11 grudnia 2018

Sto siedemdziesiąt siedem

Elena
Cisza dzwoniła jej w uszach. Zamarła w bezruchu, oddychając szybko i płytko, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Dopiero w tamtej poczuła się naprawdę żałośnie, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że próbowała osiągnąć coś nierealnego. Właściwie sama nie była pewna, na co liczyła. Na cud? To zdecydowanie nie działało w ten sposób, zwłaszcza że porozumienie tak naprawdę nie zależało od niej. Co więcej, choć była w stanie uwierzyć, że mogłaby porozumieć się z rodzicami, to wciąż nie oznaczało, że Rafael nagle dozna olśnienia w kwestii tego, co oznaczała rodzina.
Wzięła kilka głębszych wdechów, bezskutecznie próbując się uspokoić. Uprzytomniła sobie, że się trzęsie, więc spróbowała nad sobą zapanować, ale i to okazało się stratą czasu. Czuła na sobie przenikliwe spojrzenie złocistych tęczówek i to uprzytomniło jej, że być może powiedziała za dużo, zwłaszcza gdy nawiązała do swojej śmierci. Sama nie miała dzieci i ten stan rzeczy zdecydowanie nie miał ulec zmianie, ale nie potrzebowała doświadczeń w byciu rodzicem, by zorientować się, że poruszanie tego tematu nie było dobrym pomysłem.
Gdyby to faktycznie było takie proste…, westchnęła w duchu, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy jednak nie zrobiła z siebie idiotki. Możliwe, że tak było, skoro mimo wszystko szukała sposobu na odzyskanie kontroli nad sytuacją. Zanim Rafa ją uderzył, a Miriam powiedziała o dwa słowa za dużo, mimo wszystko czuła się tka, jakby trwali w swego rodzaju porozumieniu. Co prawda to sprowadzało się do współegzystencji i ignorowania siebie nawzajem, ale wszystko wydawało się lepsze od wzajemnych pretensji albo niechęci.
– Och, Eleno…
Przez chwilę miała ochotę w dziecinnym odruchu zasłonić uszy dłońmi. To nic, że nie miała pojęcia, co tak naprawdę zamierzał powiedzieć jej ojciec. Z jakiegoś powodu po prostu nie chciała tego słyszeć, zbytnio obawiając się, że jednak da jej do zrozumienia, że ma ją za głupią. Z jednej strony Carlisle był ostatnią osobą, którą podejrzewałaby o takie stwierdzenie – i to niezależnie od tego, czy faktycznie sobie na to zasłużyła – ale z drugiej strony, do tej pory również nie wyobrażała sobie, że mógłby otwarcie pałać do kogoś niechęcią. Tak było w przypadku Rafaela, przez co tym bardziej nie mogła pozostać wobec nich obojętna.
Zadrżała, czując muśnięcie chłodnych palców na policzku. Z cichym jękiem ukryła twarz w dłoniach, po chwili decydując się wpleść palce we włosy. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem czuła się aż do tego stopnia rozbita. Nawet wtedy, gdy podążała za Isobel, skołowana i oszołomiona tym, co podsuwały jej zmysły, nie miała przy tym wrażenia, że w każdej chwili mogłaby wybuchnąć płaczem. Tym razem było inaczej, jakby wszystkie emocje, których unikała przez cały ten czas, skumulowały się i wróciły ze zdwojoną siłą. W tamtej chwili po prostu były, raz po raz dając jej się we znaki i sprawiając, że czuła się bardziej jak histeryczka niż ktoś, kto byłby w stanie nad czymkolwiek zapanować.
– Eleno – powtórzył raz jeszcze Carlisle. Wzmógł uścisk wokół niej, jakby w obawie, że nawet mimo problemów z poruszaniem, mogłaby spróbować poderwać się na nogi i wyjść. – To wszystko nie tak. Po prostu… Musisz zrozumieć, kochanie, że to wcale nie jest takie proste.
W tamtej chwili zapragnęła się roześmiać – w całkowicie pozbawiony wesołości, nieco histeryczny sposób. Pomyślała, że może jednak przy którymś upadku uderzyła się w głowę i jednak była na dobrej drodze do tego, by postradać zmysły, ale to w gruncie rzeczy nie było dla niej ważne. Wystarczyło, że słowa ojca na dłuższą chwilę wytrąciły ją z równowagi, zresztą po raz kolejny.
– Mówimy o moim związku z demonem – przypomniała cicho. – Jeszcze nie upadłam na głowę, by uwierzyć, że to jest proste.
Więc czego tak naprawdę oczekujesz?, odezwał się cichy głosik w jej głowie, ale stanowczo kazała mu się zamknąć. Gdyby wiedziała, zdecydowanie nie próbowałaby ciągnąć tej rozmowy w taki sposób.
Carlisle westchnął, wyraźnie zmartwiony. Wciąż jej się przyglądał, ale nie potrafiła stwierdzić, co w tamtej chwili sądził o jej reakcji czy słowach.
– W tej chwili trudno mi myśleć o czymkolwiek innym prócz tego, że mogłabyś znowu zginąć. To, co stało się na balu… – Wampir zawahał się, wyraźnie nie będąc w stanie dokończyć. W gruncie rzeczy nie musiał, bo aż za dobrze rozumiała, co miał na myśli. – Twierdzisz, że się obwiniasz, więc co twoim zdaniem ja mam powiedzieć? Najwyraźniej Gabriel miał rację.
– Niby w czym? – mruknęła, nie będąc w stanie nadążyć za tym, do czego zmierzał. Gdyby do tego wszystkiego rozumiała, jaki związek ze wszystkim miał akurat Gabriel…
– Nie miałaś pojęcia o niczym, co się działo. Uznaliśmy, że to nieistotne, zwłaszcza że Isobel zniknęła, ale… Wierz mi, że do głowy by mi nie przyszło, że mogłaby zwrócić się akurat przeciwko tobie. – Zamilkł, wciąż wyraźnie poruszony. – Nie powiedzieliśmy ci ani o niej, ani o demonach, bo naprawdę wierzyliśmy, że to to nie ma znaczenia. Nie widziałem powodu, by dręczyć cię czymś, co po latach stało się dla nas tak odległe, zwłaszcza po wyprowadzce do Seattle.
Spojrzała na ojca z powątpiewaniem. Nie miała pewności, czy to faktycznie działo w ten sposób, choć była w stanie zrozumieć, co nim kierowało. Demony, wampirzą królowa… To wszystko brzmiało abstrakcyjnie, przynajmniej do czasu, póki osobiście nie doświadczyło się tego całego szaleństwa. Elena nie musiała pytać, by zorientować się, że rodzice zdecydowanie nie mieli szansy przewidzieć tego, kim stała się dla wampirzej królowej. Do niej samej wciąż to nie docierało, wciąż brzmiąc jak marny żart – i to nawet po tym jak zdążyła dać się zabić, a potem cudem wróciła do żywych.
Równie szalone wydawało się wszystko, co wiązało się z Ciemnością. O tym również bliscy nie mieli prawa wiedzieć wcześniej, a jednak…
– Gabriel twierdził, że gdybyś wiedziała, byłabyś mniej narażona – podjął Carlisle. Elena jak przez mgłę pamiętała, że to właśnie Licavoli jako pierwszy wprost zdecydował się przy niej mówić o demonach. – Sądzę, że to prawda. Gdybyśmy wiedzieli…
– Nie mogliście wiedzieć – zniecierpliwiła się.
Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Przez jego twarz przemknął cień – tak szybko, że to równie dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem.
– Tak jak i ty nie miałaś wpływu na to, co się działo.
Z trudem powstrzymała sfrustrowany jęk. To nie brzmiało jak dobry argument, przynajmniej z jej perspektywy. Próby odciążenia odpowiedzialności prowadziły donikąd, choć z drugiej strony…
– Czy ja wiem? Po Rafaelu od samego początku było widać, że raczej nie jest zbłąkanym aniołem, który przypadkiem spadł z nieba – stwierdziła, jakby od niechcenia przyglądając się swoim dłoniom. – Nie żeby mi to przeszkadzało.
Uśmiechnęła się w nieco gorzki sposób, nie mogąc pozbyć przy tym wrażenia, że zdecydowanie zachowywała się jak desperatka. Inaczej nie była w stanie wytłumaczyć tego, że w jednej chwili była bliska płaczu, a w następnej balansowała gdzieś na granicy zadowolenia i kpiny. Podejrzewała, że zachowywała się gorzej niż kobieta w ciąży, choć zdecydowanie nie zamierzała uciekać się do tego porównania. Przynajmniej na razie wolała trzymać się z daleka od tych najbardziej wrażliwych tematów.
– Trudno mi ze spokojem obserwować ciebie i Rafaela – przyznał po chwili zastanowienia Carlisle. Czuła, że starannie myślał nad każdym słowem, nie chcąc przypadkiem powiedzieć czegoś, co by ją zraniło, ale to nie było proste. – Widziałem dość. Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, jaką rolę odegrał Rafael, kiedy jeszcze Isobel dzierżyła władzę.
– Oczywiście, że tak. – Elena zmusiła się do tego, by spojrzeć mu w oczy. – Cały czas to podkreśla. Tyle że… wtedy było inaczej.
– Co masz na myśli? – zapytał łagodnie.
Chociaż jego głos brzmiał spokojnie, wręcz zachęcająco, Elena wyczuła, że miał wątpliwości wobec tego, co mówiła. Znów poczuła się jak dziecko, które nie rozumiało podstawowych zagadnień. Coś ścisnęło ją w gardle, ale zmusiła się, by zignorować to uczucie, zwłaszcza że dobrze wiedziała, że to przede wszystkim Carlisle nie wszystko rozumiał. Nie mógł, skoro do tej pory wolała dla siebie zachowywać wszystko to, co działo się między nią a Rafą.
– Nie patrz na mnie w ten sposób, tato. Powiedziałam już, że wiem, kim jest mój mąż… I co robił. – Nerwowym gestem przeczesała włosy palcami. – To demon. Na dodatek taki, który długo był zapatrzony w Ciemność i jej rozkazy jak w obrazek. Na dzień dobry poinformował mnie, że żyję tylko dlatego, że jego ojciec sobie tego życzy, więc naprawdę nie musisz mi tłumaczyć, że jest niebezpieczny. Tyle że…
– Naprawdę powiedział ci coś takiego?
Elena uśmiechnęła się w nieco gorzki sposób.
– Jest bardziej bezpośredni od Lawrence’a. Tak, to najwyraźniej możliwe. – Wzruszyła ramionami. – Rafa pewnie by mnie zabił, gdyby wiedział, że komuś o tym powiem, ale trudno. Chodzi o to, że demony nie znają ludzkich emocji… No, nie do końca. Ja tam wierzę, że je mają, tylko po prostu nie chcą zrozumieć.
– Wybacz, kochanie – odezwał się z wahaniem Carlisle – ale to, co mówisz, niekoniecznie ma dla mnie sens.
Jedynie wywróciła oczami. Zdawała sobie z tego sprawę, mimo wszystko nie mogąc pozbyć wrażenia, że plotła od rzeczy.
– Ja też nie. Ale i tak zrobiłam coś, co zmieniło Rafaela. – Skrzyżowała ramiona na piersiach, nagle niepewna, co zrobić z rękami. – To głupio zabrzmi, ale chyba przypadkiem odnalazłam w nim człowieczeństwo. Trochę mu odbiło, kiedy go pocałowałam, ale co miałam zrobić? Ja tylko…
Urwała, uprzytomniając sobie, że znów zaczynała się zapędzać. To nie był pierwszy raz, kiedy rozpamiętywała wszystko, co się wydarzyło, jednak w tamtej chwili czuła się tak rozbita i pełna wątpliwości, że nawet wnioski, które wyciągała, okazały się zupełnie inne. Nie miała pojęcia czy to miało sens, ale nagle doszukała się we własnych decyzjach czegoś, co wcześniej jej umykało… Albo co raczej próbowała z uporem od siebie odsunąć.
Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Niecierpliwym ruchem otarła oczy, czując, że znów zaczynają ją piec za sprawą zbierających się po powiekami łez.
– To tak cholernie egoistyczne. – Parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. Przycisnęła dłoń do ust, nie pierwszy raz czując, że była na dobrej drodze, by jednak zacząć zachowywać się jak wariatka. Spojrzenie, którym obdarował ją Carlisle, wyraźnie wahając się nad tym, czy powinien jej przerwać, jedynie ją w tym przekonaniu utwierdziło. – Dzisiaj powiedziałam Liz coś takiego… Może to głupie, ale mam wrażenie, że przez cały czas czegoś szukałam. Mam was i… w zasadzie wszystko, ale cały ten czas i tak czegoś mi brakowało. – Wzruszyła ramionami. – Może dlatego, że nigdy tak naprawdę nie musiałam się starać. Jeśli tylko czegoś chciałam, od razu mi to dawaliście.
– Eleno…
Potrząsnęła głową. W żaden sposób nie zareagowała na to, że próbował jej przerwać.
– Rafael jako pierwszy mi odmówił. I… O bogini, serio mnie to zabolało. To był pierwszy raz, kiedy zaczęłam pragnąć kogoś, kogo nie mogłam mieć – uprzytomniła sobie. – To zabrzmiało tak cholernie płytko, ale… Ale to po prostu ja, prawda? Zawsze taka byłam.
Tym razem nie doczekała się odpowiedzi, ale nie poczuła się z tego powodu urażona. Przecież dobrze wiedziała, że nigdy nie pasowała ani do Carlisle’a, ani do Esme. Odstawała od rodziców na wszystkie możliwe sposoby, choć nigdy nie miała wątpliwości, że i tak ją kochali. Przez tyle czasu patrzyli na jej zachowanie przez palce, że zdążyła się już do tego przyzwyczaić.
Skuliła się na fotelu, świadoma wyłącznie narastającego z każdą kolejną sekundą mętliku w głowie. W ostatnim czasie myślała o rzeczach, które kiedyś nie przyszłyby jej do głowy. Rozumiała więcej, ale wcale nie była pewna, czy to jej odpowiedziało, a tym bardziej czy chciała rozumieć, jak beznadziejna przez cały ten czas była. Wiedziała już, że się zmieniła, ale i tego nie pojmowała w takim stopniu, jakiego mogłaby oczekiwać.
Szlag ją trafiał, kiedy Rafa sugerował, że mogłaby być aniołem. Nie, to zdecydowanie nie wchodziło w grę. Nie sądziła, by jakikolwiek boski posłaniec zachowywał się jak rozpieszczona małolata, podejmująca decyzje zgodne z tym, czego w danej chwili pragnęła. Egoizm też nie szedł w parze z białymi skrzydłami i aureolą, a jednak…
– Zdecydowanie jesteś zmęczona – usłyszała i to skutecznie wyrwało ją z zamyślenia. Spojrzała z niedowierzaniem na ojca, kiedy ten tak po prostu pogłaskał ją po włosach, zachowując przy tym tak, jakby nie powiedziała niczego szczególnie szokującego. – Powinnaś odpocząć – stwierdził, a Elena jęknęła, przez moment niepewna czy powinna się śmiać, czy może zacząć płakać.
– Słuchasz mnie w ogóle? – zniecierpliwiła się. – Powiedziałam…
– Dobrze słyszałem, co powiedziałaś – zapewnił, nie odrywając od niej wzroku. Coś w spojrzeniu pary lśniących, złocistych tęczówek sprawiło, że poczuła się nieswojo. – I uważam, że jesteś dla siebie bardziej surowa niż powinnaś, ale nie sądzę, żebyś w tej chwili chciała mnie wysłuchać. Oboje potrzebujemy trochę czasu – stwierdził z przekonaniem. Elena nie odpowiedziała, wciąż zdolna co najwyżej na niego patrzeć. – Na pewno nic cię nie boli? – dodał, wyraźnie zmartwiony.
– Niekoniecznie. Po prostu nie będę się ruszać, skoro nie powinnam – mruknęła, chcąc nie chcąc dają za wygraną.
Rzucił jej sceptyczne spojrzenie. Tym razem udało jej się nie wzdrygnąć, kiedy pogładził ją po twarzy.
– Wciąż mogę ci podać coś przeciwbólowego. Może tak byłoby lepiej, zwłaszcza że powinnaś trochę odpocząć – wyjaśnił, siląc się na łagodny ton. – Wierz mi, że chcę dla ciebie jak najlepiej, kochanie. Tym razem nie mamy co liczyć na Damiena, więc…
– To i tak strata czasu – przerwała mu bez większego zainteresowania.
– Przeciwnie. – Do tonu Carlisle’a wkradła się przede wszystkim troska. – Powiedz mi, jeśli coś cię niepokoi. To nic złego – zapewnił z uspokajającym uśmiechem. – Nessie i Joce też za pierwszym razem nie zareagowały najlepiej, kiedy się nimi zajmowałem – dodał, a Elena westchnęła w duchu, przez moment mając ochotę wywrócić oczami.
Naprawdę sądził, że to sugestia podania leków martwiła ją w tym wszystkim najbardziej? Co prawda do tej pory zaledwie raz tata musiał potraktować ją jak swoją pacjentkę, zaraz po tym jak wróciła roztrzęsiona i cała we krwi do domu po tym jak zaatakował ją Hunter, ale Elena nie czuła się z tym źle. Ufała mu, chociaż to nie zmieniało najważniejszego.
– Nie o to chodzi – zapewniła, zaczynając bawić się końcówkami włosów. Raz po raz nawijała loki na palec. – Po prostu nie sądzę, żeby leki przeciwbólowe na mnie zadziałały. No… Już nie – dodała z nieco wymuszonym uśmiechem.
Dostrzegła zrozumienie w jego oczach. Miała wrażenie, że mimo wszystko łatwo przychodziło mu zapomnienie o tym, że już nie do końca była tą Eleną, którą znał, zwłaszcza gdy ukrywała skrzydła. To na swój sposób było pocieszające, zwłaszcza że sprowadzało się do jednego – tego, że spoglądał na nią tylko i wyłącznie jak na córkę, o którą się martwił.
– Jesteś pewna? – Carlisle mimo wszystko brzmiał na zatroskanego. – Zależy mi przede wszystkim na tym, żebyś doszła do siebie.
– Raczej tak. – Wzruszyła ramionami. Wciąż nerwowo bawiła się włosami. – Rafa ma rację z tym, że pod wieloma względami jesteśmy do siebie podobni. Na niego nie działa morfina, a chyba nie ma niczego mocniejszego, prawda?
Wyczuła, że go zaskoczyła. Przez dłuższą chwilę milczał, wydając się intensywnie nad czymś myśleć. W tamtej chwili wydał jej się przede wszystkim zaintrygowany, nie zaś zmartwiony, choć nie miała pewności, czy to miało jakiekolwiek znaczenie.
– Chce widzieć, skąd wiesz takie rzeczy? – Mimo wszystko nie oczekiwał odpowiedzi. – Szczerze mówiąc, chciałbym cię o coś zapytać, ale nie jestem pewna, czy zechcesz mi odpowiedzieć. Beatrycze co prawda twierdziła, że powinienem, ale…
– Beatrycze? – powtórzyła sceptycznie Elena.
Co to niby miało znaczyć? Nie miała pojęcia, czego spodziewać się po tej rozmowie, ale z drugiej strony… Z jakiegoś powodu czuła się lepiej. Poniekąd wciąż nie docierało do niej, że tak po prostu rozmawiali o Rafaelu, a Carlisle nie brzmiał przy tym tak, jakby wciąż odczuwał względem niego niechęć. Co prawda Elena wciąż wyczuwała bijące od ojca napięcie, ale i tak była gotowa przysiąc, że wampir robił wszystko, by nad tym zapanować. Była wręcz skłonna stwierdzić, że starał się zrozumieć, choćby i tylko po to, by ją uspokoić.
– Rozmawialiśmy trochę – wyjaśnił lakonicznie Carlisle. Po jego tonie poznała, że chodziło o coś więcej, ale nie próbowała pytać. – Zasugerowała mi, że powinienem zapytać o ciebie i Rafaela – ciągnął, a Elena wyprostowała się niczym struna, nagle zaniepokojona. Dobra bogini, jeśli chodzi o sprawy łóżkowe…, pomyślała w panice. Jakby nie patrzeć, to był jej ojciec. Jasne, że mógłby przejmować się takimi rzeczami. – Chodzi przede wszystkim o to, jak się poznaliście.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Dopiero po chwili w pełni przyswoiła sobie znaczenie jego słów i poczuła, że kamień spadł jej z serca. Tym razem nie powstrzymała się od śmiechu – nieco nerwowego, ale jednak najzupełniej szczerego.
– Och… Och! – wyrwało jej się. – O to chodzi.
Tata spojrzał na nią dziwnie, wyraźnie zdezorientowany. Mogła tylko zgadywać, co sugerował jej wyraz twarzy, zwłaszcza że chwilę wcześniej jak nic musiała wyglądać na przerażoną.
– Jeśli to coś, o czym wolałabyś nie rozmawiać… – zaczął, ale Elena jedynie potrząsnęła głową. W gruncie rzeczy było jej wszystko jedno.
– Jest w porządku – zapewniła pośpiesznie. – Po prostu mnie zaskoczyłeś i… O bogini, chociaż pewnie zaraz zrobię z siebie idiotkę – mruknęła, raptownie poważniejąc.
– Naprawdę sądzisz, że mógłbym pomyśleć o tobie w ten sposób? Eleno…
Westchnęła, mimowolnie rozluźniając się, kiedy znów otoczył ją ramionami. Mimo wszystko jego słowa ją zaskoczyły i to w równym stopniu, co i pytania, które zadawał. Już nie miała poczucia, że w ten sposób mógłby próbować znaleźć więcej argumentów przeciwko Rafaelowi. Co więcej, wtedy poczuła, że tak naprawdę nawet nie miał jej za złe tego, w co się wplątała – i to niezależnie od tego, co tak naprawdę sądził o demonie.
Zamknęła oczy, skupiając się przede wszystkim na tym, żeby spróbować się rozluźnić. Poczucie bezpieczeństwa – choćby chwilowe i fałszywe – znaczyło dla niej o wiele więcej niż mogłaby podejrzewać. Co prawda nadal nie wierzyła, by jedna rozmowa rozwiązała wszystkie problemy, ale jeśli w ten sposób miała szansę sprawić, że cokolwiek stanie się łatwiejsze…
– To i tak zabrzmi głupio – stwierdziła, wywracając oczami. – I nie, z góry uprzedzam, że teraz tym bardziej nie wybieram się na medycynę. Nie wiem jak to robisz, ale ja za którymś razem dostałabym szału, zanim zdążyłabym komukolwiek pomóc.
– Medycynę? – Carlisle spojrzał na nią z zaciekawieniem, nagle jeszcze bardziej zaintrygowany. – Beatrycze powiedziała, że to może mnie zainteresować, ale… – zaczął, ale prawie natychmiast urwał, bo spojrzała na niego w co najmniej spanikowany sposób.
– Chcę wiedzieć co i skąd wie o mnie Beatrycze…? Och, zresztą nieważne! – jęknęła, potrząsając z niedowierzaniem głową. Wciąż miała wątpliwości, ale te zeszły gdzieś na dalszy plan, wyparte przez frustrację. Skoro już i tak była na dobrej drodze, by zrobić z siebie idiotkę, gdy wprost zaczęła mówić o swoim egoizmie i pragnieniu demona, równie dobrze mogła pogrążyć się całkowicie. – Poznałam Rafaela, kiedy on i Hunter wparowali nam do domu… Wtedy, gdy wybili szybę w salonie. – Elena zacisnęła usta. –  Pewnie mnie za to zabije, ale i tak ci powiem. Tak się składa, że kiedy pierwszy raz zobaczyłam Rafę, wykrwawiał się gdzieś w środku lasu, z kawałkiem szkła w plecach…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa