Isabeau
Skupiała się na liczeniu
kroków. Przez niemal dwadzieścia słyszała, jak Drake jeszcze próbuje zagadywać
Carlisle’a, być może licząc na to, że Isabeau się zdenerwuje i jednak
wróci, żeby spróbować zamknąć mu usta. Później już nie miał motywacji albo to doktor
postanowił go ignorować – jakakolwiek była przyczyna, najważniejsze było to, że
w końcu przestała słyszeć jego irytujący głos.
Czterdzieści
siedem kroków. Dlaczego była taka głupia, próbując nakłonić Drake’a do
zdradzenia któregokolwiek ze swoich planów poprzez nawiązywanie do przeszłości?
Nawet jeśli zrozumiał gest – to, że znów znalazła się u jego boku, ale po
drugiej stronie mając kogoś na kim również jej zależało, chociaż zdecydowanie w inny
sposób – jedynie wykorzystał go przeciwko niej. Carlisle nie był Aldero i w tym
leżał cały problem, bo gdyby był przy niej brat, nawet najgorsze oskarżenie
Drake nie było w stanie sprawić, żeby Aldero się od niej odwrócił.
No dobrze,
może przesadzała z tym, że Carlisle był teraz przeciwko niej, bo z pewnością
tak nie było, ale to nie zmieniało faktu, że wampir jednak był na nią zły.
Trudno żeby było inaczej, skoro od samego początku kłamała (to nic, że jedynie
ukrywając istotne fakty ze swojej przeszłości – w tej sytuacji nie miało
to znaczenia), czym ostatecznie doprowadziła do tego, że musieli podporządkować
się Drake’owi, podczas gdy w Forks umierały Renesmee i Alessia.
Miała im
pomóc, a jednak jedynie pogorszyła sytuację, jeśli zaś coś im się stanie,
zarówno Gabriel, jak i Carlisle, mieli pewne prawo jej nienawidzić… Nie
żeby byli w stanie mieć do niej większe pretensje niż ona sama do siebie,
ale jednak.
Patrzcie
państwo, pomyślała z rezygnacją. Oto i Isabeau Licavoli.
Kapłanka i niezależna kobieta, największa zołza w okolicy. Porzucona
kłamczucha u boku świra, nosząca pod sercem jego dziecko… Potrząsnęła
głową, ale nie była w stanie wyzbyć się podobnych myśli, podobnie jak
świadomości, że właśnie przegrała wszystko. Teraz była tutaj, może i fizycznie
czując się świetnie, ale faktycznie będąc sponiewieraną i upokorzoną na
wszystkie sposoby. I na dodatek wciąż nie wiedziała, czego właściwie chce i jakimi
uczuciami darzy Drake’a, a co dopiero do starających się zastąpić jej
rodzinę Cullenów.
Sama
musiała przyznać, że była beznadziejnym przypadkiem już od pierwszego momentu,
kiedy się pojawiła. Nie sądziła, że kiedykolwiek pożałuje znamienitej
większości swoich zachowań, a jednak teraz zadręczała się na samą myśl o tym,
jak pozwoliła, żeby Carlisle i Esme zaczęli traktować ją jak córkę,
jednocześnie traktując ich niczym obcych. Edward to było co innego, Gabriel i Renesmee
też, ale wobec przybranych rodziców całego klanu mogła być bardziej uczucia i z góry
ustalić pewne granice. A najlepiej sprawić, żeby nie zdołali obdarzyć jej
żadnym ciepłym uczuciem i odejść, kiedy tylko Gabrielowi udało się
wyciągnąć Renesmee z tamtego szpitala, który zamienili w pył.
No cóż, co
ktokolwiek mógł poradzić na to, że właściwie nie wiedziała czego chce i oczekiwała,
że świat będzie się kręcił wokół niej? Widziała przyszłe katastrowy, ale chyba
nawet to nie usprawiedliwiało tego, że była wredną zołzą – suką, jak w złości
wypomniał jej Gabriel. W tym momencie sama miała ochotę się tak nazywać,
bo i czyż nie taki był stan rzeczy? Zmieniła się po śmierci Aldero na
gorsze, zamykając w swojej skorupie i nie dopuszczając do niej
nikogo, przynajmniej do momentu, kiedy w obecności rodzeństwa i tej
jakże nietypowej rodziny wampirów, jej osłona zaczęła pękać, a jej zaczęło
naprawdę na kimś więcej zależeć. I zamiast w porę się wycofać,
pozwoliła żeby wszystko zaczęło się komplikować, kiedy zaczęła próbować
dopasować się do życia, które zupełnie jej nie odpowiadało. Była samotniczką i niepotrzebnie
została w Forks.
Teraz już i tak
nie dało się nic na to poradzić, ale mimo wszystko żałowała. Nie żeby kiedykolwiek
sądziła, że biczowanie się przez resztę wieczności jest dobrym pomysłem, ale
mimo wszystko nie mogła odepchnąć od siebie pewnych myśli, zwłaszcza teraz,
kiedy została sam na sam ze swoimi uczuciami. Jej zdolność do ignorowania
wszystkiego wkoło i „wyłączania” toku myśli nagle okazały się
niewystarczające.
– Powiedz
mi, po co ci to było? – Uniosła głowę i aż wzdrygnęła się, kiedy nagle
zobaczyła tuż przed sobą Drake’a. Zmaterializował się nagle i teraz szedł
tyłem, żeby móc na nią patrzeć. – Wciąż nie rozumiem, Isabeau, dlaczego masz
tak wiele sekretów. Możesz być na mnie zła, ale prawda jest taka, że ja po
prostu nie widzę sensu w ukrywaniu faktów.
Spojrzała
na niego gniewnie, zamierzając nie odpowiadać i ignorować go być może
nawet przez całą podróż albo dłużej. Niestety, okazało się to niemożliwe – jego
wzrok był jasny i zrozumiała, że nie zamierzał odpuścić, nawet gdyby miał
posuwać się za nią niczym cień. Czegoś takiego z pewnością nie zamierzała
znosić.
– To nie są
sekrety – syknęła. – Po prostu do pewnych wspomnień lepiej nie wracać – dodała,
spoglądając na niego znacząco.
Uśmiechnął
się złośliwie.
– Chociażby
do tego uroczego wieczoru, kiedy się zabawiliśmy, chociaż ty utrzymujesz, że to
akt miłosierdzia? – zapytał i chciał położyć dłoń na jej zaokrąglonym
brzuchu, ale się odsunęła.
– Zwłaszcza
to – odparła oschle. – Jeśli zamierzasz o tym rozmawiać, najlepiej od razu
zrób mi tę przyjemność i skręć mi kark. To chyba twoja nowa specjalność –
stwierdziła.
– To Amelie
zabiła dzieciaka – przypomniał, tracąc humor. – Zawsze lubiłam ten twój
charakterek, wiesz? Zmienna jak pogoda, ale w głębi duszy taka sama. –
Wciąż posuwał się tyłem, coraz szybciej, bo i ona celowo przyśpieszyła,
mając naiwną nadzieję, że jednak się przewróci. – Sama widzisz, że do siebie
pasujemy. Ty i ja, uzupełniamy się nawzajem, a teraz będziemy mieli
dzieci. Nie uważasz, że to nazbyt wyraźny znak, że powinnaś zostać moją
księżniczką? – zapytał i zatrzymał się tak gwałtownie, że wpadła mu w ramiona.
Odskoczyła
od niego jak oparzona – i to dosłownie, bo kiedy jej dotknął, całym jej
ciałem wstrząsnął dreszcz. Nie była pewna czy to zauważył; miała nadzieję, że
nie. Im mniej Drake na temat jej uczuć wiedział, tym lepiej było dla
wszystkich.
Uśmiechnął
się, ale nie próbował znów jej dotykać. Odwrócił się i bez pośpiechu
ruszył przed siebie, więc chcąc nie chcąc musiała się z nim zrównać. To
było ironiczne, ale jednocześnie pragnęła jego towarzystwa, jak i chciała
go uniknąć.
– Kiedyś w końcu
przyznasz mi rację – stwierdził jedynie, spoglądając na nią z wyższością i tym
samym kończąc temat.
Postanowiła
darować sobie komentarz, że prędzej piekło zamarznie, a jej na środku
dłoni wyrośnie kaktus. Spieranie się z Drakie’m kosztowało ją zdecydowanie
zbyt wiele energii i ostatecznie i tak okazywało się bezsensowne, bo
żadne z nich nie zamierzało odpuścić. Miała przynajmniej dla siebie
usprawiedliwienie, bo jako przyszła matka nie powinna się denerwować, żeby nie
zaszkodzić bliźniętom.
Przez
moment skupiała się na nich, niemal bezmyślnie głaskając dłonią wzdęty brzuch.
Poczuła delikatny ruch, który sprawił, że ledwo powstrzymała uśmiech i pozwolił
jej się rozluźnić. No cóż, jednak nie wszyscy byli na nią obrażeni – dzieci,
które nosiła pod sercem, chociaż wciąż nie znalazła dla nich odpowiednich
imion, jak najbardziej wciąż były z nią i to jak na razie musiało jej
wystarczyć.
Rozejrzała
się dookoła, ale okolica w której się znajdowali niewiele jej mówiła.
Dookoła rozciągał się las i jedyna zmiana polegała na tym, że nie
przeważały już kikuty liściastych drzew, ale liczne świerki, modrzewie i inne
choiny, który nie była w stanie nazwać. Po co komu do szczęścia nazwy
drzew, skoro i tak nie mogła na ich podstawie określić, gdzie się w tym
momencie znajdowali?
W marszu
było coś nurzającego i chociaż zdecydowanie nie śpieszyło jej się do celu
podróży, żałowała, że jednak nie biegną. Z olbrzymim brzuchem miało być to
raczej trudne, a w efekcie i tak by się ciągnęła, ale
przynajmniej mogłaby skupić się na czymś bardziej wymagającym, jak chociażby
wysiłek fizyczny. Pęd zawsze ją upajał, a teraz nade wszystko potrzebowała
czegoś, co pomogłoby jej nie myśleć.
Wcześniej
to Bliss wydawała się być najbardziej niezadowolona z tempa, kiedy jednak
Isabeau przyjrzała się pozostałym, zorientowała się, że siostra Drake’a nie
jest w swoim poirytowaniu odosobniona. Rudowłosa teraz prowadziła,
poruszając się najszybciej z nich wszystkich i preferując
obserwowanie okolicy z góry; po prostu wspięła się na najbliższe drzewo i teraz
metodycznie przeskakiwała z jednej gałęzi na drugą. Poruszała się niemal
bezszelestnie, chociaż czasami zdarzało się, że strąciła z gałęzi odrobinę
śniegu czy trochę igieł, który z szelestem opadały na zlodowaciałą ziemię.
Pozostali
szli w parach albo pojedynczo i tworzyli coś na kształt kręgu, który
otaczał ją i Carlisle’a, co wydało jej się sensowne i przypominało,
że nie są tutaj z własnej woli. Jedynie Drake przekraczał granicę,
znajdując się w środku i cały czas trzymając się blisko Isabeau,
jakby była jądrem, a on krążącym wokół niej elektronem. Zorientowała się,
że Amelie przygląda się temu podejrzliwie, kiedy jednak przyłapała ją na tym,
blondynka pośpiesznie odwróciła wzrok.
– Cały czas
trzyma się tej dziwki – mruknęła telepatka pod nosem, prawdopodobnie do idącego
przy niej chłopaka – tego, którego Isabeau udało się poturbować, kiedy walczyli
w rezydencji i którego imienia nadal nie pamiętała.
Coś się w niej
zagotowało, w porę jednak ugryzła się w język, zanim zdążyła
powiedzieć coś głupiego. Spojrzała na Drake’a, ale ten akurat nie patrzył na
nią, dlatego przesunęła wzrokiem dalej, ostatecznie zatrzymując wzrok na
Carlisle’u.
Ich
spojrzenia się spotkały, chociaż jak na złość nie była w stanie
stwierdzić, jakie emocje targają wampirem. Dziwnie rozdrażniona, postanowiła
pierwsza przełamać ciszę i z wprawą nawiązała telepatyczne
połączenie, mając nadzieję, że Drake się nie zorientuje i nie spróbuje się
do nich dołączyć.
Czy ja
mam przez to rozumieć, że ze mną nie rozmawiasz?, zapytała, nie mogąc się
powstrzymać i nie będąc w stanie ukryć zadziwienia taką możliwością.
No cóż, Carlisle był ostatnią osobą, którą podejrzewała o to, że się na
nią obrazi.
To ty
uciekłaś, przypomniał jej spokojnie, odpowiadając z pewnym
opóźnieniem, ale jednak. Nie wyczuła w jego głosie złości, co ją
uspokoiło, bowiem nie miał być w stanie jej oszukać, kiedy komunikowali
się w taki sposób. Co nie zmienia faktu, że mam do
ciebie z wiadomych powodów żal, przyznał.
Westchnęła.
Drake zerknął na nią z zainteresowaniem, ale nic nie powiedział.
A twoim
zdaniem powinnam się chwalić, że ktoś taki jak Drake chciał się ze mną żenić, a teraz
noszę jego dziecko? Prawda jest taka, że ja nie chcę i nie zamierzam o tym
pamiętać, odpowiedziała niemal gniewnie. Dlaczego wszyscy oczekiwali od
niej, że będzie wciąż odpowiadać na ich pytania, dotyczących jej przeszłości?
Mimo
wszystko, zaufanie…, zaczął, ale nie miała siły, żeby znów o tym
słuchać.
Zaufanie,
zaufanie, przedrzeźniała go, coraz bardziej rozeźlona. Hormony podczas
ciąży naprawdę bywały nieprzewidywalne. Gdybym wam nie ufała, nie byłoby
mnie tutaj. Ale proszę bardzo, porozmawiajmy sobie o zaufaniu. W zaufaniu
powiem ci, że jestem idiotką i egoistką, która sama nie ma pojęcia czego
chce i równie mocno kocha, co nienawidzi swojego potencjalnego wroga.
Miałam związek z Drake’m Devile, jestem z nim w ciąży i wciąż
coś do niego czuje. Czy właśnie coś takiego chciałeś usłyszeć, non stop trując
mi na temat zaufania?, zapytała, tym samym kończąc wewnętrzny monolog i wypowiadając
długo duszone w sobie myśli, żeby w końcu ujrzały światło dzienne.
Isabeau…,
westchnął Carlisle, najwyraźniej chcąc powiedzieć coś, co mogłoby uświadomić
jej, że w ten sposób zbyt daleko nie zajdą, w tym jednak momencie
oboje uświadomili sobie obecność kogoś jeszcze, kto zdecydowanie nie powinien
się im w tym momencie przysłuchiwać.
Wiedziałem,
wyszeptał Drake.
Jego
mentalny głos dosłownie Isabeau sparaliżował, tym bardziej kiedy uświadomiła
sobie, że Drake słyszał wszystko – łącznie z tym, jak mówiła o swoich
uczuciach do niego. Teraz analizował jej w zamyśleniu i wręcz mogła
zobaczyć, jak zmieniają się jego emocje. Triumf, samozadowolenie, ale i dezorientacja…
Coś w niej
pękło i po prostu wpadła w gniew. Z tym, że tym razem nie
zaczęła krzyczeć albo nieświadomie wykorzystać moc do czegoś, czego nie była w stanie
przewidzieć. Warknęła wściekle, po czym zaatakowała – i to najzupełniej
świadomie, celując wprost w gardło zaskoczonego Drake, którego udało jej
się powalić.
Drake
machinalnie spróbował się obronić i chyba coś wołał, ale wszystko
przysłonił gniew, który w tym momencie czuła. W jednej chwili dookoła
zrobiło się zamieszanie, co nawet jej nie zdziwiło – oczywiście, że jej reakcja
została odebrana jako próba ucieczki.
Podświadomie
wyczuła, że ktoś stoi tuż za nią, dlatego niechętnie poderwała się, uwalniając
Drake’ i stając w pozycji obronnej. Duży brzuch utrudniał jej
poruszanie, ale wciąż była na tyle zwinna, że bez większych problemów uniknęła
ataku jedynej z dhampirzyca, która towarzyszyła Drake’owi. Jakaś
ciemnowłosa dziewczyna przeleciała tuż nad nią, lądując wprost na swoim
dowódcy, któremu dopiero co udało się stanąć na nogi; oboje wylądowali na
ziemi.
Wyminęła
kolejnego przeciwnika, po czym po prostu rzuciła się biegiem przed siebie, raz
po raz się potykając, ale przynajmniej biegnąc. Jednocześnie rozglądała się,
próbując wypatrzeć Carlisle’a – w końcu nie mogła go zostawić, a skoro
już udało jej się wywołać zamieszanie, mogli spróbować je wykorzystać – nigdzie
jednak nie mogła go dostrzec.
Przyśpieszyła
i skręciła lekko, zamierzając zatoczyć koło wokół miejsca, w którym
się zatrzymali i w tym samym momencie, tuż przed nią, dosłownie
zmaterializowała się Amelie. Blondynka uśmiechnęła się drapieżnie i zaatakowała,
zanim Isabeau zdążyła zorientować się, jakie są w ogóle jej zamiary, zaś
moc, którą wyzwoliła, dosłownie eksplodowała na wszystkie strony, odrzucając
Isabeau na kilka dobrych metrów.
Siła
uderzenia ją oszołomiła i dopiero po chwili dotarło do niej, że w nic
nie uderzyła – ani w drzewo, ani o ziemię. Spojrzała w dół, żeby
przekonać się, że jej ciało nagle zastygło w powietrzu, zaledwie
kilkanaście centymetrów od pnia solidnego buku, a Drake stoi zaledwie
kilka metrów od niej, trzymając obie ręce w górze. Ich spojrzenia się
spotkały i aż poraził ją dostrzegalny w jego tęczówkach gniew, emocje
jednak nie były przeznaczone dla niej.
Drake
delikatnie opuścił ręce, tym samym sprawiając, że Isabeau miękko wylądowała na
ziemi. Kiedy dotknęła stopami podłoża uświadomiła sobie, że trzęsie się tak
bardzo, że ledwo jest w stanie utrzymać równowagę. Położyła dłoń na brzuchu,
w głowie mając jedynie jedna myśl – że gdyby uderzyła o to drzewo,
prawdopodobnie nie tylko by je złamała, ale również straciłaby ciążę; bliźnięta
zdecydowanie nie byłyby w stanie przeżyć takiego uderzenia, obojętnie jak
duże już były.
Drake je uratował.
Drake je…
– Isabeau!
– Carlisle nagle znalazł się przy niej, pozwoliła więc mięśniom się rozluźnić i po
prostu się o niego oparła. Podtrzymał ją, raz po raz powtarzając jej imię,
ale prawie nie była tego świadoma. W tym momencie widziała jedynie Drake’a.
– Isabeau, czy…?
Mrożący
krew w żyłach wrzask rozdarł ciszę, skutecznie zagłuszając dalszy ciąg
wypowiedzi doktora. Isabeau poczuła, że dłużej nie jest w stanie utrzymać
się na nogach i niemal z ulgą przyjęła to, że wampir pomógł jej
usiąść. Przynajmniej nie ruszył w kierunku z którego dochodził
wrzask, chociaż wyraźnie miał taki zamiar.
Coś nagle
śmignęło w powietrzu, żeby ostatecznie zderzyć się z pierwszą
przeszkodą, która stanęła mu na drodze. Drzewo złamało się z potężnym
trzaskiem, jakby było zaledwie suchą gałązką, a nie solidnym konarem.
Świerk zwalił się na ziemię, która aż zadrżała w posadach, ale to nie był
koniec – trzasnęły jeszcze przynajmniej trzy następne drzewa, zanim poobijane i powyginane
w dziwaczny sposób ciało Amelie zatrzymało się, lądując na ziemi.
Dziewczyna
żyła, ale dyszała tak ciężko, że Isabeau zaczęła się zastanawiać, czy oby
przypadkiem za moment nie umrze. Kończyny miała porozrzucane niczym u szmacianej
lalki, niektóre wykręcone pod niemożliwym kątem. Nie poruszyła się, a po
chwili analizy Beau uświadomiła sobie, że pomyliła się co do ilości trzasków,
kiedy szacowała ilość powalonych drzew – jeden z dźwięków musiał wydać
łamiący się kręgosłup.
Drake
pojawił się pomiędzy drzewami, powoli zmierzając w stronę swojej ofiary. Stąpał
ostrożnie, w jego ruchach było coś zwierzęcego – tak poruszał się
drapieżca podczas polowania, kiedy podkradał się do swojej przyszłej zdobyczy.
Wzrok miał utkwiony w nieruchomej postaci, całe ciało zaś zdawało się
emitować tak silną aurę śmierci, że Isabeau włoski na rękach stanęły dęba,
ciało zaś spięło się, podświadomie sugerująco, żeby natychmiast rzuciła się do
ucieczki.
Nieśmiertelny
nagle przystanął i podniósł wzrok; spojrzenia jego i Isabeau się
spotkały i czas na moment przystanął. Drake przez chwilę patrzył jej w oczy
i odniosła wrażenie, że jego rysy odrobinę złagodniały, kiedy przekonał
się, że nic jej nie jest.
– Zabierz
ją stąd – wysyczał przez zaciśnięte zęby, zwracając się do Carlisle’a. Głos
miał zachrypnięty i ledwo panował nad wyczuwalnym w nim gniewie. Jego
słowa przypominały nieco warknięcie; zwierzęcy charkot wydobywający się z ludzkiego
gardła. – Ja mam tutaj jeszcze coś do załatwienia – dodał i na powrót
utkwił wzrok w czymś, co jeszcze niedawno przypominało młodą dziewczynę.
Carlisle
zawahał się na moment – Isabeau wiedziała, że gdyby mógł, natychmiast
powstrzymałby to, co się działo – ostatecznie jednak skupił się na Beau i pomógł
jej stanąć na nogi. Prawie tego nie zauważyła, świadoma jedynie spojrzenia
Drake’a. Tym razem nie miała wątpliwości, że w jego oczach pojawiły się
czerwone błyski, aura zaś przybrała niemal doskonale czarny kolor i przypominała
odrębny, żywy organizm.
Napady
agresji. Nieśmiertelni, którzy tracili zmysły i nie byli w stanie
zapanować nad złością. Teraz doskonale rozumiała o czym opowiadał jej
Dimitr, kiedy chciała się dowiedzieć, czy wiedział coś na temat atakującej
pół-wampiry grypy.
Carlisle
musiał ją niemal za sobą ciągnąć, żeby w końcu ruszyła się z miejsca.
Szła, usiłując się nie potykać i nie będąc w stanie przestać oglądać
się za siebie. Kątem oka zauważyła rudą czuprynę Bliss i jeszcze kilka
cieni pozostałych telepatów, którzy zmierzali w kierunku Drake’a, żeby
przekonać się, co się stało.
– Drake, co
ty wyrabiasz? – doszedł jej zduszony okrzyk Bliss, dziewczyna jednak nie
odważyła podejść się na tyle blisko, żeby znaleźć się w zasięgu rąk
bliźniaka.
Usłyszała
szepty i jęk Amelie, nikt jednak nie odważył się sprzeciwić Drake’owi,
żeby stanąć w obronie skatowanej przez niego nieśmiertelnej. Dhampirzyca
żyła i Isabeau wolała nie wiedzieć, co się z nią stanie, dlatego sama
przyśpieszyła, chcąc znaleźć się wystarczająco daleko, żeby nie musieć dalej
słuchać.
Ale jej
zmysły okazały się zbyt doskonałe, żeby była w stanie tak po prostu się od
tego odciąć.
– Dlaczego?
– usłyszała słaby, ale charakterystyczny głos Amelie. – Zaatakowała cię.
Chciała uciec. Ja zawsze byłam ci wierna – wyszeptała niemal z urazą. –
Dlaczego? – powtórzyła.
Zapanowała
długa, niczym niezamącona cisza; Isabeau zdawało się, że nikt nie oddycha i z zaskoczeniem
zorientowała się, że sama również wstrzymała oddech.
– Dlaczego?
– Kiedy usłyszała głos Drake’a, była w stanie wyobrazić sobie wyraz jego
twarzy. Wiedziała, że się uśmiechał. – Bo ty nie jesteś Isabeau – odparł po
prostu.
W tym samym
momencie ciszę znów przerwał wrzask Amelie, tym razem jednak urwał się
zdecydowanie szybciej i tak nagle, że cisza, która po nim nastąpiła,
dosłownie raniła uszy.
Amelie nie
wydała więcej żadnego dźwięku.
Łoo...zwracam honor Drake, może się zmieni, bardzo mi się podobało, że stanął w obronie Isabeau i dzieci, może przejże na oczy i ich wypuści.Daj znać kiedy będzie następny rozdział i życzę weny.U mnie również pojawił się nowy rozdział.
OdpowiedzUsuńZmierzch-Renesmee:)
Ciekawa jestem, czy mnie teraz nie zabijesz, bo opowiadałaś kiedyś, co o tym sądzisz i z pewnością wiesz wszystko lepiej, ale... chociaż Drake to kawał skurwysyna, z jakiegoś powodu go lubię. Może coś źle interpretuję lub zwyczajnie kompletnie nie mam wyczucia do ludzi, ale wydaje mi się, że w nim jest coś więcej. Że to ta tajemnicza choroba go takim zrobiła... Ajć, dobra, bo zaraz zajmę się przewidywaniem przyszłości i wypiszę od myślników, co mam nadzieję znaleźć w następnych rozdziałach xD
OdpowiedzUsuń