12 grudnia 2018

Sto siedemdziesiąt osiem

Elena
Poczuła się dziwnie, gdy tylko wypowiedziała te słowa. Co więcej miała pewność, że Carlisle spojrzał na nią w co najmniej zaskoczony sposób. W zasadzie bardziej adekwatne okazałoby się stwierdzenie, że udało jej się go zszokować – po raz kolejny.
Uśmiechnęła się pod nosem, choć zdecydowanie nie czuła się rozbawiona. Było w tym coś wymuszonego, ale mimo wszystko taka reakcja wydała się Elenie najwłaściwsza. Kiedy myślała o tym wszystkim z perspektywy czasu, czuła, że pozostały jej tak naprawdę dwie opcje – płakać i załamywać ręce nad swoją głupotą albo skwitować wszystko właśnie śmiechem, tak jak miała ochotę w chwili, w której pozwoliła wciągnąć się w całe to szaleństwo.
– Nawet nie wiem czy to Hunter, czy któreś z was. Jakbym wiedziała, co stało się w domu, nie byłabym zaskoczona – stwierdziła, krzyżując ramiona na piersiach – ale tak się składa, że nikt mi nie powiedział, że gdzieś w okolicy mogą kręcić się demony. Damien wmawiał mi, że kruk to gawron, chociaż pewnie dla niego opowiadanie takich bzdur było drogą przez męki.
– Eleno…
Znów jedynie uśmiechnęła. Oczywiście, że był w stanie upominać ją nawet w sytuacji, w której próbowała mu się zwierzać. Na swój sposób to też wydawało się w porządku.
– Rafa to perfekcjonista. To jakiś wyjątkowy przypadek faceta, który nie tylko zrobi to, co sobie zaplanował, ale przede wszystkim zrobi to dobrze. – Wzruszyła ramionami. – Na pewno go drażniłam, zwłaszcza kiedy się okazało, że nie mam pojęcia, w jaki sposób mu pomóc. To była najbardziej stresująca rzecz, jaką próbowałam zrobić, na dodatek dla kogoś, kto cały czas mnie prowokował.
Urwała, próbując zebrać myśli. Nie chciała wdawać się w szczegóły, zwłaszcza że wciąż jak przez mgłę pamiętała tamten dzień. Na pewno to, że miała ochotę zwymiotować albo – tak dla lepszego efektu – od razu demona dobić. Najlepiej tym cholernym kawałkiem szkła, który cudem zdołała wyszarpnąć z rany – i to tylko dlatego, że Rafa z premedytacją zaczął ją denerwować, chcąc, by zaczęła działać, zamiast załamywać ręce.
Na dłuższą chwilę zapadła wymowna cisza. Elena wyprostowała się, po czym podciągnęła kolana pod brodę. Ciaśniej objęła się ramionami, w tamtej chwili już nawet nie pamiętając o bólu w kostce. Z drugiej strony, może zniknął. Nie byłaby zaskoczona, tym bardziej że już wcześniej zauważyła, że miała tendencje, żeby szybko się regenerować. Nawet jeśli tak nie było, w tamtej chwili zdecydowanie nie miała głowy do tego, by rozwodzić się nad czymś innym, prócz rozmową, którą powinna przeprowadzić już dawno temu.
– To było wtedy, gdy pierwszy raz powiedzieliśmy ci o Isobel i demonach – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać ją z zamyślenia. Tata brzmiał na opanowanego, ale Elena czuła, że tym razem to tylko pozory. – Pamiętam, ale… Znalazłaś Rafaela przed tą rozmową? – upewnił się, więc zdawkowo skinęła głową.
– Tak. – Nawet się nie zawahała. – Chociaż kręcił się przy mnie wcześniej, tyle że wtedy nie miał skrzydeł. Nie żeby śledzenie mnie szło mu jakoś wybitnie dobrze… Wpadłam na niego w lesie, kiedy graliśmy w baseball i na urodzinach koleżanki. – Parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. – Wtedy mógł za mną chodzić, ale jak go poprosiłam, by poszedł ze mną na ten nieszczęsny bal w liceum, to oczywiście mnie wyśmiał. Udawanie człowieka jest naprawdę takie trudne?
Poczuła, że zaczyna pleść od rzeczy, ale nie mogła się powstrzymać. Co więcej, przecież doskonale wiedziała, jak to wyglądało z perspektywy Rafy. Zwłaszcza teraz rozumiała to o wiele lepiej niż wcześniej, sama czując się dziwnie, gdy pozwalała skrzydłom zniknąć. Co prawda wciąż z uporem to robiła, nie chcąc wprawiać wszystkich wokół w zakłopotanie, ale to nie zmieniało faktu, że rozumiała – i tego, i przyjemności, którą można było czerpać z latania.
Z drugiej strony… Co teraz tak naprawdę oznaczała normalność, zwłaszcza dla niej?
– Rafael chodził za tobą wcześniej – odezwał się ponownie Carlisle. Tym razem spojrzała na niego w roztargnieniu, przez krótką chwilę zaskoczona tym, że wciąż na nią patrzył. Czuła się tak, jakby przez cały ten czas zwracała się przede wszystkim do siebie. – To była nasza wina, że nie miałaś o niczym pojęcia. Ale później… Nie zorientowałaś się, kiedy wróciłaś do domu?
Wysiliła się na blady uśmiech. Coś w jego tonie dało jej do zrozumienia, że dobrze wiedział, jaka była odpowiedź. I rozumiał ją w równie niewielkim stopniu, co i Rafael.
– Och, zorientowałam się. Zwłaszcza gdy powiedzieliście mi, że Rafa podobno chciał zabić mamę. – Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Te słowa wciąż brzmiały jak marny żart, choć Elena doskonale wiedziała, że serafin byłby do tego zdolny. Gdyby to taki rozkaz wtedy dostał, nie zawahałby się. – On też uważa, że zwariowałam, ale zamiast powiedzieć wam wtedy, że go znalazłam, jak ostatnia kretynka popędziłam do niego z awanturą. Nie żeby jakoś specjalnie przejął się, kiedy dałam mu w twarz, ale…
Kolejny raz poczuła na sobie co najmniej zszokowane spojrzenie znajomych złocistych tęczówek. Jakby tego było mało, przez ułamek sekundy naprawdę była gotowa przysiąc, że nie tylko dała tacie do myślenia, ale też powiedziała coś, co na swój sposób dawało mu satysfakcję. To była dziwna myśl – to, że akurat on mógłby być zadowolony z tego, że uderzyła Rafaela – ale z drugiej strony…
– Dalej mi nie powiedziałaś, co zrobiłaś. Wiedziałem, że demony można zranić, ale to nie jest takie proste. Skoro potrzebował twojej pomocy…
Dlaczego to zabrzmiało tak, jakbyś wątpił, że byłam w stanie mu jej udzielić?, pomyślała z przekąsem, bliska tego, żeby wywrócić oczami. To zdecydowanie nie był temat, który chciała roztrząsać – i to zwłaszcza w rozmowie z kimś, kto pewnie na widok tego, w jaki sposób to wszystko przeprowadziła, załamałby ręce. Jakoś nie wątpiła, że zabawa igłą w środku lasu, bez środków przeciwbólowych czy antyseptyków, brzmiało jakkolwiek sensownie, zwłaszcza dla kogoś, kto od wieków zagłębiał się w medycynie.
– Oficjalnie wcale nie – przyznała z opóźnieniem. – Cały czas udawał, że ma się świetnie, a z mojej pomocy korzysta tylko dlatego, że byłam obok.
– Ale mu pomogłaś – zauważył przytomnie.
Elena wzniosła oczy ku górze.
– Nie nazwałabym tego w ten sposób – przyznała, uśmiechając się gorzko. – Dał sobie ze mną radę tylko dlatego, że jest nieśmiertelny.
– I stąd wiesz, że morfina by nie zadziałała. – Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Przez moment wyczuła w jego tonie fascynację, ale – na całe szczęście – nie próbował drążyć tematu. – Skądkolwiek miałabyś ją wziąć. Nie przypominam sobie, byś tamtego dnia była w moim gabinecie.
– Jasne, że nie – obruszyła się. – Byłam cała w krwi demona. Zresztą gdybym wróciła do domu, zanim cokolwiek dla niego zrobiłam… – Zacisnęła usta. Nie chciała myśleć o tym, jak wiele mogło się popsuć tamtego dnia. Gdyby trwała w przekonaniu, że Rafael pragnął zabić jej matkę, a do tego nie dała mu okazji się wypowiedzieć, jak nic ściągnęłaby na niego śmierć. Podejrzewała zresztą, że wtedy wolałby to od ludzkich emocji, ale ta kwestia już nie miała żadnego znaczenia. – Szczerze mówiąc, zbajerowałam Elliotta. Chyba do tej pory wierzy, że potajemnie ćwiczę, bo wybieram się na medycynę.
Poczuła się dziwnie, gdy tak po prostu wypowiedziała imię chłopaka. Elliott, Brian… To wszystko wydawał się odległe, zwłaszcza teraz, gdy przed samą sobą przyznała, że nie zamierzała wracać ze szkoły. Co więcej uprzytomniła sobie, że żaden z nich nie próbował jej dręczyć, odkąd wróciła do żywych. Pomijając niechciane spotkanie z tym drugim na balu, jej dotychczasowy adoratorzy odeszli w zapomnienie.
Poza Aldero, uprzytomniła sobie i coś jak na zawołanie ścisnęło ją w gardle. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, nagle jeszcze bardziej podenerwowana. Zbyt mocno przejmowała się tym, że stała się kimś zupełnie innym, by wciąż rozpaczać z powodu daru, który zidentyfikował u niej Eleazar, ale myśląc o tym w tamtej chwili, uprzytomniła sobie coś istotnego. Skoro wszyscy tak po prostu dali sobie spokój – zwłaszcza Brian, który przez jakiś czas zachowywał się niemalże jak maniak, zapychając jej skrzynkę kolejnymi wiadomościami – możne to oznaczało, że czar przestał działać. Po prostu zniknął w chwili, w której umarła. Przynajmniej z perspektywy Eleny to wydawało się sensowne, zwłaszcza że później nie miała już okazji, by kogokolwiek owinąć sobie wokół palca – ani mniej, ani bardziej świadomie.
Ale to oznaczało jedno: a więc to, że Rafael nie był kimś, kogo zmanipulowała, by ją pokochał.
I Aldero również.
Bezwiednie przycisnęła dłoń do ust, mimowolnie wciąż myśląc o kuzynie. Jasna cholera, jęknęła w duchu, przez chwilę mając ochotę uderzyć głową w coś twardego. Co prawda wątpiła, by jakkolwiek pomogło przy mętliku w głowie, ale i tak chciała się czymś zająć. Problem polegał na tym, że niezależnie od tego, co by zrobiła, wnioski wciąż pozostawały takie same.
– Elena? Elena!
Wzdrygnęła się, zwłaszcza gdy chłodne dłonie wylądowały na jej policzkach. Zamrugała nieco nieprzytomnie, w roztargnieniu spoglądając na pochylonego nad nią ojca. Uprzytomniła sobie, że od dłuższej chwili musiał próbować zwrócić na siebie jej uwagę, ale nie była w stanie na jego słowa zareagować. Pośpiesznie wyprostowała się, próbując jakkolwiek nad sobą zapanować, ale to okazało się trudniejsze niż zamierzała.
– Przepraszam – zreflektowała się, choć nie sądziła, by to cokolwiek pomogło. Zaniepokojone spojrzenie Carlisle’a jasno dało jej do zrozumienia, że o wiele pewniej poczułby się, gdyby wprost powiedziała mu o tym, co znów ją dręczyło. – Zamyśliłam się. I jestem… zmęczona – dodała po chwili zastanowienia. – To wcale nie jest takie proste.
– Domyślam się – stwierdził, przypatrując jej się w zamyśleniu. – Moja zdolna córeczka…
Spodziewała się wielu rzeczy, ale zdecydowanie nie tego. Na moment zamarła, kiedy znów znalazła się w jego ramionach, próbując zrozumieć, skąd nagle wzięła się pobrzmiewająca w jego tonie duma. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Jakoś wątpiła, by Carlisle w magiczny sposób przekonał się do Rafaela, niezależnie od tego, co próbowała mu powiedzieć, ale sposób, w jaki ją trzymał, był… zadziwiająco miły. Zdążyła zapomnieć jakie to przyjemne, nawet mimo różnicy temperatur. Już jako dziecko zdążyła przywyknąć do chłodu, nie zmieniało to jednak faktu, że w którymś momencie zaczęła odsuwać się od rodziny, w gruncie rzeczy licząc się przede wszystkim ze zdaniem Rosalie. To też w którymś momencie straciło na znaczeniu, choć w przypadku siostry Elena przynajmniej była w stanie wskazać powód, dla którego ich relacje się rozluźniły.
Z rodzicami było inaczej. Jasne, że ich kochała, ale przy tym byli od siebie tak różni, że sama nie miała pewności, jakim cudem jeszcze nie doprowadziła ich do szału. Przez cały ten czas była w stanie wierzyć, że to w porządku – w końcu wiedzieli jaka była – ale ostatnie wydarzenia zmieniały wszystko. To, ze musiałaby ich okłamywać, zdecydowanie takie nie było. Fakt, że umarła na oczach wszystkich, na których jej zależało, tym bardziej.
Zamknęła oczy, próbując się uspokoić. Wiedziała, że żadne z nich nie miało do niej pretensji, ale to jedynie wszystko bardziej komplikowało. Znów poczuła się jak egoistka, choć jakaś jej cząstka stanowczo przed tym protestowała – zwłaszcza że jej pojawienie się na balu warunkował dość istotny, zdecydowanie niezwiązany z osobistymi pragnieniami powód.
Nad życie, pomyślała mimochodem. Te słowa po prostu wróciły, prześladując ją tak jak i wtedy, gdy pędziła za Mirą korytarzami siedziby Volturi, zdolna modlić się co najwyżej o to, żeby zdążyć na czas. Nad życie…
Coraz wyraźniej czuła, że te słowa dotyczyły nie tylko Rafaela.
Czuła, że powinna coś powiedzieć, ale mętlik w głowie skutecznie jej to utrudniał. Nie była w stanie znaleźć odpowiednich słów, zresztą nie miała wrażenia, by Carlisle oczekiwał od niej jeszcze jakichkolwiek wyjaśnień, przynajmniej na razie. Znała go na tyle dobrze, by podejrzewać, że gdyby tylko pojawiła się odpowiednia okazja, bez wahania zacząłby ją wypytywać – choćby o to, co wiązało się z demonami jako takimi – ale w tamtej chwili zdecydowanie nie zamierzał tego robić. Poniekąd było jej to na rękę, zwłaszcza że w jakimś stopniu obawiała się reakcji Rafaela. Jego sposób postrzegania rodziny pozostawiał wiele do życzenia, zresztą tak jak i ta cholerna, przysłaniająca wszystko inne duma. I jak to jeszcze była w stanie zignorować, zbywając demona wywróceniem oczu, tak nie miała pewności, czy wspominanie komukolwiek o słabej stronie tych istot, było dobrym pomysłem.
Słodka bogini, tak naprawdę wciąż nie mogła powiedzieć im wszystkiego. Chociażby o Przedsionku, choć nagle nabrała na to ochoty. Jakkolwiek by jednak nie było, Elena czuła, że powinna milczeć, zwłaszcza gdy zaczęła rozpamiętywać rozmowę Rafaela i Andreasa. Zdradzili jej sekret, który od wieków trzymali w tajemnicy nad Isobel, więc tym bardziej nie zamierzała ryzykować, że ktoś jej bliski ucierpi tylko dlatego, że nie potrafiła trzymać języka za zębami.
Poczuła się senna, ale to uczucie też było przyjemne. Przez moment pomyślała nawet, że mogłaby zasnąć, zwłaszcza że Carlisle niespecjalnie śpieszył się do tego, żeby ją puścić, ale wtedy – gdzieś jakby z oddali – doszedł ją dźwięk otwieranych powoli drzwi.
– Mogę? – zapytała niepewnie Esme. Elena jeszcze przed otwarciem oczu wyczuła, że mama się uśmiechała.
– Rozmawialiśmy trochę – wyjaśnił lakonicznie Carlisle, odsuwając się nieznacznie. Mimo wszystko nie puścił jej, raz po raz przeczesując jasne włosy córki palcami. – Elena miała… mały wypadek, ale już sobie poradziliśmy – zapewnił pośpiesznie.
Przez twarz Esme przemknął cień, ale coś w wyjaśnieniach męża musiało uspokoić ją na tyle, by nie próbowała wnikać w szczegóły. Bez pośpiechu podeszła bliżej, ostatecznie decydując się usiąść na skraju biurka. Jedynie pociemniałe tęczówki zdradzały, że wciąż była zaniepokojona.
– Beatrycze i Lawrence też zostają. Nie zadeklarowali się, kiedy tu jechaliśmy, więc pomyślałam, że powinniście wiedzieć – wyjaśniła, wysilając się na uśmiech. – Alice i Rosalie obiecały porozmawiać z resztą. Nie chciałam ich puścić, ale skoro ostatecznie pojechały razem… Cammy obiecał im towarzyszyć.
Telepata. Tak jak kazał Rafa, uprzytomniła sobie. Przez moment poczuła się pewniej, choć to uczucie zniknęło równie nagle, co się pojawiło. Gdyby sytuacja była inna, może nawet byłaby zadowolona, ale przy obecnych wydarzeniach to wyglądało raczej tak, jakby wszyscy byli zdesperowani – i to na tyle, by godzić się wykonywać polecenia niekoniecznie chcianego w tym domu demona.
– A Aldero? – zapytała jakby od niechcenia. Jej głos zabrzmiał dziwnie piskliwie, więc pośpiesznie przełknęła, próbując doprowadzić się do porządku. – No i Liz…
– Liz jest na dole. Kiedy do was szłam, rozmawiała z Damienem przez telefon – wyjaśniła Esme. Zaraz po tym zawahała się, wyraźnie zaniepokojona. – Aldero nie widziałam. Wyszedł, gdy tylko skończyliśmy rozmawiać i… – Potrząsnęła głową. – Ale to telepata, prawda? Rafael kazał nam zwracać na to uwagę, więc… Chociaż i tak wolałabym, żeby żadne z was teraz nie ruszało się w pojedynkę.
– Tak… Tak, to telepata.
Wcale nie czuła się tą myślą uspokojona. Wręcz przeciwnie – w jednej chwili zapragnęła coś rozwalić, nagle jeszcze bardziej sfrustrowana. Jeśli kuzyn chciał wpędzić ją w poczucie winy, szło mu świetnie. W tamtej chwili odchodziła od zmysłów, obwiniając się o coś, na co nie mimo wszystko nie miała wpływu. Al mógł być na nią zły o ten pogrzeb, ale przecież dobrze wiedziała, że chodziło o coś więcej. Rozumiała to aż za dobrze, tyle że nie miała żadnego wpływu na to, czego od niej oczekiwał.
– Kochanie? – zmartwiła się mama.
Elena jedynie potrząsnęła głową. Nie ufała sobie na tyle, by próbować się odezwać, przynajmniej w tamtej chwili. Wątpliwości momentalnie wróciły, skutecznie wypierając dotychczasowe poczucie bezpieczeństwa, które zdążyła poczuć przy ojcu. Wciąż czuła się skołowana, ale to obawy o ewentualne głupie pomysły Aldero wysunęły się na pierwszy plan.
– Jak mówiłem, Elena jest zmęczona. Nic jej nie będzie – stwierdził Carlisle. Raz jeszcze przeczesał włosy dziewczyny palcami, zdecydowanym ruchem odgarniając jej na bok. – Przyniosę ci trochę krwi, dobrze? Pomoże ci dojść do siebie.
Odprowadziła go wzrokiem, co najmniej zaskoczona tym, że tak po prostu zasugerował jej akurat ludzką krew. Nie sądziła, by poza woreczkami z tą posoką, gdzieś w lodówce gromadzona była zwierzęta. Jakkolwiek by jednak nie było, to już nie miało znaczenia – zwłaszcza że Elena szczerze wątpiła, by zawartość woreczka pomogła jej w choć niewielkim stopniu poczuć się lepiej.
Jak na zawołanie poczuła nieprzyjemny ucisk w żołądku. Och, tak, było coś jeszcze, co najpewniej powinna im powiedzieć – nie tylko tacie, ale również mamie. Co prawda nie odrzucało ją od krwi, ale Elena aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że prawdziwe znaczenie miał dla niej wyłącznie konkretny rodzaj. Niech cię szlag, Rafa, zaklęła w duchu, nerwowo zaciskając usta. Poczuła pieczenie w gardle, gdy tylko przypomniała sobie, w jaki sposób czuła się, gdy demon ją karmił.
Jakby tego było mało, minęło dość czasu od chwili, w której ostatni raz piła jakąkolwiek krew. To nie wróżyło dobrze, ale jeszcze gorsza okazała się perspektywa przyznania przed samą sobą (i kimkolwiek innym), że najwyraźniej znów uzależniła się od męża.
Jeszcze gorsza w tym wszystkim była świadomość, że miała alternatywę. Zawsze mogła kolejny raz zwrócić się do Aldero, ale…
Och, była beznadziejna. Proszenie kuzyna o cokolwiek nie wchodziło w grę, bynajmniej nie dlatego, że pewnie miał roześmiać jej się w twarz i odmówić.
– Jesteś bardzo blada – stwierdziła łagodnym tonem Esme, decydując się przerwać przeciągającą się ciszę. Z drugiej strony, może mówiła coś już wcześniej, ale wtedy Elena nawet nie próbowała słuchać. – Co się stało? Carlisle mówił o wypadku…
– Spadłam z krzesła. – Wysiliła się na blady uśmiech. Przynajmniej w tej kwestii nie musiała kłamać, a tym bardziej zastanawiać się nad odpowiedzią. – Powiedzmy, że tak bardzo stęskniłam się za Joce, że aż próbuję się z nią utożsamić – dodała, bezskutecznie próbując rozluźnić atmosferę. Wciąż było jej niedobrze.
– Nic ci nie jest? – zapytała dla pewności mama, przesuwając się bliżej. – Słyszałam, że rozmawiacie, ale nie chciałam wam przeszkadzać. Nie pamiętam, kiedy ostatnim razem spędziłaś tyle czasu z którymś z nas.
Oczy Eleny rozszerzyły się nieznacznie. Wiedziała o tym, ale mimo wszystko poczuła się źle, gdy Esme ujęła sprawę w tak bezpośredni sposób.
– Przepraszam! – zreflektowała się pośpiesznie. – Wszystko tak się skomplikowało, ale… – Potrząsnęła głową. – Jestem tutaj – powiedziała cicho, uczepiając się tych słów niemalże jak jakiegoś błogosławieństwa.
Coś w oczach Esme pojaśniało. Uśmiechnęła się w troskliwy, najzupełniej szczery sposób.
– Poradzimy sobie. Najważniejsze, żebyś była bezpieczna – dodała tonem, który jednoznacznie dał Elenie do zrozumienia, że była gotowa dosłownie na wszystko, byleby zapewnić córce bezpieczeństwo.
– Dziękuję za to, co powiedziałaś… Do Rafaela – wyrzuciła z siebie na wydechu, nie mogąc się powstrzymać.
– Oddał mi cię – oznajmiła wampirzyca takim tonem, jakby to wszystko tłumaczyło. – Nieważne, co zrobił później. Nie zapomnę ani tego, ani nie zignoruję, że próbuje cię uchronić. Reszta tak naprawdę należy od ciebie, nawet jeśli mam swoje wątpliwości.
Mniej więcej wtedy Elena poczuła, że ma ochotę ją uściskać. Wyprostowała się, przez moment niepewna, co zrobić z rękami, zwłaszcza gdy uprzytomniła sobie, że w dłoni wciąż ściskała łańcuszek, który zabrała Ravenowi.
Czuła, że mama wciąż uważnie ją obserwowała, gdy – w gruncie rzeczy pod wpływem impulsu – wyjęła z kieszeni również klucz od Andresa, by ostrożnie nałożyć go na biżuterię.
– Co to?
– Prezent ślubny – odparła lakonicznie Elena. – Zapniesz mi? Nie chcę go zgubić.
Esme nawet się nie zawahała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa