeczy. To wiem. – Collin po raz kolejny zdecydował się jej przerwać. Tym razem Shannon zamarła, zwłaszcza kiedy chłopak postanowił zagrać w otwarte karty. – Nie patrz tak na mnie. Tak, wiem, co ona potrafi… Albo potrafiła. W tym miejscu nic nie dzieje się przypadkiem.
– Jakoś nieszczególnie obchodzi mnie to, co masz mi do powiedzenia – stwierdziła z rezerwą Shannon, jednak do jej głosu wkradła się charakterystyczna, zdradzająca strach nuta.
– O… I dlatego wydajesz się taka wystraszona? – zadrwił chłopak, najwyraźniej nie zamierzając dać za wygraną.
Tym razem Shannon nie zamierzała odpowiadać, w zamian najzwyczajniej w świecie go wymijając – tak po prostu, jakby stanowił jedynie nic nieznaczącą przeszkodę. Collin zacisnął usta, wyraźnie niezadowolony takim traktowaniem, ale nie skomentował tego nawet słowem. Chociaż nie zrobił niczego, co świadczyłoby o tym, że może być niebezpieczny, Rosa mimo wszystko odetchnęła, kiedy w żaden sposób nie zareagował na decyzję dziewczyny, pozwalając jej odejść. Nie miała pewności, skąd brał się odczuwany przez cały ten czas niepokój, ale jakaś jej cząstka liczyła się z tym, że mógłby Shannon zaatakować, jakkolwiek miałoby do tego dojść.
To po prostu w nim było – swego rodzaju szaleństwo, które nawet ją przyprawiało o dreszcze. Nie wiedziała, co potrafił, ale z jakiegoś powodu nie miała wątpliwości co do tego, że mógłby okazać się zdolny do tego, żeby krzywdzić.
– Ron też już wie – odezwał się chłopak, w ostatniej chwili jednak decydując się zwrócić do Shannon. Dziewczyna drgnęła, ale nawet nie próbowała odwracać się w jego stronę. – Wiedział od samego początku, bo była mu potrzebna… I wiesz co? Mam wrażenie, że wkrótce on i Julie ją wykończą. Już zaczęli.
Nie doczekał się odpowiedzi, tym bardziej, że jego dotychczasowa rozmówczyni jedynie przyśpieszyła, by w kilka chwil zniknąć mu z oczu. Rosa przez dłuższą chwilę trwała w bezruchu, w oszołomieniu patrząc w głąb korytarza i próbując zebrać myśli. Spojrzała na Collina z pretensją, chociaż ten nie był w stanie jej zobaczyć, a tym bardziej udzielić jakichkolwiek wyjaśnień. Nie mogła go o nic zapytać, choć tak bardzo chciała, zaczynając od tego, co tak naprawdę działo się z Jocelyne. Miała coraz gorsze przeczucia, zwłaszcza, że słowa chłopaka wydawały się pokrywać się z tymi, które wypowiedziała Carol. Jeśli na dodatek Collin był tego świadom…
Uniosła brwi, kiedy chłopak przemieścił się – jedynie subtelnie, jak gdyby nigdy nic wyjmując ręce z kieszeni, ale jednak. Jakby tego było mało, Rosa przekonała się, że trzymał w dłoniach coś co okazało się zaskakująco wręcz znajome – cieniutki zeszyt, który sama nie tak dawno temu miała okazję przejrzeć, obserwując, jak jej przyjaciółka dokonuje kolejnych osobistych wpisów.
Pamiętnik Jocelyne.
Nerwowo zacisnęła usta, ledwo powstrzymując całą wiązankę przekleństwo. Co z tobą jest nie tak?!, pomyślała z niedowierzaniem, żałując, że nie jest w stanie ani wykrzyczeć mu pretensji w twarz, ani tym bardziej porządnie nim potrząsnąć. Nie była w stanie nawet wyrwać mu notesu z dłoni, zbyt słaba, żeby odpowiednio skumulować energię – i to nawet pomimo tego, że czuła narastający z każdą kolejną sekunda gniew.
Skąd go miał? Nie rozumiała tego, ale jedno było pewne: dziewczyna na pewno nie dałaby mu z własnej woli. Chociaż dużo rozmawiały o tym, co działo się w ośrodku, dotychczas Jocelyne nie wspominała o Collinie, przez co Rosa czuła się jeszcze bardziej bezradna. Czuła, że coś jest zdecydowanie nie tak – zarówno w związku z pamiętnikiem, który nie powinien był opuszczać pokoju Joce, jak i tym dzieciakiem – to jednak nie wystarczyło i ta świadomość okazała się najbardziej przygnębiająca.
To, jakie wnioski ten chłopak musiał wyciągnąć z zawartych w pamiętników wpisów, również.
Wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi na żadne ze swoich pytań, co również nie poprawiło jej nastroju. Raz jeszcze spojrzała na Collina, bardzo niechętnie decydując się podążyć za Shannon, chociaż sama nie miała pewności, co takiego chce w ten sposób uzyskać. To było niczym impuls, który nakazywał Rosie podążyć za dziewczyną na długo przed tym, jak ostatecznie do niej dotarło, że coś jest nie tak. Zakładała, że śmiertelniczka wróci bezpośrednio do pokoju, najpewniej poirytowana tym, jak przebiegło niechciane spotkanie, wszystko jednak wskazywało na to, że plan Shannon był zupełnie inny.
Mimowolnie spięła się, materializując się na kolejnym korytarzu. Wiedziała, gdzie się znajduje, tym bardziej, że nie tak dawno temu sama pomogła uciec z tej części budynku Dallasowi i Jocelyne, kiedy ci włamali się do gabinetu Rona. Już wtedy postanowiła sobie, że więcej tu nie wróci, nie będąc w stanie znieść atmosfery, która panowała na tym z pięter ośrodka. Duchy nie potrafiły czuć – nie w sensie fizycznym, co w wielu przypadkach bywało uciążliwe – nie znaczyło to jednak, że nie posiadały instynktu. Rosa po prostu wiedziała pewne rzeczy, przez całe wieki funkcjonowania pod swoją niematerialną formą nauczona tego, żeby zwracać uwagę na szczegóły. Pozbawienie któregokolwiek ze zmysłów zawsze skutkowało tym, że inne się wyostrzały i tak najwyraźniej było w przypadku istot jej podobnych, Nauczyła się obserwować, często zwracając uwagę na szczegóły, które w innym wypadku by jej umknęły; stała się Obserwatorką i to na swój sposób również zobowiązywało, choć często sama miała wątpliwości co do tego, jak powinna rozumieć swoje powołanie.
Najistotniejsze jednak pozostawało to, że była wrażliwa na energię – każdy jej rodzaj, począwszy od telepatii, po otaczającą wciąż żywe (w mniejszym lub mniejszym stopniu) istoty aurę. To w jakiś pokrętny sposób tłumaczyło wszystko, Rosa z kolei z miejsca zorientowała się, że coś jest nie tak.
W tej części ośrodka od samego początku znajdowało się… zło. Takie stwierdzenie samo w sobie brzmiało dziecinnie, ale nie potrafiła znaleźć niczego odpowiedniejszego.
Po prostu złe.
Zawahała się, czując się trochę tak, jakby nagle napotkała na swojej drodze niemożliwą do przeniknięcia barierę. Trwała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując w głąb korytarza przed sobą i mimo usilnych starań nie będąc w stanie zmusić się do ruszenia z miejsca. Wiedziała, że Shannon już dawno ją wyprzedziła i że była gdzieś tam – gdzieś poza zasięgiem wzroku Rosy – jednak nawet to nie było w stanie zmusić jej do natychmiastowego podjęcia decyzji.
Co zamierzasz?, pomyślała, chociaż w naturalny sposób nie otrzymała odpowiedzi. Szczerze wątpiła w to, żeby sama zainteresowana zdawała sobie sprawę z tego, co i dlaczego zamierzała zrobić. Rosa miała wrażenie, że dziewczyna działała pod wpływem impulsu, kierując się negatywnymi emocjami, które wzbudziła w niej rozmowa z Collinem. Chłopak wspomniał o Ronie i Julie, tak jak i wcześniej Carol twierdząc, że ci mogli zrobić coś Jocelyne. To, że Shannon mogłaby zechcieć to sprawdzić, wydawało się naturalne, ale przy tym niesamowicie wręcz głupie.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, walcząc z samą sobą. Wszystko w niej krzyczało, że powinna trzymać się z daleka, ale nie potrafiła tak po prostu tego zostawić, zwłaszcza po wszystkim tym, czego się dowiedziała. Coś było nie tak, poza tym nie mogła zaprzeczyć, że z Joce już teraz działo się coś niedobrego. Gdyby to od niej zależało, natychmiast nakazałaby dziewczynie uciekać, najlepiej jeszcze tej nocy, to jednak było niemożliwe – nie, skoro nawet zdzierając sobie gardło, nie miała być w stanie doprowadzić do tego, żeby nekromantka ją usłyszała. Odpowiedzi mogły znajdować się w tylko jednym miejscu, ale mimo wszystko…
Złe… Tutaj znajduje się coś naprawdę niedobrego…
Gdyby była rozsądna, natychmiast by się wycofała – po prostu zniknęła, zostawiając za sobą miejsce, które wzbudzało w niej aż tyle negatywnych emocji. Ktoś taki jak Rosa nie miał powodów do tego, żeby się bać, a przynajmniej tak wydawało się na pierwszy rzut oka. Mało co było w stanie wprawić ją w aż takie przerażenie, a to, że nie potrafiła nawet sprecyzować tego, z czym mogłaby mieć do czynienia, jedynie pogarszało sytuację.
Coś… złego.
Złego.
Przestąpiła naprzód, reagując pod wpływem impulsu i samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, co tak naprawdę wpłynęło na to, że ostatecznie podjęła decyzję. Nie zastanawiała się nad tym, nie dając sobie okazji na to, żeby jednak stchórzyć i się wycofać. Miała mało czasu, więc tym bardziej musiała się pośpieszyć – już, natychmiast, byleby tylko nie doprowadzić do czegoś, czego mogłaby później żałować. W pierwszej kolejności chciała znaleźć Shannon, a później…
Bezwiednie przyśpieszyła, coraz gorzej czując się z powodu aury miejsca, w którym się znalazła. Tak jak i za pierwszym razem, poczuła potrzebę, żeby jak najszybciej się ewakuować, niezależnie od możliwych konsekwencji. Zrobić swoje i uciekać – to wszystko, chociaż i tak miała wrażenie, że to ponad jej siły. Nerwowo rozglądała się dookoła, wodząc wzrokiem na prawo i lewo, i szukając jakichkolwiek oznak tego, że mogłaby być obserwowana. To wydawało się niedorzeczne, skoro tylko Jocelyne była w stanie ją zobaczyć, ale Rosa i tak nie była w stanie pozbyć się tego wrażenia. W tym miejscu wszystko było inne, po prostu nielogiczne, ona zaś całą sobą czuła, że nie jest bezpieczniejsza niż śmiertelniczka, która przywiodła ją do tego miejsca.
Pamiętała, gdzie znajdował się gabinet Rona, tak jak i zdawała sobie sprawę z tego, że to właśnie przy drzwiach tego z pomieszczeń ostatecznie znajdzie Shannon. Z tego powodu wręcz odetchnęła na widok skulonej pod ścianą, zastygłej w bezruchu postaci, nasłuchującej jakichkolwiek dźwięków – czy to z głębi korytarza, czy to z pokoju, przy którym zdecydowała się zatrzymać. Rosa zastygła w bezpiecznej odległości od drzwi gabinetu, w milczeniu wpatrując się w lakierowane drewno i wciąż walcząc z atakiem paniki – czymś, co w przypadku ducha zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Jak mogłaby się bać, skoro już wieki temu umarła i…?
Tyle, że w tym miejscu coś było – coś bardzo złego, co…
Coś, czego być nie powinno… Tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki i…
Nie chciała tu być – nie, skoro mogła to wyczuć.
Tu. Za tymi drzwiami.
Zadrżała niekontrolowanie, po czym chcąc nie chcąc przesunęła się bliżej – bardzo powoli, jakby w każdej chwili mogło spotkać ją coś niedobrego. Pragnęła uciekać i tylko ta jedna myśl dominowała cały jej umysł, Rosa jednak stanowczo kazała się instynktowi zamknąć. Musiała się postarać, żeby pomóc Jocelyne, a skoro to wymagało bycia tutaj…
A potem jej uszu w końcu dobiegły ciche głosy i to wystarczyło, żeby ostatecznie wytrącić ją z równowagi.

1 komentarz:

  1. Hej :3 Nie mogę spać, czekam tez na to, aż drugi telefon się naładuje, żebym mogła podłączyć inny wiec pomyślałam, że wpadnę i zacznę nadrabiać rozdziały. Chciałam skomentować wszystko w jednym, ale uznałam, że będzie lepiej tak po kolei. :D Będziesz miała +11 komentarzy więcej, ot parę punktów więcej do fejmu. XD
    Wracając jednak do rozdziału - bardzo polubiłam rozdziały pisane z perspektywy Rosy. Co prawda tylko dwa, ale jej się po prostu nie da nie lubić. Jest taka urocza, delikatna. Uwielbiam tą postać, a dopiero teraz chyba tak naprawdę jest mi szkoda, że umarła. Co prawda już dawno temu, ale to i tak trochę przygnębiające.
    Colin to typ spod ciemnej gwiazdy. Serio, ja będąc w takim ośrodku nie chciałabym go spotkać. Sama z chęcią bym za to chodziła za Dallasem, bo wiadomo Dylan O'biern i te sprawy. Teen Wolf, Stiles. Przyzwyczajenia zostają. :3
    Ciekawe bardzo co się kryje za tymi drzwiami? ;] Lecę czytać dalej, rozdział za to czytało mi się przyjemnie i szybko. Mam też nadzieję, że będzie więcej rozdziałów z perspektywy tego kochanego duszka .
    Pozdrawiam cieplutko^^

    Gabi

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa