25 marca 2013

Czterdzieści dziewięć

Isabeau
Isabeau ocknęła się całkowicie zdezorientowana. Nie pamiętała dlaczego zasnęła – nie wiedziała nawet, kiedy w ogóle się położyła – a jednak leżała na twardej zamarzniętej ziemi, obolała i przemarznięta. Przypomniała sobie, że obudził ją nagły ruch, chociaż dłuższa chwila minęła zanim stała się na tyle przytomna, żeby zacząć zastanawiać się nad przyczyną i związaną z nim zmianą pozycji.
Uświadomiła sobie, że jest czymś okryta. Nie otworzyła oczu, ale doskonale czuła na sobie delikatny, znajomy materiał, który sprawił, że na usta cisnęło jej się jedną jedyne imię.
Aldero.
Mocno zacisnęła usta, żeby przypadkiem go nie wypowiedzieć i nagle poderwała się do pozycji siedzącej. Usiadła, wytrząsając z włosów kryształki lodu, po czym pośpiesznie zrzuciła z siebie czarną marynarkę, którą dała Carlisle’owi zanim udali się do Niebiańskiej Rezydencji, a która wcześniej należała do jej brata. Miała teraz wrażenie, że skóra w miejscach, w których dotykał ją materiał dosłownie płonie, chociaż to oczywiście było wyłącznie jej wyobrażeniem.
– To nie jest miejsce i warunki dla ciężarnej – usłyszała nagle i uświadomiła sobie, że to Carlisle z kimś dyskutuje, a może nawet się… kłóci? To było zupełnie czymś nowym z jego strony i gdyby nie była wciąż roztrzęsiona odkryciem tego, co służyło jej za przykrycie, może nawet udałoby się jej uśmiechnąć. – Chciałeś żebym z wami poszedł i się nią zaopiekował, dlatego weź pod uwagę, że tutaj – obojętnie jak bym się starał – nie ma możliwości, żeby Isabeau i dzieci byli bezpieczni – powiedział stanowczo.
Usłyszała aż nazbyt charakterystyczne westchnięcie, które mogło należeć wyłącznie do Drake’a.
– Tyle to już sam zdążyłem zauważyć, ale to akurat nie moja wina, że księżniczka woli być samowystarczalna. Może jak dzisiaj będziecie iść szybciej, do wieczora znajdziemy zdecydowanie lepsze miejsce na to, żeby się zatrzymać – stwierdził rozdrażnionym tonem Drake.
Isabeau doszła do wniosku, że lepiej nie dopuścić do prawdziwej kłótni, bo w przypadku Drake’a mogło to się skończyć mniej bądź bardziej świadomą demolką najbliższej okolicy, dlatego poniosła się i lekko przeciągnęła, próbując zmusić swoje przemarznięte ciało do współpracy. Brzuch znów jej zaciążył, ale zdążyła już przywyknąć do tego ciężaru, dlatego prawie nie zauważyła dyskomfortu.
Teraz już pamiętała, że musiała w którymś momencie jednak przysnąć oparta o Carlisle’a. Wcześniej próbował z nią rozmawiać, ale później już po prostu milczeli, co najbardziej jej odpowiadało. Nic dziwnego, że w ciszy w końcu zasnęła, chociaż dziwnie się czuła z tym, że nawet w tej sytuacji okazywał jej troskę. Już nawet nie potrafiła się za to na niego denerwować i może nawet lepiej bowiem wolała zachować całą swoją złośliwość dla wszystkich tych, którzy w najbliższym czasie jak nic mieli próbować ją denerwować.
Ruszyła w stronę nieśmiertelnych, czując na sobie dyskretne spojrzenia podwładnych Drake’a. Nigdzie nie widziała Bliss, ale to akurat jej odpowiadało – im mniej okazji do kłótni z siostrą Drake’a miała, tym lepiej dla nich obu.
Drake pierwszy ją zauważył.
– Witaj, moja księżniczko – rzucił pogodnie, uśmiechając się w ten swój charakterystyczny sposób, który sprawiał, że mimowolnie pragnęła odwzajemnić gest.
– Nie należę do kobiet, które dążą do znalezienia księcia na białym koniu – odparła w zamian, siląc się na szorstki ton. – Nie wierzę w bajki – dodała, mrużąc oczy.
– Szkoda. – Drake parsknął śmiechem, cały czas się jej przypatrując. – Ja… No cóż, właśnie słuchałem, co twój… przyjaciel – uśmiechnął się drwiąco – ma do powiedzenia. Jakbym sam miał wpływ na jakiekolwiek warunki, skoro uparcie odrzucasz pomoc – mruknął i znacząco zmierzył ją spojrzeniem, być może chcąc zwrócić uwagę Carlisle’a na to, że nawet nie chciała przyjąć marynarki, żeby się ogrzać.
Odrzuciła włosy zamaszystym gestem, po czym przywołała do siebie ciepłą mgiełkę, którą starannie się otoczyła. Z ulgą przyjęła, że najwyraźniej incydent z gejzerami i niekontrolowanymi wybuchami miała już za sobą, chociaż wcale nie miała nic przeciwko temu, żeby kilku nieśmiertelnym ucierpiało w niewielkim „wypadku”.
– Oczywiście, że masz wpływ. – Założyła ręce na piersi i stanąwszy na palcach, spróbowała spojrzeć na niego z góry. Niestety, nawet w butach na obcasach była od niego kilka centymetrów niższa, przez co jej starania były co najwyżej śmieszne. – Tak traktujesz księżniczkę? Skoro już oczekujesz, że nią będę, daj mi chociaż pozorne wrażenie, że mam u ciebie jakieś specjalne względy. Nie oczekujesz chyba, że spędzę kilka najbliższych dni w drodze, mając na sobie jedynie to! – żachnęła się, wymownie spoglądając na swoją podartą sukienkę i szpilki, których obcasy raz po raz ślizgały się na zamarzniętej ziemi albo zapadały się w miejscach, gdzie gleba była bardziej miękka.
Drake uniósł brwi, Carlisle spojrzał zaś na nią tak, jakby właśnie postradała zmysły. Omal się nie uśmiechnęła. Podejrzewała, jak musi to wyglądać z boku – porwano ją, a jednak próbowała się rządzić i zachowywała niczym rozkapryszona dziewczyna na zwyczajnej wycieczce. Ale przecież, na litość bogini, o to właśnie w tym momencie chodziło!
– Wysłałem już Bliss do miasta – zapewnił Drake, spoglądając na nią podejrzliwie. – Mówiłem już, że nie dam cię skrzywdzić, obojętnie co sobie myślisz. Poza tym oboje aż nadto rzucacie się w oczy w tych wieczorowych strojach i doceniam przynajmniej to, że znamienitej większością są czarne – przyznał, krzywiąc się.
Spojrzał na nią i omal nie spąsowiała, kiedy zobaczyła pożądanie w jego oczach. Sukienka naprawdę już do niczego się nie nadawała i przypominała raczej kawałek szmaty, który z trudem zakrywał najważniejsze miejsca. Jej ramiona i spora część ud były odsłonięte, a Drake najwyraźniej nie mógł się powstrzymać, żeby na nią nie spoglądać. W porównaniu z nią Carlisle wyglądał o niebo lepiej i przynajmniej nie wydawał się być zainteresowany jej ciałem, co jak najbardziej potrafiła docenić.
– Znakomicie – mruknęła, po czym po prostu się oddaliła, zamierzając wykorzystać chwilę czasu, żeby zaszyć się w jakimś niewidocznym – przynajmniej pozornie, bo i tak mieli ją obserwować – miejscu, gdzie spokojnie doczeka powrotu Bliss.
Bliźniaczka Drake’a pojawiła się niemal godzinę później, w podłym humorze. Bez słowa cisnęła w stronę Isabeau wypchanym plecakiem, po czym oddaliła się i umościła na jakimś drzewie, jasno dając do zrozumienia wszystkim wkoło, że jeśli ktoś jeszcze spróbuje ją o coś poprosić, najzwyczajniej w świecie rzuci mu się do gardła.
Isabeau powstrzymała pokusę, żeby jeszcze trochę pomarudzić i uprzykrzyć rudowłosej życie. Pośpiesznie przejrzała zawartość plecaka, bez trudu odróżniając ubrania przeznaczone dla niej. Co prawda wszystkie były czarne, ale przecież doskonale znała swój rozmiar i była w stanie rozróżnić damskie stroje od męskich.
Oddaliła się tak daleko, jak było to możliwe i mając pewność, że nikt jej nie podgląda, pośpiesznie się przebrała. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy wciągnęła na siebie idealnie dopasowane do jej figury spodnie oraz ciepły golf, wystarczająco duży, żeby w całości zakrył jej wzdęty ciążą brzuch. Włosy związała w wysoki kucyk kawałkiem materiału, który oderwała od swojej wyniszczonej sukienki, czyniąc z niej coś na kształt czarno-srebrnej wstążki, na nogi zaś włożyła zdecydowanie bardziej odpowiednie do chodzenia po lesie buty. Nawet jeśli Bliss wykonała swoją misję bez większego zaangażowania, trzeba było jej przyznać, że spisała się znakomicie.
Nieco niechętnie wróciła do tymczasowego obozowiska, gdzie Drake powoli zbierał swoich ludzi do dalszej drogi. Carlisle stał z boku, po prostu ich obserwując i ożywił się dopiero na widok Isabeau. Wyraźnie mu ulżyło, kiedy przekonał się, że wygląda lepiej, nawet jeśli sprowadzało się to jedynie do zmiany stroju – teraz była w zdecydowanie mniej opłakanym stanie niż w szpilkach i sukience, wywracając się na każdym kroku i raniąc o wszystko na co tylko udało jej się wpaść.
Jeśli chodziło o doktora, sam miał na sobie podobne ubranie, co Isabeau – ciemne spodnie i sweter. Przyjęła to niemal z wdzięcznością, bo przynajmniej w końcu na każdym kroku nie przypominał jej Aldero. Już i tak zbyt wiele o nim myślała od momentu przebudzenia.
– Wczoraj mówiłaś, że masz plan – powiedział tak cicho, że sama ledwie go usłyszała; ważne było, żeby nikt z towarzyszących Drake’oiw nieśmiertelnych nie był w stanie go usłyszeć.
– Bo mam – zapewniła i skinęła głową w stronę Drake’a.
Ruszyła w kierunku mężczyzny, nie sprawdzając, czy Carlisle jest tuż za nią. Szybko się z nią zrównał, kiedy zaś znaleźli się wystarczająco blisko Drake’a, bezceremonialnie ujęła ich obu pod ramiona, tym samym lądując pomiędzy dwójką zdezorientowanych nieśmiertelny.
Carlisle cały czas jej się przyglądał, Drake zaś rozszerzył oczy w geście niedowierzania. Reakcja tego drugiego nieco ją zaskoczyła, sądziła bowiem, że kto jak kto, ale Drake momentalnie rozpozna gest, który właśnie wykonała. Przecież nie raz chodziła z nim pod rękę, jednocześnie po swojej drugiej stronie mając… Aldero. Chciała mu to przypomnieć, chociaż sama nie była pewna na co liczy.
– No cóż, teraz już chyba nie macie się o co kłócić? – zauważyła, wysilając się na równie pogodny ton głosu, co początkowo Drake’a. – Skoro już tutaj jesteśmy, spróbujmy się porozumieć – zaproponowała, ignorując ich zadziwione spojrzenia.
Nie musiała patrzeć na Carlisle’a, żeby wiedzieć, jakie pytanie najchętniej by jej zadał. Po prostu mydlę mu oczy, podesłała mu myśl, mając nadzieję, że to wystarczy. Mógłbyś mi przynajmniej zaufać, dodała mimochodem i z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że w tym momencie wampir się na nią zbulwersował.
Cały czas ci ufam, usłyszała w odpowiedzi, kiedy sięgnęła do niego umysłu. Problem w tym, Isabeau, że ty nigdy nie byłaś w stanie zaufać mnie albo komuś z mojej rodziny, dodał z niejakim żalem i to chyba było wszystko, co miał do powiedzenia, bo nie usłyszała już żadnej myśli, która byłaby przeznaczona dla niej.
Wycofała się, starając skupić na Drake’u. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że Carlisle może się na nią obrazić. Może i miał powody, ale mimo wszystko…
Drake obserwował ich kątem oka, milcząc i nieświadomie dostosowując tempo i kroki do ciała Isabeau. Sama nie była pewna, co chciała w tym momencie osiągnąć, ale patrząc na jego twarz, doszła do wniosku, że być może wyniknie z tego coś przydatnego.
– No dobrze, może teraz powiesz mi, skąd ta nagła zmiana? – zapytał nagle Drake. Isabeau z wrażenia omal nie wypadła z rytmu. – Nie, żebym nie czuł się dobrze, mając cię przy sobie… – dodał i jakby nie mogąc się powstrzymać, pogłaskał wolną dłonią jej ramię.
– Uważam po prostu, że skoro już tutaj jesteśmy, nie ma sensu się zabijać. Próbuję też zrozumieć do czego jestem ci potrzebna – dodała, decydując się zagrać w otwarte karty.
Drake jedynie się uśmiechnął.
– Czy ona zawsze jest taka niecierpliwa? – zapytał z rozbawieniem, ignorując Isabeau i zwracając się do Carlisle’a.
– Odkąd pamiętam – przyznał doktor z rezerwą patrząc na Drake’a, ten jednak zdawał się tego nie dostrzegać.
– No cóż, pewne rzeczy się nie zmieniają – stwierdził. – Aż dziwne, że się nie zmieniają… – dodał w zamyśleniu i Isabeau poczuła, jak wzmacnia uścisk wokół jej ramienia.
Carlisle na moment się zawahał, po prostu przypatrując się Drake’owi, po czym jednak zaryzykował się odezwać:
– To nie zmienia faktu, że sam nie rozumiem o co w tym wszystkim chodzi – przyznał. – Skoro już tutaj jesteśmy… Cóż, pomijając to, że Isabeau jest w ciąży, chyba nie dzieci były tutaj od samego początku priorytetem – zauważył przytomnie.
Drake przymrużył oczy, obserwując wampira. Isabeau zaczynało już irytować to, że zachowywali się, jakby w tym momencie była absolutnie niewidzialna.
– Jesteś bystry. Twój ojciec był po prostu sprytny i daleko wam do siebie – stwierdził, krzywiąc się na wspomnienie Lawrence’a. – Aż dziwne, że jeszcze d tej pory nie zorientowałeś się, czego mogę chcieć. Mieć w domu taki skarb i nie wiedzieć, jak zrobić z niego użytek? – dodał w dość niezrozumiały sposób, Isabeau jednak nie zauważyła, żeby Carlisle był w jakimkolwiek stopniu zdezorientowany.
– Uznam to za komplement… – powiedział ostrożnie. – Jeżeli w tym momencie masz na myśli księgę, którą wtedy zabrałeś, dalej nie widzę w tym żadnego sensu.
Drake znów się po prostu uśmiechnął.
– Może i lepiej. Jeśli zaś chodzi o Lawrence’a, twoje szczęście, że nie jesteś do niego podobny. Przy takim charakterze sam chętnie pomógłbym mu trafić na stos – mruknął. W jego oczach znów pojawiły się czerwone błyski, które Beau już kiedyś widziała. – Szkoda, że tchórzowi udało się uciec przed panią piromanką – westchnął.
– Gdyby Layla chciała go dogonić, dogoniłaby – wtrąciła Isabeau, nie mogąc się powstrzymać.
Oboje spojrzeli na nią nieco nieprzytomnie, jakby zaskoczeni, że wciąż pomiędzy nimi stoi. Poczuła się urażona, chociaż przecież jakiś czas wcześniej marzyła żeby być niewidzialną.
– Tak po prawdzie, twoja siostra podpadła mi równie bardzo, co Lawrence – powiedział cicho Drake, zaglądając jej w oczy. Czerwone błyski zniknęły, ale spojrzenie miał dzikie. – O tak, to nawet zabawne, jak różne uczucia wywołują Licavoli.
– I dlatego omal nie zabiłeś mojego brata? – zapytała, nagle przypominając sobie o ataku na Gabriela w Seattle.
Wyczuł w jej głowie specyficzną nutę i wyraz jego twarzy momentalnie złagodniał, w spojrzeniu zaś doszukała się… poczucia winy? Nie dała się na to nabrać.
– Gabrielowi nic by się nie stało, gdyby nie był taki upierdliwy. Twój braciszek po prostu nie pojmuje, co znaczy „spadaj” – odparł lakonicznie Drake, tym samym kończąc temat. – Swoją drogą, co to za przesłuchanie? – zirytował się nagle, spoglądając to na Isabeau, to na Carlisle’a. Ostatecznie skupił się na tym drugim. – Skoro tak bardzo cię interesuję, co też mogę planować, zapytają moją niedoszłą narzeczoną. Isabeau zna mnie nader dobrze, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie – sprostował, spoglądając na Beau z ukosa.
Cała zesztywniała, tym bardziej, że Carlisle na moment przystanął, tym samym powodując, że prawie straciła równowagę.
– Niedoszłą narzeczoną? – powtórzył i był chyba bardziej wstrząśnięty, niż kiedy dowiedział się, że Isabeau jest z Drake’m w ciąży.
Isabeau pośpiesznie wyswobodziła się z uścisku obu nieśmiertelnych i założyła je na piersi, spoglądając na Drake’a i Carlisle’a. Bliźniak Bliss uśmiechał się pogodnie, wyraźnie zadowolony z obrotu, który przybrała rozmowa.
– O, tak. Nie zorientowałeś się, że mamy wspólną przeszłość? – zapytał, nie przestając się uśmiechać. – Jestem w stanie ci całkiem dużo o naszej Isabeau powiedzieć, skoro sama się do tego nie kwapi.
W Isabeau aż się zagotowało.
– Zamknij się, Drake – syknęła.
Spojrzał na nią i zmarszczył brwi, chyba faktycznie nie rozumiejąc powodów jej sprzeciwu.
– Ale dlaczego? Dlaczego mam ukrywać, że kiedykolwiek coś nas łączyło i nadal łączy? – zapytał, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Dlaczego mam ukrywać, że kiedyś faktycznie nie byłaś moją królową, a ja ci się nie oświadczyłem? Gdybyś mi wtedy nie odmówiła, wszystko potoczyłoby się inaczej, a my bylibyśmy inni.
Odwróciła wzrok, nie mogąc dużej znieść jego spojrzenia. I jeszcze to, jak na domiar złego patrzył się na nią Carlisle…
– Właśnie sęk w tym, że teraz jesteśmy inni – wyszeptała, po czym bez słowa odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem oddaliła się, zdecydowanie bardziej woląc ciągnąć się na samym końcu pochodu.
Wszystko, byleby więcej nie musieć z kimkolwiek rozmawiać.
Renesmee
Gabriel przechylił się ponad oparciem sofy, zaglądając mi przez ramię. Oderwałam pastel od kartki papieru po której właśnie zawzięcie rysowałam, po czym uniosłam głowę, żeby spojrzeć na niego z zainteresowaniem i irytacja jednocześnie.
– Zasłaniasz mi światło – poskarżyłam się, ale jednocześnie uśmiechnęłam się, co całkowicie popsuło efekt.
– Nie moja wina, że tak bardzo tęskniłem za widokiem ciebie z pastelami w ręce – usprawiedliwił się, odwzajemniając uśmiech.
Poprawiłam się nieco na kanapie, zrzucając koc. Już drugi dzień mijał od momentu, kiedy zorientowaliśmy się, że Damien jest w stanie pozbyć się choroby. Oczywiście Gabriel i Edward wciąż skakali wokół mnie i Alessi, spodziewając się ewentualnych nawrotów grypy, wszystko jednak wskazywało na to, że objawy puściły na dobre. Czułam się znakomicie, a i patrząc na zadowoloną z życia Ali, która siedziała z moim ojcem przy fortepianie i próbowała wygrywać jakieś składne melodie, również i jej nic już nie dolegało.
Przez pierwszy dzień sama byłam w stanie zrozumieć obawy moich bliskich, teraz jednak nie zamierzałam dalej zmuszać się do leżenia w łóżku i pozwalania, żeby Gabriel i Edward we wszystkim mnie wyręczali. Co prawda tata był gotów się ze mną sprzeczać, ale kiedy tylko zaczęłam stawiać opór, sam musiał przyznać, że wszystko już ze mną w porządku i naprawdę nie ma czym się martwić.
Damien bezceremonialnie wspiął mi się na kolana, po czym z zainteresowaniem spojrzał na niedokończony rysunek, który miałam przed sobą.
– Mamusiu, jakie to śliczne – westchnął i oparł się o mnie, uśmiechając się promiennie. – To Alessia? – upewnił się, bez trudu rozpoznając zarys twarzy i ciemne loki siostry.
Zerknęłam na kartkę i również się uśmiechnęłam. Dawno nie rysowałam konkretnych postaci – pomijając wilki i rysunek telepatów, nie robiłam tego od momentu, kiedy nieświadomie namalowałam Gabriela i to jeszcze zanim go poznałam; było to podczas mojego ostatniego ogniska w La Push, kiedy od Kim dowiedziałam się czym jest wpojenie, a Michael zaatakował mnie w lesie i przeniósł w czasie. Trochę wyszłam z wprawy, poza tym jednak szło mi całkiem dobrze.
– Alessia – potaknęłam i uśmiechnęłam się do córeczki, która odwróciła się, kiedy tylko usłyszała moje imię. – Jak skończę, ciebie też mogę narysować – dodałam, zwracając się do Damiena, żeby przypadkiem nie poczuł się o siostrę zazdrosny.
Pokiwał ochoczo główką, po czym zsunął się z kanapy i pobiegł swoim kierunku, poszukać sobie jakiegoś zajęcia. Odprowadziłam go wzrokiem i miałam właśnie wrócić do rysunku, kiedy znów podchwyciłam spojrzenie oczu nachylonego nade mną Gabriela.
– No co? – zapytałam, opierając szkicownik na kolanach i obracając w palcach czarny pastel.
– Nic. – Westchnął. – No dobrze, czy jesteś oby na pewno przekonana, że powinniśmy tam jechać? – dał za wygraną, kiedy spojrzałam na niego nagląco.
Uniosłam brwi, zaskoczona. Przecież ostatnio przedyskutowaliśmy chyba ten temat przynajmniej sto razy.
– Już mnie o to pytałeś, Gabrielu – przypomniałam mu. – Tak, jestem pewna. Już nic mi nie jest, a twoja siostra i pozostali jedynie tracą niepotrzebnie czas. Ja naprawdę się martwię – poskarżyłam się, odkładając przybory do rysowania i wyciągając ręce w stronę twarzy Gabriela.
Musnęłam palcami jego policzek i na moment zapatrzyłam się na jego idealne wargi, marząc żeby mnie pocałował. Odkąd wyzdrowiałam, właściwie nie miałam go dość, zbyt świadom tego, jak kruche może być życie – w końcu znów omal nie umarłam.
Gabriel westchnął i przykrył moją dłoń swoją. Jak zawsze kiedy mnie dotykał, przez całe moje ciało przeszedł prąd.
– Nessie, kochanie moje, wiesz, że nie potrafię ci niczego odmówić – powiedział i zabrzmiało to niemal jak zarzut – ale jakby nie patrzeć, chodzi o Miasto Nocy. Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak bardzo niebezpieczne potrafi być to miejsce.
Słyszałam jego argumenty tyle razy, że byłam w stanie już recytować je z pamięci. Doskonale rozumiałam jego troskę, tym bardziej, że sama nie byłam pewna, czy Ali i Damien powinni znaleźć się w takim miejscu, ale byłam zdecydowana zaryzykować. Jakby nie patrzeć, chodziło o moją rodzinę. Ich powrót przedłużał się i zaczynałam się niepokoić, tym bardziej, że byli tam z mojej winy.
Ujęłam twarz Gabriela w obie dłonie i niemal błagalnie spojrzałam mu w oczy.
– Nie obchodzi mnie to, Gabrielu. Rozumiesz? – zapytałam. – Ja się martwię i nie chce dłużej czekać. Mówisz, że jestem taka jak ty, więc dlaczego wątpisz, że sobie tam poradzę? – zapytałam, postanawiając zagrać zdecydowanie nieczysto i nawiązać do jego emocji.
– Skąd ci przyszło do głowy, że w ciebie wątpię? – zapytał niemal wstrząśnięty taką możliwością. Przez moment patrzył mi w oczy, po czym westchnął zrezygnowany. – A niech to diabli, zgoda. Kiedy chcesz jechać? – zapytał mnie.
Zawahałam się przed odpowiedzią.
– Jutro.

2 komentarze:

  1. Cieszę się że Nessie już wyzdrowiała ;>
    Ciekaw co zobaczą gdy dotrą już do Miasta Nocy... czy może natrafią na ślad Isabeau ?
    pozdrawiam Anja ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, rozdział jak zwykle genialny, nie mogę się doczekać co będzie dalej.Fajnie, że piszesz też o Isabeau i Nessi mi bynajmniej bardzo podobają się obie bohaterki.Bardzo denerwuje mnie Drake po co on porwał tą biedną dziewczynę mam tylko wielką nadzieje, że nie po to żeby zabrać dzieci jak w przypadku Renesmee, niech się odwali znalazł się ,,kochający tatuś", ale rozdział naprawdę bardo mi się podobał przeczytałam go już dwa razy żeby zabić czas i chyba zacznę czytać jeszcze poprzedni.

    Pozdrawiam Zmierzch-Renesmee ;)

    PS:U mnie nowy rozdział pojawi się jutro ponieważ miałam problemy techniczne i nie mogłam nic pisać, musiała też nadrobić rozdziały u ciebie, akcja naprawdę się rozwinęła(jeden z moich naj... naj... najbardziej ulubiony jest rozdział 47), jestem bardzo ciekawa kiedy urodzi Beau i jak zareaguje Dimitr na wieść o ciąży.Pewnie jak to przeczytasz stwierdzisz, że jestem bardzo, bardzo niecierpliwa(co jest pewnie prawdą),ale po prostu kocham twój blog <3 i mam nadzieje, że nie przerwiesz pisania bo chyba się załamie i będziesz miał mnie na sumieniu XD (To Ps wyszło troch dłuższe niż myślałam :) )

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa