Renesmee
Gabriel zasugerował powrót
do domu, co przyjęłam z ulgą. Niezręczna sytuacja między Isabeau a Dimitrem
to już było za dużo, poza tym w pamięci wciąż miałam propozycję Rufusa,
którą musiałam na spokojnie przemyśleć. Co więcej, po ucieczce Beau i wcześniejszym
występie Layli, usłyszałam kłótnie między Amunem i Benjaminem, którzy
mieli dwa odmienne zdania na temat tego, czy powinni zostać dłużej w Mieście
Nocy. Władający żywiołami wampir był zachwycony, ale jego stwórca stanowczo
sprzeciwiał się dalszemu przebywaniu w miejscu, gdzie panowały tak
niezwykłe zwyczaje, być może z obawy przed tym, że jego podopieczny
zdecyduje się go opuścić i pozostać wraz z nami. Tak czy inaczej,
wcale nie zdziwiło mnie, że w efekcie również Carlisle, Esme i Edward
zdecydowali się pójść z nami, dobrze wiedząc, że w wypełnionym gośćmi
domu Isabeau raczej nie będą mieli okazji, żeby odetchnąć.
Miałam
wiele wątpliwości, jeśli chodziło o reakcję i ucieczkę Isabeau, ale
Gabriel powstrzymał nas przed jakąkolwiek reakcją, przekonując, że Dimitr sobie
poradzi. Nie skomentowałam tego w żaden sposób, postanawiając mu zaufać,
bo i tak nie byłam pewna, co właściwie mogłabym zrobić w obecnej
sytuacji. Nie miałam nawet pojęcia, gdzie powinnam szukać Beau, poza tym
oczywiste było, że dziewczyna w tym momencie nie chciała oglądać żadnego
z nas na oczy. Bacząc na to, że po przemianie jej moce się rozwinęły,
lepiej było nie ryzykować, że dostanie szału i spróbuje kogokolwiek
zaatakować, może nawet nieświadomie. Po prostu potrzebowała czasu i to
wydawało się oczywiste, nawet jeśli nie dało się tego tak łatwo zaakceptować.
– Gdzie
jest Isa? – Alessia zadawała to pytanie regularnie, niemal przez całą drogę do
naszego domu. Tuliła się do mnie i chociaż widać było, że jest senna,
uparcie odmawiała sobie zamknięcia oczu.
– Nie mam
pojęcia, kochanie – powtarzałam uparcie za każdym razem – ale niedługo na pewno
do ciebie przyjdzie.
Nie byłam
pewna, czy Ali mi wierzyła, ale przynajmniej na kilka minut odpuszczała, aż
w końcu przysnęła w moich ramionach, jeszcze zanim przekroczyliśmy
zdobioną bramę, która prowadziła do sadu, gdzie usytuowany był nasz dom. Bez
słowa wyprzedziłam pozostałych i od razu zabrałam córeczkę na piętro, żeby
położyć ją do łóżka.
Lubiłam te
momenty, a teraz doceniałam je jeszcze bardziej, bo aż nazbyt dobrze
pamiętałam okres, kiedy dzieci nie było przy mnie. Do tej pory zdarzało się, że
czasami budziłam się w środku nocy i w pośpiechu wypadałam
z sypialni, żeby upewnić się, że maluchy wciąż śpią. Gabriel kilka razy
znajdował mnie w pokoiku Ali albo Damiena, zapatrzoną w ich spokojne
twarzyczki; nigdy tego nie komentował, tylko brał mnie w ramiona
i z powrotem zanosił z powrotem do sypialni, po czym
przypatrywał mi się tak długo, aż ponownie zasnęłam. To mimo wszystko czyniło
tamte wspomnienia bardziej znośnymi, chociaż i tak bezustannie towarzyszył
mi strach, którego chyba jeszcze długo nie miałam się wyzbyć.
Zorientowałam
się, kiedy reszta dotarła do domu, bo usłyszałam ciche głosy w salonie,
nie próbowałam jednak rozróżnić poszczególnych słów. Ułożyłam śpiącą Alessię
w łóżku i okrywszy ją kołderką, chciałam wstać, ale nie od razu się
na to zdobyłam. Niczym w transie, wyciągnęłam rękę, po czym odgarnęłam
Alessi ciemne włosy z twarzyczki. Czarne loki rozrzucone były na poduszce,
tworząc wokół jej głowy ciemną aureolę, która mocno kontrastowała z jej
mleczną, lekko zarumienioną skórą. Ali wciąż miała na sobie zieloną sukienkę,
ale nie miałam serca budzić jej jedynie po to, żeby zmusić do przebierania.
Usłyszałam
ciche kroki, a później ktoś wślizgnął się do pokoiku Alessi. Nawet się nie
odwróciłam, bo i bez tego rozpoznałam charakterystyczny zapach Gabriela.
Chwilę później ciepłe ramiona ukochanego owinęły się wokół mnie, kiedy wziął
mnie w ramiona, mocno do siebie przyciągając. Wtuliłam się w jego
tors, przytulając policzek do materiału białej koszuli; najwyraźniej już pozbył
się góry garnituru, co nawet mnie ucieszyło, bo zdecydowanie bardziej wolałam
mojego Gabriela, dość luźno podchodzącego do kwestii mody.
Ukochany
posadził mnie sobie na kolanach, żebym znalazła się jeszcze bliżej. Jego palce
wplotły się w moje włosy, kiedy zaś instynktownie uniosłam głowę, musnął
wargami moje czoło. Zadrżałam mimowolnie i chciałam musnąć wargami jego
usta, ale musiałam zadowolić się zaledwie krótkim pocałunkiem, bo na nic więcej
Gabriel mi nie pozwolił.
– No, no –
wymruczał z nutką rozbawienia. – Chyba nie przy Alessi, prawda? Poza tym…
To nie ty powiedziałaś mi coś na temat miłości i zapraszania gości? –
zapytał, odsłaniając w uśmiechu komplet śnieżnobiałych zębów.
– Chyba ja
– przyznałam niechętnie. – Zresztą nieważne. Tak też mi dobrze – stwierdziłam,
układając się wygodniej w jego ramionach i zamykając oczy.
Gabriel
zaśmiał się melodyjnie, nie kryjąc rozbawienia, po czym raz jeszcze ucałował
mnie we włosy. Jego dotyk miał w sobie coś kojącego, co momentalnie
pozwoliło mi się rozluźnić i sprawiło, że poczułam się trochę senna. Nie
na tyle, żebym chciała położyć się spać, ale Gabriel był na dobrej drodze, żeby
mnie uśpić; zawsze był w tym dobry i to niekoniecznie dlatego, że
miał łatwość w manipulowaniu cudzymi snami – po prostu mnie znał.
Wargi
Gabriela znalazły się tuż przy moich uchu, kiedy niby to przypadkowo musnął
ustami jego płatek. Zadrżałam i to trochę mnie otrzeźwiło, tym bardziej,
że z dołu doszło nas znaczące chrząknięcie. To, że Edward nie potrafił
lustrować naszych myśli, kiedy tego nie chcieliśmy, najwyraźniej nie
przeszkadzało mu w snuciu domysłów i to dość odważnych. Moim zdaniem
bywał trochę nadopiekuńczy, zwłaszcza, że już byłam mężatką, ale przynajmniej
sprowadził nas na ziemię, zanim ostatecznie zapomnielibyśmy o tym, że
przecież nie jesteśmy w domu sami.
– Może
lepiej zejdźmy na dół – zasugerował mi Gabriel, ujmując mnie za rękę i pomagając
mi wstać. Głos miał spokojny, ale jego rozbawiony uśmiech dał mi do
zrozumienia, że zachowanie mojego ojca go bawi. – Esme liczy na to, że coś
zagram na gitarze, a teoretycznie pannie młodej się nie odmawia, prawda?
Pokiwałam
jedynie głową, rozentuzjazmowana, bo uwielbiałam, kiedy mój ukochany grywał
i to niekoniecznie dla mnie. Rozdzieliliśmy się na korytarzu, bo Gabriel
chciał jeszcze zajrzeć do naszego pokoju, żeby wziąć gitarę, dlatego zeszłam do
salonu sama. Nieco zaskoczył mnie widok Layli, bo dziewczyna nie wracała
z nami z klifu, ale teraz siedziała na najbardziej oddalonym fotelu,
obie nogi przerzuciwszy prze oparcie; wzrok wbiła w płomień ogniska, które
sama musiała rozpalić na palenisku. Z niezwykłą uwagą przyglądała się
kominkowi, będącym idealną kopią tego, który znajdował się w rodzinnym
domu jej i Gabriela; chociaż miała prawo czuć się z tego powodu
nieswojo, bo wiedziałam, że sama wzmianka o Chianni przywoływała najgorsze
wspomnienia, dziewczyna w żaden sposób nie zdradzała negatywnych emocji,
a na mój widok uśmiechnęła się promiennie.
– Coś długo
was nie było? – zauważyła i mrugnęła do mnie porozumiewawczo. Gdyby nie
to, że nie byłyśmy same, a taka reakcja wydawała się dziecinna,
pokazałabym jej język. – Hej, chyba dobrze mi poszło, nie? Allegra zapewniała
mnie, że koniecznie muszę wziąć udział w obchodach, ale ja wcale nie była
taka pewna czy… – zmieniła temat, tym razem koncentrując się na swoim
niezwykłym występie.
– Byłaś
świetna, kochanie – przerwał jej Esme. Layla posłała jej uśmiech, dobrze
wiedząc, że wampirzyca nie była w stanie nikogo okłamać.
– Być może,
chociaż chyba wystraszyłam wam przynajmniej połowę gości weselnych –
stwierdziła, ale wciąż uśmiechała się. – No, może z paroma wyjątkami, ale
mimo wszystko…
– Wątpię,
żeby ktokolwiek miał ci to za złe – wtrącił się Edward, decydując się
odpowiedzieć w imieniu swoich przybranych rodziców. Esme rzuciła mu
ostrzegawcze spojrzenie, ale je zignorował, w zamian uśmiechając się do
wampirzycy znacząco. – No proszę, mamo, przecież oboje wiemy, że najchętniej
wróciłabyś do domu.
Esme mruknęła
coś w odpowiedzi, w pośpiechu odwracając wzrok i nie podejmując
tematu; mogłam się założyć, że gdyby nie była wampirzycą, jej policzki
zarumieniłyby się.
Przestałam
o tym myśleć, bo w tym momencie pojawił się Gabriel. Mimowolnie
uśmiechnęłam się na jego widok, po czym opadłam na kanapę, znacząco spoglądając
na miejsce u swojego boku. Nie musiałam długo go zachęcać do tego, żeby
usiadł koło mnie, chociaż poczułam się nieco niezręcznie pod czujnym
spojrzeniem Edwarda. Gabriel na szczęście okazał się bardziej rozsądny ode
mnie, bo zamiast peszyć się, po prostu objął mnie ramieniem, w jak
najbardziej niewinny sposób. Rozluźniłam się w jego ramionach, kiedy zaś
wyjął gitarę, wyciągnęłam rękę, żeby przesunąć palcami po gładkiej drewnianej
obudowie.
Gabriel
uśmiechnął się.
– Chcesz? –
zapytał, widząc błysk w moich oczach; czasami miałam wrażenie, że zna mnie
zdecydowanie zbyt dobrze.
– Nie wiem,
czy jeszcze pamiętam… – przyznałam z powątpiewaniem, ale przejęłam od niego
instrument, kiedy mi go podał. Kiedyś mnie uczył, jeszcze zanim dowiedziałam
się, że jestem w ciąży, dlatego nie byłam pewna, czy będę w stanie
przypomnieć sobie podstawy. – Czasami tęsknię za fortepianem – dodałam, nieco
niewprawnie potrącając palcami kilka strun; dźwięki ułożyły się w krótką melodię,
którą ewentualnie mogłam uznać za przyjemną dla ucha.
– Zawsze
mogę ci sprawić w prezencie, na przykład na urodziny. Co ty na to? –
Edward rzucił mi krótki uśmiech, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy
w tym momencie również myślał o momentach, kiedy zdarzało nam się
grać razem.
Jedynie się
uśmiechnęłam, po czym ponownie skoncentrowałam się na gitarze, starając się
ułożyć instrument tak, żeby jak najmniej mi przeszkadzał. Gabriel, który od
kilkunastu sekund w milczeniu obserwował moje starania, ostatecznie
zdecydował się nade mną zlitować i pomógł mi, jednocześnie ocierając się
ramieniem o moje własne. Obejrzałam się na ukochanego i uśmiechnęłam
się, pozwalając żeby ujął mnie za rękę i przypomniał, co powinnam zrobić
dalej, żeby wygrywane melodie zabrzmiały tak, jak mogłabym tego oczekiwać.
Muzyka
towarzyszyła mi odkąd tylko się urodziłam, dlatego szybko przypomniałam sobie
wszystkie lekcje gry na fortepianie oraz tę jedną sprzed kilku miesięcy, kiedy
Gabriel uczył mnie grać na gitarze. Szybko sprawdziłam, czy instrument jest
dobrze nastrojony (Gabriel go uwielbiał, dlatego mało prawdopodobne było, żeby
mogło być inaczej), po czym raz jeszcze uderzyłam w struny. Tym razem
kolejne dźwięki zabrzmiały dokładnie tak, jak tego chciałam, co przekonało mnie
do tego, żebym grała dalej. Nie znałam zbyt wielu utworów, ale pamiętałam nuty,
dlatego postarałam się odtworzyć „Kołysankę Belli” i chyba nawet mi się to
udało, chociaż miałam wiele wątpliwości, bo melodii było daleko do swojego
pierwowzoru. Mimo wszystko przynajmniej przez moment poczułam się jak w domu
i zdołałam zapomnieć o wszelakich problemach, łącznie z tym, że
wciąż martwiłam się o Isabeau.
Jeszcze
kiedy skończyłam, a ostatnie struny wciąż drżały, mimowolnie pomyślałam
o Aldero i Cameronie. Teoretycznie nie powinnam się o nich
martwić, bo pewnie byli z Mary, ale i tak poczułam się trochę
dziwnie, że nie zabraliśmy ich ze sobą, kiedy opuszczaliśmy klif. Westchnęłam
cicho i bez słowa oddałam Gabrielowi gitarę, nieco go zaskakując, ale
przynajmniej w żaden sposób nie skomentował tego, że nagle spochmurniałam.
– Ja też
martwię się o Beau. – Okazało się, że również Layla jest dobra w rozpoznawaniu
cudzych nastrojów. – Lubię Dimitra, więc mi go szkoda, ale i tak…
– To było
do przewidzenia. – Gabriel w zamyśleniu zaczął powtarzać ten sam układ
dźwięków. – Zastanawiałem się, czy go nie ostrzec, ale nie chciałem oceniać
Isabeau, nie dając jej nawet szansy na odpowiedź na to pytanie. Ale mam
wrażenie, że ona zawsze duchem była przy Drake’u, zwłaszcza po…
– Po tym na
klifie. Tak… – Layla wydęła usta. – To chyba kolejny dowód na to, że całą
trójką jesteśmy zdrowo pieprznięci, nie braciszku?
Gabriel
rzucił jej przenikliwe spojrzenie, nie zamierzając odpowiedzieć tak od razu.
W momentach, kiedy wraz z Laylą nawiązywali do swojej przeszłości,
zwykle czułam się niezręcznie, mając dziwne wrażenie, że nawet gdybym chciała,
nie byłabym w stanie im pomóc. To było coś, co należało jedynie do tej
dwójki – coś intymnego, jak i ich żałoba, kiedy omal nie stracili Isabeau
– a ja w tamtych momentach byłam zbędna. Wiedziałam, że to kiepski
sposób myślenia, bo Gabriel mnie nie odsuwał, ale i tak czułam się w taki
sposób, dlatego zdecydowałam się milczeć i pozwalać im mówić.
– Hm,
zależy, co masz na myśli, sis… –
Gabriel zmarszczył brwi. – Słabość do przeszłości? Nie wydaje mi się, żeby to
było coś, czego któregokolwiek z nas miałoby się obawiać… Może się mylę? –
zapytał, nie spuszczając z niej wzroku.
– Nie. Ale
tobie, braciszku, wspomnienia nie zabraniają żyć. To jest ta subtelna różnica –
zauważyła, wbijając wzrok w ogień. Jej błękitne oczy były dziwnie
zamglone. – Czasami mam wrażenie, że… A zresztą nieważne – ucięła, nagle
otrząsając się z zamyślenia i kątem oka spoglądając na mnie oraz na
moich bliskich.
– Layla…
Dziewczyna
potrząsnęła głową, dając nam do zrozumienia, żeby nie dążyć tematu. Gabriel
zamknął usta, rezygnując z dalszego wypytania jej, po czym na powrót
skoncentrował się na gitarze, zgrabnie przechodząc z niewiele związanych
ze sobą dźwięków do melodii w której rozpoznałam balladę, której słowa
ułożył dla mnie w Volterze. Zamknęłam oczy, mając nadzieję, że dzięki temu
wyrzucę z pamięci rozmowę rodzeństwa, ale okazało się, że nie jestem
w stanie; nie tak łatwo było zignorować wzmianki o przeszłości, tym
bardziej, że aż nazbyt dobrze znałam historię Licavolich. Ich przeszłość była
burzliwa i w porównaniu z moją własną. Wręcz niesprawiedliwe
wydawało się to, że w porównaniu z nimi, spotkało mnie więcej
szczęścia nim sobie zasłużyłam, ale przecież nie byłam w stanie zrobić niczego,
żeby jakoś to zmienić.
Spojrzałam
na Laylę. Dziewczyna siedziała w bezruchu, wciąż wpatrując w ogień
i sprawiając, że płomienie w kominku strzelały jeszcze wyżej, tworząc
jakieś fantazyjne wzory. Przypomniałam sobie, jak kiedyś, prowadząc mnie
i Carlisle’a na pierwsze spotkanie z Rufusem, zadała mi dość osobiste
pytanie, jeśli chodziło o związek mój i jej brata. Teraz pomyślałam
o tym i z westchnieniem uprzytomniłam sobie, że najwyraźniej ta
kwestia wciąż nie dawała jej spokoju. Jej relacje z Rufusem wciąż
pozostawały nieokreślone, bo Layla nie była zdolna do tego, żeby zawierzyć
swoich emocjom i komukolwiek w pełni zaufać. Ojciec mocno ją
skrzywdził, a przeszłość pozostawiła trwały ślad na jej duszy, nawet po
ponad pięciuset latach nie pozwalając jej zaznać szczęścia. Chociaż próbowałam,
nie potrafiłam wyobrazić sobie tego, jak dziewczyna musiała się czuć;
wyobraźnia najzwyczajniej w świecie mnie zawiodła, ale może tak było
lepiej, bo pewnych rzeczy lepiej było nie doświadczyć w życiu.
– Tak swoją
drogą, to on nie odrywał od ciebie wzroku – odezwał się nagle Gabriel,
wyrywając mnie z zamyślenia. Layla również wzdrygnęła się i spojrzała
na swojego brata mało przytomnie. – Rufus. Kiedy tańczyłaś, cały czas ci się
przypatrywał… Pomyślałem, że powinnaś o tym wiedzieć – przyznał nieco
niechętnie, ale wysilił się na uśmiech.
– Ach, tak…
– Layla zamrugała, zaskoczona tą informacją. – Więc przyszedł… Hm, dzięki –
dodała pozornie obojętnym tonem, ale w jej głosie coś się zmieniło.
Spojrzałam
na Gabriela i posłałam mu niepewny uśmiech. Odwzajemnił go, dobrze
interpretując ten gest; byłam mu wdzięczna, że przynajmniej dla Layli starał
się zapomnieć o wszystkich tych momentach, kiedy Rufus mu podpadł. Jasne,
miał wiele powodów, żeby chcieć skręcić naukowcowi kark, ale przynajmniej
starał się nad sobą panować, przez wzgląd na mnie i na swoją siostrę.
Zwłaszcza dla Layli naukowiec wydawał się być bardzo ważny, chociaż nie
przyznawała tego nawet przed sobą; tak czy inaczej wzajemnie się potrzebowali
i Gabriel musiał być tego w pełni świadomy.
Zapadła
cisza, ale nie było w niej niczego uciążliwego, jak mogłabym podejrzewać.
Gabriel bawił się moimi włosami i jednocześnie wolną ręką wciąż wygrywał
na gitarze kolejne takty znajomej mi ballady. Esme słuchała go jak urzeczona, sporadycznie
zerkając w stronę zamyślonej Layli albo obserwującego nas Edwarda.
Carlisle z kolei przez cały czas obejmował Esme, wpatrując się w ciemność
za oknem. Sama nie byłam pewna, jak powinnam się w tej sytuacji czuć, ale
jedna rzecz wydawała mi się oczywista.
Byliśmy
razem – nic więcej nie miało znaczenia.
Lawrence
Lawrence oparł się o pień
najbliższego drzewa, obserwując. Doskonale widział światło bijące z salonu
domu, który należał do jego prawnuczki i jej męża. I bez
tego zresztą wiedział, że Renesmee i jej rodzina są w domu, bo
przecież doskonale widział, kiedy zdecydowali się wrócić. Obserwował ich od
momentu ślubu na klifie – przecież nie mógł sobie odpuścić pojawienia się na
uroczystości, która dotyczyła jego jedynego syna. Co prawda za życia nie brał
pod uwagę tego, że na ślub Carlisle’a przyjdzie, ukrywając się w lesie,
ale mimo wszystko… Cóż, na pewno nie był na tyle głupi, żeby pojawić się
w miejscu, gdzie nie był mile widziany i gdzie znamienita większość
zebranych była gotowa poćwiartować go i spalić.
Mimowolnie
uśmiechnął się pod nosem. Niemal ironiczne wydawało się to, że najpierw na
własne życzenie zraził się wszystkim możliwym osobom, a teraz tego
żałował. Być może był szalony, bo oczywiste wydawało się, że po wszystkim, co
się wydarzyło, powinien był uciec z miasta, żeby ratować życie, ale jakoś
nie mógł się na to zdobyć. To go irytowało, ale najpierw chciał porozmawiać
z Carlisle’m. Myślał nad tym od jakiegoś czasu, ale teraz był tego
absolutnie pewien – zwłaszcza po tym, jak spotkali się po raz pierwszy, nie
zamieniwszy nawet słowa. Teraz wydawało mu się to istotne, chociaż z drugiej
strony… Nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że wampir bynajmniej nie
powita go z entuzjazmem.
– Jeśli
ktoś mnie w końcu zabije, to będzie twoja wina, Beatrycze… – mruknął pod
nosem, jednocześnie uśmiechając się przy wypowiadaniu słowa kobiety, która lata
temu doprowadziła go do szaleństwa. – Twoja i tej nieszczęsnej obietnicy.
Gdybym nie powiedział, że będę się nim opiekować…
Lawrence
westchnął. Narzekał, ale prawda była taka, że nigdy nie żałował wypowiedzianych
tamtego pamiętnego dnia słów. Mimo wszystko nawet i bez obietnicy czułby
zobowiązany, żeby jednak przejmować się Carlisle’m, tym bardziej, że wraz
z Beatrycze mimo wszystko niecierpliwie czekali na dziecko. Jej śmierć
zmieniała wszystko i rzucała cień na radość z pojawienia się owocu
ich miłości, ale to nie zmieniało faktu, ze dziecko tak naprawdę nie było nic
winne. Lawrence nie był pewien skąd to wie, ale coś podpowiadało mu, że powód śmierci
Beatrycze jest zdecydowanie bardziej złożony i niekoniecznie musi mieć
związek z porodem, który przecież przebiegł bez żadnych komplikacji. Jego
żona nie powinna była wtedy umrzeć i był tego więcej niż pewien, nawet
jeśli ta wiedza tak naprawdę niczego nie zmieniała, a Trycze wciąż
pozostawała martwa.
Dziwne
wrażenie bycia obserwowanym wyrwało go z zamyślenia. Lawrence wyprostował
się i instynktownie poderwał głowę, koncentrując się na oknie salonu –
a potem zamarł, kiedy spojrzenia jego i Carlisle’a się spotkały.
Wampir zesztywniał, instynktownie pragnąc się wycofać, ale powstrzymała go
świadomość, że poza jego synem, nikt jak na razie go nie zauważył. Teraz
wszystko zależało od tego, czy Carlisle zdecyduje się powiadomić innych od jego
obecności, czy też jednak podejmie inną decyzję, chociażby…
– Zaraz
wracam – usłyszał; słowa te – przepełnione czułością – bez wątpienia były
skierowane do Esme.
Nie słyszał
odpowiedzi wampirzycy, to zresztą nie miało żadnego znaczenia. W końcu
miał okazję do tego, żeby porozmawiać, ale teraz…
Ja po
prostu się kiedyś zabiję, pomyślał, po czym wbił wzrok w ciemność,
czekając na pojawienie się Carlisle’a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz