Rosa
Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Krążyła tam i z powrotem, poirytowana własną,
narastającą z każdą kolejną sekundą bezradnością. Chciała zacząć krzyczeć i nawoływał
Jocelyne, po cichu licząc na to, że w ten sposób jednak uda jej się
zwrócić na siebie uwagę dziewczyny, ale powstrzymała ją świadomość tego, że w ten
sposób mogła co najwyżej sprawić przyjaciółce dodatkowego cierpienia. Nie
rozumiała na czym to polegało, ale wszystko wskazywało na tym, że to było ceną
chwilowego spokoju, który w jakiś sposób zapewniono Joce – ból głowy,
który zdecydowanie nie wróżył niczego dobrego.
Niechętnie
zmusiła się do tego, żeby wycofać się w głąb korytarza, ledwo tylko
upewniła się, że najmłodsza z Licavolich nie zostanie sama. Powrót
Dallasa, który natychmiast dopadł do dziewczyny, był niczym jednoznaczny
sygnał, nakazujący Rosie podjęcie natychmiastowego działania. Problem polegał
na tym, że nie miała nawet pewności, co i dlaczego powinna zrobić. Carol
nie pomagała, najwyraźniej nie zamierzając udzielić dokładniejszych wyjaśnień,
wątpliwym zresztą wydawało się to, by odpowiednie informacje mogły dojść do
Jocelyne. Musiała poszukać jakiegoś innego rozwiązania, ale to pozostawało dość
problematyczne w sytuacji, w której było się ni mniej, ni więcej, ale
przenikającą przed przedmioty, niesłyszaną przez nikogo mgiełką.
Och, w najgorszym
wypadku mogła zawsze spróbować nawiedzić dom rodziców dziewczyny. Może gdyby
trochę się postarała, zdołałaby narobić chociaż odrobinę zamieszania albo
zaczęła stukać morsem konkretne komunikaty. To też mogłoby być jakimś wyjściem,
ale…
Prawdziwy
problem polegał na tym, że takie wtrącanie się mogłoby okazać się ryzykowne. Co
prawda na tę kwestię była w stanie jeszcze przymknąć oczy, ale na
świadomość uciekającego czasu oraz zbyt wielkie ryzyko tego, że jednak nie
zostanie zrozumiała, już zdecydowanie nie. Potrzebowała jakiegoś
konkretniejszego, pewnego planu, nic jednak nie wskazywało na to, żeby ten w jakiś
cudowny sposób miał przyjść jej do głowy.
Dłuższą
chwilę kręciła się po korytarzach, szukając czegoś, czego nawet nie potrafiła
sprecyzować. Zajrzała nawet do pokoju, który prawie na pewno zajmował Jeremi –
brat Carol – nic jednak nie wskazywało na to, żeby chłopak ją zauważył, chociaż
kilkukrotnie z premedytacją przemknęła tuż przed jego twarzą. Mogła się
tego spodziewać, tym bardziej, że jego aura nawet częściowo nie przypominała
tej, którą miała Jocelyne, ale i tak poczuła się przygnębiona. Wszystko
wskazywało na to, że geny w tej jednej dziedzinie nie były żadnym
wyznacznikiem – pewne umiejętności albo się miało, albo nie, a to znacznie
komplikowało jej zadanie.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że
sama wysłałam tutaj Joce, pomyślała i ledwo powstrzymała się od
parsknięcia nerwowym, nieco histerycznym śmiechem. No, nie do końca tak było,
ale efekt pozostawał efektem – ostatecznie to ona zasugerowała dziewczynie to
miejsce. W jakiś sposób zdołała wzbudzić w Jocelyne zaufanie, a ta
ostatecznie pokusiła się o wzięcie udziału w Projekcie Beta. Rosa czuła się odpowiedzialna i to nie tylko
dlatego, że rozmawiając z małą Licavoli czuła się tak, jakby w końcu
po tych wszystkich latach znalazła sposób na ponowne nawiązanie z kimś
przyjaźni. To było coś więcej, bo nekromantka po prostu taka była – chciało się
ją chronić, bez względu na wszystko. Dla Rosy do tego wszystkiego pozostawała
kruchym, wystraszonym i przytłoczonym nadmiernie skomplikowanymi
umiejętnościami dzieckiem, które zostało przytłoczone nadmiarem mocy i jej
konsekwencjami.
Gdyby
wiedziała, nie próbowałaby interweniować, chociaż Aldero powtarzał, że trzeba
coś zrobić. Ten chłopak zwykle miał dobre pomysły, poza tym pozostawał jednym z niewielu
towarzyszy, których miała, więc Rosa w naturalny sposób nauczyła się mu
ufać. Żadne z nich tak naprawdę nie zdawało sobie sprawy z tego, w czym
leżał problem z Projektem Beta,
kiedy zaś osobiście mogła przekonać się, że to nie wygląda dobrze, wszystko
skomplikowało się w stopniu, którego zdecydowanie nie przewidziała.
Żadne z nich
tego nie zrobiło – a teraz Joce mogła za to zapłacić.
Nie miała
pewności, ile czasu tak naprawdę straciła, bezsensownie krążąc po znajomych już
korytarzach. Omijała pokój Jocelyne, aż nazbyt świadoma tego, że swoją
obecnością mogła co najwyżej dziewczynę osłabić, a na to nie mogła sobie
pozwolić. Pozostawało jej jeszcze mieć nadzieję na to, że przyjaciółka sama
podejmie decyzję o tym, żeby w najbliższym czasie uciec z ośrodka,
bo to rozwiązałoby najwięcej problemów. Co prawda nie dawało odpowiedzi na to,
czy brak kontaktu ze zmarłymi, stanowił coś, co dało się odwrócić, ale w tamtej
chwili dla Rosy najważniejsze było przede wszystkim zapewnienie pół-wampirzycy
bezpieczeństwa.
Usłyszała
ciche kroki, ale nie odniosła wrażenia, żeby dźwięk stanowił jakikolwiek powód
do obaw. Wkrótce po tym przekonała się, że jej podejrzenia były słuszne,
zwłaszcza kiedy zauważyła przemieszczającą się ostrożnie, wyraźnie usiłującą
trzymać się w cieniu Shannon. Była pewna, że to właśnie ona, tym bardziej,
że nie dało się pomylić dziewczyny o czerwonych włosach z kimkolwiek
innym. Rosa zmarszczyła brwi, instynktownie przesuwając się bliżej ludzkiej
znajomej Jocelyne i jak gdyby nigdy nic decydując się ją śledzić, co było o tyle
łatwe, że ta nie miała prawa jej zauważyć. Coraz bardziej niespokojna, bez
pośpiechu podążała za Shannon, ogarnięta niejasnym przeczuciem, że coś jest nie
tak.
– Hej,
pośpiesz się – usłyszała i aż się wzdrygnęła, początkowo ogarnięta
irracjonalnym przeczuciem, że te słowa zostały skierowane do niej.
Poderwała
głowę w tym samym momencie, co i Shannon, bez chwili wahania
spoglądając na zmierzającą z przeciwległego końca korytarza postać.
Pierwszym, co zdołała zarejestrować, było to, że to chłopak – dość dobrze
zbudowany, chociaż wciąż człowiek. Miał jasne włosy, bystre spojrzenie i dziwną
aurę, która z miejsca sprawiła, że Rosa zaczęła mieć złe przeczucia,
zwłaszcza kiedy zauważyła w jak zdecydowany, niemalże kpiarski sposób
spoglądał na Shannon.
Dziewczyna
musiała go znać, bo zatrzymała się gwałtownie, wyraźnie niezadowolona z takiego
obrotu spraw. Założyła ramiona na piersiach, po czym oparła się plecami o ścianę,
przypatrując się intruzowi w trudny do określenia, poirytowany sposób.
Zdążyła już zorientować się, że ta z uczestniczek projektu chciała
pozostać niezauważona, więc jej reakcja nie wydawała się Rosie aż tak dziwna.
– Kamery –
wycedziła niezadowolona Shannon. – Musisz się drzeć?
– Mam
dostęp do wszystkich nagrań. Wyluzuj, maleńka – doradził pogodnym tonem
chłopak. Po wyrazie twarzy dziewczyny bez trudu dało się zorientować, że
działał jej na nerwy. – Jak coś, to i tak będzie na Dallasa. Wszyscy
wiedzą, że jakiekolwiek zakłócenia to jego sprawka – dodał beztroskim tonem,
ale jego rozmówczyni nie wyglądała na przekonaną.
– Czego znowu
chcesz, Collin?
Chłopak nie
odpowiedział od razu, w pierwszej kolejności bez pośpiechu przesuwając się
bliżej dziewczyny. Uwadze Rosy nie uszło to, że ta spięła się co najmniej tak,
jakby stojący przed nią, wątły pod względem postury dzieciak, mógł okazać się
niebezpieczny. Cóż, biorąc pod uwagę to, co miało miejsce w ośrodku, to
wydawało się prawdopodobne.
– Nie
zastanawiałaś się czasem nad tym, co się tutaj dzieje? – zapytał wprost,
puszczając wcześniejsze słowa dziewczyny mimo uszu.
Shannon zacisnęła
usta, wahając się przed udzieleniem odpowiedzi. Rosa obserwowała rozmawiającą
dwójkę, mimowolnie napinając mięśnie, chociaż żadne z nich nie miało nawet
prawa jej zauważyć.
– Nie
pieprz, tylko przejdź do rzeczy – powiedziała w końcu, wyraźnie zaczynając
się niecierpliwić. – Chciałeś się spotkać, tak? To ja powinnam zadawać pytania,
więc…
– Rany, nie
stresuj się tak. – Collin wywrócił oczami. – Chciałem porozmawiać o Jocelyne.
– O Joce?
– powtórzyła zaskoczona Shannon.
Rosa
zamarła, uważnie przysłuchując się rozmowie tej dwójki i chłonąc każde
kolejne słowo. Nie miała pewności, czego tak naprawdę powinna się spodziewać,
ale coś w podsłuchanej wymianie zdań, a już zwłaszcza tym, że tych
dwoje mogłoby poruszyć temat właśnie małej Licavoli, wydało jej się niepokojące
– i to zwłaszcza teraz.
– A znasz
jakaś inną? – zapytał z powątpiewaniem chłopak. Wsunął ręce do kieszeni
ciemnej bluzy, którą miał na sobie, po czym lekko przekrzywił głowę, zupełnie
jakby spojrzenie na Shannon pod innym kątem pozwalało mu wyciągnąć jakieś
interesujące wnioski. – Mam wrażenie, że poznałyście się już wcześniej… Nie
jest taka delikatna, jak mogłoby się wydawać, nie? – dodał jakby od niechcenia,
ale jego rozmówczyni i tak poruszyła się niespokojnie.
– Nie wiem,
o czym ty…
Collin
parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.
– Nie za
dobrze u niej, co? – podjął, po czym wydał z siebie przeciągłe
westchnienie. – Zresztą nieważne. Nie chciałabyś wiedzieć, co tutaj się dzieje?
Shannon
pobladła, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Rosa nawet pomimo
panujących w korytarzu ciemności. Nie miała pojęcia, czy dziewczyna w ogóle
zdawała sobie sprawę, co przytrafiło się Joce, nie wspominając o tym, czy
sama zainteresowana w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, że straciła
zdolności, ale to wydawało się najmniej istotne. Wiedziała jedynie, że z Collinem
coś było nie tak – i że być może miał z tym wszystkim jakiś związek,
chociaż wciąż niemiała pewności jaki.
– Jocelyne
źle się poczuła, a przynajmniej tak twierdzi Dallas – oznajmiła lodowatym
tonem, najwyraźniej chcąc jak najszybciej skończyć temat. – Jeśli ściągnąłeś
mnie tutaj tylko po to, żeby wyciągnąć ode mnie jakieś informacje na jej temat,
to wiedz, że tracisz czas. Ta dziewczyna jest…
– Widzi
różne rzeczy. To wiem. – Collin po raz kolejny zdecydował się jej przerwać. Tym
razem Shannon zamarła, zwłaszcza kiedy chłopak postanowił zagrać w otwarte
karty. – Nie patrz tak na mnie. Tak, wiem, co ona potrafi… Albo potrafiła. W tym
miejscu nic nie dzieje się przypadkiem.
– Jakoś nieszczególnie
obchodzi mnie to, co masz mi do powiedzenia – stwierdziła z rezerwą
Shannon, jednak do jej głosu wkradła się charakterystyczna, zdradzająca strach
nuta.
– O… I dlatego
wydajesz się taka wystraszona? – zadrwił chłopak, najwyraźniej nie zamierzając
dać za wygraną.
Tym razem
Shannon nie zamierzała odpowiadać, w zamian najzwyczajniej w świecie go
wymijając – tak po prostu, jakby stanowił jedynie nic nieznaczącą przeszkodę.
Collin zacisnął usta, wyraźnie niezadowolony takim traktowaniem, ale nie
skomentował tego nawet słowem. Chociaż nie zrobił niczego, co świadczyłoby o tym,
że może być niebezpieczny, Rosa mimo wszystko odetchnęła, kiedy w żaden
sposób nie zareagował na decyzję dziewczyny, pozwalając jej odejść. Nie miała
pewności, skąd brał się odczuwany przez cały ten czas niepokój, ale jakaś jej
cząstka liczyła się z tym, że mógłby Shannon zaatakować, jakkolwiek
miałoby do tego dojść.
To po
prostu w nim było – swego rodzaju szaleństwo, które nawet ją przyprawiało o dreszcze.
Nie wiedziała, co potrafił, ale z jakiegoś powodu nie miała wątpliwości co
do tego, że mógłby okazać się zdolny do tego, żeby krzywdzić.
– Ron też
już wie – odezwał się chłopak, w ostatniej chwili jednak decydując się
zwrócić do Shannon. Dziewczyna drgnęła, ale nawet nie próbowała odwracać się w jego
stronę. – Wiedział od samego początku, bo była mu potrzebna… I wiesz co?
Mam wrażenie, że wkrótce on i Julie ją wykończą. Już zaczęli.
Nie
doczekał się odpowiedzi, tym bardziej, że jego dotychczasowa rozmówczyni
jedynie przyśpieszyła, by w kilka chwil zniknąć mu z oczu. Rosa przez
dłuższą chwilę trwała w bezruchu, w oszołomieniu patrząc w głąb
korytarza i próbując zebrać myśli. Spojrzała na Collina z pretensją, chociaż
ten nie był w stanie jej zobaczyć, a tym bardziej udzielić jakichkolwiek
wyjaśnień. Nie mogła go o nic zapytać, choć tak bardzo chciała, zaczynając
od tego, co tak naprawdę działo się z Jocelyne. Miała coraz gorsze
przeczucia, zwłaszcza, że słowa chłopaka wydawały się pokrywać się z tymi,
które wypowiedziała Carol. Jeśli na dodatek Collin był tego świadom…
Uniosła
brwi, kiedy chłopak przemieścił się – jedynie subtelnie, jak gdyby nigdy nic
wyjmując ręce z kieszeni, ale jednak. Jakby tego było mało, Rosa
przekonała się, że trzymał w dłoniach coś co okazało się zaskakująco wręcz
znajome – cieniutki zeszyt, który sama nie tak dawno temu miała okazję
przejrzeć, obserwując, jak jej przyjaciółka dokonuje kolejnych osobistych
wpisów.
Pamiętnik Jocelyne.
Nerwowo
zacisnęła usta, ledwo powstrzymując całą wiązankę przekleństwo. Co z tobą jest nie tak?!, pomyślała
z niedowierzaniem, żałując, że nie jest w stanie ani wykrzyczeć mu
pretensji w twarz, ani tym bardziej porządnie nim potrząsnąć. Nie była w stanie
nawet wyrwać mu notesu z dłoni, zbyt słaba, żeby odpowiednio skumulować
energię – i to nawet pomimo tego, że czuła narastający z każdą
kolejną sekunda gniew.
Skąd go
miał? Nie rozumiała tego, ale jedno było pewne: dziewczyna na pewno nie dałaby
mu z własnej woli. Chociaż dużo rozmawiały o tym, co działo się w ośrodku,
dotychczas Jocelyne nie wspominała o Collinie, przez co Rosa czuła się
jeszcze bardziej bezradna. Czuła, że coś jest zdecydowanie nie tak – zarówno w związku
z pamiętnikiem, który nie powinien był opuszczać pokoju Joce, jak i tym
dzieciakiem – to jednak nie wystarczyło i ta świadomość okazała się
najbardziej przygnębiająca.
To, jakie
wnioski ten chłopak musiał wyciągnąć z zawartych w pamiętników
wpisów, również.
Wiedziała,
że nie otrzyma odpowiedzi na żadne ze swoich pytań, co również nie poprawiło
jej nastroju. Raz jeszcze spojrzała na Collina, bardzo niechętnie decydując się
podążyć za Shannon, chociaż sama nie miała pewności, co takiego chce w ten
sposób uzyskać. To było niczym impuls, który nakazywał Rosie podążyć za
dziewczyną na długo przed tym, jak ostatecznie do niej dotarło, że coś jest nie
tak. Zakładała, że śmiertelniczka wróci bezpośrednio do pokoju, najpewniej
poirytowana tym, jak przebiegło niechciane spotkanie, wszystko jednak
wskazywało na to, że plan Shannon był zupełnie inny.
Mimowolnie
spięła się, materializując się na kolejnym korytarzu. Wiedziała, gdzie się
znajduje, tym bardziej, że nie tak dawno temu sama pomogła uciec z tej
części budynku Dallasowi i Jocelyne, kiedy ci włamali się do gabinetu
Rona. Już wtedy postanowiła sobie, że więcej tu nie wróci, nie będąc w stanie
znieść atmosfery, która panowała na tym z pięter ośrodka. Duchy nie
potrafiły czuć – nie w sensie fizycznym,
co w wielu przypadkach bywało uciążliwe – nie znaczyło to jednak, że nie
posiadały instynktu. Rosa po prostu wiedziała pewne rzeczy, przez całe wieki
funkcjonowania pod swoją niematerialną
formą nauczona tego, żeby zwracać uwagę na szczegóły. Pozbawienie
któregokolwiek ze zmysłów zawsze skutkowało tym, że inne się wyostrzały i tak
najwyraźniej było w przypadku istot jej podobnych, Nauczyła się
obserwować, często zwracając uwagę na szczegóły, które w innym wypadku by
jej umknęły; stała się Obserwatorką i to na swój sposób również
zobowiązywało, choć często sama miała wątpliwości co do tego, jak powinna rozumieć
swoje powołanie.
Najistotniejsze
jednak pozostawało to, że była wrażliwa na energię – każdy jej rodzaj,
począwszy od telepatii, po otaczającą wciąż żywe (w mniejszym lub mniejszym
stopniu) istoty aurę. To w jakiś pokrętny sposób tłumaczyło wszystko, Rosa
z kolei z miejsca zorientowała się, że coś jest nie tak.
W tej
części ośrodka od samego początku znajdowało się… zło. Takie stwierdzenie samo w sobie brzmiało dziecinnie, ale
nie potrafiła znaleźć niczego odpowiedniejszego.
Po prostu złe.
Zawahała
się, czując się trochę tak, jakby nagle napotkała na swojej drodze niemożliwą
do przeniknięcia barierę. Trwała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując w głąb
korytarza przed sobą i mimo usilnych starań nie będąc w stanie zmusić
się do ruszenia z miejsca. Wiedziała, że Shannon już dawno ją wyprzedziła i że
była gdzieś tam – gdzieś poza zasięgiem wzroku Rosy – jednak nawet to nie było w stanie
zmusić jej do natychmiastowego podjęcia decyzji.
Co zamierzasz?, pomyślała, chociaż w naturalny
sposób nie otrzymała odpowiedzi. Szczerze wątpiła w to, żeby sama
zainteresowana zdawała sobie sprawę z tego, co i dlaczego zamierzała
zrobić. Rosa miała wrażenie, że dziewczyna działała pod wpływem impulsu,
kierując się negatywnymi emocjami, które wzbudziła w niej rozmowa z Collinem.
Chłopak wspomniał o Ronie i Julie, tak jak i wcześniej Carol
twierdząc, że ci mogli zrobić coś Jocelyne. To, że Shannon mogłaby zechcieć to
sprawdzić, wydawało się naturalne, ale przy tym niesamowicie wręcz głupie.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, walcząc z samą sobą. Wszystko w niej
krzyczało, że powinna trzymać się z daleka, ale nie potrafiła tak po
prostu tego zostawić, zwłaszcza po wszystkim tym, czego się dowiedziała. Coś
było nie tak, poza tym nie mogła zaprzeczyć, że z Joce już teraz działo się
coś niedobrego. Gdyby to od niej zależało, natychmiast nakazałaby dziewczynie
uciekać, najlepiej jeszcze tej nocy, to jednak było niemożliwe – nie, skoro
nawet zdzierając sobie gardło, nie miała być w stanie doprowadzić do tego,
żeby nekromantka ją usłyszała. Odpowiedzi mogły znajdować się w tylko
jednym miejscu, ale mimo wszystko…
Złe… Tutaj znajduje się coś naprawdę
niedobrego…
Gdyby była
rozsądna, natychmiast by się wycofała – po prostu zniknęła, zostawiając za sobą
miejsce, które wzbudzało w niej aż tyle negatywnych emocji. Ktoś taki jak
Rosa nie miał powodów do tego, żeby się bać, a przynajmniej tak wydawało
się na pierwszy rzut oka. Mało co było w stanie wprawić ją w aż takie
przerażenie, a to, że nie potrafiła nawet sprecyzować tego, z czym
mogłaby mieć do czynienia, jedynie pogarszało sytuację.
Coś… złego.
Złego.
Przestąpiła
naprzód, reagując pod wpływem impulsu i samej sobie nie potrafiąc
wytłumaczyć, co tak naprawdę wpłynęło na to, że ostatecznie podjęła decyzję.
Nie zastanawiała się nad tym, nie dając sobie okazji na to, żeby jednak
stchórzyć i się wycofać. Miała mało czasu, więc tym bardziej musiała się pośpieszyć
– już, natychmiast, byleby tylko nie doprowadzić do czegoś, czego mogłaby
później żałować. W pierwszej kolejności chciała znaleźć Shannon, a później…
Bezwiednie
przyśpieszyła, coraz gorzej czując się z powodu aury miejsca, w którym
się znalazła. Tak jak i za pierwszym razem, poczuła potrzebę, żeby jak
najszybciej się ewakuować, niezależnie od możliwych konsekwencji. Zrobić swoje i uciekać
– to wszystko, chociaż i tak miała wrażenie, że to ponad jej siły. Nerwowo
rozglądała się dookoła, wodząc wzrokiem na prawo i lewo, i szukając
jakichkolwiek oznak tego, że mogłaby być obserwowana. To wydawało się
niedorzeczne, skoro tylko Jocelyne była w stanie ją zobaczyć, ale Rosa i tak
nie była w stanie pozbyć się tego wrażenia. W tym miejscu wszystko
było inne, po prostu nielogiczne, ona zaś całą sobą czuła, że nie jest
bezpieczniejsza niż śmiertelniczka, która przywiodła ją do tego miejsca.
Pamiętała, gdzie
znajdował się gabinet Rona, tak jak i zdawała sobie sprawę z tego, że
to właśnie przy drzwiach tego z pomieszczeń ostatecznie znajdzie Shannon. Z tego
powodu wręcz odetchnęła na widok skulonej pod ścianą, zastygłej w bezruchu
postaci, nasłuchującej jakichkolwiek dźwięków – czy to z głębi korytarza,
czy to z pokoju, przy którym zdecydowała się zatrzymać. Rosa zastygła w bezpiecznej
odległości od drzwi gabinetu, w milczeniu wpatrując się w lakierowane
drewno i wciąż walcząc z atakiem paniki – czymś, co w przypadku
ducha zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Jak mogłaby się bać, skoro już
wieki temu umarła i…?
Tyle, że w tym
miejscu coś było – coś bardzo złego, co…
Coś, czego być nie powinno… Tak blisko,
dosłownie na wyciągnięcie ręki i…
Nie chciała tu być – nie, skoro mogła to
wyczuć.
Tu. Za tymi drzwiami.
Zadrżała
niekontrolowanie, po czym chcąc nie chcąc przesunęła się bliżej – bardzo
powoli, jakby w każdej chwili mogło spotkać ją coś niedobrego. Pragnęła
uciekać i tylko ta jedna myśl dominowała cały jej umysł, Rosa jednak
stanowczo kazała się instynktowi zamknąć. Musiała się postarać, żeby pomóc
Jocelyne, a skoro to wymagało bycia tutaj…
A potem jej
uszu w końcu dobiegły ciche głosy i to wystarczyło, żeby ostatecznie
wytrącić ją z równowagi.
Hej :3 Nie mogę spać, czekam tez na to, aż drugi telefon się naładuje, żebym mogła podłączyć inny wiec pomyślałam, że wpadnę i zacznę nadrabiać rozdziały. Chciałam skomentować wszystko w jednym, ale uznałam, że będzie lepiej tak po kolei. :D Będziesz miała +11 komentarzy więcej, ot parę punktów więcej do fejmu. XD
OdpowiedzUsuńWracając jednak do rozdziału - bardzo polubiłam rozdziały pisane z perspektywy Rosy. Co prawda tylko dwa, ale jej się po prostu nie da nie lubić. Jest taka urocza, delikatna. Uwielbiam tą postać, a dopiero teraz chyba tak naprawdę jest mi szkoda, że umarła. Co prawda już dawno temu, ale to i tak trochę przygnębiające.
Colin to typ spod ciemnej gwiazdy. Serio, ja będąc w takim ośrodku nie chciałabym go spotkać. Sama z chęcią bym za to chodziła za Dallasem, bo wiadomo Dylan O'biern i te sprawy. Teen Wolf, Stiles. Przyzwyczajenia zostają. :3
Ciekawe bardzo co się kryje za tymi drzwiami? ;] Lecę czytać dalej, rozdział za to czytało mi się przyjemnie i szybko. Mam też nadzieję, że będzie więcej rozdziałów z perspektywy tego kochanego duszka .
Pozdrawiam cieplutko^^
Gabi