Claire
Powrót okazał się dziwniejszym
doświadczeniem, niż mogłaby podejrzewać. Zdążyła przywyknąć do panującego we Florencji
spokoju, nawet jeśli poczucie odcięcia od rzeczywistości było na dłuższą metę
męczące. Co więcej, przywykła do obecności Pavarottich i Issie, teraz znów
mogąc co najwyżej zastanawiać się, czy wszystko było z nimi w porządku.
Jasne, wszystko wskazywało na to, że Charon uciekł i obyło się bez ofiar,
ale Claire i tak miała wątpliwości.
Jakkolwiek
by nie było, jej myśli wciąż uciekały ku innej, o wiele ważniejszej
kwestii. To, czego się dowiedziała, nie dawało jej spokoju. Lily Anne, Claudia…
Teraz rozumiała, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Co prawda znalazła
to, czego szukała – kobietę, której imię dręczyło ją przez tyle czasu – ale nic
nie stało się dzięki temu prostsze. Wręcz przeciwnie.
Rufus uciekł.
Albo raczej wrócił do Miasta Nocy, ale Claire wiedziała swoje. Trudno było jej
inaczej nazwać zachowanie ojca, skoro ten wycofał się, zanim zdążyłaby go o cokolwiek
zapytać. Odciąganie w czasie rozmowy, do której prędzej czy później
musiało dojść, ją drążyło, ale tak naprawdę nie spodziewała się po wampirze
niczego innego. Skoro zdecydował się nawet mimo tego, że był na nią zły, coś
musiało być na rzeczy. W gruncie rzeczy Claire sama nie była pewna, co
miałaby mu w tej sytuacji powiedzieć.
Szukała Lily
Anne, ale co z tego? Wzmianka o kobiecie dręczyła ją od momentu, w którym
Rafael stwierdził, że ktoś taki dysponował identycznym darem, pisząc prorocze
wiersze. To, że uzdolniona śmiertelniczka mogłaby być jej babką, wydawało się
dość logiczne, ale nie niosło ze sobą żadnej konkretnej wiedzy. Niczego
praktycznego, co pomogłoby jej łatwiej interpretować słowa, która czasami
wychodziły spod jej ręki. Sama Lily Anne była martwa, więc zapytanie jej o wskazówki
tym bardziej nie wchodziło w grę.
Inaczej
sprawy miały się z Claudią, ale przecież nie mogła wprost powiedzieć, że już
widziała się z wampirzycą w Seattle. Sądząc po tym, co sama
zainteresowana mówiła podczas ostatniego spotkania, najpewniej już i tak
znajdowała się gdzieś daleko. Twierdziła, że zamierzała odejść, przyzwyczajona
do ciągłego przenoszenia z miejsca na miejsce, również tym razem nie miała
w planach zostać w jednym miejscu dłużej niż to byłoby konieczne. Mieszkanie,
które zajmowała wspólnie z Oliverem również nie wyglądało na takie, w którym
ktokolwiek mógłby zatrzymać na dłużej. To, że pamiętała, gdzie się znajdowało, niczego
nie zmieniało.
Ale chciała
tak pójść.
– Jesteśmy.
– Wzdrygnęła się, w nieco oszołomiony sposób rozglądając po znajomym podjeździe
domu Gabriela i Renesmee. Puściła dłoń Lilianne, pozwalając wampirzycy odsunąć
się na bezpieczną odległość. Usłyszała ciche skomlenie wyraźnie skołowanej Star, ale nawet słowem nie skomentowała tego, że pies przy pierwszej okazji uciekł, znikając gdzieś na tyłach domu. – Nie, nie dziękujcie. I tak cały czas robię
wam na transport.
– Oj, Lilian…
– zaczęła Layla, ale nieśmiertelna jedynie wywróciła oczami.
– Tak,
wiem. To było ważne, kochasz mnie i tak dalej – przerwała, siląc się na
uśmiech. – Wciąż bardziej uprzejme niż rozmowa z twoim mężem.
– Rufus
rzadko prosi – przyznała niechętnie.
Lilianne
parsknęła nieco nerwowym śmiechem. Odrzuciła na plecy jasne włosy, jakby od
niechcenia przeczesując je palcami.
–
Zauważyłam – stwierdziła nieco cierpkim tonem. – No, idźcie już, co? Ja znikam.
Chociaż i tak nie mam niczego lepszego do roboty.
Layla nie
wyglądała na przekonaną, ale tym razem nie odezwała się nawet słowem. Claire z powątpiewaniem
spojrzała na matkę, bynajmniej nie zaskoczona tym, że ta wyglądała na
zmartwioną. Wymieniły krótkie spojrzenia i to wystarczyło, by wampirzyca wysiliła
się na uśmiech, ale dziewczyna i tak wiedziała swoje.
– Chodź. Wszyscy
na pewno się stęsknili – rzuciła z bladym uśmiechem Layla. – Wspomniałam
już Esme, że wracasz ze mną. Nessie na razie ma problem z telefonami. –
Wywróciła oczami. – Nie zdziw się, jeśli nagle uwiesi ci się na szyi ktoś, kogo
nie możesz zobaczyć.
Jeszcze
kiedy mówiła, Layla chwyciła ją za rękę i pociągnęła ku drzwiom. To
jedynie utwierdziło Claire w przekonaniu, że mama była nerwowa. Zwykle kiedy
zaczynała pleść trzy po trzy, dowodziło to temu, że nie do końca wiedziała, co
ze sobą zrobić. Problem polegał na tym, że trudno było stwierdzić, co tak
naprawdę ją dręczyło – wzmianka o Rufusie czy może… coś innego.
– Więc
wciąż nie wróciła… Zastanawiałam się czy nic się nie zmieniło, czy nie chcieliście
mnie martwić – przyznała z wahaniem.
Layla westchnęła.
– Nessie
się błąka. Gabriela nie ma. – Przez jej twarz przemknął cień. – Pod tym
względem niewiele się zmieniło, chociaż…
– Co? –
zaniepokoiła się. – Mamo?
– Nic
takiego. Potem ci wytłumaczę – stwierdziła wymijającym tonem. – Pomówimy o tym,
co planujesz. Szczerze mówiąc, ani tu, ani w Mieście Nocy nie jest
bezpiecznie… I nie mówię w tej chwili tylko o łowcach.
To nie
brzmiało dobrze, ale Claire zdecydowała się tego nie komentować. Tego również się
spodziewała, zwłaszcza że takie tłumaczenie było głównym argumentem Rufusa, kiedy
namawiał ją do wyjazdu do Florencji. Gdyby sprawy tak nagle się nie
skomplikowały…
Mimo wszystko
poczuła się bezpieczniej, kiedy znalazła się w bezpiecznym przedpokoju. Spędziła
w domu Licavolich dość czasu, by traktować go niemalże jak ten w Mieście
Nocy – jak miejsce, w którym po prostu nie mogło stać się nic złego. Wiedziała,
że to tylko pozory, ale i tak nie mogła powstrzymać się przed takim myśleniem.
Wyczuła
ruch od strony salonu i to wystarczyło, by momentalnie zwróciła się w tamtą
stronę. Jej uwagę jak na zawołanie przykuł zastawiony sztalugami i farbami
kącik, w którym Nessie urządziła sobie pracownię. Claire poczuła się co
najmniej dziwnie, bez trudu orientując się, że przybory nie były używane już od
dłuższego czasu.
– Och, to
wy. – Bella powitała ją bladym, nieco nieśmiałym uśmiechem. To, że wciąż mogłaby
spędzać sporo czasu w domu córki, nie wydało się Claire dziwne. – Dobrze
cię widzieć.
Nie dodała
niczego więcej, ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że była miła – i naprawdę
sprawiała wrażenie kogoś, kto rozluźnił się na widok znajomych osób.
– Nessie
jest na górze. Chyba siedzi z Joce – podjęła Bella. – Tak mi się wydaje,
bo słyszałam, że mała z kimś rozmawia.
Wampirzyca objęła
się ramionami, zupełnie jakby nagle zrobiło jej się zimno. To, że jej
najmłodsza wnuczka mogłaby widzieć istoty, które dla wszystkich innych
pozostawały niewidoczne, najwyraźniej wciąż nie było dla niej trudne do
pojęcia.
– Świetnie.
Pójdziemy do nich – stwierdziła pogodnym tonem Layla. – Hm… Jesteś tu sama?
– Edward
pojechał zobaczyć się z Esme. Swoją drogą, ona też chciałaby zobaczyć Claire.
– Bella wzruszyła ramionami. – Jest jeszcze Ryan, ale siedzi u siebie.
Chyba na ciebie czekał.
– No, tak…
Po tonie
Layli trudno było stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślała. Claire miała
jedynie pewność, że mama się zmartwiła, zresztą jak i za każdym razem, gdy
w grę wchodziły te dzieciaki. W domu trudno było wyczuć którekolwiek z nich,
ale dziewczyna nie była pewna czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Hybrydy
były dziwne i nie chodziło tylko o to, że Ryan potrafił wpaść w stan
wystarczająco niepokojący, by próbować kogoś zabić.
– Ach,
jeszcze coś. Ostatnio Alice wspomniała mi, że ma dziwne przeczucia – wtrąciła ni
stąd, ni z owąd Bella. Obie nieśmiertelne jak na zawołanie na nią
spojrzały. – Niewiele może, ale próbuje kontrolować sytuację, zwłaszcza po tym,
co stało się ostatnio. To tylko urywki, ale ma wrażenie, że możemy spodziewać się…
wizyty – dodała z wahaniem.
– Wizyty? –
powtórzyła sceptycznie Layla. – Kogo?
A co stało się ostatnio?, pomyślała
mimochodem Claire, nagle jeszcze bardziej zaniepokojona. Nie miała pojęcia jak
interpretować te słowa, ale każda wzmianka o łowcach sprawiała, że robiło
jej się zimno. Jakby tego było mało, jakoś nie wątpiła, że Bella nie nawiązywała
swoimi słowami tylko do tego, co wydarzyło się w hotelu.
– Dobre pytanie
– mruknęła w odpowiedzi wampirzyca. – Nie mam pojęcia. Alice też nie i może
to nic takiego, ale lepiej żebyście o tym wiedziały.
– Zapytam
Isabeau.
Claire
westchnęła, aż nazbyt świadoma, że lepiej byłoby, gdyby ciotka okazała się
nieświadoma. Kiedy w grę wchodziły
wizje Beau, sytuacja zwykle osiągała poziom beznadziejnej – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. Co więcej, wtedy już nie mieli innego wyboru, jak
tylko czekać na nadejście tragedii, która tak czy inaczej byłaby nieunikniona.
Ciche kroki
skutecznie wyrwały ją z zamyślenia. Chwilę później na schodach pojawiła
się blada i nieco zaspana Joce.
– Layla.
To jedno
imię i widok wampirzycy wystarczyły, by dziewczyna momentalnie się
ożywiła. Zeskoczyła z ostatnich stopni, chyba tylko cudem nie potykając
się o własne nogi, po czym w pośpiechu dopadła do wampirzycy, bezceremonialnie
wpadając jej w ramiona. Layla przygarnęła ją do siebie, palcami raz po raz
przeczesując palcami włosy bratanicy.
– Nie było
mnie tylko chwilę – przypomniała z bladym uśmiechem.
Joce poderwała
głowę, spoglądając ciotce w twarz. Jej niebieskie tęczówki wydawały się
większe i bardziej lśniące niż zazwyczaj.
– Jest
tutaj ktoś, kto chciałby z tobą porozmawiać.
Tych kilka
słów wystarczyło, by w pokoju jak na zawołanie zapanowała wymowna cisza.
Gdyby wypowiedział je ktokolwiek inny, nie miałyby w sobie niczego dziwnego
czy niepokojącego, ale w przypadku Joce krótkie wyznanie niosło ze sobą coś
więcej.
Claire zamarła,
w milczeniu spoglądając to na kuzynkę, to znów mamę i Bellę. Ta
ostatnia wyraźnie się spięła, nagle sprawiając wrażenie jeszcze bardziej
niespokojnej niż do tej pory. Gdyby wampir taki jak ona mógł jeszcze bardziej
zbladnąć, Isabella jak nic by tego dokonała.
– Kto…? Ehm,
kto, kochanie? – zapytała z wahaniem Layla, pierwsza odzyskując głos.
Jocelyne
odsunęła się na tyle, by móc swobodnie patrzeć na wszystkich obecnych. Nie
wyglądała na ani trochę spiętą, gdy zdecydowała się wyciągnąć rękę ku kogoś,
kogo nikt inny nie mógł zauważyć. Wręcz przeciwnie – zachowywała się swobodnie,
jakby właśnie doświadczała czegoś, co nie wymagało szczególnej uwagi.
– Ma na
imię Rosa – oznajmiła bez chwili wahania – i chciałaby nam pomóc.
Rosa…
Cisza stała
się jeszcze bardziej napięta i niepokojąca. Claire drgnęła, przez moment
czując się tak, jakby ktoś spróbował ją uderzyć. Słodka bogini, znalazła to
imię, oczywiście, że tak. Trudno, by nie zapamiętała o wszystkim, co mówił
jej Dean. Co prawda to mógł być przypadek, ale od dawna je nie wierzyła. Kiedy do
tego wszystkiego zauważyła, że Layla wyprostowała się niczym struna, gwałtownie
nabierając powietrza do płuc, jedynie utwierdziła się w tym przekonaniu.
– Słodka
bogini… – wyrwało się wampirzycy. – Rosa. Jest tutaj? – zaryzykowała, a Jocelyne
energicznie skinęła głową.
–
Przyjaźnimy się. I to od dłuższego czasu – wyjaśniła ze spokojem. – No i poznała
mamę. Dlatego chce pomówić z tobą.
– Nie
rozumiem…
Tym razem
Joce nie odpowiedziała od razu. Lekko przekrzywiła głowę, nasłuchując, kiedy
zwrócił się do niej ktoś, kogo tylko ona mogła usłyszeć – może właśnie Rosa,
choć Claire nagle zwątpiła w to, kto tak naprawdę znajdował się w pokoju.
Już ostatnim razem, gdy kuzynka rozmawiała w ten sposób z Dallasem,
czuła się przy niej dziwnie.
– Mama mówi
o znakach, których szukałyście – powiedziała w końcu Jocelyne. –
Zapytała o nie Rosę… Tyle że ona musiałaby je zobaczyć. – Dziewczyna
wysiliła się na blady, nieco zmęczony uśmiech. – No i Rosa się wita.
Chciała, żebym to przekazała.
– Ehm…
Cześć?
– Nie chciała
nikogo wystraszyć. To takie dziwne… – Joce zaśmiała się nerwowo. – A mama
mówi, że pobladłaś.
Layla prychnęła,
po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Drgnęła nieco niespokojnie,
nagle z westchnieniem wnosząc oczy ku górze.
– Twoja
mama aktualnie na mnie wisi – mruknęła, choć komu jak komu, ale jako jedynej
świadomej sytuacji Joe nie musiała tego tłumaczyć. – Dusisz mnie, Nessie.
To nie było
normalne. Nawet świadomość istnienia nekromancji niczego nie ułatwiała, choć
Claire zdążyła przejrzeć dość książek, by temat nie był jej obcy. Jakkolwiek by
jednak nie było, nawet po godzinach spędzonych w bibliotece, kiedy to
szukała informacji o złych duchach, by pomóc kuzynce, nie czuła się pewnie.
Nie, skoro na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się równie abstrakcyjne, co i pojęcie
magii.
Albo rozmowy
z własnym odbiciem. Choć nade wszystko pragnęła trzymać się tego, co znała
i rozumiała, odwoływanie się do nauki stanowiło coraz to trudniejsze do
zrealizowania zadanie. Minęły całe lata, odkąd znajdowała ukojenie w przypominania
sobie kolejności, w jakiej ułożono pierwiastki na tablicy Mendelejewa.
Zasady, które znała, już nie miały racji bytu, bo sama im przeczyła – choćby
tym, co okazyjnie zdarzało jej się pisać.
– Sigile.
Dowiedziałyśmy się, że to sigile – doszedł ją nieco spięty głos Layli.
Zauważyła, że mama otrząsnęła się na tyle, by sięgnąć po telefon i w pośpiechu
zacząć szukać w jego pamięci czegoś, czego najwyraźniej oczekiwały od niej
Renesmee i Rosa. – To zdjęcia z mojego rodzinnego domu. To coś
pojawiło się na poddaszu i… w zasadzie tyle wiemy.
Claire
przesunęła się bliżej, ostatecznie stajać tuż za matką i zaglądając jej
przez ramię. Zdjęcia, które zrobiła Layla, były ciemne i dość niewyraźne,
ale zdołała wypatrzeć znaki, które z jakiegoś powodu tak wszystkich martwiły.
Uniosła brwi, w poszczególnych kształtach dostrzegając coś dziwnie
znajomego.
– Przypominają
język pierwotnych – zauważyła mimochodem.
– To samo
powiedział Rufus – przyznała mama. – Tyle że nie potrafił ich rozczytać. Nessie
twierdzi, że widziała je tam, gdzie utknęła, zanim do nas wróciła.
– Hm…
Przez dłuższą
chwilę jeszcze wpatrywała się w symbole, próbując je zapamiętać. Nie miała
pojęcia czy to ważne, ale widok czegoś, co wyglądało jak możliwa do rozwiązania
zagadka, ją fascynował. Każdy kod dało się rozszyfrować, a skoro tak…
– Nazywane
są pieczęciami, cokolwiek to oznacza – podjęła Layla. Claire sama już nie była
pewna, czy mama zwracała się do niej, czy może do Rosy. – Internet nie jest
zbyt pomocny, jeśli chodzi o takie rzeczy.
Jakoś w to
nie wątpiła. To był powód, dla którego mimo wszystko nie lubiła nowoczesnych
rozwiązań, zdecydowanie pewniej czując się w otoczeniu książek – i to
w szczególności tych wiekowych. W porównaniu z bliskimi była młoda
i niedoświadczona, ale i tak chwilami miała wrażenie, że należała do
jakichś odległych, dawno zapomnianych czasów. Tak było na pewno w przypadku
poezji, co podkreślała nie raz, woląc zaczytywać się w klasykach nich współczesnych
twórcach. Myśl o tym, że każdy z nich był martwy, miała w sobie
coś przygnębiającego, ale to w żaden sposób nie zmieniało jej podejścia.
Podobnie
było z nauką. Niektóre nowe rozwiązania ją fascynowały, ale i tak
analizowała je w sposób, którego nauczyła się od ojca. Wierzyła, że
wszystko dało się zrozumieć i jakoś uporządkować, a jednak…
Jej myśli
jak na zawołanie uciekły z powrotem do Claudii. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
zupełnie jakby ktoś z obecnych w salonie mógł zorientować się, co takiego
chodziło jej po głowie. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści, przypominając
sobie o ostatnim wierszu, który napisała. Notes spoczywał na dnie torebki,
którą zabrała ze sobą, kiedy w pośpiechu pakowała się przed wyjazdem z Florencji.
Wciąż nie miała pewności, jak interpretować najnowsze proroctwo, ale jedno było
pewne: wszystko w niej krzyczało, że powinna pokazać je… Cóż, swojej
ciotce.
I sigile… Może
to nie miało znaczenia, ale o to również pragnęła zapytać akurat Claudię –
i to nawet mimo przekonania, że wampirzyca i tak jej nie odpowie.
– Rosa na
razie niczego nie wie, ale będzie szukać – oznajmiła z przekonaniem Joce. –
No i… Och, już, już! Nie poganiaj mnie – żachnęła się dziewczyna. Zaraz po tym z westchnieniem
zwróciła się z powrotem do Layli. – Każe mi przekazać, że dobrze cię widzieć
i cieszy się, że nie stało ci się nic złego. Martwiła się.
– Nie
musiała… O bogini, jakie to miłe. – Wampirzyca z niedowierzaniem potrząsnęła
głową. – Ją też dobrze przyznać. Chyba. To takie…
– Dziwne? –
podsunęła usłużnie Joce. – Coś w tym jest.
– Jak długo
się znacie? – zapytała wprost Layla, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.
– Dość
długo – stwierdziła takim tonem, jakby właśnie rozmawiały o pogodzie. –
Rosa… chyba była pierwsza. Może nie licząc Beatrycze. – Jocelyne zawahała się
na moment. – To moja najlepsza przyjaciółka.
O bogini…
Claire z wahaniem
wycofała się, wciąż przysłuchując rozmowie. Nie była w stanie skupić się
na poszczególnych słowach, myślami wciąż będąc przy Claudii, sigilach i dręczących
ją wątpliwościach. No i teraz jeszcze była Rosa, o której wiedziała dość,
by czuć się przez duszę dziwnie. Powinna zorientować się wcześniej? Joce co prawda
czasami wspominała o przyjaciółce, ale do tej pory nie w tak otwarty
sposób. O wiele łatwiej było zorientować się, że gdzieś w pobliżu
mógłby być Dallas, tym bardziej że chłopaka Claire zdążyła poznać. Ba! W zasadzie
umarł jej na rękach, czego nie była w stanie zapomnieć.
Z Rosą było
inaczej, zwłaszcza że od samego początku była niczym widmo. Przewijała się przez
wiersze Deana, w gruncie rzeczy tłumacząc i komplikując wszystko. Co
więcej, miała jakiś związek z Rufusem, choć i o tym Claire nie
wiedziała zbyt wiele. Co najwyżej tyle, że obaj ją kochali: i jej ojciec, i mężczyzna,
który tak bardzo ją skrzywdził.
Tak jak Rosę.
Nie miała
pojęcia, co o tym sądzić. Po zachowaniu i tonie mamy również poznała,
że ta czuła się nieswojo, a to w przypadku Layli było rzadkością.
Mogła tylko zgadywać, co znaczyło rozmawianie z kimś, kogo niejako można
było uznać za byłą męża – nawet jeśli martwą i, przynajmniej wnioskując po tym,
co mówiła Jocelyne – zadziwiająco wręcz miłą. W szczególności po tym, w jaki
sposób Claudia namieszała w związku Beau i Dimitra, pojawienie się
kolejnej kobiety z przeszłości mogło okazać się problematyczne.
Za dużo informacji na raz.
Claire
zacisnęła usta, co najmniej zaniepokojona. W tamtej chwili z całą
mocą pożałowała, że nie miała okazji porozmawiać z ojcem, nieważne jak miałaby
wyglądać ta rozmowa. Emocje wszystko komplikowały, zwłaszcza że sama miewała z nimi
problem. W przypadku Rufusa sprawy miały się jeszcze gorzej, a jakby
tego było mało…
Och, do
szczerych rozmów potrzeba było prawdomówności z obu stron. Co więcej, Claire
nie tyle obawiała się, że mogłaby zostać okłamana, co zadręczała tym, że sama nie
mogła powiedzieć o wszystkim. Jakoś nie wyobrażała sobie siebie, swobodnie
zwierzającej się ojcu z tego, że widziała się z Claudią i niejako
planowała to po raz kolejny. Zwłaszcza po tym, co ta zrobiła Sethowi, to
brzmiało jak szaleństwo, ale… jaki tak naprawdę miała wybór.
Jakbym w ogóle miała ją znaleźć,
prychnęła w duchu, ale coś w tej myśli nie wydało jej się nawet
odrobinę zniechęcające. Czuła się dziwnie spokojna, choć przecież nie powinna.
Zdecydowanie nie powinna, a jednak…
Gdzieś w pamięci
zamajaczyło jej wspomnienie wiadomości, którą na pożegnanie dostała od Olivera.
To, że jej dziękował, tłumacząc to wszystko tym, że jako jedyny wierzył w Claudię.
Coś w przekonaniu chłopaka w równym stopniu ja zadziwiało, co i przekonywało,
zwłaszcza gdy dotarło do niej, że czuła dokładnie to samo. Nie miała jeszcze
pewności, co to oznaczało, ale nie potrafiła zignorować tej kobiety. To nie
wchodziło w grę zwłaszcza po tym, czego się dowiedziała.
Claudia
mogła okazać się rozwiązaniem – albo zgubą, choć w to drugie Claire
najzwyczajniej w świecie nie potrafiła uwierzyć.
– Hej,
wszystko w porządku?
Drgnęła, po
czym poderwała głowę. W roztargnieniu powiodła wzrokiem po salonie, nawet
nie potrafiąc stwierdzić, kto tak naprawdę się do niej zwracał.
– Jasne –
zapewniła, siląc się na uśmiech. Samą siebie zaskoczyła tym, że przyszło jej to
naturalniej niż mogłaby podejrzewać. – Ale jestem zmęczona… Nie będziecie miały
nic przeciwko, jeśli pójdę do siebie?
Z ulga
przyjęła to, że nikt nie zaprotestował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz