Renesmee
Cassandra nie czekała na
przyzwolenie na wejście do pokoju. Odczekała zaledwie ułamek sekundy, w następnej
chwili w pośpiechu wślizgując się do środka. W pierwszym odruchu
zawahała się, ale zauważyłam, że prawie natychmiast jej ulżyło, kiedy zauważyła
Laylę.
–
Potrzebujesz czegoś? – zapytała pośpiesznie moja szwagierka, nie zamierzając czekać,
aż Rufus zdecyduje się wtrącić.
– Możliwe.
Powiedziałaś, że mogę przyjść – powiedziała po chwili zastanowienia dziewczyna.
Miałam wrażenie, że myślała nad każdym kolejnym słowem.
Layla
skinęła głową. Uśmiechnęła się zachęcająco, dla lepszego efektu podchodząc
bliżej. Z uwagą wpatrywała się w Cassie, ale nie próbowała jej
poganiać, co dziewczynie jak nic musiało być na rękę.
To był jeden
z powodów, dla którego sądziłam, że Ryan i Cassandra nie mogli trafić
lepiej. Kto jak kto, ale Lay aż za dobrze wiedziała, jak radzić sobie z wystraszonymi
dzieciakami, które nie miały pojęcia, co się z nimi działo. Nie bez powodu
połowa nowych wampirów Mieście Nocy bez wahania skoczyłaby za tą wampirzycą w ogień
– i to dosłownie.
–
Słyszałam, że jest tutaj Renesmee.
Zesztywniałam,
kiedy Cassie wypowiedziała moje imię. Otworzyłam usta, ale prawie natychmiast
je zamknęłam, przypominając sobie, że dziewczyna i tak nie była w stanie
ani mnie usłyszeć, ani zobaczyć.
– Ehm…
Można tak powiedzieć – przyznała z wahaniem Layla. Obejrzała się przez
ramię, jakby w nadziei, że jednak uda jej się mnie dostrzec, ale jej
spojrzenie jedynie bez większego zainteresowania przesunęło się po miejscu, w którym
się znajdowałam. Starałam się o tym nie myśleć, ale coś w tym stanie
rzeczy wzbudzało we mnie coraz silniejszą frustrację. – Tłumaczyłam wam, jak to
wygląda. Porozumienie z Nessie jest… dość trudne.
– Rozumiem.
– Cassandra skrzyżowała ramiona na piersiach. Lekko zmrużyła oczy, z powątpiewaniem
spoglądając w kierunku, który wskazała jej Layla. – Naprawdę to rozumiem,
ale…
– Co się
stało? – zapytała pośpiesznie wampirzyca. – Czy ty znowu…? – zaczęła i urwała,
bo Cassie machinalnie przycisnęła dłoń do brzucha.
Dosłownie
wyjęła mi to pytanie z ust. W jednej chwili zapragnęłam coś zrobić, chociaż
tak naprawdę miałam związane ręce. Nie byłam w stanie niczego zdziałać,
chociaż – do cholery – przecież coś tej dziewczynie obiecałam. Jasne, nie moją
winą było to, że nie miałam żadnego wpływu na to, co działo się z nią i Ryanem,
ale i tak…
– To nie ma
znaczenia. Nie, nie jest mi niedobrze. – Uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
wyraźnie zażenowana. – To coś bardziej… przyziemnego? Moja matka zaczyna się
niecierpliwić.
Po jej słowach
zapadła wymowna cisza. Zamrugałam, przez moment niepewna, o czym
dziewczyna tak naprawdę mówiła. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby połączyć
fakty i uprzytomnić sobie coś aż nazbyt oczywistego.
Słodka
bogini, Cassandra miała swoje życie. Aż za dobrze pamiętałam wizytę w jej
domu, poniekąd dlatego, że nie łatwo było zapomnieć miotająca się na wszystkie
strony śmiertelniczkę, która co chwilę wymiotowała krwią. Pamiętałam również
kobietę, która wpuściła mnie i Rufusa, a która bez wątpienia martwiła
się o córkę. Zresztą dziwne, gdyby stało się inaczej. Sama wielokrotnie
odchodziłam od zmysłów, kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo moich dzieci,
więc tym bardziej nieobecność Cassandry – i to na dodatek po tym, jak
kilka dni wcześniej jak gdyby nigdy nic wyszła z dwójką nieznajomych – nie
mogła pozostać bez echa.
– Och… –
wyrwało się Layli.
To nie była
żadna odpowiedź, na dodatek wyraźnie zirytowała wciąż spiętą dziewczynę. Przez
jej twarz przemknął cień, ale przynajmniej nie powiedziała niczego złośliwego;
zdążyłam zauważyć, że w najgorszym wypadku byłaby do tego zdolna.
– Może to
nie ma znaczenia – oznajmiła nieco gorzkim tonem. – Macie swoje problemy. Nie
oślepłam i… Cóż, teraz chcąc nie chcąc słyszę więcej niż bym chciała. – Dziewczyna
wywróciła oczami. – Ale zaczynam mieć dość tego, że jesteśmy z Ryanem
traktowani jak intruzi. Jeśli ta cała gadka o pomocy była tylko po to, bo
potrzebowaliście pomocy…
– To nie
tak – jęknęła, potrząsając głową.
Nie
zwróciła na mnie uwagi. Coś ścisnęło mnie w gardle, choć przecież dobrze
wiedziałam, że jej ignorancja brała się najpewniej stąd, że nie mogła mnie
usłyszeć. Z drugiej strony, coś w tonie, z jakim wypowiadała
kolejne słowa, sprawiło, że mimowolnie zwątpiłam, czy gdybym była widzialna, ta
rozmowa przebiegłaby jakkolwiek inaczej. W głowie szukałam jakiegoś sensownego
wyjaśnienia – jakiegokolwiek argumentu, który miałby szansę załagodzić sytuację
– ale nie byłam w stanie niczego wymyślić.
Prawda była
taka, że Cassie trafiła w sedno. Działo się tyle, że zajmowanie hybrydami i sytuacją
na uczelni zeszło gdzieś na dalszy plan. Nie chodziło tylko o mnie, ale chaos,
w którym żyliśmy od jakiegoś czasu. W jednej chwili poczułam się
jeszcze gorzej, mając wrażenie, że wszystkie obietnice, które złożyłam, nie
było niczego warte. Jakkolwiek naturalnym nie wydawałoby się to, by w pierwszej
kolejności martwić się o własną rodzinę, te dzieciaki też nie zasłużyły na
to, co je spotykało. Na brak jakiejkolwiek reakcji z naszej strony tym
bardziej.
– Jest
dokładnie tak, jak już wam powiedzieliśmy. – Głos Rufusa skutecznie wyrwał mnie
z zamyślenia. – Chcecie wracać do siebie? Proszę bardzo, ale…
– Rufus –
obruszyła się Layla.
Cassandra wyprostowała
się niczym struna, nerwowo napinając mięśnie. Było coś wyzywającego w sposobie,
w jaki spojrzała na naukowca.
– Nie no, w porządku
– niech mówi! – wyrzuciła z siebie na wydechu. – W końcu to takie
łatwe stwierdzić, że trochę się pozmieniało i już nie mam czego szukać we
własnym domu! Albo udławię się krwią, albo zagryzę kogoś, kto jest dla mnie
ważny… Czym ja się w ogóle przejmuję?!
Skrzywiłam
się w odpowiedzi na jej słowa. W jednej chwili zwątpiłam w to,
co powinnam zrobić – wykorzystać te resztki materialności, którymi sporadycznie
dysponowałam, by móc zdzielić Rufusa po głowie, czy może usiąść w kącie i płakać.
Bezradnie spojrzałam na Cassandrę, w gruncie rzeczy czując się tak, jakby właśnie
mnie spoliczkowała.
Oczywiście,
że to nie było proste. Jakkolwiek nie wydawałoby się z perspektywy kogoś
takiego jak Rufus, kto przez stulecia widział różne, w tym o wiele
bardziej niepokojące rzeczy, dla człowieka coś takiego nigdy nie było nawet w połowie
tak łatwe. Wręcz przeciwnie, bo choć mogłam tylko zgadywać, jak czuła się z tym
wszystkim ta dziewczyna, na myśl wciąż przychodziło mi tylko jedno określenie:
tragedia.
Miałam
wrażenie, że w tamtej chwili z równym powodzeniem mogłaby umrzeć.
Swoją drogą, kto wie – może takie rozwiązanie byłoby dla niej o wiele łatwiejsze.
– Hej, hej…
W porządku. – Layla przesunęła się w taki sposób, by znaleźć się
między roztrzęsioną dziewczyną a mężem. Tego drugiego dosłownie spiorunowała
wzrokiem, ale prawie natychmiast jej spojrzenie złagodniało, gdy na powrót
skoncentrowała je na Cassie. – Coś wymyślimy. Nie bez powodu powiedziałam, że
możesz do mnie przyjść. Ja…
– Coraz
bardziej wątpię w jakiekolwiek obietnice.
Na moment
zabrakło mi tchu. Te słowa były skierowane przede wszystkim do mnie i doskonale
zdawałam sobie z tego sprawę. Machinalnie dotknęłam piersi, przez ułamek
sekundy czując tam przeszywający ból. Wiedziałam, że to była wyłącznie moja
wyobraźnia, ale słowa Cassandry i tak wystarczyły, żeby mnie dotknąć.
Bezwiednie cofnęłam się – najpierw o krok, a później kolejny,
energicznie potrząsając głową.
To nie tak. Nie tak miało być…
– Co z twoją
mamą? – drążyła dalej Layla, starannie dobierając słowa. Siliła się na łagodny,
uspokajający ton głosu, który wyrobiła sobie, gdy próbowała wpłynąć na Rufusa.
Nie miałam pewności, czy w tym wypadku to miało szansę zadziałać w ten
sam sposób. – Dzwoniłaś do niej? Co…? – zaczęła, raz jeszcze, ale Cassie nie
dała jej okazji, żeby dokończyć.
– Ona do
mnie. – Wypuściła powietrze ze świstem. Ręce nieznacznie jej zadrżały, gdy z wolna
uniosła je, by dotknąć skroni. – Wydzwania od kilku dni, ale nie mam odwagi
odebrać.
– Wyłącz
telefon – wtrącił spiętym tonem Rufus. – Mówię poważnie. Ta kobieta nie
powinna…
– Mam
przestać odbierać i udawać, że nie istnieję?! – jęknęła, znów podnosząc
głos. Miałam wrażenie, że mój szwagier coraz bardziej działał na nią jak
czerwona płachta na byka. – To jest wasze rozwiązanie!? Do jasnej cholery…
Zrobiła
taki ruch, jakby miała ochotę się na kogoś rzucić. Zauważyłam, że jej oczy
zabłysły, ale nie byłam w stanie stwierdzić czy to łzy, czy może czerwone
błyski, będące swego rodzaju dowodem tego, czyje geny w sobie miała.
Poruszyłam się niespokojnie, przez moment mając ochotę zażądać, by wszyscy się
pozamykali i przestali na siebie warczeć, ale nie byłam w stanie
wykrztusić z siebie chociażby słowa. Byłam w stanie co najwyżej tkwić
w miejscu i bezradnie wodzić wzrokiem dookoła, w napięciu
czekając na rozwój wypadków.
Coś
zmieniło się nagle, chociaż nie od razu to pojęłam. Miałam wrażenie, że kontury
tego, co widziałam, zaczęły się rozmywać – najpierw ledwo zauważalnie, ale z czasem
coraz bardziej i bardziej. Kryształ w mojej dłoni zapulsował ciepłem,
reagując na bijącą od Cassandry energię. Do tej pory nie zastanawiałam się, co
tak naprawdę potrafiły hybrydy, choć teoretycznie od samego początku byłam
świadoma, że nic dobrego. Jakby nie patrzeć, Ryan zaatakował Rufusa i Claire.
Ktoś, kogo ciało zareagowało z wampirzą albo demoniczną krwią, nie mógł być
normalnym człowiekiem.
Poruszyłam
się niespokojnie, nagle jeszcze bardziej bezradna. Chciałam coś zrobić, ale nie
byłam w stanie i ta świadomość doprowadzała mnie do szału.
Zauważyłam, że Rufus bez słowa chwycił Laylę za ramię, odciągając na bezpieczną
odległość. Byłam gotowa przysiąc, że powstrzymywał się od reakcji tylko
dlatego, że mieli do czynienia z nadpobudliwa, nie myślącą jasno dziewczyną.
Jak go znałam, gdyby chodziło o kogoś, kto faktycznie próbowałby ich
skrzywdzić, zareagowałby szybciej, niż ja zdążyłabym mrugnąć, ale w tamtej
chwili to wydało mi się najmniej istotne.
Zauważyłam
za to, że coś zmieniło się w wyglądzie Cassandry. Już w obecności
Eleny i Rafaela zorientowałam się, że w swoim dziwnym stanie
dostrzegałam więcej niż do tej pory. Dzięki temu wyraźnie zauważyłam dziwną,
niepokojąco pulsującą czarną mgłę, która pojawiła się wokół dziewczyny. W pierwszej
chwili pomyślałam, że wszystko było co najwyżej wytworem mojej wyobraźni, ale szybko
nabrałam pewności, że to nie tak. Ta dziwna poświata tam była – przywierała do
niej, wijąc się i będąc niczym osobny organizm, który z jakiegoś
powodu zdecydował się towarzyszyć właśnie Cassie.
Coś w tym
widoku sprawiło, że zrobiło mi się niedobrze. Momentalnie zapragnęłam się
wycofać, ale nie byłam w stanie ruszyć się choćby o milimetr. W zamian
mogłam co najwyżej tkwić w miejscu, bezmyślnie spoglądając przed siebie.
Próbowałam zadecydować, co zrobić, ale w głowie miałam pustkę. Wiedziałam
jedynie, że działo się coś niedobrego, a to…
– Mam dość –
jęknęła Cassandra. Chwyciła się za głowę, wplatając palce we włosy i nerwowo
szarpiąc za ciemne kosmyki. – Niech to się skończy…
Ciężko
osunęła się na kolana, po czym ukryła twarz w dłoniach. W tamtej
chwili wszystko ustało równie nagle, co wcześniej się zaczęło. Czerń ustąpiła, nie
pozostawiając po sobie nawet śladu. Jedynie wciąż nagrzany kryształ w mojej
dłoni uprzytomnił mi, że cokolwiek w ogóle było na rzeczy. Wciąż nie
miałam pewności, co właśnie się wydarzyło albo mogło stać, ale szczerze
wątpiłam, czy chciałam poznać odpowiedź na to pytanie.
Niespokojnie
spojrzałam na roztrzęsioną Cassandrę. Oddychała szybko i płytko,
spazmatycznie chwytając powietrze. Byłam pewna, że płakała, chociaż przez to,
ze zasłaniała twarz, nie byłam w stanie zauważyć łez. Uświadomiłam sobie
za to, że mnie również zaszkliły się oczy, gdy uprzytomniłam sobie, że sytuacja
miała się gorzej niż do tej pory sądziłam. Świadomość, że mogłabym zawieść, na
dodatek w tak ważnej sprawie, po prostu bolała.
Cisza miała
w sobie coś przytłaczającego. Czułam się trochę tak, jakby czas w jednej
chwili się zatrzymał. Każda sekunda wydawała się ciągnąć cała wieczność, coraz
bardziej doprowadzając mnie do szału.
– Cassie…
Wzdrygnęłam
się, słysząc niepewny, nieco przytłumiony głos Layli. Zamrugałam, po czym
spojrzałam na wampirzycę, zaskoczona jej obecnością. Zdążyłam zapomnieć, że w ogóle
była gdzieś obok, zresztą tak jak i wciąż milczący Rufus. Całą uwagę
skupiałam na Cassandrze, oczekując kolejnego wybuchu gniewu. W gruncie
rzeczy byłam skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego, łącznie z tym,
że dziewczyna jednak mogłaby rzucić się komuś do gardła.
Mimowolnie przesunęłam
się bliżej, naiwnie wierząc, że w razie potrzeby byłabym w stanie
zareagować. Tak naprawdę byłam skłonna osłonić Laylę, choć dobrze wiedziałam,
że moja ochrona na nic by się jej nie przydała.
Wampirzyca z wolna
podeszła bliżej, ostrożnie wyciągając przed siebie rękę. Przez krótką chwilę
miałam wrażenie, że Cassie jednak uspokoiła się na tyle, by przyjąć pomoc, ale
nadzieja ta zniknęła w momencie, w którym klęcząca gwałtownie
poderwała głowę.
– Zostaw! –
syknęła, zdecydowanym ruchem odtrącając wyciągniętą ku niej dłoń. Layla natychmiast
się wycofała, blada i zaniepokojona. – Dajcie wy mi wszyscy święty spokój!
Żadne z nas
nie próbowało powstrzymywać Cassandry, kiedy ta poderwała się na równe nogi.
Gwałtownie otworzyła drzwi do pokoju, w progu omal nie wpadając na
ściągniętego zamieszaniem Edwarda. Tata usunął się na bok, by móc przepuścić
zapłakaną dziewczynę. Uniósł brwi, odprowadzając Cassandrę wzrokiem i dopiero
po chwili decydując się przenieść wzrok na Laylę i Rufusa.
– Co się znowu
stało? – zapytał z wahaniem. Po jego tonie poznałam, że był przede
wszystkim zmęczony.
– Dobre
pytanie. – Rufus wzruszył ramionami. – Zostawcie ją. Teraz i tak nikt do
niej nie dotrze.
Obawiałam
się, że i tak nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko spróbować się
dostosować.
Cassandra
Nie zarejestrowała momentu, w którym
wypadła przed dom. Po prostu biegła przed siebie, gotowa przysiąc, że prędzej
całkiem postrada zmysły, niż wytrzyma w budynku choćby ułamek sekundy
dłużej. Wciąż trzęsła się cała od nadmiaru emocji, nie rozluźniając nawet wtedy,
gdy uderzyło w nią lodowate powietrze.
Zadziałało
dopiero światło dnia, które na dłuższą chwilę wytrąciło ją z równowagi. Cassandra
zastygła w bezruchu, z trudem łapiąc oddech. Zmrużyła oczy, nie
pierwszy raz mając wrażenie, że wszystko było zdecydowanie zbyt jasne i wyraziste.
Zaklęła w duchu, przez krótką chwilę marząc już tylko o tym, by
jakimś cudem całe to szaleństwo zakończyć. Pragnęła zapaść się w cudowną,
pozbawioną tych wszystkich przesadnie wyrazistych bodźców pustkę. Marzyła o kojącej
ciemności, która pozwoliłaby jej odzyskać równowagę, choćby tylko na moment i…
Marzyła o śmierci.
Krzyknęła.
Głośno i z pełnią dającej jej się we znaki frustracji. Nawet własny
wrzask wydał jej się niewłaściwy – zbyt głośny, przenikliwy i bolesny. Z jękiem
znów chwyciła się za głowę, chwiejąc na nogach i jedynie cudem nie lądując
w zalegającym dookoła śniegu.
Dźwięk
raniły jej uszy. Patrzenie na wszechobecną biel sprawiało, że czułą się tak,
jakby w każdej chwili mogło wypalić jej oczy. Zamrugała kilkukrotnie,
próbując doprowadzić się do porządku, ale nie była w stanie. Już od
jakiegoś czasu balansowała gdzieś na granicy szaleństwa, ale teraz czuła się
wyłącznie tak, jakby spadała. W którymś momencie straciła równowagę i runęła
w dół, ale za żadne skarby nie potrafiła określić kiedy i dlaczego. Wiedziała
za to, że spadała – coraz niżej i niżej, bez szansy na to, by się
zatrzymać albo czegoś chwycić.
Jakaś jej
cząstka żałowała każdego słowa, które wypowiedziała. Czuła, że nie powinna, ale
nie wyobrażała sobie, że miałaby je cofnąć. Już od dłuższego czasu wszystko
było nie tak. Nie miała pojęcia, czego liczyła, kiedy zdecydowała się zaufać
Renesmee i towarzyszącemu jej, cholernie irytującemu facetowi, ale teraz miała
wrażenie, że pozwoliła zrobić z siebie kompletną idiotkę. Jak inaczej
miała określić to, czego doświadczała, wciąż czekając na wybawienie, które nie
nadchodziło?
Już niczego
nie była pewna. Wszystko wymykało jej się spod kontroli, łącznie z własnym
życiem, o ile wciąż je miała. Możliwe, że powinna po prostu pogodzić się z tym,
co mówił jej wampir – odrzucić wszystko to, co kiedyś uważała za swoje, a co
najwyraźniej bezpowrotnie straciła. To tak, jakby Cassandra, którą kiedyś była,
umarła. Pozostawała zaledwie cieniem samej siebie, porzucona na wszystkie
możliwe sposoby.
To już nie
było jej życie.
Nie było
jej…
– Nie, nie,
nie – wyszeptała rozgorączkowanym tonem. Paliło ją w piersi, zupełnie
jakby ktoś przeszył jej klatkę piersiową rozżarzonym do białości prętem. – Nie…
Zgięła się
wpół, przyciskając obie dłonie do ust. W jednej chwili zrobiło jej się
niedobrze, a w ustach jak na zawołanie poczuła smak własnej krwi.
Gardło zapiekło ją nieprzyjemnie, jednak nie w ten sam sposób, który
mogłaby określić głodem. To był jeden z tych momentów, kiedy pragnęła zamknąć
się w łazience, by nikt nie widział jak wymiotowała; już i tak czuła
się wystarczająco godna pożałowania, by dodatkowe oznaki współczucia nie były
jej potrzebne.
Przestała
brać tamte tabletki, które tak zainteresowały towarzysza Renesmee, kiedy do niej
przyszli. Nie miała pojęcia, co w nich było – krew wampira czy cholera wie
co jeszcze – ale nagle zwątpiła w to, czy postąpiła słusznie, decydując
się zrezygnować z leku. Może jednak było w nim coś, co pomagało.
Nawet jeśli wciąż czuła się fatalnie, nie przypominała sobie, żeby wcześniej
było aż tak źle.
Miała
mętlik w głowie.
Przełknęła z trudem,
robiąc wszystko, byleby nie zwymiotować. Zakrztusiła się, ale zdołała
powstrzymać mdłości, chociaż jej żołądek wciąż się buntował. Mimo wszystko
splunęła, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego posmaku w ustach. Na białym
śniegu pojawiło się kilka ciemniejszych plam – śladów jej własnej krwi, chociaż
za wszelką cenę próbowała trzymać tę myśl jak najdalej od siebie.
Zamknęła
oczy, zamierając w bezruchu i próbując się uspokoić. Skoncentrowała
się na oddychaniu, ale niewiele pomogło, zwłaszcza że wciąż z trudem
chwytała powietrze. Ucisk w gardle przybrał na sile, ale uznała, że to lepsze
od mdłości. Rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna ich powstrzymywać, ale
duma wzięła górę.
– To wciąż
ja – wyszeptała tak cicho, że nawet mimo wyostrzonych zmysłów nie była w stanie
samej siebie zrozumieć. Te słowa zresztą zabrzmiały dziwnie nieprawdziwie, jak
wierutne kłamstwo, w które nieudolnie próbowała uwierzyć. – Jestem sobą.
Jestem…
Głos
nieznacznie jej zadrżał, więc zamilkła, w zamian zaczynając powtarzać tych
kilka słów w myślach. Jestem sobą.
Jestem sobą… Prawie jak mantra, która jednak wcale nie sprawiała, że Cassandra
czuła się jakkolwiek lepiej. Mimo wszystko nie przestała, nagle zdeterminowana,
by choćby siłą przekonać samą siebie do prawdziwości tych słów.
Gdyby zwątpiła,
zatraciłaby się całkowicie. Musiałaby przyjąć do wiadomości, że faktycznie
jedynym, co jej pozostało, było uznanie, że dawne życie odeszło w zapomnienie.
Wtedy stałaby się czymś, czym szczerze zaczynała się brzydzić, nawet jeśli paradoksalnie
nie potrafiła tego nazwać. Wampirem? Nawet tym nie była, a przynajmniej
tyle zdążyła zrozumieć z tych wszystkich niespójnych wyjaśnień, których
raczono jej uwierzyć.
Dlaczego
miałaby im ufać? Na razie nie przyniosło jej to niczego dobrego, a jedynie
niekończące się cierpienie i coraz silniejszą frustrację. Miała tego serdecznie
dość.
Poruszając
się trochę jak w transie, sięgnęła po telefon. Ręce wciąż jej drżały, gdy
odszukała na liście kontaktów znajomy numer – ten sam, który od kilku dni z uporem
omijała, wraz z każdym odrzuconym połączeniem czując się coraz gorzej.
Przycisnęła
telefon do ucha, wsłuchując się w sygnał wołania. Choć połączenie zostało
odebrane prawie natychmiast, Cassandra czuła się tak, jakby w rzeczywistości
zajęło to całą wieczność.
– Cassie?! –
usłyszała znajomy głos i to wystarczyło, by poczuła się jeszcze gorzej. –
Cassandra, o mój Boże! Gdzie ty jesteś?! Gdzie…?
– Mamusiu… –
wykrztusiła z trudem, drżącym i dziwnie obcym głosem. W tamtej
chwili czuła się niemalże jak dziecko. – Nie będziesz na mnie zła, jeśli teraz
wrócę do domu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz