13 lutego 2014

Trzydzieści siedem

Aldero
– Benjamin? – powtórzyła Esme. – Aldero, o czym ty mówisz?
Chłopak ze świętem wypuścił powietrze, zawiedziony. Jak mogła nie rozumieć? Jak ona i Cammy mogli nie dostrzegać tego, że w jednym słowie – imieniu na dodatek – rozwiązywał wszystkie problemy, jakie w ogółem mieli…? No, prawie wszystkie, bo wcześniej musieli jeszcze trochę się wysilić, ale efekt miał być więcej niż zadowalający.
– Babciu… – westchnął. – Pamiętasz wesele swoje i dziadka? Wtedy przyszło tyle osób, również Benjamin. To ten wampir, który kontroluje żywioły – wyjaśnił na wydechu, siląc się na cierpliwość.
– Pamiętam Benjamina – wtrącił Cameron. – Robił całkiem fajne sztuczki, chociaż nie tak wyszukane jak ciocia Layla z ogniem, ale… – Urwał, uświadamiając sobie, że mówi od rzeczy. – Och, Aldero, ty sądzisz…
– Ja nic nie sądzę. Po prostu wiem – stwierdził, nie tracąc zapału. – Nie musisz nic więcej mówić, bracie. Wiem, że jestem genialny – zapewnił, szczerząc się w uśmiechu.
Z tym, że Cammy i Esme nie podzielili jego entuzjazmu. Siedzieli, patrząc się na niego tępo, niemal z politowaniem, chociaż to słowo było raczej zbyt mocne. Bardziej pasowałaby tutaj troska albo pobłażanie, ale dla Aldero było to wszystko jedno.
Sfrustrowany, energicznie potrząsnął głową z niedowierzaniem. Lekko nachylił się do przodu, ledwo panując nad sobą i nie będąc w stanie usiedzieć w miejscu.
– No co?
Esme spojrzała na niego łagodnie.
– Kochanie – odezwała się, starannie dobierając słowa – ja też się martwię, ale… Nie sądzisz, że troszeczkę się zapędziłeś? Nie widziałam Benjamina od dnia śluby, to zresztą znajomy Carlisle'a. A Carlisle na pewno nie dręczyłby swoich przyjaciół, nawet gdyby był w potrzebie – wyjaśniła. Aldero chciał zaprotestować, ale wampirzyca nie dała mu po temu okazji: – Poza tym zapominasz chyba o tym, że Benjamin przybył wraz z Amunem z Egiptu. Nie mamy czasu na to, żeby ściągać ich aż stamtąd – dodała zgodnie z prawdą.
Aldero poczuł się tak, jakby ktoś spuścił z niego powietrze. Kolana ugięły się pod nim, dlatego pozwolił sobie na to, żeby ponownie opaść na kuchenne krzesło. Ukrył twarz w dłoniach, rozdrażniony i ogarnięty poczuciem beznadziejności.
Nie minęła sekunda, jak poczuł na ramieniu lekką dłoń Esme. Wzdychając, uniósł głowę i spojrzał na wampirzycę. Chciał się na nią zdenerwować, ale nie był w stanie, zwłaszcza czując na sobie spojrzenie łagodnych, złocistych tęczówek. Kobieta zrobiła tako ruch, jakby bardzo chciała móc go przytulić, ale ostatecznie coś w jego postawie musiało ją powstrzymać.
Pod wpływem impulsu spuścił głowę, nie mogąc dłużej znieść współczujących spojrzeń Esme. Czuł się przygnębiony, jak wszyscy inni zresztą, ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzał się załamać. Co więcej, on przynajmniej próbował walczyć o to, żeby wszystko się jakoś ułożyło.
– Ale coś trzeba zrobić – nalegał, wbijając wzrok w ziemię. – Coś…
– I coś zrobimy – obiecała mu z przekonaniem. Chociaż jej głos brzmiał szczerze, jakoś nie był w stanie jej uwierzyć. – Musisz tylko zaufać Dimitrowi, a wszystko będzie dobrze.
Tak… Może jakby w istocie był na poziomie siedmiolatka, byłby w stanie w to uwierzyć. Ale nie był i to wszystko komplikowało.
W niektórych momentach naprawdę łatwiej byłoby, gdyby był dzieckiem.
Podniósł się bez słowa, gestem ręki nakazując Esme, żeby się od niego odsunęła. Dostrzegł ból w jej oczach, dlatego tym szybciej przeszedł na drugi kraniec pomieszczenia, chcąc uciec nie tylko przed samym sobą, ale również wyrzutami sumienia. Niestety, wszystko jak zwykle było przeciwko niemu.
Mocno zacisnął dłonie na blacie kuchennym, po czym wbił wzrok w ciemność nocy. Sierp księżyca łagodnie srebrzył się na niebie, rozjaśniając mrok i sprawiając, że wszystko w koło co prawda wyglądało obco, ale przy tym na swój sposób pięknie. Noc od zawsze była jego dniem, kiedy zaś tak patrzył na pogrążony we śnie sad i majaczący w oddali las, czuł niemal magnetyczne przyciąganie. Wszstko w nim aż rwało się do tego, żeby zerwać się z miejsca i wyjść na zewnątrz, żeby znów znaleźć się w otoczeniu drzew i roślin… To pragnienie towarzyszyło mu zawsze, kiedy tylko robiło się ciemno. Gdzieś w pamięci wciąż miał okres, kiedy wraz z matką kryli się w gęstwinie. Od tamtego czasu minęły całe lata, ale Aldero zdarzało się za tym tęsknić – dokładnie tak jak w tej chwili.
Właściwie nie zorientował się, że zacisnął dłonie na klamce okna. Dopiero jakiś ruch w ciemnościach go otrzeźwił, więc cofnął się o krok, odsuwając w głąb kuchni i w duchu ciesząc się, że nikt nie zauważył tego, co zamierzał zrobić… A przynajmniej miał taką nadzieję.
– Chyba mamy gości – stwierdził, ale nie potrafił się wysilić na chociażby cień entuzjazmu.
Zarówno Esme, jak i Cammy, niemal w tym samym momencie unieśli głowy, zaciekawieni. W jakimś stopniu Aldero również miał nadzieję na to, że dwie zbliżające się postacie niosą dla nich jakieś dobre wieści, ale jednocześnie był boleśnie świadom tego, że w tym momencie próbuje oszukać samego siebie. To byłby zbyt proste, poza tym Dimitr pewnie dałby im znać osobiście – oczywiście pod warunkiem, że Isabeau wcześniej nie zawróciłaby mu w głowie…
Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. No dobra, więc pewnie od niego dowiedzieliby się czegoś rano. Albo wcale, bo gdyby ktokolwiek się wydostał, na pewno pojawiłby się tutaj.
– Co się tak głupio szczerzysz? – zapytała bezceremonialnie Kristin, kiedy już wraz z Theo pojawiła się w kuchni. – Też się cieszę, że cię widzę i w ogóle, ale zaczynam czuć się nieswojo.
– Myślałem sobie właśnie o River Song. Ciekawe czy tutaj przyjdzie, żeby przekonać się, dlaczego znów została wystawiona do wiatru – odgryzł się, dobrze wiedząc, że w ten sposób skutecznie podniesie Kristin ciśnienie. Od Pavarottich wiedział, że chociaż teraz River Song i Theo działali sobie na nerwy, mieli wspólną przeszłość – cokolwiek to znaczy.
Kristin uśmiechnęła się słodko i nic nie odpowiedziała, chociaż w jej oczach dostrzegł czerwony błysk. Trochę go to zaniepokoiło, bo bardziej spodziewał się tego, że kobieta na niego warknie albo zacznie się rzucać.
– Widzę, że ktoś się tutaj ładnie zabawia… – Zerknęła wymownie na butelkę wina, która stała na kuchennym blacie. – No proszę, a myśmy się martwili, że sobie nie radzicie – stwierdziła ze śmiechem.
– No cóż, ja przynajmniej nie upiłem się na tyle, żeby tańczyć na stole, śpiewa…
Nie dokończył, bo Kristin wydęła usta i rzuciła w niego pierwszą rzeczą, która wpadła jej w ręce. Szybko zrobił unik, na sekundę przed tym, jak kuchenny nóż przeleciał tuż obok jego szyi, lądując gdzieś w ścianie za jego plecami.
– Ej! – zaoponował. Może i nie dało się go tak łatwo zabić, ale to jeszcze nie znaczyło, że miał pozwolić na to, żeby rozerwała mu gardło.
– Nie „ej”, tylko się zamknij. – Dziewczyna uśmiechnęła się z satysfakcją. – Następnym razem nie spudłuję – zagroziła.
– Następnym razem… – zaczął, ale nie było dane mu dokończyć myśli.
– Aldero, Kristin, proszę was – wtrąciła się Esme, wyraźnie zaniepokojona. Wyglądała na zmęczoną, chociaż w jej przypadku raczej nie było to możliwe, przynajmniej w sensie fizycznym.
– Zaczęła – stwierdził Aldero, ledwo powstrzymując się nad tym, żeby w dziecinnym odruchu nie pokazać Kristin języka. Sama zainteresowana jedynie wywróciła oczami, decydując się na to, żeby z premedytacją go ignorować.
Esme westchnęła i bezradnie wzruszyła ramionami, ostatecznie decydując się poddać. Cameron, który od dłuższego czasu milczał, rzucił bratu znaczące spojrzenie. „Kristin to Kristin” – wydawał się mówić, jakby to było jakimkolwiek usprawiedliwieniem.
– Coś się stało? – zapytała Esme, kiedy w końcu doszła do wniosku, że nikt jej nie przewie. Zwróciła się do Theo, bo Kristin wydawała się zbyt zajęta rzucaniem Aldero ostrzegawczych spojrzeń i uśmiechów.
– Jak wyżej – wyjaśnił wampir, kiwając głową w stronę Kristin. – Przyszliśmy, bo się martwimy… Powiedzmy – dodał, dochodząc do wniosku, że po jego partnerce raczej tego nie widać. – Zresztą i tak nie mam już nic do roboty w szpitalu. Poza Cammym nie było już żadnych poważnych przypadków. O, a właśnie… – Przeniósł wzrok na chłopaka.
– Jestem żywy – zapewnił z entuzjazmem Cameron, unosząc rękę jak w szkole. – Gorzej z Aldero, bo to raczej on zachowuje się tak, jakby właśnie oberwał po głowie, ale to może jakiś paradoks bliźniąt czy coś… Zagadnienie jak dla wujka Rufusa – stwierdził i westchnął, nagle tracąc humor.
Theo zerknął na Aldero, a później na obrażoną Kristin i wywrócił oczami. Niedbale oparł się plecami o framugę drzwi, bynajmniej niezaspokojony.
– Ja tam nie widzę, żeby Aldero cokolwiek dolegało – skomentował, nie powstrzymując nieco złośliwego uśmiechu.
– Mam przez to rozumieć, że od samego początku sądziłeś, że coś jest ze mną nie tak? Dzięki, Theo. Ty zawsze potrafiłeś mnie zmotywować – żachnął się sam zainteresowany, w końcu dając sobie spokój z Kristin. Podszedł bliżej i stanął przed lekarzem, zakładając obie ręce na piersi.
– No cóż, gdybyś zaczął z Kristin flirtować, pewnie poczułbym się zaniepokojony, ale w obecnej sytuacji…
Oczy Aldero rozszerzyły się lekko.
– Ja i Kristin? O nie, zdecydowanie nie masz się o co martwić – zapewnił, wzdrygając się teatralnie. – A tak już abstrahując od tego, jak bardzo musiałbym być szalony, żeby nagle zacząć interesować się twoją dziewczyną, to może przynajmniej ty wytłumaczysz mojemu brat, że czuję się świetnie, a mój pomysł wcale nie jest taki szalony? Pomyślałem sobie, że… No cóż, to może być lekko problematyczne, ale…
– Lekko problematyczne, Al? – wtrącił się Cammy. – Bracie, to jest bardzo problematyczne. Po prostu odpuść, okej?
Aldero odwrócił się na pięcie, żeby móc spojrzeć na bliźniaka. Machinalnie zacisnął dłonie w pięści, teraz już nie tylko urażony, ale bliski tego, żeby znów wybuchnąć gniewem. Dlaczego nie potrafili wziąć jego słów na poważnie?
Miał odpowiedzieć, ale powstrzymał się, dochodząc do wniosku, że to nie ma sensu, przynajmniej tak długo, jak nie znajdzie jakiegoś sensownego argumentu, który będzie w stanie ich wszystkich przekonać. Niestety, w głowie miał pustkę, tym bardziej, że zorganizowanie błyskawicznego środka transportu do Egiptu i z powrotem w istocie mogło być bardziej skomplikowane, a nie tylko „problematyczne”. Zdawał sobie z tego sprawę, ale za nic nie chciał przyznać się do słabych punktów własnego planu, dobrze wiedząc, że jeśli to zrobi, sam straci wiarę w to, że cała akcja ze ściągnięciem Benjamina ma jakąkolwiek rację bytu. Przecież nie mieli nawet pojęcia, gdzie Amun i jego rodzina mogli aktualnie się znajdować, ale tutaj akurat liczył na Esme albo jakieś zapiski w gabinecie Carlisle’a. W końcu doktor jakoś skontaktował się ze znajomymi, kiedy zapraszał ich na ślub, więc to nie mogło być aż takie trudne.
Ale było. Obojętnie jak bardzo go to denerwowało, musiał przyznać się do tego, że Esme i Cameron na swój sposób mają rację.
– No dobra, o co chodzi? – zapytał zaintrygowany Theo. Przeciągnął się lekko i zaczął wyłamywać sobie palce, najwyraźniej nawet mimo wampirzej natury nie będąc w stanie ustać w miejscu.
– Aldero ubzdurał sobie, żeby pojechać do Egiptu i ściągnąć jednego ze znajomych dziadka. Może kojarzycie Benjamina. To ten wampir, który panuje nad wszystkimi czterema żywiołami – wyjaśnił pokrótce Cammy, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Aldero zacisnął usta, niezadowolony sposobem, w jaki brat przedstawił jego plan. Kiedy słuchał o tym w taki sposób, sam miał ochotę uznać, że coś było z nim nie tak, a to zdecydowanie nie powinno mieć miejsca.
– Nie ubzdurałem. To nie są jakieś bzdury, Cameron. – Rzadko zwracał się do bliźniaka, używając pełnej wersji jego imienia. – Poza tym…
– Al, po prostu daj już spokój – przerwał mu Cammy niemal błagalnym tonem. – Nie chcę się kłócić. To nie miejsce i pora na to, tym bardziej, że wszyscy jesteśmy zdenerwowani.
– Więc może w końcu zacznij traktować mnie poważnie. Ja wiem, moje pomysły w większości przypadków pozostawiając wiele do życzenia, ale tym razem jestem bardziej poważny od Carlisle’a, a to chyba o czymś świadczy, prawda?
Chłopak jedynie potrząsnął głową i ciężko westchnął, być może z bólu, a może chcąc wyrazić jak zrezygnowanie. Zupełnie machinalnie przeczesał palcami włosy, po czym uciekł wzrokiem gdzieś w bok, woląc spojrzeć na Theo albo Kristin, byleby nie musieć dłużej spoglądać na swojego urażonego brata. To jedynie bardziej przygnębiło Aldero, bo do tej pory brat był jedyną osobą, która bez uwag akceptowała jego nawet najbardziej lekkomyślne pomysły.
Z rodziną tylko na zdjęciach, tak?, pomyślał z przekąsem. Żałował tylko, że musiał się o tym przekonać akurat w sytuacji, kiedy najbardziej potrzebował wsparcia. Cholera, nie czegoś takiego się spodziewał. Cały entuzjazm, który poczuł w momencie, kiedy nabrał pewności, że w końcu znalazł sposób na to, żeby pomóc bliskim, zniknął bezpowrotnie, wyparty przez świadomość, że rodzina najprawdopodobniej uważa go za dużego dzieciaka, któremu w głowie były jedynie żarty. No dobrze, kilka razy (kilkanaście?) niekoniecznie popisał się inteligencją, ale to nie znaczyło jeszcze, że nigdy nie miewał racji. Lekkie podejście do życia również o niczym nie świadczyło, bo przecież dobrze wiedział, kiedy należało zachowywać się poważnie. Po prostu wolał niektóre kwestie zbyć dowcipną uwagą albo ignorancją, ale to nie zmieniało faktu, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co działo się wokół niego.
Kristin oparła się obie dłońmi o stół. Długimi paznokciami zaczęła wygrywać jakąś irytującą melodię, tym samym sprawiając, że nagle zapragnął porządnie jej przyłożyć.
– W zasadzie… – zaczęła, a Aldero zacisnął dłonie w pięści, czekając na kolejną złośliwość z jej strony. – W zasadzie, gdzie wy widzicie problem? – zapytała spokojnie.
Z wrażenia poderwał głowę. Podejrzewał, że gdyby to było możliwe, szczęka opadłaby mu aż do samej podłogi. Przecież to nie było możliwe, żeby Kristin jakkolwiek się z nim zgadzała.
– Kristin – odezwała się z wahaniem Esme – ja też chciałabym wierzyć, że to można rozwiązać w ten sposób, ale my nie mamy czasu na to, żeby szukać Benjamina. Sama podróż zajmie kilka dni… Do tego czasu może wydarzyć się wszystko.
– A prosiliście o pomoc Lilianne?
Rozległ się jakiś huk, który na moment wytrącił wszystkich z równowagi. Aldero z opóźnieniem uświadomił sobie, że to jego zasługa. W roztargnieniu spojrzał na krzesło, które przypadkiem potrącił, ale nie trudził się, żeby próbować je podnieść. W pośpiechu podszedł bliżej Kristin, oszołomiony nagłym pragnieniem tego, żeby dziewczynę uściskać i ucałować.
– No co? – Dziewczyna lekko uniosła brwi ku górze. – Powiedziałam coś nie tak? Serio, Al. Przestań się na mnie gapić, bo zaczynam czuć się nieswojo.
– Co? Wręcz przeciwnie. Powiedziałaś… – Aldero z niedowierzaniem pokręcił głową. – Cholera, Kristin, kocham cię – palnął, nie zastanawiając się nad słowami.
– Ha! Dobrze sobie – stwierdziła, prostując się. Stanęła tuż naprzeciwko niego, po czym palcem wskazującym postukała go w czoło. – Twój brat oberwał, ale coś mi się zdaje, że to tobie coś przestawiło się w tej ślicznej główce.
– Jej, Kris, to naprawdę urocze, że uważasz, że jestem śliczny – zażartował, nie mogąc się powstrzymać.
Kristin warknęła na niego w odpowiedzi, ale nie zwiał sobie jej reakcji specjalnie do serca. Rozentuzjazmowany, szybko przesunął wzrokiem po twarzach pozostałych, chcąc ocenić ich reakcje. Twarz Theo nie wyrażała niczego, w przypadku Esme wciąż miał do czynienia z wahaniem, ale mina Camerona całkiem się zmieniła – bo w oczach brata w końcu dostrzegł coś na kształt zaintrygowania.
– Więc? – zapytał, zaczynając mieć serdecznie dość przeciągającej się ciszy. – No powiedzcie coś! – nie wytrzymał, pozwalając sobie na podniesienie głosu o oktawę.
Cammy lekko przekrzywił głowę w bok.
– Wiesz, tak to zupełnie inna sprawa – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Ale co będzie, jeśli ich nie znajdziemy albo nie zechcą nam pomóc. Myślałeś o tym, Al? – zapytał, spoglądając bratu w oczy.
– Wtedy wrócimy – stwierdził, jakby to było oczywiste. Naprawdę sądzili, że był aż do tego stopnia naiwny, żeby nie brać żadnych innych możliwości pod uwagę. – Zaryzykujmy. Chyba, że uważasz, że siedzenie bezczynnie i czekanie na wieści od Dimitra jest lepsze? – żachnął się, wykrzywiając usta w czymś na kształt bladego uśmiechu.
– Niby tak. Tak, może i faktycznie – zgodził się Cammy.
Rozochocony Aldero, szybko przyniósł wzrok na Esme.
– Co sądzisz, babciu? – zapytał, chociaż to już i tak nie miało dla niego znaczenia. I tak zamierzał poprosić Lilianne o pomoc, nawet gdyby cała odpowiedzialność miała ostatecznie spoczął na nim.
Esme ciężko westchnęła i pokręciła głową. Jej złociste tęczówki błyszczały, zdradzając nie tylko zmartwienie, ale przede wszystkim narastający strach.
– Sama nie wiem, Aldero – przyznała. – Ja… Och, po prostu sama już nie jestem pewna, co powinnam zrobić. Boję się, że coś się stanie, kiedy nas nie będzie, a wtedy… – Urwała, najwyraźniej nie będąc w stanie dokończyć myśli.
– W takim razie nie musisz z nami iść – stwierdził niecierpliwym tonem Aldero. Nigdy nie grzeszył cierpliwością, zwłaszcza kiedy był pewny tego, co zamierzał zrobić. Musieli działać teraz, póki na zewnątrz było ciemno, a światło słoneczne nie stanowiło przeszkody. – Mogę iść nawet sam, jeśli będzie taka potrzeba albo…
– Ej, nie tak szybko – wtrąciła się Kristin. – Ja też się piszę. Zwłaszcza, że beze mnie nadal siedziałbyś z butelką wina, ubolewając nad tym, jak okropne jest to, że nikt nie traktuje cię poważnie.
Mruknął coś w odpowiedzi, ale wyjątkowo nie zamierzał się z Kristin kłócić. Był zbyt szczęśliwy, poza tym zbyt wiele dziewczynie zawdzięczał, żeby teraz przejmować się koniecznością znoszenia jej przez najbliższe godziny.
– Mogę się nimi zająć. Miast Nocy raczej nie upadnie, jeśli na chwilę się ewakuujemy – zapewnił Theo, z błyskiem w oczach spoglądając na zadowoloną z siebie Kristin.
Dziewczyna wyszczerzyła się w odpowiedzi, wyraźnie usatysfakcjonowana. Ciemne, sięgające pasa włosy falami opadały jej na plecy, podskakując przy każdym jej ruchu. Przypominała morską falę albo coś w tym rodzaju, a przynajmniej tak wydawało się Aldero. Nigdy nie przejmował się poetyckimi porównaniami, bo odpowiednie słowa zwykle przychodziły do niego same z siebie.
Jutrzenka, pomyślał. Albo nimfa… Albo, co najbardziej pasuje, typowa kobieta, która w istotnym wyjeździe widzi idealną szansę na to, żeby zrobić sobie egzotyczne wakacje, poprawił się. Ostatnia wersja wydała mu się najodpowiedniejsza, ale powstrzymał się od uśmiechu, zbyt przejęty tym, co miała powiedzieć Esme. Nie chciał się z nią kłócić, a na to zdecydowanie by się zebrało, gdyby kobieta dalej odmawiała albo próbowała ich zatrzymywać.
Esme przygryzła dolną wargę, wyraźnie zdezorientowana i mocno zaniepokojona. Złociste oczy na moment spoczęły na Theo, jakby szukała w jego oczach ratunku albo przynajmniej podpowiedzi, ale najwyraźniej nie doszukała się w twarzy wampira niczego, bo prawie natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Szybko zatrzepotała powiekami i potrząsnęła głową, walcząc z nadmiarem myśli i sprzeczni uczuciami.
Kiedy w końcu uniosła powieki i wypuściła powietrze z płuc, Aldero uświadomił sobie, że w końcu podjęła decyzję.
– Nie. Zdecydowanie nie… – Esme znów potrząsnęła głową. – Jestem za was odpowiedzialna i… Nie, do diabła. Jadę z wami.

1 komentarz:

  1. Pierwsze co sobie pomyślałam to to, że Aldero strasznie mi przypomina Deana xD wiem, wiem za dużo Supernatural, ale są niemal identyczni jeśli chodzi o zachowanie ;D Już wiem, że on i Kristen to para wybuchowa i lepiej nie zostawiać ich samych sobie. Mam nadzieję, że będą się przynajmniej przyjaźnić, bo ona jest z Theo, racja? ;3
    Zdziwiłam się, że żadne z nich nie zrozumiało tego co powiedział Al. Benjamin - to takie proste, a im zajęło cały rozdział, żeby to rozgryźć ;D haha, już się nie mogę doczekać podróży <3
    Udanych Walentynek i duuużo dużo weny ;**
    Gabrysia, xoxo

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa