Nie przemyślała tego. Nawet przez
moment nie zastanawiała się nad tym, co robi, kiedy bez pośpiechu ruszyła przed
siebie – najpierw przez podjazd, a później wprost w kierunku drogi,
którą dostrzegła między drzewami. Raz po raz oglądała się przez ramię, ale nic
nie wskazywało na to, by ktokolwiek próbował podążać za nią, a tym
bardziej chciał ją zatrzymać.
Mniej
więcej wtedy wszelakie wyrzuty sumienia zniknęły, tak jak i oznaki choćby
chwilowych wątpliwości. Cassandra przyśpieszyła, szybkim krokiem zmierzając przed
siebie. Szła, nie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego robi.
Ignorowała dający jej się we znaki blask dnia i poczucie, że najpewniej
właśnie upadła na głowę. Możliwe, że tak było, ale nawet jeśli, już nie
potrafiła się tym przejmować.
Jej telefon
odezwał się po raz kolejny. Dzwonił raz po raz, odkąd bezceremonialnie
przerwała połączenie z matką, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie
chociażby słowa. Wiedziała, że mama się martwiła, zwłaszcza po tym, jak Cassie
zdecydowała się zadzwonić do niej roztrzęsiona i cała we łzach, ale nie
miała siły, by ciągnąc jakąkolwiek rozmowę. To mogło poczekać, prawda? W końcu
wkrótce miały się zobaczyć.
Kiedy komórka
odezwała się po raz kolejny, zniecierpliwionym ruchem cisnęła ją w śnieg.
Kiedyś nic podobnego nawet nie przyszło by jej do głowy, zwłaszcza że sama
odkładała na telefon długie miesiące, ale przecież teraz wszystko było inne.
Nie potrzebowała takich rzeczy. Tak naprawdę wszystkim, czego w jednej
chwili zapragnęła, stał się powrót do domu – choćby na chwilę, nieważne jak głupie
by to nie było.
Wątpliwości
wróciły, ale stanowczo odsunęła je od siebie. Wciąż drżała, bynajmniej nie z zimna,
choć chłód zaczynał dawać jej się we znaki. Więc
czym jestem, co? Wampirom raczej nie jest zimno, przeszło jej przez myśl. Parsknęła
nieco wymuszonym, histerycznym śmiechem. Sama nie miała pojęcia. W zasadzie
wątpiła, by ktokolwiek potrafił sensownie odpowiedzieć na to pytanie. Cokolwiek
się z nią działo, nie tylko zdecydowanie nie było normalne, ale przede
wszystkim nikogo nie obchodziło. Wylądowała gdzieś na marginesie, nawet dla
istot nieśmiertelnym będąc kimś, kim tak naprawdę nie było sensu się
przejmować.
Znów
zrobiło jej się niedobrze, ale i to zdecydowała się zignorować. Przełknęła
z trudem, krzywiąc w odpowiedzi na nieprzyjemny, nieco metaliczny
posmak w ustach. Własna krew przyprawiała ją o mdłości, a to
chyba o czymś świadczyło, prawda? Jak miałaby okazać się niebezpiecznym krwiopijcom,
skoro wciąż wymiotowała tym, czego podobno powinna pragnąć.
Pokręciła
głową, próbując pozbyć się niechcianych myśli. Okłamali ją, zresztą po raz
kolejny – i w kwestii pomocy, i tego, co mogłaby zrobić. Musiało
tak być. Im dłużej się nad tym zastanawiać, tym bardziej prawdopodobne jej się
to wydawało. Gdyby było inaczej, nie miotałaby się teraz, na oślep idąc przed
siebie i czując tak bardzo zagubiona, że to aż bolało. Nie miała pojęcia,
co ze sobą zrobić, ale to również nie miało znaczenia. Liczyło się, żeby trwać w ruchu
– zrobić cokolwiek, byleby odciąć się od tamtych osób; ludzi, wampirów, wróżek –
wszystko jedno!
Nie powinnam…
Zacisnęła dłonie
w pieści. Niby dlaczego? Gdyby naprawdę chcieli jej pomóc, zrobiliby to.
Nie musiałaby za nikim chodzi i dopraszać się, czując przy tym jak jakieś
cholerne piąte koło u wozu. Wystarczyło, że już raz zaufała nie tym
osobom, którym powinna. Stypendium w najmniejszym stopniu nie było tego
warte, ale już nie widziała sensu w ubolewaniu nad skutkami decyzji, którą
podjęła. Tak naprawdę było za późno, by cokolwiek zmienić.
Wsłuchiwała
się we własne kroki, machinalnie dostosowując do nich oddech. Pomogło,
zwłaszcza że w ten sposób była w stanie zająć czymś myśli. W głowie
miała mętlik, ale odkryła, że przy odrobinie szczęścia, może to zignorować.
Łatwiej było nie zastanawiać się nad niczym, w zamian po prostu idąc. Krok
za krokiem, jakby powolne posuwanie się naprzód było największym wzywaniem, z jakim
przyszło jej się mierzyć. Poświęcała temu całą uwagę, z niejaką ulgą przyjmując
fakt, że taktyka wydawał się działać. Choć przez moment poczuła się lepiej, wręcz
będąc w stanie uwierzyć, że to, co robiła, miało jakikolwiek sens.
Straciła
poczucie czasu, ale tak było lepiej. W pierwszej kolejności zamierzała wydostać
się z obrzeży i dotrzeć do bardziej zaludnionych rejonów miasta. Znała
Seattle wystarczająco dobrze, by być w stanie wrócić do domu. Do głowy
przyszło jej, że zawsze mogła zadzwonić po taksówkę, ale momentalnie
przypomniała sobie, że pozbyła się telefonu. Jakby tego było mało, nie miała pieniędzy.
Nie dbała o takie drobiazgi, kiedy w pośpiechu opuszczając dom, gdy
zdecydowała się zaufać Renesmee.
Nieważne.
Musiała sobie poradzić, zresztą tak jak i zawsze. Nie miała pojęcia, jak
tego dokonać, ale przed końcem dnia zamierzała tego dokonać.
Przystanęła,
gdy mdłości przybrały na sile. Wzięła kilka głębszych wdechów, za wszelką cenę
próbując utrzymać zawartość żołądka, ale tym razem okazało się to niemożliwe.
Ze wstrętem odsunęła się, rozszerzonymi oczyma wpatrując w krwiste plamy,
które pojawiły się na śniegu. Nie żeby spodziewała się czegoś innego, zwłaszcza
że jej organizm reagował w ten sposób już od dłuższego czasu. Aż za dobrze
pamiętała, jak wiele razy zamykała się w łazience albo wychodziła z domu
tylko po to, by mama nie zorientowała się, że było aż tak źle. Teraz
przynajmniej rozumiała, skąd brały się te dziwne objawy, ale wcale nie czuła
się dzięki temu lepiej – wręcz przeciwnie.
Otarła usta
wierzchem dłoni. Wciąż czuła nieprzyjemny, metaliczny posmak, ale była w stanie
to znieść. Przynajmniej nie była głodna, choć nie pamiętała, kiedy ostatnim
razem miała w ustach coś do jedzenia. I tak nie wyobrażała sobie, by
mogła cokolwiek przełknąć, nie ryzykując przy tym kolejnego buntu ze strony
organizmu. Jej ciało wydawało się odrzucać wszystko, co próbowała mu zaoferować,
a to zdecydowanie nie było normalne. Cassandra czuła, dokąd to wszystko
prowadziło, ale z uporem odrzucała od siebie tę myśl.
Tak
naprawdę wciąż nie docierało do niej, że nagle miałaby zacząć łaknąć krwi.
Odrzucało ją od niej, a przynajmniej na to wszystko wskazywało. Nie miała
kłów, nie spalała się na słońcu, a tym bardziej nie czuła się w żadnym
stopniu wyjątkowa – nie jak istoty, z którymi dopiero co spędziła kilka
dni. Wciąż była człowiekiem. Trzymała się tej myśli niemalże jak tonący
brzytwy, mając wrażenie, że w chwili, w której zacznie w to
wątpić, ostatecznie postrada zmysły.
Człowiekiem… Jestem… człowiekiem.
Ale gdzieś w głębi
jakaś jej cząstka wydawała się temu zaprzeczać.
Wypuściła
powietrze ze świstem. Dalej ruszyła przed siebie, w pewnym momencie
niemalże rzucając się do biegu. Nie sądziła, że będzie do tego zdolna, ale gdy zaczęła
poruszać się szybciej, wcale nie poczuła się zmęczona. Zanim zdążyła się
zastanowić, bez zatrzymywania pokonała odcinek, który jeszcze rok wcześniej
byłby dla niej prawdziwym wyzwaniem. Podświadomie wyczekiwała kłucia w boku
albo wrażenia, że jeszcze jeden metr i będzie się czuła tak, jakby miała
wypluć płuca, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – czuła, że
mogłaby pobiec jeszcze szybciej i dalej, choć jej kondycja nigdy nie była
aż tak dobra.
To nic nie znaczy…
Niechciane
myśli wracały, raz po raz wytrącając dziewczynę z równowagi. Podsuwane
przez zmysły bodźce wciąż dawały się Cassandrze we znaki, wręcz doprowadzając
dziewczynę do szału. To było tak, jakby jej własne ciało nie tylko buntowało
się przeciwko niej, ale przede wszystkim zarzucało jej kłamstwo. „Nie jesteś
człowiekiem. Już nie” – wydawało się komunikować na każdym kroku. To z kolei
sprawiało, że Cassie zaczynała protestować z jeszcze większą zawziętością,
próbując wmówić sobie to, w co tak bardzo chciała uwierzyć.
Pragnęła,
by okazało się, że jednak została oszukana – w jakiś cudowny sposób
omamiona. Chciała, żeby wszystko to, czego doświadczała, okazało się co
najwyżej iluzją; narkotycznym snem, w którym trwała przez tyle czasu. Co
prawda przestała brać tabletki, które dostała od organizacji, ale możliwe, że
sprawy były bardziej skomplikowane. Musiało istnieć jakieś wyjaśnienie tego
szaleństwa. Kto wie, może nawet pojawienie się Renesmee nie było przypadkowe, w rzeczywistości
będąc elementem jakiegoś złożonego planu – eksperymentu, w którym chcąc
nie chcąc brała udział. Na pierwszy rzut oka takie wyjaśnienie wydawało się
pozbawione logiki, ale Cassandra czułą się na tyle zdesperowana, żeby w to
uwierzyć.
Równie
gorąco wierzyła w to, że gdy tylko wróci do domu, wszystko w jakiś
cudowny sposób się ułoży. Rozsądek podpowiadał jej, że to głupie, zwłaszcza że
przez minione tygodnie i tak nie osiągnęła niczego, co najwyżej miotając się
i zamykając w swoim pokoju, ale to nie miało znaczenia. Tęskniła za
mamą. Zwłaszcza po tym, jak w końcu usłyszała przez telefon jej głos,
uprzytomniła sobie, że wszystkim, czego pragnęła, było to, by jak najszybciej znaleźć
się w kochających, aż nazbyt znajomych ramionach. Dopiero później
zamierzała zacząć zastanawiać się nad tym, co zrobić dalej.
A co, jeśli jednak ją skrzywdzisz?,
odezwał się cichy głosik w jej głowie.
Z wrażenia
omal nie potknęła się o własne nogi. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza,
przez moment mając wrażenie, że to nieprzyjemnie tarło o jej gardło. Na
ułamek sekundy zatrzymała się, tylko i wyłącznie po to, żeby mieć szansę
zachować równowagę. Zastygła w miejscu, drżąca i niespokojna, raz po
raz energicznie pocierając ramiona, żeby się rozgrzać. Tak naprawdę to nie
chłód był jej największym problem, ale z dwojga złego wolała skupić się na
tym – na czymś tak przyziemnym, że choć przez moment pozwoliło jej się poczuć normalnie.
Nie mogłaby
skrzywdzić kogoś, kogo kochała. Na litość Boską, to nie było możliwe! Nieważne
jak zmienne były jej nastroje, nie wyobrażała sobie, że byłaby w stanie
posunąć się o krok dalej – nie w przypadku mamy. Powtarzała to niczym
mantrę, z uporem odsuwając myśl o tym, czego doświadczyła dosłownie
chwilę wcześniej, gdy podczas rozmowy z tamtą dwójką puściły jej nerwy.
Wspomnienie tego gniewu wciąż gdzieś tam było – stopniowo narastającego gdzieś w jej
wnętrzu, chociaż nie aż tak intensywne.
Równie
dobrze pamiętała sposób, w jaki się poczuła, przez krótką chwilę naprawdę
mając wrażenie, że byłaby w stanie zrobić coś złego. Wtedy nie czuła
wyrzutów sumienia; wyrzuty sumienia zeszły gdzieś na dalszy plan, wyparte przez
coś, czego do tej pory nie potrafiła zrozumieć. Wystarczyłby jeden nieostrożny
ruch, by wszystko poszło nie tak, a potem…
Potrząsnęła
głową. Wplotła palce we włosy, energicznie za nie szarpiąc. Ból nieznacznie ją
otrzeźwił, chociaż wciąż czuła się tak, jakby powoli się rozpadała. Znów
miotała się, walcząc ze sobą i sprzecznymi emocjami – tym, czego chciała i co
podsuwały jej zmysły. Mogła tylko zgadywać, dokąd to wszystko zmierzało, ale
nie podobało jej się to. Fakt, że powoli zaczynała przerażać samą siebie, tym
bardziej.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym ruszyła przed siebie. Nagle po prostu znów
biegła, zdolna co najwyżej podążać przed siebie. Nie zastanawiała się nad tym,
co i dlaczego robi, bo to i tak nie miało znaczenia. Albo raczej nie
chciała, żeby miało. Cokolwiek zrobiła w przypływie złości, nie było ważne,
zwłaszcza że koniec końców zdołała nad sobą zapanować. Zresztą co mogłoby się wydarzyć?
Gdyby faktycznie miała kogoś skrzywdzić, zrobiłaby to. Chwilowe podminowanie
nie oznaczało, że nagle stała się bezmyślną maszyną do zabijania.
To wszystko
było tylko iluzją. Gubiła się we własnych myślach i wyobrażeniach. Wciąż
czuła się jak pod działaniem jakiegoś dziwnego środka – czymś, czego
pochodzenia nie potrafiła wskazać, ale musiało mieć jakiś związek z tym,
co działo się wokół niej. Chciała wierzyć, że właśnie to było skutkiem
ubocznych leków, które przyjmowała – nadwrażliwość na światło i dźwięki,
nadmierna nerwowość… Mdłości też. Może tak naprawdę zamiast słuchać bajek o wampirach,
hybrydach i zabawie genami, najzwyczajniej w świecie potrzebowała
lekarza.
Z drugiej
strony, co miała zrobić? Już wcześniej wielokrotnie wykluczała wizytę w szpitalu,
zwykle z dokładnie tych samych powodów. Nie wyobrażała sobie, że tak po
prostu miałaby zgłosić się na recepcję i opowiadać o projekcie, w którym
wzięła udział. Co miałby powiedzieć? Że wszystko zorganizowali ludzie, których
nie znała, a których słuchała tylko dlatego, że obiecali jej stypendium? Jakby
tego było mało, wciąż niewiele pamiętała z bezpośrednich spotkań z tamtą
grupą – jedynie to, że się odbyły, choć gdyby musiała, nie byłaby w stanie
wskazać żadnych szczegółów. Odkryła to już w chwili, gdy Renesmee pytała ją
o adres organizacji i nic nie zmieniło się od tamtego czasu.
Zacisnęła
usta. W tamtej chwili pożałowała, że nie zapytała nikogo o szczegóły
po tym, jak najwyraźniej udało im się odszukać tych ludzi. Nie żeby podejrzewała,
że udanie się pod odpowiedni adres miało szansę rozwiązać wszelakie problemy,
ale wszystko wydawało się lepsze od bezsensownego miotania. Wiedziała, że
powrót do domu tak naprawdę niczego nie zmieni. Musiała zacząć konkretnie działać,
ale wciąż nie miała pojęcia, z czym miałoby się to wiązać. Szczerze
wątpiła w to, czy w ogóle powinna oczekiwać pomocy po wszystkich
rozczarowaniach, które już zdążyła przeżyć.
Ale chciała
próbować. Jeśli nie dla siebie, to dla mamy…
Mama na nią
czekała.
Cassandra z wolna
się rozluźniła. W tamtej chwili to było jej celem – wrócić do domu. Tylko
tyle i aż tyle. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że to była jej jedyna
szansa, żeby ten ostatni raz poczuć się normalnie. Pomogłoby czy nie, to już
pozostawało sprawą drugorzędną. W jednej chwili była w stanie skupić
się wyłącznie na tej jednej, przysłaniającej wszystkie inne pragnienia
potrzebie. Czuła się trochę jak dziecko, które wręcz żądało spełnienia tymczasowego
kaprysu, ale czy to było ważne? Skoro nikt o niej nie myślał, miała prawo
do odrobiny egoizmu.
Wciąż
walczyła ze sobą, gdy przypomniała sobie również wszystkie rozmowy z Ryanem.
Zaklęła pod nosem, bo stanowisko chłopaka jedynie wszystko komplikowało. Gdyby chodziło
tylko o nią, mogłaby wątpić, ale przez niego było inaczej.
Zwykłego
człowieka nie dało się przebić kołkiem czy ograniczyć przy pomocy srebra.
Normalny
śmiertelnik nie twierdził, że był w stanie wpłynąć na cudzy umysł albo
rzeczywistość…
Przycisnęła
dłoń do ust, by stłumić okrzyk frustracji. Jasna cholera, to też musiało mieć
jakieś sensowne wyjaśnienie! To, że go nie dostrzegała, jeszcze niczego nie
przekreślało. Nie mogło, bo…
Ale
przecież wiedziała, że ze swoim rozumowaniem była na straconej pozycji.
Dosłownie
wypadła spomiędzy drzew. Niespokojnie rozejrzała się dookoła, tkwiąc na poboczu
asfaltowej drogi. Gdzieś obok niej przemknął samochód, ale praktycznie nie
zwróciła na to uwagi. Dopiero gdy kolejny kierowca zaczął na nią trąbić,
uprzytomniając Cassandrze, że stała zdecydowanie zbyt blisko krawędzi, niechętnie
cofnęła się o krok. Zastygła w bezruchu, zdolna co najwyżej śledzić wzrokiem
kolejne pojazdy i próbować zapanować na zdecydowanie zbyt przyśpieszonym
oddechem. W pewnym momencie przyłapała się nawet nad tym, że zaczęła zastanawiać
się, co by się stało, gdyby nagle zdecydowała się skoczyć do przodu, wprost pod
jeden z nadjeżdżających samochód.
To byłoby
jakimś rozwiązaniem? Skoro wszystko wskazywało na to, że opcje i tak miała
tylko dwie, a żadna nie zakładała normalności…
Zadrżała, sama
niepewna czy tylko z zimna, czy ze strachu. Cofnęła się o kolejny
krok, czując, że niewiele brakuje, żeby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie
miałaby odwagi tak po prostu rzucić się pod samochód. Dobry Boże, nie była typem
samobójczyni, a przynajmniej tak sądziła, póki nie pojawiły się te dziwne
myśli. Ukryła twarz w dłoniach, przez krótką chwilę mając ochotę porządnie
uderzyć się w czoło – najlepiej kilka razy, jakby w ten sposób miała
szansę odzyskać równowagę psychiczna. Kolejny raz miała wrażenie, że zatracała
siebie, powoli przeistaczając w kogoś, kogo całą sobą zaczynała
nienawidzić.
Musiała wrócić
do domu. Nawet gdyby po drodze miała udławić się własną krwią, po prostu
musiała, ale…
Och, gdyby
przynajmniej wiedziała, gdzie była!
Chwilę jeszcze
obserwowała przemykające pojazdy. Nikt nie zwracał uwagi na bladą jak papier,
przemarzniętą dziewczynę na skraju drogi. Ostrożnie przesunęła się bliżej i machnęła
ręką, chociaż szczerze wątpiła, by ktokolwiek się zatrzymał. Wszyscy po prostu
przejeżdżali obok, traktując ją jak ducha. Mogła to przewidzieć, ale i tak
ignorancja zabolała jeszcze bardziej, jedynie podsycając odczuwaną przez
Cassandrę gorycz. To nic, że mijali ją całkowicie obcy ludzie i że
najpewniej sama na ich miejscu zachowałaby się w ten sam sposób. To
naprawdę nie miało znaczenia, bo…
Jęknęła
cicho. Zebranie myśli kosztowało ją coraz więcej energii, przypominając
wyzwanie, które powoli zaczynając ją przerastać. Chwilę jeszcze tkwiła w bezruchu,
miotając się i próbując wyklinać na czym świat stoi. Zachwiała się
nieznacznie, z wrażenia niemalże lądując na ulicy, ale w porę zdołała
odzyskać równowagę. Serce podjechało jej aż do gardła, gdy uprzytomniła sobie,
jak łatwo mogłaby to wszystko zakończyć – jednym ruchem, tak po prostu, równie
łatwo jak zgasić światło albo zamknąć za sobą drzwi.
Ta myśl ją
przeraziła. Właściwie sama nie była pewna, co bardziej wytrąciło ją z równowagi
– kruchość własnego życia czy to, jak bardzo prawdopodobne nagle stało się to,
że mogłaby je stracić. Przez moment poczuła się wręcz tak, jakby już została spisana
na straty. Ci wszyscy ludzie – ignorujący ją i tak bardzo obojętni –
wydawali się to potwierdzać.
Miała dość
tego, że wszyscy wokół traktowali ją w ten sposób.
Wszelakie
myśli zniknęły równie nagle, co się pojawiły. Również emocje zeszły gdzieś na
dalszy plan, gdy – nie zastanawiając się nad tym, co robi – zrobiła zdecydowany
krok naprzód. Usłyszała klakson, a chwilę później głośny pisk, gdy
kierowca nadjeżdżającego z naprzeciwka auta zaczął gwałtownie hamować. To zły pomysł, przeszło Cassandrze przez
myśl i przez moment wręcz wyczekiwała uderzenia i bólu, ale nic
podobnego nie miało miejsca.
Samochód
zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów przed nią. Znajdował się dosłownie na
wyciągnięcie ręki, tak blisko, że bez przeszkód mogła go dotknąć. Wciąż
obojętna, poruszając się przy tym trochę jak w transie, Cassandra przestąpiła
naprzód, by jak gdyby nigdy nic oprzeć obie dłonie o maskę. Kątem oka
zauważyła ruch, kiedy inne auto wyminęło ją i stojący tuż przed nią
samochód, ale właściwie nie zwróciła na to uwagi.
Na miejscu
kierowcy zauważyła bladą, wyraźnie przerażoną kobietę. Na pierwszy rzut oka
zdołała stwierdzić jedynie tyle, że ta musiała być w wieku jej matki i to
wystarczyło, by coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle.
– Życie ci
niemiłe!? – usłyszała spięty, nienaturalnie piskliwy głos. Kobieta w aucie
z trudem otworzyła drzwiczki, po czym wygramoliła się na zewnątrz. –
Oszalałaś?! Ty…
– Zawiezie
mnie pani do domu? – przerwała jej ze spokojem.
Jej słowa
wystarczyły, by przerwać słowotok kobiety. Natychmiast zamilkła, z niedowierzaniem
spoglądając na stojącą przed nią Cassandrę. Dziewczyna zwiesiła ramiona,
beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w twarz stojącej tuż przed nią nieznajomej.
Dzięki temu zauważyła, że ta otrząsnęła się na tyle, by otworzyć usta, znów
gotowa coś powiedzieć.
Nie miała
okazji.
Coś
zmieniło się w chwili, w której spojrzenia kobiety i Cassie się
spotkały. Z oczu nieznajomej jak na zawołanie uleciał cały strach, wyparty
przez obojętność. Coś w jej oczach zmętniało, przez co śmiertelniczka wydała
się przede wszystkim rozkojarzona.
Kiedy
odezwała się ponownie, jej głos brzmiał spokojniej, wyprany z jakichkolwiek
emocji.
– Tak,
kochaniutka – zapewniła, posłusznie wracając do samochodu. Zajęła miejsce za
kierownicą, mocno zaciskając na jej dłonie. – Wsiadaj. Zawiozę cię gdzie tylko
będziesz chciała.
Cassandra
nawet się nie zawahała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz