Layla
Layla zareagowała
instynktownie. W pośpiechu odskoczyła na bok, po czym niewiele myśląc
rzuciła się biegiem przed siebie, klucząc pomiędzy przedmiotami i meblami.
Usłyszała ciche warknięcie i wiedziała, że Rufus jest tuż za nią, ale nie
odważyła się odwrócić, żeby upewnić się, czy ma rację. Musiała uciekać
i trzymać go na dystans – ta jedna rzecz wydawała jej się oczywista.
– Rufus! –
zawołała, chociaż obawiała się, że w tym stanie równie dobrze mogłaby
w niego czymś rzucić, a i tak by się nie opamiętał. Przecież
wiedziała, że w tych momentach niekoniecznie zdawał sobie sprawę
z tego, co robił. Nie rozpoznawał jej, a przynajmniej nie zawsze,
dlatego nie mogła ufać temu, że jej nie skrzywdzi. – Rufus, proszę cię! To, ja
Layla!
Kolejne
warknięcie. Zaklęła i aż wzdrygnęła się, kiedy coś za nią wywrócił się
z hukiem. Dosłownie w ostatniej chwili uchyliła się przed szklanymi
odłamkami, kiedy jeden z laboratoryjnych stołów został roztrzaskany na
kawałki. Rzuciła się na ziemię, zakrywając głowę i twarz ramionami. Serce
waliło jej jak oszalałe, a adrenalina sprawiła, że nie od razu poczuła
ból, kiedy jeden z odłamków rozciął jej ramię. Dopiero po chwili
zorientowała się z obecności krwi i to lekko ją oszołomiło, ale nie
zdołała nawet jęknąć, kiedy coś z siłą powaliło ją na ziemię. Przeleciała
kilka metrów, szarpiąc się z Rufusem, zanim ostatecznie zatrzymała się pod
ścianą, uderzając się przy tym w głowę. Przed oczami zatańczyły jej czarne
plamy, ale zderzenie nie oszołomiło ani nie pozbawiło czujności. Natychmiast
wyciągnęła obie ręce przed siebie, usiłując powstrzymać Rufusa, która
w furii usiłował dostać się do jej szyi, w takim stanie zdolny
również do tego, żeby spróbować rozszarpać jej gardło.
Jego oczy
błyszczały czerwienią, bardziej przerażające niż tęczówki nowo narodzonych.
Layla napięła wszystkie mięśnie, usiłując się bronić i jednocześnie
powstrzymać przed instynktowną reakcją, która nakazywała jej zapomnieć
o wszelakich uczuciach i przywołać ogień. Żywioł krążył po całym jej
ciele, rozgrzewając je i sprawiając, że jej skóra lekko jarzyła się
w ciemności, ale nawet wysoka temperatura nie była w stanie
powstrzymać wampira. Wpadł w szał, chyba jeszcze silniejszy i bardzie
niszczycielski niż przed przemianą, jakby w ogóle to było możliwe.
Layla
uniosła głowę, spoglądając wprost w roziskrzone oczy swojego przeciwnika.
Przeszedł ją dreszcz, kiedy raz jeszcze poraziły ją emocje Rufusa, zwłaszcza
wszechogarniający gniew i pożądanie, które tym razem nie miało jednak
żadnego związku z uczuciami, którymi ją darzył. Tym razem nie pragnął jej
ciała, ale jej krwi, a o żadnych ciepłych emocjach nie było tutaj
mowy. W tym momencie była dla niego co najwyżej ofiarą albo przeszkodą,
którą należało usunąć, byleby tylko dostać się do słodkiej osoki, która
przynajmniej częściowo mogła zaspokoić jego pragnienie. Nie mogła mu na to
pozwolić, ale i nie chciała go skrzywdzić, wszystko jednak wskazywało na
to, że będzie do tego zmuszona, jeśli zechce wyjść z problemu cało.
Mięśnie jej
drżały, powoli odmawiając posłuszeństwa. Rufus był zdecydowanie silniejszy od
niej, poza tym gniew i furia popychały go do przodu. Musiała się wysilić,
żeby utrzymać go w bezpiecznej odległości od swojej szyi, ale i tak
czuła, że ma coraz mniej siły i że w którymś momencie popełni błąd.
Wciąż liczyła na to, że on się opamięta – że jednak ją rozpozna – ale
z każdą kolejną sekundą zaczynała wątpić w to, że tak się stanie.
W oczach wampira widziała pustkę; nie rozpoznawał jej, a nawet jeśli,
widok jej twarzy nie wydawał się wystarczający, żeby być w stanie do niego
dotrzeć.
Rufus,
proszę cię…, pomyślała, decydując się uderzyć w najczulszy punkt.
Sięgnęła do jego umysłu, decydując się zaatakować jego psychikę, bo przecież
w tym była najlepsza. Czasami telepatia potrafiła okazać się bardziej
skuteczna niż nawet najbardziej wyszukane sztuczki podczas walki wręcz. Miała
nadzieję, że może w ten sposób uda jej się do niego dotrzeć, a nawet
jeśli nie… Cóż, może przynajmniej miała go oszołomić. Kochanie,
musisz się uspokoić. Cały czas tutaj jestem. Pamiętasz? Przecież nigdy byś mnie
nie skrzywdził…
Poczuła, że
cały zesztywniał. Zmiana była subtelna, ale Layla dostrzegła ją bez problemu,
chociaż sama nie była pewna, co w tym momencie zadziałało – jej głos, czy
może pieszczotliwe „kochanie”, które względem niego użyła. Ta czy inaczej, coś
w jego oczach zamigotało, a czerwony blask, przygasł, chociaż jego
tęczówkom wciąż daleko było do normalności. Dyszał ciężko, cały zgrzany
i wymęczony, jakby znów był zmuszony walczyć i to z czymś
zdecydowanie gorszym od niej. Już wcześniej zauważyła, że nie był w pełni
sił – czuła ciepło bijące od jego ciała, kiedy żegnali się w lesie – teraz
zaś jeszcze bardziej była świadoma męczącej go gorączki. Wciąż nie mogła darować
sobie tego, że wcześniej nie zorientowała się, że coś jest nie tak i nie
spróbowała mu pomóc, ale to już nie miało żadnego znaczenia. Wciąż jeszcze
mogła coś zrobić i tego zamierzała się trzymać, nawet jeśli nie była
pewna, jak powinna się do tego zabrać i czy w ogóle miał dać jej do
tego okazję.
Wzrok Layli
złagodniał, kiedy raz jeszcze skoncentrowała się na jego oczach. Zapanowała nad
ogniem, próbując się rozluźnić i udowodnić Rufusowi, że wcale nie jest
jego wrogiem; nie chciała zachowywać się jak ofiara albo jego przeciwniczka, bo
to zdecydowanie nie miało mu pomóc wrócić do siebie. Był bliski przebudzenia,
dlatego nie mogła zmarnować szansy, którą miała. Chociaż czekanie były
uciążliwe i wciąż miała wrażenie, że wampir za moment znów zacznie się
z nią szarpać, zmusiła się do tego, żeby leżeć spokojnie i po prostu
na niego patrzeć, czekając aż przestanie na nią napierać i odsunie się na
tyle, by mogła zaryzykować jakikolwiek ruch albo spróbować się podnieść.
– Laylo…? –
wyszeptał w końcu, patrząc na nią okrągłymi, szczerze przerażonymi oczami.
Zamrugał pośpiesznie i potrząsnął głową, kiedy zaś ponownie zatrzepotał
powiekami, mogła z ulgą przekonać się, że czerwone błyski w końcu
zniknęły. Jego oczy na powrót przybrały znajomy, czekoladowy kolor i to
pozwoliło jej się w pełni uspokoić. – Co ja takiego zrobiłem? Powiedz mi,
co ja… Och, czy ja cię skrzywdziłem? Proszę, powiedz mi, że ja cię nie… – Mówił
coś jeszcze, ale wydawał się tak roztrzęsiony, że ledwo była w stanie
rozróżnić poszczególne słowa.
Wzdrygnęła
się, kiedy odsunął się od niej i to tak szybko, że instynktownie odebrała
to jako kolejny atak. W pośpiechu usiadła i poderwała się na równe
nogi, wzrok po raz kolejny kierując w stronę siedzącego na podłodze
Rufusa. Trząsł się i to tak bardzo, że miała wrażenie, iż świat wiruje
albo że to z nią jest coś nie tak. Chyba nigdy nie widziała go aż tak
wytrąconego z równowagi i ten widok sprawił, że niewiele myśląc
dopadła do niego, biorąc go w ramiona.
– Cii… –
Udała, że nie dostrzega tego, że dla pewności spróbował ją odsunąć.
W zamian przysunęła się bardziej stanowczo, po czym ujęła jego twarz
w dłonie, zmuszając go do tego, żeby spojrzał jej w oczy. – Już
wszystko jest w porządku. Nic mi nie jest, widzisz? Nie skrzywdziłeś mnie,
poza tym… Nic mi nie jest – powtórzyła, bo to wydało jej się najważniejsze.
Musiała go uspokoić, a dobór słów wydawał się w tej sytuacji
najważniejszy.
– Nic ci
nie jest. Nic ci… – Powtórzył i nagle wzdrygnął się w odpowiedzi na
jakąś myśl. Jego dłoń zacisnęła się na jej ramieniu, kiedy chwycił ją za rękę.
Uświadomiła sobie, że zauważył rozcięcie na jej ramieniu, ale nie zdążyła
powstrzymać go przed tym, żeby je obejrzał. – Dlaczego próbujesz mnie okłamać?
– zapytał cicho, nie kryjąc goryczy.
– Nie
próbuję – zaoponowała natychmiast. – To tylko zadraśnięcie, poza tym nie ma
w tym twojej winy. Musisz mi uwierzyć, że wszystko jest już
w porządku, skarbie – powtórzyła i jeszcze mocniej wtuliła się
w niego, nie dając mu możliwości, żeby przynajmniej spróbował ją odsunąć.
Oboje
zastygli w swoich objęciach. Czuła, że mięśnie wampira wciąż drżą, chociaż
powoli zaczynał się uspokajać i dochodzić do siebie. Nie sądziła, że
kiedykolwiek zobaczy go w sytuacji, w której wydawałby się jej taki
ludzki i bezbronny, ale nie zamierzała go oceniać ani zastanawiać się nad
tym, w jaki sposób do tego doszło. Wiedziała jedynie, że musi zrobić
wszystko, żeby go uspokoić i zapewnić, że wszystko już jest
w porządku. Potrzebował jej, nawet jeśli uważał, że bezpieczniej byłoby
ukrywać przed nią to, co się z nim działo i próbować odrzucać jej
pomoc. Wiedziała, że się bał, chociaż w życiu by się do tego przed nią nie
przyznał – i właśnie dlatego musiała przy nim zostać i spróbować mu
pomóc.
Palcami
przeczesała jego jasne włosy. Westchnął i ucałował ją w czoło, chociaż
to ona powinna pocieszać w ten sposób jego. Zadarła głowę, żeby raz
jeszcze dla pewności zlustrować wzrokiem jego twarz. Nie była pewna, czego się
spodziewała, ale i tak ulżyło jej, kiedy napotkała spojrzenie normalnych,
czekoladowych oczu, które ta dobrze znała. Rufus wyglądał na wymęczonego
i chorego, ale przynajmniej już nie wydawał się walczyć o to, żeby
zachować przytomność i jasność umysłu. Atak minął, chociaż żadne
z nich nie miało pojęcia dlaczego się pojawił i kiedy mogą spodziewać
się powtórki.
– Już
w porządku? – zapytała cicho, ostrożnie dobierając słowa. Sztywno skinął
głową, dobrze interpretując jej pytanie. – To dobrze. Już wszystko dobrze… –
powtórzyła z uporem, już nie tylko chcąc przekonać jego, ale również samą
siebie. – Możesz wstać? Pójdziemy do pokoju. Musisz się położyć.
Zupełnie
machinalnie przybrała stanowczy ton, którego czasami używała, kiedy jeszcze
podróżowała z Dylanem, Williamem, Kristin oraz Dianą. Zwłaszcza ta
ostatnia trójka najczęściej miała problemy z samokontrolą, przez co ciężko
było nad nimi zapanować, ale Layla jakoś nauczyła się tego, jak powinna do nich
dotrzeć. Odkryła, że wtedy najlepsze się stanowcze, krótkie zdania, które
w jakimś stopniu przypominały rozkazy, chociaż w przypadku Rufusa nie
potrafiła zdobyć się na tak ostry ton, jak mogłaby tego oczekiwać. W jej
głosie pobrzmiewała łagodność i nawet gdyby chciała, nie była
w stanie niczego z tym zrobić.
Rufus
spojrzał na nią z lekkim niedowierzaniem, a dziewczyna przez ułamek
sekundy była pewna, że za chwilę ją wyśmieje albo naskoczy na nią za to, że
w ogóle posunęła się do tego, żeby mu rozkazywać. Pewnie nawet przyjęłaby
to z niejaka ulgą, bo traktowanie jej z wyższością bywało dla niego
czymś najzupełniej naturalnym, wampir jednak postanowił ją zaskoczyć. Patrzył
na nią przez jeszcze kilka sekund, zanim w końcu zdecydował się podnieść,
ciągnąc ją za sobą. Oboje chwiejnie stanęli na nogi, a Laylę uderzyło to,
że to nie tyle ona podtrzymuje Rufusa, co właśnie wampir ją, chociaż powinno
być odwrotnie.
– Najlepiej
byłoby, gdybyś stąd poszła, Laylo – zaryzykował cicho, kiedy spróbowała
odzyskać kontrolę nad sytuacją i pociągnął go w stronę prowadzących
do okrągłego pomieszczenia drzwi. – Potrzebuję chwili, żeby dojść do siebie,
poza tym boję się, że to się powtórzy. Następnym razem mogę cię skrzywdzić,
a nie chcę…
– Nie ma
mowy. – Miała serdecznie dość tego, że znów próbował ją od siebie odepchnąć. –
Ty już się popisałeś, a prawda jest taka, że potrzebujesz mnie
i mojej pomocy. Teraz po prostu się zamknij i pozwól mi działać,
zanim ostatecznie się zdenerwuję – zastrzegła gniewnym tonem, który zaskoczył
nawet ją. – Przysięgam, że jak jeszcze raz spróbujesz się ze mną kłócić, po
prostu ci przyłożę, a potem przebiję cię kołkiem. W ten sposób
i tak cię nie zabiję, ale przynajmniej cię unieruchomię, a wtedy
raczej nie będziesz zdolny do tego, żeby mi się opierać, prawda?
Rufus
zamrugał z niedowierzaniem.
– Ja sobie
życzysz, moja droga – dał za wygraną.
Teraz to
ona poczuła się oszołomiona, ale nie dała nic po sobie poznać. Powoli skinęła
głową, po czym pociągnęła go za sobą, czując się tak, jakby poruszała się we
śnie. Kolejne czynności zlewały jej się ze sobą, ale jakoś zdołała się zmusić
do tego, żeby zaprowadzić go do sypialni. Wkrótce oboje wylądowali na łóżku,
ona wtulona w niego, chociaż wiedziała, że powinna była zrobić coś innego,
żeby ostatecznie mu pomóc. Chciała mu o tym powiedzieć i kazać się
puścić, ale powstrzymała się, kiedy spojrzała mu w oczy i dostrzegła
ich niemal błagalny wyraz; potrzebował jej bliskości, dlatego nie potrafiła mu
tego odmówić.
Wciąż czuła
ciepło bijące od jego ciała, ale sama już nie była pewna czy to gorączka, czy
jej własna wysoka temperatura. Chciała wierzyć w to, że dochodził do
siebie, ale nie miała pewności, a jakoś wątpiła, żeby Rufus poważnie
potraktował jej pytanie o samopoczucie. Słyszała kiedyś, że lekarze byli
najtrudniejszymi pacjentami, i chyba właśnie miała idealny dowód,
potwierdzający tę tezę. Wampir od samego początku dawał jej do zrozumienia, że
jest indywidualistą i poradzi sobie w pojedynkę, ale przecież oboje
doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że sprawa jest zdecydowanie
bardziej skomplikowana. Musiała go nauczyć nie tylko prosić, ale
i współdziałać; po latach samotności nie był do tego przyzwyczajony,
dlatego musiała spróbować to zmienić.
– Wszystko
w porządku? – zapytała cicho, nie mogąc znieść przeciągającego się
milczenia. Martwiła się o niego i nie widziała powodu dla którego
miałaby udawać, że jest inaczej. – Czy czujesz…? No wiesz…
– Już nie –
przyznał i skrzywił się na samą myśl. – Nie czuję, żebym by to miało
wrócić, ale to nie znaczy, że jesteś bezpieczna… Szlag! Dzisiaj omal cię nie
zabiłem. I to po raz kolejny… Proszę, nie wmawiaj mi, że było inaczej –
zastrzegł, bo otworzyła usta, żeby spróbować mu przerwać.
– Nie będę
– uległa niechętnie. – Ale jedynie pod warunkiem, że w końcu zrozumiesz,
że to nie byłą twoja wina. Nie jesteś sobą, kiedy to się dzieje – przypomniała
mu troskliwie, raz po raz wdychając jego słodki zapach. – Poza tym opamiętałeś
się. Nie uważasz, że to o czymś świadczy? – zapytała, być może trochę
naiwnym tonem, ale próbowała jakoś uprzytomnić mu, że wcale nie jest tak źle,
jak sugerował.
Na twarzy
wampira pojawił się grymas niezadowolenia.
–
Przysięgam, że jeśli za moment zaczniesz nazywać to „małym problemem”, wtedy
naprawdę coś rozwalę – westchnął i uniósł obie dłonie do skroni, zupełnie
jakby bolała go głowa. – Nie możesz patrzeć na to w taki sposób. Teraz nic
ci nie zrobiłem, ale to jedynie świadczy o tym, że miałaś cholerne
szczęście, którego w którymś momencie może ci zabraknąć.
– Nie
jestem na tyle naiwna, żeby za każdym razem wierzyć w to, że będę miała
szczęście – zaoponowała, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Gdybyś się nie
opamiętał, pewnie użyłabym siły i spróbowała jakoś inaczej do ciebie
przemówić. Po prostu nie chciałam cię krzywdzić, tak? – Poniosła się, po czym
usiadła na łóżku, stanowczo powstrzymując go, kiedy chciał pójść w jej
ślady. – Leż. Lepiej mi powiedz, co się stało? Myślałam, że to już za nami.
Przynajmniej tak cały czas powtarzałeś, kiedy już… obudziłeś się po przemianie
– przypomniała; nie potrafiła zmusić się do powiedzenia „umarłeś”.
– Nie mam
pojęcia. – Rufus jęknął i skrzywił się, coraz bardziej sfrustrowany.
Wiedziała, że nade wszystko nienawidził bezczynności. Musiał działać, tym
bardziej, kiedy w ręce wpadł mu jakiś istotny problem, który należało jak
najszybciej rozwiązać. – Nie okłamałem cię, bo naprawdę wierzyłem w to, że
już nad sobą panuję. Najwyraźniej pomyliłem się i… – Gwałtownie poderwał się,
odtrącając jej ręce, kiedy spróbowała go powstrzymać. – Jak możesz zmuszać mnie
do leżenia, skoro w każdej chwili znów mogę spróbować cię zamordować?
Trzeba znaleźć rozwiązanie i to w tym momencie, zamiast czekać na…
Właściwie na co my jeszcze czekamy? – zapytał z niedowierzaniem. – Możesz
mi pomóc, skoro tak bardzo się upierasz. Może nawet tak będzie, jeśli nie
poczujesz się urażona, jeśli poproszę cię o pomoc przy sprzątaniu. Trzeba
doprowadzić laboratorium do porządku i…
– Teraz?
Naprawdę sądzisz, że puszczę cię do laboratorium i to na dodatek
w takim stanie? – Usiadła na nim okrakiem, chociaż zdawała sobie sprawę
z tego, że jest w stanie zrzucić ją bez większego problemu. Nawet
zmęczony i osłabiony Rufus był niebezpieczny. – Po pierwsze, teraz ja
podejmuję decyzję. Po drugie, nie przyszło ci do głowy, że to… No cóż, że po
prostu jesteś chory? – zasugerowała mu spokojnie.
Uniósł
brwi, chociaż nie była pewna, co bardziej go oszołomiło – jej słowa, czy to, że
po raz kolejny znaleźli się tak blisko siebie. Prawdopodobnie i to,
i to, chociaż nie miała okazji do tego, żeby głębiej się nad tym
zastanowić.
–
A o czym ty teraz do mnie mówisz? – zapytał, ale w jego głosie
wyczuła powątpiewanie.
–
O ataku Dylana. – To wydawało jej się oczywiste. – Jesteś geniuszem, tak?
W takim razie powiedz mi, jakie są szanse na to, że srebro ta
rana mają wpływ na to, że potrzebujesz krwi? –
zaproponowała i uśmiechnęła się, widząc jego zdezorientowaną minę.
–
Teoretycznie duże. Ale chyba nie sugerujesz, że… – Pokręcił głową, powoli
zaczynając nadążać nad jej tokiem rozumowania. Jego oczy rozszerzyły się. –
A niech cię, dziewczyno…
– Po
prostu mi zaufaj, okej? Widziałam ranę. – Zignorowała jego zaskoczoną minę. –
Nie powiedziałabym, że wygląda to aż tak dobrze, jak mnie zapewniałeś. Srebro też
nam szkodzi, równie mocno jak słońce, prawda? W takim
razie powiedziałabym, że prawda jest taka, że zamiast opiekować się mną,
powinieneś był pomóc sobie. Może gdybyśmy zapolowali… – Wzruszyła ramionami. –
Ale już jest w porządku. To nie przemiana, to nie SA…. To po prostu srebro
– powtórzyła uspokajającym tonem.
Kiedy
o tym myślała, sama zaczynała w to wierzyć. Musiała mieć rację – inna
możliwość nie wchodziła w grę. Nie mogła uwierzyć, że po tym wszystkim, co
oboje przeszli, ataki mogłyby się powtarzać. Perspektywa była niepokojąca,
chociaż wątpiła, żeby to ona była tą najbardziej przerażoną. Bała się jedynie
o Rufusa, którego świadomość tego, że jej zagraża, jedynie mogłaby
zniszczyć.
– Laylo,
a nie pomyślałaś o tym… że jednak się mylisz? – odezwał się, patrząc
na nią z powątpiewaniem.
– A ty
nie pomyślałeś o tym, że chociaż raz to ja mam rację? – Uśmiechnęła się
niepewnie. – Pójdę po krew, dobrze? A później coś ci pokażę. Może
przynajmniej raz to ja nauczę czegoś ciebie – stwierdziła z rozbawieniem.
– Nie zapominaj, że poparzenia to moja działka. Już nie pamiętam ile razy
Gabriel albo Isabeau przeze mnie ucierpieli, kiedy przypadkiem… Czasami zdążało
mi się budzić z krzykiem. Wtedy z nimi walczyłam, więc wiem, jak
musisz się czuć podczas tych ataków – wyznała cicho, chociaż sama nie była
pewna, dlaczego mu to mówi. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, po czym
popatrzyła na drzwi. – Ach, tak, krew… Miałam iść po krew – przypomniała sobie.
Chciała
wstać, ale chwycił ją za rękę i to w taki sposób, że znów wylądowała
na nim. Uniosła brwi, zaskoczona, po czym spojrzała mu w oczy.
– Mam przez
to rozumieć, że uważasz, że niczego mnie nie nauczyłaś? – zapytał ją, uważnie
lustrując jej twarz wzrokiem. – Kocham cię. Jeszcze miesiąc wcześniej nie
byłbym w stanie ci tego powiedzieć. Pomyśl o tym, jeśli kiedykolwiek
najdą cię wątpliwości – doradził jej cicho.
Dopiero
wtedy dotarło do niej, że miał rację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz