10 grudnia 2018

Sto siedemdziesiąt sześć

Elena
Syknęła z bólu i frustracji. Na moment pociemniało jej przed oczami, ale prawie natychmiast odzyskała nad sobą kontrolę. Tak przynajmniej sądziła, gdy wciąż jeszcze leżała na podłodze, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy Rafa będzie mieć do niej wyjątkowe pretensje, jeśli po powrocie zastanie oskubanego kruka. Och, albo jeszcze lepiej! Miała ochotę osobiście wypchać Ravena jego własnymi piórami, by pokazać mu, co sądziła o takim sposobie ochrony.
Usłyszała trzepot skrzydeł, ale tym razem nie zauważyła, dokąd wybrał się kruk. W gruncie rzeczy to nie było dla niej ważne, zwłaszcza że przynajmniej odzyskała łańcuszek. Z wolna usiadła, by móc spojrzeć na połyskujący drobiazg, który wciąż ściskała w dłoni. Momentalnie pomyślała o kluczu, który dostała od Andreasa i tym, że może dobrym pomysłem byłoby noszenie go właśnie w ten sposób – na szyi, tak na wszelki wypadek, choć Elena wciąż nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna go wykorzystać. Zaczynała dochodzić do wniosku, że demon uważał ją za o wiele bystrzejszą, niż w rzeczywistości mogłaby się okazać.
Wciąż o tym myślała, kiedy drzwi do jej pokoju otworzyły się w dość gwałtowny sposób. Mimowolnie spięła się, po czym spojrzała ku wejściu, przez ułamek sekundy naprawdę licząc na to, że to Rafael zdecydował się nad nią zlitować i darować sobie zarówno spotkanie z Miriam, jak i… cokolwiek innego. Mimo wszystko nie była zaskoczona, kiedy zamiast błękitnych oczu męża, napotkała równie znajome złociste, a do tego bez wątpienia zatroskane tęczówki ojca.
– Co się stało? Elena… – Carlisle momentalnie zmaterializował się tuż obok niej. Nie zaprotestowała, kiedy ujął ją za ręce. – Krzyczałaś. Pomyślałem, że…
Urwał, po czym wymownie rozejrzał się dookoła. W zasadzie nie musiał kończyć, zwłaszcza po wszystkich wyjaśnieniach, które dopiero co padły w salonie. Westchnęła przeciągle, uprzytomniając sobie, że to faktycznie musiało źle zabrzmieć – to, że mogłaby zacząć krzyczeć, gdy tylko znalazła się sama. Tym bardziej nie miała pewności, w jaki sposób wytłumaczyć, co wydarzyło się naprawdę, by nie wyjść przy tym na kompletną idiotkę.
Jakby to w ogóle było możliwe…
Otworzyła usta, ale nie zdołała niczego powiedzieć. W zamian poderwała głowę, kiedy Raven znów postanowił urządzić sobie wycieczkę po pokoju, tym razem jakby od niechcenia siadając na ramie łóżka.
– Ty mały… – wycedziła przez zaciśnięte zęby. O tak, zdecydowanie miała ochotę go zatłuc. Może nawet nikt nie miał mieć jej tego za złe, skoro polowanie na zwierzęta było w jej rodzinie absolutnie normalną praktyką. – Nic mi nie jest – zapewniła, zmuszając się do tego, by jednak przenieść wzrok na Carlisle’a. – Jedynie pewien kruk najwyraźniej planuje doprowadzić mnie do grobu.
– Kruk?
Wymownie spojrzała na czarnego ptaka.
– To właśnie jest Raven – wyjaśniła, mając nadzieję, że wampir rozpozna to imię, skoro Rafael wcześniej o nim wspomniał. – Rafa czasem go za mną wysyła, jeśli nie może być obok.
– Wysyła kruka… – powtórzył Carlisle, nie kryjąc sceptycyzmu. Po jego tonie nie była w stanie stwierdzić, co tak naprawdę myślał o sytuacji. – Nieważne. Dalej mi nie powiedziałaś, co się stało – przypomniał, wciąż trzymając ją za ręce.
Dopiero wtedy uprzytomniła sobie, że krwawiła – co prawda tylko nieznacznie, ale jednak Ravenowi udało się ją zadrasnąć. W tamtej chwili pojęła też to, dlaczego tata był aż do tego stopnia zaniepokojony. Krew w domu pełnym wampirów nigdy nie wróżyła dobrze, nawet w najmniejszej ilości.
Potrząsnęła głową, bezskutecznie próbując zebrać myśli. Przez chwilę milczała, uważnie przypatrując własnej posoce i próbując dostrzec w niej coś niezwykłego. W Przedsionku lśniła, poza tym zdaniem demonów wcale nie była taka zwykła, ale w tamtej chwili wyglądała najzupełniej normalnie. Przynajmniej Elena nie była w stanie dostrzec niczego nadzwyczajnego, a i po zachowaniu Carlisle’a poznała, że martwiło go wyłącznie to, że mogłaby zrobić sobie krzywdę.
– Ravenowi nie spodobało się, że nie chcę, by ruszał moje rzeczy. – Wyrwała rękę, by móc pokazać mu wciąż ściskany w dłoni łańcuszek. – No i spadłam z krzesła, ale to nic. Właśnie zastanawiałam się, co lepsze – wypchane trofeum czy może oskubać go i sprawdzić, jak sobie poradzi bez piór – dodała chmurnie, nie mogąc się powstrzymać.
Kątem oka zauważyła ruch, kiedy Raven jakby od niechcenia poruszył skrzydłami. Zdecydowanie nie wyglądał jak ktoś przejęty ewentualnymi groźbami. Wręcz przeciwnie – Elena była gotowa przysiąc, że gdyby tylko był w stanie, wyśmiałby ją, tym samym najpewniej dając jej do zrozumienia, że jednak zrobiła z siebie idiotkę.
Zacisnęła usta. Zupełnie jakby widziała Rafaela. Z tą różnicą, że jemu przynajmniej była w stanie pewne reakcje darować.
– W porządku. – Głos ojca skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Zamrugała, po czym spojrzała na niego w nieco nieprzytomny sposób. Miała wrażenie, że mu ulżyło, gdy nabrał pewności, że to jednak nie Łowca próbował wykorzystać chwilę, by zamordować ją w jej własnym pokoju. Co więcej Elena była gotowa przysiąc, że udało jej się go rozbawić, choć przynajmniej starał się tego nie okazywać. – Pomogę ci wstać. Dasz radę?
Skinęła głową. Tyle razy lądowała na ziemi i to z dużo większych wysokości, że już zaczynała się do tego przyzwyczajać. Najwyraźniej Raven próbował uczyć się od demonów, chociaż Elena nie była pewna, czy taki sposób okazywania sympatii jej odpowiadał. Wolała już, kiedy ptak siedział na parapecie i doprowadzał ją do szału stukaniem dziobem w szybę.
Wciąż o tym myślała, kiedy z pomocą Carlisle’a dźwignęła się na równe nogi. Przynajmniej próbowała, bo w chwili, w której spróbowała stanąć, z równowagi skutecznie wytrącił ją ból w kostce. Syknęła, bardziej zaskoczona niż faktycznie obolała, po czym zachwiała się, gdy instynktownie spróbowała przenieść ciężar ciała na prawą stronę. Wcześniej nie czuła, by zrobiła sobie krzywdę, zbytnio skupiona na snuciu planów zemsty na Ravenie.
– Eleno? Coś cię boli, kochanie? – zaniepokoił się Carlisle, w pośpiechu wzmagając uścisk wokół niej. – Dasz radę sama stanąć? – zapytał, choć po jego tonie poznała, że podejrzewał jaka będzie odpowiedź.
– Hm… Niekoniecznie.
Dla pewności i tak spróbowała, ale prawie natychmiast wycofała się do poprzedniej pozycji. Wciąż czuła pulsujący ból w kostce, co prawda nie na tyle silny, by miała ochotę się popłakać, ale wciąż wystarczająco uciążliwy, by wolała nie przeciążać nogi.
Świetnie. Właśnie tego potrzebowałam, jęknęła w duch, dla pewności mocniej wtulając się w ojca. To i tak wydawało się lepsze, niż gdyby miała próbować utrzymać równowagę, balansując na jednej nodze.
– Obejmij mnie, dobrze? – usłyszała i chociaż wciąż miała wątpliwości, machinalnie dostosowała się do tego, o co prosił Carlisle. Nie zaprotestowała, kiedy z lekkością wziął ją na ręce. – To pewnie nic takiego, chociaż… Nie uderzyłaś się w głowę?
Zaprzeczyła, choć nie miała pewności czy jej uwierzył. Miała wrażenie, że podejrzewał u niej uraz i to już od dawna – a najpewniej od chwili, w której potwierdziła, że zdecydowała się zostać żoną pewnego naczelnego demona.
Zawahała się, kiedy tata ruszył ku drzwiom. Nie była zachwycona perspektywą zostawienia Ravena samego w sypialni, ale ostatecznie doszła do wniosku, że jest jej wszystko jedno. Co więcej uprzytomniła sobie, że coś w obecności ojca pozwoliło jej się rozluźnić. Przynajmniej nie była sama, choć zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażała sobie znalezienie jakiegokolwiek towarzystwa.
Z dołu słyszała głosy, ale nie próbowała skupiać się na poszczególnych słowach. W milczeniu spojrzała na Carlisle’a, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że wciąż był zaniepokojony – i to bynajmniej nie tym, że mogłaby być ranna. Przynajmniej Elena zakładała, że jako lekarz widział dość, by dojść do wniosku, że przez stłuczoną kostkę raczej nie miała umrzeć. Ciągłe napięcie miało swoje źródło gdzieś indziej, a ona momentalnie zapragnęła zrobić coś, by jakoś rozluźnić atmosferę. „Jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram” – cisnęło jej się na usta, ale z jakiegoś powodu te słowa nie wydały jej się wystarczająco dobre. W zasadzie w jakimś stopniu brzmiały jak kłamstwo, zwłaszcza że nie mogła tak po prostu tego zagwarantować.
Carlisle przeniósł ciężar jej ciała na jedną rękę, by móc otworzyć drzwi do swojego gabinetu. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem była w tym pokoju, a tym bardziej kiedy ostatnim razem przebyła z którymkolwiek ze swoich rodziców, nie czując przy tym potrzeby natychmiastowej ewakuacji. Przy Rafaelu atmosfera jak na zawołanie gęstniała, co może i nie było dziwne, ale na pewno na swój sposób frustrujące. Nawet gdy rozmawiali, wciąż miała obawy, że wszystko prędzej czy później przeistoczy się w kłótnię. W tamtej chwili też miała wątpliwości, ale być może dzięki temu, że tak czy siak zamierzała zostać w rodzinnym domu, nie obawiała się tego aż tak bardzo jak wcześniej.
– Tu ci będzie wygodnie – stwierdził Carlisle, sadzając ją na fotelu. – Na pewno nic więcej cię nie boli? – zapytał dla pewności.
– Jestem cała, tato – zapewniła, próbując zabrzmieć przekonująco, ale nie miała pewności na ile jej to wyszło.
– W porządku. – Odsunął się na tyle, by móc jej się przyjrzeć. – Sprawdzę, co ci jest, dobrze? Powiedz mi, jeśli ból zacznie być uciążliwy.
Ograniczyła się do skinięcia głową, wciąż nie mogąc pozbyć się wrażenia, że kolejny raz wszystko zrobiła nie tak, jak powinna. Już wcześniej powinna spróbować porozmawiać z bliskimi, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób miałaby się do tego zabrać. Słodka bogini, gdyby to było takie proste! Wiedziała, że się o nią zamartwiali, ale trudno było jej cokolwiek w związku z tym zdziałać, skoro jednocześnie musiała przejmować się Rafaelem. Co prawda Carlisle również zawsze był troskliwy, ale Elena czuła, że w tamtej chwili chodziło o coś więcej niż to, że mogłaby jakkolwiek ucierpieć.
Zacisnęła usta. Gorączkowo zastanawiała się nad tym, co powinna powiedzieć, ale nic poza przeprosinami nie przychodziło jej do głowy. Zresztą co by w ten sposób zyskała? Aż za dobrze pamiętała, że tata nawet nie chciał słuchać, kiedy próbowała przepraszać za to, że zaatakowała jego i Lawrence’a. Sęk w tym, że wtedy nie była sobą, z kolei teraz…
Jej myśli wirowały, mieszając ze sobą w sposób nad którym nie była w stanie zapanować. Ostatecznie była w stanie co najwyżej przypatrywać się ojcu i myśleć, choć to w najmniejszym stopniu niczego nie ułatwiało. Rafael mógł mówić sobie, cokolwiek tylko chciał, ale stawianie bliskich przed faktem dokonanym wcale nie było aż tak dobrym pomysłem. Przejmowali się, na dodatek nie bez powodu, zwłaszcza że wciąż nie wytłumaczyła im wszystkiego w takim stopniu, jak mogliby sobie tego życzyć. Nie żeby sami zachowywali się lepiej, skoro przed pojawieniem się Rafy nawet nie miała pojęcia, że  na świecie istniały demony, ale rozumiała, że to wcale nie było takie proste. Z pewnością chcieli dla niej dobrze, zresztą jak i ona dla nich, chociaż z perspektywy czasu widziała, że wszyscy zabierali się do tego nie od tej strony, co powinni.
Mimo wszystko cisza miała w sobie coś kojącego. Dotyk lodowatych palców również, dzięki czemu łatwiej było jej ignorować ból. Wtedy też uprzytomniła sobie, że prócz pulsowania, czuła jeszcze delikatne mrowienie, które momentalnie skojarzyło jej się z ciepłem, którego doświadczyła, gdy Damien pomagał jej swoją uzdrawiającą mocą. To na moment wytrąciło ją z równowagi, póki nie przypomniała sobie, jak szybko doszła do siebie, gdy zaraz po powrocie do żywych próbowała walczyć z Rafaelem. Była pewna, że demon w którymś momencie połamał jej żebra, a jednak później nie odczuwała niczego, co świadczyłoby, że do tego doszło. Może to znaczyło, że regenerowała się o wiele szybciej niż człowiek czy pół-wampir, ale z drugiej strony…
Rafael. Albo jego krew, uprzytomniła sobie. Nie miała pojęcia, czy te podejrzenia były jakkolwiek sensowne, ale takie rozwiązanie wydało jej się najbardziej prawdopodobne. Jak inaczej miała wytłumaczyć to, że podczas gdy demona nie było obok, nagle potrzebowała więcej czasu, by dojść do siebie.
– To mi wygląda na stłuczenie. Nic ci nie będzie – zapewnił z wyraźną ulgą Carlisle. Spojrzała na niego nieco nieprzytomnie, myślami wciąż będąc daleko. – Najlepiej byłoby, żebyś nie przeciążała tej nogi, przynajmniej przez jakiś czas… – Urwał, po czym z uwagą przyjrzał się jej twarzy. – Co ci jest, kochanie? – zapytał ni stąd, ni z owąd, tym samym skutecznie wprawiając Elenę w konsternację.
– A co ma być? Dopiero co sam powiedziałeś, że się potłukłam – zauważyła przytomnie. – Już prawie mnie nie  boli, więc…
– Nie o to pytam. – Carlisle potrząsnął głową. – Jesteś dziwnie milcząca. I bardzo blada. – Nagle znalazł się tuż obok, by móc ująć ją pod brodę. Chcąc nie chcąc pozwoliła na to, by przymusił ją do spojrzenia sobie w oczy. – To przez to, o czym rozmawialiśmy na dole? Kochanie… – zaczął, ale coś w brzmieniu jego głosu sprawiło, że momentalnie straciła cierpliwość.
– Jestem przerażona – oznajmiła wprost, nie mogąc się powstrzymać. Uprzytomniła to sobie z całą mocą, choć do tej pory z uporem odsuwała od siebie tę myśl. – Co innego mam czuć? Kolejny raz coś próbuje dorwać mnie, a ja mogę co najwyżej siedzieć i czekać. Rafa oczywiście działa po swojemu, a wy macie pretensje do siebie nawzajem. Jestem wdzięczna za to, co powiedziała mama, ale i tak wiem, że najchętniej żadne z was nie wpuściłoby go do domu.
Nie chciała zabrzmieć w aż tak rozgoryczony sposób, a jednak gdy pierwsze słowa padły, po prostu zdecydowała się dodać kolejne. Wyprostowała się niczym struna, co prawda nie próbując wstawać, zwłaszcza że Carlisle machinalnie chwycił ją za ramiona, chcąc przymusić do pozostania w miejscu, ale to nie zmieniało faktu, że ledwo była w stanie usiedzieć. Miała ochotę poderwać się na równe nogi i zacząć niespokojnie krążyć, nagle gotowa przysiąc, że jeśli natychmiast czegoś nie zrobi, trafi ją szlag.
Ze świstem wypuściła powietrze, bezskutecznie próbując się uspokoić. Poczuła pieczenie pod powiekami i to wystarczyło, by na moment wytrącić ją z równowagi. Zamrugała nieco nieprzytomnie, za wszelką cenę próbując powstrzymać się od płaczu. To nie był najlepszy moment, zresztą dobrze wiedziała, że łzy prowadziły donikąd. Co więcej, wciąż było coś, co chciała dodać, ale mętlik w głowie skutecznie jej to utrudnił. Nigdy nie była dobra w poważnych rozmowach, również w tamtej chwili nie mogąc pozbyć się wrażenia, że kolejny raz wychodziła co najwyżej na egoistkę.
– Eleno… – Chłodne palce z czułością musnęły jej policzek. Zadrżała od różnicy temperatur, po czym chcąc nie chcąc spojrzała wciąż stojącemu przy niej wampirowi w oczy. – Spójrz tutaj na mnie, co?
Zupełnie jakby miała inny wybór! Zawahała się, ale tylko na chwilę, zwłaszcza że i tak nie była w stanie odwrócić wzroku. Poczuła się nieswojo, czując na sobie przenikliwe złocistych tęczówek, ale to zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez poczucie bezpieczeństwa. Niezależnie od tego, co się działo, jakoś nie miała wątpliwości, że tata nie pozwoliłby jej skrzywdzić. Z jednej strony to od samego początku było dla niej oczywiste, ale jednak coś w jego obecności i sposobie, w jaki się z nią obchodził, okazało się dla Eleny niemożliwe do zignorowania. Co więcej, takie zachowanie znaczyło dla niej o wiele więcej, niż mogłaby podejrzewać.
Zesztywniała, kiedy Carlisle jak gdyby nigdy nic otoczył ją ramionami. Tym razem nie chodziło tylko o to, że mógłby chcieć ją podtrzymać, zwłaszcza że nie próbowała wstawać. W pierwszym odruchu spięła się, czując tak, jakby co najmniej ją osaczył, choć uczucie to prawie natychmiast zniknęło. W zamian rozluźniła się i po prostu pozwoliła mu na to, żeby ją trzymać. Z jakiegoś powodu momentalnie poczuła zmęczona, krucha i zagubiona – prawie jak mała dziewczynka, która nade wszystko potrzebowała bezpieczeństwa. Do tej pory odnajdowała równowagę w ramionach Rafaela, ale to wciąż nie było wszystko. W tym wszystkim nadal potrzebowała rodziny, choć przez cały ten czas wmawiała sobie, że panuje nad sytuacją, a ciągłe napięcie między jej mężem a bliskimi nie miało znaczenia.
Teraz widziała, że to nie było takie proste. Nie tylko za Liz tęskniła, dopiero po czasie dostrzegając, że w którymś momencie zaczęła tracić to, co kiedyś uważała za tak oczywiste, że nawet nie brała pod uwagę, że mogłoby zniknąć. Nie myślała o tym, jak istotne było dla niej wsparcie bliskich, a jednak…
– Jesteś tutaj. I nic złego się nie dzieje – oznajmił z przekonaniem Carlisle. Silił się na łagodny, uspokajający ton. – Nie ma znaczenia, jak wyglądają nasze relacje z Rafaelem. W tej chwili chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo twoje i Beatrycze.
Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać. Kiedy ujmował to w ten sposób, to faktycznie wydawało się proste. Wspólne cele łączyły, co mogło wyjaśniać, dlaczego w ogóle wzięli słowa Rafaela pod uwagę, ale to nadal nie rozwiązywało najważniejszego. Wciąż czuła się jak między młotem a kowadłem, co zdecydowanie nie pomagało jej się uspokoić.
– Szkoda, że moje bezpieczeństwo to jedyny temat, przy którym jesteście w stanie się porozumieć – mruknęła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Pozwalała, by wciąż ją obejmował, dzięki czemu wyczuła, że w odpowiedzi na jej słowa, Carlisle momentalnie się spiął. – Tak, wiem, co mi zrobił. I wiem kim on jest… Tyle że ja odpowiadam za Rafaela w równym stopniu, co i on za mnie. Obserwowanie jak wciąż próbujecie walczyć z mojego powodu, doprowadza mnie do szału, chociaż to też moja wina.
– Elenko…
Wzdrygnęła się. Kiedy Rosalie próbowała zwracać się do niej w ten sposób, momentalnie dostawała szału. W ustach siostry to brzmiało trochę tak, jakby ją lekceważyła – po prostu widziała nie do końca świadome zagrożenia dziecko, które należało co najwyżej pogłaskać po włosach i przy najbliższej okazji zwieść, byleby nie zadawało niewygodnych pytań. Ale tym razem było inaczej, chociaż Elena sama nie była pewna, skąd brała się różnica. Wiedziała jedynie, że w tonie ojca wyczuwała przede wszystkim troskę i coś kojącego, co mimo wszystko zadziałało na nią kojąco.
Mimo wszystko nie od razu zdecydowała się na niego spojrzeć. Nie zareagowała nawet wtedy, gdy bardziej stanowczo przygarnął ją do siebie, po chwili jak gdyby nigdy nic zaczynając przeczesywać palcami jej włosy. Przez moment co prawda poczuła się jak dziecko, ale nie uznała tego za nic niewłaściwego, być może dlatego że wiedziała, że w oczach rodziców po prostu nim była.
– Jestem… zmęczona – powiedziała cicho, ostrożnie dobierając słowa. Wciąż nie miała pewna czy cokolwiek z tego, co czuła, miało sens. – Najgorsze, że wiem, że to moja wina. Powinnam była coś zrobić i to już dawno temu, a jednak…
Urwała, kiedy coś ścisnęło ją w gardle. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło, ale z drugiej strony… Czy to w ogóle było ważne? Czuła, że Carlisle wciąż ją obserwował, ale nawet nie potrafiła stwierdzić, co takiego sobie myślał. Co prawda jego obecność sprawiała, że nadal czuła się bezpieczniejsza niż wtedy, gdy siedziała sama w pokoju, ale to nadal nie wyjaśniało najważniejszego.
– O co tak naprawdę się obwiniasz?
Zamrugała, co najmniej zaskoczona tym pytaniem. Jednak zdecydowała się na ojca spojrzeć, po czym na moment zamarła, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Wciąż nie potrafiła stwierdzić, co takiego chodziło mu po głowie.
– O… O wszystko – powiedziała w końcu, uprzytomniając sobie, że to prawda. Nie miało znaczenia, ze ta odpowiedź tak naprawdę niczego nie tłumaczyła. – Umarłam. A teraz mogłabym zrobić to raz jeszcze, a wy i tak się ze sobą nie dogadacie…

2 komentarze:

  1. Dla mojej shanzi, bo wiem, że czekałaś. I to najpewniej nie tylko na ten… <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaaa kocham cię strasznie ❤ (z jakiegoś powodu komentarz który pisałam w grudniu nie wstawił się, co zauważyłam teraz kiedy ponownie całą księgę czytam ��) ~shanzi ❤

      Usuń









After We Fall
stories by Nessa