
Ariel
Michael
przemknął przez podwórko, trzymając się w cieniu. Ariel mógł pozwolić
sobie na spacer w promieniach słonecznych, nie ryzykując, że ktoś
przypadkiem zorientuje się, iż cokolwiek jest z nim nie tak, ale mimo
wszystko podążał za wampirem, raz po raz oglądając się za siebie. Kobieta z motelu
nie stała w drzwiach ani w oknie, ale i tak przez cały czas miał
wrażenie, że mogła ich obserwować.
W głowie miał mętlik i to nie tylko z powodu
tego, że po raz kolejny wylądował w towarzystwie Michaela, którego
intencje mógł zrozumieć chyba wyłącznie on sam. Nie wiedział, dlaczego w ogóle
zdecydował się podążać za wampirem i tracić czas w tej wiosce, mając
tak mało czasu na dotarcie do Lille, ale nie miał lepszego pomysłu, a nieśmiertelny
wydawał się jedynym punktem zaczepienia. Michael z jakiegoś powodu tutaj
był i chociaż Ariel za nic w świecie nie potrafił określić, czego
wampir mógł od niego oczekiwać, coś podpowiadało mu, że powinien mu nie tyle
zaufać, co przynajmniej spróbować dowiedzieć się kilku rzeczy.
Michael przemknął do najbardziej oddalonego, wciąż skrytego
w cieniu sześciennego budyneczku. Ruchem tak szybkim, że prawie Arielowi
umknął, wyciągnął z kieszeni klucz i wetknąwszy go do zamka,
pośpiesznie otworzył drzwi. Nawet nie czekając, aż jego towarzysz podejmie
decyzję, wampir wślizgnął się do środka i jedynie fakt tego, że zostawił
pokój otwarty stanowił sugestię tego, że życzy sobie towarzystwa.
Mimo wątpliwości, Ariel pośpiesznie wszedł za nim. Drzwi
zamknęły się z cichym skrzypnięciem, kiedy popchnął je ręką, nawet jeśli
perspektywa zostania sam na sam z wampirem, który w nawet niewielkim
stopniu nie przypominał Alessi, wydawała mu się co najmniej nieatrakcyjna. Jego
wilcza część była zaniepokojona i wyjątkowo nie zamierzał się jej
przeciwstawiać, świadom tego, że ktoś taki jak Michael jest nie tylko
niebezpieczny, ale również tak zmienny, że ciężko było przewidzieć, co mógł
zadecydować w następnym momencie. Może to była cecha starych wampirów, ale
z tego co o nich mówiono, nie trudno było się dowiedzieć, że
wszystkie są humorzaste i mają zupełnie odmienny sposób spoglądania na
świat. Ktoś, kto przeżył tak wiele (o ile w przypadku krwiopijców w rachubę
określiło określenie „życie”) miał dość wypaczone pojęcie etyki czy
rozróżnienie dobra i zła. Poza tym, niezależnie od wszystkiego, wampiry
bywały również okrutne i wyrachowane co wilkołaki.
Zwłaszcza myślenie w ten sposób sprawiło, że Ariel
poczuł się jeszcze bardziej zaniepokojony. W milczeniu rozejrzał się po
niewielkim przedpokoju, tak małym i niepozornym, że praktycznie łączył się
z głównym pomieszczeniem. Chociaż było ciemne – Michael najwyraźniej miał
czas, żeby w wolnej chwili pozaciągać ciemne zasłony barwy czerwonego wina
– niewielka ilość światła słonecznego, której udawało się wedrzeć do środka
przez szczelinę pod drzwiami oraz lekko prześwitujący materiał, wystarczyła,
żeby sukcesywnie rozejrzeć się dookoła.
Pokój nie był duży, ale sprawiał wrażenie czystego. Na
podłodze leżał wysłużony już, biały dywan, mocno kontrastujący z panelami z ciemnego
drewna. Centralne miejsce zajmowały dwa proste, nienaruszone łóżka. No
oczywiście, w końcu wampiry nie sypiały. Meble sprowadzały się do
absolutnego minimum, tudzież niewielkiego stolika, dwóch krzeseł oraz dużej
szafy, ustawionej gdzieś w kącie. Przy każdym z łóżek stała nocna
szafka, co wchodziło w skład standardowego pokoju, który można było
wynająć w jakiejkolwiek noclegowni. Ściany pokrywała biało-zielona tapeta z jakimś
zmyślnym wzorem, który przyprawiał o oczopląs. Miejscami klej już puścił i papier
odchodził od ściany, ale poza tymi drobnymi usterkami, pomieszczenie
prezentowało się stosunkowo dobrze. Jedynym, co wrzucało się w oczy, była
jego surowość, bo pokój sprawiał wrażenie dawno nieużywanego, co zważywszy na
położenie i ruch na ulicach (a raczej jego brak) nie wydawało się znów
takie dziwne. Chociaż wszystko wskazywało na to, że tymczasowo zatrzymał się
tutaj Michael, wszystko wydawało się nienaruszone i niemal sterylne, tak,
że gdyby wampir postanowił zniknąć, nikt nie zorientowałby się, że w ogóle
w tym miejscu przebywał.
– Cóż, więc poznałeś już Sharon. Zwykle jest bardziej
przyjazna, aczkolwiek… – Michael zaczął i urwał, jak gdyby nigdy nic
wpatrując się w zasłonięte okno. – Nie przepadam za towarzystwem ludzi,
ale do niektórych mam wyjątkową słabość. Może nawet byłoby mi jej żal, gdyby
chociaż trochę jej na tym miejscu zależało. Widzisz… – Wampir zamyślił się.
Mówił, chociaż Ariel nie miał poczucia żeby zwracał się do niego, najwyraźniej
pogrążony we własnych myślach. – To straszne odludzie. Nigdy nie zrozumiem
ludzi, a tym bardziej tej ich emocjonalności, tego oddania… Dziewczyna
marnuje sobie życie, tkwiąc w tym miejscu jak w jakieś pułapce,
chociaż jak na dłoni widać, że najchętniej by się z tego miejsca wyrwała. A jednak
wciąż tutaj siedzi, ratując interes, który może i miał jakieś szanse,
kiedy motel prowadziła jej babcia, ale to było przeszło dwadzieścia lat temu.
Czyż nie głupotą jest w tak sentymentalny sposób podchodzić do czegoś, co
niesie ze sobą wyłącznie rozczarowania i ograniczenia, marnując życie,
jakby w przypadku ludzi już i tak nie było ono wystarczająco krótkie?
– Nie pomyślałeś, że to po prostu miłość? – palnął, zanim
zdążył ugryźć się w język. Michael odwrócił się w jego stronę, lekko
unosząc brwi, ale nie wydawał się zaskoczony takim tokiem rozumowania. –
Musiała kochać babcię, skoro teraz się dla niej poświęca.
– Nie wierzę w miłość – odparł spokojnie wampir,
spoglądając na Ariela w niemal pobłażliwy sposób. – Może kiedyś, ale przez
te wszystkie wieki widziałem dość, żeby ostatecznie wyzbyć się jakichkolwiek
złudzeń względem istnienia podobnego uczucia. Te wszystkie wojny, ludzie
zabijający siebie nawzajem, ciągła pogoń za pieniędzmi i materią… Gdzie w tym
wszystkim jest miejsce dla tego, co głupcy nazywają miłością?
Ariel nie odpowiedział, świadom tego, że to
najprawdopodobniej bez sensu. Kogoś takiego jak Michael chyba nie dało się
zrozumieć, a przynajmniej on tego nie potrafił, a tym bardziej nie
zamierzał próbować – zwłaszcza, że w głowie miał pustkę, a rozważania
nad uczuciami, przede wszystkim miłością, wciąż stanowiły dla niego swego
rodzaju abstrakcję. Powiedział Alessi, że ją kocha i wierzył w to
całym sobą, to jednak było coś innego. Nie był pewien w jakim sensie, ale…
Cóż, po prostu nie było. Poza tym szczerze wątpił w to, by Michael mówił
mu to wszystko po to, by rozpocząć jakąkolwiek głębszą dyskusję.
Cholera, świetnie. Szczytem marzeń było wylądować w jednym
pokoju z jakimś nie do końca normalnym wampirem, któremu okazyjnie
zbierało się na filozofowanie.
– Tak czy inaczej, w innym wypadku może nawet byłoby
mi Sharon żal, ale… Jakby nie patrzeć, kiedy to wszystko spłonie, nareszcie
będzie wolna. – Głos Michaela był szorstki i tak obojętny, jakby właśnie
rozprawiał na temat pogody albo czegoś równie neutralnego.
– Kiedy to wszystko…? Zaraz! O czym ty mówisz? –
zapytał natychmiast Ariel, niespokojnie rozglądając się dookoła.
Michael rzucił mu przeciągłe, rozdrażnione spojrzenie.
Kiedy zachowywał się w ten sposób, łatwo było popaść w kompleksy,
dochodząc do wniosku, że jest się jedynie niedoświadczonych dzieciakiem, na
dodatek zadającym naprawdę bezsensowne, banalne pytania.
– O przyszłości, oczywiści – odparł spokojnie i to
faktycznie było do przewidzenia. – Kiedy podróżuje się w czasie, chcąc nie
chcąc dowiaduje się rzeczy, które niekoniecznie pragnęłoby się poznać.
Widziałem szczątki tego miejsca, stałem na nich… I wiem, że ten pożar to
najlepsze, co mogłoby się tej kobiecie w życiu przydarzyć. Kto wie, może
nawet sama go wznieciła – parsknął, chociaż Arielowi jakoś trudno było to sobie
wyobrazić.
– Skąd możesz mieć pewność? – Spojrzał na Michaela
niechętnie, równie wstrząśnięty, co i zaintrygowany. – Jedynie gdybasz,
ale tak naprawdę nie masz pewności. Wiesz więcej rzeczy, doświadczasz tego, a jednak…
Szlag, jeśli nie w przypadku tego miejsca, jak możesz tak bezczynnie
obserwować i pozwalać na to, by dochodziło do tego, co ma się wydarzyć?! –
zawołał, nagle tracąc nad sobą kontrolę.
Podnoszenie głosu, zwłaszcza wobec naturalnego wroga i jedynej
osoby, która mogła okazać się przydatna, zdecydowanie nie było najlepszym
pomysłem, ale nie potrafił się powstrzymać. Skrzącymi się oczami wpatrywał się w nieruchomą,
bladą twarz Michaela, podejrzewając, że wampir może się zdenerwować, ale nie
przypuszczał, że twarz nieśmiertelnego nagle wykrzywi grymas. Rubinowe oczy
zalśniły gniewem, dłonie zaś zacisnęły się w pięści; Michael emitował
negatywnymi emocjami, które pobudziły wilczą naturę Ariela, przyprawiając go o dreszcze
i podsycając gotowość do obrony albo ataku, gdyby zaszła taka potrzeba.
Machinalnie cofnął się o krok, zanim ponownie
zapanował nad ciałem i zmusił swoje mięśnie do współpracy. Ucieczka nigdy
nie była najlepszym pomysłem, zwłaszcza jeśli miało się do czynienia z reagującym
na jakiekolwiek oznaki strachu wampirem.
Michael warknął cicho, po czym chwycił się za głowę,
energicznie pocierając skronie, zupełnie jakby coś go bolało. Mocno zaciskając
zęby, wziął kilka głębszych, ale całkowicie zbędnych wdechów, zanim ponownie
nad sobą zapanować. Jego rysy złagodniały, ale Ariel wiedział, że to były
jedynie pozory – wampiry były doskonałymi aktorami, zwłaszcza tak doświadczone
jak stojący przed nim pierwotny.
– Nie wypowiadaj się na tematy o których nie masz
pojęcia – mruknął chłodno Michael. Jego głos był całkiem wyprany z emocji,
co było bardziej niepokojące nawet od tego, gdyby nagle zdecydował się na
krzyk. – Każda podróż w czasie niesie ze sobą niebezpieczeństwo. Każda
ingerencja… Dobra bogini, nie zdajesz sobie sprawy z tego, co do mnie
mówisz. Łatwo ci wyciągać wnioski, prawda jest jednak taka, że pozostajesz
głuchy i ślepy na to, co powinno wydawać się oczywiste. Bieg rzeczy nie
może zostać zakłócony, zwłaszcza teraz, kiedy przyszłość jest tak bardzo
kruchy, tak bardzo… – Znów zaczął tracić nad sobą kontrolę, każde kolejne słowo
wypowiadając coraz bardziej dobitnie i gniewnie.
– Okej, w porządku! – Ariel wyrzucił obie ręce ku
górze w poddańczym geście. – Do diabła, nie mam pojęcia o czym w tym
momencie mówisz. Faktycznie, uznajmy, że jestem głupi i już skończmy ten
temat. Nie przyszedłem tutaj po to, żeby wytrącić cię z równowagi.
– Ach… – Michael zamrugał i z niedowierzaniem
pokręcił głową. Sprawiał wrażenie zażenowanego, zupełnie jakby powiedział albo
pozwolił sobie na okazanie zbyt wielu emocji, a przynajmniej do takich
wniosków doszedł Ariel, zanim wyraz twarzy wampira na powrót stał się
całkowicie beznamiętny. – Nieważne. Bieg rzeczy został już ustalony, więc
bezcelowym jest rozprawianie na ich temat. To, co ma się wydarzyć…
– A Alessia? – przerwał mu niecierpliwie,
zaniepokojony wydźwiękiem jego słów. – Co z nią? Nie kręciłbyś się przy
mnie, gdybyś czegoś nie wiedział.
Starał się mówić pewnie i nawet mu to wyszło, chociaż
spoglądając na twarz wampira wcale nie był taki pewien tego, czy miał rację.
Samo spojrzenie Michaela wystarczyło, żeby naszły go wątpliwości – i to
nie tylko do sensu samej wypowiedzi, ale co do tego, czy chciał przekonać się,
że może mieć rację.
Michael nie odpowiedział od razu. Przez ułamek sekundy
Ariel był przekonany, że znowu się zdenerwuje albo uda, że nie słyszał pytania,
wtedy jednak nieśmiertelny postanowił go zaskoczyć:
– Los Alessi jak na razie leży w twoich rękach –
oznajmił w końcu i zabrzmiało to równie uspokajająco, co i niepokojąco.
– Dzięki. Nie wpadłem na to, kiedy zdecydowałem się opuścić
miasto.
Wampir puścił jego słowa mimo uszu.
– Cokolwiek wiem na temat przyszłości, rozsądniej będzie,
jeśli zostawię to dla siebie. To tak a’propos tego, co mówiłem na temat
pozostawiania przyszłości samej sobie. – Arielowi chciało się wyć. – Nie
spoglądaj na mnie w taki sposób, jakbyś był zaskoczony.
– Nie jestem. I właśnie w tym problem: cały czas
mówisz zagadkami, a ja nie mam na to czasu! – jęknął, potrząsając z niedowierzaniem
głowa. – Przyszedłeś tutaj, żeby mnie dręczyć? Jeśli tak, wiedz, że mnie to nie
bawi. Powiesz mi w końcu coś sensownego, czy zamierzasz dalej ciągnąć te
filozoficzne gadki?
Był coraz bardziej rozeźlony i nie zamierzał tego
ukrywać. Może w innym przypadku taka rozmowa byłaby nawet ciekawe, gdyby
oczywiście kiedykolwiek odkrył w sobie pociąg do filozofii i rozważań
na temat sensu życia, zakrzywiania czasoprzestrzeni i konsekwencji czegoś
tak nierealnego, jak podróże w czasie. Gdyby sytuacja była inna, Michael
Roth zdecydowanie napawałby go niepokojem i swego rodzaju szacunkiem, i to
nie tylko z powodu tego, że był wampirem. Jeszcze kilka tygodni temu
wszystko byłoby inne, ale teraz było teraz, a on czuł się nie tylko
zmęczony, ale coraz bliższy przyznania się przed samym sobą, że właśnie porwał
się z motyką na słońce – i że w żaden sposób nie jest w stanie
Alessi pomóc.
Wilk w jego wnętrzu zaczął powarkiwać i wiercić
się niespokojnie, co skojarzyło się Arielowi z tym nieprzyjemnym okresem
na krótko przed i długo po pierwszej przemianie. Był wtedy tak bardzo
niestabilny i niepewny swojego ciała, przemiany zaś następowały po sobie,
niejednokrotnie w najmniej oczekiwanym momencie. Zwierze w jego
wnętrzu było silne i nie potrzebowało pełni, by wydostać się na zewnątrz, w pełni
przejmując kontrolę i spychając Ariela w głąb jego własnego umysłu i jestestwa,
skąd w żaden sposób nie był się w stanie wydostać. Teraz czuł się
podobnie, drżąc od nadmiaru emocje, jakby sama obecność Michaela nie
wystarczyła, by czuł się wytrącony z równowagi. Gdyby mógł, najchętniej
rzuciłby się na wampira i porządnie nim potrząsnął, byleby skłonić go do
jakiegokolwiek normalnego zachowania, przynajmniej odrobiny empatii… Nie żeby
sądził, że wampirowi zależało na kimkolwiek albo czymkolwiek, może pomijając
jego własne zadowolenie i pozbycie się nudy, ale mimo wszystko próbował
wierzyć w to, że istniało coś, co musiało poruszyć nawet tak zimną, trudną
w obyciu istotę, jaką być Michael. Może nawet zdecydowałby się na coś
głupiego, gdyby nie pewność, że wampir skręciłby mu kark, gdyby tylko doszedł
do wniosku, że może być zagrożony.
To było takie denerwujące! Pozwolił się ściągnąć na to
zadupie, którego nawet nie było na mapach, przez co próby zorientowania się w terenie
i wytyczenie jakieś sensownej trasy wydawały się pozbawione sensu. Nie
miał pojęcia, co takiego dzieje się z Alessią, a przecież nie mógł
tak po prostu wrócić do Miasta Nocy. Co prawda bycie przy niej wydawało się
bardziej sensowne od tego wyprawy, ale czuł, że spoglądanie jak słabnie wraz z mijającym
czasem, coraz bardziej przybliżającym ją do pełni, było ponad jego siły. Już
teraz dręczyło go wspomnienie tego, jak przelewała mu się w rękach oraz
śladu ugryzienia na jej ramieniu, a przecież to był dopiero początek.
Może to było samolubne i tchórzliwe, ale co mógł
poradzić na to, że czuł się tak bardzo źle ze świadomością tego, co miało
wydarzyć się wkrótce. Dawno nie czuł takie gniewu, dodatkowo podsycanego przez
strach i poczucie winy, którego przecież nie powinien odczuwać, a które
wzmagało się w miarę jak zaczynał dopuszczać do świadomości możliwość
tego, że zawiedzie.
Dobra bogini, nie potrafił znieść myśli, że Ali miałaby
borykać się z problemem, który nad nim ciążył od urodzenia. Gdyby chodziło
o samą klątwę, może byłoby inaczej, ale wilkołactwo było zaledwie
wierzchołkiem góry lodowej, który w ostatecznym rozrachunku odgrywał
najmniej istotną rolę.
Najgorsza była świadomość tego, że miała umrzeć – i to
nie tak po prostu, nie łatwo i szybko. Nie miał pojęcia, jak miało się to
objawiać, ale nie trudno było sobie wyobrazić, że powolne wyniszczanie przez
własny organizm…
Nie chciał sobie tego wyobrażać. Nie potrafił.
A jednak kiedy zaczął, przestanie okazało się trudne. To
nie były konkretne obrazy ani precyzyjnie sformułowane myśli, ale niemożliwie
realna świadomość tego, że najprawdopodobniej wraz z Alessią oszukiwali
samych siebie. Nagle z całkowitą pewnością pomyślał, że to się wydarzy, że
naprawdę się stanie.
Ona miała umrzeć – i właśnie tego Michael nie chciał
mu powiedzieć.
Nie był pewien, co takiego spodziewał się poczuć, kiedy w końcu
dopuścił tę możliwość do świadomości, ale ostatecznie nie pojawiło się nic – żadnego
gniewu, żadnego żalu czy strachu. Była jedynie przejmująca pustka i wrażenie,
że ktoś właśnie wypompował z niego całe powietrze. Stal w miejscu,
zastygły w bezruchu i otępiały, bezmyślnie spoglądając w przestrzeń
i nie potrafiąc zdobyć się na nic, nawet na przerwanie panującej,
napierającej nań ze wszystkich stron ciszy. Miał wrażenie, że ciśnienie w pokoju
nagle wzrosło i stało się nie do zniesienia, zupełnie jakby w jakiś
cudowny sposób miało być w stanie go zmiażdżyć; po prostu stłamsić,
sprawić, żeby przestał istnieć… To było proste i może nawet tego chciał,
chociaż sam nie potrafił określić, co takiego w tamtej chwili sobie
myślał.
Gdyby był w stanie się ruszyć, jak nic zdecydowałby
się coś rozwalić.
Nie zrobił tego, co go zaskoczyło, ale nie na tyle, by
poczuł się chociaż odrobinę bliższy rzeczywistości. Przez moment jeszcze stał,
trwając w tym otępieniu, a potem jak gdyby nigdy nic odwrócił się na
pięcie, bezceremonialnie ruszając w stronę drzwi. Poruszał się niczym w transie,
w kilka chwil dopadając do klamki.
Przez chwilę naszła go głupia myśl, że Michael jakimś cudem
był w stanie zatrzasnąć drzwi i że nie wydostanie się na zewnątrz,
ale te ustąpiły bez trudu, z cichym skrzypnięciem wychylając się na
zewnątrz. Jasne światło poranka wdarło się do środka, drażniąc jego przywykłe
do półmroku oczy i na ułamek sekundy przywracając jasność umysłu.
– Dokąd idziesz? – usłyszał za sobą i aż wzdrygnął
się, uświadamiając sobie, że Michael niepostrzeżenie przemieścił się tak, by
stanąć bezpośrednio za jego plecami.
Nie odpowiedział, ale też nie ruszył się z miejsca, po
prostu stojąc z dłonią na klamce i wzrokiem wbitym w jakiś punkt
przestrzeni przed sobą. Oddychał szybko, próbując zapanować nad własnym ciałem i trzepocącym
w piersi sercem. Krew dudniła mu w uszach i jedynie
doświadczenie Michaela oraz fakt, że przecież był dzieckiem księżyca, nie
czynił go atrakcyjną przekąską dla wampira.
Jeśli chodziło o samego wampira, nie brzmiał na
rozeźlonego albo jakkolwiek zaskoczonego. To było proste, pozbawione ukrytych
podtekstów pytanie na które wcale nie musiał odpowiadać – i nie zamierzał.
– Przecież i tak nie zamierzasz mi pomóc – mruknął pod
nosem, ale nie ruszył się nawet o krok.
– Och, doprawdy? – zapytał Michael. Ariel powstrzymał
instynktowne pragnienie, żeby obejrzeć się przez ramię i przekonać jaką
wampir miał minę. – Może i racja. Może i jestem tutaj dla rozrywki
albo… Kto wie? – Zamyślił się, jakby sam nie potrafił określić motywów własnego
postępowania. – Zresztą nieważne. To ty spisałeś ją na straty.
Słowa wypowiedział pozornie obojętnie, ale to wystarczyło,
żeby Ariel poczuł się tak, jakby ktoś kopnął go w żołądek. Zesztywniał i błyskawicznie
odwrócił się w stronę wampira, omal nie zderzając się z jego
marmurowym torsem.
– Więc co mam zrobić?! – Zacisnął dłonie w pięści tak
mocno, że chyba jedynie cudem nie połamał sobie kości. – Gdybyś chciał mi
pomóc, już bylibyśmy w Lille! To dla ciebie żadne problem, a jednak…
Ale to bez sensu, prawda? Cała ta wyprawa od początku była bez sensu…
Tym razem nie zawahał się, tylko pośpiesznie wyszedł z pokoju.
Promienie słoneczne rozgrzały jego i tak rozpaloną skórę, ale prawie nie
zwrócił na to uwagi.
– Wy, młodzi, jesteście coraz bardziej nieporadni. Gdzie
zabawa w tym, że od razu przeniósłbym cię do Lille? – Michael najwyraźniej
nie zamierzał tak łatwo odpuścić. Ariel słyszał go nawet mimo szybkiego tempa i tego,
że znacznie oddalił się od budynku, zmierzając ku drodze. – Ale dobrze… Gdybym
był na twoim miejscu, zacząłbym od poszukania transportu, zamiast użalać się
nad sobą. Tutaj w pobliżu jest warsztat samochodowy... Nie uważasz, że
najwyższa pora nauczyć się prowadzić, chłopcze?
Bardzo przepraszam za opóźnienie! Skończył mi się limit na internet, co oczywiście doprowadzało mnie do szaleństwa, bo nie znoszę nie pisać. Niemniej już jest w porządku, a ja wracam do rytmu =)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i do napisania. Z dedykacją dla wszystkich czytających.
Nessa.
PS. Nowe rozdziały również na historii Alyssy i Cieniach Przeszłości. Na dniach wrzucę coś na ULS.