19 stycznia 2013

Sto czterdzieści osiem

Layla
Layla siedziała sama na gałęzi jednego z najwyższych drzew w okolicy. Gęstwina nie dawała jej żadnej osłony przed wiatrem, dlatego jej długie złociste włosy powiewały w mroźnych podmuchach niczym welon, ale zdawała się tego nie zauważać. Nie odczuwała zimna; ogień zawsze chronił ją przed takimi doznaniami, dlatego miała wrażenie, że siedzi w środku lata i uderzają w nią gorące podmuchy znad pustyni. To było przyjemne i kojące doznanie, a przecież właśnie tego w tej chwili potrzebowała.
Przejęła kontrolę. Nikt nigdy nie spodziewałby się, że to właśnie ona ostatecznie zapanuje nad telepatami, a jednak tak właśnie się stało. Wystarczyło, że pokazała do czego jest zdolna, kiedy się zdenerwuje, żeby Lawrence uciekł z podkulonym ogonem. Nie żeby ją nie dziwiło, że wampir tak łatwo odpuścił, ale jak na razie nic nie wskazywało na to, żeby miał wrócić, dlatego starała się o nim nie myśleć. Teraz ona rządziła i jedynie to się liczyło, gdyby zaś szanowny pastor postanowił się mścić, zawsze mogła go z premedytacją zabić.
O tak, rządziła, nawet jeśli części się to nie podobało. Drake wyraźnie nie mógł ścierpieć tego, że właśnie dziewczyna – Licavoli na dodatek – stoi w hierarchii wyżej od niego. Ale nie dało się ukryć, że on, Bliss i pozostali wykonywali posłusznie jej rozkazy. A raczej jeden, który jak na razie wypowiedziała: siedzieć w ukryciu i nie wychylać się. Patrzyli na nią nienawistnie, ale nikt się nie sprzeciwił, dobrze wiedząc, że to już nie jest ta łagodna pół-wampirzyca, która niegdyś lękała się własnego cienia. To, co była teraz w stanie zrobić z pomocą ognia, przerażało i tym samym zapewniało jej posłuszeństwo. Nie była z tego dumna, ale – jak to się mówi – cel uświęcał środki, dlatego też nie czuła wyrzutów sumienia. Być może powinno ją niepokoić to, że stawała się coraz bardziej bezwzględna, ale na tym chyba właśnie polegało życie – wygrywali najsilniejsi.
Poza tym, chyba nie była taka okrutna, skoro mimo wszystko dawała telepatom wolną rękę. Chociażby pozwoliła odejść Lilianne, która po śmierci siostry nie miała już żadnej motywacji i praktycznie do niczego się nie nadawała. Layla nie zatrzymała jej, kiedy dziewczyna zdecydowała się odejść i w samotności przeżywać swoją żałobę. Jeszcze kilku innych się odłączyło, dochodząc do wniosku, że nie będą więcej ryzykować życiem i z dwojga złego wolą wrócić do spokojniejszego życia albo radzić sobie na własną rękę. Im również tego nie zabroniła, nawet jeśli Lawrence by to zrobił; kiedy on dzierżył najwyższą pozycję, zasada była prosta: współpracuj albo zgiń.
Layla nie widziała w tym sensu, bo i jej ambicje były zupełnie inne. A jeśli miała być szczera... sama nie była pewna, co zamierza osiągnąć i czego ci, którzy zostali od niej oczekując. Byli inni, jedynie tyle wiedziała. Jaques (który swoją drogą zniknął nie wiadomo kiedy, tym samym zostawiając ich samych sobie w obliczu nieznanego) zrobił z nimi coś, czego nie rozumieli. Byli pół-wampirami, łaknęli krwi, ale również działo się z nimi coś więcej; ot tak wybuchali złością, czerpali dziką przyjemność z zadawania bólu i Layla miała wrażenie, że cudem udaje jej się zachować człowieczeństwo.
Czasami robiła coś, czego była świadoma, a potem nagle uświadamiała sobie tego konsekwencje i miała wrażenie, jakby właśnie wybudziła się z transu. Zupełnie jakby nagle powstała druga Layla, zrodzona z jej najgorszych cech, i to właśnie ona coraz częściej dochodziła do głosu. Niektórzy, jak na przykład Drake, całkiem się tej gorszej stronie poddawali, bo może tak było łatwiej. Czasami sama miała ochotę tak zrobić, chociaż ostatecznie zawsze zaczynała walczyć o to, żeby zachować siebie.
Początkowo pomagał jej w tym ogień i wspomnienia rodzeństwa, nawet jeśli coraz trudniej było jej przywołać pozytywne wspomnienia. Zapędzali się w rozwijaniu mocy tak bardzo, że powoli przestawali mieć jakikolwiek związek ze swoją ludzką naturą. Stawali się bezwzględnymi łowcami, gorszymi nawet niż prawdziwe, żywiące się wyłącznie ludzką krwią wampiry, i nic nie mogli na to poradzić. To po prostu się działo i Layla obawiała się, że pewnego dnia po prostu przegra walkę, stając się prawdziwym bezdusznym potworem.
Drzewo zatrzęsło się nagle i omal nie spadła na ziemię, całkowicie zaskoczona. W ostatniej chwili uchwyciła się gałęzi nad swoją głową, po czym podciągnęła się ciut wyżej i złapawszy równowagę, spojrzała w dół. Z jej ust wyrwało się ostrzegawcze warknięcie, którego zaraz pożałowała, kiedy dostrzegła rudą czuprynę, a potem na nieco niżej położonej gałęzi zmaterializował się Dylan.
– Wybacz – zreflektował się z uroczym uśmiechem. – Rozproszona nieśmiertelna? Po tobie się tego nie spodziewałem – przyznał, usiłując ją rozbawić i jakoś rozluźnić atmosferę.
Z tym, że kiedy się pojawiał po tym, jak spróbował ją pocałować, za każdym razem odnosiła zupełnie odwrotne wrażenie – atmosfera gęstniała tak, że można by w powietrzu zawiesić siekierę. Tym razem również zapragnęła jakoś się wykręcić i uciec, ale uświadomiła sobie, że jest w potrzasku. Żeby zejść, musiała prześlizgnąć się obok niego, niemal go dotykając – gdyby zechciał, po prostu by ją pochwycił i powstrzymał; miała niejasne wrażenie, że tak właśnie postąpi, jeśli spróbuje ruszyć się z miejsca. Przeskoczenie na inne drzewo nie wchodziło w grę, wszystkie bowiem było o wiele niższe, a czubki nie utrzymałyby jej ciężaru.
– Rozmyślam – odparła lakonicznie, w duchu modląc się o to, żeby zrozumiał to tak, że ona chce zostać sama. Niestety, wszystko wskazywało na to, że on nie rozumie albo nie zamierza tak łatwo odpuścić – Masz mi coś do powiedzenia? – zapytała, przybierając profesjonalny ton szefowej, która próbuje zorientować się w sytuacji w jej zakładzie pracy.
– Nie. Po prostu pomyślałem, że potrzebujesz towarzystwa – stwierdził i – bezczelny! – lekko wskoczył na gałąź, siadając tuż obok niej. Mieli niewiele miejsca, więc chcąc nie chcąc stykali się ramionami. Kiedy szturchnął ją niby to przypadkiem, nagle całe jej ciało przeszedł ją prąd. – Ładnie tutaj – przyznał, spoglądając przed siebie.
Była to niewinna uwaga, pretekst do zaczęcia rozmowy, ale Layla musiała przyznać mu rację. Z tak wysoko położonego punktu miała idealny widok na cały zaśnieżony lasa. Jakby mało było, słońce właśnie zachodziło, więc wszystko przybrało odzień czerwieni i różu. Poza tym, o ironio!, nadęte czerwone słońce, które właśnie kryło się za drzewami, wyglądała bardzo romantycznie. Najgorsza możliwa sceneria, jeśli przebywała z Dylanem.
Dlaczego musiał się w niej zakochać? Tak, była pewna, że coś do niej czuje, nawet jeśli nie dała mu okazji, żeby to powiedział. I ona też czuła, że coś ją do niego przytula, chociaż dosłownie stawała na głowie, byleby to uczucie zdusić. Nie chciała tego, nie mogła – to wszystko przez urodę; to właśnie dlatego, że była ładna jej własny ojciec ją krzywdził, bo przypominała mu zmarłą żonę. Nawet jeśli intencje Dylana były zgoła inne, Layla nie potrafiła mu zaufać.
Nie chciała tej miłości.
Ale to tak nie działało – nie jej kaprysy były istotne. I właśnie ta świadomości braku jakiejkolwiek kontroli nad własnym życiem, była najgorsza.
– Tak... Pójdę sprawdzić, czy Drake znów nie próbuje nastawiać wszystkich przeciwko mnie – powiedziała, po czym pośpiesznie zsunęła się z gałęzi, byleby tylko wykorzystać okazję na to, że mogła odejść.
Z tym, że nie przewidziała tego, co może się stać. Była rozproszona, przez co źle wyliczyła odległość i prędkość, i zamiast dotknąć stopami niżej położonej gałęzi, żeby się od niej odbić, przeleciała tuż obok. Zaskoczona znacznie straciła na czasie reakcji i uświadomiła sobie, że nie zdąży wymyślić nic, zanim uderzy o ziemię – a to z pewnością miało zaboleć.
Wtedy właśnie poczuła, jak ktoś chwyta ją w pasie. Silne ramiona owinęły się wokół niej, ktoś odbił się od innej gałęzi i wraz z nią zaczął skakać na kolejne konary, znosząc ją coraz niżej i niżej. Kiedy byli już jakieś trzy metry nad ziemią, nagle została wyrzucona w górę. Wyrwał jej się cichy okrzyk zaskoczenia, chwilę później zaś wylądowała bezpiecznie w objęciach Dylana.
– Skarbie, co ty robisz? – zapytała i zdziwiła się, kiedy w jego zielonych tęczówkach odnalazła szok i niedowierzanie. Jeszcze raz przeanalizowała swoje słowa i zamarła, całkowicie zażenowana. – Czy ja właśnie powiedziałam to, co wydaje mi się, że powiedziałam? – zapytała.
Skinął głową.
– Zdecydowanie.
Zamarła. Przecież zamierzała zawołać: „Dylan, co ty robisz?”. Kiedy zupełnie nieświadomie przekształciła jego imię, zamieniając je na pieszczotliwe „skarbie”? Przecież nie zamierzała tego powiedzieć, a teraz on patrzył się na nią tak...
Nie zamierzała tego powiedzieć.
A on nie zamierzał poprzestać na tym, że ją trzymał. Zanim zdążyła zaprotestować, dostrzegła w zielonych oczach Dylana zdecydowanie. Podjął decyzję i w tej samej chwili, w której Layla sobie to uświadomiła, nagle nachylił się i złożył na jej wargach delikatny pocałunek. Jęknęła w proteście, chciała go powstrzymać, ale to już się stało – całował ją, a ona nie miała możliwości ani siły, żeby jakkolwiek przemówić mu do rozsądku. Bo i sama nagle straciła swój rozsądek, stała się bezradna i całkowicie posłuszna temu, co się działo.
Całował ją, a ona mogła co najwyżej mu na to pozwolić. Początkowo bezwładnie zawisła w jego ramionach, mając nadzieję, że zniechęci go brak reakcji z jej strony i jakoś się opamięta. Niestety, on wciąż ją całował i ze zgrozą odkryła, że coraz bliższy jest wniknięcia w jej umysł, a ona nie potrafi tego powstrzymać. Jej silna wola po prostu znikła, słabła w zastraszającym tempie i Layla wiedziała, że jeśli zaraz czegoś nie zrobi, on po prostu nią zawładnie.
Proszę..., pomyślała bezradnie, co było jedną z najbardziej upokarzających rzeczy, jakie zrobiła w życiu. Prosiła go? Dlaczego, skoro to ona tutaj rządziła, skoro powinien był jej posłuszny? Nie w tym momencie; teraz po prostu czuła się jak niedoświadczone dziecko, które nie ma nad niczym kontroli. Dylanie, proszę..., powtórzyła.
Po prostu mi zaufaj, odpowiedział łagodnie; kiedy otoczyły ją jego uczucia, coś się zmieniło i poczuła, że nie może dłużej tego znieść.
Zamknęła oczy, a potem w końcu dała się ponieść uczuciom. Zarzuciła mu ręce na szyję i po prostu odwzajemniła pocałunek; porwał ją wir uczuć i kolorów, obrazów przedstawiających ją, które wypełniały jego umysł. Sama również się przed nim otworzyła, dopuszczając go do najmroczniejszych zakamarków duszy i swojej pamięci.
I wtedy zrozumiała, że to najlepsze, co mogła zrobić.
Drake
Ostatnie promienie słońca wydobyły z ciemnych włosów Drake'a świetlne refleksy. Gdyby ktoś teraz zdecydował się wyjrzeć przez okno i uważnie przeszukał wzrokiem okoliczne drzewa, być może dostrzegłby ułożonego wygodnie na gałęzi, niewątpliwie przystojnego, młodego mężczyznę. Na szczęście wszystko wskazywało na to, że ani obecni w domu Cullenowie, ani Licavoli nie byli na tyle przewrażliwieni, żeby cały czas patrolować las, Drake mógł więc bez większego problemu obserwować biały dom ze swojej kryjówki na drzewie.
Gdyby był człowiekiem, już dawno zdrętwiałby od ciągłego przebywania w jednej pozycji, ale – dzięki bogini! – był kimś zdecydowanie więcej i mógł nawet stwierdzić, że jest mu wręcz wygodnie. Leniwym wzrokiem obserwował, chociaż czasami było to bardzo nużące. Jedynie raz się coś stało, kiedy Renesmee wypadła z domu, ale wydawała się zbyt pochłonięta własnymi myślami, żeby zorientować się, że ktoś jest w pobliżu.
Ignoranci, pomyślał rozbawiony. Dosłownie chwilę po dziewczynie wyszedł za nią ktoś z jej rodziny, ale to zupełnie Drake'a nie interesowało. Czekał, mając nadzieję, że zostanie sowicie wynagrodzony i będzie mógł zrobić to, co planował. Miał dość bezradności i czekania na to, aż Layla w końcu podejmie decyzję, która chociaż w jednej setnej go usatysfakcjonuje. Dziewczyna była potężna, owszem, ale nie zmieniało to faktu, że faktycznie nie wiedziała, co powinna zrobić z władzą, którą przejęła. Nie miała żadnych planów i jedynie trzymała ich w ryzach, co w jakimś stopniu trzeba było pochwalić, bo przynajmniej nikt nie zorientował się, że są w okolicy.
Ale to nie wystarczyło. Drake oczekiwał czegoś zdecydowanie bardziej złożonego, ale żeby upewnić się, jak tego dokonać, musiał dostać się do domu i zabrać jedną, jedyną rzecz, która była mu potrzebna. Nie sądził nawet, że zupełnym przypadkiem dostrzeże to w myślach Renesmee, a jednak kiedy siłą pił jej krew i zyskał dostęp do jej umysłu, jedno konkretne wspomnienie go zaintrygowało. Już wtedy zaczął się tworzyć plan, który teraz zamierzał wcielić w życie...
Kiedy tylko w końcu zyska okazję do tego, żeby dostać się do środka.
Jak na zawołanie, z domu wyszedł Gabriel i zniknął pomiędzy drzewami. Drake na moment zamarł i przywołał cień, żeby skrył go przed wzrokiem chłopaka, ale Licavoli najwyraźniej również stracił czujność. Zmienił się i to bardzo – w końcu teraz był ojcem, chciał założyć rodzinę. Zdaniem Drake’a mężczyzna wtedy powinien tym bardziej starać się zrobić wszystko, byleby ochronić rodzinę, ale być może się mylił. Poza tym podejrzewał, że gdyby uderzył otwarcie i spróbował kogoś skrzywdzić, Gabriel osobiście skręciłby mu kark. Tak, może i zachowywał się na lekkomyślnego, ale to jedynie pozory i Drake musiał cały czas o tym pamiętać.
Jeszcze tylko Isabeau..., pomyślał podekscytowany, ale dziewczyna wciąż była w domu. Nie miał już cierpliwości, żeby jeszcze dłużej czekać, tkwiąc na tym cholernym drzewie. No już, ślicznotko, rusz się!, zdenerwował się i korzystając z tego, że Gabriel był daleko i w domu nie było nikogo, kto byłby w stanie wyczuć zawirowania mocy, spróbował na odległość wpłynąć na Isabeau. Było to głupie, bo Beau również była znakomitą telepatką, ale – o dziwo – ostatecznie się udało.
Kiedy połączył się z jej umysłem, od razu zorientowała się, że coś jest nie tak i spróbowała go wypchnąć. Psychicznie przygotował się na mentalną walkę i ewentualną ucieczkę, gdyby dziewczyna podniosła alarm, ale zanim jakkolwiek zareagowała, jej wola nagle osłabła i Drake po prostu wygrał. Zdziwiło to go tak bardzo, że omal nie stracił okazji do wpłynięcia na dhampirzycę, szybko jednak przestał się zastanawiać nad tym, czy Isabeau nie jest czasem chora i przeszedł do rzeczy.
Jesteś spragniona i musisz w tym momencie wyjść na polowanie. Wszyscy są bezpieczni, nic złego się nie dzieje, wysłał jej myśl, która nie tylko rozeszła się echem po jej umyśle, ale i wniknęła w każdą komórkę jej ciała, zmuszając do posłuszeństwa. Myśl w jednej chwili zamieniła się w rozkaz, którego dziewczyna nie mogła zignorować, dlatego wcale nie zdziwił się, kiedy po chwili usłyszał jej głos, a potem w końcu ujrzał ją przed domem. Wkrótce zniknęła między drzewami, podobnie jak wcześniej jej brat, mógł więc przystąpić do działania.
Już dawno wyszedł poza znane do tej pory możliwości telepatyczne – zatracił się w rozwijaniu mocy bardziej niż ktokolwiek inny i nawet Bliss nie była świadoma tego, jak wiele się nauczył, a przecież byli bliźniętami. Wyskoczył w powietrze, ale siła grawitacji go nie obejmowała; zawisł w powietrzu i po prostu polewitował w stronę domu, a konkretne do jednego istotnego okna na piętrze. Zajrzał do środka i z zadowoleniem stwierdził, że gabinet syna Lawrence'a jest pusty.
Zamknął oczy, kiedy zaś je otworzył, okno akurat otwierało się przed nim z cichym skrzypnięciem, niesłyszalnym dla ludzkiego ucha. Drake z zadowoleniem miał już przeskoczyć do środka, kiedy jakaś niewidzialna siła po prostu odepchnęła go do tyłu. Zamarł, z niedowierzaniem patrząc na okno i spróbował raz jeszcze, ale spotkało go dokładnie to samo.
To nie miało sensu. Czego jak czego, ale był absolutnie pewien, że Carlisle nie posiadał żadnych nadzwyczajnych mocy, a i Licavoli nie widzieli potrzeby, że otaczać dom aż tak ścisłą ochroną. Dlaczego więc, na litość bogini, nie mógł przeniknąć do tego cholernego domu?!
Ogarnęła go wściekłość. Co to za magia, która otaczała to miejsce? Nigdy się z czymś podobnym nie spotkał, poza tym zaszedł za daleko, żeby teraz się wycofać! Mogły minąć tygodnie, zanim znów nadarzy się jakaś okazja, a przecież nie mógł czekać tak długo. Nie zniósłby choćby jeszcze jednego dnia, jako podwładny Layli, więc co tu mówić o tygodniu?
Miał właśnie wykorzystać całą swoją moc, żeby spróbować zniszczyć tajemniczą blokadę, nawet jeśli miałby się przy tym zdradzić, kiedy coś mu się przypomniało. Zazwyczaj nie słuchał ostrzeżeń Jaquesa, ale te akurat słowa pamiętał aż nazbyt dobrze; przywołał je z taką dokładnością, że przez moment miał wrażenie, że chłopak stoi przy nim i mówi mu wprost do ucha.
Potężna moc to również i spora odpowiedzialność. Im dalej posuniecie się, rozwijając zdolności, tym więcej ograniczeń będzie was obowiązywać. Na przykład, nie zdziwcie się nagle, jeśli żeby wejść do jakiegokolwiek domu, okaże się, że będziecie musieli wcześniej zostać zaproszeni...
A niech to wszyscy diabli, ale się doigrał! Myślał, że wszystkie te brednie to bajki, które kazał im wmówić Lawrence, żeby przeciwko niemu nie stawali. W końcu sam był kiedyś łowcą wampirów, a ludzie wierzyli, że takie przesądy tyczą się właśnie nieśmiertelnych, bo ci podobno nie mieli duszy. A jednak, jak się okazało, coś jednak w tym było.
Był bliski wybuchu złości, tak bardzo go to odkrycie sfrustrowało, kiedy drzwi gabinetu nagle się otworzyły. Zamarł, gotów rzucić się do ucieczki, ale osoba, która stanęła w progu, wcale nie zamierzała podnosić alarmu. Mała dziewczynka o ciemnych włosach, będąca niewątpliwie córką Gabriela, spojrzała na niego z zainteresowaniem. Kurczowo przytrzymywała się framugi, co chyba znaczyło, że maleńka dopiero co zaczynała uczyć się chodzić i chyba właśnie szukała swojego pradziadka, żeby mu się tym pochwalić.
Ale trafiła na Drake'a. A ten momentalnie wpadł na pomysł.
– Witaj, księżniczko – powiedział swoim najbardziej pociągającym głosem, uśmiechając się do dziecka przyjaźnie. – Chciałabyś zobaczyć coś niezwykłego? – zapytał ją, mając nadzieję, że dziewczynka już nauczyła się mówić.
Sądząc po uśmiechu, doskonale zrozumiała, że sposób w jaki ją określił miał sprawić jej przyjemność. Swoją drogą, nie miał wątpliwości, że cała rodzina dosłownie nosiła ją na rękach – jak najbardziej pasowało do niej określenie „księżniczka”.
Mała jednak okazała się czujna.
– Nie znam cię – powiedziała z niejakim wyrzutem, spoglądając na niego nie tyle nieufnie, co z niejakim zaciekawieniem. – Jestem Ali – dodała.
Dzieci zawsze były najlepszym źródłem informacji – wiedział o tym doskonale. Nie musiał czasami o nic pytać, bo maluchy same mówiły mu wszystko, co powinien był wiedzieć. Nawet mała pół-wampirzyca, która znacznie różniła się od ludzkich dzieci, pod tym względem była bardzo podobna i niebezpiecznie wręcz ufna.
– Ali – powtórzył. – Śliczne imię – pochwalił ją. Uśmiechnęła się jeszcze bardziej promiennie, Drake zaś powstrzymał się od wybuchu śmiechu. – A ja... Ja jestem aniołem. Nie mogłem powstrzymać się do tego, żeby spotkać się z tak uroczą istotką, ale zostanę jedynie pod warunkiem, że to będzie nasza tajemnica, dobrze? – zapytał, zniżając głos do szeptu.
Pokiwała energicznie główką; zrobiła niepewny kroczek do przodu, po czym starannie zamknęła drzwi i oparła się o nie, jakby chcąc podkreślić, że nikogo nie zamierza wpuścić do środka. Tym lepiej – miał pewność, że mu ufała.
– Bardzo dobrze. A teraz, księżniczko, chciałabyś zobaczyć czary? Pokażę ci sztuczkę, ale najpierw musisz zaprosić mnie do środka – zapowiedział.
Jakąś minutę później, bezpiecznie stał na środku gabinetu.

2 komentarze:

  1. Hej,jak zwykle rozdział niesamowity,widzę,że went ci nie brakuje oby tak dalej z niecierpliwością czekam na następny.

    PS:U mnie też jest następny rozdział;)

    Pozdrawiam zmierzch-renesmee

    OdpowiedzUsuń
  2. Łał super rozdział, najbardziej podobało mi się
    "skarbie co ty robisz " ^^ nie ma to jak nagle zmienić o kimś zdanie haha. Masz niesamowity talent oraz pomysły zaraz biorę się za następny rozdział :)

    Pozdrawiam Jacob-Zmierzch

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa