Aldero
– Benjamin? – powtórzyła Esme.
– Aldero, o czym ty mówisz?
Chłopak ze
świętem wypuścił powietrze, zawiedziony. Jak mogła nie rozumieć? Jak ona i Cammy
mogli nie dostrzegać tego, że w jednym słowie – imieniu na dodatek – rozwiązywał
wszystkie problemy, jakie w ogółem mieli…? No, prawie wszystkie, bo
wcześniej musieli jeszcze trochę się wysilić, ale efekt miał być więcej niż
zadowalający.
– Babciu… –
westchnął. – Pamiętasz wesele swoje i dziadka? Wtedy przyszło tyle osób,
również Benjamin. To ten wampir, który kontroluje żywioły – wyjaśnił na
wydechu, siląc się na cierpliwość.
– Pamiętam
Benjamina – wtrącił Cameron. – Robił całkiem fajne sztuczki, chociaż nie tak
wyszukane jak ciocia Layla z ogniem, ale… – Urwał, uświadamiając sobie, że
mówi od rzeczy. – Och, Aldero, ty sądzisz…
– Ja nic
nie sądzę. Po prostu wiem – stwierdził, nie tracąc zapału. – Nie musisz nic
więcej mówić, bracie. Wiem, że jestem genialny – zapewnił, szczerząc się w uśmiechu.
Z tym, że
Cammy i Esme nie podzielili jego entuzjazmu. Siedzieli, patrząc się na
niego tępo, niemal z politowaniem, chociaż to słowo było raczej zbyt
mocne. Bardziej pasowałaby tutaj troska albo pobłażanie, ale dla Aldero było to
wszystko jedno.
Sfrustrowany,
energicznie potrząsnął głową z niedowierzaniem. Lekko nachylił się do
przodu, ledwo panując nad sobą i nie będąc w stanie usiedzieć w miejscu.
– No co?
Esme
spojrzała na niego łagodnie.
– Kochanie –
odezwała się, starannie dobierając słowa – ja też się martwię, ale… Nie
sądzisz, że troszeczkę się zapędziłeś? Nie widziałam Benjamina od dnia śluby,
to zresztą znajomy Carlisle'a. A Carlisle na pewno nie dręczyłby swoich
przyjaciół, nawet gdyby był w potrzebie – wyjaśniła. Aldero chciał
zaprotestować, ale wampirzyca nie dała mu po temu okazji: – Poza tym zapominasz
chyba o tym, że Benjamin przybył wraz z Amunem z Egiptu. Nie
mamy czasu na to, żeby ściągać ich aż stamtąd – dodała zgodnie z prawdą.
Aldero
poczuł się tak, jakby ktoś spuścił z niego powietrze. Kolana ugięły się
pod nim, dlatego pozwolił sobie na to, żeby ponownie opaść na kuchenne krzesło.
Ukrył twarz w dłoniach, rozdrażniony i ogarnięty poczuciem
beznadziejności.
Nie minęła
sekunda, jak poczuł na ramieniu lekką dłoń Esme. Wzdychając, uniósł głowę i spojrzał
na wampirzycę. Chciał się na nią zdenerwować, ale nie był w stanie,
zwłaszcza czując na sobie spojrzenie łagodnych, złocistych tęczówek. Kobieta
zrobiła tako ruch, jakby bardzo chciała móc go przytulić, ale ostatecznie coś w jego
postawie musiało ją powstrzymać.
Pod wpływem
impulsu spuścił głowę, nie mogąc dłużej znieść współczujących spojrzeń Esme.
Czuł się przygnębiony, jak wszyscy inni zresztą, ale to jeszcze nie znaczyło,
że zamierzał się załamać. Co więcej, on przynajmniej próbował walczyć o to,
żeby wszystko się jakoś ułożyło.
– Ale coś
trzeba zrobić – nalegał, wbijając wzrok w ziemię. – Coś…
– I coś
zrobimy – obiecała mu z przekonaniem. Chociaż jej głos brzmiał szczerze,
jakoś nie był w stanie jej uwierzyć. – Musisz tylko zaufać Dimitrowi, a wszystko
będzie dobrze.
Tak… Może
jakby w istocie był na poziomie siedmiolatka, byłby w stanie w to
uwierzyć. Ale nie był i to wszystko komplikowało.
W
niektórych momentach naprawdę łatwiej byłoby, gdyby był dzieckiem.
Podniósł
się bez słowa, gestem ręki nakazując Esme, żeby się od niego odsunęła.
Dostrzegł ból w jej oczach, dlatego tym szybciej przeszedł na drugi
kraniec pomieszczenia, chcąc uciec nie tylko przed samym sobą, ale również
wyrzutami sumienia. Niestety, wszystko jak zwykle było przeciwko niemu.
Mocno
zacisnął dłonie na blacie kuchennym, po czym wbił wzrok w ciemność nocy.
Sierp księżyca łagodnie srebrzył się na niebie, rozjaśniając mrok i sprawiając,
że wszystko w koło co prawda wyglądało obco, ale przy tym na swój sposób
pięknie. Noc od zawsze była jego dniem, kiedy zaś tak patrzył na pogrążony we
śnie sad i majaczący w oddali las, czuł niemal magnetyczne
przyciąganie. Wszstko w nim aż rwało się do tego, żeby zerwać się z miejsca
i wyjść na zewnątrz, żeby znów znaleźć się w otoczeniu drzew i roślin…
To pragnienie towarzyszyło mu zawsze, kiedy tylko robiło się ciemno. Gdzieś w pamięci
wciąż miał okres, kiedy wraz z matką kryli się w gęstwinie. Od
tamtego czasu minęły całe lata, ale Aldero zdarzało się za tym tęsknić – dokładnie
tak jak w tej chwili.
Właściwie
nie zorientował się, że zacisnął dłonie na klamce okna. Dopiero jakiś ruch w ciemnościach
go otrzeźwił, więc cofnął się o krok, odsuwając w głąb kuchni i w duchu
ciesząc się, że nikt nie zauważył tego, co zamierzał zrobić… A przynajmniej
miał taką nadzieję.
– Chyba
mamy gości – stwierdził, ale nie potrafił się wysilić na chociażby cień
entuzjazmu.
Zarówno
Esme, jak i Cammy, niemal w tym samym momencie unieśli głowy,
zaciekawieni. W jakimś stopniu Aldero również miał nadzieję na to, że dwie
zbliżające się postacie niosą dla nich jakieś dobre wieści, ale jednocześnie
był boleśnie świadom tego, że w tym momencie próbuje oszukać samego
siebie. To byłby zbyt proste, poza tym Dimitr pewnie dałby im znać osobiście – oczywiście
pod warunkiem, że Isabeau wcześniej nie zawróciłaby mu w głowie…
Mimowolnie
uśmiechnął się pod nosem. No dobra, więc pewnie od niego dowiedzieliby się
czegoś rano. Albo wcale, bo gdyby ktokolwiek się wydostał, na pewno pojawiłby
się tutaj.
– Co się
tak głupio szczerzysz? – zapytała bezceremonialnie Kristin, kiedy już wraz z Theo
pojawiła się w kuchni. – Też się cieszę, że cię widzę i w ogóle,
ale zaczynam czuć się nieswojo.
– Myślałem
sobie właśnie o River Song. Ciekawe czy tutaj przyjdzie, żeby przekonać
się, dlaczego znów została wystawiona do wiatru – odgryzł się, dobrze wiedząc,
że w ten sposób skutecznie podniesie Kristin ciśnienie. Od Pavarottich
wiedział, że chociaż teraz River Song i Theo działali sobie na nerwy,
mieli wspólną przeszłość – cokolwiek to znaczy.
Kristin
uśmiechnęła się słodko i nic nie odpowiedziała, chociaż w jej oczach
dostrzegł czerwony błysk. Trochę go to zaniepokoiło, bo bardziej spodziewał się
tego, że kobieta na niego warknie albo zacznie się rzucać.
– Widzę, że
ktoś się tutaj ładnie zabawia… – Zerknęła wymownie na butelkę wina, która stała
na kuchennym blacie. – No proszę, a myśmy się martwili, że sobie nie
radzicie – stwierdziła ze śmiechem.
– No cóż,
ja przynajmniej nie upiłem się na tyle, żeby tańczyć na stole, śpiewa…
Nie
dokończył, bo Kristin wydęła usta i rzuciła w niego pierwszą rzeczą,
która wpadła jej w ręce. Szybko zrobił unik, na sekundę przed tym, jak
kuchenny nóż przeleciał tuż obok jego szyi, lądując gdzieś w ścianie za
jego plecami.
– Ej! – zaoponował.
Może i nie dało się go tak łatwo zabić, ale to jeszcze nie znaczyło, że
miał pozwolić na to, żeby rozerwała mu gardło.
– Nie „ej”,
tylko się zamknij. – Dziewczyna uśmiechnęła się z satysfakcją. – Następnym
razem nie spudłuję – zagroziła.
– Następnym
razem… – zaczął, ale nie było dane mu dokończyć myśli.
– Aldero,
Kristin, proszę was – wtrąciła się Esme, wyraźnie zaniepokojona. Wyglądała na
zmęczoną, chociaż w jej przypadku raczej nie było to możliwe, przynajmniej
w sensie fizycznym.
– Zaczęła –
stwierdził Aldero, ledwo powstrzymując się nad tym, żeby w dziecinnym
odruchu nie pokazać Kristin języka. Sama zainteresowana jedynie wywróciła
oczami, decydując się na to, żeby z premedytacją go ignorować.
Esme
westchnęła i bezradnie wzruszyła ramionami, ostatecznie decydując się
poddać. Cameron, który od dłuższego czasu milczał, rzucił bratu znaczące
spojrzenie. „Kristin to Kristin” – wydawał się mówić, jakby to było
jakimkolwiek usprawiedliwieniem.
– Coś się
stało? – zapytała Esme, kiedy w końcu doszła do wniosku, że nikt jej nie
przewie. Zwróciła się do Theo, bo Kristin wydawała się zbyt zajęta rzucaniem
Aldero ostrzegawczych spojrzeń i uśmiechów.
– Jak wyżej
– wyjaśnił wampir, kiwając głową w stronę Kristin. – Przyszliśmy, bo się
martwimy… Powiedzmy – dodał, dochodząc do wniosku, że po jego partnerce raczej
tego nie widać. – Zresztą i tak nie mam już nic do roboty w szpitalu.
Poza Cammym nie było już żadnych poważnych przypadków. O, a właśnie… – Przeniósł
wzrok na chłopaka.
– Jestem
żywy – zapewnił z entuzjazmem Cameron, unosząc rękę jak w szkole. –
Gorzej z Aldero, bo to raczej on zachowuje się tak, jakby właśnie oberwał
po głowie, ale to może jakiś paradoks bliźniąt czy coś… Zagadnienie jak dla
wujka Rufusa – stwierdził i westchnął, nagle tracąc humor.
Theo
zerknął na Aldero, a później na obrażoną Kristin i wywrócił oczami.
Niedbale oparł się plecami o framugę drzwi, bynajmniej niezaspokojony.
– Ja tam
nie widzę, żeby Aldero cokolwiek dolegało – skomentował, nie powstrzymując
nieco złośliwego uśmiechu.
– Mam przez
to rozumieć, że od samego początku sądziłeś, że coś jest ze mną nie tak?
Dzięki, Theo. Ty zawsze potrafiłeś mnie zmotywować – żachnął się sam
zainteresowany, w końcu dając sobie spokój z Kristin. Podszedł bliżej
i stanął przed lekarzem, zakładając obie ręce na piersi.
– No cóż,
gdybyś zaczął z Kristin flirtować, pewnie poczułbym się zaniepokojony, ale
w obecnej sytuacji…
Oczy Aldero
rozszerzyły się lekko.
– Ja i Kristin?
O nie, zdecydowanie nie masz się o co martwić – zapewnił, wzdrygając
się teatralnie. – A tak już abstrahując od tego, jak bardzo musiałbym być
szalony, żeby nagle zacząć interesować się twoją dziewczyną, to może
przynajmniej ty wytłumaczysz mojemu brat, że czuję się świetnie, a mój
pomysł wcale nie jest taki szalony? Pomyślałem sobie, że… No cóż, to może być
lekko problematyczne, ale…
– Lekko
problematyczne, Al? – wtrącił się Cammy. – Bracie, to jest bardzo
problematyczne. Po prostu odpuść, okej?
Aldero
odwrócił się na pięcie, żeby móc spojrzeć na bliźniaka. Machinalnie zacisnął
dłonie w pięści, teraz już nie tylko urażony, ale bliski tego, żeby znów
wybuchnąć gniewem. Dlaczego nie potrafili wziąć jego słów na poważnie?
Miał
odpowiedzieć, ale powstrzymał się, dochodząc do wniosku, że to nie ma sensu,
przynajmniej tak długo, jak nie znajdzie jakiegoś sensownego argumentu, który
będzie w stanie ich wszystkich przekonać. Niestety, w głowie miał
pustkę, tym bardziej, że zorganizowanie błyskawicznego środka transportu do
Egiptu i z powrotem w istocie mogło być bardziej skomplikowane, a nie
tylko „problematyczne”. Zdawał sobie z tego sprawę, ale za nic nie chciał
przyznać się do słabych punktów własnego planu, dobrze wiedząc, że jeśli to
zrobi, sam straci wiarę w to, że cała akcja ze ściągnięciem Benjamina ma
jakąkolwiek rację bytu. Przecież nie mieli nawet pojęcia, gdzie Amun i jego
rodzina mogli aktualnie się znajdować, ale tutaj akurat liczył na Esme albo
jakieś zapiski w gabinecie Carlisle’a. W końcu doktor jakoś
skontaktował się ze znajomymi, kiedy zapraszał ich na ślub, więc to nie mogło
być aż takie trudne.
Ale było.
Obojętnie jak bardzo go to denerwowało, musiał przyznać się do tego, że Esme i Cameron
na swój sposób mają rację.
– No dobra,
o co chodzi? – zapytał zaintrygowany Theo. Przeciągnął się lekko i zaczął
wyłamywać sobie palce, najwyraźniej nawet mimo wampirzej natury nie będąc w stanie
ustać w miejscu.
– Aldero
ubzdurał sobie, żeby pojechać do Egiptu i ściągnąć jednego ze znajomych
dziadka. Może kojarzycie Benjamina. To ten wampir, który panuje nad wszystkimi
czterema żywiołami – wyjaśnił pokrótce Cammy, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Aldero
zacisnął usta, niezadowolony sposobem, w jaki brat przedstawił jego plan.
Kiedy słuchał o tym w taki sposób, sam miał ochotę uznać, że coś było
z nim nie tak, a to zdecydowanie nie powinno mieć miejsca.
– Nie
ubzdurałem. To nie są jakieś bzdury, Cameron. – Rzadko zwracał się do
bliźniaka, używając pełnej wersji jego imienia. – Poza tym…
– Al, po
prostu daj już spokój – przerwał mu Cammy niemal błagalnym tonem. – Nie chcę
się kłócić. To nie miejsce i pora na to, tym bardziej, że wszyscy jesteśmy
zdenerwowani.
– Więc może
w końcu zacznij traktować mnie poważnie. Ja wiem, moje pomysły w większości
przypadków pozostawiając wiele do życzenia, ale tym razem jestem bardziej
poważny od Carlisle’a, a to chyba o czymś świadczy, prawda?
Chłopak
jedynie potrząsnął głową i ciężko westchnął, być może z bólu, a może
chcąc wyrazić jak zrezygnowanie. Zupełnie machinalnie przeczesał palcami włosy,
po czym uciekł wzrokiem gdzieś w bok, woląc spojrzeć na Theo albo Kristin,
byleby nie musieć dłużej spoglądać na swojego urażonego brata. To jedynie
bardziej przygnębiło Aldero, bo do tej pory brat był jedyną osobą, która bez
uwag akceptowała jego nawet najbardziej lekkomyślne pomysły.
Z
rodziną tylko na zdjęciach, tak?, pomyślał z przekąsem. Żałował tylko,
że musiał się o tym przekonać akurat w sytuacji, kiedy najbardziej
potrzebował wsparcia. Cholera, nie czegoś takiego się spodziewał. Cały
entuzjazm, który poczuł w momencie, kiedy nabrał pewności, że w końcu
znalazł sposób na to, żeby pomóc bliskim, zniknął bezpowrotnie, wyparty przez
świadomość, że rodzina najprawdopodobniej uważa go za dużego dzieciaka, któremu
w głowie były jedynie żarty. No dobrze, kilka razy (kilkanaście?)
niekoniecznie popisał się inteligencją, ale to nie znaczyło jeszcze, że nigdy
nie miewał racji. Lekkie podejście do życia również o niczym nie
świadczyło, bo przecież dobrze wiedział, kiedy należało zachowywać się
poważnie. Po prostu wolał niektóre kwestie zbyć dowcipną uwagą albo ignorancją,
ale to nie zmieniało faktu, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co
działo się wokół niego.
Kristin
oparła się obie dłońmi o stół. Długimi paznokciami zaczęła wygrywać jakąś
irytującą melodię, tym samym sprawiając, że nagle zapragnął porządnie jej
przyłożyć.
– W zasadzie…
– zaczęła, a Aldero zacisnął dłonie w pięści, czekając na kolejną
złośliwość z jej strony. – W zasadzie, gdzie wy widzicie problem? –
zapytała spokojnie.
Z wrażenia
poderwał głowę. Podejrzewał, że gdyby to było możliwe, szczęka opadłaby mu aż
do samej podłogi. Przecież to nie było możliwe, żeby Kristin jakkolwiek się z nim
zgadzała.
– Kristin –
odezwała się z wahaniem Esme – ja też chciałabym wierzyć, że to można
rozwiązać w ten sposób, ale my nie mamy czasu na to, żeby szukać
Benjamina. Sama podróż zajmie kilka dni… Do tego czasu może wydarzyć się
wszystko.
– A prosiliście
o pomoc Lilianne?
Rozległ się
jakiś huk, który na moment wytrącił wszystkich z równowagi. Aldero z opóźnieniem
uświadomił sobie, że to jego zasługa. W roztargnieniu spojrzał na krzesło,
które przypadkiem potrącił, ale nie trudził się, żeby próbować je podnieść. W pośpiechu
podszedł bliżej Kristin, oszołomiony nagłym pragnieniem tego, żeby dziewczynę
uściskać i ucałować.
– No co? –
Dziewczyna lekko uniosła brwi ku górze. – Powiedziałam coś nie tak? Serio, Al.
Przestań się na mnie gapić, bo zaczynam czuć się nieswojo.
– Co? Wręcz
przeciwnie. Powiedziałaś… – Aldero z niedowierzaniem pokręcił głową. – Cholera,
Kristin, kocham cię – palnął, nie zastanawiając się nad słowami.
– Ha!
Dobrze sobie – stwierdziła, prostując się. Stanęła tuż naprzeciwko niego, po
czym palcem wskazującym postukała go w czoło. – Twój brat oberwał, ale coś
mi się zdaje, że to tobie coś przestawiło się w tej ślicznej główce.
– Jej,
Kris, to naprawdę urocze, że uważasz, że jestem śliczny – zażartował, nie mogąc
się powstrzymać.
Kristin
warknęła na niego w odpowiedzi, ale nie zwiał sobie jej reakcji specjalnie
do serca. Rozentuzjazmowany, szybko przesunął wzrokiem po twarzach pozostałych,
chcąc ocenić ich reakcje. Twarz Theo nie wyrażała niczego, w przypadku Esme
wciąż miał do czynienia z wahaniem, ale mina Camerona całkiem się zmieniła
– bo w oczach brata w końcu dostrzegł coś na kształt zaintrygowania.
– Więc? –
zapytał, zaczynając mieć serdecznie dość przeciągającej się ciszy. – No
powiedzcie coś! – nie wytrzymał, pozwalając sobie na podniesienie głosu o oktawę.
Cammy lekko
przekrzywił głowę w bok.
– Wiesz,
tak to zupełnie inna sprawa – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Ale co
będzie, jeśli ich nie znajdziemy albo nie zechcą nam pomóc. Myślałeś o tym,
Al? – zapytał, spoglądając bratu w oczy.
– Wtedy
wrócimy – stwierdził, jakby to było oczywiste. Naprawdę sądzili, że był aż do
tego stopnia naiwny, żeby nie brać żadnych innych możliwości pod uwagę. –
Zaryzykujmy. Chyba, że uważasz, że siedzenie bezczynnie i czekanie na
wieści od Dimitra jest lepsze? – żachnął się, wykrzywiając usta w czymś na
kształt bladego uśmiechu.
– Niby tak.
Tak, może i faktycznie – zgodził się Cammy.
Rozochocony
Aldero, szybko przyniósł wzrok na Esme.
– Co
sądzisz, babciu? – zapytał, chociaż to już i tak nie miało dla niego
znaczenia. I tak zamierzał poprosić Lilianne o pomoc, nawet gdyby
cała odpowiedzialność miała ostatecznie spoczął na nim.
Esme ciężko
westchnęła i pokręciła głową. Jej złociste tęczówki błyszczały, zdradzając
nie tylko zmartwienie, ale przede wszystkim narastający strach.
– Sama nie
wiem, Aldero – przyznała. – Ja… Och, po prostu sama już nie jestem pewna, co
powinnam zrobić. Boję się, że coś się stanie, kiedy nas nie będzie, a wtedy…
– Urwała, najwyraźniej nie będąc w stanie dokończyć myśli.
– W takim
razie nie musisz z nami iść – stwierdził niecierpliwym tonem Aldero. Nigdy
nie grzeszył cierpliwością, zwłaszcza kiedy był pewny tego, co zamierzał
zrobić. Musieli działać teraz, póki na zewnątrz było ciemno, a światło słoneczne
nie stanowiło przeszkody. – Mogę iść nawet sam, jeśli będzie taka potrzeba
albo…
– Ej, nie
tak szybko – wtrąciła się Kristin. – Ja też się piszę. Zwłaszcza, że beze mnie
nadal siedziałbyś z butelką wina, ubolewając nad tym, jak okropne jest to,
że nikt nie traktuje cię poważnie.
Mruknął coś
w odpowiedzi, ale wyjątkowo nie zamierzał się z Kristin kłócić. Był
zbyt szczęśliwy, poza tym zbyt wiele dziewczynie zawdzięczał, żeby teraz
przejmować się koniecznością znoszenia jej przez najbliższe godziny.
– Mogę się
nimi zająć. Miast Nocy raczej nie upadnie, jeśli na chwilę się ewakuujemy –
zapewnił Theo, z błyskiem w oczach spoglądając na zadowoloną z siebie
Kristin.
Dziewczyna
wyszczerzyła się w odpowiedzi, wyraźnie usatysfakcjonowana. Ciemne,
sięgające pasa włosy falami opadały jej na plecy, podskakując przy każdym jej
ruchu. Przypominała morską falę albo coś w tym rodzaju, a przynajmniej
tak wydawało się Aldero. Nigdy nie przejmował się poetyckimi porównaniami, bo
odpowiednie słowa zwykle przychodziły do niego same z siebie.
Jutrzenka,
pomyślał. Albo
nimfa… Albo, co najbardziej pasuje, typowa kobieta, która w istotnym
wyjeździe widzi idealną szansę na to, żeby zrobić sobie egzotyczne wakacje,
poprawił się. Ostatnia wersja wydała mu się najodpowiedniejsza, ale powstrzymał
się od uśmiechu, zbyt przejęty tym, co miała powiedzieć Esme. Nie chciał się z nią
kłócić, a na to zdecydowanie by się zebrało, gdyby kobieta dalej odmawiała
albo próbowała ich zatrzymywać.
Esme
przygryzła dolną wargę, wyraźnie zdezorientowana i mocno zaniepokojona.
Złociste oczy na moment spoczęły na Theo, jakby szukała w jego oczach
ratunku albo przynajmniej podpowiedzi, ale najwyraźniej nie doszukała się w twarzy
wampira niczego, bo prawie natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
Szybko zatrzepotała powiekami i potrząsnęła głową, walcząc z nadmiarem
myśli i sprzeczni uczuciami.
Kiedy w końcu
uniosła powieki i wypuściła powietrze z płuc, Aldero uświadomił
sobie, że w końcu podjęła decyzję.
– Nie.
Zdecydowanie nie… – Esme znów potrząsnęła głową. – Jestem za was odpowiedzialna
i… Nie, do diabła. Jadę z wami.
Pierwsze co sobie pomyślałam to to, że Aldero strasznie mi przypomina Deana xD wiem, wiem za dużo Supernatural, ale są niemal identyczni jeśli chodzi o zachowanie ;D Już wiem, że on i Kristen to para wybuchowa i lepiej nie zostawiać ich samych sobie. Mam nadzieję, że będą się przynajmniej przyjaźnić, bo ona jest z Theo, racja? ;3
OdpowiedzUsuńZdziwiłam się, że żadne z nich nie zrozumiało tego co powiedział Al. Benjamin - to takie proste, a im zajęło cały rozdział, żeby to rozgryźć ;D haha, już się nie mogę doczekać podróży <3
Udanych Walentynek i duuużo dużo weny ;**
Gabrysia, xoxo