16 kwietnia 2019

Dwieście sześćdziesiąt dziewięć

Renesmee
To nie był pierwszy raz, kiedy do pokoju Joce ściągnął mnie jej głos. Tym razem różnica polegała na tym, że słyszałam kogoś więcej, aniżeli tylko córkę. W normalnym wypadku by mnie to zaniepokoiło, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę z tego, że… nie zawsze bywała sama. Ale tym razem sprawy miały się zupełnie inaczej, a jakby tego było mało, momentalnie zorientowałam się, kogo miałam zastać w pokoju dziewczyny.
Zauważyłam Rosę, gdy tylko zdecydowałam się przeniknąć przez drzwi. To było dziwne – tak po prostu przelatywać przez wszystko, co znalazło się na mojej drodze – ale takie rozwiązanie wydało mi się o wiele prostsze, niż gdybym spróbowała uporać się z wejściem w inny sposób.
Choć nie sądziłam, bym przy wchodzeniu wydała z siebie jakikolwiek dźwięk, obie nieśmiertelne jak na zawołanie zwróciły się w moją stronę.
– Mamo. – Na ustach Joce jak na zawołanie pojawił się blady, choć dziwnie wymuszony uśmiech.
Nie miałam okazji, by odpowiedzieć. Zanim zdążyłam się zastanowić, tuż przede mną dosłownie zmaterializowała się Rosa. W następnej sekundzie dziewczyna bezceremonialnie objęła mnie ramionami, zamykając w zdecydowanym i najzupełniej naturalnym uścisku.
– Dobrze cię znowu widzieć – rzuciła pogodnym tonem. Machinalnie odwzajemniłam uścisk, przez moment czując się jak za każdym razem, gdy w ten sam sposób zaskakiwała mnie Layla. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że tutaj jestem. Mówiłam, że czasem przychodzę do Joce i…
– Jasne, że nie – obruszyłam się.
Dlaczego w ogóle mi się tłumaczyła? Potrząsnęłam głową, po czym odsunęłam się na tyle, by móc spojrzeć na duszę. Rosa wyglądała na radosną i rozluźnioną, ale i tak wyczułam, że coś było nie tak. Nie miałam pewności, o czym rozmawiały z Jocelyne, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że umknęło mi coś istotnego.
– Naprawdę już się widziałyście – doszedł mnie głos córki. Dziewczyna obserwowała nas z zaciekawieniem, lekko przekrzywiając głowę.
– Spałaś, kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam – wyjaśniłam, siląc się na uśmiech. – Rosa nad tobą czuwała, a że żadna z nas nie chciała cię budzić…
– A teraz miałam kilka rzeczy do zrobienia. Co nie znaczy, że zapomniałam o Joce – wtrąciła sama zainteresowana. – Mówiłam to już twojej córce, ale i tak powtórzę. To, co się stało… Jest mi tak głupio! Gdybym była obok, nie doszłoby do tego!
Zamrugałam nieco nieprzytomnie, co najmniej zaskoczona zmianą brzmienia jej głosu. To, że mogłaby się obwiniać, jeszcze bardziej wytrąciło mnie z równowagi.
– Ty przecież nie… – zaczęłam, a gdzieś obok Joce jęknęła, najwyraźniej również zamierzając zaprotestować.
– Wiem. Ale dalej uważam, że nie powinno do tego dojść – oznajmiła z uporem Rosa. – Ciebie też przepraszam. Nie znalazłam niczego, co mogłoby ci pomóc. Mogę jedynie znów potwierdzić, że daleko ci do ducha, nawet jeśli możemy rozmawiać.
Otworzyłam i zaraz zamknęłam usta, wciąż oszołomiona. Pamiętałam, co podczas ostatniego spotkania obiecała mi Rosa, ale nie sądziłam, że była mi cokolwiek winna. Tak naprawdę nawet nie musiała próbować. Byłam jej wdzięczna za samą tylko propozycję, w gruncie rzeczy nie mając prawa oczekiwać niczego więcej.
– Rosa przejmuje się bardziej niż powinna – wtrąciła ze swojego miejsca Joce. – Najważniejsze, że do mnie przyszła. Ja… – Nagle urwała, po czym spojrzała wprost na mnie. – Coś się stało, mamo?
Uniosłam brwi, zaskoczona wnioskami, które wyciągnęła.
– Nie, nie – zapewniłam pośpiesznie. – Przeszkadzam wam? Usłyszałam Rosę i… Cóż, chociaż raz wiem z kim rozmawiasz.
Słodka bogini, to było dziwne. W zasadzie dalej nie miałam pewności, co bardziej – to, że widziałam ducha czy może raczej to, że sama niejako nim byłam. Nie sądziłam, by do czegoś takiego dało się tak po prostu przyzwyczaić, niezależnie od okoliczności.
– Skądże. To ja się wprosiłam – oznajmiła bez chwili wahania Rosa. Uśmiechnęła się w uroczy, przepraszający sposób. – Właśnie obiecałam Joce, że chwilę zostanę, chociaż sądzę, że nie muszę. Teraz chronisz ją równie dobrze, co i ja.
– Chciałabym – mruknęłam bez przekonania.
Rosa zmierzyła mnie wzrokiem. Przez jej twarz przemknął cień.
– Coś się stało? – zmartwiła się.
Wciąż mnie zadziwiała. Była delikatna, troskliwa i po prostu urocza, zwłaszcza że na pierwszy rzut oka wyglądała na niewiele starszą od Joce. Jedynie jej spojrzenie sugerowało, że mogłoby być inaczej – i że przez minione wieki widziała rzeczy, których sama mogłam co najwyżej się domyślać.
Zacisnęłam usta. Nie chciałam jej dręczyć, ale skoro pytała…
– Nie wspomniałam Rosie o Alessi – wtrąciła Joce, obejmując się ramionami. – O problemach podczas ceremonii – dodała, tym samym skutecznie ściągając na siebie spojrzenie przyjaciółki.
– Moją córkę zaatakował wilkołak – wyjaśniłam, chcąc nie chcąc decydując się postawić na szczerość. – Ten samy, który wtedy… Och, nie podziękowałam ci za to – uświadomiłam sobie. – Byłaś z Joce w naszym domu. Ja…
– Och – wyrwało się Rosie.
Znów przesunęła się bliżej mnie, biorąc w ramiona. To na krótką chwilę zamknęło mi usta, ale i tak nie byłam w stanie pozbyć się uścisku, który nagle poczułam w gardle. Zamrugałam kilkukrotnie, świadoma wyłącznie cisnących się do oczu łez, choć za wszelką cenę nie chciałam pozwolić im popłynąć. Cóż, nie przy Joce, która już i tak przejmowała się o wiele bardziej, aniżeli powinna.
– Tyle z tego, jak jestem w stanie je chronić – oznajmiłam, nie mogąc się powstrzymać. – Nie było mnie przy Ali. Teraz też jej się nie przydam. – Westchnęłam cicho. – Gdyby nie Rufus…
Przez twarz Rosy przemknął cień. Lekko przekrzywiła głowę, wciąż uważnie mi się przypatrując – łagodnie, troskliwie i w sposób, który uprzytomnił mi, że najchętniej otoczyłaby mnie ramionami i nie puszczała.
– Rufus… – powtórzyła z wahaniem. – Nie ma go tutaj? – zapytała jakby bez większego zainteresowania, ale i tak wyczułam, że nie był jej w pełni obojętny.
– Twierdził, że ma coś do zrobienia… Chodzi o to, co zrobili łowcy. O hybrydy – wyjaśniłam wymijająco. Nie miałam pewności, ile Rosa tak naprawdę wiedziała. – A potem była ta nieszczęsna ceremonia… I Claire – dodałam, nie kryjąc frustracji. – Nie wiem, czego chce ten facet, ale znów zaatakował kogoś, kto jest mi bliski. Ja…
– Chwila… – Oczy Rosy rozszerzyły się w geście niedowierzania. – Claire też? Ile było tych ataków? Myślałam… – Jej spojrzenie powędrowało ku Joce. – Myślałam – zaczęła raz jeszcze – że Claire wyjechała do Florencji, prawda?
Nie pytałam, skąd wiedziała takie rzeczy. Zwłaszcza teraz rozumiałam, że można było znaleźć się w sytuacji, w której dostrzegało się naprawdę wiele – i zarazem nie mogło absolutnie niczego. Z dwojga złego naprawdę wolałam ograniczone możliwości, nawet jeśli wątpliwości czasami doprowadzały mnie do szału.
– Najwyraźniej Charon też. Zresztą obie powinny wrócić, bo Layla wspominała mi, że Claire wolała zabrać się z nią do Seattle.
– To zabrzmiało tak, jakby wujek się tu nie wybierał – zauważyła Joce.
Znów jedynie westchnęłam. Spróbowałam wysilić się na uśmiech, ale czułam, że przyszło mi to dość marnie.
– Bo nie wybiera, przynajmniej na razie – wyjaśniłam, potrząsając głową. – Nie wiem, co tam się stało, ale najwyraźniej ma coś do zrobienia w Mieście Nocy. A przynajmniej tak twierdzi.
Rosa prychnęła, choć to absolutnie mi do niej nie pasowało. Zauważyłam, że skrzyżowała ramiona na piersiach i wymownie spojrzała ku górze, jakby w niemej prośbie o cierpliwość. To sprawiło, że sama również zapragnęłam wywrócić oczyma, w gruncie rzeczy nie zaskoczona. Słodka bogini, najwyraźniej Rufus nawet takiego jak ona potrafił doprowadzić do stanu, w którym zachowanie cierpliwości zaczynało być dość problematycznym zadaniem.
Na dłuższą chwilę zapanowała wymowna cisza, ale nie czułam się z tym źle. Coś w obecności Rosy pozwoliło mi się rozluźnić, choć nie miałam pewności dlaczego. Ta dziewczyna po prostu była kimś, komu ufałam, nawet jeśli to mogłoby okazać się ryzykowne. Z drugiej strony, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że zwłaszcza w tej… nie do końca materialnej postaci, byłam wrażliwa na bodźce, które do tej pory mi unikały. Co prawda nie ufałam sobie na tyle, by stwierdzić, że mogłam dzięki temu rozpoznać każdego, kto miał złe intencje, ale Rosy zdecydowanie nie odbierałam jak kogoś, kto okazałby się niebezpieczny.
Moje spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku Joce. Siedziała przy biurku, jakby od niechcenia bawiąc się ze skulonym na jej kolanach kotem. Raz po raz głaskała ciemne futerko, przypatrując się zwierzęciu z taką dokładnością, że coś w tym spojrzeniu sprawiło, że nawet ja poczułam się nieswojo. Co więcej, dziewczyna nie pierwszy raz wydała mi się blada i dziwnie odległa, myślami będąc gdzieś daleko.
– Joce? – zaryzykowałam, nie mogąc się powstrzymać. Bez pośpiechu podeszłam bliżej – i to na tyle, że byłam w stanie poczuć bijące od jej ciała ciepło. Albo energię, choć to wciąż do mnie nie docierało. Sposób, w jaki odbierałam otaczającą mnie rzeczywistość, niezmiennie mnie zadziwiał. – Dobrze się czujesz?
– Jasne. – Spojrzała na mnie w roztargnieniu. – Dlaczego?
Nie odpowiedziałam, ograniczając się do wzruszenia ramionami. Możliwe, że byłam przewrażliwiona, zwłaszcza po tym, co spotkało Alessię. Chciałam ją zobaczyć, choć przecież wiedziałam, dlaczego wyjazd do Miasta Nocy nie wchodziło w grę. Nawet gdybym znalazła sposób, by się tam dostać, jako duch nie zdziałałbym niczego, ale…
Najzwyczajniej przywykłam do zamartwiania się. Nie miałam pojęcia, czy to w ogóle było możliwe, ale tak się czułam.
– Może nie powinno mnie tu być. Mnie też Joce wydaje się blada – oznajmiła Rosa. Obserwowała nas w milczeniu, dotychczas milcząca i skupiona. – Przebywanie z duchami to zawsze wysiłek dla nekromanty.
Wzdrygnęłam się w odpowiedzi na to słowo. Utożsamianie Joce z kimś, kto dysponował tak niepokojącym darem, wciąż wydawało mi się niedorzeczne.
– Wszystko ze mną w porządku – obruszyła się Jocelyne. Jej zachowanie było dla mnie niepokojąco znajome, chociaż starałam się o tym nie myśleć. Teraz przynajmniej nie zamykała się w pokoju, ani nie snuła  po domu jak duch. – Po prostu… jestem zmęczona.
– Znowu? – wyrwało mi się. Natychmiast zmaterializowałam się przy niej, żałując, że nie byłam w stanie tak po prostu jej dotknąć. – Co masz na myśli? Brakuje ci energii? – upewniłam się.
Aż za dobrze pamiętałam, jaka słaba potrafiła być, kiedy sprawy wymykały się spod kontroli. Mimowolnie spojrzałam na kota, którego Joce dostała od Allegry, przede wszystkim właśnie po to, by mógł ją chronić. Tak przynajmniej twierdziła ciotka Gabriela, a ja byłam gotowa przyjąć wszystko, co choć w teorii miało okazać się dobre dla mojej córki. Zwłaszcza po krwotokach z nosa i omdleniach nie byłam w stanie udawać, że nie działo się nic wartego uwagi. Nawet jeśli w przypadku kogoś takiego jak Jocelyne było to normalne…
Dziewczyna jedynie potrząsnęła głową.
– Martwię się – oznajmiła, spoglądając mi w oczy. – I nie dosypiam. Mam… dziwne sny.
Spodziewałam się wielu rzeczy, ale nie czegoś takiego. Jej wyznanie zaskoczyło mnie na tyle, że przez moment nawet zapomniałam o tym, że nie byłam w stanie jej dotknąć. Uprzytomniłam to sobie dopiero w chwili, w której moje palce musnęły policzek Joce – a przynajmniej próbowały, bo w efekcie jedynie przyprawiłam dziewczynę o dreszcze.
– Dziwne sny… – powtórzyłam, ostrożnie dobierając słowa. – Koszmary? Dlaczego nic nie mówiłaś?
Jocelyne wzruszyła ramionami.
– Bo nie są straszne. No… Nie do końca? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie. – No i to sny. Rozpoznałabym, gdyby coś było z nimi nie tak.
Wcale nie byłam tego taka pewna, choć nade wszystko chciałam zaufać, że mówiła prawdę. Kto jak kto, ale Joce wiedziała o snach dość, by zdawać sobie sprawę z tego, że nie wszystkie bywały normalne. W zasadzie znała świat snów równie dobrze, co i jej rodzeństwo czy Gabriel, choć w przeciwieństwie do ojca i siostry, nie manipulowała nim aż tak wprawnie. Tak czy siak, była świadoma, ale choć zdawałam sobie z tego sprawę, momentalnie naszły mnie wątpliwości.
Och, Gabrielu…
Ucisk w gardle przybrał na sile. Na ułamek sekundy zacisnęłam dłonie w pięści, by po chwili prawie natychmiast rozprostować palce. Potrzebowałam chwili, by zebrać myśli i odrzucić od siebie te niechciane, choć to okazało się trudne. Zdecydowanie zbyt często czułam się bezradna, dostając szału za każdym razem, gdy znów zaczynała ciążyć mi nieobecność męża. Gdybym nie tylko nie musiała się o niego martwić, ale na dodatek miała choć pewność tego, że byłby w stanie zająć się sprawami, które leżały poza moim zasięgiem, wszystko stałoby się prostsze.
– Powiesz mi… co to za sny? – zapytałam po chwili ciszy zdecydowanie zbyt długiej, by zabrzmiało to naturalnie. – Joce…
– Nic wartego uwagi. Czasami nawet nie pamiętam – stwierdziła bez większego zainteresowania. – Mamuś… Przytulisz mnie?
Drgnęłam, nagle jeszcze bardziej wytrącona z równowagi. Nie byłabym w stanie jej odmówić i nawet gdybym tego chciała. W głowie wciąż miałam słowa Rosy o czerpaniu energii, ale nie dałam sobie czasu, by się nad tym zastanawiać. Momentalnie wyciągnęłam ramiona, z niejaką ulgą przyjmując to, że tym razem udało mi się skupić na tyle, by spełnić prośbę Joce. Bez słowa przygarnęłam ją do siebie, świadoma wyłącznie bijącego od jej ciała ciepła i tego, że wtuliła się we mnie, wydając się szukać poczucia bezpieczeństwa.
Coś było nie tak. Wiedziałam o tym doskonale, choć nie byłam w stanie jednoznacznie stwierdzić, gdzie tym razem leżał problem. Jocelyne była nie swoja i choć w jej przypadku dziwne zachowanie zaczynało jawić mi się z jakąś niepokojącą normą, mimo wszystko się o nią martwiłam. Co prawda przynajmniej ją jedną miałam przy sobie, ale i tak czułam się tak, jakby w każdej chwili mogło spotkać ją coś niedobrego. Zwłaszcza w moich ramionach jawiła mi się jako krucha i całkowicie bezbronna.
Dlaczego po prostu nie powiesz mi, co cię dręczy…?
Joce sama się ode mnie odsunęła, o wiele spokojniejsza, choć to równie dobrze mogło być wyłącznie moim wrażeniem. Znów skupiła się na kocie, co dało mi nadzieję na to, że może faktycznie choć trochę jej pomagał. Na pewno był rozkosznie słodki i ruchliwy, co mnie samej momentalnie poprawiło humor, nawet jeśli nie wiązało się z żadnymi nadnaturalnymi właściwościami.
– Jesteście rozkoszne, mówiłam wam to może? – Melodyjny śmiech Rosy skutecznie sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast poderwałam głowę, nieco tylko zawstydzona tym, że skupiona na Joce, zdążyłam prawie zapomnieć o obecności kogoś jeszcze. – Dlatego tak bardzo żałuję, że wciąż nie znalazłam niczego, co mogłoby ci pomóc… Ale będę próbować.
– Ty wcale nie… – zaczęłam, ale nie dokończyłam. W zamian pod wpływem impulsu spojrzałam wprost w lśniące oczy dziewczyny, nagle coś sobie uświadamiając. – Roso… Mogę cię o coś zapytać?
Spojrzała na mnie z zaciekawieniem. Na jej ustach jak na zawołanie pojawił się uśmiech.
– Oczywiście – rzuciła tak, jakby była urażona tym, że w ogóle miałam wątpliwości.
Zignorowałam pytające spojrzenie Joce. W pośpiechu poderwałam się na równe nogi, nagle podekscytowana.
– Wiesz różne rzeczy, prawda? – wyrzuciłam z siebie na wydechu. – Jak o nekromancji.
– Trudno błąkać się przez tyle czasu i nie zaobserwować tego i owego – zauważyła przytomnie.
Mimowolnie skrzywiłam się, kiedy ujęła sprawy w ten sposób. „Błąkać się” brzmiało źle, zwłaszcza że teraz rozumiałam to pojęcie lepiej niż mogłabym sobie tego życzyć. Jakby nie patrzeć, sama również robiłam to od dłuższego czasu.
– W porządku – zreflektowałam się pośpiesznie. – Skoro tak… Słyszałaś może o sigilach? To ważne – dodałam, widząc, że Rosa otwiera usta.
– O sigilach…?
Już sposób, w jaki zadała to pytanie, uprzytomnił mi, że najpewniej nie miałam na co liczyć, ale musiałam spróbować. Internet nie pomógł, a przynajmniej ja nie potrafiłam sensownie wykorzystać tego, co znalazłyśmy z Laylą. Kwestia pieczęci wciąż pozostawała dla mnie zagadką, która jednak nie dawała mi spokoju. Jeśli nie ducha, to kogo tak naprawdę powinnam pytać o takie rzeczy?
– Chodzi o symbole, których nie rozumiem. Rufus twierdzi, że kojarzą mu się z językiem pierwotnych, ale nie potrafi ich rozczytać – wyjaśniłam, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że zaczynałam brzmieć jak jakaś desperatka. – Wiem, że mają jakiś związek z Ciemnością, ale nigdzie nie znalazłam wyjaśnienia. Tylko tyle, że to pieczęcie, ale… to za mało.
Momentalnie pożałowałam szczerości, zwłaszcza gdy zauważyłam, że Rosa pobladła na wzmiankę o Ciemności, ale już nie byłam w stanie niczego zmienić. Byłam gotowa przysiąc, że minęła cała wieczność, zanim dziewczyna w końcu się odezwała. Podświadomie wciąż czekałam na moment, w którym by mi odmówiła, nie chcąc mieszać się w coś, co z założenia mogło okazać się niebezpieczne.
– Ja… nie jestem pewna – przyznała z wahaniem Rosa. Mimo wszystko wciąż na mnie patrzyła w ten sam zatroskany sposób, co wcześniej. – Musiałabym je zobaczyć. Najwyżej popytam i…
– Dziękuję! – wyrwało mi się. Nie miało dla mnie znaczenia to, że jej obietnica nie musiała ciągnąć za sobą niczego więcej. Liczyło się, że w ogóle chciała pomóc. – Layla ma zdjęcia. Mogę ją poprosić, kiedy już się pojawi.
Na ustach Rosy pojawił się blady, niepewny uśmiech.
– Layla… – Spojrzenie dziewczyny jak na zawołanie powędrowały ku Jocelyne. – Nie masz nic przeciwko? Potrzebowałabym pośrednika.
– Chcesz pomówić z Laylą? – powtórzyła z powątpiewaniem Joce.
– O ile ona będzie chciała. Zawsze się zastanawiałam, jakby to było, gdybym… Nieważne – zreflektowała się Rosa. Jej uśmiech stał się nieco bardziej nerwowy. – Wciąż nie powinnam ingerować. Ale z sigilami mogę pomóc.
– Skoro tak uważasz… Jesteście z Laylą podobne – stwierdziła z bladym uśmiechem Jocelyne.
Rosa drgnęła, nerwowo obejmując się ramionami.
– Naprawdę tak sądzisz?
Joce skinęła głową. Wciąż wyglądała mi na zmęczoną, choć wyraźnie ożywiła się na myśl o pojawieniu się ciotki. Nie dziwiło mnie to, tak jak jej uwaga o tym, że Layla i Rosa faktycznie mogłyby być podobne. Obie miały w sobie coś takiego, co po prostu sprawiało, że każdy je lubił. Były ciepłe, urocze i kochane, chociaż czułam, że każda z nich potrafiłaby okazać się naprawdę niebezpieczna, gdyby pojawiła się taka potrzeba. Co prawda w przypadku Rosy trudno było mi to sobie wyobrazić, ale aż nazbyt dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, że pozory lubiły mylić – i to zwłaszcza w przypadku nieśmiertelnych.
Spojrzałam na Joce, zastanawiając się nad tym, ile tak naprawdę wiedziała o Rosie i Rufusie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że bardzo niewiele, ale zapytanie jej o to wprost nie wchodziło w grę. Co prawda nie czułam, bym była cokolwiek winna wampirowi, zwłaszcza że jakoś nie sądziłam, że nie byłby chętny do rozpowiadania tego, co łączyło go z Rosą. Bardziej przejmowałam się tym, czy sama zainteresowana chciała zdradzać to Joce, w szczególności przez wzgląd na sposób, w jaki zginęła.
– Czemu nie? – doszedł mnie nieco senny głos Jocelyne. Wciąż tkwiła w miejscu, tuląc do siebie kota i jakby od niechcenia spoglądając to na mnie, to znów na Rosę. – Cały czas bawię się w pośrednika.
Nie miałam pewności, jak interpretować jej słowa, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać. Przynajmniej na razie, zwłaszcza że Jocelyne znów nie wyglądała na szczególnie chętną do tego, by się zwierzać.
– Może… odpocznij, co? – zasugerowałam jej łagodnie. – Posiedzę przy tobie. Nie jestem w tym tak dobra jak tata, ale…
– Będę w pobliżu – podchwyciła natychmiast Rosa. Rzuciła Joce jeszcze jedno zatroskane spojrzenie, nim zdecydowała się wycofać. – Wrócę. Tym razem naprawdę szybko!
Nawet nie czekała na przyzwolenie. Odprowadziłam ją wzrokiem, po czym przysunęłam się bliżej Jocelyne, zachęcająco wyciągając ku niej rękę. Ostrożnie odłożyła kota na ziemię, pozwalając, by ten pobiegł w głąb pokoju.
– To naprawdę tylko dziwne sny – mruknęła, wtulając się we mnie. Machinalnie pogładziłam ją po włosach. – Nic więcej.
Bez słowa ucałowałam ją w czoło.
Nic więcej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa