Jocelyne
Otworzyła oczy z poczucie,
że spała dłużej niż zwykle. To uczucie było znajome, ale i tak nie
przypadło jej do gustu, zwłaszcza przez wzgląd na narastającą dezorientację.
Potrzebowała dłuższą chwili na to, żeby uporządkować myśli i przypomnieć
sobie, co takiego miało miejsce, zanim zasnęła. Pamiętała psa, uczucie paniki,
którego doświadczyła w odpowiedzi na wywrócony do góry nogami pokój –
zwłaszcza brak pamiętnika – oraz…
– Joce?
Wzdrygnęła się, po czym gwałtownie usiadła, omal nie wpadając
na siedzącego u jej boku Dallasa. Chłopak w porę chwycił ją za
ramiona, przy okazji pomagając utrzymać pion, bo zachwiała się niebezpiecznie,
wciąż zbytnio oszołomiona, by w pełni zapanować nad własnym ciałem.
Uniosła brwi, zaskoczona zwłaszcza tym, jak bardzo zmęczony wydawał się jej towarzysz.
Nie miała pewności, która jest godzina, ale jak go znała, pewnie znowu wymknął
się ze swojej sypialni tylko po to, żeby móc nad nią czuwać.
– O bogini… – wyrwało jej się. Przeczesała włosy
palcami, odgarniając niesforne kosmyki na bok, by łatwiej móc skoncentrować się
na twarzy Dallasa. – Co…?
– Odpłynęłaś prawie na cały dzień – oznajmił z powagą
i to wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej niespokojna.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby przypomnieć sobie, co
takiego miało miejsce, zanim straciła przytomność. Pamiętała powrót Julie oraz
to, że ta przyniosła jej wspominają wodę, ale…
Z tym, że to wcale nie musiała być woda i ta myśl
wzbudziła w niej najgorsze z możliwych przeczuć.
– Jocelyne? – odezwał się ponownie Dallas, wyraźnie
zaniepokojony przeciągającym się milczeniem. – Hej, co się dzieje? Dobrze
się czujesz?
– Tak… – Głos lekko jej zadrżał, nie brzmiąc nawet po
części tak, jak mogłaby tego oczekiwać. Wyprostowała się, po czym –
wcześniej ostrożnie oswobodziwszy z objęć siedzącego przy niej
chłopaka – ostrożnie spuściła nogi z łóżka. – Chyba. Mógłbyś…
przynieść mi coś do picia? – poprosiła, w ostatniej chwili
powstrzymując się przed dodaniem, żeby przypadkiem nie poprosił o to, by
ktoś go wyręczył.
Dallas rzucił jej wymowne spojrzenie; jego dłoń drgnęła, a on
przez moment wyglądał na chętnego, żeby unieść ją do gardła, jednak ostatecznie
z tego zrezygnował. Joce nie miała pojęcia, jak prezentował się wyraz jej
twarzy, ale najwyraźniej wyglądała wystarczająco źle, by nie chciał dyskutować.
Przyjęła to z ulgą, tym bardziej, że nie miała pewności, jak długo miała
być w stanie odmawiać mu, gdyby zasugerował jej swoją krew.
Czuła, że wciąż ją obserwował, kiedy z wolna wycofał się
do drzwi. Przez chwilę jeszcze przysłuchiwała się jego krokom, w miarę jak
te zaczęły się oddalać. Mimo wszystko koncentracja przyszła jej z trudem,
nawet pomimo tego, że wcale nie czuła się aż tak słabo, jak wcześniej myślała.
Najbardziej uciążliwy w tym wszystkim wydał się dziewczynie ból
głowy – przenikliwy i nieprzyjemny, sprawiający, że miała wrażenie,
iż coś za moment rozsadzi jej czaszkę. Krzywiąc się, nachyliła się do przodu,
przez kilka minut mając wrażenie, że zwymiotuje, chociaż jednocześnie nie miała
czym. To było marne pocieszenie, ale uznała, że to lepsze, aniżeli konieczność
kolejnego szaleńczego biegu do łazienki.
W pokoju panowała cisza, ale wcale nie poczuła się dzięki
temu lepiej. Wręcz przeciwnie – była gotowa przysiąc, że w tym
milczeniu jest coś niewłaściwego; swego rodzaju napięcie, którego w żaden sposób
nie potrafiła zignorować i które stopniowo doprowadzało ją o szału.
Czuła się dziwnie pusta, jakby odebrano jej coś ważnego, czego nawet nie
potrafiła sprecyzować, chociaż zarazem pozostawało wystarczająco istotne, by
czuła się bez tego źle. To uczucie ją zaskoczyło, chociaż powoli zaczynała
przywykać do kolejnych niejasnych przeczuć, skoro znamienita większość rzeczy,
które działy się wokół niej, wydawała się co najmniej dziwna.
– Rosa? – wyszeptała pod wpływem impulsu, w zasadzie
sama niepewna tego, czego się spodziewała. Mimo wszystko poczuła się okropnie,
kiedy odpowiedziała jej znajoma już cisza.
Podniosła się z trudem, początkowo chwiejąc się
niebezpiecznie, zanim w pełni zdołała odzyskać równowagę. Z wolna
ruszyła w stronę okna, w tamtej chwili obojętna na blokujące je
kraty. Chłodne, wieczorne powietrze okazało się prawdziwym wybawieniem,
przynajmniej częściowo łagodząc łomotanie w skroniach, ale i tak
czuła się źle. Oparła czoło o chłodną szybę, w milczeniu wodząc
wzrokiem po okolicy, ale nie będąc w stanie skoncentrować się na żadnym
konkretnym szczególe. Widziała drzewa i ciągnące się w oddali
ogrodzenie – to samo, które wraz z Dallasem nie tak dawno temu
musieli przeskoczyć, by być w stanie uciec. W tamtej chwili przez
myśl przeszło jej, że być może mieli być zmuszeni to powtórzyć, chociaż…
Cichy szelest wyrwał ją z zamyślenia, niepokojąc do tego
stopnia, że z wrażenia omal nie zsunęła się z parapetu. Natychmiast
poderwała się na równe nogi, zwracając twarzą ku zamkniętym drzwiom.
– Dallas?
Odpowiedziała jej cisza, to jednak nie wystarczyło, żeby
poczuła się spokojniejsza. W pośpiechu podeszła bliżej, dosłownie
materializując się przy wejściu i nerwowo zaciskając dłoń na klamce. Przez
kilka sekund trwała w bezruchu, licząc kolejne oddechy i nasłuchując,
nic jednak nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek był w pobliżu. Zmartwiło
ją to, tym bardziej, że wyostrzone zmysły nie po raz pierwszy wydawały się
zawodzić, chociaż to zdecydowanie nie powinno było mieć miejsca.
Z tego też powodu zdecydowała się szarpnięciem otworzyć
drzwi, dosłownie wypadając na korytarz i niespokojnie wodząc wzrokiem na
prawo i lewo.
Hall był pusty, jednak uszu Joce dobiegł cichutki szelest,
kiedy malutki, wetknięty pomiędzy drzwi a framugę kawałek papieru opadł na
podłogę. Karteczka zaległa na ziemi, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi,
tym bardziej, że momentalnie rozpoznała zarówno zapisane słowa, jak i charakter
pisma – wszystko to uwiecznione na cieniutkim paseczku, wyrwanym
bezpośrednio z jej pamiętnika.
To jakaś gra czy może wszyscy naprawdę jesteśmy
szaleni?
Rosa
Unoszenie się w powietrzu
niezmiennie sprawiało jej wiele przyjemności. Co prawda świadomość bycia
niematerialnym bytem mogła wydawać się przygnębiająca, ale Rosa już dawno
zdążyła przywyknąć do tego, że w tym świecie jest czymś mniej niż cień, bo
te przynajmniej były przez ludzi zauważane. Zdążyła do tego przywyknąć, zresztą
tak jak i do bycia Obserwatorką – kimś, kto patrzył, ale nie był w stanie
zainterweniować.
Do czasu.
Wiedziała, że mocno ryzykuje, raz po raz wnikając w życie
Jocelyne, ale nie była w stanie postąpić inaczej. Coś ściągnęło ją do
jedynej osoby z którą mogła porozmawiać i która sprawiała, że Rosa
czuła się niemalże tak, jakby znowu była żywa. Rozmawiały i to sprawiało,
że miała wrażenie, iż ma przyjaciółkę. Nigdy nie potrzebowała wiele czasu, żeby
przywiązać się do ludzi, więc i tym razem było podobnie, nawet pomimo
tego, jak bardzo niebezpieczna potrafiła być aż taka otwartość. Jeszcze za
życia popełniła błąd, zbyt szybko zaczynając ufać komuś, kto zdecydowanie nie
był tego warty, jednak nawet tamte wydarzenia nie wpłynęły na charakter Rosy.
To, że ufała Joce, aż nazbyt świadoma tego, że ma do czynienia po prostu z wystraszoną,
przytłoczoną darem dziewczyną, na swój sposób związaną z kimś, kto był jej
bliski, stanowiło sprawę drugorzędną.
Najbardziej martwiło ją to, że najpewniej nieświadomie
wpakowała Jocelyne w kłopoty, chociaż zdecydowanie nie to miała na celu.
Zdawała sobie sprawę z tego, że ryzykuje, opowiadając dziewczynie o wszystkim
tym, co wiązało się ze światem umarłych, ale jaki tak naprawdę miała wybór?
Kto, jeśli nie poruszająca się na granicy śmierci nekromantka, miał prawo
wiedzieć o wszystkich tych niepokojących kwestiach i istotach, które
prędzej czy później mogły stanąć na jej drodze? Co więcej, czuła się za
dziewczynę odpowiedzialna, powoli zaczynając pojmować, dlaczego do tej pory
sama we wszystkich wokół wzbudzała instynkty opiekuńcze – to się po prostu
działo, a wzbranianie się przed tym uczuciem stanowiło dość problematyczną
kwestię.
Nie zmieniało to jednak faktu, że powrót do ośrodka zawsze
wiązał się ze stresem i obawami, które nie pozwalały jej się rozluźnić.
Wiedziała, że to niebezpieczne, bo w tym miejscu po prostu działo się coś
złego – czuła to całą sobą; rodzaj złej energii, który przyprawiał ją o zawroty
głowy, co w przypadku ducha wydawało się być niebezpieczne. Jasne,
wiedziała o tym, że istniały sposoby na wypędzenie kogoś takiego, jak ona,
jednak do tej pory nie miała „przyjemności” osobiście zaobserwować takich
praktyk. Pozostawała jeszcze kwestia tego, że nie tylko Joce mogłaby ją
zobaczyć, ale… w tej jednej dziedzinie chcąc nie chcąc musiała milczeć.
Chyba nigdy nie miała w pełni zrozumieć i zaakceptować
zasad, które ją obowiązywały, ale to niczego nie zmieniało, Chciała czy nie,
musiała milczeć, nie będąc w stanie udzielić Jocelyne wszystkich
informacji, których mogłaby sobie życzyć. Nie chciała narazić się na Jego gniew,
chociaż w ostatnim czasie rzadko zaprzątał sobie głowę takimi jak ona.
Uwagę Ciemności zaprzątało coś innego i Rosa coraz częściej to
wykorzystywała, nawet pomimo świadomości tego, iż cena za takie występki może
być wysoka.
Odnalezienie Jocelyne nigdy nie stanowiło problemu, tym
bardziej, że dziewczyna miała tak silną, nietypową aurę, że pominięcie jej
stanowiłoby nie lada wyczyn. Już jakiś czas temu zaobserwowała, że to jasny,
przyciągający blask – coś, co sprawiało, że duchy w naturalny sposób
do niej lgnęły. Tak przynajmniej powinno było to wyglądać, a Rosa nie
potrafiła wytłumaczyć, dlaczego stanowiła jedną z nielicznych dusz, którą
regularnie widywała Jocelyne. Podejrzewała, że ktoś – albo coś –
starannie chronił małą Licavoli, dopuszczając do niej tylko tych, którzy nie
zamierzali jej skrzywdzić, jednak nie miała pewności.
To, że coś jest nie tak, pierwszy raz przyszło Rosie do głowy
jeszcze na krótko przed tym, jak znalazła się w korytarzu, gdzie mieścił
się pokój Joce. Niespokojnie rozejrzała się dookoła, przez dłuższą chwilę
zdezorientowana, bo zew, który zawsze przyzywał ją do dziewczyny, wydał się
nagle bardzo słaby i anemiczny. Zamarła w bezruchu, próbując ocenić
skąd brało się to dziwne uczucie, jednak żadne sensowne wyjaśnienie nie
przychodziło jej do głowy. Swoją drogą, do tej pory nie poznała żadnego
nekromanty, więc może takie etapy były normalne. Co więcej, po ostatniej
rozmowie Jocelyne mogła dowiedzieć się dość, by zacząć uczuć panować się nad
mocą i w jakiś sposób próbować się maskować. To byłoby naturalne,
ale…
Wciąż pełna złych przeczuć, ostrożnie przesunęła się naprzód,
decydując się skoncentrować przede wszystkim na spotkaniu z przyjaciółką. Wszystko
jest w porządku, pomyślała z naciskiem, próbując przekonać samą
siebie, że tak jest w istocie, ale to wcale nie było takie proste, jak
mogłaby tego oczekiwać. Zawsze przejmowała się bardziej niż było to konieczne, o czym
zresztą jeszcze za życia dał jej do zrozumienia Rufus, niejednokrotnie
zwracając uwagę na to, że byłaby w stanie zawodzić nad więdnącymi jesienią
kwiatami, nawet pomimo tego, że właśnie taka była kolej rzeczy.
No cóż, niejednokrotnie słyszała, że nie wygląda jak ktoś,
kto nadawałby się na wampira – i to nawet połowicznie. Była zbyt
słodka, zbyt delikatna i zbyt skora do paniki, przynajmniej na pierwszy
rzut oka. Zdecydowanie nie wyglądała jak ideał istoty nieśmiertelnej – jak
ktoś, kto w razie potrzeby potrafiłby odebrać życie. To nie było dla niej,
zaś sam fakt tego, że żywiła się ludzką krwią, wydawał się co najmniej
nienaturalny.
Jeśli po śmierci nic się pod tym względem nie zmieniło, mogła
chyba założyć, że niepotrzebnie panikowała.
Pomimo usilnych starań, Rosa nie była w stanie w to
uwierzyć.
Nie była pewna, w którym momencie usłyszała dziwny,
początkowo zdławiony dźwięk. Potrzebowała dłuższej chwili, by zinterpretować go
jako szloch – początkowo przytłumiony, jakby płacząca osoba jeszcze próbowała
się powstrzymywać, żeby ostatecznie się poddać. Ten dźwięk ostatecznie pozwolił
jej podjąć decyzję o tym, żeby podejść bliżej, tym bardziej, że doskonale
wiedziała do kogo należał głos.
– Joce? – zmartwiła się.
Zauważyła dziewczynę przy wejściu do sypialni, drżącą i z niepokojem
wpatrzoną w coś, co znajdował się na podłodze przed nią. Podeszła bliżej,
natychmiast materializując u boku małej Licavoli, by móc lepie się
przyjrzeć. Aż wzdrygnęła się, kiedy w tym samym momencie Jocelyne jednak
osunęła się na ziemię, żeby móc podnieść skrawek papieru i błyskawicznie
zmiażdżyć go w dłoni. Rosa uniosła brwi, początkowo przekonana, że to
jakaś zemsta za to, że ostatnim razem mogłaby czytać dziewczynie przez ramię
albo…
A potem do głowy przyszło jej coś innego i to
wystarczyło, żeby poczuła się naprawę zaniepokojona.
– Hej, kochanie, co się stało? – zaryzykowała. Ostrożnie
dobierała słowa, siląc się na łagodny ton, żeby dodatkowo pół-wampirzycy nie
przestraszyć. Zakładała, że ta po prostu nie zorientowała się, że już nie jest
sama, co zwłaszcza przy płaczu wydawało się dość prawdopodobne. – Hej,
Joce…
Znowu nie doczekała się odpowiedzi i tym razem to
wystarczyło, by Rosa zaczęła panikować. Pośpiesznie przykucnęła, próbując
zrównać się z siedzącą przed nią dziewczyną i w przypływie
desperacji machając jej dłonią przed twarzą. Czuła się niemalże tak, jak krótko
po swojej śmierci, kiedy jeszcze nie oswoiła się z byciem duchem i mimo
wszystko próbowała zwracać na siebie uwagę osób, które nie miały prawda
dostrzec przebywającej z nimi duszy.
Co, do jasnej…?, pomyślała w przypływie
frustracji, w żaden sposób nie będąc w stanie wytłumaczyć samej sobie
tego, czego właśnie doświadczała. Z niepokojem spojrzała na drżącą Joce,
która spróbowała nad sobą zapanować i raz po raz ocierała oczy wierzchem
dłoni. W garści wciąż ściskała karteczkę, która doprowadziła ją do takiego
stanu i z której treścią Rosa nie miała okazji się zapoznać.
– Joce, co się dzieje? – nie dawała za wygraną. –
Nie ignoruj mnie, bo przecież obie wiemy, że mnie słyszysz i że mogę ci
pomóc – wyrzuciła z siebie na wydechu, pod wpływem impulsu podrywając
się na równe nogi. Stanęła tuż nad przyjaciółką, spoglądając na nią z góry
i coraz bardziej zaczynając się niecierpliwić. – Jocelyne, na litość
bogini…!
Chciała dodać coś jeszcze, ale powstrzymał ją cichy jęk,
kiedy nekromantka nagle skrzywiła się i – nachyliwszy do przodu –
chwyciła za głowę. Rosa zacisnęła usta, po czym dla pewności wycofała, ogarnięta
niejasnym przeczuciem, że to właśnie ona jest przyczyną takiego stanu. To nie
miało sensu, ale wszystko wskazywało na to, że Joce naprawdę jej nie
widziała – jakkolwiek miałoby to być możliwe w przypadku kogoś, kto
został obdarowany szczególną umiejętnością komunikowania się z umarłymi.
Raz jeszcze zmierzyła dziewczynę wzrokiem, zwracając uwagę
zwłaszcza na otaczający jej ciało blask – migocącą łagodnie aurę, tym
silniejszą, skoro Joce dysponowała telepatycznymi zdolnościami. To oraz
zdolności nekromanty dotychczas sprawiało, że pół-wampirzyca wydawała się wręcz
lśnić, przypominając Rosie rozświetlającą mrok latarnie, jednak w tamtej
chwili zdecydowanie nie miała takiego wrażenia. Światło przygasło, zupełnie
jakby coś więziło je w środku, tym samym odbierając jego właścicielce to,
co czyniło ją wyjątkową.
– Joce…
– Nie usłyszy. – Rosa aż się wzdrygnęła, słysząc damski
głos tuż za plecami. Błyskawicznie odwróciła się, mimowolnie napinając mięśnie i czując
się niemalże gotową do tego, żeby rzucić się komuś do gardła, chociaż jako duch
nie dysponowała szczególnie szerokim wachlarzem możliwości. – Nie jesteś w stanie
się z nią skomunikować – powtórzyła ze spokojem nowo przybyła
dziewczyna, zachowując się w taki sposób, jakby nic szczególnego nie miało
miejsca.
Kolejny duch, jak nagle uświadomiła sobie Rosa, zawisł w powietrzu
zaledwie kilka metrów od niej, być może już od dłuższego czasu z odległości
obserwując Jocelyne. Dziewczyna była drobna i – przynajmniej na pierwszy
rzut oka – w wieku Rosy, chociaż to w przypadku nadnaturalnych
istot wcale nie było takie oczywiste. Miała rude włosy, bardzo pokręcone, przez
co przypominały sprężynki. Drobna, pokryta piegami buzia i para lśniących,
chociaż zdradzających przygnębienie oczu, również wydawały się dodawać nieznajomej
uroku. Nie była piękna – nie w ten wyjątkowy sposób, który można było
określić istoty mroku, ale na pewno wydawała się sympatyczna –
przynajmniej teoretycznie.
Rosa zacisnęła usta, sama niepewna tego, jak powinna się
zachować albo co powiedzieć. Dłonie nerwowo zacisnęła w pięści, mając
problem z tym, żeby usiedzieć w miejscu. Zawsze była energiczna, a zwłaszcza
w stresujących sytuacjach miała ochotę na to, żeby stale się ruszać. Co
prawda wiedziała, że w ten sposób niczego nie osiągnie, ale wydawało jej
się to o wiele bardziej sensowne, dając przynajmniej względne poczucie
tego, że działała.
– Co masz na myśli? – zaniepokoiła się. Dla pewności
jeszcze odrobinę odsunęła się od Joce, starając się ustawić w taki sposób,
żeby osłonić dziewczynę przed potencjalnym niebezpieczeństwem. – Kim
jesteś?
– Mam na imię Carol – oznajmiła ze spokojem dziewczyna,
mimo uszu puszczając wcześniejsze pytanie Rosy.
Carol. Już słyszała to imię, chociaż nie od razu
zapanowała nad mętlikiem w głowie na tyle, żeby przypomnieć sobie
szczegóły tego, co Joce zapisała w swoim pamiętniku. Nerwowo obejrzała się
przez ramię, mimowolnie spoglądając na skuloną za jej plecami dziewczynę, żeby
upewnić się, czy oby na pewno nic się nie zmieniło. Jocelyne wciąż kuliła się
na ziemi, przyciskając place do skroni, choć już przynajmniej nie sprawiała
wrażenia kogoś, kto aż tak bardzo cierpi z powodu bólu głowy.
– Co tutaj
się dzieje? – zapytała z niedowierzaniem Rosa, chcąc nie chcąc zwracając
się do swojej rozmówczyni. – Wiem, kim jesteś. Joce cię widziała, ale…
– Ale teraz
już mnie nie widzi – przerwała jej Carol. – A to niedobrze. Bardzo
niedobrze…
Rosa
poczuła, że znowu zaczyna tracić cierpliwość.
– Powiedz
mi coś, czego nie wiem – jęknęła, nie kryjąc frustracji. W pośpiechu
przemieściła się, materializując tuż przed dziewczyną i przez ułamek
sekundy mając ochotę energicznie nią potrząsnąć. Co prawda w ten sposób
nie zrobiłaby nikomu krzywdy, ale może przynajmniej poczułaby się chociaż
odrobinę lepiej. – Co jej jest? Coś wiesz, prawda? – drążyła, aż nazbyt
świadoma tego, że znalazła kogoś, kto będzie w stanie udzielić jej
odpowiedzi.
Było coś
niepokojącego w spojrzeniu, którym Carol obdarowała niczego nieświadomą
Jocelyne. Oczy dziewczyny wydawały się niepokojąco wręcz poważne i obojętne,
jakby to, co miała do zakomunikowania, było zbytnio niepokojące, by mogła
pozwolić sobie na dopuszczenie emocje. To nie poprawiło Rosie nastroju, zresztą
jak i świadomość tego, że cokolwiek niewłaściwego miałoby mieć miejsce.
– Sama
przez to umarłam – wyznała Carol.
Rosa
poruszyła się niespokojnie, całkowicie wytrącona z równowagi. Początkowo
czuła się nawet gotowa, by pod wpływem impulsu przytulić w pełni obcą
sobie dziewczynę, ale w ostatniej chwili zdołała się powstrzymać. W zamian
była w stanie tylko patrzeć i czekać, chociaż nawet przyczyny swojego
zachowania nie potrafiła jednoznacznie określić.
Carol westchnęła
cicho, po czym z wolna zaplotła ramiona na piersiach. Wciąż wpatrywała się
w Jocelyne, chociaż z równym powodzeniem mogła dziewczyny nie
widzieć. Myślami wydawała się być gdzieś daleko, w sobie tylko znanej
rzeczywistości – gdzieś w przeszłości, a przynajmniej takie
rozwiązanie wydało się Rosie najbardziej prawdopodobne.
– Oni ją
zabiją, prędzej czy później. Jeśli natychmiast stąd nie ucieknie, to skończy
się dokładnie tak, jak w moim przypadku. – Carol zawahała się; głos lekko
jej zadrżał, zmuszając do zamilknięcia na dłuższą chwilę. – Powiedzieli, że to
pomaga… Że wtedy nie będę słyszeć ani widzieć żadnej z tych złych rzeczy,
które mnie otaczały… I to faktycznie działało, przynajmniej początkowo –
przyznała, po czym zaśmiała się gorzko. – Problem w tym, że dziedzictwa nie
da się tak po prostu odrzucić. Nie z pomocą leków czy co tam miało być
rozwiązaniem. Odcięcie od tego świata oznacza szaleństwo… Zresztą oni wcale nie
chcą, żeby się od tego odcinać – dodała z powagą. Lekko przekrzywiła
głowę, wciąż przypatrując się Jocelyne. – Ron będzie chciał tę moc podsycić… A Joce
to wykończy.
Z tymi
słowami po prostu zniknęła, zostawiając zaskoczoną Rosę samą.
;_;
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że będzie tutaj perspektywa Rosy, ale to miłe zaskoczenie. Jestem ciekawa jak to się było wczuć w ducha?;D Dobra, wracając jednak do rozdziału - co oni jej do jasnej cholery zrobili?! Wiem, że się powtórzę, ale od samego początku mi ten cały Projekt śmierdział i wiedziałam, że to będzie coś naprawdę okropnego. W jaki sposób dawali coś Joyce? Czy to możliwe, że podczas jedzenia coś ukradkiem jej wrzucili? Żeby podsycić to, aby widziała więcej? Niech dziwnie na 999, zamkną wszystkich i koniec z ośrodkiem. Ale żeby to jeszcze było takie proste.
Rozmowa dwóch... nie żywych dziewczyn trochę mnie przestraszyła. Ja się mało czego boję, a już na pewno nie książek, ale sama wiesz, że jeśli się coś dobrze opiszę to wtedy... Ich rozmowa co prawda nie była straszna, ale w głowie słyszałam wiła wyobraźni głos Carol i to chyba to mnie najbardziej ze wszystkiego tak wystaraszyło. ;-; Tu się dzieje coś naprawdę złego, coś czego jeszcze nie rozumiem tak do końca, albo na chwilę obecną.
Jestem ciekawa co wykombinuje Rosa, żeby dziewczynę uświadomić. Szkoda, że nie może się ujawnić komukolwiek innemu. Wystarczy, że pojawi się w domu rodzinnym Joyce, powie, że ja tam mordują i cała rodzina wampirów idzie odbić córkę!
Dobra, ja się już uspokajam:D I czekam do jutra na nowy rozdział^^
Ściskam,
Gabi.