Elena
Poczuła się dziwnie, gdy tylko
wypowiedziała te słowa. Co więcej miała pewność, że Carlisle spojrzał na nią w co
najmniej zaskoczony sposób. W zasadzie bardziej adekwatne okazałoby się
stwierdzenie, że udało jej się go zszokować – po raz kolejny.
Uśmiechnęła
się pod nosem, choć zdecydowanie nie czuła się rozbawiona. Było w tym coś
wymuszonego, ale mimo wszystko taka reakcja wydała się Elenie najwłaściwsza.
Kiedy myślała o tym wszystkim z perspektywy czasu, czuła, że pozostały
jej tak naprawdę dwie opcje – płakać i załamywać ręce nad swoją głupotą
albo skwitować wszystko właśnie śmiechem, tak jak miała ochotę w chwili, w której
pozwoliła wciągnąć się w całe to szaleństwo.
– Nawet nie
wiem czy to Hunter, czy któreś z was. Jakbym wiedziała, co stało się w domu,
nie byłabym zaskoczona – stwierdziła, krzyżując ramiona na piersiach – ale tak
się składa, że nikt mi nie powiedział, że gdzieś w okolicy mogą kręcić się
demony. Damien wmawiał mi, że kruk to gawron, chociaż pewnie dla niego
opowiadanie takich bzdur było drogą przez męki.
– Eleno…
Znów
jedynie uśmiechnęła. Oczywiście, że był w stanie upominać ją nawet w sytuacji,
w której próbowała mu się zwierzać. Na swój sposób to też wydawało się w porządku.
– Rafa to
perfekcjonista. To jakiś wyjątkowy przypadek faceta, który nie tylko zrobi to,
co sobie zaplanował, ale przede wszystkim zrobi to dobrze. – Wzruszyła
ramionami. – Na pewno go drażniłam, zwłaszcza kiedy się okazało, że nie mam pojęcia,
w jaki sposób mu pomóc. To była najbardziej stresująca rzecz, jaką
próbowałam zrobić, na dodatek dla kogoś, kto cały czas mnie prowokował.
Urwała,
próbując zebrać myśli. Nie chciała wdawać się w szczegóły, zwłaszcza że wciąż
jak przez mgłę pamiętała tamten dzień. Na pewno to, że miała ochotę zwymiotować
albo – tak dla lepszego efektu – od razu demona dobić. Najlepiej tym cholernym
kawałkiem szkła, który cudem zdołała wyszarpnąć z rany – i to tylko
dlatego, że Rafa z premedytacją zaczął ją denerwować, chcąc, by zaczęła działać,
zamiast załamywać ręce.
Na dłuższą
chwilę zapadła wymowna cisza. Elena wyprostowała się, po czym podciągnęła
kolana pod brodę. Ciaśniej objęła się ramionami, w tamtej chwili już nawet
nie pamiętając o bólu w kostce. Z drugiej strony, może zniknął.
Nie byłaby zaskoczona, tym bardziej że już wcześniej zauważyła, że miała tendencje,
żeby szybko się regenerować. Nawet jeśli tak nie było, w tamtej chwili
zdecydowanie nie miała głowy do tego, by rozwodzić się nad czymś innym, prócz
rozmową, którą powinna przeprowadzić już dawno temu.
– To było
wtedy, gdy pierwszy raz powiedzieliśmy ci o Isobel i demonach –
usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Tata brzmiał na
opanowanego, ale Elena czuła, że tym razem to tylko pozory. – Pamiętam, ale…
Znalazłaś Rafaela przed tą rozmową? – upewnił się, więc zdawkowo skinęła głową.
– Tak. –
Nawet się nie zawahała. – Chociaż kręcił się przy mnie wcześniej, tyle że wtedy
nie miał skrzydeł. Nie żeby śledzenie mnie szło mu jakoś wybitnie dobrze…
Wpadłam na niego w lesie, kiedy graliśmy w baseball i na
urodzinach koleżanki. – Parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. – Wtedy
mógł za mną chodzić, ale jak go poprosiłam, by poszedł ze mną na ten nieszczęsny
bal w liceum, to oczywiście mnie wyśmiał. Udawanie człowieka jest naprawdę
takie trudne?
Poczuła, że
zaczyna pleść od rzeczy, ale nie mogła się powstrzymać. Co więcej, przecież
doskonale wiedziała, jak to wyglądało z perspektywy Rafy. Zwłaszcza teraz
rozumiała to o wiele lepiej niż wcześniej, sama czując się dziwnie, gdy
pozwalała skrzydłom zniknąć. Co prawda wciąż z uporem to robiła, nie chcąc
wprawiać wszystkich wokół w zakłopotanie, ale to nie zmieniało faktu, że
rozumiała – i tego, i przyjemności, którą można było czerpać z latania.
Z drugiej
strony… Co teraz tak naprawdę oznaczała normalność, zwłaszcza dla niej?
– Rafael
chodził za tobą wcześniej – odezwał się ponownie Carlisle. Tym razem spojrzała
na niego w roztargnieniu, przez krótką chwilę zaskoczona tym, że wciąż na
nią patrzył. Czuła się tak, jakby przez cały ten czas zwracała się przede
wszystkim do siebie. – To była nasza wina, że nie miałaś o niczym pojęcia.
Ale później… Nie zorientowałaś się, kiedy wróciłaś do domu?
Wysiliła
się na blady uśmiech. Coś w jego tonie dało jej do zrozumienia, że dobrze
wiedział, jaka była odpowiedź. I rozumiał ją w równie niewielkim
stopniu, co i Rafael.
– Och,
zorientowałam się. Zwłaszcza gdy powiedzieliście mi, że Rafa podobno chciał
zabić mamę. – Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Te słowa wciąż brzmiały jak
marny żart, choć Elena doskonale wiedziała, że serafin byłby do tego zdolny. Gdyby
to taki rozkaz wtedy dostał, nie zawahałby się. – On też uważa, że zwariowałam,
ale zamiast powiedzieć wam wtedy, że go znalazłam, jak ostatnia kretynka
popędziłam do niego z awanturą. Nie żeby jakoś specjalnie przejął się, kiedy
dałam mu w twarz, ale…
Kolejny raz
poczuła na sobie co najmniej zszokowane spojrzenie znajomych złocistych
tęczówek. Jakby tego było mało, przez ułamek sekundy naprawdę była gotowa
przysiąc, że nie tylko dała tacie do myślenia, ale też powiedziała coś, co na swój
sposób dawało mu satysfakcję. To była dziwna myśl – to, że akurat on mógłby być
zadowolony z tego, że uderzyła Rafaela – ale z drugiej strony…
– Dalej mi
nie powiedziałaś, co zrobiłaś. Wiedziałem, że demony można zranić, ale to nie jest
takie proste. Skoro potrzebował twojej pomocy…
Dlaczego to zabrzmiało tak, jakbyś wątpił,
że byłam w stanie mu jej udzielić?, pomyślała z przekąsem, bliska
tego, żeby wywrócić oczami. To zdecydowanie nie był temat, który chciała
roztrząsać – i to zwłaszcza w rozmowie z kimś, kto pewnie na
widok tego, w jaki sposób to wszystko przeprowadziła, załamałby ręce.
Jakoś nie wątpiła, że zabawa igłą w środku lasu, bez środków
przeciwbólowych czy antyseptyków, brzmiało jakkolwiek sensownie, zwłaszcza dla
kogoś, kto od wieków zagłębiał się w medycynie.
– Oficjalnie
wcale nie – przyznała z opóźnieniem. – Cały czas udawał, że ma się
świetnie, a z mojej pomocy korzysta tylko dlatego, że byłam obok.
– Ale mu
pomogłaś – zauważył przytomnie.
Elena
wzniosła oczy ku górze.
– Nie
nazwałabym tego w ten sposób – przyznała, uśmiechając się gorzko. – Dał
sobie ze mną radę tylko dlatego, że jest nieśmiertelny.
– I stąd
wiesz, że morfina by nie zadziałała. – Rzucił jej bliżej nieokreślone
spojrzenie. Przez moment wyczuła w jego tonie fascynację, ale – na całe
szczęście – nie próbował drążyć tematu. – Skądkolwiek miałabyś ją wziąć. Nie przypominam
sobie, byś tamtego dnia była w moim gabinecie.
– Jasne, że
nie – obruszyła się. – Byłam cała w krwi demona. Zresztą gdybym wróciła do
domu, zanim cokolwiek dla niego zrobiłam… – Zacisnęła usta. Nie chciała myśleć o tym,
jak wiele mogło się popsuć tamtego dnia. Gdyby trwała w przekonaniu, że
Rafael pragnął zabić jej matkę, a do tego nie dała mu okazji się
wypowiedzieć, jak nic ściągnęłaby na niego śmierć. Podejrzewała zresztą, że
wtedy wolałby to od ludzkich emocji, ale ta kwestia już nie miała żadnego
znaczenia. – Szczerze mówiąc, zbajerowałam Elliotta. Chyba do tej pory wierzy,
że potajemnie ćwiczę, bo wybieram się na medycynę.
Poczuła się
dziwnie, gdy tak po prostu wypowiedziała imię chłopaka. Elliott, Brian… To
wszystko wydawał się odległe, zwłaszcza teraz, gdy przed samą sobą przyznała, że
nie zamierzała wracać ze szkoły. Co więcej uprzytomniła sobie, że żaden z nich
nie próbował jej dręczyć, odkąd wróciła do żywych. Pomijając niechciane
spotkanie z tym drugim na balu, jej dotychczasowy adoratorzy odeszli w zapomnienie.
Poza Aldero, uprzytomniła sobie i coś
jak na zawołanie ścisnęło ją w gardle. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści,
nagle jeszcze bardziej podenerwowana. Zbyt mocno przejmowała się tym, że stała
się kimś zupełnie innym, by wciąż rozpaczać z powodu daru, który zidentyfikował
u niej Eleazar, ale myśląc o tym w tamtej chwili, uprzytomniła
sobie coś istotnego. Skoro wszyscy tak po prostu dali sobie spokój – zwłaszcza
Brian, który przez jakiś czas zachowywał się niemalże jak maniak, zapychając
jej skrzynkę kolejnymi wiadomościami – możne to oznaczało, że czar przestał
działać. Po prostu zniknął w chwili, w której umarła. Przynajmniej z perspektywy
Eleny to wydawało się sensowne, zwłaszcza że później nie miała już okazji, by kogokolwiek
owinąć sobie wokół palca – ani mniej, ani bardziej świadomie.
Ale to
oznaczało jedno: a więc to, że Rafael nie był kimś, kogo zmanipulowała, by
ją pokochał.
I Aldero
również.
Bezwiednie
przycisnęła dłoń do ust, mimowolnie wciąż myśląc o kuzynie. Jasna cholera, jęknęła w duchu,
przez chwilę mając ochotę uderzyć głową w coś twardego. Co prawda wątpiła,
by jakkolwiek pomogło przy mętliku w głowie, ale i tak chciała się
czymś zająć. Problem polegał na tym, że niezależnie od tego, co by zrobiła,
wnioski wciąż pozostawały takie same.
– Elena?
Elena!
Wzdrygnęła
się, zwłaszcza gdy chłodne dłonie wylądowały na jej policzkach. Zamrugała nieco
nieprzytomnie, w roztargnieniu spoglądając na pochylonego nad nią ojca.
Uprzytomniła sobie, że od dłuższej chwili musiał próbować zwrócić na siebie jej
uwagę, ale nie była w stanie na jego słowa zareagować. Pośpiesznie
wyprostowała się, próbując jakkolwiek nad sobą zapanować, ale to okazało się trudniejsze
niż zamierzała.
– Przepraszam
– zreflektowała się, choć nie sądziła, by to cokolwiek pomogło. Zaniepokojone
spojrzenie Carlisle’a jasno dało jej do zrozumienia, że o wiele pewniej
poczułby się, gdyby wprost powiedziała mu o tym, co znów ją dręczyło. –
Zamyśliłam się. I jestem… zmęczona – dodała po chwili zastanowienia. – To
wcale nie jest takie proste.
– Domyślam
się – stwierdził, przypatrując jej się w zamyśleniu. – Moja zdolna
córeczka…
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego. Na moment zamarła, kiedy znów
znalazła się w jego ramionach, próbując zrozumieć, skąd nagle wzięła się
pobrzmiewająca w jego tonie duma. Otworzyła i zaraz zamknęła usta,
sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Jakoś wątpiła, by
Carlisle w magiczny sposób przekonał się do Rafaela, niezależnie od tego,
co próbowała mu powiedzieć, ale sposób, w jaki ją trzymał, był… zadziwiająco
miły. Zdążyła zapomnieć jakie to przyjemne, nawet mimo różnicy temperatur. Już
jako dziecko zdążyła przywyknąć do chłodu, nie zmieniało to jednak faktu, że w którymś
momencie zaczęła odsuwać się od rodziny, w gruncie rzeczy licząc się
przede wszystkim ze zdaniem Rosalie. To też w którymś momencie straciło na
znaczeniu, choć w przypadku siostry Elena przynajmniej była w stanie
wskazać powód, dla którego ich relacje się rozluźniły.
Z rodzicami
było inaczej. Jasne, że ich kochała, ale przy tym byli od siebie tak różni, że
sama nie miała pewności, jakim cudem jeszcze nie doprowadziła ich do szału.
Przez cały ten czas była w stanie wierzyć, że to w porządku – w końcu
wiedzieli jaka była – ale ostatnie wydarzenia zmieniały wszystko. To, ze
musiałaby ich okłamywać, zdecydowanie takie nie było. Fakt, że umarła na oczach
wszystkich, na których jej zależało, tym bardziej.
Zamknęła
oczy, próbując się uspokoić. Wiedziała, że żadne z nich nie miało do niej
pretensji, ale to jedynie wszystko bardziej komplikowało. Znów poczuła się jak
egoistka, choć jakaś jej cząstka stanowczo przed tym protestowała – zwłaszcza
że jej pojawienie się na balu warunkował dość istotny, zdecydowanie niezwiązany
z osobistymi pragnieniami powód.
Nad życie, pomyślała mimochodem. Te
słowa po prostu wróciły, prześladując ją tak jak i wtedy, gdy pędziła za
Mirą korytarzami siedziby Volturi, zdolna modlić się co najwyżej o to,
żeby zdążyć na czas. Nad życie…
Coraz
wyraźniej czuła, że te słowa dotyczyły nie tylko Rafaela.
Czuła, że
powinna coś powiedzieć, ale mętlik w głowie skutecznie jej to utrudniał.
Nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów, zresztą nie miała wrażenia,
by Carlisle oczekiwał od niej jeszcze jakichkolwiek wyjaśnień, przynajmniej na
razie. Znała go na tyle dobrze, by podejrzewać, że gdyby tylko pojawiła się
odpowiednia okazja, bez wahania zacząłby ją wypytywać – choćby o to, co
wiązało się z demonami jako takimi – ale w tamtej chwili zdecydowanie
nie zamierzał tego robić. Poniekąd było jej to na rękę, zwłaszcza że w jakimś
stopniu obawiała się reakcji Rafaela. Jego sposób postrzegania rodziny pozostawiał
wiele do życzenia, zresztą tak jak i ta cholerna, przysłaniająca wszystko
inne duma. I jak to jeszcze była w stanie zignorować, zbywając demona
wywróceniem oczu, tak nie miała pewności, czy wspominanie komukolwiek o słabej
stronie tych istot, było dobrym pomysłem.
Słodka
bogini, tak naprawdę wciąż nie mogła powiedzieć im wszystkiego. Chociażby o Przedsionku,
choć nagle nabrała na to ochoty. Jakkolwiek by jednak nie było, Elena czuła, że
powinna milczeć, zwłaszcza gdy zaczęła rozpamiętywać rozmowę Rafaela i Andreasa.
Zdradzili jej sekret, który od wieków trzymali w tajemnicy nad Isobel,
więc tym bardziej nie zamierzała ryzykować, że ktoś jej bliski ucierpi tylko
dlatego, że nie potrafiła trzymać języka za zębami.
Poczuła się
senna, ale to uczucie też było przyjemne. Przez moment pomyślała nawet, że
mogłaby zasnąć, zwłaszcza że Carlisle niespecjalnie śpieszył się do tego, żeby
ją puścić, ale wtedy – gdzieś jakby z oddali – doszedł ją dźwięk
otwieranych powoli drzwi.
– Mogę? –
zapytała niepewnie Esme. Elena jeszcze przed otwarciem oczu wyczuła, że mama
się uśmiechała.
–
Rozmawialiśmy trochę – wyjaśnił lakonicznie Carlisle, odsuwając się nieznacznie.
Mimo wszystko nie puścił jej, raz po raz przeczesując jasne włosy córki
palcami. – Elena miała… mały wypadek, ale już sobie poradziliśmy – zapewnił
pośpiesznie.
Przez twarz
Esme przemknął cień, ale coś w wyjaśnieniach męża musiało uspokoić ją na
tyle, by nie próbowała wnikać w szczegóły. Bez pośpiechu podeszła bliżej,
ostatecznie decydując się usiąść na skraju biurka. Jedynie pociemniałe tęczówki
zdradzały, że wciąż była zaniepokojona.
– Beatrycze
i Lawrence też zostają. Nie zadeklarowali się, kiedy tu jechaliśmy, więc
pomyślałam, że powinniście wiedzieć – wyjaśniła, wysilając się na uśmiech. –
Alice i Rosalie obiecały porozmawiać z resztą. Nie chciałam ich
puścić, ale skoro ostatecznie pojechały razem… Cammy obiecał im towarzyszyć.
Telepata. Tak jak kazał Rafa,
uprzytomniła sobie. Przez moment poczuła się pewniej, choć to uczucie zniknęło
równie nagle, co się pojawiło. Gdyby sytuacja była inna, może nawet byłaby zadowolona,
ale przy obecnych wydarzeniach to wyglądało raczej tak, jakby wszyscy byli
zdesperowani – i to na tyle, by godzić się wykonywać polecenia
niekoniecznie chcianego w tym domu demona.
– A Aldero?
– zapytała jakby od niechcenia. Jej głos zabrzmiał dziwnie piskliwie, więc
pośpiesznie przełknęła, próbując doprowadzić się do porządku. – No i Liz…
– Liz jest
na dole. Kiedy do was szłam, rozmawiała z Damienem przez telefon –
wyjaśniła Esme. Zaraz po tym zawahała się, wyraźnie zaniepokojona. – Aldero nie
widziałam. Wyszedł, gdy tylko skończyliśmy rozmawiać i… – Potrząsnęła głową. –
Ale to telepata, prawda? Rafael kazał nam zwracać na to uwagę, więc… Chociaż i tak
wolałabym, żeby żadne z was teraz nie ruszało się w pojedynkę.
– Tak… Tak,
to telepata.
Wcale nie
czuła się tą myślą uspokojona. Wręcz przeciwnie – w jednej chwili
zapragnęła coś rozwalić, nagle jeszcze bardziej sfrustrowana. Jeśli kuzyn
chciał wpędzić ją w poczucie winy, szło mu świetnie. W tamtej chwili
odchodziła od zmysłów, obwiniając się o coś, na co nie mimo wszystko nie
miała wpływu. Al mógł być na nią zły o ten pogrzeb, ale przecież dobrze
wiedziała, że chodziło o coś więcej. Rozumiała to aż za dobrze, tyle że
nie miała żadnego wpływu na to, czego od niej oczekiwał.
– Kochanie?
– zmartwiła się mama.
Elena jedynie
potrząsnęła głową. Nie ufała sobie na tyle, by próbować się odezwać, przynajmniej
w tamtej chwili. Wątpliwości momentalnie wróciły, skutecznie wypierając
dotychczasowe poczucie bezpieczeństwa, które zdążyła poczuć przy ojcu. Wciąż czuła
się skołowana, ale to obawy o ewentualne głupie pomysły Aldero wysunęły
się na pierwszy plan.
– Jak
mówiłem, Elena jest zmęczona. Nic jej nie będzie – stwierdził Carlisle. Raz
jeszcze przeczesał włosy dziewczyny palcami, zdecydowanym ruchem odgarniając
jej na bok. – Przyniosę ci trochę krwi, dobrze? Pomoże ci dojść do siebie.
Odprowadziła
go wzrokiem, co najmniej zaskoczona tym, że tak po prostu zasugerował jej
akurat ludzką krew. Nie sądziła, by poza woreczkami z tą posoką, gdzieś w lodówce
gromadzona była zwierzęta. Jakkolwiek by jednak nie było, to już nie miało
znaczenia – zwłaszcza że Elena szczerze wątpiła, by zawartość woreczka pomogła
jej w choć niewielkim stopniu poczuć się lepiej.
Jak na
zawołanie poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Och, tak, było coś
jeszcze, co najpewniej powinna im powiedzieć – nie tylko tacie, ale również
mamie. Co prawda nie odrzucało ją od krwi, ale Elena aż za dobrze zdawała sobie
sprawę z tego, że prawdziwe znaczenie miał dla niej wyłącznie konkretny
rodzaj. Niech cię szlag, Rafa, zaklęła
w duchu, nerwowo zaciskając usta. Poczuła pieczenie w gardle, gdy
tylko przypomniała sobie, w jaki sposób czuła się, gdy demon ją karmił.
Jakby tego
było mało, minęło dość czasu od chwili, w której ostatni raz piła
jakąkolwiek krew. To nie wróżyło dobrze, ale jeszcze gorsza okazała się
perspektywa przyznania przed samą sobą (i kimkolwiek innym), że najwyraźniej
znów uzależniła się od męża.
Jeszcze
gorsza w tym wszystkim była świadomość, że miała alternatywę. Zawsze mogła
kolejny raz zwrócić się do Aldero, ale…
Och, była
beznadziejna. Proszenie kuzyna o cokolwiek nie wchodziło w grę,
bynajmniej nie dlatego, że pewnie miał roześmiać jej się w twarz i odmówić.
– Jesteś
bardzo blada – stwierdziła łagodnym tonem Esme, decydując się przerwać
przeciągającą się ciszę. Z drugiej strony, może mówiła coś już wcześniej,
ale wtedy Elena nawet nie próbowała słuchać. – Co się stało? Carlisle mówił o wypadku…
– Spadłam z krzesła.
– Wysiliła się na blady uśmiech. Przynajmniej w tej kwestii nie musiała
kłamać, a tym bardziej zastanawiać się nad odpowiedzią. – Powiedzmy, że
tak bardzo stęskniłam się za Joce, że aż próbuję się z nią utożsamić –
dodała, bezskutecznie próbując rozluźnić atmosferę. Wciąż było jej niedobrze.
– Nic ci
nie jest? – zapytała dla pewności mama, przesuwając się bliżej. – Słyszałam, że
rozmawiacie, ale nie chciałam wam przeszkadzać. Nie pamiętam, kiedy ostatnim
razem spędziłaś tyle czasu z którymś z nas.
Oczy Eleny
rozszerzyły się nieznacznie. Wiedziała o tym, ale mimo wszystko poczuła
się źle, gdy Esme ujęła sprawę w tak bezpośredni sposób.
–
Przepraszam! – zreflektowała się pośpiesznie. – Wszystko tak się skomplikowało,
ale… – Potrząsnęła głową. – Jestem tutaj – powiedziała cicho, uczepiając się
tych słów niemalże jak jakiegoś błogosławieństwa.
Coś w oczach
Esme pojaśniało. Uśmiechnęła się w troskliwy, najzupełniej szczery sposób.
– Poradzimy
sobie. Najważniejsze, żebyś była bezpieczna – dodała tonem, który jednoznacznie
dał Elenie do zrozumienia, że była gotowa dosłownie na wszystko, byleby
zapewnić córce bezpieczeństwo.
– Dziękuję
za to, co powiedziałaś… Do Rafaela – wyrzuciła z siebie na wydechu, nie
mogąc się powstrzymać.
– Oddał mi
cię – oznajmiła wampirzyca takim tonem, jakby to wszystko tłumaczyło. –
Nieważne, co zrobił później. Nie zapomnę ani tego, ani nie zignoruję, że próbuje
cię uchronić. Reszta tak naprawdę należy od ciebie, nawet jeśli mam swoje
wątpliwości.
Mniej
więcej wtedy Elena poczuła, że ma ochotę ją uściskać. Wyprostowała się, przez
moment niepewna, co zrobić z rękami, zwłaszcza gdy uprzytomniła sobie, że w dłoni
wciąż ściskała łańcuszek, który zabrała Ravenowi.
Czuła, że
mama wciąż uważnie ją obserwowała, gdy – w gruncie rzeczy pod wpływem
impulsu – wyjęła z kieszeni również klucz od Andresa, by ostrożnie nałożyć
go na biżuterię.
– Co to?
– Prezent
ślubny – odparła lakonicznie Elena. – Zapniesz mi? Nie chcę go zgubić.
Esme nawet się
nie zawahała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz