Layla
Layla zadrżała, oszołomiona.
Słowa Rufusa wciąż odbijały się echem gdzieś w jej umyśle, ale prawie nie
była tego świadoma. Czuła przejmujący chłód i żal, a przede wszystkim
pretensje, ale uczucie to nie było skierowane do Rufusa. Była zła na siebie –
i na to, że mogła w ogóle pomyśleć o tym, żeby zmusić wampira do
tego, żeby raz jeszcze musiał przejść przez wszystko, co spotkało w go
w przeszłości.
Rufus
zastygł, teraz nieruchomy niczym posąg. Jego oczy były puste i chociaż na
nią patrzył, Layla była pewna, że jej nie widział. Myślami wciąż był gdzieś
daleko, być może w Mieście Nocy sprzed kilku wieków… Albo w swoim laboratorium,
raz jeszcze doświadczając tego, co przed chwilą jej opowiedział. Aż nazbyt
dobrze znała ten stan, kiedy przeszłość praktycznie przenikała rzeczywistość;
wiedziała, że teraz nie może mu pomóc, obojętnie jak bardzo by tego chciała.
Ramiona
wampira kurczowo zaciskały się wokół dziewczyny. Layla czuła, że dłonie
naukowca przesuwają się po jej plecach, muskając włosy i raz po raz
wyznaczając krzywiznę jej kręgosłupa. Przynajmniej zaczął się ruszać, ale było
w tym coś niepokojącego, tym bardziej, że wampir kołysał się miarowo,
chyba w ogóle nie zdając sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół
niego.
– Zabiłem
ją. Nie chciałem tego, a jednak to zrobiłem. I wciąż mogę zrobić…
Czuję, że mogę – mamrotał nerwowo, coraz bardziej roztargnionym tonem. Oddalał
się od niej i to było przerażające. – To wciąż we mnie jest, Laylo. Wciąż
we mnie jest… Och, przecież ja wcale nie chcę cię skrzywdzić i…
–
O czy my mówisz? – przerwała mu, czując, że dłużej nie będzie
w stanie tego słuchać. W pośpiechu wyprostowała się, po czym
stanowczo ujęła jego twarz w obie dłonie. – Rufusie… Rufusie, proszę,
spójrz na mnie – nakazała mu, spuszczając z tonu dopiero wtedy, kiedy
skoncentrował na niej wzrok. – Już wszystko dobrze. Powiedziałeś mi i… Już jest
wszystko dobrze – powtórzyła z takim przekonaniem, że sama we własne słowa
uwierzyła.
Rufus
patrzył na nią, dziwnie zagubiony i bezbronny. Dawno nie widziała go
w takim stanie, nigdy zresztą nie wydawał jej się aż do tego stopnia…
bezradny. Nie potrafiła opisać słowami uczuć, które malowały się na jego twarzy
i które dostrzegała w spojrzeniu ciemnych, czekoladowych oczu. Ta
mieszanka ją przytłaczała, tym bardziej, że Layla była świadoma tego, iż
odpowiada za wszystko, co nieśmiertelny w tym momencie przeżywał.
Rufus
uniósł dłoń i przykrył jej drżącą dłoń swoją. Zamknęła oczy, pozwalając
żeby jej dotykał, chociaż jednocześnie coś przewróciło jej się w żołądku,
jak zawsze kiedy znajdowała się w podobnej sytuacji. Szybko wzięła się
w garść, po czym wyciągnęła ramiona, żeby mocno objąć wampira. Wtuliła się
w jego tors, wcześniej zarzucając mu obie ręce na szyję i wplatając
mu palce w jasne włosy.
W jego
ramionach poczuła się lepiej. Nie miała pewności, ale coś podpowiadało jej, że
również Rufus nieznacznie rozluźnił się pod jej dotykiem. Wciąż czuła skrajne
emocje, bo te wręcz z niego emitowały, ale przynajmniej trochę się
uspokoił, a właśnie to było dla niej najważniejsze. Ona również musiała
przez to przejść, kiedy opowiadała mu o swoim ojcu, dlatego wiedziała, że
musiał przez to przejść. Oboje musieli oswoić się z tymi wspomnieniami;
musieli przestać uciekać przed przeszłością, żeby zaznać ukojenia –
i Rufus na pewno zdawał sobie z tego sprawę.
– Już
dobrze – powtórzyła raz jeszcze. – Jestem tutaj przy tobie. Rosa… To wszystko,
to już przeszłość. Słyszysz? Wszystko to już się wydarzyło, a teraz jesteś
przy mnie – zapewniła, czule przeczesując jego jasne włosy palcami.
Jego oczy
błyszczały w nienaturalny sposób, kiedy raz jeszcze zdecydował się
spojrzeć jej w oczy. Czekoladowe tęczówki były rozszerzone do granic
możliwości i zdradzały czyste przerażenie. Rufus się bał
i najwyraźniej nie zamierzał udawać, że jest inaczej.
– Jak
w ogóle możesz tak myśleć? – zapytał z niedowierzaniem w głosie.
– Jak w ogóle… Laylo, na litość bogini, czy nie słyszałaś, co takiego
dopiero co ci powiedziałem? Jak możesz po tym wszystkim tak ufnie się do mnie
tulić? – Pokręcił z niedowierzaniem głową, ale najwyraźniej nie potrafił
zmusić się do tego, żeby spróbować odsunąć ją od siebie. – To był zaledwie
jeden raz. Jeden jedyny raz i… A ciebie zaatakowałem już niejednokrotnie.
Zaatakowałem i mogę zrobić to znowu, bo to wciąż jest we mnie. Wciąż
balansuję na krawędzi i nawet nie chcę myśleć o tym, co mogę ci
zrobić, kiedy po raz kolejny stracę nad sobą panowanie. Czy w ogóle
zdajesz sobie sprawę z tego, jak ryzykujesz? Ja w każdej chwili…
Zmusiła go
do tego, żeby zamilkł, wyprężając się i zamykając mu usta pocałunkiem.
Jego oczy rozszerzyły się, a potem zaszły mgłą, kiedy poddał się jej
desperackiej próbie doprowadzenia do tego, żeby nareszcie przestał się
obwiniać. Jego dłoń wylądowała na jej lędźwiach, kiedy lekko przyciągnął ją do
siebie, chcąc jeszcze bardziej zmniejszyć dzielącą ich odległość.
Pocałunek
był długi, pełen tęsknoty i skrajnych emocji. Rufus wydawał się niemal
błagać ją o zrozumienie, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Przecież
wszystko rozumiała, więc nie istniało nic, co musiałaby mu wybaczyć. Być może
zranił ją i to więcej niż raz, ale już wszystko odpokutował, kiedy tylko
zdecydował się przyjść jej z pomocą. Ocalił ją – a teraz mógł pomóc
sobie, nareszcie otwierając się przed nią w pełni. Dopiero teraz mogła
w pełni cieszyć się jego uczuciem, świadoma tego, że między nimi nie stoją
już żadne tajemnice; nic nie było w stanie zniszczyć tego, co czuła, zwłaszcza
teraz, kiedy przez moment stanowili jedność, całując się i tuląc do
siebie.
–
Wystarczy! – To Rufus pierwszy odepchnął ją od siebie. Dyszał ciężko, zupełnie
jakby przebiegł maraton, a jego oczy lśniły intensywnie, zdradzając wszystkie
targające nim emocje. – Już… Proszę, już wystarczy. Ja nie mogę i…
– Cii –
wyszeptała, znów przysuwając się do niego. Drgnął, ale nie odsunął się, po
prostu biernie ją obserwując. – Nic złego się nie dzieje. Ciągle tutaj jestem
i nie zamierzam odchodzić.
– Ale…
Stanowczo
pokręciła głową.
– To nie ma
znaczenia – oznajmiła stanowczo. – To, co było, nie ma żadnego wpływu na
przyszłość. Wiem kim jesteś teraz i wciąż się ciebie nie boję. Co więcej
nie zapominaj o tym, że cię kocham i że jestem uparta… Nie chcesz
pozwolić mi odejść, więc ja tym bardziej ci na to nie pozwolę, Rufusie Prime. –
Kąciki jego ust drgnęły nieznacznie, kiedy uświadomił sobie, że parodiowała
jego wcześniejsze słowa, ale nie uśmiechnął się. – Powiedziałeś, że mam cię nie
oceniać, póki nie wysłuchał do końca. Wysłuchałam, ale wciąż tego nie robię, No
przeszłość nie ma znaczenia – powtórzyła po raz wtóry, coraz pewniejsza
własnych słów. – Zostałam. To moja decyzja, a ty nie możesz jej zmienić…
Chyba, że sam każesz mi odejść. – Zmarszczyła brwi. – No już. Powiedz, że mnie
nie chcesz.
Jego
tęczówki rozszerzyły się jeszcze bardziej.
– Nawet ja
nie potrafię kłamać aż do tego stopnia – zaoponował, wyraźnie poruszony tym, co
kazała mu zrobić. – Ale Laylo, zrozum mnie… Ja nad tym nie panuję. Już dawno
powiedziałem ci, że nie jestem w stanie zapewnić ci bezpieczeństwa. Teraz
rozumiesz dlaczego… Wiesz wszystko.
– Tak… Wiem
wszystko – powtórzyła. Dlaczego to wciąż brzmiało niczym kłamstwo? – Ale ja
również już dawno temu powiedziałam ci, że nie obchodzi mnie, czy jesteś
niebezpieczny. I że sobie poradzę – dodała, zaciskając dłonie
w pięści; fala ciepła przeszła przez całe jej ciało, jakby krążący
w jej żyłach ogień zapragnął się z nią należycie przywitać.
Rufus
westchnął zrezygnowany, po czym wyciągnął dłoń, żeby czule pogładzić ją po
policzku. Zachowywał się tak, jakby nie był pewien, czy to, co działo się wokół
niego, było prawdziwe, czy też miał do czynienia ze snem, który w każdej
chwili mógł rozpłynąć się w powietrzu. Właśnie to czuła, kiedy ją dotykał,
niepewny i zafascynowany jednocześnie.
– Jestem
tutaj – zapewniła go cicho. – Jestem i nigdzie się nie wybieram… Wrócimy
do laboratorium, dobrze? Nie chcę tutaj zostawać – wyznała cicho, spuszczając
wzrok.
– Ach…
Nikogo nie skrzywdzisz. Poza tym… Chyba nie sądziłaś, że Dimitr pozwoli ci się
chociażby tknąć, prawda? – rzucił z nutką sarkazmu. Ulżyło jej, że
dochodził do siebie, chociaż wciąż wyczuwała, że nie jest w pełni sobą. –
Laylo…
– Wolę nie
ryzykować – ucięła stanowczo. – Poza tym widziałam Lucasa. Chcesz czekać aż
razem z Matt'em urządzą sobie widowisko naszym kosztem? – zapytała
z bladym uśmiechem, próbując za wszelką cenę rozluźnić atmosferę.
Rufus
uniósł brwi, ale w żaden sposób jej zachowania nie skomentował. Powoli,
ale przy tym z zaskakującą lekkością podniósł się, ciągnąc dziewczynę za
sobą. Wpadła mu w ramiona, w pełni rozluźniona,
w przeciwieństwie do Rufusa, który wciąż wydawał się jej dziwnie
rozkojarzony i spięty.
– Wszystko
w porządku? – zapytała z wahaniem. Sztywno skinął głową. – Rufusie…
– Nic mi nie
jest - przerwał jej pospiesznie. Nie spodobał jej się
ten ton, ale zdecydowała się jego zachowania nie komentować, dobrze wiedząc, że
miał powodu do tego, żeby czuć się niezręcznie. – Nic mi… Dobra bogini, co ja
mówię? Czuję się fatalnie, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli – wyznał,
a Layla zesztywniała. – Proszę, po prostu na razie nic do mnie nie mów.
Muszę dojść do siebie i… Po prostu potrzebuję chwili – wyjaśnił.
Nie
odzywali się do siebie, kiedy już wracali do miasta, ale Layla nie miała mu
tego za złe. Mocno trzymała go za ramię, chociaż była boleśnie świadoma tego,
że nie utrzyma go, kiedy straci kontrolę. Znów był na krawędzi, poniekąd
z jej winy, ale wierzyła w to, że skoro już wiedziała – wiedziała
o Rosie – wszystko jakoś się ułoży.
Rufus wyprzedził
ją w wąskiej, ukrytej uliczce, gdzie znajdowało się jego laboratorium.
Natychmiast zniknął na klatce schodowej, nawet na nią nie czekając.
Teoretycznie rozsądek podpowiadał jej, że takie zachowanie powinno wystarczyć,
żeby zniechęcić ją do ruszenia za nim, ale i tak bez wahania weszła do
środka, szybko pokonując schody. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zachowuje
się jak Rosa – równie nieodpowiedzialna i niecierpliwa – ale przecież nie
mogła zostawić go samego, zwłaszcza w takim stanie.
Naukowca znalazła
przy jednym z głównych stołów w laboratorium. Nerwowo krążył, jakby
poprzez ruch liczył na to, że jakoś zapanuje nad emocjami i jednak zdoła
nad sobą zapanować. Oddychał szybko, poza tym raz po raz musiał palcami świeże
notatki, które musiał w pośpiechu zrobić podczas jej nieobecności. Layla
nachyliła się i mrużąc oczy, spróbowała odczytać jego drobne, pełne
zawijasów pismo, ale porwał jej papiery tuż sprzed nosa, w pośpiechu mnąc
je i odrzucając na bok.
– To nie ma
sensu – oznajmił, kiedy spojrzała na niego zszokowana. – Próbowałem… Sama
najlepiej wiesz, czym ostatnio się zajmowałem. Wciąż mam wrażenie, że coś mi
umyka. Jedynie tracę czas, ale to już najmniej istotne w obecnej sytuacji.
– Oparł się obiema dłońmi o blat stołu, po czym ciężko westchnął. – Nie
rozumiem. Sądziłem, że chodzi o uczucia. Że potrzeba czyjejś bliskości,
ludzkich uczuć, żeby to zatrzymać… Chciałem nawet uwierzyć w to, że miałaś
rację i kolejny atak to efekt działania srebra, ale to nie wyjaśnia
dlaczego później potraktowałem cię w taki sposób… Ba! Dlaczego wciąż
jestem dla ciebie zagrożeniem! – Zamyślił się, a Layla po raz kolejny
zwątpiła w to, czy jest świadom jej obecności. – Chyba, że to Allegra
miała rację… Że to tajemnice, to jak się czułem, kiedy mnie zostawiłaś… Ale
w takim razie, Laylo, wyjaśnij mi, dlaczego wciąż to czuję? - zapytał
z goryczą, rzucając jej udręczone spojrzenie.
Layla
westchnęła i bez słowa podeszła do niego, żeby móc otoczyć ją ramionami.
Drgnął, ale nie odepchnął jej, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że
najchętniej by ją dla jej dobra odesłał. Stanowczo przed tym oponowała
i miała nadzieję, że Rufus czuł jej protest w dotyku, którym go
obdarzała.
– Nie wiem
– wyznała cicho, nie zamierzając robić mi żmudnych nadziei. – Nie wiem, ale to
niczego nie zmienia. To dotyczy nas oboje, a ty nie masz obowiązku, żeby
znaleźć rozwiązanie. Po prostu musisz zaufać w to, że jakieś istnieje i…
Hej! Spójrz na mnie, skoro do ciebie mówię! – zaoponowała, ujmując jego twarz
w dłonie. – To, co się dzieje… Nie ma dla mnie znaczenia, czy stanowisz
dla mnie jakiekolwiek zagrożenie. Ja też tego nie rozumiem, tego, jak to
działa… Ale to najmniej istotne, tak? Coś wymyślimy.
Naukowiec
rzucił jej pełne powątpienia spojrzenie.
– Tak… Coś
wymyślony – powtórzył bezbarwnym tonem, ale coś podpowiadało jej, że sam
w to nie wierzy.
Jeśli miała
być szczera, sama również miała wątpliwości.
Słusznie,
ale o tym dopiero miała się przekonać.
Layla powoli otworzyła oczy.
Oddychała szybko, czując jak serce trzepoce jej się w piersi,
a mięśnie machinalnie napinają się do granic możliwości. Instynkt
podpowiadał jej, że powinna uciekać, ale nie zamierzała pozwolić mu przejąć nad
sobą kontroli; nie mogła, bo przecież zdawała sobie sprawę, że On nie jest
w stanie jej skrzywdzić.
Nasłuchiwała
przez kilka sekund, zanim odważyła się wyczołgać spod blatu pod którym
zdecydowała się przeczekać kolejny atak gniewu. Zmrużyła oczy w ostrym
świetle jarzeniówek i rozejrzała się po laboratorium. Książki
i liczne notatki były porozrzucane po podłodze, podobnie jak liczne
sprzęty i kawałki mebli. Jeden z laboratoryjnych stołów leżał na
boku; staromodny mikroskop nadawał się już wyłącznie na złom, zaś liczne
probówki zamieniły się w setki drobnych odłamków. Podnosząc się
z ziemi, musiała uważać, żeby się nie pokaleczyć, a i tak
zahaczyła barkiem o rączkę skalpela, który został w furii ciśnięty
i głęboko utkwił w jednej ze ścian. Ogólnie wyglądało to tak, jakby
przez pomieszczenie przeszło tornado, chociaż pogoda nie miała żadnego związku
z powstałymi zniszczeniami. Gdyby nie brzmiało to dziwnie, powiedziałaby
nawet, że taki stan rzeczy jest najzupełniej normalny.
Znalazła go
w samym centrum powstałego chaosu, roztrzęsionego i na krawędzi
załamania. Klęczał w otoczeniu odłamków i skrawków papieru, ciężko
dysząc i błędnym wzrokiem rozglądając się dookoła. Gdyby go nie znała,
pomyślałaby, że jest bliski tego, żeby się rozpoznać, ale oczywiście tego nie
zrobił. Mało kiedy widziała go aż do tego stopnia rozemocjonowanego
i pokonanego, poza tym nie mogła odsunąć od siebie myśli o tym, że
tym razem jest gorzej niż zazwyczaj.
Nawet się
nie poruszył, kiedy się zbliżyła. Po prostu klęczał, mnąc w rękach
i drąc na kawałki plik zapisanych kartek papieru. Jego notatki, jak sobie
uświadomiła, dostrzegając ślady czarnego atramentu, układającego się
w drobne, niedbałe pismo. Nie raz widziała, jak łapiąc się wszystkiego na
raz, starał się robić kilka rzeczy jednocześnie i zapisywał rezultaty na
tym, co akurat miał pod ręką. Wtedy jego oczy błyszczały w jakiś
niezdrowy, szalony sposób, który jednak tym razem wyparła pustka. Ta pustka
była gorsza niż nawet największe szaleństwo.
Odchrząknęła,
żeby oczyścić gardło. Nareszcie drgnął i przeniósł na nią to swoje na wpół
szalone, na wpół martwe spojrzenie od którego przeszły ją dreszcze. Jasne włosy
miał w nieładzie, a i tak przeczesał je nerwowo palcami, robiąc
sobie na głowie jeszcze większy bałagan. Dostrzegła, że jego oczy lśnią tym
niepokojącym, czerwonym blaskiem, który jednak zaczął przygasać, kiedy udało mu
się ją rozpoznać.
– Ciągle
tutaj jesteś – zauważył cichym, nieswoim głosem. – Nie powinnaś. To już
i tak nie ma sensu – stwierdził i przez kilka sekund wpatrywał się
w zapiski w swoich rękach, jakby dopiero teraz uświadomił sobie co
robi.
–
Potrzebujesz mnie – zaoponowała i podeszła bliżej, chociaż wydawało się to
lekkomyślne; nie miała pewności, czy atak minął i ponownie nie będzie
musiała szukać kryjówki, żeby przeczekać ewentualny nawrót. – To nic. Coś
wymyślimy – obiecała z pewnością większą niż w rzeczywistości. – Coś…
Przerwał
jej, nagle wybuchając śmiechem. Był to pozbawiony emocji, szalony wręcz
chichot, który gwałtownie się urwał. Na moment oczy zabłysły mu czerwienią,
zmuszając ją do gwałtownego cofnięcia się o krok.
–
Wymyślimy? Naprawdę uważasz, że dasz radę jakkolwiek mi pomóc, skoro ja sam nie
jestem w stanie tego dokonać? – zapytał gniewnie, przeszywając ją
wzrokiem. Nie lubiła, kiedy był w takim nastroju, bo to nigdy nie wróżyło
czegoś dobrego. – Zapominasz chyba, kim jestem. Naiwna istoto, naprawdę chcesz
żebym w końcu cię zabił? – zapytał, zaskakując ją gniewem i nutką
goryczy, która pobrzmiewała w jego głosie. Nagłe zmiany nastrojów
w jego przypadku były co najmniej przerażające.
Rozsądek
podpowiadał jej, że najlepiej byłoby w tym momencie wyjść i poczekać
aż dojdzie do siebie, ale przecież nie mogła tego zrobić. Jak miałaby go
zostawić samego, kiedy był tak nieprzewidywalny i zdolny do wszystkiego?
Poza tym nie kłamała mówiąc, że jej potrzebuje.
– Przestań
– powiedziała stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu głosem. Podeszła bliżej
i osunęła się na kolana, żeby móc spojrzeć mu w oczy. – Po prostu
przestań.
Popatrzył
na nią smutno i nagle już nie wydawał jej się szalony, ale jedynie
zrezygnowany i bardzo zmęczony. Westchnęła i niemal z czułością
dotknęła jego ramienia, drgnął i szarpnął się, ale ostatecznie pozwolił na
to, żeby go dotknęła. Na sobie miał znajomy już lekarski kitel, ale rozpięty,
więc widziała czarny, przylegający sweter, który podkreślał walory jego
sylwetki. Delikatnie dotknęła jego torsu, a kiedy nie zaprotestował,
spróbowała go objąć. Nie odwzajemnił uścisku, ale i nie zaczął
protestować, co już można było uznać za sukces.
Zorientowała
się, że najgorszy etap mają już za sobą, kiedy poczuła, jak jego mięśnie
zaczynają się rozluźniać. Ułożyła głowę na jego ramieniu i mocno się
w niego wtuliła, pragnąc zrobić cokolwiek, żeby do niego dotrzeć. To, co
zaczął Jacques – choroba czy cokolwiek to było – próbowało ich wykończyć, ale
przecież nie mogli się tak po prostu poddać. Wierzyła w jego wiedzę, w jego
medyczne i naukowe zdolności, a to, że coraz częściej zdarzało mu się
nie być sobą nic nie zmieniało. Nie dla niej.
Wsunęła
palce w jego jasne, potargane włosy i w końcu doczekała się
jakiejś reakcji. Delikatnie ją odsunął, żeby na moment zajrzeć jej w oczy,
po czym ujął kosmyk jej złocistych włosów i podsunął sobie do oczu.
– Jesteś
inna niż ona – stwierdził w zamyśleniu. – Była delikatna. I nic nie
rozumiała… Dlatego umarła – powiedział cicho.
Chwyciła go
za nadgarstek i odczekała chwilę, póki nie puścił jej włosów, pozwalając
im łagodnie opaść na jej policzek. Spojrzał na nią w roztargnieniu, jakby
zdążył już zapomnieć, że jest obok i że
praktycznie trzyma ją w ramionach.
– Jestem
sobą – powiedziała Layla, jakby to wszystko wyjaśniało. Jej zdaniem jak
najbardziej tak było.
Skinął
głową, po czym przekrzywił ją lekko, żeby przyjrzeć się jej pod innym kątem.
Kiedyś to spojrzenie wydawało jej się niepokojące, teraz jednak nawet się nim
nie przejęła.
– Jesteś –
zgodził się, ujmując jej twarz w obie dłonie. Spojrzał jej w oczy
i pierwszy raz tego dnia wydał w pełni świadom tego, co zamierza
zrobić. Serce zabiło jej mocniej, dobrze przewidując
to, co miało się za chwilę wydarzyć.
Kiedy
nachylił się, żeby ją pocałować, czuła się jak we śnie; powietrze między nimi
zdawało się lśnić…
No tak, jak widać, powoli zbliżamy się do końca tej księgi. I tak oto historia zatoczyła krąg - wróciliśmy do prologu. A co będzie dalej? To się okaże...
OdpowiedzUsuńZ dedykacją dla wszystkich czytających, zwłaszcza mojej niecierpliwej Gabrysi :*
Nessa.
Na szczęście wszystko dobrze się skończyło bo już zaczęłam bać się o Dimitra. Mam nadzieje, że w końcu dojdą do przyczyn tych ataków Rufusa bo szczerze zaczyna to mnie powoli irytować, ale bez tego znowu byłoby nudno:) Niestety jednak miałam racje, że to przez Rufusa zginęła Rosa.Dobrze, że Layla okazała się na tyle wyrozumiała i nie obwinia go, wręcz trwa przy nim i to jest piękne:)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że to już koniec tej księgi, ale z drugiej strony się cieszę bo nie mogę doczekać się następnej.
Pozdrawiam :)
Renesmee
Jejku...miałam juz dawno u ciebie skomentować, ale mam skleroze w wieku 14 lat. Przerażające. Piszesz cudownie. Masz własny pomysł na wszystko. Hehehe...przeczytałam wszystkie rozdziały i jestem zachwycona. Też nie rozumiem czemu ten Rufus atakuje. Pozdrawiam i życzę weny
OdpowiedzUsuńPS.u mnie pojawiła się nn
Nie wiem jak skomentować. Żadne słowa nie przychodzą mi do głowy. Jedynie to : Zajebiście <3 Powrót do prologu oznacza tyle, że zaraz koniec =/ Huh, Rufus niepotrzebnie się zadręcza. Było minęło :p czasu nic nie cofnie - i nagle sobie przypominam, że tutaj jest ekspert od cofania w czasie ;x - no, ale chyba jej uratować, by się nie dało. A przeżycie Rosy oznaczałoby, że Layla nie miałaby w życiu Rufusa miejsca=(
OdpowiedzUsuńHipnoza minęła, czas zająć się przyjemnymi rzeczami^^ Liczę, że z tej końcówki wyniknie coś więcej,a ty chyba wiesz co^^ Pozostaje mi życzyć weny, bo więcej chyba się nie da jej mieć ile masz jej ty :*
Twoja Gabi ;*