Layla
Layla siedziała sama na gałęzi
jednego z najwyższych drzew w okolicy. Gęstwina nie dawała jej żadnej
osłony przed wiatrem, dlatego jej długie złociste włosy powiewały w mroźnych
podmuchach niczym welon, ale zdawała się tego nie zauważać. Nie odczuwała
zimna; ogień zawsze chronił ją przed takimi doznaniami, dlatego miała wrażenie,
że siedzi w środku lata i uderzają w nią gorące podmuchy znad
pustyni. To było przyjemne i kojące doznanie, a przecież właśnie tego
w tej chwili potrzebowała.
Przejęła
kontrolę. Nikt nigdy nie spodziewałby się, że to właśnie ona ostatecznie zapanuje
nad telepatami, a jednak tak właśnie się stało. Wystarczyło, że pokazała
do czego jest zdolna, kiedy się zdenerwuje, żeby Lawrence uciekł z podkulonym
ogonem. Nie żeby ją nie dziwiło, że wampir tak łatwo odpuścił, ale jak na razie
nic nie wskazywało na to, żeby miał wrócić, dlatego starała się o nim nie
myśleć. Teraz ona rządziła i jedynie to się liczyło, gdyby zaś szanowny
pastor postanowił się mścić, zawsze mogła go z premedytacją zabić.
O tak,
rządziła, nawet jeśli części się to nie podobało. Drake wyraźnie nie mógł
ścierpieć tego, że właśnie dziewczyna – Licavoli na dodatek – stoi w hierarchii
wyżej od niego. Ale nie dało się ukryć, że on, Bliss i pozostali
wykonywali posłusznie jej rozkazy. A raczej jeden, który jak na razie
wypowiedziała: siedzieć w ukryciu i nie wychylać się. Patrzyli na nią
nienawistnie, ale nikt się nie sprzeciwił, dobrze wiedząc, że to już nie jest
ta łagodna pół-wampirzyca, która niegdyś lękała się własnego cienia. To, co
była teraz w stanie zrobić z pomocą ognia, przerażało i tym
samym zapewniało jej posłuszeństwo. Nie była z tego dumna, ale – jak to
się mówi – cel uświęcał środki, dlatego też nie czuła wyrzutów sumienia. Być
może powinno ją niepokoić to, że stawała się coraz bardziej bezwzględna, ale na
tym chyba właśnie polegało życie – wygrywali najsilniejsi.
Poza tym,
chyba nie była taka okrutna, skoro mimo wszystko dawała telepatom wolną rękę.
Chociażby pozwoliła odejść Lilianne, która po śmierci siostry nie miała już
żadnej motywacji i praktycznie do niczego się nie nadawała. Layla nie
zatrzymała jej, kiedy dziewczyna zdecydowała się odejść i w samotności
przeżywać swoją żałobę. Jeszcze kilku innych się odłączyło, dochodząc do
wniosku, że nie będą więcej ryzykować życiem i z dwojga złego wolą
wrócić do spokojniejszego życia albo radzić sobie na własną rękę. Im również
tego nie zabroniła, nawet jeśli Lawrence by to zrobił; kiedy on dzierżył
najwyższą pozycję, zasada była prosta: współpracuj albo zgiń.
Layla nie
widziała w tym sensu, bo i jej ambicje były zupełnie inne. A jeśli
miała być szczera... sama nie była pewna, co zamierza osiągnąć i czego ci,
którzy zostali od niej oczekując. Byli inni, jedynie tyle wiedziała. Jaques
(który swoją drogą zniknął nie wiadomo kiedy, tym samym zostawiając ich samych
sobie w obliczu nieznanego) zrobił z nimi coś, czego nie rozumieli.
Byli pół-wampirami, łaknęli krwi, ale również działo się z nimi coś
więcej; ot tak wybuchali złością, czerpali dziką przyjemność z zadawania
bólu i Layla miała wrażenie, że cudem udaje jej się zachować człowieczeństwo.
Czasami
robiła coś, czego była świadoma, a potem nagle uświadamiała sobie tego
konsekwencje i miała wrażenie, jakby właśnie wybudziła się z transu.
Zupełnie jakby nagle powstała druga Layla, zrodzona z jej najgorszych
cech, i to właśnie ona coraz częściej dochodziła do głosu. Niektórzy, jak
na przykład Drake, całkiem się tej gorszej stronie poddawali, bo może tak było
łatwiej. Czasami sama miała ochotę tak zrobić, chociaż ostatecznie zawsze
zaczynała walczyć o to, żeby zachować siebie.
Początkowo
pomagał jej w tym ogień i wspomnienia rodzeństwa, nawet jeśli coraz
trudniej było jej przywołać pozytywne wspomnienia. Zapędzali się w rozwijaniu
mocy tak bardzo, że powoli przestawali mieć jakikolwiek związek ze swoją ludzką
naturą. Stawali się bezwzględnymi łowcami, gorszymi nawet niż prawdziwe,
żywiące się wyłącznie ludzką krwią wampiry, i nic nie mogli na to
poradzić. To po prostu się działo i Layla obawiała się, że pewnego dnia po
prostu przegra walkę, stając się prawdziwym bezdusznym potworem.
Drzewo
zatrzęsło się nagle i omal nie spadła na ziemię, całkowicie zaskoczona. W ostatniej
chwili uchwyciła się gałęzi nad swoją głową, po czym podciągnęła się ciut wyżej
i złapawszy równowagę, spojrzała w dół. Z jej ust wyrwało się
ostrzegawcze warknięcie, którego zaraz pożałowała, kiedy dostrzegła rudą
czuprynę, a potem na nieco niżej położonej gałęzi zmaterializował się
Dylan.
– Wybacz – zreflektował
się z uroczym uśmiechem. – Rozproszona nieśmiertelna? Po tobie się tego
nie spodziewałem – przyznał, usiłując ją rozbawić i jakoś rozluźnić
atmosferę.
Z tym, że
kiedy się pojawiał po tym, jak spróbował ją pocałować, za każdym razem odnosiła
zupełnie odwrotne wrażenie – atmosfera gęstniała tak, że można by w powietrzu
zawiesić siekierę. Tym razem również zapragnęła jakoś się wykręcić i uciec,
ale uświadomiła sobie, że jest w potrzasku. Żeby zejść, musiała
prześlizgnąć się obok niego, niemal go dotykając – gdyby zechciał, po prostu by
ją pochwycił i powstrzymał; miała niejasne wrażenie, że tak właśnie
postąpi, jeśli spróbuje ruszyć się z miejsca. Przeskoczenie na inne drzewo
nie wchodziło w grę, wszystkie bowiem było o wiele niższe, a czubki
nie utrzymałyby jej ciężaru.
– Rozmyślam
– odparła lakonicznie, w duchu modląc się o to, żeby zrozumiał to
tak, że ona chce zostać sama. Niestety, wszystko wskazywało na to, że on nie
rozumie albo nie zamierza tak łatwo odpuścić – Masz mi coś do powiedzenia? – zapytała,
przybierając profesjonalny ton szefowej, która próbuje zorientować się w sytuacji
w jej zakładzie pracy.
– Nie. Po
prostu pomyślałem, że potrzebujesz towarzystwa – stwierdził i – bezczelny!
– lekko wskoczył na gałąź, siadając tuż obok niej. Mieli niewiele miejsca, więc
chcąc nie chcąc stykali się ramionami. Kiedy szturchnął ją niby to przypadkiem,
nagle całe jej ciało przeszedł ją prąd. – Ładnie tutaj – przyznał, spoglądając
przed siebie.
Była to
niewinna uwaga, pretekst do zaczęcia rozmowy, ale Layla musiała przyznać mu
rację. Z tak wysoko położonego punktu miała idealny widok na cały
zaśnieżony lasa. Jakby mało było, słońce właśnie zachodziło, więc wszystko
przybrało odzień czerwieni i różu. Poza tym, o ironio!, nadęte
czerwone słońce, które właśnie kryło się za drzewami, wyglądała bardzo
romantycznie. Najgorsza możliwa sceneria, jeśli przebywała z Dylanem.
Dlaczego musiał
się w niej zakochać? Tak, była pewna, że coś do niej czuje, nawet jeśli
nie dała mu okazji, żeby to powiedział. I ona też czuła, że coś ją do
niego przytula, chociaż dosłownie stawała na głowie, byleby to uczucie zdusić.
Nie chciała tego, nie mogła – to wszystko przez urodę; to właśnie dlatego, że
była ładna jej własny ojciec ją krzywdził, bo przypominała mu zmarłą żonę.
Nawet jeśli intencje Dylana były zgoła inne, Layla nie potrafiła mu zaufać.
Nie chciała
tej miłości.
Ale to tak
nie działało – nie jej kaprysy były istotne. I właśnie ta świadomości
braku jakiejkolwiek kontroli nad własnym życiem, była najgorsza.
– Tak...
Pójdę sprawdzić, czy Drake znów nie próbuje nastawiać wszystkich przeciwko mnie
– powiedziała, po czym pośpiesznie zsunęła się z gałęzi, byleby tylko
wykorzystać okazję na to, że mogła odejść.
Z tym, że
nie przewidziała tego, co może się stać. Była rozproszona, przez co źle
wyliczyła odległość i prędkość, i zamiast dotknąć stopami niżej
położonej gałęzi, żeby się od niej odbić, przeleciała tuż obok. Zaskoczona
znacznie straciła na czasie reakcji i uświadomiła sobie, że nie zdąży
wymyślić nic, zanim uderzy o ziemię – a to z pewnością miało
zaboleć.
Wtedy
właśnie poczuła, jak ktoś chwyta ją w pasie. Silne ramiona owinęły się
wokół niej, ktoś odbił się od innej gałęzi i wraz z nią zaczął skakać
na kolejne konary, znosząc ją coraz niżej i niżej. Kiedy byli już jakieś
trzy metry nad ziemią, nagle została wyrzucona w górę. Wyrwał jej się
cichy okrzyk zaskoczenia, chwilę później zaś wylądowała bezpiecznie w objęciach
Dylana.
– Skarbie,
co ty robisz? – zapytała i zdziwiła się, kiedy w jego zielonych
tęczówkach odnalazła szok i niedowierzanie. Jeszcze raz przeanalizowała
swoje słowa i zamarła, całkowicie zażenowana. – Czy ja właśnie
powiedziałam to, co wydaje mi się, że powiedziałam? – zapytała.
Skinął
głową.
– Zdecydowanie.
Zamarła.
Przecież zamierzała zawołać: „Dylan, co ty robisz?”. Kiedy zupełnie
nieświadomie przekształciła jego imię, zamieniając je na pieszczotliwe
„skarbie”? Przecież nie zamierzała tego powiedzieć, a teraz on patrzył się
na nią tak...
Nie
zamierzała tego powiedzieć.
A on nie
zamierzał poprzestać na tym, że ją trzymał. Zanim zdążyła zaprotestować,
dostrzegła w zielonych oczach Dylana zdecydowanie. Podjął decyzję i w tej
samej chwili, w której Layla sobie to uświadomiła, nagle nachylił się i złożył
na jej wargach delikatny pocałunek. Jęknęła w proteście, chciała go
powstrzymać, ale to już się stało – całował ją, a ona nie miała możliwości
ani siły, żeby jakkolwiek przemówić mu do rozsądku. Bo i sama nagle
straciła swój rozsądek, stała się bezradna i całkowicie posłuszna temu, co
się działo.
Całował ją,
a ona mogła co najwyżej mu na to pozwolić. Początkowo bezwładnie zawisła w jego
ramionach, mając nadzieję, że zniechęci go brak reakcji z jej strony i jakoś
się opamięta. Niestety, on wciąż ją całował i ze zgrozą odkryła, że coraz
bliższy jest wniknięcia w jej umysł, a ona nie potrafi tego
powstrzymać. Jej silna wola po prostu znikła, słabła w zastraszającym
tempie i Layla wiedziała, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, on po prostu
nią zawładnie.
Proszę...,
pomyślała bezradnie, co było jedną z najbardziej upokarzających rzeczy,
jakie zrobiła w życiu. Prosiła go? Dlaczego, skoro to ona tutaj rządziła,
skoro powinien był jej posłuszny? Nie w tym momencie; teraz po prostu
czuła się jak niedoświadczone dziecko, które nie ma nad niczym kontroli. Dylanie,
proszę..., powtórzyła.
Po
prostu mi zaufaj, odpowiedział łagodnie; kiedy otoczyły ją jego uczucia,
coś się zmieniło i poczuła, że nie może dłużej tego znieść.
Zamknęła
oczy, a potem w końcu dała się ponieść uczuciom. Zarzuciła mu ręce na
szyję i po prostu odwzajemniła pocałunek; porwał ją wir uczuć i kolorów,
obrazów przedstawiających ją, które wypełniały jego umysł. Sama również się
przed nim otworzyła, dopuszczając go do najmroczniejszych zakamarków duszy i swojej
pamięci.
I wtedy
zrozumiała, że to najlepsze, co mogła zrobić.
Drake
Ostatnie promienie słońca
wydobyły z ciemnych włosów Drake'a świetlne refleksy. Gdyby ktoś teraz
zdecydował się wyjrzeć przez okno i uważnie przeszukał wzrokiem okoliczne
drzewa, być może dostrzegłby ułożonego wygodnie na gałęzi, niewątpliwie
przystojnego, młodego mężczyznę. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że ani
obecni w domu Cullenowie, ani Licavoli nie byli na tyle przewrażliwieni,
żeby cały czas patrolować las, Drake mógł więc bez większego problemu
obserwować biały dom ze swojej kryjówki na drzewie.
Gdyby był
człowiekiem, już dawno zdrętwiałby od ciągłego przebywania w jednej
pozycji, ale – dzięki bogini! – był kimś zdecydowanie więcej i mógł nawet
stwierdzić, że jest mu wręcz wygodnie. Leniwym wzrokiem obserwował, chociaż
czasami było to bardzo nużące. Jedynie raz się coś stało, kiedy Renesmee
wypadła z domu, ale wydawała się zbyt pochłonięta własnymi myślami, żeby
zorientować się, że ktoś jest w pobliżu.
Ignoranci,
pomyślał rozbawiony. Dosłownie chwilę po dziewczynie wyszedł za nią ktoś z jej
rodziny, ale to zupełnie Drake'a nie interesowało. Czekał, mając nadzieję, że
zostanie sowicie wynagrodzony i będzie mógł zrobić to, co planował. Miał
dość bezradności i czekania na to, aż Layla w końcu podejmie decyzję,
która chociaż w jednej setnej go usatysfakcjonuje. Dziewczyna była
potężna, owszem, ale nie zmieniało to faktu, że faktycznie nie wiedziała, co
powinna zrobić z władzą, którą przejęła. Nie miała żadnych planów i jedynie
trzymała ich w ryzach, co w jakimś stopniu trzeba było pochwalić, bo
przynajmniej nikt nie zorientował się, że są w okolicy.
Ale to nie
wystarczyło. Drake oczekiwał czegoś zdecydowanie bardziej złożonego, ale żeby
upewnić się, jak tego dokonać, musiał dostać się do domu i zabrać jedną,
jedyną rzecz, która była mu potrzebna. Nie sądził nawet, że zupełnym
przypadkiem dostrzeże to w myślach Renesmee, a jednak kiedy siłą pił
jej krew i zyskał dostęp do jej umysłu, jedno konkretne wspomnienie go
zaintrygowało. Już wtedy zaczął się tworzyć plan, który teraz zamierzał wcielić
w życie...
Kiedy tylko
w końcu zyska okazję do tego, żeby dostać się do środka.
Jak na
zawołanie, z domu wyszedł Gabriel i zniknął pomiędzy drzewami. Drake
na moment zamarł i przywołał cień, żeby skrył go przed wzrokiem chłopaka,
ale Licavoli najwyraźniej również stracił czujność. Zmienił się i to
bardzo – w końcu teraz był ojcem, chciał założyć rodzinę. Zdaniem Drake’a
mężczyzna wtedy powinien tym bardziej starać się zrobić wszystko, byleby
ochronić rodzinę, ale być może się mylił. Poza tym podejrzewał, że gdyby
uderzył otwarcie i spróbował kogoś skrzywdzić, Gabriel osobiście skręciłby
mu kark. Tak, może i zachowywał się na lekkomyślnego, ale to jedynie
pozory i Drake musiał cały czas o tym pamiętać.
Jeszcze
tylko Isabeau..., pomyślał podekscytowany, ale dziewczyna wciąż była w domu.
Nie miał już cierpliwości, żeby jeszcze dłużej czekać, tkwiąc na tym cholernym
drzewie. No już, ślicznotko, rusz się!, zdenerwował się i korzystając
z tego, że Gabriel był daleko i w domu nie było nikogo, kto
byłby w stanie wyczuć zawirowania mocy, spróbował na odległość wpłynąć na
Isabeau. Było to głupie, bo Beau również była znakomitą telepatką, ale – o dziwo
– ostatecznie się udało.
Kiedy
połączył się z jej umysłem, od razu zorientowała się, że coś jest nie tak i spróbowała
go wypchnąć. Psychicznie przygotował się na mentalną walkę i ewentualną
ucieczkę, gdyby dziewczyna podniosła alarm, ale zanim jakkolwiek zareagowała,
jej wola nagle osłabła i Drake po prostu wygrał. Zdziwiło to go tak
bardzo, że omal nie stracił okazji do wpłynięcia na dhampirzycę, szybko jednak
przestał się zastanawiać nad tym, czy Isabeau nie jest czasem chora i przeszedł
do rzeczy.
Jesteś
spragniona i musisz w tym momencie wyjść na polowanie. Wszyscy są
bezpieczni, nic złego się nie dzieje, wysłał jej myśl, która nie tylko
rozeszła się echem po jej umyśle, ale i wniknęła w każdą komórkę jej
ciała, zmuszając do posłuszeństwa. Myśl w jednej chwili zamieniła się w rozkaz,
którego dziewczyna nie mogła zignorować, dlatego wcale nie zdziwił się, kiedy
po chwili usłyszał jej głos, a potem w końcu ujrzał ją przed domem.
Wkrótce zniknęła między drzewami, podobnie jak wcześniej jej brat, mógł więc
przystąpić do działania.
Już dawno
wyszedł poza znane do tej pory możliwości telepatyczne – zatracił się w rozwijaniu
mocy bardziej niż ktokolwiek inny i nawet Bliss nie była świadoma tego,
jak wiele się nauczył, a przecież byli bliźniętami. Wyskoczył w powietrze,
ale siła grawitacji go nie obejmowała; zawisł w powietrzu i po prostu
polewitował w stronę domu, a konkretne do jednego istotnego okna na
piętrze. Zajrzał do środka i z zadowoleniem stwierdził, że gabinet
syna Lawrence'a jest pusty.
Zamknął
oczy, kiedy zaś je otworzył, okno akurat otwierało się przed nim z cichym
skrzypnięciem, niesłyszalnym dla ludzkiego ucha. Drake z zadowoleniem miał
już przeskoczyć do środka, kiedy jakaś niewidzialna siła po prostu odepchnęła
go do tyłu. Zamarł, z niedowierzaniem patrząc na okno i spróbował raz
jeszcze, ale spotkało go dokładnie to samo.
To nie
miało sensu. Czego jak czego, ale był absolutnie pewien, że Carlisle nie
posiadał żadnych nadzwyczajnych mocy, a i Licavoli nie widzieli
potrzeby, że otaczać dom aż tak ścisłą ochroną. Dlaczego więc, na litość
bogini, nie mógł przeniknąć do tego cholernego domu?!
Ogarnęła go
wściekłość. Co to za magia, która otaczała to miejsce? Nigdy się z czymś
podobnym nie spotkał, poza tym zaszedł za daleko, żeby teraz się wycofać! Mogły
minąć tygodnie, zanim znów nadarzy się jakaś okazja, a przecież nie mógł
czekać tak długo. Nie zniósłby choćby jeszcze jednego dnia, jako podwładny
Layli, więc co tu mówić o tygodniu?
Miał
właśnie wykorzystać całą swoją moc, żeby spróbować zniszczyć tajemniczą
blokadę, nawet jeśli miałby się przy tym zdradzić, kiedy coś mu się
przypomniało. Zazwyczaj nie słuchał ostrzeżeń Jaquesa, ale te akurat słowa
pamiętał aż nazbyt dobrze; przywołał je z taką dokładnością, że przez
moment miał wrażenie, że chłopak stoi przy nim i mówi mu wprost do ucha.
Potężna
moc to również i spora odpowiedzialność. Im dalej posuniecie się,
rozwijając zdolności, tym więcej ograniczeń będzie was obowiązywać. Na
przykład, nie zdziwcie się nagle, jeśli żeby wejść do jakiegokolwiek domu,
okaże się, że będziecie musieli wcześniej zostać zaproszeni...
A niech to
wszyscy diabli, ale się doigrał! Myślał, że wszystkie te brednie to bajki,
które kazał im wmówić Lawrence, żeby przeciwko niemu nie stawali. W końcu
sam był kiedyś łowcą wampirów, a ludzie wierzyli, że takie przesądy tyczą
się właśnie nieśmiertelnych, bo ci podobno nie mieli duszy. A jednak, jak
się okazało, coś jednak w tym było.
Był bliski
wybuchu złości, tak bardzo go to odkrycie sfrustrowało, kiedy drzwi gabinetu nagle
się otworzyły. Zamarł, gotów rzucić się do ucieczki, ale osoba, która stanęła w progu,
wcale nie zamierzała podnosić alarmu. Mała dziewczynka o ciemnych włosach,
będąca niewątpliwie córką Gabriela, spojrzała na niego z zainteresowaniem.
Kurczowo przytrzymywała się framugi, co chyba znaczyło, że maleńka dopiero co
zaczynała uczyć się chodzić i chyba właśnie szukała swojego pradziadka,
żeby mu się tym pochwalić.
Ale trafiła
na Drake'a. A ten momentalnie wpadł na pomysł.
– Witaj,
księżniczko – powiedział swoim najbardziej pociągającym głosem, uśmiechając się
do dziecka przyjaźnie. – Chciałabyś zobaczyć coś niezwykłego? – zapytał ją,
mając nadzieję, że dziewczynka już nauczyła się mówić.
Sądząc po
uśmiechu, doskonale zrozumiała, że sposób w jaki ją określił miał sprawić
jej przyjemność. Swoją drogą, nie miał wątpliwości, że cała rodzina dosłownie
nosiła ją na rękach – jak najbardziej pasowało do niej określenie „księżniczka”.
Mała jednak
okazała się czujna.
– Nie znam
cię – powiedziała z niejakim wyrzutem, spoglądając na niego nie tyle
nieufnie, co z niejakim zaciekawieniem. – Jestem Ali – dodała.
Dzieci
zawsze były najlepszym źródłem informacji – wiedział o tym doskonale. Nie
musiał czasami o nic pytać, bo maluchy same mówiły mu wszystko, co
powinien był wiedzieć. Nawet mała pół-wampirzyca, która znacznie różniła się od
ludzkich dzieci, pod tym względem była bardzo podobna i niebezpiecznie
wręcz ufna.
– Ali – powtórzył.
– Śliczne imię – pochwalił ją. Uśmiechnęła się jeszcze bardziej promiennie,
Drake zaś powstrzymał się od wybuchu śmiechu. – A ja... Ja jestem aniołem.
Nie mogłem powstrzymać się do tego, żeby spotkać się z tak uroczą istotką,
ale zostanę jedynie pod warunkiem, że to będzie nasza tajemnica, dobrze? – zapytał,
zniżając głos do szeptu.
Pokiwała
energicznie główką; zrobiła niepewny kroczek do przodu, po czym starannie
zamknęła drzwi i oparła się o nie, jakby chcąc podkreślić, że nikogo
nie zamierza wpuścić do środka. Tym lepiej – miał pewność, że mu ufała.
– Bardzo
dobrze. A teraz, księżniczko, chciałabyś zobaczyć czary? Pokażę ci
sztuczkę, ale najpierw musisz zaprosić mnie do środka – zapowiedział.
Jakąś
minutę później, bezpiecznie stał na środku gabinetu.
Hej,jak zwykle rozdział niesamowity,widzę,że went ci nie brakuje oby tak dalej z niecierpliwością czekam na następny.
OdpowiedzUsuńPS:U mnie też jest następny rozdział;)
Pozdrawiam zmierzch-renesmee
Łał super rozdział, najbardziej podobało mi się
OdpowiedzUsuń"skarbie co ty robisz " ^^ nie ma to jak nagle zmienić o kimś zdanie haha. Masz niesamowity talent oraz pomysły zaraz biorę się za następny rozdział :)
Pozdrawiam Jacob-Zmierzch