Renesmee
Aldero odchrząknął, po czym przeciągnął się leniwie. W jakiś
dziwny sposób w garniturze i z tym zawadiackim uśmiechem wyglądał
niezwykle szykownie, wręcz poważnie, chociaż jego postawa stanowczo przeczyła
takiemu określeniu jego osoby.
– Pewnie powinienem powiedzieć
teraz coś ckliwego, powspominać sobie, a później pozwolić, żeby dziewczyny
sobie popłakały. Nie mam pojęcia, bo pierwszy raz biorę udział w takiej
uroczystości i jakoś niespecjalnie czuję żal z powodu tego, że… – Wywrócił
oczami, podchwyciwszy czyjeś rozeźlone spojrzenie. Kiedy spojrzałam na River
Song zauważyłam, że wampirzyca z niedowierzaniem kręci głową, wyglądając
jakby miała zamiar natychmiast odwrócić się na pięcie. Najwyraźniej poprosiła
Aldero o przysługę w przypływie desperacji i teraz zaczynała
żałować. – Och, no proszę, mówię jak jest. Tak to jest, jak dało mi się na
przygotowanie niecałych dziesięć minut – żachnął się, jak zwykle mówiąc z typową
dla niego, przesadną szczerością.
Gdzieś w tłumie rozległy się
chichoty. Sama również się uśmiechnęłam, chociaż równie dobrze mogło mieć to
związek z tym, że Gabriel raz po raz bezwstydnie musiał moje odsłonięte
ramię palcami, najwyraźniej chcąc za wszelką cenę mnie rozproszyć. Sam raz po
raz zerkał w stronę Damiena i Alessi, co nawet mnie nie zdziwiło, bo
również ledwo mogłam powstrzymać się od obserwowania naszych dzieci.
Mówiąc szczerze, czułam się
dziwnie. Wszystko działo się momentami zbyt szybko, jakby niewystarczające było
to, że w zaledwie jednej chwili stanęło na głowie. Chociaż od tamtego
dnia, w którym znalazłam się wystraszona w lesie Columbus, minęło
prawie osiem lat, zdarzało mi się, że czułam się dokładnie jak ta wystraszona
dziewczynka, którą wtedy byłam. Od tamtego momentu zmieniło się wiele, również
ja, ale to nie zmieniało faktu, że nad pewnymi rzeczami do tej pory nie byłam w stanie
zapanować. Nie miałam nawet pojęcia, jak odnajduję się w roli matki, ale
starałam się – i to tylko po to, żeby po tych siedmiu latach obserwować,
jak moje dorosłe już dzieci kończą jedyną w swoim rodzaju szkołę,
przeznaczoną dla istot nieśmiertelnych.
Szczerze powiedziawszy, przerażało
mnie to. Co prawda byli niewiele starsi ode mnie z chwili, kiedy zaszłam w ciążę,
ale przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że dla takich jak my,
jeden rok potrafi być niczym kilka ludzkich lat. Może i wciąż widziałam w nich
dzieci, ale jednocześnie byłam świadoma tego, że niekoniecznie nimi są. W którymś
momencie dorośli, a ja nawet tego nie zauważyłam, chociaż wydawało mi się,
że będę do tego zdolna. To był jeden z tych momentów, kiedy miałam
wrażenie, że życie ucieka mi między palcami i mimo perspektywy wieczności
oraz tego, że zakończenie szkoły tak naprawdę niczego między nami nie
zmieniało, z jakiegoś powodu zrobiło mi się przykro.
Głupia, a myślisz, że jak
czuli się twoi rodzice, kiedy cię obserwowali, skarciłam się w duchu i omal nie
parsknęłam śmiechem, co jedynie na swój sposób potwierdzało, że coś jest ze mną
nie tak. Cholera, przecież obiecałam sobie, że nie będę płakać, a tym
bardziej użalać się nad sobą tylko dlatego, że byłam kolejną z wielu
matek, które nie miały okazji nacieszyć się macierzyństwem tak długo, jak
mogłyby tego oczekiwać. Przecież doskonale wiedziałam, że prędzej czy później
do tego dojdzie i raczej powinnam się cieszyć niż zadręczać tym, jak
bardzo dziwnym doświadczeniem jest mieć dzieci, które wyglądając na twoich
rówieśników. Co najlepsze, przecież przed zajściem w ciążę nawet nie
myślałam o tym, że mogłabym tak szybko zostać matką, nie wspominając o wydaniu
na świat bliźniąt. Co więcej, powinnam i przecież byłam cholernie dumna z tego,
że teraz wszyscy znajdowaliśmy się tutaj, zwłaszcza, że jeszcze kilka lat temu
miałam wątpliwości, czy zgodzenie się na Akademię Nocy jest dobrym pomysłem.
Nie potrzebowałam wykorzystywać
zdolności, żeby poznać myśli nie tylko dzieci, ale również obejmującego mnie
Gabriela. Alessia wręcz promieniała, wyprostowana i tak pewna siebie, jaką
ja nigdy nie byłam i chyba nie miałam być. W lśniącym diademie
wyglądała jak królowa, co – zważywszy na to, że od urodzenia wszyscy
traktowaliśmy ją jak naszą małą księżniczkę – wydawało mi się czymś w pełni
naturalnym. Zwłaszcza teraz dostrzegałam w niej podobieństwo nie tylko do
Gabriela, ale przede wszystkim Isabeau, i ta świadomość przynosiła mi
ulgę. Kto jak kto, ale Ali jak nic miała sobie poradzić w życiu,
niezależnie od sytuacji. Jeśli chodziło o Damiena, to byłam nim po prostu
zachwycona, wręcz nie mogąc się nadziwić, że cechy, które odziedziczył po mnie,
mogą aż tak pozytywnie wpływać na jego wygląd. Widząc moje dzieci i to,
jak wzajemnie na siebie patrzyli, naprawdę czułam, że mam wszystko.
– Przechodząc do rzeczy, mam na
myśli to, że wcale nie czuję się tak, jakby dzisiejszy dzień był jakąś wielką
tragedią. Pewnie dało nam to dużo, nawet jeśli ja nie do końca jeszcze to całe
oświecenie odczuwam – ciągnął Aldero, najwyraźniej świetnie się bawiąc – ale to
chyba nie znaczy, że powinienem rozpaczać z powodu tego, że jakiś tam etap
doszedł końca. No proszę, przed nami cała wieczność, prawda? To trochę dużo, a skoro
tutaj jesteśmy, bo ktoś stwierdził, że nadajemy się do tego, żeby.. Hm, że tak
powiem: wpuścić nas do ludzi, to powinniśmy się z tego cieszyć, czyż nie?
Pewnie po drodze spieprzymy nie jedno, ale to właśnie jest piękne i tego
się trzymajmy. Zmieniliśmy się, mamy plany… A przynajmniej większość z nas
ma – dodał z rozbrajającym uśmiechem, kolejny raz wywołując atmosferę
ogólnego rozbawienia – więc nie pozostaje nam nic innego, jak iść dalej, nawet
jeśli wciąż nie mamy pojęcia, gdzie nas to zaprowadzi.
Mimo tego, że Aldero jak zwykle był
sobą, trzeba było mu przyznać, że mówił z sensem. W jakiś
niezrozumiały sposób potrafił ubrać w słowa to, co chyba wszyscy kiedyś
czuliśmy i będziemy czuć nie raz. Jasne, nie raz słyszało się podobne,
nieco oklepane już frazesy na temat końca i początku kolejnych etapów
życia, ale przecież taka była prawda. Zwłaszcza w przypadku kogoś, kto za
perspektywę miał całą wieczność, pojęcia rozpoczęcia i zakończenia były
stałym elementem życia z którymi należało się pogodzić.
Kiedy Aldero zamilkł, w jednej
chwili rozległy się oklaski. Od zawsze wiedziałam, że Al z natury jest już
doskonałym aktorem, a przebywanie w centrum uwagi przychodzi mu z łatwością.
Miał niezwykłą zdolność przyciągania zainteresowania, poza tym mimo nawet
najbardziej irytującego charakteru, zawsze potrafił odnaleźć się w sytuacji
tak, żeby wyjść na swoje. Tym razem również zaczął się teatralnie kłaniać,
śmiać i ciągnąć widowisko w tak naturalny sposób, że ciężko byłoby
nie być jego zachowaniem zachwyconym.
– Ja jeszcze nie skończyłem –
odezwał się ponownie. – Co to za przemówienie bez masy podziękowań i odrobiny
dręczenia słuchaczy koniecznością słuchania mojego ciągłego trajkotania? Tak,
tak, ja wiem, że to zapowiada się niezwykle nudno, ale ja dostrzegam w tym
taki maciupeńki sens. Chociażby… Och, weźmy pod uwagę naszą cudowną River Song,
która najchętniej zabiłaby mnie na miejscu, a którą chętnie nosiłbym na
rękach w podzięce za te wszystkie cudowne lekcje. To zresztą ona wypchnęła
mnie tutaj, a to odwaga godna podziwu, dlatego wielkie brawa dla naszej
cudnej River!
Minął dobry kwadrans, zanim
skończył wymieniać, oczywiście ubarwiając kolejne podziękowania zmyślnymi
komentarzami. Śmiałam się, biłam brawo i wywracałam oczami, tak jak i inni
chłonąć każde słowo, które padło z jego ust. Aldero wyglądał, jakby nasze
entuzjastyczne reakcje coraz bardziej go napędzały, a w efekcie stawał się
coraz pewniejszy siebie, najwyraźniej nie dostrzegając, że pewne posunięcia
mogą być w efekcie bardzo ryzykownie.
A konkretnie jedno posunięcie.
– Co my tu jeszcze… A tak,
Rufus. To już była wyższa szkoła jazdy, bo czasami sam nie byłem pewien, co
takiego na zajęciach przerabiamy. To znaczy, pomijając fakt, że to były
najlepsze momenty, żeby zaszyć się w kącie i udawać, że się nie
istnieje, zawsze fascynowała mnie siła grawitacji. Te latające po całej sali
przedmioty były fantastyczne, zwłaszcza kiedy…
– Jeszcze słowo – usłyszałam gdzieś
za plecami rozdrażnione mruknięcie Rufusa. Mówił cicho, chyba bardziej do
siebie, ale to wystarczyło, żeby pojąć, że raczej nie jest zadowolony. –
Jeszcze, słowo, a…
– Nie było zresztą lepszych okazji
do tego, żeby móc potrenować zdolności psychologiczne. – Aldero wyszczerzył się
w pełnym zadowolenia uśmiechu. Nie byłam pewna, czy usłyszał słowa Rufusa,
ale nawet jeśli, najwyraźniej groźby w żaden formie nie robiły już na nim
wrażenia. – W zasadzie od tego zależało, czy się przeżyje, czy nie. Jak
już na wstępie spoglądał na nas tak, że chyba jedynie cudem nie padliśmy
trupem, oczywiste było, że on i Layla…
– Przesadziłeś. – Aż wzdrygnęłam
się, kiedy Rufus szybkim krokiem śmignął tuż obok mnie. – Możesz mi wierzyć,
Aldero, że twoje szkolne doświadczenia to dopiero początek – zastrzegł.
Nie jestem pewna, co takiego Aldero
dostrzegł w jego twarzy, ale już nie wyglądał na takiego pewnego siebie.
Na moment zacisnął usta, po czym spojrzał na Rufusa, krótko oceniając dzielącą
ich odległość. Do jakichkolwiek doszedł wniosków, musiały go usatysfakcjonować,
bo znów uśmiechnął się w niewinny sposób i dokończył:
– Tak czy inaczej, od razu widać
było, komu Layla kolejny raz zabroniła zbliżania się do siebie – powiedział,
dla pewność cofając się o krok. – A teraz najlepszego, szczęścia na
nowej drodze życia i tak dalej. Aldero Devile odmeldowuje się! – Zawahał
się, po czym niespokojnie rozejrzał dookoła. – Ej, wujku, przecież przemoc
wobec nieletnich jest karalna!
Jeszcze kiedy mówił, błyskawicznie
odwrócił się na pięcie i rzucił do ucieczki, odprowadzony przez kolejne
oklaski, śmiechy i okrzyki zadowolenia. Kiedy Rufus ruszył za nim,
złorzecząc, doszłam do wniosku, że uroczystość chyba właśnie dobiegła końca.
Ogród wyglądał równie niezwykle, co w dniu ślubu
mojego i Gabriela. Nie miałam pojęcia, że Dimitr zamierza zorganizować
małą uroczystość na terenach Niebiańskiej Rezydencji, ale musiałam przyznać, że
to dobry pomysł. Pałac Iluzji był idealnym miejscem, zdolnym do tego, żeby
swobodnie pomieścić wszystkich gości. Taka chwila wytchnienia zresztą jak
najbardziej odpowiadała wszystkim, nie tylko dzieciakom, które bawiły się w najlepsze,
korzystając z tego, że w końcu nie muszą trzymać się wcześniej ściśle
ustalonego planu, jak to było podczas oficjalnego zakończenia w Akademii.
Mimo dość niefortunnego zakończenia
przemowy Aldero, dalsza część uroczystości przebiegła w miarę spokojnie.
Al pojawił się dosłownie w ostatniej chwili, omijając prowadzony przez
Allegrę etap, kiedy to matka Isabeau zaczęła obdarowywać każdego z kończących
naukę adeptów hodowanymi przez siebie czarnymi różami oraz palić niezwykłą
ziołową mieszankę, która miała być symbolem nie tylko końca, ale również
oczyszczenia. Pomijając ten symboliczny gest z myślą o Selene,
rozdanie dyplomów chyba nie różniło się tak bardzo od tego, co działo się w normalnych
szkołach.
Sam dokument był dziwny i to
nie tylko dlatego, że stanowił starannie zapisany krwistych atramentem
pergamin, wyglądający na tak delikatny, jakby zaraz miał rozpaść się w rękach.
Nie było na nim ocen, danych personalnych ani żadnych dodatkowych informacji,
jak w przypadku normalnych świadectw w ludzkich szkołach. Wypisane
słowa brzmiały bardziej jak wiersz albo modlitwa, co wydawało mi się równie
dziwne, jak i niezwykłe, a zaczynały się od wyrytych nad prowadzącą
do Miasta Nocy bramą.
– Hm, czy gdybym teraz zaprosił cię
do tańca, odmówiłabyś? – zapytał mnie Gabriel, bezceremonialnie obejmując mnie w pasie
i obracając tak, że stanęłam z nim twarzą w twarz.
Lekko przekrzywiłam głowę, po czym
delikatnie acz stanowczo wyswobodziłam się z objęć ukochanego. Pozwolił mi
na to, chociaż nie z entuzjazmem. Doskonale świadoma tego, że nie spuszcza
ze mnie wzroku, spokojnym krokiem ruszyłam wzdłuż bogato zastawionego
szwedzkiego stołu, ustawionego pomiędzy dwoma oddalonymi od siebie sekwojami.
Wciąż unikając spoglądania na Gabriela, ostatecznie zdecydowałam się na
kieliszek krwistego wina, chociaż nigdy specjalnie nie przepadałam za
alkoholem.
Udając bardzo zainteresowaną tym,
jak płyn zmienia kształt i kolor zależnie od kąta nachylenia kryształowego
naczynia, bez pośpiechu odwróciłam się, żeby spojrzeć na męża.
– To zależy – powiedziałam w końcu;
uniosłam kieliszek do ust i zaczęłam powoli sączyć napój, rozkoszując się
jego słodko-gorzkim smakiem.
– Zależy od czego? – Gabriel
natychmiast zmaterializował się u mojego boku, tak blisko, że oparłam się
plecami o blat stołu. Serce momentalnie zabiło mi szybciej, ale
spróbowałam zrobić wszystko, byleby nie dać po sobie poznać tego, jak bardzo
byłam poruszona jego bliskością. – Dlaczego tam bardzo mnie dręczysz, mój
aniele? – westchnął, nie odrywając wzroku od moich ust; czułam na wargach
krople płynu z kieliszka i przyłapałam się na tym, że najchętniej
pozwoliłabym Gabrielowi pozbyć się ich pocałunkiem. Swoją drogą, on chyba
również tylko na to czekał.
– Dobrze wiesz – przypomniałam,
decydując się zachować silną wolę. – Kto wie czy po tym, jak z tobą
zatańczę, nagle nie ustawi się cała kolejka chętnym do obmacywania mnie facetów
– mruknęłam z nutką rozdrażnienia.
Gabriel warknął przeciągle, po czym
przysunął się bliżej mnie. Jego biodra naparły na moje własne, a ja omal
nie straciłam oddechu, dostrzegając znajomy błysk pożądania w jego oczach.
Ręka, w której trzymałam kieliszek z winem, zadrżała mi i kilka
kropel rubinowego płynu spłynęło mi po palcach. Czarne oczy Gabriela jakimś
cudem pociemniały jeszcze bardziej, kiedy obserwował płynące krople tak, jakby
ich widok go hipnotyzował.
– Ile jeszcze razy mam cię za to
przeprosić? – zapytał cicho, wyjmując mi kieliszek z ręki. Sam upił
odrobinę, po czym odstawił naczynie na bok. Jego palce zacisnęły na moim
nadgarstku, kiedy chwycił mnie za rękę i przysunął sobie ją do ust,
wierzchem do góry. Cała zadrżałam, kiedy chłopak wysunął język i przesunął
nim po mojej odsłoniętej skórze, zlizując resztki wina. – Ja nie wiedziałem…
Kochana moja, takie rzeczy nie dzieją się od tańca – zauważył, wsuwając sobie
jeden z moich palców do ust; czując jak wodzi wokół niego językiem,
zaczęłam drżeć i resztkami świadomości zastanawiać się, czy Gabriel w ogóle
zdaje sobie sprawę z tego, co ze mną robi.
Znając jego, jak najbardziej tak.
Niczym w transie zrobiłam krok
do przodu, pozwalając żeby nasze ciała w uroczy sposób otarły się o siebie.
Na ustach Gabriela natychmiast pojawił się ostrożny, pełen rezerwy uśmiech,
którym starał się zamaskować przede mną pewność i zadowolenie z siebie.
No cóż, oboje wiedzieliśmy, że wygrał, nawet jeśli jakimś cudem przez przeszło
tydzień udawało mi się trwać w postanowieniu, żeby przynajmniej udawać, że
jestem na niego zła.
– Naprawdę chcesz teraz tańczyć? –
mruknęłam, spoglądając mu w oczy. Jego tęczówki rozszerzyły się
nieznacznie, kiedy wziął mnie w ramiona, ale nie odpowiedział. – Gabrielu…
– Jesteś na mnie zła? – przerwał
mi, jakby wyraz mojej twarzy i to, jak się do niego tuliłam, nie było
wystarczającą odpowiedzią.
– A jak sądzisz? –
Uśmiechnęłam się, po czym uniosłam na palcach, żeby musnąć wargami jest usta.
Na sobie miałam białą, zdobioną sukienkę matki Gabriela, która ukochany
podarował mi już dawno temu, a którą nosiłam zawsze, kiedy w grę
wchodziła jakaś wyjątkowa okazja. Tym razem również nie mogłabym zdecydować się
na coś innego, chociaż nie przemogłam się do ubrania pasujących do kreacji
szpilek, przez co Gabriel znacznie nade mną górował. – Nie wiem jak to robisz,
diabelska istoto, ale ja nigdy nie potrafię się na ciebie złościć.
Odpowiedział mi jego
usatysfakcjonowany śmiech. Jego wargi natychmiast wpiły się w moje, łącząc
je w pełnym pasji, prawdziwym pocałunku. Poczułam się trochę dziwnie,
kiedy na dodatek poczułam język Gabriela w swoich ustach, ale ostatecznie
musiałam przyznać, że taki rodzaj pieszczoty jak najbardziej mi odpowiadał.
Odsuwając się od Gabriela, dyszałam
ciężko i nieco nieprzytomnie rozglądałam się dookoła. Nikt nie zwracał na
nas specjalnej uwagi, bo wszyscy raczej koncentrowali się w centrum
ogrodu, będącym jednocześnie czymś na kształt parkietu. Czerwcowa noc była
niezwykle ciepła, a łagodny blask gwiazd i księżyca doskonale
komponował się z ciepłym ogniem płonących świec. Największe
zainteresowanie budzili Dimitr i Isabeau, którzy bezwstydnie zwarli się w silnym
uścisku, wirując w rytm muzyki. To chyba było tango albo jakiś inny,
elegancki taniec, który – w wykonaniu tej dwójki – był o tyle
fantastyczny, że wręcz czuło się uczucia, którymi oboje emitowali; oczywiście
najbardziej charakterystyczne było pożądanie.
Gdzieś dalej dostrzegłam tatę,
który z wprawą prowadził roześmianą Alessię. Moja córka była dobrą
tancerką, podobnie zresztą jak i Edward, dlatego nie byłam zdziwiona tym,
jak świetnie się razem prezentowali. Nigdzie nie widziałam Damiena, ale za to
dostrzegłam trzymających się razem gdzieś na uboczu Carlisle’a i Esme.
Natychmiast odwróciłam wzrok, decydując się dać im trochę prywatności.
Zauważyłam Laylę, która wirowała samotnie, najwyraźniej świetnie się bawiąc.
Rufus obserwował ją z pozornie znudzonym wyrazem twarzy, ale nie trzeba
było być geniuszem, żeby zorientować się, iż to zaledwie pozory – w rzeczywistości
był nią zachwycony. Oczywiście nigdzie nie widziałam Aldero i Camerona, co
pewnie znaczyło, że Al namiętnie wykorzystywał dar swojego brata, żeby
przypadkiem się na naukowca nie napatoczyć.
Zamierzałam na powrót skoncentrować
się na moim mężu, kiedy ktoś inny przykuł moją uwagę. Nie widziałam Marco
podczas uroczystości, ale kiedy dostrzegłam go w cieniu najbardziej
oddalonego od rezydencji i tańczących cienia, nie miałam najmniejszych
wątpliwości co do tego, że był obecny przez cały czas. Co więcej, teraz ojciec
Gabriela wpatrywał się wprost we mnie i swojego syna, chociaż mój mąż na
całe szczęście wydawał się tego absolutnie nieświadomy. Nie rozmawialiśmy od
Marco od dnia wyjścia z tuneli, bo tak było łatwiej, a ja nie
chciałam Gabriela denerwować, ale widząc go teraz…
Natychmiast odwróciłam wzrok, nie
chcąc żeby Gabriel zorientował się, że cokolwiek jest nie tak. Swoją drogą,
dawno nie czułam się tak nieswojo pod czyimkolwiek spojrzeniem. W lśniących,
rubinowych oczach Marco Licavoli było coś, co jednocześnie mnie niepokoiło, co i wzbudzało
zaufanie, obojętnie jak bezsensownie mogło to brzmieć. W jakimś stopniu
chciałam, żeby wampir trzymał się od nas z daleka, ale z drugiej
strony, był przecież ojcem mojego męża, więc chyba oczywiste, że mimo wszystko
chciałam go poznać – i to nie tylko dlatego, że byli z Gabrielem tak
bardzo do siebie podobni.
– Wszystko gra? – zapytał mnie
Gabriel, dla pewności oglądając się za siebie.
Spanikowana podążyłam za jego
spojrzeniem, oczekując wybuchu gniewu albo tego, że nagle straci humor, ale z ulgą
i lekkim zaskoczeniem odkryłam, że po Marco nie ma już nawet śladu.
Natychmiast wzięłam się w garść i skinąwszy głową, wysiliłam się na
promienny uśmiech.
– Jasne, że tak – uspokoiła go,
jednocześnie stanowczo chwytając go za ręce. – Chyba mnie o coś pytałeś,
prawda? Powiedzmy, że ci zaufam i jak najbardziej z tobą zatańczę,
Gabrielu Licavoli – oznajmiłam z entuzjazmem, ciągnąc go w stronę
innych wirujących par.
Usta Gabriela wykrzywiły się w tajemniczym,
nieco niepokojącym uśmiechu, który na moment mnie zdezorientował. Lekko
uniosłam brwi, próbując zrozumieć, co takiego fascynującego było w tym, że
się zgodziłam, ale mój mąż jak zwykle potrafił rozegrać wszystko tak, żeby nie
musieć odpowiadać na niechciane pytania. Zanim się obejrzałam, wziął mnie w ramiona
i pociągnął na sam środek wyznaczonego do tańca pola, jednocześnie –
mogłabym przysiąc! – mrugając porozumiewawczo do Dimitra.
Co tutaj się dzieje?, pomyślałam zdezorientowana, kiedy
król i Isabeau natychmiast odeszli, żeby zrobić na miejsce. Muzyka
ucichła, a ja uświadomiłam sobie, że z jakiegoś powodu teraz wszyscy
wpatrują się we mnie i w Gabriela – i to dosłownie, skoro nagle
pojawili się również Aldero i Cameron, szczerząc się tak, jakby właśnie
działo się coś niezwykle zabawnego.
Rozejrzawszy się krótko, Gabriel
znacząco odchrząknął, po czym – obojętny na moją dezorientację – zdecydował się
odezwać:
– Czy mogę prosić o uwagę…?
Aldero przebił wszystkich, którzy mieli cokolwiek do zrobienia na uroczystości :D zdecydowanie. Fajna ta jego przemowa, której uczył się dziesięć minut. Szczególnie te oryginalne podziękowania dla Rufusa. Nie ukrywając nic chyba się odrobinę wkurzył. No, a Aldero musi ratować tyłek i chowa się za bratem xD River czuła się chyba odrobinę zakłopotana jak ją tak wychwalał (ja tylko zgaduję!).
OdpowiedzUsuńHe, nie sądziłam, że Marco się pojawi, ale chyba zebrała się tam cała rodzina Licavoli, jak i Cullen .-. rodzinne obiadki xd
ciekawe co odwaliło Gabrielowi ;O i znowu zgaduję, że będzie chciał coś powiedzieć o Marco xd a może nie.
Cóż przekonam się z następnym rozdziałem.
Weeeny, kochana ;**
Ha, ha, ha, ha, ha!!! Nie no nie mogę! Aldero! To było mistrzowskie!
OdpowiedzUsuńGdy to czytałam to tak się śmiałam że miałam w oczach łzy. :)
I znowu ta końcówka... Tylko mogę zgadywać co takiego wymyśliłaś ale na razie żadna sensowna myśl nie przychodzi mi do głowy :(
Wiesz nie lubię kiedy robisz takie końcówki ale jednocześnie je kocham !
Co do rozdziału, to mega fajny, te wszystkie opisy tych scen...Po prostu cudo!
Nie pozostaje mi nic innego jak czekanie na nn.
Pozdrawiam
Lila