19 października 2018

Sto czterdzieści

Nie przemyślała tego. Nawet przez moment nie zastanawiała się nad tym, co robi, kiedy bez pośpiechu ruszyła przed siebie – najpierw przez podjazd, a później wprost w kierunku drogi, którą dostrzegła między drzewami. Raz po raz oglądała się przez ramię, ale nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek próbował podążać za nią, a tym bardziej chciał ją zatrzymać.
Mniej więcej wtedy wszelakie wyrzuty sumienia zniknęły, tak jak i oznaki choćby chwilowych wątpliwości. Cassandra przyśpieszyła, szybkim krokiem zmierzając przed siebie. Szła, nie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego robi. Ignorowała dający jej się we znaki blask dnia i poczucie, że najpewniej właśnie upadła na głowę. Możliwe, że tak było, ale nawet jeśli, już nie potrafiła się tym przejmować.
Jej telefon odezwał się po raz kolejny. Dzwonił raz po raz, odkąd bezceremonialnie przerwała połączenie z matką, nie będąc w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa. Wiedziała, że mama się martwiła, zwłaszcza po tym, jak Cassie zdecydowała się zadzwonić do niej roztrzęsiona i cała we łzach, ale nie miała siły, by ciągnąc jakąkolwiek rozmowę. To mogło poczekać, prawda? W końcu wkrótce miały się zobaczyć.
Kiedy komórka odezwała się po raz kolejny, zniecierpliwionym ruchem cisnęła ją w śnieg. Kiedyś nic podobnego nawet nie przyszło by jej do głowy, zwłaszcza że sama odkładała na telefon długie miesiące, ale przecież teraz wszystko było inne. Nie potrzebowała takich rzeczy. Tak naprawdę wszystkim, czego w jednej chwili zapragnęła, stał się powrót do domu – choćby na chwilę, nieważne jak głupie by to nie było.
Wątpliwości wróciły, ale stanowczo odsunęła je od siebie. Wciąż drżała, bynajmniej nie z zimna, choć chłód zaczynał dawać jej się we znaki. Więc czym jestem, co? Wampirom raczej nie jest zimno, przeszło jej przez myśl. Parsknęła nieco wymuszonym, histerycznym śmiechem. Sama nie miała pojęcia. W zasadzie wątpiła, by ktokolwiek potrafił sensownie odpowiedzieć na to pytanie. Cokolwiek się z nią działo, nie tylko zdecydowanie nie było normalne, ale przede wszystkim nikogo nie obchodziło. Wylądowała gdzieś na marginesie, nawet dla istot nieśmiertelnym będąc kimś, kim tak naprawdę nie było sensu się przejmować.
Znów zrobiło jej się niedobrze, ale i to zdecydowała się zignorować. Przełknęła z trudem, krzywiąc w odpowiedzi na nieprzyjemny, nieco metaliczny posmak w ustach. Własna krew przyprawiała ją o mdłości, a to chyba o czymś świadczyło, prawda? Jak miałaby okazać się niebezpiecznym krwiopijcom, skoro wciąż wymiotowała tym, czego podobno powinna pragnąć.
Pokręciła głową, próbując pozbyć się niechcianych myśli. Okłamali ją, zresztą po raz kolejny – i w kwestii pomocy, i tego, co mogłaby zrobić. Musiało tak być. Im dłużej się nad tym zastanawiać, tym bardziej prawdopodobne jej się to wydawało. Gdyby było inaczej, nie miotałaby się teraz, na oślep idąc przed siebie i czując tak bardzo zagubiona, że to aż bolało. Nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić, ale to również nie miało znaczenia. Liczyło się, żeby trwać w ruchu – zrobić cokolwiek, byleby odciąć się od tamtych osób; ludzi, wampirów, wróżek – wszystko jedno!
Nie powinnam…
Zacisnęła dłonie w pieści. Niby dlaczego? Gdyby naprawdę chcieli jej pomóc, zrobiliby to. Nie musiałaby za nikim chodzi i dopraszać się, czując przy tym jak jakieś cholerne piąte koło u wozu. Wystarczyło, że już raz zaufała nie tym osobom, którym powinna. Stypendium w najmniejszym stopniu nie było tego warte, ale już nie widziała sensu w ubolewaniu nad skutkami decyzji, którą podjęła. Tak naprawdę było za późno, by cokolwiek zmienić.
Wsłuchiwała się we własne kroki, machinalnie dostosowując do nich oddech. Pomogło, zwłaszcza że w ten sposób była w stanie zająć czymś myśli. W głowie miała mętlik, ale odkryła, że przy odrobinie szczęścia, może to zignorować. Łatwiej było nie zastanawiać się nad niczym, w zamian po prostu idąc. Krok za krokiem, jakby powolne posuwanie się naprzód było największym wzywaniem, z jakim przyszło jej się mierzyć. Poświęcała temu całą uwagę, z niejaką ulgą przyjmując fakt, że taktyka wydawał się działać. Choć przez moment poczuła się lepiej, wręcz będąc w stanie uwierzyć, że to, co robiła, miało jakikolwiek sens.
Straciła poczucie czasu, ale tak było lepiej. W pierwszej kolejności zamierzała wydostać się z obrzeży i dotrzeć do bardziej zaludnionych rejonów miasta. Znała Seattle wystarczająco dobrze, by być w stanie wrócić do domu. Do głowy przyszło jej, że zawsze mogła zadzwonić po taksówkę, ale momentalnie przypomniała sobie, że pozbyła się telefonu. Jakby tego było mało, nie miała pieniędzy. Nie dbała o takie drobiazgi, kiedy w pośpiechu opuszczając dom, gdy zdecydowała się zaufać Renesmee.
Nieważne. Musiała sobie poradzić, zresztą tak jak i zawsze. Nie miała pojęcia, jak tego dokonać, ale przed końcem dnia zamierzała tego dokonać.
Przystanęła, gdy mdłości przybrały na sile. Wzięła kilka głębszych wdechów, za wszelką cenę próbując utrzymać zawartość żołądka, ale tym razem okazało się to niemożliwe. Ze wstrętem odsunęła się, rozszerzonymi oczyma wpatrując w krwiste plamy, które pojawiły się na śniegu. Nie żeby spodziewała się czegoś innego, zwłaszcza że jej organizm reagował w ten sposób już od dłuższego czasu. Aż za dobrze pamiętała, jak wiele razy zamykała się w łazience albo wychodziła z domu tylko po to, by mama nie zorientowała się, że było aż tak źle. Teraz przynajmniej rozumiała, skąd brały się te dziwne objawy, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej – wręcz przeciwnie.
Otarła usta wierzchem dłoni. Wciąż czuła nieprzyjemny, metaliczny posmak, ale była w stanie to znieść. Przynajmniej nie była głodna, choć nie pamiętała, kiedy ostatnim razem miała w ustach coś do jedzenia. I tak nie wyobrażała sobie, by mogła cokolwiek przełknąć, nie ryzykując przy tym kolejnego buntu ze strony organizmu. Jej ciało wydawało się odrzucać wszystko, co próbowała mu zaoferować, a to zdecydowanie nie było normalne. Cassandra czuła, dokąd to wszystko prowadziło, ale z uporem odrzucała od siebie tę myśl.
Tak naprawdę wciąż nie docierało do niej, że nagle miałaby zacząć łaknąć krwi. Odrzucało ją od niej, a przynajmniej na to wszystko wskazywało. Nie miała kłów, nie spalała się na słońcu, a tym bardziej nie czuła się w żadnym stopniu wyjątkowa – nie jak istoty, z którymi dopiero co spędziła kilka dni. Wciąż była człowiekiem. Trzymała się tej myśli niemalże jak tonący brzytwy, mając wrażenie, że w chwili, w której zacznie w to wątpić, ostatecznie postrada zmysły.
Człowiekiem… Jestem… człowiekiem.
Ale gdzieś w głębi jakaś jej cząstka wydawała się temu zaprzeczać.
Wypuściła powietrze ze świstem. Dalej ruszyła przed siebie, w pewnym momencie niemalże rzucając się do biegu. Nie sądziła, że będzie do tego zdolna, ale gdy zaczęła poruszać się szybciej, wcale nie poczuła się zmęczona. Zanim zdążyła się zastanowić, bez zatrzymywania pokonała odcinek, który jeszcze rok wcześniej byłby dla niej prawdziwym wyzwaniem. Podświadomie wyczekiwała kłucia w boku albo wrażenia, że jeszcze jeden metr i będzie się czuła tak, jakby miała wypluć płuca, ale nic podobnego nie miało miejsca. Wręcz przeciwnie – czuła, że mogłaby pobiec jeszcze szybciej i dalej, choć jej kondycja nigdy nie była aż tak dobra.
To nic nie znaczy…
Niechciane myśli wracały, raz po raz wytrącając dziewczynę z równowagi. Podsuwane przez zmysły bodźce wciąż dawały się Cassandrze we znaki, wręcz doprowadzając dziewczynę do szału. To było tak, jakby jej własne ciało nie tylko buntowało się przeciwko niej, ale przede wszystkim zarzucało jej kłamstwo. „Nie jesteś człowiekiem. Już nie” – wydawało się komunikować na każdym kroku. To z kolei sprawiało, że Cassie zaczynała protestować z jeszcze większą zawziętością, próbując wmówić sobie to, w co tak bardzo chciała uwierzyć.
Pragnęła, by okazało się, że jednak została oszukana – w jakiś cudowny sposób omamiona. Chciała, żeby wszystko to, czego doświadczała, okazało się co najwyżej iluzją; narkotycznym snem, w którym trwała przez tyle czasu. Co prawda przestała brać tabletki, które dostała od organizacji, ale możliwe, że sprawy były bardziej skomplikowane. Musiało istnieć jakieś wyjaśnienie tego szaleństwa. Kto wie, może nawet pojawienie się Renesmee nie było przypadkowe, w rzeczywistości będąc elementem jakiegoś złożonego planu – eksperymentu, w którym chcąc nie chcąc brała udział. Na pierwszy rzut oka takie wyjaśnienie wydawało się pozbawione logiki, ale Cassandra czułą się na tyle zdesperowana, żeby w to uwierzyć.
Równie gorąco wierzyła w to, że gdy tylko wróci do domu, wszystko w jakiś cudowny sposób się ułoży. Rozsądek podpowiadał jej, że to głupie, zwłaszcza że przez minione tygodnie i tak nie osiągnęła niczego, co najwyżej miotając się i zamykając w swoim pokoju, ale to nie miało znaczenia. Tęskniła za mamą. Zwłaszcza po tym, jak w końcu usłyszała przez telefon jej głos, uprzytomniła sobie, że wszystkim, czego pragnęła, było to, by jak najszybciej znaleźć się w kochających, aż nazbyt znajomych ramionach. Dopiero później zamierzała zacząć zastanawiać się nad tym, co zrobić dalej.
A co, jeśli jednak ją skrzywdzisz?, odezwał się cichy głosik w jej głowie.
Z wrażenia omal nie potknęła się o własne nogi. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, przez moment mając wrażenie, że to nieprzyjemnie tarło o jej gardło. Na ułamek sekundy zatrzymała się, tylko i wyłącznie po to, żeby mieć szansę zachować równowagę. Zastygła w miejscu, drżąca i niespokojna, raz po raz energicznie pocierając ramiona, żeby się rozgrzać. Tak naprawdę to nie chłód był jej największym problem, ale z dwojga złego wolała skupić się na tym – na czymś tak przyziemnym, że choć przez moment pozwoliło jej się poczuć normalnie.
Nie mogłaby skrzywdzić kogoś, kogo kochała. Na litość Boską, to nie było możliwe! Nieważne jak zmienne były jej nastroje, nie wyobrażała sobie, że byłaby w stanie posunąć się o krok dalej – nie w przypadku mamy. Powtarzała to niczym mantrę, z uporem odsuwając myśl o tym, czego doświadczyła dosłownie chwilę wcześniej, gdy podczas rozmowy z tamtą dwójką puściły jej nerwy. Wspomnienie tego gniewu wciąż gdzieś tam było – stopniowo narastającego gdzieś w jej wnętrzu, chociaż nie aż tak intensywne.
Równie dobrze pamiętała sposób, w jaki się poczuła, przez krótką chwilę naprawdę mając wrażenie, że byłaby w stanie zrobić coś złego. Wtedy nie czuła wyrzutów sumienia; wyrzuty sumienia zeszły gdzieś na dalszy plan, wyparte przez coś, czego do tej pory nie potrafiła zrozumieć. Wystarczyłby jeden nieostrożny ruch, by wszystko poszło nie tak, a potem…
Potrząsnęła głową. Wplotła palce we włosy, energicznie za nie szarpiąc. Ból nieznacznie ją otrzeźwił, chociaż wciąż czuła się tak, jakby powoli się rozpadała. Znów miotała się, walcząc ze sobą i sprzecznymi emocjami – tym, czego chciała i co podsuwały jej zmysły. Mogła tylko zgadywać, dokąd to wszystko zmierzało, ale nie podobało jej się to. Fakt, że powoli zaczynała przerażać samą siebie, tym bardziej.
Nie zarejestrowała momentu, w którym ruszyła przed siebie. Nagle po prostu znów biegła, zdolna co najwyżej podążać przed siebie. Nie zastanawiała się nad tym, co i dlaczego robi, bo to i tak nie miało znaczenia. Albo raczej nie chciała, żeby miało. Cokolwiek zrobiła w przypływie złości, nie było ważne, zwłaszcza że koniec końców zdołała nad sobą zapanować. Zresztą co mogłoby się wydarzyć? Gdyby faktycznie miała kogoś skrzywdzić, zrobiłaby to. Chwilowe podminowanie nie oznaczało, że nagle stała się bezmyślną maszyną do zabijania.
To wszystko było tylko iluzją. Gubiła się we własnych myślach i wyobrażeniach. Wciąż czuła się jak pod działaniem jakiegoś dziwnego środka – czymś, czego pochodzenia nie potrafiła wskazać, ale musiało mieć jakiś związek z tym, co działo się wokół niej. Chciała wierzyć, że właśnie to było skutkiem ubocznych leków, które przyjmowała – nadwrażliwość na światło i dźwięki, nadmierna nerwowość… Mdłości też. Może tak naprawdę zamiast słuchać bajek o wampirach, hybrydach i zabawie genami, najzwyczajniej w świecie potrzebowała lekarza.
Z drugiej strony, co miała zrobić? Już wcześniej wielokrotnie wykluczała wizytę w szpitalu, zwykle z dokładnie tych samych powodów. Nie wyobrażała sobie, że tak po prostu miałaby zgłosić się na recepcję i opowiadać o projekcie, w którym wzięła udział. Co miałby powiedzieć? Że wszystko zorganizowali ludzie, których nie znała, a których słuchała tylko dlatego, że obiecali jej stypendium? Jakby tego było mało, wciąż niewiele pamiętała z bezpośrednich spotkań z tamtą grupą – jedynie to, że się odbyły, choć gdyby musiała, nie byłaby w stanie wskazać żadnych szczegółów. Odkryła to już w chwili, gdy Renesmee pytała ją o adres organizacji i nic nie zmieniło się od tamtego czasu.
Zacisnęła usta. W tamtej chwili pożałowała, że nie zapytała nikogo o szczegóły po tym, jak najwyraźniej udało im się odszukać tych ludzi. Nie żeby podejrzewała, że udanie się pod odpowiedni adres miało szansę rozwiązać wszelakie problemy, ale wszystko wydawało się lepsze od bezsensownego miotania. Wiedziała, że powrót do domu tak naprawdę niczego nie zmieni. Musiała zacząć konkretnie działać, ale wciąż nie miała pojęcia, z czym miałoby się to wiązać. Szczerze wątpiła w to, czy w ogóle powinna oczekiwać pomocy po wszystkich rozczarowaniach, które już zdążyła przeżyć.
Ale chciała próbować. Jeśli nie dla siebie, to dla mamy…
Mama na nią czekała.
Cassandra z wolna się rozluźniła. W tamtej chwili to było jej celem – wrócić do domu. Tylko tyle i aż tyle. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że to była jej jedyna szansa, żeby ten ostatni raz poczuć się normalnie. Pomogłoby czy nie, to już pozostawało sprawą drugorzędną. W jednej chwili była w stanie skupić się wyłącznie na tej jednej, przysłaniającej wszystkie inne pragnienia potrzebie. Czuła się trochę jak dziecko, które wręcz żądało spełnienia tymczasowego kaprysu, ale czy to było ważne? Skoro nikt o niej nie myślał, miała prawo do odrobiny egoizmu.
Wciąż walczyła ze sobą, gdy przypomniała sobie również wszystkie rozmowy z Ryanem. Zaklęła pod nosem, bo stanowisko chłopaka jedynie wszystko komplikowało. Gdyby chodziło tylko o nią, mogłaby wątpić, ale przez niego było inaczej.
Zwykłego człowieka nie dało się przebić kołkiem czy ograniczyć przy pomocy srebra.
Normalny śmiertelnik nie twierdził, że był w stanie wpłynąć na cudzy umysł albo rzeczywistość…
Przycisnęła dłoń do ust, by stłumić okrzyk frustracji. Jasna cholera, to też musiało mieć jakieś sensowne wyjaśnienie! To, że go nie dostrzegała, jeszcze niczego nie przekreślało. Nie mogło, bo…
Ale przecież wiedziała, że ze swoim rozumowaniem była na straconej pozycji.
Dosłownie wypadła spomiędzy drzew. Niespokojnie rozejrzała się dookoła, tkwiąc na poboczu asfaltowej drogi. Gdzieś obok niej przemknął samochód, ale praktycznie nie zwróciła na to uwagi. Dopiero gdy kolejny kierowca zaczął na nią trąbić, uprzytomniając Cassandrze, że stała zdecydowanie zbyt blisko krawędzi, niechętnie cofnęła się o krok. Zastygła w bezruchu, zdolna co najwyżej śledzić wzrokiem kolejne pojazdy i próbować zapanować na zdecydowanie zbyt przyśpieszonym oddechem. W pewnym momencie przyłapała się nawet nad tym, że zaczęła zastanawiać się, co by się stało, gdyby nagle zdecydowała się skoczyć do przodu, wprost pod jeden z nadjeżdżających samochód.
To byłoby jakimś rozwiązaniem? Skoro wszystko wskazywało na to, że opcje i tak miała tylko dwie, a żadna nie zakładała normalności…
Zadrżała, sama niepewna czy tylko z zimna, czy ze strachu. Cofnęła się o kolejny krok, czując, że niewiele brakuje, żeby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Nie miałaby odwagi tak po prostu rzucić się pod samochód. Dobry Boże, nie była typem samobójczyni, a przynajmniej tak sądziła, póki nie pojawiły się te dziwne myśli. Ukryła twarz w dłoniach, przez krótką chwilę mając ochotę porządnie uderzyć się w czoło – najlepiej kilka razy, jakby w ten sposób miała szansę odzyskać równowagę psychiczna. Kolejny raz miała wrażenie, że zatracała siebie, powoli przeistaczając w kogoś, kogo całą sobą zaczynała nienawidzić.
Musiała wrócić do domu. Nawet gdyby po drodze miała udławić się własną krwią, po prostu musiała, ale…
Och, gdyby przynajmniej wiedziała, gdzie była!
Chwilę jeszcze obserwowała przemykające pojazdy. Nikt nie zwracał uwagi na bladą jak papier, przemarzniętą dziewczynę na skraju drogi. Ostrożnie przesunęła się bliżej i machnęła ręką, chociaż szczerze wątpiła, by ktokolwiek się zatrzymał. Wszyscy po prostu przejeżdżali obok, traktując ją jak ducha. Mogła to przewidzieć, ale i tak ignorancja zabolała jeszcze bardziej, jedynie podsycając odczuwaną przez Cassandrę gorycz. To nic, że mijali ją całkowicie obcy ludzie i że najpewniej sama na ich miejscu zachowałaby się w ten sam sposób. To naprawdę nie miało znaczenia, bo…
Jęknęła cicho. Zebranie myśli kosztowało ją coraz więcej energii, przypominając wyzwanie, które powoli zaczynając ją przerastać. Chwilę jeszcze tkwiła w bezruchu, miotając się i próbując wyklinać na czym świat stoi. Zachwiała się nieznacznie, z wrażenia niemalże lądując na ulicy, ale w porę zdołała odzyskać równowagę. Serce podjechało jej aż do gardła, gdy uprzytomniła sobie, jak łatwo mogłaby to wszystko zakończyć – jednym ruchem, tak po prostu, równie łatwo jak zgasić światło albo zamknąć za sobą drzwi.
Ta myśl ją przeraziła. Właściwie sama nie była pewna, co bardziej wytrąciło ją z równowagi – kruchość własnego życia czy to, jak bardzo prawdopodobne nagle stało się to, że mogłaby je stracić. Przez moment poczuła się wręcz tak, jakby już została spisana na straty. Ci wszyscy ludzie – ignorujący ją i tak bardzo obojętni – wydawali się to potwierdzać.
Miała dość tego, że wszyscy wokół traktowali ją w ten sposób.
Wszelakie myśli zniknęły równie nagle, co się pojawiły. Również emocje zeszły gdzieś na dalszy plan, gdy – nie zastanawiając się nad tym, co robi – zrobiła zdecydowany krok naprzód. Usłyszała klakson, a chwilę później głośny pisk, gdy kierowca nadjeżdżającego z naprzeciwka auta zaczął gwałtownie hamować. To zły pomysł, przeszło Cassandrze przez myśl i przez moment wręcz wyczekiwała uderzenia i bólu, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Samochód zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów przed nią. Znajdował się dosłownie na wyciągnięcie ręki, tak blisko, że bez przeszkód mogła go dotknąć. Wciąż obojętna, poruszając się przy tym trochę jak w transie, Cassandra przestąpiła naprzód, by jak gdyby nigdy nic oprzeć obie dłonie o maskę. Kątem oka zauważyła ruch, kiedy inne auto wyminęło ją i stojący tuż przed nią samochód, ale właściwie nie zwróciła na to uwagi.
Na miejscu kierowcy zauważyła bladą, wyraźnie przerażoną kobietę. Na pierwszy rzut oka zdołała stwierdzić jedynie tyle, że ta musiała być w wieku jej matki i to wystarczyło, by coś nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle.
– Życie ci niemiłe!? – usłyszała spięty, nienaturalnie piskliwy głos. Kobieta w aucie z trudem otworzyła drzwiczki, po czym wygramoliła się na zewnątrz. – Oszalałaś?! Ty…
– Zawiezie mnie pani do domu? – przerwała jej ze spokojem.
Jej słowa wystarczyły, by przerwać słowotok kobiety. Natychmiast zamilkła, z niedowierzaniem spoglądając na stojącą przed nią Cassandrę. Dziewczyna zwiesiła ramiona, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w twarz stojącej tuż przed nią nieznajomej. Dzięki temu zauważyła, że ta otrząsnęła się na tyle, by otworzyć usta, znów gotowa coś powiedzieć.
Nie miała okazji.
Coś zmieniło się w chwili, w której spojrzenia kobiety i Cassie się spotkały. Z oczu nieznajomej jak na zawołanie uleciał cały strach, wyparty przez obojętność. Coś w jej oczach zmętniało, przez co śmiertelniczka wydała się przede wszystkim rozkojarzona.
Kiedy odezwała się ponownie, jej głos brzmiał spokojniej, wyprany z jakichkolwiek emocji.
– Tak, kochaniutka – zapewniła, posłusznie wracając do samochodu. Zajęła miejsce za kierownicą, mocno zaciskając na jej dłonie. – Wsiadaj. Zawiozę cię gdzie tylko będziesz chciała.
Cassandra nawet się nie zawahała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa