Renesmee
To nie był pierwszy raz, kiedy
do pokoju Joce ściągnął mnie jej głos. Tym razem różnica polegała na tym, że
słyszałam kogoś więcej, aniżeli tylko córkę. W normalnym wypadku by mnie
to zaniepokoiło, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę z tego, że… nie zawsze
bywała sama. Ale tym razem sprawy miały się zupełnie inaczej, a jakby tego
było mało, momentalnie zorientowałam się, kogo miałam zastać w pokoju
dziewczyny.
Zauważyłam
Rosę, gdy tylko zdecydowałam się przeniknąć przez drzwi. To było dziwne – tak
po prostu przelatywać przez wszystko, co znalazło się na mojej drodze – ale
takie rozwiązanie wydało mi się o wiele prostsze, niż gdybym spróbowała
uporać się z wejściem w inny sposób.
Choć nie
sądziłam, bym przy wchodzeniu wydała z siebie jakikolwiek dźwięk, obie nieśmiertelne
jak na zawołanie zwróciły się w moją stronę.
– Mamo. –
Na ustach Joce jak na zawołanie pojawił się blady, choć dziwnie wymuszony uśmiech.
Nie miałam
okazji, by odpowiedzieć. Zanim zdążyłam się zastanowić, tuż przede mną
dosłownie zmaterializowała się Rosa. W następnej sekundzie dziewczyna
bezceremonialnie objęła mnie ramionami, zamykając w zdecydowanym i najzupełniej
naturalnym uścisku.
– Dobrze
cię znowu widzieć – rzuciła pogodnym tonem. Machinalnie odwzajemniłam uścisk,
przez moment czując się jak za każdym razem, gdy w ten sam sposób
zaskakiwała mnie Layla. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że tutaj jestem.
Mówiłam, że czasem przychodzę do Joce i…
– Jasne, że
nie – obruszyłam się.
Dlaczego w ogóle
mi się tłumaczyła? Potrząsnęłam głową, po czym odsunęłam się na tyle, by móc
spojrzeć na duszę. Rosa wyglądała na radosną i rozluźnioną, ale i tak
wyczułam, że coś było nie tak. Nie miałam pewności, o czym rozmawiały z Jocelyne,
ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że umknęło mi coś istotnego.
– Naprawdę
już się widziałyście – doszedł mnie głos córki. Dziewczyna obserwowała nas z zaciekawieniem,
lekko przekrzywiając głowę.
– Spałaś,
kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam – wyjaśniłam, siląc się na uśmiech. – Rosa nad
tobą czuwała, a że żadna z nas nie chciała cię budzić…
– A teraz
miałam kilka rzeczy do zrobienia. Co nie znaczy, że zapomniałam o Joce – wtrąciła
sama zainteresowana. – Mówiłam to już twojej córce, ale i tak powtórzę.
To, co się stało… Jest mi tak głupio! Gdybym była obok, nie doszłoby do tego!
Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, co najmniej zaskoczona zmianą brzmienia jej głosu. To, że
mogłaby się obwiniać, jeszcze bardziej wytrąciło mnie z równowagi.
– Ty
przecież nie… – zaczęłam, a gdzieś obok Joce jęknęła, najwyraźniej również
zamierzając zaprotestować.
– Wiem. Ale
dalej uważam, że nie powinno do tego dojść – oznajmiła z uporem Rosa. –
Ciebie też przepraszam. Nie znalazłam niczego, co mogłoby ci pomóc. Mogę
jedynie znów potwierdzić, że daleko ci do ducha, nawet jeśli możemy rozmawiać.
Otworzyłam i zaraz
zamknęłam usta, wciąż oszołomiona. Pamiętałam, co podczas ostatniego spotkania
obiecała mi Rosa, ale nie sądziłam, że była mi cokolwiek winna. Tak naprawdę
nawet nie musiała próbować. Byłam jej wdzięczna za samą tylko propozycję, w gruncie
rzeczy nie mając prawa oczekiwać niczego więcej.
– Rosa
przejmuje się bardziej niż powinna – wtrąciła ze swojego miejsca Joce. – Najważniejsze,
że do mnie przyszła. Ja… – Nagle urwała, po czym spojrzała wprost na mnie. – Coś
się stało, mamo?
Uniosłam
brwi, zaskoczona wnioskami, które wyciągnęła.
– Nie, nie –
zapewniłam pośpiesznie. – Przeszkadzam wam? Usłyszałam Rosę i… Cóż, chociaż raz
wiem z kim rozmawiasz.
Słodka bogini,
to było dziwne. W zasadzie dalej nie miałam pewności, co bardziej – to, że
widziałam ducha czy może raczej to, że sama niejako nim byłam. Nie sądziłam, by
do czegoś takiego dało się tak po prostu przyzwyczaić, niezależnie od
okoliczności.
– Skądże.
To ja się wprosiłam – oznajmiła bez chwili wahania Rosa. Uśmiechnęła się w uroczy,
przepraszający sposób. – Właśnie obiecałam Joce, że chwilę zostanę, chociaż
sądzę, że nie muszę. Teraz chronisz ją równie dobrze, co i ja.
–
Chciałabym – mruknęłam bez przekonania.
Rosa
zmierzyła mnie wzrokiem. Przez jej twarz przemknął cień.
– Coś się
stało? – zmartwiła się.
Wciąż mnie
zadziwiała. Była delikatna, troskliwa i po prostu urocza, zwłaszcza że na
pierwszy rzut oka wyglądała na niewiele starszą od Joce. Jedynie jej spojrzenie
sugerowało, że mogłoby być inaczej – i że przez minione wieki widziała
rzeczy, których sama mogłam co najwyżej się domyślać.
Zacisnęłam
usta. Nie chciałam jej dręczyć, ale skoro pytała…
– Nie
wspomniałam Rosie o Alessi – wtrąciła Joce, obejmując się ramionami. – O problemach
podczas ceremonii – dodała, tym samym skutecznie ściągając na siebie spojrzenie
przyjaciółki.
– Moją
córkę zaatakował wilkołak – wyjaśniłam, chcąc nie chcąc decydując się postawić
na szczerość. – Ten samy, który wtedy… Och, nie podziękowałam ci za to –
uświadomiłam sobie. – Byłaś z Joce w naszym domu. Ja…
– Och –
wyrwało się Rosie.
Znów przesunęła
się bliżej mnie, biorąc w ramiona. To na krótką chwilę zamknęło mi usta,
ale i tak nie byłam w stanie pozbyć się uścisku, który nagle poczułam
w gardle. Zamrugałam kilkukrotnie, świadoma wyłącznie cisnących się do
oczu łez, choć za wszelką cenę nie chciałam pozwolić im popłynąć. Cóż, nie przy
Joce, która już i tak przejmowała się o wiele bardziej, aniżeli powinna.
– Tyle z tego,
jak jestem w stanie je chronić – oznajmiłam, nie mogąc się powstrzymać. –
Nie było mnie przy Ali. Teraz też jej się nie przydam. – Westchnęłam cicho. –
Gdyby nie Rufus…
Przez twarz
Rosy przemknął cień. Lekko przekrzywiła głowę, wciąż uważnie mi się
przypatrując – łagodnie, troskliwie i w sposób, który uprzytomnił mi,
że najchętniej otoczyłaby mnie ramionami i nie puszczała.
– Rufus… –
powtórzyła z wahaniem. – Nie ma go tutaj? – zapytała jakby bez większego
zainteresowania, ale i tak wyczułam, że nie był jej w pełni obojętny.
– Twierdził,
że ma coś do zrobienia… Chodzi o to, co zrobili łowcy. O hybrydy – wyjaśniłam
wymijająco. Nie miałam pewności, ile Rosa tak naprawdę wiedziała. – A potem
była ta nieszczęsna ceremonia… I Claire – dodałam, nie kryjąc frustracji. –
Nie wiem, czego chce ten facet, ale znów zaatakował kogoś, kto jest mi bliski.
Ja…
– Chwila… –
Oczy Rosy rozszerzyły się w geście niedowierzania. – Claire też? Ile było
tych ataków? Myślałam… – Jej spojrzenie powędrowało ku Joce. – Myślałam – zaczęła
raz jeszcze – że Claire wyjechała do Florencji, prawda?
Nie pytałam,
skąd wiedziała takie rzeczy. Zwłaszcza teraz rozumiałam, że można było znaleźć
się w sytuacji, w której dostrzegało się naprawdę wiele – i zarazem
nie mogło absolutnie niczego. Z dwojga złego naprawdę wolałam ograniczone
możliwości, nawet jeśli wątpliwości czasami doprowadzały mnie do szału.
–
Najwyraźniej Charon też. Zresztą obie powinny wrócić, bo Layla wspominała mi,
że Claire wolała zabrać się z nią do Seattle.
– To
zabrzmiało tak, jakby wujek się tu nie wybierał – zauważyła Joce.
Znów
jedynie westchnęłam. Spróbowałam wysilić się na uśmiech, ale czułam, że
przyszło mi to dość marnie.
– Bo nie
wybiera, przynajmniej na razie – wyjaśniłam, potrząsając głową. – Nie wiem, co
tam się stało, ale najwyraźniej ma coś do zrobienia w Mieście Nocy. A przynajmniej
tak twierdzi.
Rosa prychnęła,
choć to absolutnie mi do niej nie pasowało. Zauważyłam, że skrzyżowała ramiona
na piersiach i wymownie spojrzała ku górze, jakby w niemej prośbie o cierpliwość.
To sprawiło, że sama również zapragnęłam wywrócić oczyma, w gruncie rzeczy
nie zaskoczona. Słodka bogini, najwyraźniej Rufus nawet takiego jak ona
potrafił doprowadzić do stanu, w którym zachowanie cierpliwości zaczynało
być dość problematycznym zadaniem.
Na dłuższą
chwilę zapanowała wymowna cisza, ale nie czułam się z tym źle. Coś w obecności
Rosy pozwoliło mi się rozluźnić, choć nie miałam pewności dlaczego. Ta dziewczyna
po prostu była kimś, komu ufałam, nawet jeśli to mogłoby okazać się ryzykowne. Z drugiej
strony, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zwłaszcza w tej… nie do końca
materialnej postaci, byłam wrażliwa na bodźce, które do tej pory mi unikały. Co
prawda nie ufałam sobie na tyle, by stwierdzić, że mogłam dzięki temu rozpoznać
każdego, kto miał złe intencje, ale Rosy zdecydowanie nie odbierałam jak kogoś,
kto okazałby się niebezpieczny.
Moje spojrzenie
jak na zawołanie powędrowało ku Joce. Siedziała przy biurku, jakby od
niechcenia bawiąc się ze skulonym na jej kolanach kotem. Raz po raz głaskała
ciemne futerko, przypatrując się zwierzęciu z taką dokładnością, że coś w tym
spojrzeniu sprawiło, że nawet ja poczułam się nieswojo. Co więcej, dziewczyna
nie pierwszy raz wydała mi się blada i dziwnie odległa, myślami będąc
gdzieś daleko.
– Joce? –
zaryzykowałam, nie mogąc się powstrzymać. Bez pośpiechu podeszłam bliżej – i to
na tyle, że byłam w stanie poczuć bijące od jej ciała ciepło. Albo
energię, choć to wciąż do mnie nie docierało. Sposób, w jaki odbierałam
otaczającą mnie rzeczywistość, niezmiennie mnie zadziwiał. – Dobrze się
czujesz?
– Jasne. –
Spojrzała na mnie w roztargnieniu. – Dlaczego?
Nie
odpowiedziałam, ograniczając się do wzruszenia ramionami. Możliwe, że byłam
przewrażliwiona, zwłaszcza po tym, co spotkało Alessię. Chciałam ją zobaczyć,
choć przecież wiedziałam, dlaczego wyjazd do Miasta Nocy nie wchodziło w grę.
Nawet gdybym znalazła sposób, by się tam dostać, jako duch nie zdziałałbym niczego,
ale…
Najzwyczajniej
przywykłam do zamartwiania się. Nie miałam pojęcia, czy to w ogóle było
możliwe, ale tak się czułam.
– Może nie
powinno mnie tu być. Mnie też Joce wydaje się blada – oznajmiła Rosa. Obserwowała
nas w milczeniu, dotychczas milcząca i skupiona. – Przebywanie z duchami
to zawsze wysiłek dla nekromanty.
Wzdrygnęłam
się w odpowiedzi na to słowo. Utożsamianie Joce z kimś, kto
dysponował tak niepokojącym darem, wciąż wydawało mi się niedorzeczne.
– Wszystko
ze mną w porządku – obruszyła się Jocelyne. Jej zachowanie było dla mnie
niepokojąco znajome, chociaż starałam się o tym nie myśleć. Teraz
przynajmniej nie zamykała się w pokoju, ani nie snuła po domu jak duch. – Po prostu… jestem zmęczona.
– Znowu? –
wyrwało mi się. Natychmiast zmaterializowałam się przy niej, żałując, że nie
byłam w stanie tak po prostu jej dotknąć. – Co masz na myśli? Brakuje ci
energii? – upewniłam się.
Aż za
dobrze pamiętałam, jaka słaba potrafiła być, kiedy sprawy wymykały się spod
kontroli. Mimowolnie spojrzałam na kota, którego Joce dostała od Allegry,
przede wszystkim właśnie po to, by mógł ją chronić. Tak przynajmniej twierdziła
ciotka Gabriela, a ja byłam gotowa przyjąć wszystko, co choć w teorii
miało okazać się dobre dla mojej córki. Zwłaszcza po krwotokach z nosa i omdleniach
nie byłam w stanie udawać, że nie działo się nic wartego uwagi. Nawet
jeśli w przypadku kogoś takiego jak Jocelyne było to normalne…
Dziewczyna
jedynie potrząsnęła głową.
– Martwię
się – oznajmiła, spoglądając mi w oczy. – I nie dosypiam. Mam… dziwne
sny.
Spodziewałam
się wielu rzeczy, ale nie czegoś takiego. Jej wyznanie zaskoczyło mnie na tyle,
że przez moment nawet zapomniałam o tym, że nie byłam w stanie jej
dotknąć. Uprzytomniłam to sobie dopiero w chwili, w której moje palce
musnęły policzek Joce – a przynajmniej próbowały, bo w efekcie
jedynie przyprawiłam dziewczynę o dreszcze.
– Dziwne
sny… – powtórzyłam, ostrożnie dobierając słowa. – Koszmary? Dlaczego nic nie
mówiłaś?
Jocelyne
wzruszyła ramionami.
– Bo nie są
straszne. No… Nie do końca? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie. – No i to
sny. Rozpoznałabym, gdyby coś było z nimi nie tak.
Wcale nie
byłam tego taka pewna, choć nade wszystko chciałam zaufać, że mówiła prawdę. Kto
jak kto, ale Joce wiedziała o snach dość, by zdawać sobie sprawę z tego,
że nie wszystkie bywały normalne. W zasadzie znała świat snów równie
dobrze, co i jej rodzeństwo czy Gabriel, choć w przeciwieństwie do
ojca i siostry, nie manipulowała nim aż tak wprawnie. Tak czy siak, była świadoma,
ale choć zdawałam sobie z tego sprawę, momentalnie naszły mnie wątpliwości.
Och, Gabrielu…
Ucisk w gardle
przybrał na sile. Na ułamek sekundy zacisnęłam dłonie w pięści, by po
chwili prawie natychmiast rozprostować palce. Potrzebowałam chwili, by zebrać
myśli i odrzucić od siebie te niechciane, choć to okazało się trudne. Zdecydowanie
zbyt często czułam się bezradna, dostając szału za każdym razem, gdy znów
zaczynała ciążyć mi nieobecność męża. Gdybym nie tylko nie musiała się o niego
martwić, ale na dodatek miała choć pewność tego, że byłby w stanie zająć
się sprawami, które leżały poza moim zasięgiem, wszystko stałoby się prostsze.
– Powiesz
mi… co to za sny? – zapytałam po chwili ciszy zdecydowanie zbyt długiej, by
zabrzmiało to naturalnie. – Joce…
– Nic
wartego uwagi. Czasami nawet nie pamiętam – stwierdziła bez większego
zainteresowania. – Mamuś… Przytulisz mnie?
Drgnęłam,
nagle jeszcze bardziej wytrącona z równowagi. Nie byłabym w stanie
jej odmówić i nawet gdybym tego chciała. W głowie wciąż miałam słowa
Rosy o czerpaniu energii, ale nie dałam sobie czasu, by się nad tym
zastanawiać. Momentalnie wyciągnęłam ramiona, z niejaką ulgą przyjmując
to, że tym razem udało mi się skupić na tyle, by spełnić prośbę Joce. Bez słowa
przygarnęłam ją do siebie, świadoma wyłącznie bijącego od jej ciała ciepła i tego,
że wtuliła się we mnie, wydając się szukać poczucia bezpieczeństwa.
Coś było
nie tak. Wiedziałam o tym doskonale, choć nie byłam w stanie
jednoznacznie stwierdzić, gdzie tym razem leżał problem. Jocelyne była nie swoja
i choć w jej przypadku dziwne zachowanie zaczynało jawić mi się z jakąś
niepokojącą normą, mimo wszystko się o nią martwiłam. Co prawda
przynajmniej ją jedną miałam przy sobie, ale i tak czułam się tak, jakby w każdej
chwili mogło spotkać ją coś niedobrego. Zwłaszcza w moich ramionach jawiła
mi się jako krucha i całkowicie bezbronna.
Dlaczego po prostu nie powiesz mi, co cię
dręczy…?
Joce sama
się ode mnie odsunęła, o wiele spokojniejsza, choć to równie dobrze mogło
być wyłącznie moim wrażeniem. Znów skupiła się na kocie, co dało mi nadzieję na
to, że może faktycznie choć trochę jej pomagał. Na pewno był rozkosznie słodki i ruchliwy,
co mnie samej momentalnie poprawiło humor, nawet jeśli nie wiązało się z żadnymi
nadnaturalnymi właściwościami.
– Jesteście
rozkoszne, mówiłam wam to może? – Melodyjny śmiech Rosy skutecznie sprowadził
mnie na ziemię. Natychmiast poderwałam głowę, nieco tylko zawstydzona tym, że skupiona
na Joce, zdążyłam prawie zapomnieć o obecności kogoś jeszcze. – Dlatego
tak bardzo żałuję, że wciąż nie znalazłam niczego, co mogłoby ci pomóc… Ale
będę próbować.
– Ty wcale
nie… – zaczęłam, ale nie dokończyłam. W zamian pod wpływem impulsu
spojrzałam wprost w lśniące oczy dziewczyny, nagle coś sobie
uświadamiając. – Roso… Mogę cię o coś zapytać?
Spojrzała
na mnie z zaciekawieniem. Na jej ustach jak na zawołanie pojawił się
uśmiech.
–
Oczywiście – rzuciła tak, jakby była urażona tym, że w ogóle miałam
wątpliwości.
Zignorowałam
pytające spojrzenie Joce. W pośpiechu poderwałam się na równe nogi, nagle
podekscytowana.
– Wiesz
różne rzeczy, prawda? – wyrzuciłam z siebie na wydechu. – Jak o nekromancji.
– Trudno błąkać
się przez tyle czasu i nie zaobserwować tego i owego – zauważyła
przytomnie.
Mimowolnie
skrzywiłam się, kiedy ujęła sprawy w ten sposób. „Błąkać się” brzmiało
źle, zwłaszcza że teraz rozumiałam to pojęcie lepiej niż mogłabym sobie tego
życzyć. Jakby nie patrzeć, sama również robiłam to od dłuższego czasu.
– W porządku
– zreflektowałam się pośpiesznie. – Skoro tak… Słyszałaś może o sigilach?
To ważne – dodałam, widząc, że Rosa otwiera usta.
– O sigilach…?
Już sposób,
w jaki zadała to pytanie, uprzytomnił mi, że najpewniej nie miałam na co
liczyć, ale musiałam spróbować. Internet nie pomógł, a przynajmniej ja nie
potrafiłam sensownie wykorzystać tego, co znalazłyśmy z Laylą. Kwestia pieczęci
wciąż pozostawała dla mnie zagadką, która jednak nie dawała mi spokoju. Jeśli nie
ducha, to kogo tak naprawdę powinnam pytać o takie rzeczy?
– Chodzi o symbole,
których nie rozumiem. Rufus twierdzi, że kojarzą mu się z językiem
pierwotnych, ale nie potrafi ich rozczytać – wyjaśniłam, nie mogąc pozbyć się
wrażenia, że zaczynałam brzmieć jak jakaś desperatka. – Wiem, że mają jakiś
związek z Ciemnością, ale nigdzie nie znalazłam wyjaśnienia. Tylko tyle,
że to pieczęcie, ale… to za mało.
Momentalnie
pożałowałam szczerości, zwłaszcza gdy zauważyłam, że Rosa pobladła na wzmiankę o Ciemności,
ale już nie byłam w stanie niczego zmienić. Byłam gotowa przysiąc, że minęła
cała wieczność, zanim dziewczyna w końcu się odezwała. Podświadomie wciąż
czekałam na moment, w którym by mi odmówiła, nie chcąc mieszać się w coś,
co z założenia mogło okazać się niebezpieczne.
– Ja… nie
jestem pewna – przyznała z wahaniem Rosa. Mimo wszystko wciąż na mnie
patrzyła w ten sam zatroskany sposób, co wcześniej. – Musiałabym je
zobaczyć. Najwyżej popytam i…
– Dziękuję!
– wyrwało mi się. Nie miało dla mnie znaczenia to, że jej obietnica nie musiała
ciągnąć za sobą niczego więcej. Liczyło się, że w ogóle chciała pomóc. – Layla
ma zdjęcia. Mogę ją poprosić, kiedy już się pojawi.
Na ustach
Rosy pojawił się blady, niepewny uśmiech.
– Layla… –
Spojrzenie dziewczyny jak na zawołanie powędrowały ku Jocelyne. – Nie masz nic
przeciwko? Potrzebowałabym pośrednika.
– Chcesz
pomówić z Laylą? – powtórzyła z powątpiewaniem Joce.
– O ile
ona będzie chciała. Zawsze się zastanawiałam, jakby to było, gdybym… Nieważne –
zreflektowała się Rosa. Jej uśmiech stał się nieco bardziej nerwowy. – Wciąż nie
powinnam ingerować. Ale z sigilami mogę pomóc.
– Skoro tak
uważasz… Jesteście z Laylą podobne – stwierdziła z bladym uśmiechem
Jocelyne.
Rosa
drgnęła, nerwowo obejmując się ramionami.
– Naprawdę
tak sądzisz?
Joce skinęła
głową. Wciąż wyglądała mi na zmęczoną, choć wyraźnie ożywiła się na myśl o pojawieniu
się ciotki. Nie dziwiło mnie to, tak jak jej uwaga o tym, że Layla i Rosa
faktycznie mogłyby być podobne. Obie miały w sobie coś takiego, co po
prostu sprawiało, że każdy je lubił. Były ciepłe, urocze i kochane,
chociaż czułam, że każda z nich potrafiłaby okazać się naprawdę
niebezpieczna, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Co prawda w przypadku
Rosy trudno było mi to sobie wyobrazić, ale aż nazbyt dobrze zdawałam sobie
sprawę z tego, że pozory lubiły mylić – i to zwłaszcza w przypadku
nieśmiertelnych.
Spojrzałam
na Joce, zastanawiając się nad tym, ile tak naprawdę wiedziała o Rosie i Rufusie.
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że bardzo niewiele, ale zapytanie jej o to
wprost nie wchodziło w grę. Co prawda nie czułam, bym była cokolwiek winna
wampirowi, zwłaszcza że jakoś nie sądziłam, że nie byłby chętny do rozpowiadania
tego, co łączyło go z Rosą. Bardziej przejmowałam się tym, czy sama
zainteresowana chciała zdradzać to Joce, w szczególności przez wzgląd na sposób,
w jaki zginęła.
– Czemu
nie? – doszedł mnie nieco senny głos Jocelyne. Wciąż tkwiła w miejscu, tuląc
do siebie kota i jakby od niechcenia spoglądając to na mnie, to znów na
Rosę. – Cały czas bawię się w pośrednika.
Nie miałam
pewności, jak interpretować jej słowa, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać.
Przynajmniej na razie, zwłaszcza że Jocelyne znów nie wyglądała na szczególnie
chętną do tego, by się zwierzać.
– Może… odpocznij,
co? – zasugerowałam jej łagodnie. – Posiedzę przy tobie. Nie jestem w tym
tak dobra jak tata, ale…
– Będę w pobliżu
– podchwyciła natychmiast Rosa. Rzuciła Joce jeszcze jedno zatroskane
spojrzenie, nim zdecydowała się wycofać. – Wrócę. Tym razem naprawdę szybko!
Nawet nie
czekała na przyzwolenie. Odprowadziłam ją wzrokiem, po czym przysunęłam się
bliżej Jocelyne, zachęcająco wyciągając ku niej rękę. Ostrożnie odłożyła kota
na ziemię, pozwalając, by ten pobiegł w głąb pokoju.
– To
naprawdę tylko dziwne sny – mruknęła, wtulając się we mnie. Machinalnie
pogładziłam ją po włosach. – Nic więcej.
Bez słowa
ucałowałam ją w czoło.
Nic więcej…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz