29 października 2013

Dziewięćdziesiąt sześć

Layla
Spokój wydawał się czymś nienaturalnym. Layla tym bardziej czuła się nieswojo, bo wspomnienia walki i gwałtowności na placu, wciąż pozostawały żywe i obecne w jej pamięci. Kiedy zamykała oczy, raz jeszcze widziała wszystko to, co wydarzyło się w ciągu minionej nocy. Teraz musiało być blisko wschodu, o ile słońce jeszcze nie pojawiło się na niebie. Ciężko było to stwierdzić, bowiem w salonie w Niebiańskiej Rezydencji panował półmrok i jedynie ogień w kominku pozwalał na zobaczenie czegokolwiek.
Cisza miała w sobie coś dobijającego. Poza trzaskiem płomieni, Layla słyszała jedynie przyśpieszone oddechu i bicie serc tych, którzy mogli pozwolić sobie na nazywanie siebie żywymi. Wampiry trwały w bezruchu, jak zwykle idealnie naśladując posągi. Było w tej umiejętności coś niepokojącego, ale Layla już dawno przestała czuć się z tego powodu nieswoje, jej myśli zresztą były zbyt poplątane, żeby mogła się na czymkolwiek skoncentrować. Siedziała na podłodze, w najciemniejszym kącie pomieszczenia, skulona i z zamkniętymi oczami. Nie trzeba było posiadać telepatycznych zdolności, żeby zorientować się o czym musiała myśleć; to było oczywiste, przynajmniej dla kogoś, kto był świadkiem tego, co wydarzyło się w Mieście Nocy.
– Layla? – Cichy szept Isabeau wyrwał ją z zamyślenia. Uniosła głowę i mało przytomnie spojrzała wprost w błękitne oczy kucające przed nią siostry; jej tęczówki wciąż były jaśniejsze niż zwykle, ale powoli zaczynały wracać do swojej naturalnej barwy, tej sprzed wizji. – Laylo, przepraszam cię. Ale ja jestem pewna, że…
– Obiecujesz, Isabeau? – przerwała jej Layla, zupełnie jakby nie słyszała słów siostry. – Obiecujesz, że nic mu nie będzie?
Isabeau zawahała się.
– Oni się obudzili – odezwała się w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Wtedy też minęło kilka godzin, ale jednak się obudzili.
Layla spojrzała sceptycznie na swoją przyrodnią, młodszą siostrę. Isabeau była doskonała w ukrywaniu uczuć, więc dziewczyna nie mogła stwierdzić, czy Beau naprawdę wierzyła w to, co mówi, ale to i tak nie miało znaczenia. Nawet mając tysiące dowodów, miała się zadręczać, przynajmniej tak długo, jak Rufus pozostawał… martwy.
– Oni tak. Ale Drake się nie obudził – przypomniała cicho siostrze, dopiero po chwili pojmując pełen sens swoich słów. To było okrutne, ale była do tego stopnia rozgoryczona, że sama nie kontrolowała tego, co robiła i mówiła.
– Drake… Drake i reszta to inna sprawa – odparła wymijająco Isabeau i chociaż jej głos brzmiał spokojnie, Layla zauważyła, że przez twarz dziewczyny przeszedł cień.
Beau przypatrywała się siostrze przez jeszcze kilka sekund, zanim zrezygnowana zdecydowała się oddalić. Layla odprowadziła ją wzrokiem, kiedy wychodziła, po czym ponownie zacisnęła powieki, kolejny raz decydując się na całkowity bezruch. Czuła się tak, jakby jej ciało ważyło tonę i chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że powinna była się przespać, nie mogła zmusić się do tego, żeby pozwolić sobie na sen. Była zresztą zbyt pobudzona i pełna wątpliwości, żeby być w stanie wypocząć czy chociaż na kilka chwil zapaść w letarg.
Niezależnie od tego, co mówiła Isabeau, Layla czuła się winna. Dopiero po wszystkim, kiedy już spełniła życzenie Rufusa i przeszyła go trzonem strzały, w pełni dotarło do niej, jak lekkomyślną to było decyzją. Wyrzuty sumienia były jednym, ale nic nie dręczyło jej do tego stopnia, co myśl o tym, że pół-wampir mógłby się okazać inny od Isabeau czy tych nieśmiertelnych, których przyprowadziła ze sobą. Layla chciała wierzyć w to, że Rufus wkrótce się obudzi, ale to do niej nie docierało. Zwykle bywała optymistką, ale w tej sytuacji była zdolna jedynie do snucia tych najczarniejszych scenariuszy, zupełnie jakby już się sprawdziły. Miała wrażenie, że już teraz dźwiga brzemię winy, którą zostałaby obciążona, gdyby jednak okazało się, że Rufus naprawdę jest martwy, a ona czeka na cud, który nigdy nie nastąpi.
Layla gwałtownie potrząsnęła głową, próbując opędzić się od niepokojących myśli. Przed oczami wciąż miała wyraz wpatrzonych w nią czekoladowych oczu, które wręcz błagały ją o podjęcie najtrudniejszej decyzji w całym jej wiekowym życiu. Pamiętała również, jak coś w tamtych oczach zgasło, a ona miała krew na rękach i dopiero wtedy zaczynała odczuwać wątpliwości. Te wspomnienia wyróżniały się na tle innych, zadręczając ją i zacierając chociażby coś tak oczywistego, jak powrót do Niebiańskiej Rezydencji. Praktycznie nie pamiętała, kiedy i jak się w tym miejscu znalazła – po prostu zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, już siedziała na podłodze i kiwała się miarowo, walcząc o chociaż chwilę jakże upragnionego ukojenia.
Słyszała ciche szepty, ale nie próbowała rozróżniać poszczególnych słów. Od momentu zakończenia walki, zapanował spokój, zupełnie jakby wszyscy stracili motywację do tego, żeby wysilić się i zrobić cokolwiek. Liczenie strat miało się dopiero rozpocząć, chociaż nikt nie miał do tego nastroju. Nawet Dimitr i Allegra zaszyli się gdzieś w rezydencji, nie odzywając się do siebie czy kogokolwiek z obecnych. Layla nie była pewna, gdzie są pozostali, kiedy zaś zatrzepotała powiekami i raz jeszcze rozejrzała się po salonie, przekonała się, że jest w pomieszczeniu sama. Wciąż przygnębiona, powoli zaczęła się podnosić, nie mając nawet pewności, gdzie i dlaczego zamierzała pójść; paradoksalnie potrzebowała ruchu, żeby móc poczuć się chociaż trochę lepiej, ale jej otępiałe ciało wydawało się robić wszystko, byleby musiała pozostać w spoczynku.
Layla skrzywiła się i zacisnęła dłonie w pięści, próbując jakoś nad sobą zapanować. Użalanie się nad sobą nie miało w niczym pomóc, poza tym przecież jeszcze nic nie było przesądzone. Rufus jak zwykle podjął decyzję pod wpływem chwili, decydując się eksperymentować na sobie, a ona idiotycznie mu pomogła. Nagle zorientowała się, że jest za to na niego zła i omal nie uśmiechnęła się z tego powodu, przypominając sobie ich liczne kłótnie. Teraz mogła uznać, że będzie podobnie, bo zamierzała porządnie go okrzyczeć, kiedy już się ocknie i do niej wróci, i…
Nie zastanawiając się dłużej, wyszła na korytarz. Iluzja fałszywego nieba, które zastępowało sufit w przedsionku, wydawała się piękna i prawdziwa. Sztuczny nieboskłon swoją barwą przypominał czarny aksamit, usłany migocącymi łagodnie gwiazdami. Mimochodem Layla zauważyła, że przy krawędziach niebo zaczyna zabarwiać się na pomarańczowo i różowo, zwiastując nadejście świtu i to pozwoliło jej ustalić, która mniej więcej musiała być godzina. To również wyjaśniało przynajmniej częściowe zmęczenie, bo przed nadejściem świtu zawsze ledwo trzymała się na nogach, walcząc z opadającymi powiekami. Być może to, co odkryła Isabeau, miało jakiś związek z wpływem dnia również na takich jak Layla, ale dziewczyna nie miała pewności, a już pewno nie była zdolna do tego, żeby ten problem roztrząsać. Naukowe sprawy już zawsze miały być przeznaczone tylko i wyłącznie Rufusowi, a ona chciała wierzyć, że to właśnie on ostatecznie jej wszystko wytłumaczy, nawet jeśli musiałaby z tego powodu znosić jego złośliwości i pełne wyższości uśmieszki. Mogła znosić wszystko, byleby nareszcie przekonać się, że nie popełniła największego z możliwych błędów w swoim życiu.
Nogi same powiodły ją do podziemi, gdzie mieściło się tymczasowe laboratorium Rufusa. Zaskoczył ją nieco fakt, że ktoś zdołał to miejsce posprzątać, chociaż mogła się tego spodziewać. Pomieszczenie nie było opustoszałe, kiedy zaś weszła, spojrzenia Carlisle’a i Edwarda powędrowały w jej stronę. O czymkolwiek nieśmiertelni dyskutowali, momentalnie urwali na jej widok i po prostu patrzyli na nią współczująco, co powoli doprowadzało ją do szału. Unosząc się honorem, zignorowała ich, rozglądając się i celowo omijając wzrokiem miejsce, gdzie na niewielkim katafalku, znajdował się Rufus. Nie była zachwycona takim rozwiązaniem, ale z drugiej strony, jakoś nie potrafiła go sobie wyobrazić w zwykłym pokoju albo łóżku – oczywiście pomijając tamto w podziemiach, gdzie być może by się do siebie zbliżyli, gdyby kolejny raz nie zawiodła, pokonana przez dręczące ją wspomnienia.
Layla powstrzymała zimny dreszcz, który przeszył całe jej ciało. Jej wzrok raz za razem uparcie uciekła w stronę Rufusa, nawet kiedy starała się skupić na czymś innym. Wyglądał jakby spał i była wdzięczna temu, kto go przykrył, żeby nie musiała oglądać rany, którą sama mu zadała. Brak pulsu i oddechu sprawiał, że chciała zacząć wyć z rozpaczy albo zrobić cokolwiek, byleby przerwać panującą ciszę, ale nie była w stanie, zbyt oszołomiona. Jej ciało uparcie odmawiało jej posłuszeństwa, przez co nie była zdolna do zrobienia połowy rzeczy, których w głębi duszy pragnęła. Nie była zdolna do płaczu, krzyku ani nawet do biegu; mogła jedynie stać i niewidzącym wzrokiem błądzić dookoła, naiwnie mając nadzieję na coś, co nie nadchodziło. Być może jedynym pocieszeniem w tej sytuacji, było całkowite znieczulenie, ale Layla obawiała się, że stan nie będzie trwać wiecznie, a cierpienie pojawi się w momencie, kiedy dotrze do niej, że najprawdopodobniej czeka na marne.
– Lorena, czy wszystko w porządku? – usłyszała gdzieś za swoimi plecami i dotarło do niej, że nie tylko Carlisle i Edward znajdowali się w tym miejscu. Z zaskoczeniem rozpoznała głos Renesmee, kiedy zaś się odwróciła, dostrzegła dziewczynę po drugiej stronie laboratorium. Gabriel stał u jej boku i oboje wpatrywali się w drobną postać, która praktycznie leżała na posadzce. – Lo, proszę cię…
– Daj mi spokój. – Głos Loreny był słaby i drżący. – Po prostu dajcie mi już spokój. Jest okej, ale… – Urwała gwałtownie, a potem bez ostrzeżenia zalała się łzami. – Nie, nic nie jest w porządku! Jak mogłoby być w porządku, skoro… skoro… – zaczęła powtarzać, ale nie była w stanie dokończyć, wymęczona płaczem i bólem.
Layla po raz kolejny poczuła się fatalnie, ale tym razem bynajmniej nie z powodu tego, że mogła zabić Rufusa, ale właśnie przez Lorenę. Całkiem zapomniała o tym, że jej najlepsza przyjaciółka dopiero co straciła kogoś, kto był jej bliski. Co więcej, Angel był również przyjacielem Layli, a dziewczyna miała poczucie, że w ostatnim czasie zachowywała się w taki sposób, że już nawet nie miała powodu, żeby nazywać się czyjąkolwiek bliską osobą. Na pewno nie była dobra dla Loreny i Angela, bo ich relacje zostały brutalnie naruszone, kiedy opuścili Volterrę, a Layla zaczęła powoli przestawać być sobą. Utrata daru i to, co działo się z nią później, może i były jakimś usprawiedliwieniem, ale dziewczyna i tak czuła się z tym okropnie, zwłaszcza teraz, kiedy na domiar złego Angel został zamordowany na jej oczach.
Niczym w transie ruszyła się z miejsca i podeszła do Loreny. Dziewczyna na moment zapanowała nad szlochem, jakby widok Layli ją zaskoczył. Ich spojrzenia się spotkały, a potem najstarsza z rodzeństwa Licavoli, osunęła się na kolana i pozwoliła, żeby Lorena wpadła jej w ramionach. Mimo zmęczenia, uścisk pół-wampirzycy okazał się zaskakująco silny, ale chociaż utrudniało to oddychanie, Layla nie próbowała protestować. Pozwalała Lorenie płakać, jednocześnie czując, że sama ledwo powstrzymuje łzy. Jedynie myśl o tym, że okazywanie słabości, w żaden sposób dziewczynie nie pomoże, pozwoliło jej zapanować nad emocjami.
– Dlaczego? – Ton Loreny przypominał głos naiwnego dziecka. – Och, Lay, po prostu powiedz mi, dlaczego? – powtórzyła nieco bełkotliwie, próbując zapanować nad dreszczami, które raz po raz wstrząsały jej ciałem.
– Nie wiem, Lo. Po prostu nie wiem – przyznała i poczuła się okropnie, w tych słowach nie było odrobiny pocieszenia. Ale jak miała jej pomóc, skoro sama zdawała sobie to pytanie, a myślami wciąż była przy Rufusie. – Loreno… Lorena, przestań płakać. Angel powiedziałby, że wyglądasz okropnie, kiedy się mażesz – skarciła ją, jednocześnie przypominając sobie okres, kiedy jeszcze we troje mieszkali w Volterze.
Lorena roześmiała się nieco histerycznie, co byłoby niepokojące, gdyby nie sytuacja, w której się znalazła. Odsunęła się nieznacznie i przycisnęła obie dłonie do ust, starając się zapanować jednocześnie nad szlochem i śmiechem, ale to szło jej dość marnie. Layla pomyślała, że dawno nie widziała kogoś tak wytrąconego z równowagi, ale chyba nawet lepsze było to niż brak jakichkolwiek emocji.
– Powiedziałby tak. Na pewno by tak powiedział – zgodziła się, pociągając nosem. – A potem jeszcze dodałby, że jako mój osobisty ochroniarz, jest tym bardziej odpowiedzialny za to, żebym nie płakała… Bo łzy oznaczają ból, a to z kolei oznacza, że robił coś nie tak, skoro jestem nieszczęśliwa – dokończyła nieco rozmarzonym tonem, jednak prawie natychmiast spoważniała, kiedy przypomniała sobie o tym, że nie ma powodów do uśmiechu.
Layla westchnęła i zaczęła się bawić ciemnymi włosami Loreny, nawijając jeden z kosmyków na palec. Czarne loki dziewczyny były poplątane i w nieładzie, ale nawet rozczochrana i zapłakana pół-wampirzyca, wyglądała pięknie. Layla żałowała, że wszystko potoczyło się w taki sposób, ale skoro nie mogły zmienić czasu, obie musiały zacząć się godzić ze swoimi decyzjami, obojętnie jak byłyby bolesne czy bezsensowne.
Praktycznie wyczuła, a nie zobaczyła, że Gabriel i Renesmee zaczynają się wycofywać. Nie zwróciła na to uwagi, zbyt skoncentrowana na Lorenie, która dopiero zaczynała dochodzić do siebie. Usiadła z trudem, co już samo w sobie okazało się sukcesem, bo przynajmniej nie leżała bezwładnie na podłodze, nieczuła na wszystko i wszystkich. Kiedy Layla spojrzała jej w oczy, dostrzegła gromadzące się w kącikach świeże łzy, ale przynajmniej Lorena próbowała je powstrzymać, wciąż skoncentrowana na tym, czego chciał i nie chciał wampir.
– Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – Lorena potarła nadgarstek ręki, która ucierpiała, kiedy spoliczkowała Aquę. Layla dopiero wtedy zauważyła świeży opatrunek na dłoni dziewczyny i w duchu podziękowała Carlisle’owi, skoro zdołał dziewczynę przekonać, żeby pomogła sobie pomóc, zwłaszcza, że z pewnych powodów specjalnie za sobą nie przepadali. – Że ja wiedziałam. Chyba od samego początku, jeszcze przed walką na klifie, zanim Isabeau… Ja po prostu wiedziałam, że go stracę, a jednak nie byłam w stanie nic zrobić. Czy to nie jest prawdziwe piekło? Mieć świadomość tego, co nadejdzie, a jednak musieć pozostawać biernym? – zapytała cicho.
Jej słowa momentalnie skojarzyły się Layli z licznymi uwagami Michaela i Isabeau. Oboje dysponowali niezwykłymi zdolnościami, które wydawały się dawać im ogromne pole do popisu, ale prawda była taka, że oboje byli ograniczeni. Mogli obserwować i wyciągać wnioski, ale żadne z nich nie było zdolne do tego, żeby zmienić przyszłość. Zwłaszcza Isabeau zdawała sobie z tego sprawę i Layla żałowała, że jej siostry nie ma w tym miejscu i nie może zrobić niczego, żeby jakoś Lorenę pocieszyć. Sądziła, że Beau byłaby do tego zdolna.
– Lo… – zaczęła niepewnie, bo miała wrażenie, że dziewczyna czeka na jej odpowiedź, ale ta po prostu pokręciła głową.
– Wiem. Wiem, że nie mogłam nic zrobić, ale… – Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, a potem po raz kolejny do jej oczu napłynęły łzy. – To jest po prostu takie niesprawiedliwe, Laylo. Ona mi go zabrała. Zabrała właśnie teraz, kiedy…
Lorena nie była w stanie dokończyć zdania. Wciąż walcząc o oddech, zaczęła siłować się z czymś, co znajdowało się na jej lewej dłoni. Layla spojrzała na nią zaalarmowana, niepewna, co powinna o tym myśleć i dosłownie sparaliżowało ją, kiedy na serdecznym palcu lewej dłoni przyjaciółki, dostrzegła srebrzącą się obrączkę. Lorena jęknęła, bo opatrunek na drugiej ręce uniemożliwiał jej zdjęcie krążka; po jej policzkach popłynęło jeszcze więcej łez, kiedy z tym większą frustracją zaczęła walczyć z pierścionkiem, dopiero po dłuższej chwili będąc w stanie go zsunąć. Omal nie zdarła sobie przy tym skóry, ale zdawała się tego nie zauważać, zbyt skoncentrowana na próbach pozbycia się jedynej pamiątki, która w tak bolesny sposób przypominała jej o ukochanym.
Zaręczyli się.
Lorena i Angel się zaręczyli, a Aqua im to odebrała.
Gniew i nienawiść sprawiły, że w Layli aż się zagotowało. To uczucie na moment ją oszołomiło, tym bardziej, że Aqua dostała to na co zasłużyła i była martwa. Chociaż nie dało się nic więcej zrobić, nagle śmierć wydała się czymś łaskawym i dziewczynie nie pozostało nic innego, jak cicha modlitwa o to, żeby nawet po śmierci wampirzycę spotkało to, co najgorsze.
– Co ty robisz?! – Isabeau dosłownie zmaterializowała się za Laylą, całkiem ją zaskakując. Najstarsza z rodzeństwa Licavoli spojrzała pytająco na swoją młodszą siostrę, ale Beau nie zwracała się do niej, tylko do Loreny. – Hej! Spójrz na mnie i przestań – powtórzyła z naciskiem, chwytając obie dłonie pół-wampirzycy i zmuszając ją do zatrzymania obrączki.
– Puść mnie! – zaoponowała Lorena, próbując się wyszarpnąć. – Puść… Isabeau, co ty możesz wiedzieć? Ja po prostu tak nie mogę, nie chcę… Tak dużo się kłóciliśmy, a potem przed walką on mi go dał i… I ja nie mogę – powtórzyła, ale mniej pewnie, jakby ostre spojrzenie Isabeau odebrało jej pewność siebie.
– Owszem, możesz – przerwała jej z naciskiem dziewczyna. – On dał go tobie, więc należy do ciebie. I możesz mi wierzyć, że nawet teraz nic się nie zmieniło, a ty powinnaś zachować pierścionek. Pierścionek i Angela – dodała łagodniej, ujmując dłoń Loreny i z zaskakującą delikatnością nakłaniając nieśmiertelną, żeby ponownie wsunęła pierścionek na palec – dokładnie tam, gdzie od samego początku był jego miejsce.
Lorena dyszała cicho, wpatrując się w Isabeau niemal wyzywającym wzrokiem. Dopiero po chwili opuściła oczy i poddawszy się, ponownie znieruchomiała. Raz po raz pocierała obrączkę, ale już nie próbowała jej ściągać; wyglądało to raczej tak, jakby głaskała ją z czułością, pogrążona we własnych myślach.
Wciąż kucająca przed nią Isabeau, powoli skinęła głową. Spojrzenia jej i Layli na moment się spotkały, kiedy kapłanka spojrzała na swoją siostrę; na jej ustach pojawił się cień bladego uśmiechu, który jedna prawie natychmiast zniknął. Beau podniosła się w pośpiechu, a Layla zauważyła, że jej ręka wędruje do szyi, gdzie pod koszulką wydawało się rysować niewielkie, okrągłe zgrubienie. Dziewczyna uniosła brwi, ale nie podniosła tematu, coś jej jednak podpowiadało, że o pierścionkach zaręczynowych i śmierci, Isabeau może wiedzieć więcej niż komukolwiek mogło się wydawać. Nie było żadnych wątpliwości, że wciąż kochała Drake’a, a Layla mogła tylko zgadywać, co takiego przez większość czasu miało się dziać w jej głowie. Zapominanie nie było łatwe, a w przypadku utraconej miłości wydawało się wręcz niemożliwe, zwłaszcza kiedy kochało się kogoś tak mocno, jak bywało w przypadku nieśmiertelnych.
Miłość…
Layla zamknęła oczy, usiłując jakoś powstrzymać skojarzenia i wszelakie myśli, które pojawiały się w jej głowie, kiedy tylko przypominała sobie o tym uczuciu. Teraz nie miała już wątpliwości co do tego, że kochała Rufusa, dlatego tym bardziej przerażała ją myśl, że jednak mógł się nie obudzić. Nie wybaczyłaby tego sobie, nie wspominając już o nim, bo przecież to właśnie naukowiec popchnął ją do tego, żeby zaryzykowała. Nie rozumiała, jak mógł zmusić ją do wzięcia na siebie tak wielkiej odpowiedzialności i przez to tym bardziej była na niego złaz za to, że kolejny raz zdołał nakłonić ją do zrobienia czegoś, co ją przerażało.
Szloch Loreny powoli cichły i to było dobre, chociaż Layla nie była pewna, kiedy jej przyjaciółka dojdzie do siebie. W którymś momencie dziewczyna znieruchomiała całkowicie, a jej oddech się wyrównał, kiedy zapadła w niezbyt spokojny sen. Layla zazdrościła jej tego stanu, bo sama miała już dość czuwania. Zaczynała nawet się wahać i rozważać powrót do ciemnego, bezpiecznego salonu, kiedy doszedł ją głos Carlisle’a.
– Laylo… – powiedział cicho doktor, próbując zwrócić na siebie jej uwagę. – Laylo, posłuchaj.
Dziewczyna nawet nie dała sobie czasu na zinterpretowanie usłyszanych słów i wykonanie polecenia. Momentalnie zerwała się z miejsca i – omal nie potykając się o własne nogi – wyminęła śpiącą Lorenę i dopadła do miejsca, gdzie leżał Rufus.
Rufus, którego serce właśnie zaczęło bić.

1 komentarz:

  1. Zabije cie. Obiecuje, ze kiedyś to zrobię. Jak ogłasza urwać w momencie, Kiedy nie wiadomo co sie zdarzy? Robisz to zbyt często, a i ja zbyt często ci groze śmiercią. Normalnie, powinnas mnie poznać za nękanie xD
    Kurde, zastanawia mnie jaka będzie reakcja Layli na to, se Rufus będzie... Inny. Ale to oczywiście nie znaczy gorszy. Cieszę sie, ze Layla wreszcie przyznała sie, ze go kocha. To urocze <3 i pytanko małe, kiedy oni sie zejdą? :( chce juz! <333
    Biedna Lorena. Stracić kogoś tak ważnego w swoim życiu. Oby jak wszystko wróci mniej wiecej do normy niech - Boże zapomnialam jego imienia xD - niech ten od Anny i podróży w czasie nie będzie jej z,uważał do pracy, bo osobiście udusze. Szkoda, ze Isabeau ja powstrzymala. Przydałoby sie Aqle niezłe lanie za to co narobila. I jeszcze raz powinna dostać od Layli ogiem po tyłku to sie nauczy xD
    Okey. Komentarz robi sie powoli dziwny, więc powinnam przestać pisać.
    Pozostaje mi czekać do jutra na następny rozdział,
    Gabi ;***

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa