Layla
Spokój wydawał się czymś
nienaturalnym. Layla tym bardziej czuła się nieswojo, bo wspomnienia walki
i gwałtowności na placu, wciąż pozostawały żywe i obecne w jej
pamięci. Kiedy zamykała oczy, raz jeszcze widziała wszystko to, co wydarzyło
się w ciągu minionej nocy. Teraz musiało być blisko wschodu, o ile
słońce jeszcze nie pojawiło się na niebie. Ciężko było to stwierdzić, bowiem
w salonie w Niebiańskiej Rezydencji panował półmrok i jedynie
ogień w kominku pozwalał na zobaczenie czegokolwiek.
Cisza miała
w sobie coś dobijającego. Poza trzaskiem płomieni, Layla słyszała jedynie
przyśpieszone oddechu i bicie serc tych, którzy mogli pozwolić sobie na
nazywanie siebie żywymi. Wampiry trwały w bezruchu, jak zwykle idealnie
naśladując posągi. Było w tej umiejętności coś niepokojącego, ale Layla
już dawno przestała czuć się z tego powodu nieswoje, jej myśli zresztą
były zbyt poplątane, żeby mogła się na czymkolwiek skoncentrować. Siedziała na
podłodze, w najciemniejszym kącie pomieszczenia, skulona
i z zamkniętymi oczami. Nie trzeba było posiadać telepatycznych
zdolności, żeby zorientować się o czym musiała myśleć; to było oczywiste,
przynajmniej dla kogoś, kto był świadkiem tego, co wydarzyło się w Mieście
Nocy.
– Layla? –
Cichy szept Isabeau wyrwał ją z zamyślenia. Uniosła głowę i mało
przytomnie spojrzała wprost w błękitne oczy kucające przed nią siostry;
jej tęczówki wciąż były jaśniejsze niż zwykle, ale powoli zaczynały wracać do
swojej naturalnej barwy, tej sprzed wizji. – Laylo, przepraszam cię. Ale ja
jestem pewna, że…
–
Obiecujesz, Isabeau? – przerwała jej Layla, zupełnie jakby nie słyszała słów
siostry. – Obiecujesz, że nic mu nie będzie?
Isabeau
zawahała się.
– Oni się
obudzili – odezwała się w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Wtedy też
minęło kilka godzin, ale jednak się obudzili.
Layla
spojrzała sceptycznie na swoją przyrodnią, młodszą siostrę. Isabeau była
doskonała w ukrywaniu uczuć, więc dziewczyna nie mogła stwierdzić, czy
Beau naprawdę wierzyła w to, co mówi, ale to i tak nie miało
znaczenia. Nawet mając tysiące dowodów, miała się zadręczać, przynajmniej tak
długo, jak Rufus pozostawał… martwy.
– Oni tak.
Ale Drake się nie obudził – przypomniała cicho siostrze, dopiero po chwili
pojmując pełen sens swoich słów. To było okrutne, ale była do tego stopnia
rozgoryczona, że sama nie kontrolowała tego, co robiła i mówiła.
– Drake…
Drake i reszta to inna sprawa – odparła wymijająco Isabeau i chociaż
jej głos brzmiał spokojnie, Layla zauważyła, że przez twarz dziewczyny
przeszedł cień.
Beau
przypatrywała się siostrze przez jeszcze kilka sekund, zanim zrezygnowana
zdecydowała się oddalić. Layla odprowadziła ją wzrokiem, kiedy wychodziła, po
czym ponownie zacisnęła powieki, kolejny raz decydując się na całkowity
bezruch. Czuła się tak, jakby jej ciało ważyło tonę i chociaż zdawała
sobie sprawę z tego, że powinna była się przespać, nie mogła zmusić się do
tego, żeby pozwolić sobie na sen. Była zresztą zbyt pobudzona i pełna
wątpliwości, żeby być w stanie wypocząć czy chociaż na kilka chwil zapaść
w letarg.
Niezależnie
od tego, co mówiła Isabeau, Layla czuła się winna. Dopiero po wszystkim, kiedy
już spełniła życzenie Rufusa i przeszyła go trzonem strzały, w pełni
dotarło do niej, jak lekkomyślną to było decyzją. Wyrzuty sumienia były jednym,
ale nic nie dręczyło jej do tego stopnia, co myśl o tym, że pół-wampir
mógłby się okazać inny od Isabeau czy tych nieśmiertelnych, których
przyprowadziła ze sobą. Layla chciała wierzyć w to, że Rufus wkrótce się
obudzi, ale to do niej nie docierało. Zwykle bywała optymistką, ale w tej
sytuacji była zdolna jedynie do snucia tych najczarniejszych scenariuszy,
zupełnie jakby już się sprawdziły. Miała wrażenie, że już teraz dźwiga brzemię
winy, którą zostałaby obciążona, gdyby jednak okazało się, że Rufus naprawdę
jest martwy, a ona czeka na cud, który nigdy nie nastąpi.
Layla
gwałtownie potrząsnęła głową, próbując opędzić się od niepokojących myśli.
Przed oczami wciąż miała wyraz wpatrzonych w nią czekoladowych oczu, które
wręcz błagały ją o podjęcie najtrudniejszej decyzji w całym jej
wiekowym życiu. Pamiętała również, jak coś w tamtych oczach zgasło,
a ona miała krew na rękach i dopiero wtedy zaczynała odczuwać
wątpliwości. Te wspomnienia wyróżniały się na tle innych, zadręczając ją
i zacierając chociażby coś tak oczywistego, jak powrót do Niebiańskiej
Rezydencji. Praktycznie nie pamiętała, kiedy i jak się w tym miejscu
znalazła – po prostu zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, już siedziała na
podłodze i kiwała się miarowo, walcząc o chociaż chwilę jakże
upragnionego ukojenia.
Słyszała
ciche szepty, ale nie próbowała rozróżniać poszczególnych słów. Od momentu
zakończenia walki, zapanował spokój, zupełnie jakby wszyscy stracili motywację
do tego, żeby wysilić się i zrobić cokolwiek. Liczenie strat miało się
dopiero rozpocząć, chociaż nikt nie miał do tego nastroju. Nawet Dimitr
i Allegra zaszyli się gdzieś w rezydencji, nie odzywając się do
siebie czy kogokolwiek z obecnych. Layla nie była pewna, gdzie są
pozostali, kiedy zaś zatrzepotała powiekami i raz jeszcze rozejrzała się
po salonie, przekonała się, że jest w pomieszczeniu sama. Wciąż
przygnębiona, powoli zaczęła się podnosić, nie mając nawet pewności, gdzie
i dlaczego zamierzała pójść; paradoksalnie potrzebowała ruchu, żeby móc
poczuć się chociaż trochę lepiej, ale jej otępiałe ciało wydawało się robić
wszystko, byleby musiała pozostać w spoczynku.
Layla
skrzywiła się i zacisnęła dłonie w pięści, próbując jakoś nad sobą
zapanować. Użalanie się nad sobą nie miało w niczym pomóc, poza tym
przecież jeszcze nic nie było przesądzone. Rufus jak zwykle podjął decyzję pod
wpływem chwili, decydując się eksperymentować na sobie, a ona idiotycznie
mu pomogła. Nagle zorientowała się, że jest za to na niego zła i omal nie
uśmiechnęła się z tego powodu, przypominając sobie ich liczne kłótnie.
Teraz mogła uznać, że będzie podobnie, bo zamierzała porządnie go okrzyczeć,
kiedy już się ocknie i do niej wróci, i…
Nie
zastanawiając się dłużej, wyszła na korytarz. Iluzja fałszywego nieba, które
zastępowało sufit w przedsionku, wydawała się piękna i prawdziwa.
Sztuczny nieboskłon swoją barwą przypominał czarny aksamit, usłany migocącymi
łagodnie gwiazdami. Mimochodem Layla zauważyła, że przy krawędziach niebo
zaczyna zabarwiać się na pomarańczowo i różowo, zwiastując nadejście świtu
i to pozwoliło jej ustalić, która mniej więcej musiała być godzina. To
również wyjaśniało przynajmniej częściowe zmęczenie, bo przed nadejściem świtu
zawsze ledwo trzymała się na nogach, walcząc z opadającymi powiekami. Być
może to, co odkryła Isabeau, miało jakiś związek z wpływem dnia również na
takich jak Layla, ale dziewczyna nie miała pewności, a już pewno nie była
zdolna do tego, żeby ten problem roztrząsać. Naukowe sprawy już zawsze miały
być przeznaczone tylko i wyłącznie Rufusowi, a ona chciała wierzyć,
że to właśnie on ostatecznie jej wszystko wytłumaczy, nawet jeśli musiałaby
z tego powodu znosić jego złośliwości i pełne wyższości uśmieszki.
Mogła znosić wszystko, byleby nareszcie przekonać się, że nie popełniła
największego z możliwych błędów w swoim życiu.
Nogi same
powiodły ją do podziemi, gdzie mieściło się tymczasowe laboratorium Rufusa.
Zaskoczył ją nieco fakt, że ktoś zdołał to miejsce posprzątać, chociaż mogła
się tego spodziewać. Pomieszczenie nie było opustoszałe, kiedy zaś weszła,
spojrzenia Carlisle’a i Edwarda powędrowały w jej stronę.
O czymkolwiek nieśmiertelni dyskutowali, momentalnie urwali na jej widok
i po prostu patrzyli na nią współczująco, co powoli doprowadzało ją do
szału. Unosząc się honorem, zignorowała ich, rozglądając się i celowo
omijając wzrokiem miejsce, gdzie na niewielkim katafalku, znajdował się Rufus.
Nie była zachwycona takim rozwiązaniem, ale z drugiej strony, jakoś nie
potrafiła go sobie wyobrazić w zwykłym pokoju albo łóżku – oczywiście
pomijając tamto w podziemiach, gdzie być może by się do siebie zbliżyli,
gdyby kolejny raz nie zawiodła, pokonana przez dręczące ją wspomnienia.
Layla
powstrzymała zimny dreszcz, który przeszył całe jej ciało. Jej wzrok raz za
razem uparcie uciekła w stronę Rufusa, nawet kiedy starała się skupić na
czymś innym. Wyglądał jakby spał i była wdzięczna temu, kto go przykrył,
żeby nie musiała oglądać rany, którą sama mu zadała. Brak pulsu i oddechu
sprawiał, że chciała zacząć wyć z rozpaczy albo zrobić cokolwiek, byleby
przerwać panującą ciszę, ale nie była w stanie, zbyt oszołomiona. Jej
ciało uparcie odmawiało jej posłuszeństwa, przez co nie była zdolna do
zrobienia połowy rzeczy, których w głębi duszy pragnęła. Nie była zdolna
do płaczu, krzyku ani nawet do biegu; mogła jedynie stać i niewidzącym
wzrokiem błądzić dookoła, naiwnie mając nadzieję na coś, co nie nadchodziło.
Być może jedynym pocieszeniem w tej sytuacji, było całkowite znieczulenie,
ale Layla obawiała się, że stan nie będzie trwać wiecznie, a cierpienie
pojawi się w momencie, kiedy dotrze do niej, że najprawdopodobniej czeka
na marne.
– Lorena,
czy wszystko w porządku? – usłyszała gdzieś za swoimi plecami
i dotarło do niej, że nie tylko Carlisle i Edward znajdowali się
w tym miejscu. Z zaskoczeniem rozpoznała głos Renesmee, kiedy zaś się
odwróciła, dostrzegła dziewczynę po drugiej stronie laboratorium. Gabriel stał
u jej boku i oboje wpatrywali się w drobną postać, która
praktycznie leżała na posadzce. – Lo, proszę cię…
– Daj mi
spokój. – Głos Loreny był słaby i drżący. – Po prostu dajcie mi już
spokój. Jest okej, ale… – Urwała gwałtownie, a potem bez ostrzeżenia zalała
się łzami. – Nie, nic nie jest w porządku! Jak mogłoby być
w porządku, skoro… skoro… – zaczęła powtarzać, ale nie była w stanie
dokończyć, wymęczona płaczem i bólem.
Layla po
raz kolejny poczuła się fatalnie, ale tym razem bynajmniej nie z powodu
tego, że mogła zabić Rufusa, ale właśnie przez Lorenę. Całkiem zapomniała
o tym, że jej najlepsza przyjaciółka dopiero co straciła kogoś, kto był
jej bliski. Co więcej, Angel był również przyjacielem Layli, a dziewczyna
miała poczucie, że w ostatnim czasie zachowywała się w taki sposób,
że już nawet nie miała powodu, żeby nazywać się czyjąkolwiek bliską osobą. Na
pewno nie była dobra dla Loreny i Angela, bo ich relacje zostały brutalnie
naruszone, kiedy opuścili Volterrę, a Layla zaczęła powoli przestawać być
sobą. Utrata daru i to, co działo się z nią później, może i były
jakimś usprawiedliwieniem, ale dziewczyna i tak czuła się z tym
okropnie, zwłaszcza teraz, kiedy na domiar złego Angel został zamordowany na
jej oczach.
Niczym
w transie ruszyła się z miejsca i podeszła do Loreny. Dziewczyna
na moment zapanowała nad szlochem, jakby widok Layli ją zaskoczył. Ich
spojrzenia się spotkały, a potem najstarsza z rodzeństwa Licavoli,
osunęła się na kolana i pozwoliła, żeby Lorena wpadła jej w ramionach.
Mimo zmęczenia, uścisk pół-wampirzycy okazał się zaskakująco silny, ale chociaż
utrudniało to oddychanie, Layla nie próbowała protestować. Pozwalała Lorenie
płakać, jednocześnie czując, że sama ledwo powstrzymuje łzy. Jedynie myśl
o tym, że okazywanie słabości, w żaden sposób dziewczynie nie pomoże,
pozwoliło jej zapanować nad emocjami.
– Dlaczego?
– Ton Loreny przypominał głos naiwnego dziecka. – Och, Lay, po prostu powiedz
mi, dlaczego? – powtórzyła nieco bełkotliwie, próbując zapanować nad
dreszczami, które raz po raz wstrząsały jej ciałem.
– Nie wiem,
Lo. Po prostu nie wiem – przyznała i poczuła się okropnie, w tych
słowach nie było odrobiny pocieszenia. Ale jak miała jej pomóc, skoro sama
zdawała sobie to pytanie, a myślami wciąż była przy Rufusie. – Loreno…
Lorena, przestań płakać. Angel powiedziałby, że wyglądasz okropnie, kiedy się
mażesz – skarciła ją, jednocześnie przypominając sobie okres, kiedy jeszcze we
troje mieszkali w Volterze.
Lorena
roześmiała się nieco histerycznie, co byłoby niepokojące, gdyby nie sytuacja,
w której się znalazła. Odsunęła się nieznacznie i przycisnęła obie
dłonie do ust, starając się zapanować jednocześnie nad szlochem
i śmiechem, ale to szło jej dość marnie. Layla pomyślała, że dawno nie
widziała kogoś tak wytrąconego z równowagi, ale chyba nawet lepsze było to
niż brak jakichkolwiek emocji.
–
Powiedziałby tak. Na pewno by tak powiedział – zgodziła się, pociągając nosem.
– A potem jeszcze dodałby, że jako mój osobisty ochroniarz, jest tym
bardziej odpowiedzialny za to, żebym nie płakała… Bo łzy oznaczają ból,
a to z kolei oznacza, że robił coś nie tak, skoro jestem
nieszczęśliwa – dokończyła nieco rozmarzonym tonem, jednak prawie natychmiast
spoważniała, kiedy przypomniała sobie o tym, że nie ma powodów do
uśmiechu.
Layla
westchnęła i zaczęła się bawić ciemnymi włosami Loreny, nawijając jeden
z kosmyków na palec. Czarne loki dziewczyny były poplątane
i w nieładzie, ale nawet rozczochrana i zapłakana
pół-wampirzyca, wyglądała pięknie. Layla żałowała, że wszystko potoczyło się
w taki sposób, ale skoro nie mogły zmienić czasu, obie musiały zacząć się
godzić ze swoimi decyzjami, obojętnie jak byłyby bolesne czy bezsensowne.
Praktycznie
wyczuła, a nie zobaczyła, że Gabriel i Renesmee zaczynają się
wycofywać. Nie zwróciła na to uwagi, zbyt skoncentrowana na Lorenie, która
dopiero zaczynała dochodzić do siebie. Usiadła z trudem, co już samo
w sobie okazało się sukcesem, bo przynajmniej nie leżała bezwładnie na
podłodze, nieczuła na wszystko i wszystkich. Kiedy Layla spojrzała jej w oczy,
dostrzegła gromadzące się w kącikach świeże łzy, ale przynajmniej Lorena
próbowała je powstrzymać, wciąż skoncentrowana na tym, czego chciał i nie
chciał wampir.
– Wiesz, co
jest w tym wszystkim najgorsze? – Lorena potarła nadgarstek ręki, która
ucierpiała, kiedy spoliczkowała Aquę. Layla dopiero wtedy zauważyła świeży
opatrunek na dłoni dziewczyny i w duchu podziękowała Carlisle’owi,
skoro zdołał dziewczynę przekonać, żeby pomogła sobie pomóc, zwłaszcza, że
z pewnych powodów specjalnie za sobą nie przepadali. – Że ja wiedziałam.
Chyba od samego początku, jeszcze przed walką na klifie, zanim Isabeau… Ja po
prostu wiedziałam, że go stracę, a jednak nie byłam w stanie nic
zrobić. Czy to nie jest prawdziwe piekło? Mieć świadomość tego, co nadejdzie,
a jednak musieć pozostawać biernym? – zapytała cicho.
Jej słowa
momentalnie skojarzyły się Layli z licznymi uwagami Michaela
i Isabeau. Oboje dysponowali niezwykłymi zdolnościami, które wydawały się
dawać im ogromne pole do popisu, ale prawda była taka, że oboje byli ograniczeni.
Mogli obserwować i wyciągać wnioski, ale żadne z nich nie było zdolne
do tego, żeby zmienić przyszłość. Zwłaszcza Isabeau zdawała sobie z tego
sprawę i Layla żałowała, że jej siostry nie ma w tym miejscu
i nie może zrobić niczego, żeby jakoś Lorenę pocieszyć. Sądziła, że Beau
byłaby do tego zdolna.
– Lo… –
zaczęła niepewnie, bo miała wrażenie, że dziewczyna czeka na jej odpowiedź, ale
ta po prostu pokręciła głową.
– Wiem.
Wiem, że nie mogłam nic zrobić, ale… – Gwałtownie nabrała powietrza do płuc,
a potem po raz kolejny do jej oczu napłynęły łzy. – To jest po prostu
takie niesprawiedliwe, Laylo. Ona mi go zabrała. Zabrała właśnie teraz, kiedy…
Lorena nie
była w stanie dokończyć zdania. Wciąż walcząc o oddech, zaczęła
siłować się z czymś, co znajdowało się na jej lewej dłoni. Layla spojrzała
na nią zaalarmowana, niepewna, co powinna o tym myśleć i dosłownie
sparaliżowało ją, kiedy na serdecznym palcu lewej dłoni przyjaciółki,
dostrzegła srebrzącą się obrączkę. Lorena jęknęła, bo opatrunek na drugiej ręce
uniemożliwiał jej zdjęcie krążka; po jej policzkach popłynęło jeszcze więcej
łez, kiedy z tym większą frustracją zaczęła walczyć z pierścionkiem,
dopiero po dłuższej chwili będąc w stanie go zsunąć. Omal nie zdarła sobie
przy tym skóry, ale zdawała się tego nie zauważać, zbyt skoncentrowana na
próbach pozbycia się jedynej pamiątki, która w tak bolesny sposób
przypominała jej o ukochanym.
Zaręczyli
się.
Lorena
i Angel się zaręczyli, a Aqua im to odebrała.
Gniew
i nienawiść sprawiły, że w Layli aż się zagotowało. To uczucie na
moment ją oszołomiło, tym bardziej, że Aqua dostała to na co zasłużyła
i była martwa. Chociaż nie dało się nic więcej zrobić, nagle śmierć wydała
się czymś łaskawym i dziewczynie nie pozostało nic innego, jak cicha
modlitwa o to, żeby nawet po śmierci wampirzycę spotkało to, co najgorsze.
– Co ty
robisz?! – Isabeau dosłownie zmaterializowała się za Laylą, całkiem ją
zaskakując. Najstarsza z rodzeństwa Licavoli spojrzała pytająco na swoją
młodszą siostrę, ale Beau nie zwracała się do niej, tylko do Loreny. – Hej!
Spójrz na mnie i przestań – powtórzyła z naciskiem, chwytając obie
dłonie pół-wampirzycy i zmuszając ją do zatrzymania obrączki.
– Puść
mnie! – zaoponowała Lorena, próbując się wyszarpnąć. – Puść… Isabeau, co ty
możesz wiedzieć? Ja po prostu tak nie mogę, nie chcę… Tak dużo się kłóciliśmy,
a potem przed walką on mi go dał i… I ja nie mogę – powtórzyła, ale
mniej pewnie, jakby ostre spojrzenie Isabeau odebrało jej pewność siebie.
– Owszem,
możesz – przerwała jej z naciskiem dziewczyna. – On dał go tobie, więc
należy do ciebie. I możesz mi wierzyć, że nawet teraz nic się nie
zmieniło, a ty powinnaś zachować pierścionek. Pierścionek i Angela –
dodała łagodniej, ujmując dłoń Loreny i z zaskakującą delikatnością nakłaniając
nieśmiertelną, żeby ponownie wsunęła pierścionek na palec – dokładnie tam,
gdzie od samego początku był jego miejsce.
Lorena
dyszała cicho, wpatrując się w Isabeau niemal wyzywającym wzrokiem.
Dopiero po chwili opuściła oczy i poddawszy się, ponownie znieruchomiała.
Raz po raz pocierała obrączkę, ale już nie próbowała jej ściągać; wyglądało to
raczej tak, jakby głaskała ją z czułością, pogrążona we własnych myślach.
Wciąż
kucająca przed nią Isabeau, powoli skinęła głową. Spojrzenia jej i Layli
na moment się spotkały, kiedy kapłanka spojrzała na swoją siostrę; na jej
ustach pojawił się cień bladego uśmiechu, który jedna prawie natychmiast
zniknął. Beau podniosła się w pośpiechu, a Layla zauważyła, że jej
ręka wędruje do szyi, gdzie pod koszulką wydawało się rysować niewielkie,
okrągłe zgrubienie. Dziewczyna uniosła brwi, ale nie podniosła tematu, coś jej
jednak podpowiadało, że o pierścionkach zaręczynowych i śmierci,
Isabeau może wiedzieć więcej niż komukolwiek mogło się wydawać. Nie było
żadnych wątpliwości, że wciąż kochała Drake’a, a Layla mogła tylko
zgadywać, co takiego przez większość czasu miało się dziać w jej głowie.
Zapominanie nie było łatwe, a w przypadku utraconej miłości wydawało
się wręcz niemożliwe, zwłaszcza kiedy kochało się kogoś tak mocno, jak bywało
w przypadku nieśmiertelnych.
Miłość…
Layla
zamknęła oczy, usiłując jakoś powstrzymać skojarzenia i wszelakie myśli,
które pojawiały się w jej głowie, kiedy tylko przypominała sobie
o tym uczuciu. Teraz nie miała już wątpliwości co do tego, że kochała
Rufusa, dlatego tym bardziej przerażała ją myśl, że jednak mógł się nie
obudzić. Nie wybaczyłaby tego sobie, nie wspominając już o nim, bo
przecież to właśnie naukowiec popchnął ją do tego, żeby zaryzykowała. Nie
rozumiała, jak mógł zmusić ją do wzięcia na siebie tak wielkiej
odpowiedzialności i przez to tym bardziej była na niego złaz za to, że
kolejny raz zdołał nakłonić ją do zrobienia czegoś, co ją przerażało.
Szloch
Loreny powoli cichły i to było dobre, chociaż Layla nie była pewna, kiedy
jej przyjaciółka dojdzie do siebie. W którymś momencie dziewczyna
znieruchomiała całkowicie, a jej oddech się wyrównał, kiedy zapadła
w niezbyt spokojny sen. Layla zazdrościła jej tego stanu, bo sama miała
już dość czuwania. Zaczynała nawet się wahać i rozważać powrót do ciemnego,
bezpiecznego salonu, kiedy doszedł ją głos Carlisle’a.
– Laylo… –
powiedział cicho doktor, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. – Laylo,
posłuchaj.
Dziewczyna
nawet nie dała sobie czasu na zinterpretowanie usłyszanych słów
i wykonanie polecenia. Momentalnie zerwała się z miejsca i –
omal nie potykając się o własne nogi – wyminęła śpiącą Lorenę
i dopadła do miejsca, gdzie leżał Rufus.
Rufus,
którego serce właśnie zaczęło bić.
Zabije cie. Obiecuje, ze kiedyś to zrobię. Jak ogłasza urwać w momencie, Kiedy nie wiadomo co sie zdarzy? Robisz to zbyt często, a i ja zbyt często ci groze śmiercią. Normalnie, powinnas mnie poznać za nękanie xD
OdpowiedzUsuńKurde, zastanawia mnie jaka będzie reakcja Layli na to, se Rufus będzie... Inny. Ale to oczywiście nie znaczy gorszy. Cieszę sie, ze Layla wreszcie przyznała sie, ze go kocha. To urocze <3 i pytanko małe, kiedy oni sie zejdą? :( chce juz! <333
Biedna Lorena. Stracić kogoś tak ważnego w swoim życiu. Oby jak wszystko wróci mniej wiecej do normy niech - Boże zapomnialam jego imienia xD - niech ten od Anny i podróży w czasie nie będzie jej z,uważał do pracy, bo osobiście udusze. Szkoda, ze Isabeau ja powstrzymala. Przydałoby sie Aqle niezłe lanie za to co narobila. I jeszcze raz powinna dostać od Layli ogiem po tyłku to sie nauczy xD
Okey. Komentarz robi sie powoli dziwny, więc powinnam przestać pisać.
Pozostaje mi czekać do jutra na następny rozdział,
Gabi ;***