18 października 2018

Sto trzydzieści dziewięć

Renesmee
Cassandra nie czekała na przyzwolenie na wejście do pokoju. Odczekała zaledwie ułamek sekundy, w następnej chwili w pośpiechu wślizgując się do środka. W pierwszym odruchu zawahała się, ale zauważyłam, że prawie natychmiast jej ulżyło, kiedy zauważyła Laylę.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytała pośpiesznie moja szwagierka, nie zamierzając czekać, aż Rufus zdecyduje się wtrącić.
– Możliwe. Powiedziałaś, że mogę przyjść – powiedziała po chwili zastanowienia dziewczyna. Miałam wrażenie, że myślała nad każdym kolejnym słowem.
Layla skinęła głową. Uśmiechnęła się zachęcająco, dla lepszego efektu podchodząc bliżej. Z uwagą wpatrywała się w Cassie, ale nie próbowała jej poganiać, co dziewczynie jak nic musiało być na rękę.
To był jeden z powodów, dla którego sądziłam, że Ryan i Cassandra nie mogli trafić lepiej. Kto jak kto, ale Lay aż za dobrze wiedziała, jak radzić sobie z wystraszonymi dzieciakami, które nie miały pojęcia, co się z nimi działo. Nie bez powodu połowa nowych wampirów Mieście Nocy bez wahania skoczyłaby za tą wampirzycą w ogień – i to dosłownie.
– Słyszałam, że jest tutaj Renesmee.
Zesztywniałam, kiedy Cassie wypowiedziała moje imię. Otworzyłam usta, ale prawie natychmiast je zamknęłam, przypominając sobie, że dziewczyna i tak nie była w stanie ani mnie usłyszeć, ani zobaczyć.
– Ehm… Można tak powiedzieć – przyznała z wahaniem Layla. Obejrzała się przez ramię, jakby w nadziei, że jednak uda jej się mnie dostrzec, ale jej spojrzenie jedynie bez większego zainteresowania przesunęło się po miejscu, w którym się znajdowałam. Starałam się o tym nie myśleć, ale coś w tym stanie rzeczy wzbudzało we mnie coraz silniejszą frustrację. – Tłumaczyłam wam, jak to wygląda. Porozumienie z Nessie jest… dość trudne.
– Rozumiem. – Cassandra skrzyżowała ramiona na piersiach. Lekko zmrużyła oczy, z powątpiewaniem spoglądając w kierunku, który wskazała jej Layla. – Naprawdę to rozumiem, ale…
– Co się stało? – zapytała pośpiesznie wampirzyca. – Czy ty znowu…? – zaczęła i urwała, bo Cassie machinalnie przycisnęła dłoń do brzucha.
Dosłownie wyjęła mi to pytanie z ust. W jednej chwili zapragnęłam coś zrobić, chociaż tak naprawdę miałam związane ręce. Nie byłam w stanie niczego zdziałać, chociaż – do cholery – przecież coś tej dziewczynie obiecałam. Jasne, nie moją winą było to, że nie miałam żadnego wpływu na to, co działo się z nią i Ryanem, ale i tak…
– To nie ma znaczenia. Nie, nie jest mi niedobrze. – Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wyraźnie zażenowana. – To coś bardziej… przyziemnego? Moja matka zaczyna się niecierpliwić.
Po jej słowach zapadła wymowna cisza. Zamrugałam, przez moment niepewna, o czym dziewczyna tak naprawdę mówiła. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby połączyć fakty i uprzytomnić sobie coś aż nazbyt oczywistego.
Słodka bogini, Cassandra miała swoje życie. Aż za dobrze pamiętałam wizytę w jej domu, poniekąd dlatego, że nie łatwo było zapomnieć miotająca się na wszystkie strony śmiertelniczkę, która co chwilę wymiotowała krwią. Pamiętałam również kobietę, która wpuściła mnie i Rufusa, a która bez wątpienia martwiła się o córkę. Zresztą dziwne, gdyby stało się inaczej. Sama wielokrotnie odchodziłam od zmysłów, kiedy w grę wchodziło bezpieczeństwo moich dzieci, więc tym bardziej nieobecność Cassandry – i to na dodatek po tym, jak kilka dni wcześniej jak gdyby nigdy nic wyszła z dwójką nieznajomych – nie mogła pozostać bez echa.
– Och… – wyrwało się Layli.
To nie była żadna odpowiedź, na dodatek wyraźnie zirytowała wciąż spiętą dziewczynę. Przez jej twarz przemknął cień, ale przynajmniej nie powiedziała niczego złośliwego; zdążyłam zauważyć, że w najgorszym wypadku byłaby do tego zdolna.
– Może to nie ma znaczenia – oznajmiła nieco gorzkim tonem. – Macie swoje problemy. Nie oślepłam i… Cóż, teraz chcąc nie chcąc słyszę więcej niż bym chciała. – Dziewczyna wywróciła oczami. – Ale zaczynam mieć dość tego, że jesteśmy z Ryanem traktowani jak intruzi. Jeśli ta cała gadka o pomocy była tylko po to, bo potrzebowaliście pomocy…
– To nie tak – jęknęła, potrząsając głową.
Nie zwróciła na mnie uwagi. Coś ścisnęło mnie w gardle, choć przecież dobrze wiedziałam, że jej ignorancja brała się najpewniej stąd, że nie mogła mnie usłyszeć. Z drugiej strony, coś w tonie, z jakim wypowiadała kolejne słowa, sprawiło, że mimowolnie zwątpiłam, czy gdybym była widzialna, ta rozmowa przebiegłaby jakkolwiek inaczej. W głowie szukałam jakiegoś sensownego wyjaśnienia – jakiegokolwiek argumentu, który miałby szansę załagodzić sytuację – ale nie byłam w stanie niczego wymyślić.
Prawda była taka, że Cassie trafiła w sedno. Działo się tyle, że zajmowanie hybrydami i sytuacją na uczelni zeszło gdzieś na dalszy plan. Nie chodziło tylko o mnie, ale chaos, w którym żyliśmy od jakiegoś czasu. W jednej chwili poczułam się jeszcze gorzej, mając wrażenie, że wszystkie obietnice, które złożyłam, nie było niczego warte. Jakkolwiek naturalnym nie wydawałoby się to, by w pierwszej kolejności martwić się o własną rodzinę, te dzieciaki też nie zasłużyły na to, co je spotykało. Na brak jakiejkolwiek reakcji z naszej strony tym bardziej.
– Jest dokładnie tak, jak już wam powiedzieliśmy. – Głos Rufusa skutecznie wyrwał mnie z zamyślenia. – Chcecie wracać do siebie? Proszę bardzo, ale…
– Rufus – obruszyła się Layla.
Cassandra wyprostowała się niczym struna, nerwowo napinając mięśnie. Było coś wyzywającego w sposobie, w jaki spojrzała na naukowca.
– Nie no, w porządku – niech mówi! – wyrzuciła z siebie na wydechu. – W końcu to takie łatwe stwierdzić, że trochę się pozmieniało i już nie mam czego szukać we własnym domu! Albo udławię się krwią, albo zagryzę kogoś, kto jest dla mnie ważny… Czym ja się w ogóle przejmuję?!
Skrzywiłam się w odpowiedzi na jej słowa. W jednej chwili zwątpiłam w to, co powinnam zrobić – wykorzystać te resztki materialności, którymi sporadycznie dysponowałam, by móc zdzielić Rufusa po głowie, czy może usiąść w kącie i płakać. Bezradnie spojrzałam na Cassandrę, w gruncie rzeczy czując się tak, jakby właśnie mnie spoliczkowała.
Oczywiście, że to nie było proste. Jakkolwiek nie wydawałoby się z perspektywy kogoś takiego jak Rufus, kto przez stulecia widział różne, w tym o wiele bardziej niepokojące rzeczy, dla człowieka coś takiego nigdy nie było nawet w połowie tak łatwe. Wręcz przeciwnie, bo choć mogłam tylko zgadywać, jak czuła się z tym wszystkim ta dziewczyna, na myśl wciąż przychodziło mi tylko jedno określenie: tragedia.
Miałam wrażenie, że w tamtej chwili z równym powodzeniem mogłaby umrzeć. Swoją drogą, kto wie – może takie rozwiązanie byłoby dla niej o wiele łatwiejsze.
– Hej, hej… W porządku. – Layla przesunęła się w taki sposób, by znaleźć się między roztrzęsioną dziewczyną a mężem. Tego drugiego dosłownie spiorunowała wzrokiem, ale prawie natychmiast jej spojrzenie złagodniało, gdy na powrót skoncentrowała je na Cassie. – Coś wymyślimy. Nie bez powodu powiedziałam, że możesz do mnie przyjść. Ja…
– Coraz bardziej wątpię w jakiekolwiek obietnice.
Na moment zabrakło mi tchu. Te słowa były skierowane przede wszystkim do mnie i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Machinalnie dotknęłam piersi, przez ułamek sekundy czując tam przeszywający ból. Wiedziałam, że to była wyłącznie moja wyobraźnia, ale słowa Cassandry i tak wystarczyły, żeby mnie dotknąć. Bezwiednie cofnęłam się – najpierw o krok, a później kolejny, energicznie potrząsając głową.
To nie tak. Nie tak miało być…
– Co z twoją mamą? – drążyła dalej Layla, starannie dobierając słowa. Siliła się na łagodny, uspokajający ton głosu, który wyrobiła sobie, gdy próbowała wpłynąć na Rufusa. Nie miałam pewności, czy w tym wypadku to miało szansę zadziałać w ten sam sposób. – Dzwoniłaś do niej? Co…? – zaczęła, raz jeszcze, ale Cassie nie dała jej okazji, żeby dokończyć.
– Ona do mnie. – Wypuściła powietrze ze świstem. Ręce nieznacznie jej zadrżały, gdy z wolna uniosła je, by dotknąć skroni. – Wydzwania od kilku dni, ale nie mam odwagi odebrać.
– Wyłącz telefon – wtrącił spiętym tonem Rufus. – Mówię poważnie. Ta kobieta nie powinna…
– Mam przestać odbierać i udawać, że nie istnieję?! – jęknęła, znów podnosząc głos. Miałam wrażenie, że mój szwagier coraz bardziej działał na nią jak czerwona płachta na byka. – To jest wasze rozwiązanie!? Do jasnej cholery…
Zrobiła taki ruch, jakby miała ochotę się na kogoś rzucić. Zauważyłam, że jej oczy zabłysły, ale nie byłam w stanie stwierdzić czy to łzy, czy może czerwone błyski, będące swego rodzaju dowodem tego, czyje geny w sobie miała. Poruszyłam się niespokojnie, przez moment mając ochotę zażądać, by wszyscy się pozamykali i przestali na siebie warczeć, ale nie byłam w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. Byłam w stanie co najwyżej tkwić w miejscu i bezradnie wodzić wzrokiem dookoła, w napięciu czekając na rozwój wypadków.
Coś zmieniło się nagle, chociaż nie od razu to pojęłam. Miałam wrażenie, że kontury tego, co widziałam, zaczęły się rozmywać – najpierw ledwo zauważalnie, ale z czasem coraz bardziej i bardziej. Kryształ w mojej dłoni zapulsował ciepłem, reagując na bijącą od Cassandry energię. Do tej pory nie zastanawiałam się, co tak naprawdę potrafiły hybrydy, choć teoretycznie od samego początku byłam świadoma, że nic dobrego. Jakby nie patrzeć, Ryan zaatakował Rufusa i Claire. Ktoś, kogo ciało zareagowało z wampirzą albo demoniczną krwią, nie mógł być normalnym człowiekiem.
Poruszyłam się niespokojnie, nagle jeszcze bardziej bezradna. Chciałam coś zrobić, ale nie byłam w stanie i ta świadomość doprowadzała mnie do szału. Zauważyłam, że Rufus bez słowa chwycił Laylę za ramię, odciągając na bezpieczną odległość. Byłam gotowa przysiąc, że powstrzymywał się od reakcji tylko dlatego, że mieli do czynienia z nadpobudliwa, nie myślącą jasno dziewczyną. Jak go znałam, gdyby chodziło o kogoś, kto faktycznie próbowałby ich skrzywdzić, zareagowałby szybciej, niż ja zdążyłabym mrugnąć, ale w tamtej chwili to wydało mi się najmniej istotne.
Zauważyłam za to, że coś zmieniło się w wyglądzie Cassandry. Już w obecności Eleny i Rafaela zorientowałam się, że w swoim dziwnym stanie dostrzegałam więcej niż do tej pory. Dzięki temu wyraźnie zauważyłam dziwną, niepokojąco pulsującą czarną mgłę, która pojawiła się wokół dziewczyny. W pierwszej chwili pomyślałam, że wszystko było co najwyżej wytworem mojej wyobraźni, ale szybko nabrałam pewności, że to nie tak. Ta dziwna poświata tam była – przywierała do niej, wijąc się i będąc niczym osobny organizm, który z jakiegoś powodu zdecydował się towarzyszyć właśnie Cassie.
Coś w tym widoku sprawiło, że zrobiło mi się niedobrze. Momentalnie zapragnęłam się wycofać, ale nie byłam w stanie ruszyć się choćby o milimetr. W zamian mogłam co najwyżej tkwić w miejscu, bezmyślnie spoglądając przed siebie. Próbowałam zadecydować, co zrobić, ale w głowie miałam pustkę. Wiedziałam jedynie, że działo się coś niedobrego, a to…
– Mam dość – jęknęła Cassandra. Chwyciła się za głowę, wplatając palce we włosy i nerwowo szarpiąc za ciemne kosmyki. – Niech to się skończy…
Ciężko osunęła się na kolana, po czym ukryła twarz w dłoniach. W tamtej chwili wszystko ustało równie nagle, co wcześniej się zaczęło. Czerń ustąpiła, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Jedynie wciąż nagrzany kryształ w mojej dłoni uprzytomnił mi, że cokolwiek w ogóle było na rzeczy. Wciąż nie miałam pewności, co właśnie się wydarzyło albo mogło stać, ale szczerze wątpiłam, czy chciałam poznać odpowiedź na to pytanie.
Niespokojnie spojrzałam na roztrzęsioną Cassandrę. Oddychała szybko i płytko, spazmatycznie chwytając powietrze. Byłam pewna, że płakała, chociaż przez to, ze zasłaniała twarz, nie byłam w stanie zauważyć łez. Uświadomiłam sobie za to, że mnie również zaszkliły się oczy, gdy uprzytomniłam sobie, że sytuacja miała się gorzej niż do tej pory sądziłam. Świadomość, że mogłabym zawieść, na dodatek w tak ważnej sprawie, po prostu bolała.
Cisza miała w sobie coś przytłaczającego. Czułam się trochę tak, jakby czas w jednej chwili się zatrzymał. Każda sekunda wydawała się ciągnąć cała wieczność, coraz bardziej doprowadzając mnie do szału.
– Cassie…
Wzdrygnęłam się, słysząc niepewny, nieco przytłumiony głos Layli. Zamrugałam, po czym spojrzałam na wampirzycę, zaskoczona jej obecnością. Zdążyłam zapomnieć, że w ogóle była gdzieś obok, zresztą tak jak i wciąż milczący Rufus. Całą uwagę skupiałam na Cassandrze, oczekując kolejnego wybuchu gniewu. W gruncie rzeczy byłam skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego, łącznie z tym, że dziewczyna jednak mogłaby rzucić się komuś do gardła.
Mimowolnie przesunęłam się bliżej, naiwnie wierząc, że w razie potrzeby byłabym w stanie zareagować. Tak naprawdę byłam skłonna osłonić Laylę, choć dobrze wiedziałam, że moja ochrona na nic by się jej nie przydała.
Wampirzyca z wolna podeszła bliżej, ostrożnie wyciągając przed siebie rękę. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że Cassie jednak uspokoiła się na tyle, by przyjąć pomoc, ale nadzieja ta zniknęła w momencie, w którym klęcząca gwałtownie poderwała głowę.
– Zostaw! – syknęła, zdecydowanym ruchem odtrącając wyciągniętą ku niej dłoń. Layla natychmiast się wycofała, blada i zaniepokojona. – Dajcie wy mi wszyscy święty spokój!
Żadne z nas nie próbowało powstrzymywać Cassandry, kiedy ta poderwała się na równe nogi. Gwałtownie otworzyła drzwi do pokoju, w progu omal nie wpadając na ściągniętego zamieszaniem Edwarda. Tata usunął się na bok, by móc przepuścić zapłakaną dziewczynę. Uniósł brwi, odprowadzając Cassandrę wzrokiem i dopiero po chwili decydując się przenieść wzrok na Laylę i Rufusa.
– Co się znowu stało? – zapytał z wahaniem. Po jego tonie poznałam, że był przede wszystkim zmęczony.
– Dobre pytanie. – Rufus wzruszył ramionami. – Zostawcie ją. Teraz i tak nikt do niej nie dotrze.
Obawiałam się, że i tak nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko spróbować się dostosować.
Cassandra
Nie zarejestrowała momentu, w którym wypadła przed dom. Po prostu biegła przed siebie, gotowa przysiąc, że prędzej całkiem postrada zmysły, niż wytrzyma w budynku choćby ułamek sekundy dłużej. Wciąż trzęsła się cała od nadmiaru emocji, nie rozluźniając nawet wtedy, gdy uderzyło w nią lodowate powietrze.
Zadziałało dopiero światło dnia, które na dłuższą chwilę wytrąciło ją z równowagi. Cassandra zastygła w bezruchu, z trudem łapiąc oddech. Zmrużyła oczy, nie pierwszy raz mając wrażenie, że wszystko było zdecydowanie zbyt jasne i wyraziste. Zaklęła w duchu, przez krótką chwilę marząc już tylko o tym, by jakimś cudem całe to szaleństwo zakończyć. Pragnęła zapaść się w cudowną, pozbawioną tych wszystkich przesadnie wyrazistych bodźców pustkę. Marzyła o kojącej ciemności, która pozwoliłaby jej odzyskać równowagę, choćby tylko na moment i…
Marzyła o śmierci.
Krzyknęła. Głośno i z pełnią dającej jej się we znaki frustracji. Nawet własny wrzask wydał jej się niewłaściwy – zbyt głośny, przenikliwy i bolesny. Z jękiem znów chwyciła się za głowę, chwiejąc na nogach i jedynie cudem nie lądując w zalegającym dookoła śniegu.
Dźwięk raniły jej uszy. Patrzenie na wszechobecną biel sprawiało, że czułą się tak, jakby w każdej chwili mogło wypalić jej oczy. Zamrugała kilkukrotnie, próbując doprowadzić się do porządku, ale nie była w stanie. Już od jakiegoś czasu balansowała gdzieś na granicy szaleństwa, ale teraz czuła się wyłącznie tak, jakby spadała. W którymś momencie straciła równowagę i runęła w dół, ale za żadne skarby nie potrafiła określić kiedy i dlaczego. Wiedziała za to, że spadała – coraz niżej i niżej, bez szansy na to, by się zatrzymać albo czegoś chwycić.
Jakaś jej cząstka żałowała każdego słowa, które wypowiedziała. Czuła, że nie powinna, ale nie wyobrażała sobie, że miałaby je cofnąć. Już od dłuższego czasu wszystko było nie tak. Nie miała pojęcia, czego liczyła, kiedy zdecydowała się zaufać Renesmee i towarzyszącemu jej, cholernie irytującemu facetowi, ale teraz miała wrażenie, że pozwoliła zrobić z siebie kompletną idiotkę. Jak inaczej miała określić to, czego doświadczała, wciąż czekając na wybawienie, które nie nadchodziło?
Już niczego nie była pewna. Wszystko wymykało jej się spod kontroli, łącznie z własnym życiem, o ile wciąż je miała. Możliwe, że powinna po prostu pogodzić się z tym, co mówił jej wampir – odrzucić wszystko to, co kiedyś uważała za swoje, a co najwyraźniej bezpowrotnie straciła. To tak, jakby Cassandra, którą kiedyś była, umarła. Pozostawała zaledwie cieniem samej siebie, porzucona na wszystkie możliwe sposoby.
To już nie było jej życie.
Nie było jej…
– Nie, nie, nie – wyszeptała rozgorączkowanym tonem. Paliło ją w piersi, zupełnie jakby ktoś przeszył jej klatkę piersiową rozżarzonym do białości prętem. – Nie…
Zgięła się wpół, przyciskając obie dłonie do ust. W jednej chwili zrobiło jej się niedobrze, a w ustach jak na zawołanie poczuła smak własnej krwi. Gardło zapiekło ją nieprzyjemnie, jednak nie w ten sam sposób, który mogłaby określić głodem. To był jeden z tych momentów, kiedy pragnęła zamknąć się w łazience, by nikt nie widział jak wymiotowała; już i tak czuła się wystarczająco godna pożałowania, by dodatkowe oznaki współczucia nie były jej potrzebne.
Przestała brać tamte tabletki, które tak zainteresowały towarzysza Renesmee, kiedy do niej przyszli. Nie miała pojęcia, co w nich było – krew wampira czy cholera wie co jeszcze – ale nagle zwątpiła w to, czy postąpiła słusznie, decydując się zrezygnować z leku. Może jednak było w nim coś, co pomagało. Nawet jeśli wciąż czuła się fatalnie, nie przypominała sobie, żeby wcześniej było aż tak źle.
Miała mętlik w głowie.
Przełknęła z trudem, robiąc wszystko, byleby nie zwymiotować. Zakrztusiła się, ale zdołała powstrzymać mdłości, chociaż jej żołądek wciąż się buntował. Mimo wszystko splunęła, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego posmaku w ustach. Na białym śniegu pojawiło się kilka ciemniejszych plam – śladów jej własnej krwi, chociaż za wszelką cenę próbowała trzymać tę myśl jak najdalej od siebie.
Zamknęła oczy, zamierając w bezruchu i próbując się uspokoić. Skoncentrowała się na oddychaniu, ale niewiele pomogło, zwłaszcza że wciąż z trudem chwytała powietrze. Ucisk w gardle przybrał na sile, ale uznała, że to lepsze od mdłości. Rozsądek podpowiadał jej, że nie powinna ich powstrzymywać, ale duma wzięła górę.
– To wciąż ja – wyszeptała tak cicho, że nawet mimo wyostrzonych zmysłów nie była w stanie samej siebie zrozumieć. Te słowa zresztą zabrzmiały dziwnie nieprawdziwie, jak wierutne kłamstwo, w które nieudolnie próbowała uwierzyć. – Jestem sobą. Jestem…
Głos nieznacznie jej zadrżał, więc zamilkła, w zamian zaczynając powtarzać tych kilka słów w myślach. Jestem sobą. Jestem sobą… Prawie jak mantra, która jednak wcale nie sprawiała, że Cassandra czuła się jakkolwiek lepiej. Mimo wszystko nie przestała, nagle zdeterminowana, by choćby siłą przekonać samą siebie do prawdziwości tych słów.
Gdyby zwątpiła, zatraciłaby się całkowicie. Musiałaby przyjąć do wiadomości, że faktycznie jedynym, co jej pozostało, było uznanie, że dawne życie odeszło w zapomnienie. Wtedy stałaby się czymś, czym szczerze zaczynała się brzydzić, nawet jeśli paradoksalnie nie potrafiła tego nazwać. Wampirem? Nawet tym nie była, a przynajmniej tyle zdążyła zrozumieć z tych wszystkich niespójnych wyjaśnień, których raczono jej uwierzyć.
Dlaczego miałaby im ufać? Na razie nie przyniosło jej to niczego dobrego, a jedynie niekończące się cierpienie i coraz silniejszą frustrację. Miała tego serdecznie dość.
Poruszając się trochę jak w transie, sięgnęła po telefon. Ręce wciąż jej drżały, gdy odszukała na liście kontaktów znajomy numer – ten sam, który od kilku dni z uporem omijała, wraz z każdym odrzuconym połączeniem czując się coraz gorzej.
Przycisnęła telefon do ucha, wsłuchując się w sygnał wołania. Choć połączenie zostało odebrane prawie natychmiast, Cassandra czuła się tak, jakby w rzeczywistości zajęło to całą wieczność.
– Cassie?! – usłyszała znajomy głos i to wystarczyło, by poczuła się jeszcze gorzej. – Cassandra, o mój Boże! Gdzie ty jesteś?! Gdzie…?
– Mamusiu… – wykrztusiła z trudem, drżącym i dziwnie obcym głosem. W tamtej chwili czuła się niemalże jak dziecko. – Nie będziesz na mnie zła, jeśli teraz wrócę do domu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa