11 listopada 2013

Sto dziewięć

Renesmee
Gabriel zasugerował powrót do domu, co przyjęłam z ulgą. Niezręczna sytuacja między Isabeau a Dimitrem to już było za dużo, poza tym w pamięci wciąż miałam propozycję Rufusa, którą musiałam na spokojnie przemyśleć. Co więcej, po ucieczce Beau i wcześniejszym występie Layli, usłyszałam kłótnie między Amunem i Benjaminem, którzy mieli dwa odmienne zdania na temat tego, czy powinni zostać dłużej w Mieście Nocy. Władający żywiołami wampir był zachwycony, ale jego stwórca stanowczo sprzeciwiał się dalszemu przebywaniu w miejscu, gdzie panowały tak niezwykłe zwyczaje, być może z obawy przed tym, że jego podopieczny zdecyduje się go opuścić i pozostać wraz z nami. Tak czy inaczej, wcale nie zdziwiło mnie, że w efekcie również Carlisle, Esme i Edward zdecydowali się pójść z nami, dobrze wiedząc, że w wypełnionym gośćmi domu Isabeau raczej nie będą mieli okazji, żeby odetchnąć.
Miałam wiele wątpliwości, jeśli chodziło o reakcję i ucieczkę Isabeau, ale Gabriel powstrzymał nas przed jakąkolwiek reakcją, przekonując, że Dimitr sobie poradzi. Nie skomentowałam tego w żaden sposób, postanawiając mu zaufać, bo i tak nie byłam pewna, co właściwie mogłabym zrobić w obecnej sytuacji. Nie miałam nawet pojęcia, gdzie powinnam szukać Beau, poza tym oczywiste było, że dziewczyna w tym momencie nie chciała oglądać żadnego z nas na oczy. Bacząc na to, że po przemianie jej moce się rozwinęły, lepiej było nie ryzykować, że dostanie szału i spróbuje kogokolwiek zaatakować, może nawet nieświadomie. Po prostu potrzebowała czasu i to wydawało się oczywiste, nawet jeśli nie dało się tego tak łatwo zaakceptować.
– Gdzie jest Isa? – Alessia zadawała to pytanie regularnie, niemal przez całą drogę do naszego domu. Tuliła się do mnie i chociaż widać było, że jest senna, uparcie odmawiała sobie zamknięcia oczu.
– Nie mam pojęcia, kochanie – powtarzałam uparcie za każdym razem – ale niedługo na pewno do ciebie przyjdzie.
Nie byłam pewna, czy Ali mi wierzyła, ale przynajmniej na kilka minut odpuszczała, aż w końcu przysnęła w moich ramionach, jeszcze zanim przekroczyliśmy zdobioną bramę, która prowadziła do sadu, gdzie usytuowany był nasz dom. Bez słowa wyprzedziłam pozostałych i od razu zabrałam córeczkę na piętro, żeby położyć ją do łóżka.
Lubiłam te momenty, a teraz doceniałam je jeszcze bardziej, bo aż nazbyt dobrze pamiętałam okres, kiedy dzieci nie było przy mnie. Do tej pory zdarzało się, że czasami budziłam się w środku nocy i w pośpiechu wypadałam z sypialni, żeby upewnić się, że maluchy wciąż śpią. Gabriel kilka razy znajdował mnie w pokoiku Ali albo Damiena, zapatrzoną w ich spokojne twarzyczki; nigdy tego nie komentował, tylko brał mnie w ramiona i z powrotem zanosił z powrotem do sypialni, po czym przypatrywał mi się tak długo, aż ponownie zasnęłam. To mimo wszystko czyniło tamte wspomnienia bardziej znośnymi, chociaż i tak bezustannie towarzyszył mi strach, którego chyba jeszcze długo nie miałam się wyzbyć.
Zorientowałam się, kiedy reszta dotarła do domu, bo usłyszałam ciche głosy w salonie, nie próbowałam jednak rozróżnić poszczególnych słów. Ułożyłam śpiącą Alessię w łóżku i okrywszy ją kołderką, chciałam wstać, ale nie od razu się na to zdobyłam. Niczym w transie, wyciągnęłam rękę, po czym odgarnęłam Alessi ciemne włosy z twarzyczki. Czarne loki rozrzucone były na poduszce, tworząc wokół jej głowy ciemną aureolę, która mocno kontrastowała z jej mleczną, lekko zarumienioną skórą. Ali wciąż miała na sobie zieloną sukienkę, ale nie miałam serca budzić jej jedynie po to, żeby zmusić do przebierania.
Usłyszałam ciche kroki, a później ktoś wślizgnął się do pokoiku Alessi. Nawet się nie odwróciłam, bo i bez tego rozpoznałam charakterystyczny zapach Gabriela. Chwilę później ciepłe ramiona ukochanego owinęły się wokół mnie, kiedy wziął mnie w ramiona, mocno do siebie przyciągając. Wtuliłam się w jego tors, przytulając policzek do materiału białej koszuli; najwyraźniej już pozbył się góry garnituru, co nawet mnie ucieszyło, bo zdecydowanie bardziej wolałam mojego Gabriela, dość luźno podchodzącego do kwestii mody.
Ukochany posadził mnie sobie na kolanach, żebym znalazła się jeszcze bliżej. Jego palce wplotły się w moje włosy, kiedy zaś instynktownie uniosłam głowę, musnął wargami moje czoło. Zadrżałam mimowolnie i chciałam musnąć wargami jego usta, ale musiałam zadowolić się zaledwie krótkim pocałunkiem, bo na nic więcej Gabriel mi nie pozwolił.
– No, no – wymruczał z nutką rozbawienia. – Chyba nie przy Alessi, prawda? Poza tym… To nie ty powiedziałaś mi coś na temat miłości i zapraszania gości? – zapytał, odsłaniając w uśmiechu komplet śnieżnobiałych zębów.
– Chyba ja – przyznałam niechętnie. – Zresztą nieważne. Tak też mi dobrze – stwierdziłam, układając się wygodniej w jego ramionach i zamykając oczy.
Gabriel zaśmiał się melodyjnie, nie kryjąc rozbawienia, po czym raz jeszcze ucałował mnie we włosy. Jego dotyk miał w sobie coś kojącego, co momentalnie pozwoliło mi się rozluźnić i sprawiło, że poczułam się trochę senna. Nie na tyle, żebym chciała położyć się spać, ale Gabriel był na dobrej drodze, żeby mnie uśpić; zawsze był w tym dobry i to niekoniecznie dlatego, że miał łatwość w manipulowaniu cudzymi snami – po prostu mnie znał.
Wargi Gabriela znalazły się tuż przy moich uchu, kiedy niby to przypadkowo musnął ustami jego płatek. Zadrżałam i to trochę mnie otrzeźwiło, tym bardziej, że z dołu doszło nas znaczące chrząknięcie. To, że Edward nie potrafił lustrować naszych myśli, kiedy tego nie chcieliśmy, najwyraźniej nie przeszkadzało mu w snuciu domysłów i to dość odważnych. Moim zdaniem bywał trochę nadopiekuńczy, zwłaszcza, że już byłam mężatką, ale przynajmniej sprowadził nas na ziemię, zanim ostatecznie zapomnielibyśmy o tym, że przecież nie jesteśmy w domu sami.
– Może lepiej zejdźmy na dół – zasugerował mi Gabriel, ujmując mnie za rękę i pomagając mi wstać. Głos miał spokojny, ale jego rozbawiony uśmiech dał mi do zrozumienia, że zachowanie mojego ojca go bawi. – Esme liczy na to, że coś zagram na gitarze, a teoretycznie pannie młodej się nie odmawia, prawda?
Pokiwałam jedynie głową, rozentuzjazmowana, bo uwielbiałam, kiedy mój ukochany grywał i to niekoniecznie dla mnie. Rozdzieliliśmy się na korytarzu, bo Gabriel chciał jeszcze zajrzeć do naszego pokoju, żeby wziąć gitarę, dlatego zeszłam do salonu sama. Nieco zaskoczył mnie widok Layli, bo dziewczyna nie wracała z nami z klifu, ale teraz siedziała na najbardziej oddalonym fotelu, obie nogi przerzuciwszy prze oparcie; wzrok wbiła w płomień ogniska, które sama musiała rozpalić na palenisku. Z niezwykłą uwagą przyglądała się kominkowi, będącym idealną kopią tego, który znajdował się w rodzinnym domu jej i Gabriela; chociaż miała prawo czuć się z tego powodu nieswojo, bo wiedziałam, że sama wzmianka o Chianni przywoływała najgorsze wspomnienia, dziewczyna w żaden sposób nie zdradzała negatywnych emocji, a na mój widok uśmiechnęła się promiennie.
– Coś długo was nie było? – zauważyła i mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Gdyby nie to, że nie byłyśmy same, a taka reakcja wydawała się dziecinna, pokazałabym jej język. – Hej, chyba dobrze mi poszło, nie? Allegra zapewniała mnie, że koniecznie muszę wziąć udział w obchodach, ale ja wcale nie była taka pewna czy… – zmieniła temat, tym razem koncentrując się na swoim niezwykłym występie.
– Byłaś świetna, kochanie – przerwał jej Esme. Layla posłała jej uśmiech, dobrze wiedząc, że wampirzyca nie była w stanie nikogo okłamać.
– Być może, chociaż chyba wystraszyłam wam przynajmniej połowę gości weselnych – stwierdziła, ale wciąż uśmiechała się. – No, może z paroma wyjątkami, ale mimo wszystko…
– Wątpię, żeby ktokolwiek miał ci to za złe – wtrącił się Edward, decydując się odpowiedzieć w imieniu swoich przybranych rodziców. Esme rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, ale je zignorował, w zamian uśmiechając się do wampirzycy znacząco. – No proszę, mamo, przecież oboje wiemy, że najchętniej wróciłabyś do domu.
Esme mruknęła coś w odpowiedzi, w pośpiechu odwracając wzrok i nie podejmując tematu; mogłam się założyć, że gdyby nie była wampirzycą, jej policzki zarumieniłyby się.
Przestałam o tym myśleć, bo w tym momencie pojawił się Gabriel. Mimowolnie uśmiechnęłam się na jego widok, po czym opadłam na kanapę, znacząco spoglądając na miejsce u swojego boku. Nie musiałam długo go zachęcać do tego, żeby usiadł koło mnie, chociaż poczułam się nieco niezręcznie pod czujnym spojrzeniem Edwarda. Gabriel na szczęście okazał się bardziej rozsądny ode mnie, bo zamiast peszyć się, po prostu objął mnie ramieniem, w jak najbardziej niewinny sposób. Rozluźniłam się w jego ramionach, kiedy zaś wyjął gitarę, wyciągnęłam rękę, żeby przesunąć palcami po gładkiej drewnianej obudowie.
Gabriel uśmiechnął się.
– Chcesz? – zapytał, widząc błysk w moich oczach; czasami miałam wrażenie, że zna mnie zdecydowanie zbyt dobrze.
– Nie wiem, czy jeszcze pamiętam… – przyznałam z powątpiewaniem, ale przejęłam od niego instrument, kiedy mi go podał. Kiedyś mnie uczył, jeszcze zanim dowiedziałam się, że jestem w ciąży, dlatego nie byłam pewna, czy będę w stanie przypomnieć sobie podstawy. – Czasami tęsknię za fortepianem – dodałam, nieco niewprawnie potrącając palcami kilka strun; dźwięki ułożyły się w krótką melodię, którą ewentualnie mogłam uznać za przyjemną dla ucha.
– Zawsze mogę ci sprawić w prezencie, na przykład na urodziny. Co ty na to? – Edward rzucił mi krótki uśmiech, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy w tym momencie również myślał o momentach, kiedy zdarzało nam się grać razem.
Jedynie się uśmiechnęłam, po czym ponownie skoncentrowałam się na gitarze, starając się ułożyć instrument tak, żeby jak najmniej mi przeszkadzał. Gabriel, który od kilkunastu sekund w milczeniu obserwował moje starania, ostatecznie zdecydował się nade mną zlitować i pomógł mi, jednocześnie ocierając się ramieniem o moje własne. Obejrzałam się na ukochanego i uśmiechnęłam się, pozwalając żeby ujął mnie za rękę i przypomniał, co powinnam zrobić dalej, żeby wygrywane melodie zabrzmiały tak, jak mogłabym tego oczekiwać.
Muzyka towarzyszyła mi odkąd tylko się urodziłam, dlatego szybko przypomniałam sobie wszystkie lekcje gry na fortepianie oraz tę jedną sprzed kilku miesięcy, kiedy Gabriel uczył mnie grać na gitarze. Szybko sprawdziłam, czy instrument jest dobrze nastrojony (Gabriel go uwielbiał, dlatego mało prawdopodobne było, żeby mogło być inaczej), po czym raz jeszcze uderzyłam w struny. Tym razem kolejne dźwięki zabrzmiały dokładnie tak, jak tego chciałam, co przekonało mnie do tego, żebym grała dalej. Nie znałam zbyt wielu utworów, ale pamiętałam nuty, dlatego postarałam się odtworzyć „Kołysankę Belli” i chyba nawet mi się to udało, chociaż miałam wiele wątpliwości, bo melodii było daleko do swojego pierwowzoru. Mimo wszystko przynajmniej przez moment poczułam się jak w domu i zdołałam zapomnieć o wszelakich problemach, łącznie z tym, że wciąż martwiłam się o Isabeau.
Jeszcze kiedy skończyłam, a ostatnie struny wciąż drżały, mimowolnie pomyślałam o Aldero i Cameronie. Teoretycznie nie powinnam się o nich martwić, bo pewnie byli z Mary, ale i tak poczułam się trochę dziwnie, że nie zabraliśmy ich ze sobą, kiedy opuszczaliśmy klif. Westchnęłam cicho i bez słowa oddałam Gabrielowi gitarę, nieco go zaskakując, ale przynajmniej w żaden sposób nie skomentował tego, że nagle spochmurniałam.
– Ja też martwię się o Beau. – Okazało się, że również Layla jest dobra w rozpoznawaniu cudzych nastrojów. – Lubię Dimitra, więc mi go szkoda, ale i tak…
– To było do przewidzenia. – Gabriel w zamyśleniu zaczął powtarzać ten sam układ dźwięków. – Zastanawiałem się, czy go nie ostrzec, ale nie chciałem oceniać Isabeau, nie dając jej nawet szansy na odpowiedź na to pytanie. Ale mam wrażenie, że ona zawsze duchem była przy Drake’u, zwłaszcza po…
– Po tym na klifie. Tak… – Layla wydęła usta. – To chyba kolejny dowód na to, że całą trójką jesteśmy zdrowo pieprznięci, nie braciszku?
Gabriel rzucił jej przenikliwe spojrzenie, nie zamierzając odpowiedzieć tak od razu. W momentach, kiedy wraz z Laylą nawiązywali do swojej przeszłości, zwykle czułam się niezręcznie, mając dziwne wrażenie, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie im pomóc. To było coś, co należało jedynie do tej dwójki – coś intymnego, jak i ich żałoba, kiedy omal nie stracili Isabeau – a ja w tamtych momentach byłam zbędna. Wiedziałam, że to kiepski sposób myślenia, bo Gabriel mnie nie odsuwał, ale i tak czułam się w taki sposób, dlatego zdecydowałam się milczeć i pozwalać im mówić.
– Hm, zależy, co masz na myśli, sis… – Gabriel zmarszczył brwi. – Słabość do przeszłości? Nie wydaje mi się, żeby to było coś, czego któregokolwiek z nas miałoby się obawiać… Może się mylę? – zapytał, nie spuszczając z niej wzroku.
– Nie. Ale tobie, braciszku, wspomnienia nie zabraniają żyć. To jest ta subtelna różnica – zauważyła, wbijając wzrok w ogień. Jej błękitne oczy były dziwnie zamglone. – Czasami mam wrażenie, że… A zresztą nieważne – ucięła, nagle otrząsając się z zamyślenia i kątem oka spoglądając na mnie oraz na moich bliskich.
– Layla…
Dziewczyna potrząsnęła głową, dając nam do zrozumienia, żeby nie dążyć tematu. Gabriel zamknął usta, rezygnując z dalszego wypytania jej, po czym na powrót skoncentrował się na gitarze, zgrabnie przechodząc z niewiele związanych ze sobą dźwięków do melodii w której rozpoznałam balladę, której słowa ułożył dla mnie w Volterze. Zamknęłam oczy, mając nadzieję, że dzięki temu wyrzucę z pamięci rozmowę rodzeństwa, ale okazało się, że nie jestem w stanie; nie tak łatwo było zignorować wzmianki o przeszłości, tym bardziej, że aż nazbyt dobrze znałam historię Licavolich. Ich przeszłość była burzliwa i w porównaniu z moją własną. Wręcz niesprawiedliwe wydawało się to, że w porównaniu z nimi, spotkało mnie więcej szczęścia nim sobie zasłużyłam, ale przecież nie byłam w stanie zrobić niczego, żeby jakoś to zmienić.
Spojrzałam na Laylę. Dziewczyna siedziała w bezruchu, wciąż wpatrując w ogień i sprawiając, że płomienie w kominku strzelały jeszcze wyżej, tworząc jakieś fantazyjne wzory. Przypomniałam sobie, jak kiedyś, prowadząc mnie i Carlisle’a na pierwsze spotkanie z Rufusem, zadała mi dość osobiste pytanie, jeśli chodziło o związek mój i jej brata. Teraz pomyślałam o tym i z westchnieniem uprzytomniłam sobie, że najwyraźniej ta kwestia wciąż nie dawała jej spokoju. Jej relacje z Rufusem wciąż pozostawały nieokreślone, bo Layla nie była zdolna do tego, żeby zawierzyć swoich emocjom i komukolwiek w pełni zaufać. Ojciec mocno ją skrzywdził, a przeszłość pozostawiła trwały ślad na jej duszy, nawet po ponad pięciuset latach nie pozwalając jej zaznać szczęścia. Chociaż próbowałam, nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, jak dziewczyna musiała się czuć; wyobraźnia najzwyczajniej w świecie mnie zawiodła, ale może tak było lepiej, bo pewnych rzeczy lepiej było nie doświadczyć w życiu.
– Tak swoją drogą, to on nie odrywał od ciebie wzroku – odezwał się nagle Gabriel, wyrywając mnie z zamyślenia. Layla również wzdrygnęła się i spojrzała na swojego brata mało przytomnie. – Rufus. Kiedy tańczyłaś, cały czas ci się przypatrywał… Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć – przyznał nieco niechętnie, ale wysilił się na uśmiech.
– Ach, tak… – Layla zamrugała, zaskoczona tą informacją. – Więc przyszedł… Hm, dzięki – dodała pozornie obojętnym tonem, ale w jej głosie coś się zmieniło.
Spojrzałam na Gabriela i posłałam mu niepewny uśmiech. Odwzajemnił go, dobrze interpretując ten gest; byłam mu wdzięczna, że przynajmniej dla Layli starał się zapomnieć o wszystkich tych momentach, kiedy Rufus mu podpadł. Jasne, miał wiele powodów, żeby chcieć skręcić naukowcowi kark, ale przynajmniej starał się nad sobą panować, przez wzgląd na mnie i na swoją siostrę. Zwłaszcza dla Layli naukowiec wydawał się być bardzo ważny, chociaż nie przyznawała tego nawet przed sobą; tak czy inaczej wzajemnie się potrzebowali i Gabriel musiał być tego w pełni świadomy.
Zapadła cisza, ale nie było w niej niczego uciążliwego, jak mogłabym podejrzewać. Gabriel bawił się moimi włosami i jednocześnie wolną ręką wciąż wygrywał na gitarze kolejne takty znajomej mi ballady. Esme słuchała go jak urzeczona, sporadycznie zerkając w stronę zamyślonej Layli albo obserwującego nas Edwarda. Carlisle z kolei przez cały czas obejmował Esme, wpatrując się w ciemność za oknem. Sama nie byłam pewna, jak powinnam się w tej sytuacji czuć, ale jedna rzecz wydawała mi się oczywista.
Byliśmy razem – nic więcej nie miało znaczenia.
Lawrence
Lawrence oparł się o pień najbliższego drzewa, obserwując. Doskonale widział światło bijące z salonu domu, który należał do jego prawnuczki i jej męża. I  bez tego zresztą wiedział, że Renesmee i jej rodzina są w domu, bo przecież doskonale widział, kiedy zdecydowali się wrócić. Obserwował ich od momentu ślubu na klifie – przecież nie mógł sobie odpuścić pojawienia się na uroczystości, która dotyczyła jego jedynego syna. Co prawda za życia nie brał pod uwagę tego, że na ślub Carlisle’a przyjdzie, ukrywając się w lesie, ale mimo wszystko… Cóż, na pewno nie był na tyle głupi, żeby pojawić się w miejscu, gdzie nie był mile widziany i gdzie znamienita większość zebranych była gotowa poćwiartować go i spalić.
Mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Niemal ironiczne wydawało się to, że najpierw na własne życzenie zraził się wszystkim możliwym osobom, a teraz tego żałował. Być może był szalony, bo oczywiste wydawało się, że po wszystkim, co się wydarzyło, powinien był uciec z miasta, żeby ratować życie, ale jakoś nie mógł się na to zdobyć. To go irytowało, ale najpierw chciał porozmawiać z Carlisle’m. Myślał nad tym od jakiegoś czasu, ale teraz był tego absolutnie pewien – zwłaszcza po tym, jak spotkali się po raz pierwszy, nie zamieniwszy nawet słowa. Teraz wydawało mu się to istotne, chociaż z drugiej strony… Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że wampir bynajmniej nie powita go z entuzjazmem.
– Jeśli ktoś mnie w końcu zabije, to będzie twoja wina, Beatrycze… – mruknął pod nosem, jednocześnie uśmiechając się przy wypowiadaniu słowa kobiety, która lata temu doprowadziła go do szaleństwa. – Twoja i tej nieszczęsnej obietnicy. Gdybym nie powiedział, że będę się nim opiekować…
Lawrence westchnął. Narzekał, ale prawda była taka, że nigdy nie żałował wypowiedzianych tamtego pamiętnego dnia słów. Mimo wszystko nawet i bez obietnicy czułby zobowiązany, żeby jednak przejmować się Carlisle’m, tym bardziej, że wraz z Beatrycze mimo wszystko niecierpliwie czekali na dziecko. Jej śmierć zmieniała wszystko i rzucała cień na radość z pojawienia się owocu ich miłości, ale to nie zmieniało faktu, ze dziecko tak naprawdę nie było nic winne. Lawrence nie był pewien skąd to wie, ale coś podpowiadało mu, że powód śmierci Beatrycze jest zdecydowanie bardziej złożony i niekoniecznie musi mieć związek z porodem, który przecież przebiegł bez żadnych komplikacji. Jego żona nie powinna była wtedy umrzeć i był tego więcej niż pewien, nawet jeśli ta wiedza tak naprawdę niczego nie zmieniała, a Trycze wciąż pozostawała martwa.
Dziwne wrażenie bycia obserwowanym wyrwało go z zamyślenia. Lawrence wyprostował się i instynktownie poderwał głowę, koncentrując się na oknie salonu – a potem zamarł, kiedy spojrzenia jego i Carlisle’a się spotkały. Wampir zesztywniał, instynktownie pragnąc się wycofać, ale powstrzymała go świadomość, że poza jego synem, nikt jak na razie go nie zauważył. Teraz wszystko zależało od tego, czy Carlisle zdecyduje się powiadomić innych od jego obecności, czy też jednak podejmie inną decyzję, chociażby…
– Zaraz wracam – usłyszał; słowa te – przepełnione czułością – bez wątpienia były skierowane do Esme.
Nie słyszał odpowiedzi wampirzycy, to zresztą nie miało żadnego znaczenia. W końcu miał okazję do tego, żeby porozmawiać, ale teraz…
Ja po prostu się kiedyś zabiję, pomyślał, po czym wbił wzrok w ciemność, czekając na pojawienie się Carlisle’a.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa