Elena
Syknęła z bólu i frustracji.
Na moment pociemniało jej przed oczami, ale prawie natychmiast odzyskała nad
sobą kontrolę. Tak przynajmniej sądziła, gdy wciąż jeszcze leżała na podłodze,
mimowolnie zastanawiając nad tym, czy Rafa będzie mieć do niej wyjątkowe
pretensje, jeśli po powrocie zastanie oskubanego kruka. Och, albo jeszcze
lepiej! Miała ochotę osobiście wypchać Ravena jego własnymi piórami, by pokazać
mu, co sądziła o takim sposobie ochrony.
Usłyszała
trzepot skrzydeł, ale tym razem nie zauważyła, dokąd wybrał się kruk. W gruncie
rzeczy to nie było dla niej ważne, zwłaszcza że przynajmniej odzyskała
łańcuszek. Z wolna usiadła, by móc spojrzeć na połyskujący drobiazg, który
wciąż ściskała w dłoni. Momentalnie pomyślała o kluczu, który dostała
od Andreasa i tym, że może dobrym pomysłem byłoby noszenie go właśnie w ten
sposób – na szyi, tak na wszelki wypadek, choć Elena wciąż nie miała pojęcia, w jaki
sposób powinna go wykorzystać. Zaczynała dochodzić do wniosku, że demon uważał
ją za o wiele bystrzejszą, niż w rzeczywistości mogłaby się okazać.
Wciąż o tym
myślała, kiedy drzwi do jej pokoju otworzyły się w dość gwałtowny sposób.
Mimowolnie spięła się, po czym spojrzała ku wejściu, przez ułamek sekundy
naprawdę licząc na to, że to Rafael zdecydował się nad nią zlitować i darować
sobie zarówno spotkanie z Miriam, jak i… cokolwiek innego. Mimo wszystko
nie była zaskoczona, kiedy zamiast błękitnych oczu męża, napotkała równie
znajome złociste, a do tego bez wątpienia zatroskane tęczówki ojca.
– Co się
stało? Elena… – Carlisle momentalnie zmaterializował się tuż obok niej. Nie
zaprotestowała, kiedy ujął ją za ręce. – Krzyczałaś. Pomyślałem, że…
Urwał, po
czym wymownie rozejrzał się dookoła. W zasadzie nie musiał kończyć,
zwłaszcza po wszystkich wyjaśnieniach, które dopiero co padły w salonie.
Westchnęła przeciągle, uprzytomniając sobie, że to faktycznie musiało źle
zabrzmieć – to, że mogłaby zacząć krzyczeć, gdy tylko znalazła się sama. Tym
bardziej nie miała pewności, w jaki sposób wytłumaczyć, co wydarzyło się
naprawdę, by nie wyjść przy tym na kompletną idiotkę.
Jakby to w ogóle było możliwe…
Otworzyła
usta, ale nie zdołała niczego powiedzieć. W zamian poderwała głowę, kiedy
Raven znów postanowił urządzić sobie wycieczkę po pokoju, tym razem jakby od
niechcenia siadając na ramie łóżka.
– Ty mały… –
wycedziła przez zaciśnięte zęby. O tak, zdecydowanie miała ochotę go
zatłuc. Może nawet nikt nie miał mieć jej tego za złe, skoro polowanie na zwierzęta
było w jej rodzinie absolutnie normalną praktyką. – Nic mi nie jest –
zapewniła, zmuszając się do tego, by jednak przenieść wzrok na Carlisle’a. –
Jedynie pewien kruk najwyraźniej planuje doprowadzić mnie do grobu.
– Kruk?
Wymownie
spojrzała na czarnego ptaka.
– To
właśnie jest Raven – wyjaśniła, mając nadzieję, że wampir rozpozna to imię,
skoro Rafael wcześniej o nim wspomniał. – Rafa czasem go za mną wysyła,
jeśli nie może być obok.
– Wysyła
kruka… – powtórzył Carlisle, nie kryjąc sceptycyzmu. Po jego tonie nie była w stanie
stwierdzić, co tak naprawdę myślał o sytuacji. – Nieważne. Dalej mi nie
powiedziałaś, co się stało – przypomniał, wciąż trzymając ją za ręce.
Dopiero
wtedy uprzytomniła sobie, że krwawiła – co prawda tylko nieznacznie, ale jednak
Ravenowi udało się ją zadrasnąć. W tamtej chwili pojęła też to, dlaczego
tata był aż do tego stopnia zaniepokojony. Krew w domu pełnym wampirów nigdy
nie wróżyła dobrze, nawet w najmniejszej ilości.
Potrząsnęła
głową, bezskutecznie próbując zebrać myśli. Przez chwilę milczała, uważnie
przypatrując własnej posoce i próbując dostrzec w niej coś
niezwykłego. W Przedsionku lśniła, poza tym zdaniem demonów wcale nie była
taka zwykła, ale w tamtej chwili wyglądała najzupełniej normalnie.
Przynajmniej Elena nie była w stanie dostrzec niczego nadzwyczajnego, a i po
zachowaniu Carlisle’a poznała, że martwiło go wyłącznie to, że mogłaby zrobić
sobie krzywdę.
– Ravenowi
nie spodobało się, że nie chcę, by ruszał moje rzeczy. – Wyrwała rękę, by móc pokazać
mu wciąż ściskany w dłoni łańcuszek. – No i spadłam z krzesła,
ale to nic. Właśnie zastanawiałam się, co lepsze – wypchane trofeum czy może oskubać
go i sprawdzić, jak sobie poradzi bez piór – dodała chmurnie, nie mogąc
się powstrzymać.
Kątem oka
zauważyła ruch, kiedy Raven jakby od niechcenia poruszył skrzydłami. Zdecydowanie
nie wyglądał jak ktoś przejęty ewentualnymi groźbami. Wręcz przeciwnie – Elena
była gotowa przysiąc, że gdyby tylko był w stanie, wyśmiałby ją, tym samym
najpewniej dając jej do zrozumienia, że jednak zrobiła z siebie idiotkę.
Zacisnęła usta.
Zupełnie jakby widziała Rafaela. Z tą różnicą, że jemu przynajmniej była w stanie
pewne reakcje darować.
– W porządku.
– Głos ojca skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała, po czym spojrzała
na niego w nieco nieprzytomny sposób. Miała wrażenie, że mu ulżyło, gdy
nabrał pewności, że to jednak nie Łowca próbował wykorzystać chwilę, by
zamordować ją w jej własnym pokoju. Co więcej Elena była gotowa przysiąc,
że udało jej się go rozbawić, choć przynajmniej starał się tego nie okazywać. –
Pomogę ci wstać. Dasz radę?
Skinęła głową.
Tyle razy lądowała na ziemi i to z dużo większych wysokości, że już
zaczynała się do tego przyzwyczajać. Najwyraźniej Raven próbował uczyć się od
demonów, chociaż Elena nie była pewna, czy taki sposób okazywania sympatii jej
odpowiadał. Wolała już, kiedy ptak siedział na parapecie i doprowadzał ją
do szału stukaniem dziobem w szybę.
Wciąż o tym
myślała, kiedy z pomocą Carlisle’a dźwignęła się na równe nogi.
Przynajmniej próbowała, bo w chwili, w której spróbowała stanąć, z równowagi
skutecznie wytrącił ją ból w kostce. Syknęła, bardziej zaskoczona niż
faktycznie obolała, po czym zachwiała się, gdy instynktownie spróbowała
przenieść ciężar ciała na prawą stronę. Wcześniej nie czuła, by zrobiła sobie
krzywdę, zbytnio skupiona na snuciu planów zemsty na Ravenie.
– Eleno?
Coś cię boli, kochanie? – zaniepokoił się Carlisle, w pośpiechu wzmagając uścisk
wokół niej. – Dasz radę sama stanąć? – zapytał, choć po jego tonie poznała, że
podejrzewał jaka będzie odpowiedź.
– Hm…
Niekoniecznie.
Dla
pewności i tak spróbowała, ale prawie natychmiast wycofała się do
poprzedniej pozycji. Wciąż czuła pulsujący ból w kostce, co prawda nie na
tyle silny, by miała ochotę się popłakać, ale wciąż wystarczająco uciążliwy, by
wolała nie przeciążać nogi.
Świetnie. Właśnie tego potrzebowałam,
jęknęła w duch, dla pewności mocniej wtulając się w ojca. To i tak
wydawało się lepsze, niż gdyby miała próbować utrzymać równowagę, balansując na
jednej nodze.
– Obejmij
mnie, dobrze? – usłyszała i chociaż wciąż miała wątpliwości, machinalnie
dostosowała się do tego, o co prosił Carlisle. Nie zaprotestowała, kiedy z lekkością
wziął ją na ręce. – To pewnie nic takiego, chociaż… Nie uderzyłaś się w głowę?
Zaprzeczyła,
choć nie miała pewności czy jej uwierzył. Miała wrażenie, że podejrzewał u niej
uraz i to już od dawna – a najpewniej od chwili, w której
potwierdziła, że zdecydowała się zostać żoną pewnego naczelnego demona.
Zawahała się,
kiedy tata ruszył ku drzwiom. Nie była zachwycona perspektywą zostawienia
Ravena samego w sypialni, ale ostatecznie doszła do wniosku, że jest jej
wszystko jedno. Co więcej uprzytomniła sobie, że coś w obecności ojca
pozwoliło jej się rozluźnić. Przynajmniej nie była sama, choć zdecydowanie nie w ten
sposób wyobrażała sobie znalezienie jakiegokolwiek towarzystwa.
Z dołu
słyszała głosy, ale nie próbowała skupiać się na poszczególnych słowach. W milczeniu
spojrzała na Carlisle’a, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wciąż był
zaniepokojony – i to bynajmniej nie tym, że mogłaby być ranna. Przynajmniej
Elena zakładała, że jako lekarz widział dość, by dojść do wniosku, że przez
stłuczoną kostkę raczej nie miała umrzeć. Ciągłe napięcie miało swoje źródło
gdzieś indziej, a ona momentalnie zapragnęła zrobić coś, by jakoś
rozluźnić atmosferę. „Jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram” – cisnęło
jej się na usta, ale z jakiegoś powodu te słowa nie wydały jej się
wystarczająco dobre. W zasadzie w jakimś stopniu brzmiały jak
kłamstwo, zwłaszcza że nie mogła tak po prostu tego zagwarantować.
Carlisle
przeniósł ciężar jej ciała na jedną rękę, by móc otworzyć drzwi do swojego
gabinetu. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem była w tym pokoju, a tym
bardziej kiedy ostatnim razem przebyła z którymkolwiek ze swoich rodziców,
nie czując przy tym potrzeby natychmiastowej ewakuacji. Przy Rafaelu atmosfera
jak na zawołanie gęstniała, co może i nie było dziwne, ale na pewno na
swój sposób frustrujące. Nawet gdy rozmawiali, wciąż miała obawy, że wszystko prędzej
czy później przeistoczy się w kłótnię. W tamtej chwili też miała
wątpliwości, ale być może dzięki temu, że tak czy siak zamierzała zostać w rodzinnym
domu, nie obawiała się tego aż tak bardzo jak wcześniej.
– Tu ci
będzie wygodnie – stwierdził Carlisle, sadzając ją na fotelu. – Na pewno nic więcej
cię nie boli? – zapytał dla pewności.
– Jestem
cała, tato – zapewniła, próbując zabrzmieć przekonująco, ale nie miała pewności
na ile jej to wyszło.
– W porządku.
– Odsunął się na tyle, by móc jej się przyjrzeć. – Sprawdzę, co ci jest,
dobrze? Powiedz mi, jeśli ból zacznie być uciążliwy.
Ograniczyła
się do skinięcia głową, wciąż nie mogąc pozbyć się wrażenia, że kolejny raz
wszystko zrobiła nie tak, jak powinna. Już wcześniej powinna spróbować porozmawiać
z bliskimi, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób miałaby się do tego
zabrać. Słodka bogini, gdyby to było takie proste! Wiedziała, że się o nią
zamartwiali, ale trudno było jej cokolwiek w związku z tym zdziałać,
skoro jednocześnie musiała przejmować się Rafaelem. Co prawda Carlisle również
zawsze był troskliwy, ale Elena czuła, że w tamtej chwili chodziło o coś
więcej niż to, że mogłaby jakkolwiek ucierpieć.
Zacisnęła
usta. Gorączkowo zastanawiała się nad tym, co powinna powiedzieć, ale nic poza
przeprosinami nie przychodziło jej do głowy. Zresztą co by w ten sposób
zyskała? Aż za dobrze pamiętała, że tata nawet nie chciał słuchać, kiedy próbowała
przepraszać za to, że zaatakowała jego i Lawrence’a. Sęk w tym, że
wtedy nie była sobą, z kolei teraz…
Jej myśli
wirowały, mieszając ze sobą w sposób nad którym nie była w stanie
zapanować. Ostatecznie była w stanie co najwyżej przypatrywać się ojcu i myśleć,
choć to w najmniejszym stopniu niczego nie ułatwiało. Rafael mógł mówić
sobie, cokolwiek tylko chciał, ale stawianie bliskich przed faktem dokonanym
wcale nie było aż tak dobrym pomysłem. Przejmowali się, na dodatek nie bez
powodu, zwłaszcza że wciąż nie wytłumaczyła im wszystkiego w takim
stopniu, jak mogliby sobie tego życzyć. Nie żeby sami zachowywali się lepiej,
skoro przed pojawieniem się Rafy nawet nie miała pojęcia, że na świecie istniały demony, ale rozumiała, że
to wcale nie było takie proste. Z pewnością chcieli dla niej dobrze,
zresztą jak i ona dla nich, chociaż z perspektywy czasu widziała, że
wszyscy zabierali się do tego nie od tej strony, co powinni.
Mimo wszystko
cisza miała w sobie coś kojącego. Dotyk lodowatych palców również, dzięki
czemu łatwiej było jej ignorować ból. Wtedy też uprzytomniła sobie, że prócz
pulsowania, czuła jeszcze delikatne mrowienie, które momentalnie skojarzyło jej
się z ciepłem, którego doświadczyła, gdy Damien pomagał jej swoją uzdrawiającą
mocą. To na moment wytrąciło ją z równowagi, póki nie przypomniała sobie,
jak szybko doszła do siebie, gdy zaraz po powrocie do żywych próbowała walczyć z Rafaelem.
Była pewna, że demon w którymś momencie połamał jej żebra, a jednak
później nie odczuwała niczego, co świadczyłoby, że do tego doszło. Może to
znaczyło, że regenerowała się o wiele szybciej niż człowiek czy pół-wampir,
ale z drugiej strony…
Rafael. Albo jego krew, uprzytomniła
sobie. Nie miała pojęcia, czy te podejrzenia były jakkolwiek sensowne, ale
takie rozwiązanie wydało jej się najbardziej prawdopodobne. Jak inaczej miała
wytłumaczyć to, że podczas gdy demona nie było obok, nagle potrzebowała więcej
czasu, by dojść do siebie.
– To mi
wygląda na stłuczenie. Nic ci nie będzie – zapewnił z wyraźną ulgą Carlisle.
Spojrzała na niego nieco nieprzytomnie, myślami wciąż będąc daleko. – Najlepiej
byłoby, żebyś nie przeciążała tej nogi, przynajmniej przez jakiś czas… – Urwał,
po czym z uwagą przyjrzał się jej twarzy. – Co ci jest, kochanie? – zapytał
ni stąd, ni z owąd, tym samym skutecznie wprawiając Elenę w konsternację.
– A co
ma być? Dopiero co sam powiedziałeś, że się potłukłam – zauważyła przytomnie. –
Już prawie mnie nie boli, więc…
– Nie o to
pytam. – Carlisle potrząsnął głową. – Jesteś dziwnie milcząca. I bardzo
blada. – Nagle znalazł się tuż obok, by móc ująć ją pod brodę. Chcąc nie chcąc
pozwoliła na to, by przymusił ją do spojrzenia sobie w oczy. – To przez
to, o czym rozmawialiśmy na dole? Kochanie… – zaczął, ale coś w brzmieniu
jego głosu sprawiło, że momentalnie straciła cierpliwość.
– Jestem
przerażona – oznajmiła wprost, nie mogąc się powstrzymać. Uprzytomniła to sobie
z całą mocą, choć do tej pory z uporem odsuwała od siebie tę myśl. –
Co innego mam czuć? Kolejny raz coś próbuje dorwać mnie, a ja mogę co
najwyżej siedzieć i czekać. Rafa oczywiście działa po swojemu, a wy
macie pretensje do siebie nawzajem. Jestem wdzięczna za to, co powiedziała mama,
ale i tak wiem, że najchętniej żadne z was nie wpuściłoby go do domu.
Nie chciała
zabrzmieć w aż tak rozgoryczony sposób, a jednak gdy pierwsze słowa
padły, po prostu zdecydowała się dodać kolejne. Wyprostowała się niczym struna,
co prawda nie próbując wstawać, zwłaszcza że Carlisle machinalnie chwycił ją za
ramiona, chcąc przymusić do pozostania w miejscu, ale to nie zmieniało
faktu, że ledwo była w stanie usiedzieć. Miała ochotę poderwać się na równe
nogi i zacząć niespokojnie krążyć, nagle gotowa przysiąc, że jeśli
natychmiast czegoś nie zrobi, trafi ją szlag.
Ze świstem
wypuściła powietrze, bezskutecznie próbując się uspokoić. Poczuła pieczenie pod
powiekami i to wystarczyło, by na moment wytrącić ją z równowagi. Zamrugała
nieco nieprzytomnie, za wszelką cenę próbując powstrzymać się od płaczu. To nie
był najlepszy moment, zresztą dobrze wiedziała, że łzy prowadziły donikąd. Co
więcej, wciąż było coś, co chciała dodać, ale mętlik w głowie skutecznie
jej to utrudnił. Nigdy nie była dobra w poważnych rozmowach, również w tamtej
chwili nie mogąc pozbyć się wrażenia, że kolejny raz wychodziła co najwyżej na
egoistkę.
– Eleno… –
Chłodne palce z czułością musnęły jej policzek. Zadrżała od różnicy temperatur,
po czym chcąc nie chcąc spojrzała wciąż stojącemu przy niej wampirowi w oczy.
– Spójrz tutaj na mnie, co?
Zupełnie
jakby miała inny wybór! Zawahała się, ale tylko na chwilę, zwłaszcza że i tak
nie była w stanie odwrócić wzroku. Poczuła się nieswojo, czując na sobie
przenikliwe złocistych tęczówek, ale to zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte
przez poczucie bezpieczeństwa. Niezależnie od tego, co się działo, jakoś nie
miała wątpliwości, że tata nie pozwoliłby jej skrzywdzić. Z jednej strony
to od samego początku było dla niej oczywiste, ale jednak coś w jego
obecności i sposobie, w jaki się z nią obchodził, okazało się dla
Eleny niemożliwe do zignorowania. Co więcej, takie zachowanie znaczyło dla niej
o wiele więcej, niż mogłaby podejrzewać.
Zesztywniała,
kiedy Carlisle jak gdyby nigdy nic otoczył ją ramionami. Tym razem nie chodziło
tylko o to, że mógłby chcieć ją podtrzymać, zwłaszcza że nie próbowała
wstawać. W pierwszym odruchu spięła się, czując tak, jakby co najmniej ją
osaczył, choć uczucie to prawie natychmiast zniknęło. W zamian rozluźniła
się i po prostu pozwoliła mu na to, żeby ją trzymać. Z jakiegoś powodu
momentalnie poczuła zmęczona, krucha i zagubiona – prawie jak mała dziewczynka,
która nade wszystko potrzebowała bezpieczeństwa. Do tej pory odnajdowała równowagę
w ramionach Rafaela, ale to wciąż nie było wszystko. W tym wszystkim
nadal potrzebowała rodziny, choć przez cały ten czas wmawiała sobie, że panuje
nad sytuacją, a ciągłe napięcie między jej mężem a bliskimi nie miało
znaczenia.
Teraz
widziała, że to nie było takie proste. Nie tylko za Liz tęskniła, dopiero po
czasie dostrzegając, że w którymś momencie zaczęła tracić to, co kiedyś
uważała za tak oczywiste, że nawet nie brała pod uwagę, że mogłoby zniknąć. Nie
myślała o tym, jak istotne było dla niej wsparcie bliskich, a jednak…
– Jesteś
tutaj. I nic złego się nie dzieje – oznajmił z przekonaniem Carlisle.
Silił się na łagodny, uspokajający ton. – Nie ma znaczenia, jak wyglądają nasze
relacje z Rafaelem. W tej chwili chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo
twoje i Beatrycze.
Prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać. Kiedy ujmował to w ten sposób, to faktycznie wydawało
się proste. Wspólne cele łączyły, co mogło wyjaśniać, dlaczego w ogóle
wzięli słowa Rafaela pod uwagę, ale to nadal nie rozwiązywało najważniejszego. Wciąż
czuła się jak między młotem a kowadłem, co zdecydowanie nie pomagało jej
się uspokoić.
– Szkoda,
że moje bezpieczeństwo to jedyny temat, przy którym jesteście w stanie się
porozumieć – mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Pozwalała, by
wciąż ją obejmował, dzięki czemu wyczuła, że w odpowiedzi na jej słowa,
Carlisle momentalnie się spiął. – Tak, wiem, co mi zrobił. I wiem kim on
jest… Tyle że ja odpowiadam za Rafaela w równym stopniu, co i on za
mnie. Obserwowanie jak wciąż próbujecie walczyć z mojego powodu,
doprowadza mnie do szału, chociaż to też moja wina.
– Elenko…
Wzdrygnęła
się. Kiedy Rosalie próbowała zwracać się do niej w ten sposób, momentalnie
dostawała szału. W ustach siostry to brzmiało trochę tak, jakby ją
lekceważyła – po prostu widziała nie do końca świadome zagrożenia dziecko,
które należało co najwyżej pogłaskać po włosach i przy najbliższej okazji
zwieść, byleby nie zadawało niewygodnych pytań. Ale tym razem było inaczej,
chociaż Elena sama nie była pewna, skąd brała się różnica. Wiedziała jedynie,
że w tonie ojca wyczuwała przede wszystkim troskę i coś kojącego, co
mimo wszystko zadziałało na nią kojąco.
Mimo
wszystko nie od razu zdecydowała się na niego spojrzeć. Nie zareagowała nawet
wtedy, gdy bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie, po chwili jak gdyby
nigdy nic zaczynając przeczesywać palcami jej włosy. Przez moment co prawda
poczuła się jak dziecko, ale nie uznała tego za nic niewłaściwego, być może
dlatego że wiedziała, że w oczach rodziców po prostu nim była.
– Jestem…
zmęczona – powiedziała cicho, ostrożnie dobierając słowa. Wciąż nie miała pewna
czy cokolwiek z tego, co czuła, miało sens. – Najgorsze, że wiem, że to
moja wina. Powinnam była coś zrobić i to już dawno temu, a jednak…
Urwała,
kiedy coś ścisnęło ją w gardle. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło, ale
z drugiej strony… Czy to w ogóle było ważne? Czuła, że Carlisle wciąż
ją obserwował, ale nawet nie potrafiła stwierdzić, co takiego sobie myślał. Co
prawda jego obecność sprawiała, że nadal czuła się bezpieczniejsza niż wtedy,
gdy siedziała sama w pokoju, ale to nadal nie wyjaśniało najważniejszego.
– O co
tak naprawdę się obwiniasz?
Zamrugała,
co najmniej zaskoczona tym pytaniem. Jednak zdecydowała się na ojca spojrzeć,
po czym na moment zamarła, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Wciąż nie
potrafiła stwierdzić, co takiego chodziło mu po głowie.
– O… O wszystko
– powiedziała w końcu, uprzytomniając sobie, że to prawda. Nie miało
znaczenia, ze ta odpowiedź tak naprawdę niczego nie tłumaczyła. – Umarłam. A teraz
mogłabym zrobić to raz jeszcze, a wy i tak się ze sobą nie dogadacie…
Dla mojej shanzi, bo wiem, że czekałaś. I to najpewniej nie tylko na ten… <3
OdpowiedzUsuńAaaaa kocham cię strasznie ❤ (z jakiegoś powodu komentarz który pisałam w grudniu nie wstawił się, co zauważyłam teraz kiedy ponownie całą księgę czytam ��) ~shanzi ❤
Usuń