20 marca 2014

Siedemdziesiąt jeden

Renesmee
Aldero odchrząknął, po czym przeciągnął się leniwie. W jakiś dziwny sposób w garniturze i z tym zawadiackim uśmiechem wyglądał niezwykle szykownie, wręcz poważnie, chociaż jego postawa stanowczo przeczyła takiemu określeniu jego osoby.
– Pewnie powinienem powiedzieć teraz coś ckliwego, powspominać sobie, a później pozwolić, żeby dziewczyny sobie popłakały. Nie mam pojęcia, bo pierwszy raz biorę udział w takiej uroczystości i jakoś niespecjalnie czuję żal z powodu tego, że… – Wywrócił oczami, podchwyciwszy czyjeś rozeźlone spojrzenie. Kiedy spojrzałam na River Song zauważyłam, że wampirzyca z niedowierzaniem kręci głową, wyglądając jakby miała zamiar natychmiast odwrócić się na pięcie. Najwyraźniej poprosiła Aldero o przysługę w przypływie desperacji i teraz zaczynała żałować. – Och, no proszę, mówię jak jest. Tak to jest, jak dało mi się na przygotowanie niecałych dziesięć minut – żachnął się, jak zwykle mówiąc z typową dla niego, przesadną szczerością.
Gdzieś w tłumie rozległy się chichoty. Sama również się uśmiechnęłam, chociaż równie dobrze mogło mieć to związek z tym, że Gabriel raz po raz bezwstydnie musiał moje odsłonięte ramię palcami, najwyraźniej chcąc za wszelką cenę mnie rozproszyć. Sam raz po raz zerkał w stronę Damiena i Alessi, co nawet mnie nie zdziwiło, bo również ledwo mogłam powstrzymać się od obserwowania naszych dzieci.
Mówiąc szczerze, czułam się dziwnie. Wszystko działo się momentami zbyt szybko, jakby niewystarczające było to, że w zaledwie jednej chwili stanęło na głowie. Chociaż od tamtego dnia, w którym znalazłam się wystraszona w lesie Columbus, minęło prawie osiem lat, zdarzało mi się, że czułam się dokładnie jak ta wystraszona dziewczynka, którą wtedy byłam. Od tamtego momentu zmieniło się wiele, również ja, ale to nie zmieniało faktu, że nad pewnymi rzeczami do tej pory nie byłam w stanie zapanować. Nie miałam nawet pojęcia, jak odnajduję się w roli matki, ale starałam się – i to tylko po to, żeby po tych siedmiu latach obserwować, jak moje dorosłe już dzieci kończą jedyną w swoim rodzaju szkołę, przeznaczoną dla istot nieśmiertelnych.
Szczerze powiedziawszy, przerażało mnie to. Co prawda byli niewiele starsi ode mnie z chwili, kiedy zaszłam w ciążę, ale przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że dla takich jak my, jeden rok potrafi być niczym kilka ludzkich lat. Może i wciąż widziałam w nich dzieci, ale jednocześnie byłam świadoma tego, że niekoniecznie nimi są. W którymś momencie dorośli, a ja nawet tego nie zauważyłam, chociaż wydawało mi się, że będę do tego zdolna. To był jeden z tych momentów, kiedy miałam wrażenie, że życie ucieka mi między palcami i mimo perspektywy wieczności oraz tego, że zakończenie szkoły tak naprawdę niczego między nami nie zmieniało, z jakiegoś powodu zrobiło mi się przykro.
Głupia, a myślisz, że jak czuli się twoi rodzice, kiedy cię obserwowali, skarciłam się w duchu i omal nie parsknęłam śmiechem, co jedynie na swój sposób potwierdzało, że coś jest ze mną nie tak. Cholera, przecież obiecałam sobie, że nie będę płakać, a tym bardziej użalać się nad sobą tylko dlatego, że byłam kolejną z wielu matek, które nie miały okazji nacieszyć się macierzyństwem tak długo, jak mogłyby tego oczekiwać. Przecież doskonale wiedziałam, że prędzej czy później do tego dojdzie i raczej powinnam się cieszyć niż zadręczać tym, jak bardzo dziwnym doświadczeniem jest mieć dzieci, które wyglądając na twoich rówieśników. Co najlepsze, przecież przed zajściem w ciążę nawet nie myślałam o tym, że mogłabym tak szybko zostać matką, nie wspominając o wydaniu na świat bliźniąt. Co więcej, powinnam i przecież byłam cholernie dumna z tego, że teraz wszyscy znajdowaliśmy się tutaj, zwłaszcza, że jeszcze kilka lat temu miałam wątpliwości, czy zgodzenie się na Akademię Nocy jest dobrym pomysłem.
Nie potrzebowałam wykorzystywać zdolności, żeby poznać myśli nie tylko dzieci, ale również obejmującego mnie Gabriela. Alessia wręcz promieniała, wyprostowana i tak pewna siebie, jaką ja nigdy nie byłam i chyba nie miałam być. W lśniącym diademie wyglądała jak królowa, co – zważywszy na to, że od urodzenia wszyscy traktowaliśmy ją jak naszą małą księżniczkę – wydawało mi się czymś w pełni naturalnym. Zwłaszcza teraz dostrzegałam w niej podobieństwo nie tylko do Gabriela, ale przede wszystkim Isabeau, i ta świadomość przynosiła mi ulgę. Kto jak kto, ale Ali jak nic miała sobie poradzić w życiu, niezależnie od sytuacji. Jeśli chodziło o Damiena, to byłam nim po prostu zachwycona, wręcz nie mogąc się nadziwić, że cechy, które odziedziczył po mnie, mogą aż tak pozytywnie wpływać na jego wygląd. Widząc moje dzieci i to, jak wzajemnie na siebie patrzyli, naprawdę czułam, że mam wszystko.
– Przechodząc do rzeczy, mam na myśli to, że wcale nie czuję się tak, jakby dzisiejszy dzień był jakąś wielką tragedią. Pewnie dało nam to dużo, nawet jeśli ja nie do końca jeszcze to całe oświecenie odczuwam – ciągnął Aldero, najwyraźniej świetnie się bawiąc – ale to chyba nie znaczy, że powinienem rozpaczać z powodu tego, że jakiś tam etap doszedł końca. No proszę, przed nami cała wieczność, prawda? To trochę dużo, a skoro tutaj jesteśmy, bo ktoś stwierdził, że nadajemy się do tego, żeby.. Hm, że tak powiem: wpuścić nas do ludzi, to powinniśmy się z tego cieszyć, czyż nie? Pewnie po drodze spieprzymy nie jedno, ale to właśnie jest piękne i tego się trzymajmy. Zmieniliśmy się, mamy plany… A przynajmniej większość z nas ma – dodał z rozbrajającym uśmiechem, kolejny raz wywołując atmosferę ogólnego rozbawienia – więc nie pozostaje nam nic innego, jak iść dalej, nawet jeśli wciąż nie mamy pojęcia, gdzie nas to zaprowadzi.
Mimo tego, że Aldero jak zwykle był sobą, trzeba było mu przyznać, że mówił z sensem. W jakiś niezrozumiały sposób potrafił ubrać w słowa to, co chyba wszyscy kiedyś czuliśmy i będziemy czuć nie raz. Jasne, nie raz słyszało się podobne, nieco oklepane już frazesy na temat końca i początku kolejnych etapów życia, ale przecież taka była prawda. Zwłaszcza w przypadku kogoś, kto za perspektywę miał całą wieczność, pojęcia rozpoczęcia i zakończenia były stałym elementem życia z którymi należało się pogodzić.
Kiedy Aldero zamilkł, w jednej chwili rozległy się oklaski. Od zawsze wiedziałam, że Al z natury jest już doskonałym aktorem, a przebywanie w centrum uwagi przychodzi mu z łatwością. Miał niezwykłą zdolność przyciągania zainteresowania, poza tym mimo nawet najbardziej irytującego charakteru, zawsze potrafił odnaleźć się w sytuacji tak, żeby wyjść na swoje. Tym razem również zaczął się teatralnie kłaniać, śmiać i ciągnąć widowisko w tak naturalny sposób, że ciężko byłoby nie być jego zachowaniem zachwyconym.
– Ja jeszcze nie skończyłem – odezwał się ponownie. – Co to za przemówienie bez masy podziękowań i odrobiny dręczenia słuchaczy koniecznością słuchania mojego ciągłego trajkotania? Tak, tak, ja wiem, że to zapowiada się niezwykle nudno, ale ja dostrzegam w tym taki maciupeńki sens. Chociażby… Och, weźmy pod uwagę naszą cudowną River Song, która najchętniej zabiłaby mnie na miejscu, a którą chętnie nosiłbym na rękach w podzięce za te wszystkie cudowne lekcje. To zresztą ona wypchnęła mnie tutaj, a to odwaga godna podziwu, dlatego wielkie brawa dla naszej cudnej River!
Minął dobry kwadrans, zanim skończył wymieniać, oczywiście ubarwiając kolejne podziękowania zmyślnymi komentarzami. Śmiałam się, biłam brawo i wywracałam oczami, tak jak i inni chłonąć każde słowo, które padło z jego ust. Aldero wyglądał, jakby nasze entuzjastyczne reakcje coraz bardziej go napędzały, a w efekcie stawał się coraz pewniejszy siebie, najwyraźniej nie dostrzegając, że pewne posunięcia mogą być w efekcie bardzo ryzykownie.
A konkretnie jedno posunięcie.
– Co my tu jeszcze… A tak, Rufus. To już była wyższa szkoła jazdy, bo czasami sam nie byłem pewien, co takiego na zajęciach przerabiamy. To znaczy, pomijając fakt, że to były najlepsze momenty, żeby zaszyć się w kącie i udawać, że się nie istnieje, zawsze fascynowała mnie siła grawitacji. Te latające po całej sali przedmioty były fantastyczne, zwłaszcza kiedy…
– Jeszcze słowo – usłyszałam gdzieś za plecami rozdrażnione mruknięcie Rufusa. Mówił cicho, chyba bardziej do siebie, ale to wystarczyło, żeby pojąć, że raczej nie jest zadowolony. – Jeszcze, słowo, a…
– Nie było zresztą lepszych okazji do tego, żeby móc potrenować zdolności psychologiczne. – Aldero wyszczerzył się w pełnym zadowolenia uśmiechu. Nie byłam pewna, czy usłyszał słowa Rufusa, ale nawet jeśli, najwyraźniej groźby w żaden formie nie robiły już na nim wrażenia. – W zasadzie od tego zależało, czy się przeżyje, czy nie. Jak już na wstępie spoglądał na nas tak, że chyba jedynie cudem nie padliśmy trupem, oczywiste było, że on i Layla…
– Przesadziłeś. – Aż wzdrygnęłam się, kiedy Rufus szybkim krokiem śmignął tuż obok mnie. – Możesz mi wierzyć, Aldero, że twoje szkolne doświadczenia to dopiero początek – zastrzegł.
Nie jestem pewna, co takiego Aldero dostrzegł w jego twarzy, ale już nie wyglądał na takiego pewnego siebie. Na moment zacisnął usta, po czym spojrzał na Rufusa, krótko oceniając dzielącą ich odległość. Do jakichkolwiek doszedł wniosków, musiały go usatysfakcjonować, bo znów uśmiechnął się w niewinny sposób i dokończył:
– Tak czy inaczej, od razu widać było, komu Layla kolejny raz zabroniła zbliżania się do siebie – powiedział, dla pewność cofając się o krok. – A teraz najlepszego, szczęścia na nowej drodze życia i tak dalej. Aldero Devile odmeldowuje się! – Zawahał się, po czym niespokojnie rozejrzał dookoła. – Ej, wujku, przecież przemoc wobec nieletnich jest karalna!
Jeszcze kiedy mówił, błyskawicznie odwrócił się na pięcie i rzucił do ucieczki, odprowadzony przez kolejne oklaski, śmiechy i okrzyki zadowolenia. Kiedy Rufus ruszył za nim, złorzecząc, doszłam do wniosku, że uroczystość chyba właśnie dobiegła końca.

Ogród wyglądał równie niezwykle, co w dniu ślubu mojego i Gabriela. Nie miałam pojęcia, że Dimitr zamierza zorganizować małą uroczystość na terenach Niebiańskiej Rezydencji, ale musiałam przyznać, że to dobry pomysł. Pałac Iluzji był idealnym miejscem, zdolnym do tego, żeby swobodnie pomieścić wszystkich gości. Taka chwila wytchnienia zresztą jak najbardziej odpowiadała wszystkim, nie tylko dzieciakom, które bawiły się w najlepsze, korzystając z tego, że w końcu nie muszą trzymać się wcześniej ściśle ustalonego planu, jak to było podczas oficjalnego zakończenia w Akademii.
Mimo dość niefortunnego zakończenia przemowy Aldero, dalsza część uroczystości przebiegła w miarę spokojnie. Al pojawił się dosłownie w ostatniej chwili, omijając prowadzony przez Allegrę etap, kiedy to matka Isabeau zaczęła obdarowywać każdego z kończących naukę adeptów hodowanymi przez siebie czarnymi różami oraz palić niezwykłą ziołową mieszankę, która miała być symbolem nie tylko końca, ale również oczyszczenia. Pomijając ten symboliczny gest z myślą o Selene, rozdanie dyplomów chyba nie różniło się tak bardzo od tego, co działo się w normalnych szkołach.
Sam dokument był dziwny i to nie tylko dlatego, że stanowił starannie zapisany krwistych atramentem pergamin, wyglądający na tak delikatny, jakby zaraz miał rozpaść się w rękach. Nie było na nim ocen, danych personalnych ani żadnych dodatkowych informacji, jak w przypadku normalnych świadectw w ludzkich szkołach. Wypisane słowa brzmiały bardziej jak wiersz albo modlitwa, co wydawało mi się równie dziwne, jak i niezwykłe, a zaczynały się od wyrytych nad prowadzącą do Miasta Nocy bramą.
– Hm, czy gdybym teraz zaprosił cię do tańca, odmówiłabyś? – zapytał mnie Gabriel, bezceremonialnie obejmując mnie w pasie i obracając tak, że stanęłam z nim twarzą w twarz.
Lekko przekrzywiłam głowę, po czym delikatnie acz stanowczo wyswobodziłam się z objęć ukochanego. Pozwolił mi na to, chociaż nie z entuzjazmem. Doskonale świadoma tego, że nie spuszcza ze mnie wzroku, spokojnym krokiem ruszyłam wzdłuż bogato zastawionego szwedzkiego stołu, ustawionego pomiędzy dwoma oddalonymi od siebie sekwojami. Wciąż unikając spoglądania na Gabriela, ostatecznie zdecydowałam się na kieliszek krwistego wina, chociaż nigdy specjalnie nie przepadałam za alkoholem.
Udając bardzo zainteresowaną tym, jak płyn zmienia kształt i kolor zależnie od kąta nachylenia kryształowego naczynia, bez pośpiechu odwróciłam się, żeby spojrzeć na męża.
– To zależy – powiedziałam w końcu; uniosłam kieliszek do ust i zaczęłam powoli sączyć napój, rozkoszując się jego słodko-gorzkim smakiem.
– Zależy od czego? – Gabriel natychmiast zmaterializował się u mojego boku, tak blisko, że oparłam się plecami o blat stołu. Serce momentalnie zabiło mi szybciej, ale spróbowałam zrobić wszystko, byleby nie dać po sobie poznać tego, jak bardzo byłam poruszona jego bliskością. – Dlaczego tam bardzo mnie dręczysz, mój aniele? – westchnął, nie odrywając wzroku od moich ust; czułam na wargach krople płynu z kieliszka i przyłapałam się na tym, że najchętniej pozwoliłabym Gabrielowi pozbyć się ich pocałunkiem. Swoją drogą, on chyba również tylko na to czekał.
– Dobrze wiesz – przypomniałam, decydując się zachować silną wolę. – Kto wie czy po tym, jak z tobą zatańczę, nagle nie ustawi się cała kolejka chętnym do obmacywania mnie facetów – mruknęłam z nutką rozdrażnienia.
Gabriel warknął przeciągle, po czym przysunął się bliżej mnie. Jego biodra naparły na moje własne, a ja omal nie straciłam oddechu, dostrzegając znajomy błysk pożądania w jego oczach. Ręka, w której trzymałam kieliszek z winem, zadrżała mi i kilka kropel rubinowego płynu spłynęło mi po palcach. Czarne oczy Gabriela jakimś cudem pociemniały jeszcze bardziej, kiedy obserwował płynące krople tak, jakby ich widok go hipnotyzował.
– Ile jeszcze razy mam cię za to przeprosić? – zapytał cicho, wyjmując mi kieliszek z ręki. Sam upił odrobinę, po czym odstawił naczynie na bok. Jego palce zacisnęły na moim nadgarstku, kiedy chwycił mnie za rękę i przysunął sobie ją do ust, wierzchem do góry. Cała zadrżałam, kiedy chłopak wysunął język i przesunął nim po mojej odsłoniętej skórze, zlizując resztki wina. – Ja nie wiedziałem… Kochana moja, takie rzeczy nie dzieją się od tańca – zauważył, wsuwając sobie jeden z moich palców do ust; czując jak wodzi wokół niego językiem, zaczęłam drżeć i resztkami świadomości zastanawiać się, czy Gabriel w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, co ze mną robi.
Znając jego, jak najbardziej tak.
Niczym w transie zrobiłam krok do przodu, pozwalając żeby nasze ciała w uroczy sposób otarły się o siebie. Na ustach Gabriela natychmiast pojawił się ostrożny, pełen rezerwy uśmiech, którym starał się zamaskować przede mną pewność i zadowolenie z siebie. No cóż, oboje wiedzieliśmy, że wygrał, nawet jeśli jakimś cudem przez przeszło tydzień udawało mi się trwać w postanowieniu, żeby przynajmniej udawać, że jestem na niego zła.
– Naprawdę chcesz teraz tańczyć? – mruknęłam, spoglądając mu w oczy. Jego tęczówki rozszerzyły się nieznacznie, kiedy wziął mnie w ramiona, ale nie odpowiedział. – Gabrielu…
– Jesteś na mnie zła? – przerwał mi, jakby wyraz mojej twarzy i to, jak się do niego tuliłam, nie było wystarczającą odpowiedzią.
– A jak sądzisz? – Uśmiechnęłam się, po czym uniosłam na palcach, żeby musnąć wargami jest usta. Na sobie miałam białą, zdobioną sukienkę matki Gabriela, która ukochany podarował mi już dawno temu, a którą nosiłam zawsze, kiedy w grę wchodziła jakaś wyjątkowa okazja. Tym razem również nie mogłabym zdecydować się na coś innego, chociaż nie przemogłam się do ubrania pasujących do kreacji szpilek, przez co Gabriel znacznie nade mną górował. – Nie wiem jak to robisz, diabelska istoto, ale ja nigdy nie potrafię się na ciebie złościć.
Odpowiedział mi jego usatysfakcjonowany śmiech. Jego wargi natychmiast wpiły się w moje, łącząc je w pełnym pasji, prawdziwym pocałunku. Poczułam się trochę dziwnie, kiedy na dodatek poczułam język Gabriela w swoich ustach, ale ostatecznie musiałam przyznać, że taki rodzaj pieszczoty jak najbardziej mi odpowiadał.
Odsuwając się od Gabriela, dyszałam ciężko i nieco nieprzytomnie rozglądałam się dookoła. Nikt nie zwracał na nas specjalnej uwagi, bo wszyscy raczej koncentrowali się w centrum ogrodu, będącym jednocześnie czymś na kształt parkietu. Czerwcowa noc była niezwykle ciepła, a łagodny blask gwiazd i księżyca doskonale komponował się z ciepłym ogniem płonących świec. Największe zainteresowanie budzili Dimitr i Isabeau, którzy bezwstydnie zwarli się w silnym uścisku, wirując w rytm muzyki. To chyba było tango albo jakiś inny, elegancki taniec, który – w wykonaniu tej dwójki – był o tyle fantastyczny, że wręcz czuło się uczucia, którymi oboje emitowali; oczywiście najbardziej charakterystyczne było pożądanie.
Gdzieś dalej dostrzegłam tatę, który z wprawą prowadził roześmianą Alessię. Moja córka była dobrą tancerką, podobnie zresztą jak i Edward, dlatego nie byłam zdziwiona tym, jak świetnie się razem prezentowali. Nigdzie nie widziałam Damiena, ale za to dostrzegłam trzymających się razem gdzieś na uboczu Carlisle’a i Esme. Natychmiast odwróciłam wzrok, decydując się dać im trochę prywatności. Zauważyłam Laylę, która wirowała samotnie, najwyraźniej świetnie się bawiąc. Rufus obserwował ją z pozornie znudzonym wyrazem twarzy, ale nie trzeba było być geniuszem, żeby zorientować się, iż to zaledwie pozory – w rzeczywistości był nią zachwycony. Oczywiście nigdzie nie widziałam Aldero i Camerona, co pewnie znaczyło, że Al namiętnie wykorzystywał dar swojego brata, żeby przypadkiem się na naukowca nie napatoczyć.
Zamierzałam na powrót skoncentrować się na moim mężu, kiedy ktoś inny przykuł moją uwagę. Nie widziałam Marco podczas uroczystości, ale kiedy dostrzegłam go w cieniu najbardziej oddalonego od rezydencji i tańczących cienia, nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że był obecny przez cały czas. Co więcej, teraz ojciec Gabriela wpatrywał się wprost we mnie i swojego syna, chociaż mój mąż na całe szczęście wydawał się tego absolutnie nieświadomy. Nie rozmawialiśmy od Marco od dnia wyjścia z tuneli, bo tak było łatwiej, a ja nie chciałam Gabriela denerwować, ale widząc go teraz…
Natychmiast odwróciłam wzrok, nie chcąc żeby Gabriel zorientował się, że cokolwiek jest nie tak. Swoją drogą, dawno nie czułam się tak nieswojo pod czyimkolwiek spojrzeniem. W lśniących, rubinowych oczach Marco Licavoli było coś, co jednocześnie mnie niepokoiło, co i wzbudzało zaufanie, obojętnie jak bezsensownie mogło to brzmieć. W jakimś stopniu chciałam, żeby wampir trzymał się od nas z daleka, ale z drugiej strony, był przecież ojcem mojego męża, więc chyba oczywiste, że mimo wszystko chciałam go poznać – i to nie tylko dlatego, że byli z Gabrielem tak bardzo do siebie podobni.
– Wszystko gra? – zapytał mnie Gabriel, dla pewności oglądając się za siebie.
Spanikowana podążyłam za jego spojrzeniem, oczekując wybuchu gniewu albo tego, że nagle straci humor, ale z ulgą i lekkim zaskoczeniem odkryłam, że po Marco nie ma już nawet śladu. Natychmiast wzięłam się w garść i skinąwszy głową, wysiliłam się na promienny uśmiech.
– Jasne, że tak – uspokoiła go, jednocześnie stanowczo chwytając go za ręce. – Chyba mnie o coś pytałeś, prawda? Powiedzmy, że ci zaufam i jak najbardziej z tobą zatańczę, Gabrielu Licavoli – oznajmiłam z entuzjazmem, ciągnąc go w stronę innych wirujących par.
Usta Gabriela wykrzywiły się w tajemniczym, nieco niepokojącym uśmiechu, który na moment mnie zdezorientował. Lekko uniosłam brwi, próbując zrozumieć, co takiego fascynującego było w tym, że się zgodziłam, ale mój mąż jak zwykle potrafił rozegrać wszystko tak, żeby nie musieć odpowiadać na niechciane pytania. Zanim się obejrzałam, wziął mnie w ramiona i pociągnął na sam środek wyznaczonego do tańca pola, jednocześnie – mogłabym przysiąc! – mrugając porozumiewawczo do Dimitra.
Co tutaj się dzieje?, pomyślałam zdezorientowana, kiedy król i Isabeau natychmiast odeszli, żeby zrobić na miejsce. Muzyka ucichła, a ja uświadomiłam sobie, że z jakiegoś powodu teraz wszyscy wpatrują się we mnie i w Gabriela – i to dosłownie, skoro nagle pojawili się również Aldero i Cameron, szczerząc się tak, jakby właśnie działo się coś niezwykle zabawnego.
Rozejrzawszy się krótko, Gabriel znacząco odchrząknął, po czym – obojętny na moją dezorientację – zdecydował się odezwać:
– Czy mogę prosić o uwagę…?

2 komentarze:

  1. Aldero przebił wszystkich, którzy mieli cokolwiek do zrobienia na uroczystości :D zdecydowanie. Fajna ta jego przemowa, której uczył się dziesięć minut. Szczególnie te oryginalne podziękowania dla Rufusa. Nie ukrywając nic chyba się odrobinę wkurzył. No, a Aldero musi ratować tyłek i chowa się za bratem xD River czuła się chyba odrobinę zakłopotana jak ją tak wychwalał (ja tylko zgaduję!).
    He, nie sądziłam, że Marco się pojawi, ale chyba zebrała się tam cała rodzina Licavoli, jak i Cullen .-. rodzinne obiadki xd
    ciekawe co odwaliło Gabrielowi ;O i znowu zgaduję, że będzie chciał coś powiedzieć o Marco xd a może nie.
    Cóż przekonam się z następnym rozdziałem.
    Weeeny, kochana ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, ha, ha, ha, ha!!! Nie no nie mogę! Aldero! To było mistrzowskie!
    Gdy to czytałam to tak się śmiałam że miałam w oczach łzy. :)

    I znowu ta końcówka... Tylko mogę zgadywać co takiego wymyśliłaś ale na razie żadna sensowna myśl nie przychodzi mi do głowy :(

    Wiesz nie lubię kiedy robisz takie końcówki ale jednocześnie je kocham !

    Co do rozdziału, to mega fajny, te wszystkie opisy tych scen...Po prostu cudo!

    Nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na nn.
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa