Isabeau
Isabeau ocknęła się całkowicie
zdezorientowana. Nie pamiętała dlaczego zasnęła – nie wiedziała nawet, kiedy w ogóle
się położyła – a jednak leżała na twardej zamarzniętej ziemi, obolała i przemarznięta.
Przypomniała sobie, że obudził ją nagły ruch, chociaż dłuższa chwila minęła
zanim stała się na tyle przytomna, żeby zacząć zastanawiać się nad przyczyną i związaną
z nim zmianą pozycji.
Uświadomiła
sobie, że jest czymś okryta. Nie otworzyła oczu, ale doskonale czuła na sobie
delikatny, znajomy materiał, który sprawił, że na usta cisnęło jej się jedną
jedyne imię.
Aldero.
Mocno
zacisnęła usta, żeby przypadkiem go nie wypowiedzieć i nagle poderwała się
do pozycji siedzącej. Usiadła, wytrząsając z włosów kryształki lodu, po
czym pośpiesznie zrzuciła z siebie czarną marynarkę, którą dała Carlisle’owi
zanim udali się do Niebiańskiej Rezydencji, a która wcześniej należała do
jej brata. Miała teraz wrażenie, że skóra w miejscach, w których
dotykał ją materiał dosłownie płonie, chociaż to oczywiście było wyłącznie jej
wyobrażeniem.
– To nie
jest miejsce i warunki dla ciężarnej – usłyszała nagle i uświadomiła
sobie, że to Carlisle z kimś dyskutuje, a może nawet się… kłóci? To
było zupełnie czymś nowym z jego strony i gdyby nie była wciąż
roztrzęsiona odkryciem tego, co służyło jej za przykrycie, może nawet udałoby
się jej uśmiechnąć. – Chciałeś żebym z wami poszedł i się nią
zaopiekował, dlatego weź pod uwagę, że tutaj – obojętnie jak bym się starał –
nie ma możliwości, żeby Isabeau i dzieci byli bezpieczni – powiedział
stanowczo.
Usłyszała
aż nazbyt charakterystyczne westchnięcie, które mogło należeć wyłącznie do
Drake’a.
– Tyle to
już sam zdążyłem zauważyć, ale to akurat nie moja wina, że księżniczka woli być
samowystarczalna. Może jak dzisiaj będziecie iść szybciej, do wieczora
znajdziemy zdecydowanie lepsze miejsce na to, żeby się zatrzymać – stwierdził
rozdrażnionym tonem Drake.
Isabeau
doszła do wniosku, że lepiej nie dopuścić do prawdziwej kłótni, bo w przypadku
Drake’a mogło to się skończyć mniej bądź bardziej świadomą demolką najbliższej
okolicy, dlatego poniosła się i lekko przeciągnęła, próbując zmusić swoje
przemarznięte ciało do współpracy. Brzuch znów jej zaciążył, ale zdążyła już
przywyknąć do tego ciężaru, dlatego prawie nie zauważyła dyskomfortu.
Teraz już
pamiętała, że musiała w którymś momencie jednak przysnąć oparta o Carlisle’a.
Wcześniej próbował z nią rozmawiać, ale później już po prostu milczeli, co
najbardziej jej odpowiadało. Nic dziwnego, że w ciszy w końcu
zasnęła, chociaż dziwnie się czuła z tym, że nawet w tej sytuacji
okazywał jej troskę. Już nawet nie potrafiła się za to na niego denerwować i może
nawet lepiej bowiem wolała zachować całą swoją złośliwość dla wszystkich tych,
którzy w najbliższym czasie jak nic mieli próbować ją denerwować.
Ruszyła w stronę
nieśmiertelnych, czując na sobie dyskretne spojrzenia podwładnych Drake’a.
Nigdzie nie widziała Bliss, ale to akurat jej odpowiadało – im mniej okazji do
kłótni z siostrą Drake’a miała, tym lepiej dla nich obu.
Drake
pierwszy ją zauważył.
– Witaj,
moja księżniczko – rzucił pogodnie, uśmiechając się w ten swój
charakterystyczny sposób, który sprawiał, że mimowolnie pragnęła odwzajemnić
gest.
– Nie
należę do kobiet, które dążą do znalezienia księcia na białym koniu – odparła w zamian,
siląc się na szorstki ton. – Nie wierzę w bajki – dodała, mrużąc oczy.
– Szkoda. –
Drake parsknął śmiechem, cały czas się jej przypatrując. – Ja… No cóż, właśnie
słuchałem, co twój… przyjaciel – uśmiechnął się drwiąco – ma do powiedzenia.
Jakbym sam miał wpływ na jakiekolwiek warunki, skoro uparcie odrzucasz pomoc –
mruknął i znacząco zmierzył ją spojrzeniem, być może chcąc zwrócić uwagę
Carlisle’a na to, że nawet nie chciała przyjąć marynarki, żeby się ogrzać.
Odrzuciła
włosy zamaszystym gestem, po czym przywołała do siebie ciepłą mgiełkę, którą
starannie się otoczyła. Z ulgą przyjęła, że najwyraźniej incydent z gejzerami
i niekontrolowanymi wybuchami miała już za sobą, chociaż wcale nie miała
nic przeciwko temu, żeby kilku nieśmiertelnym ucierpiało w niewielkim „wypadku”.
– Oczywiście,
że masz wpływ. – Założyła ręce na piersi i stanąwszy na palcach,
spróbowała spojrzeć na niego z góry. Niestety, nawet w butach na
obcasach była od niego kilka centymetrów niższa, przez co jej starania były co
najwyżej śmieszne. – Tak traktujesz księżniczkę? Skoro już oczekujesz, że nią
będę, daj mi chociaż pozorne wrażenie, że mam u ciebie jakieś specjalne
względy. Nie oczekujesz chyba, że spędzę kilka najbliższych dni w drodze,
mając na sobie jedynie to! – żachnęła się, wymownie spoglądając na swoją
podartą sukienkę i szpilki, których obcasy raz po raz ślizgały się na
zamarzniętej ziemi albo zapadały się w miejscach, gdzie gleba była
bardziej miękka.
Drake
uniósł brwi, Carlisle spojrzał zaś na nią tak, jakby właśnie postradała zmysły.
Omal się nie uśmiechnęła. Podejrzewała, jak musi to wyglądać z boku –
porwano ją, a jednak próbowała się rządzić i zachowywała niczym
rozkapryszona dziewczyna na zwyczajnej wycieczce. Ale przecież, na litość
bogini, o to właśnie w tym momencie chodziło!
– Wysłałem
już Bliss do miasta – zapewnił Drake, spoglądając na nią podejrzliwie. –
Mówiłem już, że nie dam cię skrzywdzić, obojętnie co sobie myślisz. Poza tym
oboje aż nadto rzucacie się w oczy w tych wieczorowych strojach i doceniam
przynajmniej to, że znamienitej większością są czarne – przyznał, krzywiąc się.
Spojrzał na
nią i omal nie spąsowiała, kiedy zobaczyła pożądanie w jego oczach.
Sukienka naprawdę już do niczego się nie nadawała i przypominała raczej
kawałek szmaty, który z trudem zakrywał najważniejsze miejsca. Jej ramiona
i spora część ud były odsłonięte, a Drake najwyraźniej nie mógł się
powstrzymać, żeby na nią nie spoglądać. W porównaniu z nią Carlisle
wyglądał o niebo lepiej i przynajmniej nie wydawał się być
zainteresowany jej ciałem, co jak najbardziej potrafiła docenić.
– Znakomicie
– mruknęła, po czym po prostu się oddaliła, zamierzając wykorzystać chwilę
czasu, żeby zaszyć się w jakimś niewidocznym – przynajmniej pozornie, bo i tak
mieli ją obserwować – miejscu, gdzie spokojnie doczeka powrotu Bliss.
Bliźniaczka
Drake’a pojawiła się niemal godzinę później, w podłym humorze. Bez słowa
cisnęła w stronę Isabeau wypchanym plecakiem, po czym oddaliła się i umościła
na jakimś drzewie, jasno dając do zrozumienia wszystkim wkoło, że jeśli ktoś
jeszcze spróbuje ją o coś poprosić, najzwyczajniej w świecie rzuci mu
się do gardła.
Isabeau
powstrzymała pokusę, żeby jeszcze trochę pomarudzić i uprzykrzyć
rudowłosej życie. Pośpiesznie przejrzała zawartość plecaka, bez trudu
odróżniając ubrania przeznaczone dla niej. Co prawda wszystkie były czarne, ale
przecież doskonale znała swój rozmiar i była w stanie rozróżnić
damskie stroje od męskich.
Oddaliła
się tak daleko, jak było to możliwe i mając pewność, że nikt jej nie
podgląda, pośpiesznie się przebrała. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy wciągnęła
na siebie idealnie dopasowane do jej figury spodnie oraz ciepły golf,
wystarczająco duży, żeby w całości zakrył jej wzdęty ciążą brzuch. Włosy
związała w wysoki kucyk kawałkiem materiału, który oderwała od swojej
wyniszczonej sukienki, czyniąc z niej coś na kształt czarno-srebrnej
wstążki, na nogi zaś włożyła zdecydowanie bardziej odpowiednie do chodzenia po
lesie buty. Nawet jeśli Bliss wykonała swoją misję bez większego zaangażowania,
trzeba było jej przyznać, że spisała się znakomicie.
Nieco niechętnie
wróciła do tymczasowego obozowiska, gdzie Drake powoli zbierał swoich ludzi do
dalszej drogi. Carlisle stał z boku, po prostu ich obserwując i ożywił
się dopiero na widok Isabeau. Wyraźnie mu ulżyło, kiedy przekonał się, że
wygląda lepiej, nawet jeśli sprowadzało się to jedynie do zmiany stroju – teraz
była w zdecydowanie mniej opłakanym stanie niż w szpilkach i sukience,
wywracając się na każdym kroku i raniąc o wszystko na co tylko udało
jej się wpaść.
Jeśli
chodziło o doktora, sam miał na sobie podobne ubranie, co Isabeau – ciemne
spodnie i sweter. Przyjęła to niemal z wdzięcznością, bo przynajmniej
w końcu na każdym kroku nie przypominał jej Aldero. Już i tak zbyt
wiele o nim myślała od momentu przebudzenia.
– Wczoraj
mówiłaś, że masz plan – powiedział tak cicho, że sama ledwie go usłyszała;
ważne było, żeby nikt z towarzyszących Drake’oiw nieśmiertelnych nie był w stanie
go usłyszeć.
– Bo mam –
zapewniła i skinęła głową w stronę Drake’a.
Ruszyła w kierunku
mężczyzny, nie sprawdzając, czy Carlisle jest tuż za nią. Szybko się z nią
zrównał, kiedy zaś znaleźli się wystarczająco blisko Drake’a, bezceremonialnie
ujęła ich obu pod ramiona, tym samym lądując pomiędzy dwójką zdezorientowanych
nieśmiertelny.
Carlisle
cały czas jej się przyglądał, Drake zaś rozszerzył oczy w geście
niedowierzania. Reakcja tego drugiego nieco ją zaskoczyła, sądziła bowiem, że
kto jak kto, ale Drake momentalnie rozpozna gest, który właśnie wykonała.
Przecież nie raz chodziła z nim pod rękę, jednocześnie po swojej drugiej
stronie mając… Aldero. Chciała mu to przypomnieć, chociaż sama nie była pewna
na co liczy.
– No cóż,
teraz już chyba nie macie się o co kłócić? – zauważyła, wysilając się na
równie pogodny ton głosu, co początkowo Drake’a. – Skoro już tutaj jesteśmy,
spróbujmy się porozumieć – zaproponowała, ignorując ich zadziwione spojrzenia.
Nie musiała
patrzeć na Carlisle’a, żeby wiedzieć, jakie pytanie najchętniej by jej zadał. Po
prostu mydlę mu oczy, podesłała mu myśl, mając nadzieję, że to wystarczy. Mógłbyś
mi przynajmniej zaufać, dodała mimochodem i z zaskoczeniem
uświadomiła sobie, że w tym momencie wampir się na nią zbulwersował.
Cały
czas ci ufam, usłyszała w odpowiedzi, kiedy sięgnęła do niego umysłu. Problem
w tym, Isabeau, że ty nigdy nie byłaś w stanie zaufać mnie albo komuś
z mojej rodziny, dodał z niejakim żalem i to chyba było
wszystko, co miał do powiedzenia, bo nie usłyszała już żadnej myśli, która
byłaby przeznaczona dla niej.
Wycofała
się, starając skupić na Drake’u. Spodziewała się wielu rzeczy, ale nie tego, że
Carlisle może się na nią obrazić. Może i miał powody, ale mimo wszystko…
Drake
obserwował ich kątem oka, milcząc i nieświadomie dostosowując tempo i kroki
do ciała Isabeau. Sama nie była pewna, co chciała w tym momencie osiągnąć,
ale patrząc na jego twarz, doszła do wniosku, że być może wyniknie z tego
coś przydatnego.
– No
dobrze, może teraz powiesz mi, skąd ta nagła zmiana? – zapytał nagle Drake.
Isabeau z wrażenia omal nie wypadła z rytmu. – Nie, żebym nie czuł
się dobrze, mając cię przy sobie… – dodał i jakby nie mogąc się
powstrzymać, pogłaskał wolną dłonią jej ramię.
– Uważam po
prostu, że skoro już tutaj jesteśmy, nie ma sensu się zabijać. Próbuję też
zrozumieć do czego jestem ci potrzebna – dodała, decydując się zagrać w otwarte
karty.
Drake jedynie
się uśmiechnął.
– Czy ona
zawsze jest taka niecierpliwa? – zapytał z rozbawieniem, ignorując Isabeau
i zwracając się do Carlisle’a.
– Odkąd
pamiętam – przyznał doktor z rezerwą patrząc na Drake’a, ten jednak zdawał
się tego nie dostrzegać.
– No cóż, pewne
rzeczy się nie zmieniają – stwierdził. – Aż dziwne, że się nie zmieniają… – dodał
w zamyśleniu i Isabeau poczuła, jak wzmacnia uścisk wokół jej
ramienia.
Carlisle na
moment się zawahał, po prostu przypatrując się Drake’owi, po czym jednak
zaryzykował się odezwać:
– To nie
zmienia faktu, że sam nie rozumiem o co w tym wszystkim chodzi –
przyznał. – Skoro już tutaj jesteśmy… Cóż, pomijając to, że Isabeau jest w ciąży,
chyba nie dzieci były tutaj od samego początku priorytetem – zauważył
przytomnie.
Drake
przymrużył oczy, obserwując wampira. Isabeau zaczynało już irytować to, że
zachowywali się, jakby w tym momencie była absolutnie niewidzialna.
– Jesteś
bystry. Twój ojciec był po prostu sprytny i daleko wam do siebie –
stwierdził, krzywiąc się na wspomnienie Lawrence’a. – Aż dziwne, że jeszcze d
tej pory nie zorientowałeś się, czego mogę chcieć. Mieć w domu taki skarb i nie
wiedzieć, jak zrobić z niego użytek? – dodał w dość niezrozumiały
sposób, Isabeau jednak nie zauważyła, żeby Carlisle był w jakimkolwiek
stopniu zdezorientowany.
– Uznam to
za komplement… – powiedział ostrożnie. – Jeżeli w tym momencie masz na
myśli księgę, którą wtedy zabrałeś, dalej nie widzę w tym żadnego sensu.
Drake znów
się po prostu uśmiechnął.
– Może i lepiej.
Jeśli zaś chodzi o Lawrence’a, twoje szczęście, że nie jesteś do niego
podobny. Przy takim charakterze sam chętnie pomógłbym mu trafić na stos –
mruknął. W jego oczach znów pojawiły się czerwone błyski, które Beau już
kiedyś widziała. – Szkoda, że tchórzowi udało się uciec przed panią piromanką –
westchnął.
– Gdyby
Layla chciała go dogonić, dogoniłaby – wtrąciła Isabeau, nie mogąc się
powstrzymać.
Oboje
spojrzeli na nią nieco nieprzytomnie, jakby zaskoczeni, że wciąż pomiędzy nimi
stoi. Poczuła się urażona, chociaż przecież jakiś czas wcześniej marzyła żeby
być niewidzialną.
– Tak po
prawdzie, twoja siostra podpadła mi równie bardzo, co Lawrence – powiedział
cicho Drake, zaglądając jej w oczy. Czerwone błyski zniknęły, ale
spojrzenie miał dzikie. – O tak, to nawet zabawne, jak różne uczucia
wywołują Licavoli.
– I dlatego
omal nie zabiłeś mojego brata? – zapytała, nagle przypominając sobie o ataku
na Gabriela w Seattle.
Wyczuł w jej
głowie specyficzną nutę i wyraz jego twarzy momentalnie złagodniał, w spojrzeniu
zaś doszukała się… poczucia winy? Nie dała się na to nabrać.
– Gabrielowi
nic by się nie stało, gdyby nie był taki upierdliwy. Twój braciszek po prostu
nie pojmuje, co znaczy „spadaj” – odparł lakonicznie Drake, tym samym kończąc
temat. – Swoją drogą, co to za przesłuchanie? – zirytował się nagle,
spoglądając to na Isabeau, to na Carlisle’a. Ostatecznie skupił się na tym
drugim. – Skoro tak bardzo cię interesuję, co też mogę planować, zapytają moją
niedoszłą narzeczoną. Isabeau zna mnie nader dobrze, a przynajmniej takie
odniosłem wrażenie – sprostował, spoglądając na Beau z ukosa.
Cała
zesztywniała, tym bardziej, że Carlisle na moment przystanął, tym samym
powodując, że prawie straciła równowagę.
– Niedoszłą
narzeczoną? – powtórzył i był chyba bardziej wstrząśnięty, niż kiedy
dowiedział się, że Isabeau jest z Drake’m w ciąży.
Isabeau
pośpiesznie wyswobodziła się z uścisku obu nieśmiertelnych i założyła
je na piersi, spoglądając na Drake’a i Carlisle’a. Bliźniak Bliss
uśmiechał się pogodnie, wyraźnie zadowolony z obrotu, który przybrała
rozmowa.
– O, tak.
Nie zorientowałeś się, że mamy wspólną przeszłość? – zapytał, nie przestając
się uśmiechać. – Jestem w stanie ci całkiem dużo o naszej Isabeau
powiedzieć, skoro sama się do tego nie kwapi.
W Isabeau
aż się zagotowało.
– Zamknij
się, Drake – syknęła.
Spojrzał na
nią i zmarszczył brwi, chyba faktycznie nie rozumiejąc powodów jej
sprzeciwu.
– Ale
dlaczego? Dlaczego mam ukrywać, że kiedykolwiek coś nas łączyło i nadal
łączy? – zapytał, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Dlaczego mam ukrywać,
że kiedyś faktycznie nie byłaś moją królową, a ja ci się nie oświadczyłem?
Gdybyś mi wtedy nie odmówiła, wszystko potoczyłoby się inaczej, a my
bylibyśmy inni.
Odwróciła
wzrok, nie mogąc dużej znieść jego spojrzenia. I jeszcze to, jak na domiar
złego patrzył się na nią Carlisle…
– Właśnie
sęk w tym, że teraz jesteśmy inni – wyszeptała, po czym bez słowa
odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem oddaliła się, zdecydowanie
bardziej woląc ciągnąć się na samym końcu pochodu.
Wszystko,
byleby więcej nie musieć z kimkolwiek rozmawiać.
Renesmee
Gabriel przechylił się ponad
oparciem sofy, zaglądając mi przez ramię. Oderwałam pastel od kartki papieru po
której właśnie zawzięcie rysowałam, po czym uniosłam głowę, żeby spojrzeć na
niego z zainteresowaniem i irytacja jednocześnie.
– Zasłaniasz
mi światło – poskarżyłam się, ale jednocześnie uśmiechnęłam się, co całkowicie
popsuło efekt.
– Nie moja
wina, że tak bardzo tęskniłem za widokiem ciebie z pastelami w ręce –
usprawiedliwił się, odwzajemniając uśmiech.
Poprawiłam
się nieco na kanapie, zrzucając koc. Już drugi dzień mijał od momentu, kiedy
zorientowaliśmy się, że Damien jest w stanie pozbyć się choroby.
Oczywiście Gabriel i Edward wciąż skakali wokół mnie i Alessi,
spodziewając się ewentualnych nawrotów grypy, wszystko jednak wskazywało na to,
że objawy puściły na dobre. Czułam się znakomicie, a i patrząc na
zadowoloną z życia Ali, która siedziała z moim ojcem przy fortepianie
i próbowała wygrywać jakieś składne melodie, również i jej nic już
nie dolegało.
Przez pierwszy
dzień sama byłam w stanie zrozumieć obawy moich bliskich, teraz jednak nie
zamierzałam dalej zmuszać się do leżenia w łóżku i pozwalania, żeby
Gabriel i Edward we wszystkim mnie wyręczali. Co prawda tata był gotów się
ze mną sprzeczać, ale kiedy tylko zaczęłam stawiać opór, sam musiał przyznać,
że wszystko już ze mną w porządku i naprawdę nie ma czym się martwić.
Damien
bezceremonialnie wspiął mi się na kolana, po czym z zainteresowaniem
spojrzał na niedokończony rysunek, który miałam przed sobą.
– Mamusiu,
jakie to śliczne – westchnął i oparł się o mnie, uśmiechając się
promiennie. – To Alessia? – upewnił się, bez trudu rozpoznając zarys twarzy i ciemne
loki siostry.
Zerknęłam
na kartkę i również się uśmiechnęłam. Dawno nie rysowałam konkretnych postaci
– pomijając wilki i rysunek telepatów, nie robiłam tego od momentu, kiedy
nieświadomie namalowałam Gabriela i to jeszcze zanim go poznałam; było to
podczas mojego ostatniego ogniska w La Push, kiedy od Kim dowiedziałam się
czym jest wpojenie, a Michael zaatakował mnie w lesie i przeniósł
w czasie. Trochę wyszłam z wprawy, poza tym jednak szło mi całkiem
dobrze.
– Alessia –
potaknęłam i uśmiechnęłam się do córeczki, która odwróciła się, kiedy
tylko usłyszała moje imię. – Jak skończę, ciebie też mogę narysować – dodałam,
zwracając się do Damiena, żeby przypadkiem nie poczuł się o siostrę
zazdrosny.
Pokiwał
ochoczo główką, po czym zsunął się z kanapy i pobiegł swoim kierunku,
poszukać sobie jakiegoś zajęcia. Odprowadziłam go wzrokiem i miałam
właśnie wrócić do rysunku, kiedy znów podchwyciłam spojrzenie oczu nachylonego
nade mną Gabriela.
– No co? –
zapytałam, opierając szkicownik na kolanach i obracając w palcach
czarny pastel.
– Nic. –
Westchnął. – No dobrze, czy jesteś oby na pewno przekonana, że powinniśmy tam
jechać? – dał za wygraną, kiedy spojrzałam na niego nagląco.
Uniosłam
brwi, zaskoczona. Przecież ostatnio przedyskutowaliśmy chyba ten temat
przynajmniej sto razy.
– Już mnie o to
pytałeś, Gabrielu – przypomniałam mu. – Tak, jestem pewna. Już nic mi nie jest,
a twoja siostra i pozostali jedynie tracą niepotrzebnie czas. Ja
naprawdę się martwię – poskarżyłam się, odkładając przybory do rysowania i wyciągając
ręce w stronę twarzy Gabriela.
Musnęłam
palcami jego policzek i na moment zapatrzyłam się na jego idealne wargi,
marząc żeby mnie pocałował. Odkąd wyzdrowiałam, właściwie nie miałam go dość,
zbyt świadom tego, jak kruche może być życie – w końcu znów omal nie
umarłam.
Gabriel
westchnął i przykrył moją dłoń swoją. Jak zawsze kiedy mnie dotykał, przez
całe moje ciało przeszedł prąd.
– Nessie,
kochanie moje, wiesz, że nie potrafię ci niczego odmówić – powiedział i zabrzmiało
to niemal jak zarzut – ale jakby nie patrzeć, chodzi o Miasto Nocy. Nie
zdajesz sobie nawet sprawy, jak bardzo niebezpieczne potrafi być to miejsce.
Słyszałam
jego argumenty tyle razy, że byłam w stanie już recytować je z pamięci.
Doskonale rozumiałam jego troskę, tym bardziej, że sama nie byłam pewna, czy
Ali i Damien powinni znaleźć się w takim miejscu, ale byłam
zdecydowana zaryzykować. Jakby nie patrzeć, chodziło o moją rodzinę. Ich
powrót przedłużał się i zaczynałam się niepokoić, tym bardziej, że byli
tam z mojej winy.
Ujęłam
twarz Gabriela w obie dłonie i niemal błagalnie spojrzałam mu w oczy.
– Nie
obchodzi mnie to, Gabrielu. Rozumiesz? – zapytałam. – Ja się martwię i nie
chce dłużej czekać. Mówisz, że jestem taka jak ty, więc dlaczego wątpisz, że
sobie tam poradzę? – zapytałam, postanawiając zagrać zdecydowanie nieczysto i nawiązać
do jego emocji.
– Skąd ci
przyszło do głowy, że w ciebie wątpię? – zapytał niemal wstrząśnięty taką
możliwością. Przez moment patrzył mi w oczy, po czym westchnął
zrezygnowany. – A niech to diabli, zgoda. Kiedy chcesz jechać? – zapytał
mnie.
Zawahałam
się przed odpowiedzią.
– Jutro.
Cieszę się że Nessie już wyzdrowiała ;>
OdpowiedzUsuńCiekaw co zobaczą gdy dotrą już do Miasta Nocy... czy może natrafią na ślad Isabeau ?
pozdrawiam Anja ;*
Hej, rozdział jak zwykle genialny, nie mogę się doczekać co będzie dalej.Fajnie, że piszesz też o Isabeau i Nessi mi bynajmniej bardzo podobają się obie bohaterki.Bardzo denerwuje mnie Drake po co on porwał tą biedną dziewczynę mam tylko wielką nadzieje, że nie po to żeby zabrać dzieci jak w przypadku Renesmee, niech się odwali znalazł się ,,kochający tatuś", ale rozdział naprawdę bardo mi się podobał przeczytałam go już dwa razy żeby zabić czas i chyba zacznę czytać jeszcze poprzedni.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Zmierzch-Renesmee ;)
PS:U mnie nowy rozdział pojawi się jutro ponieważ miałam problemy techniczne i nie mogłam nic pisać, musiała też nadrobić rozdziały u ciebie, akcja naprawdę się rozwinęła(jeden z moich naj... naj... najbardziej ulubiony jest rozdział 47), jestem bardzo ciekawa kiedy urodzi Beau i jak zareaguje Dimitr na wieść o ciąży.Pewnie jak to przeczytasz stwierdzisz, że jestem bardzo, bardzo niecierpliwa(co jest pewnie prawdą),ale po prostu kocham twój blog <3 i mam nadzieje, że nie przerwiesz pisania bo chyba się załamie i będziesz miał mnie na sumieniu XD (To Ps wyszło troch dłuższe niż myślałam :) )