Kristin
♪ Within Tempation – „Where is the edge”
Kristin? Kris, chodź tutaj!
Kristin
zmarszczyła brwi, słysząc mentalne nawoływanie… Dylana. Zesztywniała cała i rozejrzała
się dookoła, starając się udawać, że nic takiego się nie wydarzyło. Co prawda
po ucieczce Isabeau i tym, jak Dimitr ruszył za nią, zrobiło się małe
zamieszanie, więc nikt nie zwracał na nią uwagi, ale wolała być ostrożna.
Wzrok
dziewczyny machinalnie powędrował w stronę Layli, która dołączyła do
swoich bliskich krótko po nieszczęsnych oświadczynach i teraz rozmawiała
cicho z Gabrielem. Nawoływanie Dylana stało się bardziej uciążliwe i cięższe
do zignorowania, zupełnie jakby telepata w ten sposób chciał jej dać do
zrozumienia, że ma nawet słowem nie wspomnieć dziewczynie o jego
obecności. Zdezorientowana Kristin zmarszczyła brwi i z niedowierzaniem
pokręciła głową. Nie miała pojęcia, co z tą dwójką jest nie tak, ale chyba
coś musiało być na rzeczy, skoro po dwóch tygodniach nieobecności Dylan
pojawiał się jak gdyby nigdy nic i chciał widzieć się z nią, a nie
z Laylą – coś musiało być na rzeczy, chociaż nie była pewna, czy oby na
pewno chciała się w to mieszać.
Zważając na
każdy swój kolejny krok, Kristin zaczęła się wycofywać. Zarówno Licavoli, jak i Cullenowie
nie zwracali na nią uwagi, więc było to tom prostsze, a przynajmniej tak
jej się wydawało do momentu, kiedy nie podchwyciła pytającego spojrzenia Theo.
Jedynie on tak naprawdę się nią niezależnie od sytuacji przyjmował i zwykle
przyjmowała to z wdzięcznością, chociaż nigdy wprost nie podziękowała mu
za to, że darzy ją jakikolwiek uczuciem, tym razem jednak wolałaby, żeby ją
zignorował.
– Gdzie
idziesz? – zapytał ją cicho, prawie bezgłośnie. Przysunął się bliżej, tak, że
teraz prawie stykali się ramionami. – Wszystko gra?
Starając
się nie okazywać po sobie żadnych emocji, Kristin przeczesała palcami ciemne
włosy, po czym odrzuciła je na plecy. Na jej ustach pojawił się nikły uśmiech,
kiedy zauważyła z jaką uwagą wampir obserwował każdy jej gest; w takich
momentach był uroczy.
– Kobiece
sprawy – odparła wymijająco, posyłając mu najpiękniejszy ze swoich uśmiechów.
No cóż, poniekąd była to prawda, jeśli oczywiście nie myliła się w kwestii
intencji Dylana. – Jesteś lekarzem. Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć, prawda?
– dodała z nutką złośliwości, nie mogąc powstrzymać się przed byciem sobą.
– Ach… –
Momentalnie się wycofał, dokładnie tak, jak mogła się tego spodziewać. „Kobiece
sprawy” zawsze działały, kiedy trzeba było się pozbyć mężczyzny. – Wróć szybko
– rzucił jeszcze, ale przynajmniej pozwolił jej odejść.
Mrugnęła do
niego porozumiewawczo i spokojnym krokiem ruszyła przed siebie, kierując
się w stronę ściany lasu. Cały czas czuła na sobie spojrzenie Theo i ledwo
powstrzymała się od tego, żeby się na niego nie obejrzeć. Czuła się przy nim
dobrze, poza tym – cholera, Diana padłaby, gdyby już nie była martwa – chyba
naprawdę się zakochała, chociaż nawet jej ta myśl wydawała się nieprawdopodobna.
Theo na początku ją irytował, zwłaszcza, że traktowała go jako uciążliwą
istotę, która próbuje z niej zrobić szaloną morderczynię, która nawet nie
pamięta swoich czynów; teraz widziała, że się myliła, bo chyba jedynie jemu
zawdzięczała zdrowe zmysły – w innym wypadku już dawno dostałaby szału,
gdyby dalej siedziała w tamtej celi. Poza tym to było urocze, że
ktokolwiek się nią przejmował; nie przywykła do tego, skoro przez całe życie
musiała radzić sobie sama, pozbawiona jakiegokolwiek wsparcia.
No i jeszcze
to, co zdarzało im się robić czasami w sypialni…
Rozluźniła
się, kiedy otoczyły ją drzewa. Instynktownie zaczęła nasłuchiwać, próbując
wychwycić jakikolwiek ślad Dylana, ale to okazało się trudniejsze niż mogłaby
przypuszczać. Chłopak zawsze był dobry w wykorzystywaniu swoich zdolności,
poza tym cichy i nieśmiały wypracował do perfekcji zdolność ukrywania
swojej obecności. Przynajmniej Kristin kojarzyła go jako cichego i nieśmiałego,
bo tak zachowywał się na początku, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że
uczucie do Layli zmieniło go – i to niekoniecznie w pozytywny sposób.
Dylan?,
zapytała, wykorzystując częstotliwość przekazywania myśli, którą kiedyś
opracowali dla bezpieczeństwa, zwłaszcza, że rodzeństwo Layli cały czas
próbowało odnaleźć siostrę. Pomijając ją, Laylę, Dianę, Williama i Dylana,
nikt inny nie potrafił komunikować się w ten sposób. Dylan,
gdzie jesteś? Nie mam ochoty na jakieś idiotyczne gierki, więc jeśli zaraz się
nie pojawisz…, zagroziła, ale nie miała okazji dokończyć, bo doszedł ją
cichy ruch nad jej głową. Natychmiast spojrzała w górę, wprost w gęstą
siatkę gałęzi i liści – i to akurat w momencie, kiedy przemknęła
między nimi ciężka postać. Kristin skrzywiła się, kiedy posypał się na nią grad
naruszonych sosnowych igiełek; zasłoniła oczy i przez to nie od razu
zarejestrowała moment, kiedy Dylan zsunął się z gałęzi na ziemię, nagle
materializując się tuż przed nią.
– Cześć,
Kristin – przywitał się i zabrzmiałoby to niemal pogodnie, gdyby nie wyraz
jego twarzy.
Kristin
wywróciła oczami, nie kryjąc irytacji. Strzepała z siebie liście, ale
czuła, że i tak kilka „leśnych pamiątek” zostało w jej czarnych,
gęstych włosach. Spojrzała na Dylana, dopiero po chwili będąc w stanie
dokładniej mu się przyjrzeć i ocenić, że zmienił się przez ostatnie
tygodnie. Dawno go nie widziała, ale wampirza pamięć była idealna, dlatego
niemożliwe było, żeby tak po prostu mogła go zapomnieć.
Pierwsze,
co wyrzuciło jej się w oczy, to jego blada cera. Była pewna, że Dylan nie
zmienił się w wampira, tak jak Isabeau czy Rufus, ale mimo wszystko
alabastrowy odcień jego skóry był czymś nienaturalnym. Rude włosy, teraz
sięgające ramion, miał zmierzwione i poplątane, ubranie zaś prezentowało
się jeszcze marniej, chociaż to wydawało się być niemożliwe. Jego szmaragdowe
oczy lśniły, a w mroku wydawały się jeszcze większe; jedynie one
wyglądały tak samo, chociaż Kristin nie dostrzegła w spojrzeniu
nieśmiertelnego typowej dla niego łagodności. Coś jego wzrok ją niepokoiło –
prawdopodobnie właśnie to, że nie potrafiła określić targających nim emocji –
ale starała się o tym nie myśleć.
W zasadzie
wyglądało tak, jakby Dylan całe minione tygodnie spędził w lesie i to
na dodatek stroniąc od polowań. To odkrycie wytrąciło ją z równowagi,
wręcz doprowadzając do szału.
– Cześć –
wymamrotała z opóźnieniem. – Hej, możesz mi powiedzieć, co ty takiego
odpieprzasz? Znikasz na tyle czasu, a teraz pojawiasz się i to
jeszcze w środku lasu… Dylan, serio nie obchodzi mnie, co jest z tobą
i Layla, ale nie pomyślałeś sobie może, że ktoś mógłby odchodzić od
zmysłów? – naskoczyła na niego, jak zwykle zachowując się w absolutnie
impulsywny sposób.
– Kristin…
– O dziwo, na ustach nieśmiertelnego pojawił się cień uśmiechu. – Mam
przez to rozumieć, że którekolwiek z was się o mnie martwiło? – zapytał
z lekkim rozbawieniem, ale w jego głosie słychać było powątpienie.
– A co
w tym dziwnego? – żachnęła się, odsuwając się instynktownie. Dylan chwycił
ją za nadgarstki, ale zwolnił uścisk, kiedy tylko spróbowała wyszarpnąć ręce.
Nie wiedziała dlaczego, ale coś w nim ją przerażało. – Dylan, zapominasz
jak wiele czasu spędziliśmy w piątkę. Teraz na dodatek nie ma Diany, ale
to oczywiste, że ja, Layla…
– Layla…
Layla o mnie pytała? – przerwa jej i tym razem zabrzmiał absolutnie
poważnie, zupełnie jakby imię dziewczyny podziałało na niego niczym kubeł
lodowatej wody. – Bądź ze mną szczera, Kristin – dodał, jakby w ogóle
planowała zachować się jakkolwiek inaczej.
Kristin
spojrzała na niego, lekko mrużąc oczy. Nagle zwątpiła w to, czy oby na
pewno dobrze zrobiła, kiedy zdecydowała się z nim spotkać, ale teraz było
już zbyt późno, żeby mogła spróbować się wycofać. Nie rozumiała dlaczego, ale
już nie czuła się przy Dylanie zbyt dobrze. Wydawał jej się nie tylko
odmieniony, ale i mroczny, kiedy zaś odważyła się sprawdzić jego aurę,
serce omal jej nie stanęło. Zwykle łagodny, błękitny
blask, który otaczał chłopaka, teraz przypominał czarną smołę, przyprawiając ją
o dreszcze. Oczywiście, wiedziała, że jej własna aura jest poprzecinana
czarnymi pasmami, zdradzającymi zachodzące w jej organizmie przemiany, ale
w przypadku Dylana przekraczało to wszelakie normy i sama już nie
była pewna, co powinna o tym myśleć.
Chciała się
odsunąć, ale miała świadomość tego, że Dylan cały czas ją obserwuje, dlatego
spróbowała nad sobą zapanować. Instynkt podpowiadał jej, że powinna uciekać,
ale sama nie była pewna dlaczego. To wciąż był ten sam Dylan, którego znała,
dlatego jej własne pragnienia i wątpliwości wydawały się bezsensowne.
– Lepiej
powiedz mi, dlaczego tak nagle chciałeś się ze mną spotkać – odezwała się,
biorąc się w garść i przechodząc do rzeczy. – Powinnam zaraz wracać,
zanim Theo zacznie się niepokoić. Bywa nadopiekuńczy – wyjaśniła, bo to
poniekąd była prawda, a zarazem idealna wymówka.
– Ach, więc
między wami to już na poważnie? – Rzucił jej przenikliwe spojrzenie. – Zresztą
nieważne. Powiedz mi, czy Layla powiedziała wam, co takiego wydarzyło się dwa
tygodnie temu? – zapytał wprost, całkiem ją zaskakując.
– A co
takiego miało się wydarzyć? – Kristin wsparła obie dłonie na biodrach. – O ile
mi wiadomo, odpieprzyło ci i uciekłeś, nie mówiąc ani słowa o tym,
gdzie i na jak długo idziesz. Zadręczała się, a ty…
Przerwał
jej, wybuchając gorzkim, pozbawionym wesołości śmiechem. Kristin poczuła, że
włoski na ramionach i karku stają jej dęba; instynktownie napięła mięśnie i przyczaiła
się, gotowa do skoku i ewentualnej obrony, gdyby Dylan z jakiegoś
powodu spróbował ją zaatakować.
Dylan
powoli wypuścił powietrze z płuc. Jego zielone oczy spoczęły na niej;
wciąż miały swój naturalny kolor i było w tym coś uspokajającego, ale
dziewczyna wciąż miała wrażenie, że w każdej chwili dostrzeże w nich
niepokojące, czerwone błyski. Obiecała sobie, że wtedy po prostu się oddali,
niezależnie od tego, co nieśmiertelny miał jej do powiedzenia.
– Kristin,
czy ty naprawdę nie widzisz, że Layla nie jest już taka jak kiedyś? Gra na
naszych emocjach, nawet tobie nie mówi prawdy… – Chciała zaprotestować, ale
uciszył ją spojrzeniem. – Bądźmy szczerzy, Kris. Zostawiła cię w tamtym
więzieniu i zniknęła, kiedy jej potrzebowałaś. Teraz masz Theo, więc nie
masz już do niej żadnych pretensji, ale to nie zmienia faktu, że zachowała się
jak egoistka – przypomniał jej.
– O ile
mi wiadomo, żadne z was nie pofatygowało się nawet mnie odwiedzić –
przypomniała obojętnym tonem, nie chcąc zdradzić tego, jak bardzo ją to
zraniło. – Co więcej, to ty mnie złapałeś, Dylan.
– Tak, ale
cię nie zostawiłem. Ja po prostu… – zaczął i urwał, uświadamiając sobie,
że nie może nawet jej powiedzieć, że do niej zaglądał. – No dobrze, żadne z nas
nie zachowało się w porządku. Ale ja przynajmniej nigdy cię nie okłamałem,
Kristin. – Podszedł do niej bliżej, chociaż spróbowała się cofnąć. – Czy Layla
powiedziała ci, że ten jej kochany naukowiec omal nie zabił mnie w podziemiach?
Jakoś nie sądzę. Czy powiedziała ci, co takiego robiła, kiedy wszyscy
narażaliśmy życie w mieście? Sądząc po twojej minie, nie masz zielonego
pojęcia, co takiego twoja przyjaciółka robi za twoimi plecami. Czyżby nikt nie
powiedział ci, że kiedy nikt nie patrzy, nasza rzekomo zraniona sierotka
pieprzy się na prawo i lewo z…
– Przestań!
– przerwała mu ostro. – Przestań obrażać Laylę. Dylan, co z tobą nie tak?
– zapytała gniewnie. – Nie poznaję cię. Wcześniej skręciłbyś kark każdemu, kto
źle wyraziłby się o Lay, ale teraz…
– Bo teraz
naprawdę ją poznałem. – Dylan zacisnął usta w wąską linijkę. – Mnie
również to boli, Kristin. Kocham ją… Wiesz o tym, prawda? Ale Layla… Mam
wrażenie, że to nie jej wina. Mam wrażenie, że to on ją niszczy.
Kristin
zawahała się.
– On, czyli
Rufus? – wyszeptała, uważnie obserwując twarz chłopaka. W odpowiedzi na
imię nieśmiertelnego, przez twarz Dylana przebiegł cień. – Ja… Dylan, proszę
cię. Po prostu odpuść i pozwól jej żyć. Proszę – powtórzyła, patrząc na
niego niemal błagalnie. – Wiesz, że nigdy o nic nie prosiłam, prawda? Z natury
jestem cholerną egoistką, ale wydaje mi się, że komu jak komu, ale Layli należy
się przynajmniej trochę szczęścia. Wiem i jest mi przykro, że ciebie
odrzuciła, ale to nie znaczy, że…
– Przykro!
– prychnął z niedowierzaniem. – Kristin, czy ty w ogóle słyszysz, co
takiego do mnie mówisz? Co takiego mi po tym, że tobie jest przykro? – zapytał
retorycznie, nie szczędząc sobie goryczy i sarkazmu.
Dziewczyna
zmarszczyła brwi. Miała wrażenie, że ta rozmowa prowadzi do nikąd, poza tym
czuła się coraz bardziej nieswojo. Dylan ją przerażał i miała wrażenie, że
jest na granicy wytrzymałości. Współczuła mu, ale zdawała sobie sprawę z tego,
że niezależnie od tego, co by powiedziała, nie byłby w stanie mu pomóc.
Przecież nie miała wpływu na to, że Layla nie potrafiła z nim być, poza
tym nie były ze sobą aż na tyle blisko, żeby siostra Gabriela z czegokolwiek
jej się zwierzała. Tym bardziej nie potrafiła pojąć, dlaczego chłopak przyszedł
właśnie do niej, skoro nie mogła mu pomóc.
– Dylan,
przejdź do rzeczy – ponagliła go, decydując się przejąć kontrolę nad sytuacją.
– Pojawiłeś się po dwóch tygodniach i wołasz mnie, żeby nawijać na temat
tego, jak bardzo jesteś nieszczęśliwy? Nie wydaje mi się, dlatego albo przejdź
do rzeczy i powiedz, czego ode mnie chcesz, albo po prostu dajmy sobie
spokój – powiedziała stanowczo, nie zamierzając udawać, że ta rozmowa napawa ją
entuzjazmem.
Dylan wbił w nią
wzrok, nie kryjąc rozczarowania. Wytrzymała jego spojrzenie; bez wahania
spojrzała mu w oczy i przez kilka sekund toczyli niewerbalno walkę na
spojrzenia, którą ostatecznie on przegrał, niechętnie odwracając wzrok.
– Kristin,
pamiętasz, kiedy byliśmy razem w piątkę? To był fajny okres, prawda? –
zapytał znienacka, raptownie łagodniejąc.
– Oczywiście,
że pamiętam – zapewniła, po czym spojrzała na niego z rezerwą. – Dlaczego
miałoby być inaczej? Co prawda czasami nam odwalało i do tej pory
pamiętam, jak Lay dała nam popalić za to, że omal nie zabiliśmy Carlisle’a, ale
poza tym…
– Tak, też
to pamiętam. – Na jego ustach pojawił się blady uśmiech. – Gdybym nie
przyszedł, pewnie by was pozabijała. A tak łagodniała, ledwo tylko
położyłem jej dłonie na ramionach – westchnął i wbił wzrok w przestrzeń.
– Powiedz mi, Kris, co takiego się od tamtego czasu zmieniło?
Spojrzała
na niego i również westchnęła, nie mając pojęcia, jak powinna mu
odpowiedzieć. W końcu podeszła do najbliższego drzewa i – nie dbając o to,
że na sobie ma wieczorową sukienkę – lekko wskoczyła na wyglądającą na
wystarczająco solidną gałąź. Zachęcająco poklepała miejsce obok siebie, a Dylan
po chwili zawahania do niej dołączył.
– Wiesz,
chyba dość sporo. W zasadzie kiedy tutaj przyszliśmy, zmieniło się
wszystko – przyznała, nie potrafiąc go okłamywać.
– To
miejsce… – Dylan rozejrzał się dookoła. – Czasami chciałbym stąd odejść. No
wiesz, wrócić do tego, co mieliśmy wcześniej, ale…
– Ale potem
przypominasz sobie, że to niemożliwe – przerwała mu. – Tak, też to znam. Do tej
pory trafia mnie, kiedy przypominam sobie te wszystkie teorie na temat tego kim
jesteśmy… No i kiedy myślę o tym, że jest nam pisana śmierć.
Jedynie
mruknął coś w odpowiedzi, dlatego pośpiesznie zamilkła, uprzytomniając
sobie, że to w istocie nienajlepszy dobór tematów, skoro jakkolwiek łączy
się z Rufusem. Wolała go nie prowokować, skoro przynajmniej względnie
wydawał się dojść do siebie. Teraz musiała zadbać o to, żeby zachował
spokój, ale nie była pewna, czy to oby na pewno będzie takie proste. Dylan –
podobnie jak i każde z nich – był nieprzewidywalny, a panowanie
nad nastrojami przychodziło mu z trudem.
Poza tym –
co było najgorsze i piękne jednocześnie – Dylan był zakochany, a to w połączeniu
z odrzuceniem i zazdrością mogło skończyć się różnie.
Przez kilka
minut siedzieli w milczeniu i to było nawet przyjemne. Kiedy jeszcze podróżowali
w piątkę – albo raczej ukrywali się, nie mając pojęcia, co takiego się z nimi
dzieje – mało czasu spędzała z Dylanem i Laylą, bo ci zwykle
przebywali razem, ale teraz czuła się przy chłopaku dobrze. Z wahaniem
położyła mu głowę na ramieniu i odetchnęła, kiedy jej nie odepchnął. W jednym
akurat Dylan miał rację, bo ona naprawdę tęskniła za tym, co było kiedyś,
chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to już nie wróci.
Kristin
westchnęła w duchu. Mimo wszystko zaczynała się martwić o Dylana, tym
bardziej, że teraz tym bardziej była świadoma tego, jak bardzo chłopak się
zmienił. Czuła, że ich aury się przenikają; ta Dylana przypominała lodowaty
podmuch wiatru, który przyprawiał ją o dreszcze i powodował, że
momentalnie robiło jej się zimno. Jednocześnie pragnęła się odsunąć i robiła
wszystko, byleby nie poddać się temu instynktownego pragnieniu, bo w ten
sposób mogła co najwyżej Dylana rozdrażnić, a tego nie chciała. Przecież
nie robił jej nic złego, dlatego starała się zrobić wszystko, byleby okazać mu
przynajmniej trochę zaufania – i mieć nadzieję, że nie przyjdzie jej za to
zapłacić w jakiś przykry sposób.
Łatwo było
stracić poczucie czasu, ale Kristin nie zamierzała sobie na to pozwolić. Powoli
wyprostowała się i mimowolnie obejrzała się w stronę, gdzie znajdował
się klif. Nie była pewna, jak daleko od tego miejsca odeszli, ale wiedziała, że
gdyby Theo chciał ich znaleźć, przyszłoby mu to z łatwością. Nie miała
niczego na sumieniu, ale wiedziała, że Dylan nie bez powodu chciał pozostać w ukryciu,
dlatego postanowiła mu to ułatwić.
– Naprawdę
powinnam już wracać – stwierdziła, prostując się. – Trzymasz się jakoś? –
dodała, spoglądając na niego z powątpieniem.
Wysilił się
na uśmiech, ale wyszło mu to dość opornie. Kristin udała, że niczego nie
dostrzega.
– Jasne –
zapewnił, ale bez przekonania. – Dzięki, Kris i… Nie mów nikomu, że mnie
widziałaś, okej? – poprosił.
– Pewnie
nie uwierzysz, ale dało się domyśleć, że wolisz pozostać w cieniu –
sarknęła, wywracając oczami. – Mimo wszystko nie rozumiem tego. Jak długo
będziesz jeszcze w tym trwał?
– Wiesz… –
Minęła dłuższa chwila, zanim zdecydował się jej odpowiedzieć. – Muszę
przemyśleć pewne rzeczy. Nie jestem nawet pewien, czy wiem, co powinienem
zrobić i… – Wzruszył ramionami. – Mogę ci obiecać, że dowiesz się pierwsza,
kiedy coś postanowię.
Pokiwała
głową i zsunęła się z miejsca, lekko lądując na trawie. Wyprostowała
się i poprawiła tren sukienki, po czym powoli odwróciła się w stronę
drzewa na którym wciąż siedział Dylan. Chłopak zastygł w bezruchu i teraz
beznamiętnym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń, intensywnie nad czymś
myśląc. Kristin zaczęła się nawet zastanawiać nad tym, czy chłopak jeszcze
zdaje sobie sprawę z tego, że jeszcze nie odeszła i czy w ogóle
pamięta, że rozmawiali, ale szybko przestała się nad tym zastanawiać. Planowała
odejść, ale coś ją powstrzymało i jeszcze przez kilka sekund przypatrywała
mu się, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak.
Raz jeszcze
zlustrowała wzrokiem twarz nieśmiertelnego, najbardziej skupiając się na jego
szmaragdowych tęczówkach. Nie potrafiła tego opisać, ale coś w jego
spojrzeniu nie dawało jej spokoju, napawając najgorszymi przeczuciami, ale
uparcie nie pozwalała sobie na to, żeby dopuścić którekolwiek z nich do
świadomości.
– Dylan? –
rzuciła jeszcze, zanim zdążyła się zastanowić. Chłopak spojrzał na nią i skinął
zachęcająco głową, dając jej do zrozumienia, że ma mówić dalej. – Nie zrobisz
niczego głupiego, prawda?
–
Oczywiście, że nie. – Kolejny sztuczny uśmiech. – Idź już, Kristin.
Skinęła
głową i odeszła nic więcej nie mówiąc; mimo najszczerszych starań, nie
była w stanie mu uwierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz