18 maja 2018

Trzysta czterdzieści jeden

Layla
Zbiegła po schodach, przeskakując po kilka stopni na raz. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że Rufus jest tuż za nią, ale nie zwróciła na niego większej uwagi. Przystanęła dopiero na samym dole i to wyłącznie dlatego, że drzwi wejściowe bezceremonialnie się otworzyły, zmuszając ją do pośpiesznej ucieczki przed światłem dnia. Co prawda dzień zapowiadał się wyjątkowo ponuro, ale instynkt zrobił swoje, zwłaszcza że mimo wszystko wciąż była oszołomiona wszystko, co działo się w ostatnim czasie.
– Och, na litość bogini… – obruszył się Rufus, chwytając ją za ramię i odciągając w tył. Wciąż była na niego zła, ale nie zaprotestowała, pozwalając, żeby przyciągnął ją do siebie. – Dlatego wolę podziemia.
Westchnęła, w duchu mimo wszystko przyznając mu rację. W laboratorium przynajmniej nie musieli się obawiać słońca. To, że zwykle miała problem, by wyciągnąć gdziekolwiek Rufusa nawet po zachodzie, stanowiło sprawę drugorzędną.
– Wybaczcie – zreflektował się pośpiesznie Carlisle, zamykając drzwi. Wyglądał na zdenerwowanego, chociaż coś w wyrazie jego twarzy dało Layli do zrozumienia, że nie chodziło tylko o to, że mógłby przypadkiem ich skrzywdzić. – Swoją drogą, dobrze widzieć, że jesteś cała – dodał, zwracając się bezpośrednio do niej.
– Jak tak dalej pójdzie, to długo się nią nie nacieszymy – mruknął z przekąsem Rufus, ale nie zwróciła na niego większej uwagi.
– Ma gorszy humor – stwierdziła w zamian, w ostatniej chwili powstrzymując się przed dodaniem „Taki jak zwykle”. Podejrzewała zresztą, że tak naprawdę nie musiała tego tłumaczyć. – Zresztą nieważne. Stało się coś? – zapytała natychmiast, bo to było dla niej aż nazbyt oczywiste.
– Widzieliście Beatrycze?
Layla uniosła brwi, co najmniej zaskoczona. Jeśli pytał o to w aż tak bezpośredni sposób, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy – z tym, że nie miała pewności co.
– Nie. – Podeszła bliżej, zakładając ramiona na piersi. – Nie widziałam jej w ogóle, odkąd… – Zamilkła, po czym wzruszyła ramionami. W zasadzie od dnia, w którym wylądowała w siedzibie łowców. – Nawet nie wiedziałam, że powinna tutaj być.
– Mój Boże… Martwimy się z Esme, odkąd okazało się, że nie wróciła z nimi do domu. Tutaj też jej nie widziałem, więc… – Wampir zamilkł, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Boje się, że poszła szukać Lawrence’a. A teraz żadne z nich nie odbiera.
– Tak tylko przypomnę, że wygląda jak Elena… To tyle, jeśli chodzi o zdolności trzymania się z daleka od kłopotów, jak mniemam – rzucił jakby od niechcenia Rufus, bynajmniej nie sprawiając wrażenia przejętego.
– Możesz przestać? – zniecierpliwiła się, w pośpiechu zwracając w jego stronę. To, co mówił, zdecydowanie nie pomagało, chociaż mogła się tego po nim spodziewać.
– Co? Stwierdzać fakty?
Zacisnęła usta, mimowolnie zastanawiając się jakim cudem jeszcze go nie zabiła. To znaczy po raz drugi i tym razem definitywnie, bo jakby nie patrzeć do właśnie jej zawdzięczał dopełnienie przemiany.
– Co z Beatrycze? – zapytała wprost, siląc się na cierpliwość. – Lawrence’a też nie ma? Wciąż nadrabiam, co się dzieje, więc…
– To… dość skomplikowane – przyznał z wahaniem Carlisle i po jego tonie poznała, że zdecydowanie nie zamierzał wnikać w szczegóły. – Lawrence zniknął jakiś czas temu i jak zwykle działa na własna rękę. Beatrycze mocno to przeżywała i… Cóż, zwłaszcza przy tym, co działo się wczoraj.
Layla z wolna skinęła głową. To nie brzmiało dobrze, a ona miała złe przeczucia. Biorąc pod uwagę to, że nadal przejmowała się bratem i Cassandrą, kolejny problem zdecydowanie nie poprawił jej nastroju. To, że nie miała pojęcia, gdzie podziewał się Marco, również, ale tę kwestie zdecydowała się przemilczeć.
– Dobra, dajcie mi chwilę… Czy to nie tak, że mieli gdzieś w Seattle mieszkanie? – zapytała w końcu, starannie dobierając słowa.
– Sprawdziłem.
Ledwo powstrzymała się od tego, by zakląć. Nie żeby spodziewała się, że odpowiedź będzie inna, ale mimo wszystko miała nadzieję, że przynajmniej sprawa Beatrycze miała rozwiązać się samoistnie.
– Więc może powinnam zgarnąć Gabriela i pojechać z nim do miasta. – Nerwowo potarła ramiona. Przy bracie byłaby bezpieczna, zwłaszcza że z odpowiednim przygotowaniem już wcześniej bez przeszkód wychodziła nawet w środku dnia. No i wciąż musiała znaleźć Marco, chociaż nie była pewna, czy sugerowanie go bratu należało do najlepszych pomysłów. – Rozejrzymy się trochę, tym bardziej że z mocą…
– Albo – przerwał jej niecierpliwym tonem Rufus – zadzwonisz do tego waszego wampirzego wybawcy. Założę się, że chętnie się tym zajmie.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, co najmniej zaskoczona.
– Do Sage’a?
– Niby ma coś do nich, prawda? – zauważył przytomnie. – Bieganie po mieście w środku dnia to zły pomysł, przynajmniej na razie. Zresztą dopiero co wyrywałaś się, by zająć się tym, co działo się w domu.
Westchnęła cicho, uświadamiając sobie, że miał rację. Co prawda to nie zmieniało faktu, że była na niego zła, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. W zamian bez słowa odeszła na bok, wyciągając telefon i w pośpiechu szukając odpowiedniego numeru. Spróbowała się uśmiechnąć, ale czuła, że to niewiele pomogło, zwłaszcza że atmosfera wciąż wydawała się napięta.
Sage odebrał prawie natychmiast, zupełnie jakby przez cały ten czas siedział z telefonem w ręce, czekając na jakiekolwiek wieści.
– Layla, mon chéri, jak się masz? – zapytał już na wstępie. Brzmiał tak, jakby kamień spadł mu z serca. – Tak mi przykro. To, co stało się w tamtym miejscu…
– Ehm… Dziękuję ci, Sage – przerwała mu pośpiesznie. – Jestem cała, gdybyś miał jakiekolwiek wątpliwości – dodała pośpiesznie.
– Brzmisz lepiej – stwierdził z przekonaniem. W jego głosie wyraźnie pobrzmiewała ulga. – Całe szczęście, bo mimo wszystko się martwiłem. Ale nie chciałem wam przeszkadzać, zwłaszcza że Gabriel… Nie jest dobrze, prawda? Mimo wszystko brzmisz na zaniepokojoną.
Westchnęła cicho, zaskoczona tym, że nawet po tylu latach tak wprawnie interpretował jej emocje. Jakimś cudem po prostu wiedział, chociaż nie sądziła, że to możliwe, zwłaszcza że nie widzieli się całe wieki. Nie zmieniało to jednak faktu, że Sage od zawsze miał w sobie coś, co nie tylko wzbudzało sympatię, ale przede wszystkim potrafiło sprawić, że z łatwością zaczynało mu się ufać. To, że bez trudu radził sobie z emocjami, zdecydowanie było jedną z tych istotniejszych cech, które w nim ceniła.
– Gabriel jest… – Zamilkła, potrząsając głową, chociaż Sage nie mógł tego zobaczyć. – To dłuższa rozmowa. Może później się zobaczymy, o ile będziesz chciał się ze mną zobaczyć.
– Zawsze – zapewnił pośpiesznie i w tamtej chwili mimo wszystko zdołała się uśmiechnąć. – Ale nie po to dzwonisz. Mam przyjechać?
– Powiedziałabym, że bardzo chętnie, ale tak się składa, że muszę prosić cię o przysługę.
Po drugiej stronie na dłuższą chwilę panowała cisza. Słyszała szum i zrozumiała, że Sage najwyraźniej musiał wyjść na ulicę. W tle wyraźnie słyszała samochody i już nie miała wątpliwości, że był gdzieś w środku miasta.
– Mów śmiało – powiedział w końcu. – Zrobię, co mogę, jeśli tylko będę w stanie.
– Świetnie – rzuciła, chociaż wcale nie była tego taka pewna. Dobre chęci jeszcze niczego nie rozwiązywały. – Więc chodzi o Beatrycze. Tak jakby… nie ma jej?
Tym razem cisza trwała o wiele dłużej. Była w stanie wręcz sobie wyobrazić, że Sage gwałtownie się zatrzymał, podenerwowany.
– Co takiego?
– No… Po prostu jej nie ma – powtórzyła, przez krótką chwilę mając ochotę rozłożyć ręce. – Poszłabym pomóc, ale o tej godzinie… Sam rozumiesz. – Zaśmiała się nerwowo. – Wiem od Carlisle’a, że na pewno nie ma jej w mieszkaniu Lawrence’a. Spędzałeś z nimi sporo czasu, nie? Może ty…
– Zabiję L. przy pierwszej okazji, to po pierwsze. Nie widziałem go już od jakiegoś czasu – wszedł jej w słowo, wyraźnie rozdrażniony. Brzmiał przy tym tak, jakby nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że mógłby komukolwiek przerwać. To uświadomiło Layli, że coś zdecydowanie musiało być na rzeczy. – Mówiłem mu nie raz, że powinien uważać na Beatrycze… A chyba mam coś do powiedzenia jako jego stwórca – mruknął, ale nie brzmiał na przekonanego.
– Więc z tobą też się nie kontaktowali…
Sage westchnął przeciągle.
– Powiedzmy, że Lawrence to beznadziejny materiał na przyjaciela.
Ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami. I tak była zaskoczona tym, że w ogóle byli w stanie się porozumieć. W zasadzie do tej pory nie pojmowała nawet tego, dlaczego Alessia zawsze lubiła L. Teraz tym bardziej zdecydowała się nie komentować sprawy, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że Sage wiedział, co robi. Zresztą kiedy zaczęła się nad tym zastanawiać, doszła do wniosku, że pod wieloma względami byli podobni – przynajmniej jeśli chodziło o ratowanie tych, których inni spisali na straty.
Sage przez chwilę milczał, ostatecznie znów decydując się odezwać.
– Tak czy inaczej, spróbuję się rozejrzeć i na pewno dam wam znać – oznajmił, raptownie poważniejąc. – W sumie L. kupił dla nich mieszkanie. Wiem, gdzie to jest, więc mogę sprawdzić, czy znów nie wyniosło ich na drugi koniec miasta. To byłoby do niego podobne.
Brzmiał tak, jakby sam chciał w to uwierzyć. Layla wcale mu się nie dziwiła, zwłaszcza że sama również martwiła się o Beatrycze. Znała ją krótko, ale to wystarczyło, by zaczęła się nią przejmować.
– Uściskałabym cię, gdybym mogła.
Odpowiedział jej śmiech – tym bardziej w pełni szczery i absolutnie niewymuszony. Wkrótce po tym Sage się rozłączył, raz jeszcze zapewniając, że da znać, kiedy tylko będzie coś wiedział. W pośpiechu schowała telefon, po czym na powrót zwróciła się do obserwujących ją wampirów. Rufus wyglądał na znudzonego, podczas gdy Carlisle spoglądał na nią z wyraźną wdzięcznością.
– Mam nadzieję, że faktycznie są razem. To nie byłby pierwszy raz, kiedy Lawrence zabiera ją bez słowa, ale i tak… – Zamilkł, wyraźnie zmartwiony. Brzmiał tak, jakby nade wszystko chciał we własne słowa uwierzyć. – Dziękuj ci.
– Jeszcze nic nie zrobiłam – zauważyła, zakładając ramiona na piersi. – Na pewno nic jej nie jest.
Miała świadomość, że to brzmiało marnie, ale co innego mogła mu powiedzieć? Powoli zaczynała być zmęczona wszystkim, co działo się dookoła. W gruncie rzeczy sama nie była pewna, na czym powinna skoncentrować się w pierwszej kolejności, w pamięci wciąż mając to, że powinna znaleźć Marco. Gdyby nie to, że mimo wszystko ograniczało ją słońce, już dawno wypadłaby z domu, zamierzając się rozejrzeć – i to niezależnie od tego, co mogliby o tym powiedzieć Gabriel albo Rufus.
– Tak czy inaczej… Wszystko w porządku? Chyba powinienem zapytać – rzucił po chwili wahania Carlisle, decydując się zmienić temat.
– Nic się nie zmieniło. Tak przynajmniej sądzę, bo jeszcze nie rozmawiałam z Gabrielem – wyjaśniła i zawahała się na moment. – Na razie skupialiśmy się na czymś innym – dodała, wymownie spoglądając na Rufusa.
– Wróciła i przejmuje się wszystkim – uściślił sam zainteresowany. – Chociaż wcale nie musi.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy faktycznie w to wierzył. Patrząc na to, co działo się pod jej nieobecność, zdecydowanie miała powody do niepokoju.
– Sprzątać po tobie, jak zwykle zresztą? – zapytała, po czym nerwowo zacisnęła usta. – Piwnica. Idziesz ze mną, czy mam sama sprawdzić, co tam się dzieje?
Wampir wzniósł oczy ku górze. Wyglądał na bardziej rozdrażnionego niż faktycznie zmartwionego tym, że mogłaby chcieć postawić na swoim.
– A mamy wybór? – mruknął, bynajmniej nie brzmiąc na szczególnie przejętego. – Ty przynajmniej zdołasz się obronić, jak sądzę. Chociaż dużo prościej byłoby, gdybyś chciała mnie słuchać.
– Ależ słucham – zapewniła pośpiesznie. – A jednak najważniejszych rzeczy i tak dowiaduję się od Claire. To miłe, że tak troszczyć się o moje nerwy, ale w ten sposób niekoniecznie mi pomagasz….
Jeszcze kiedy mówiła, bez słowa skierowała się ku piwnicy. Mogła tylko zgadywać, czego tak naprawdę powinna podziewać się tam, na dole, ale zdecydowała się tego nie komentować. Wolała się powstrzymać, chociażby przez wzgląd na Carlisle’a, który obserwował ich z wyraźną rezerwą, myślami wydając się być gdzieś daleko.
Layla westchnęła, coraz bardziej zmartwiona. Pomijając to, co miał pokazać jej Rufusa, mimo wszystko martwiło ją to, co się działo. Kiedy do tego wszystkiego pomyślała o piwnicy i czymś, co najwyraźniej trzymał w zamknięciu…
Dylan, pomyślała mimochodem. Joce wspominała o Dylanie… Chyba.
W tamtej chwili ostatecznie zwątpiła w to, czy chciała dowiedzieć się wszystkiego, co ominęło ją, kiedy trwała w zamknięciu.
A przecież to wciąż był zaledwie początek i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Beatrycze
Leah znalazła hotel w pobliżu lotniska. W tamtej chwili obie błogosławiły fakt, że pieniądze nie grały roli. Co prawda czasami wciąż zadziwiało ją to, na jak wiele finansowo mogli sobie pozwolić, ale w tamtej chwili nie było czasu, żeby o tym myśleć. Liczyło się, że nie musiały szukać po całej Pizie tańszego miejsca, nie wspominając o problemie, jakim byłoby przedostanie się tam wraz z Cameronem.
W pierwszej chwili chciała zaprotestować, kiedy padła propozycja wynajęcia osobnych pokoi, ale ostatecznie tego nie zrobiła. To było niczym impuls, któremu ostatecznie się poddała, dochodząc do wniosku, że perspektywa zostania w pojedynkę, brzmiała wyjątkowo kusząco. Właśnie dlatego z niejaką ulgą zamknęła się w przydzielonej jej sypialni, ledwo tylko upewniła się, że z Cammym wszystko w porządku. Poniekąd bawiło ją to, że mógłby od razu zasnąć – a raczej tak by było, gdyby nie czuła się aż tak źle ze świadomością, że to oznaczało uwięzienie w hotelu aż do wieczora.
Nie musiała rozmawiać z Leą i to samo w sobie było dobre. Odniosła wręcz wrażenie, że wilczyca z ulgą przyjęła fakt, że Beatrycze nie zamierzała na siłę dotrzymywać jej towarzystwa. W efekcie każda rozeszła się w swoją stronę, chociaż Leah wspominała coś o tym, że jednak zamierzała rozejrzeć się po mieście. Oczywiście nic nie wskazywało na to, by zamierzała pytać Camerona o zdanie – i to nie zależnie od tego czy ten spał, czy może jednak wciąż był przytomny.
Pokój był zadziwiająco duży jak na świadomość, że z założenia miał przysługiwać jednej osobie. Beatrycze już z przyzwyczajenia zaciągnęła zasłony, na wypadek gdyby z jakiegoś powodu Cammy przyszedł się z nią zobaczyć. Zaraz po tym z westchnieniem usiadła na skraju łóżka, a materac ugiął się pod jej ciężarem. Łóżko było zaskakująco miękkie – tak bardzo, że wręcz się w nim zapadała, co samo w sobie nie przypadło jej do gustu. Wiedziała, że nie zasnęłaby w takich warunkach, choć może odpowiedniejszym stwierdzeniem byłoby to, że wcale nie byłaby w stanie zmrużyć oka – i to niezależnie od miejsca, w którym przyszłoby jej odpoczywać.
Poczucie beznadziejności dosłownie ją przytłoczyło. Jakaś jej cząstka pragnęła poderwać się na równe nogi i zacząć niespokojnie krążyć, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Czuła, że powinna wypocząć, by mieć siły przed dalszą podróży, ale prawda była taka, że nadmiar energii dosłownie ją rozpierał. Miała wrażenie, że gdyby tylko ktoś jej pozwolił, dotarłaby do Chianni choćby i na piechotę, niezależnie od dystansu, który dzielił ją nie tylko od miasta, ale przede wszystkim od mieszczącego się gdzieś na peryferiach domu.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pieści, tylko po to, żeby po chwili rozluźnić uścisk. Siedziała dosłownie jak na szpilkach, niezdolna ot tak się uspokoić. W pamięci wciąż miała sen, który nawiedził ją w samolocie – głos i uśmiech Jilliana, a także podekscytowanie Ophelii. To wszystko wydawało się tak porażająco żywe, jakby doświadczyła tego naprawdę; te wspomnienia, które przecież tak naprawdę nie należały do niej…
Chyba, poprawiła się w myślach i to wystarczyło, żeby serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania.
Bo co, jeśli Ophelia jednak była jej częścią? Jeśli wiedziała to wszystko, było wspomnieniem jakiegoś innego, odległego życia? Słyszała o reinkarnacji, chociaż do tej pory nie myślała takimi kategoriami. Nawet dla kogoś, kto jakimś cudem wrócił do życia i obracał się pośród wampirów, taka perspektywa wydawała się czymś nie do pojęcia.
Niemożliwe.
I z jakiego powodu czuła, że ma rację. Kimkolwiek była Ophelia, Beatrycze nie miała z nią związku – nie w takim stopniu, jaki sugerowałaby reinkarnacja. To było coś innego, czego nadal nie potrafiła nazwać i co najwyraźniej miało olbrzymie znaczenie. Z jakiegoś powodu przecież zalazła się w tym miejscu, a i sama Ciemność oczekiwała, że uda jej się rozwiązać tę zagadkę.
Podążanie za głosem samego szatana to chyba niezbyt dobry pomysł, zauważyła mimochodem i niewiele brakowało, by się roześmiała – pozbawiony wesołości, wręcz histeryczny sposób. W takich warunkach zdecydowanie nie było jej do śmiechu.
Niespokojnie wodziła wzrokiem po pokoju, sama niepewna, co powinna ze sobą zrobić. Spoglądała na nowoczesne meble z błyszczącymi frontami aż do momentu, w którym doszła do wniosku, że nie może patrzeć na swoje odbicie. Czuła się nieswojo, zupełnie jakby ktoś nadal ją obserwował, chociaż paradoksalnie nie miała wrażenia, że Ciemność wciąż jest gdzieś obok. Tak naprawdę była sama i właśnie to doprowadzało ją do szału, sprawiając, że Beatrycze czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła postradać zmysły. To, że nadal niczego nie rozumiała, jedynie wszystko dodatkowo komplikowało, dręcząc kobietę bardziej niż cokolwiek innego.
Nie była pewna, co tak naprawdę pokusiło ją o sięgnięcie do wewnętrznej kieszeni kurtki. Ostrożnie wyjęła zabrany z pokoju Jocelyne pamiętnik, mimochodem gładząc palcami skórzaną okładkę notatnika. Tym razem nie poczuła znajomych zawrotów głowy, ani nagle nie straciła kontaktu z rzeczywistością, by nagle spojrzeć na świat oczami Ophelii. Ta świadomość sprawiła, że Beatrycze poczuła się niemalże rozczarowana, z powątpiewaniem spoglądając na leżący tuż przed nią przedmiot.
Do tej pory miała wrażenie, że wszystko sprowadzało się do tego notesu. Teraz w to zwątpiła, bo wspomnienia i tak pojawiały się, kiedy tylko chciały. Nie potrafiła znaleźć w tym prawidłowości i to dezorientowało ją bardziej niż cokolwiek innego.
– O co ci chodzi, co? – mruknęła, stukając palcami w okładkę. Miała ochotę otworzyć pamiętnik i jeszcze raz przejrzeć zapiski Joce – zwłaszcza te, które dotyczyły jej i Lawrence’a. – Dlaczego mam tutaj być? I czemu wydajesz mi się aż tak bliska…?
Nie zwracała się do nikogo konkretnego, zwłaszcza że i tak nie spodziewała się odpowiedzi. Zresztą komu zadałaby te pytania, gdyby faktycznie miała po temu okazję – Ophelii czy może Ciemności, skoro każde z nich wydawało się z tym powiązane? A może samemu Jillianowi, skoro wszystko wydawało się sprowadzać właśnie do niego? Szukała odpowiedzi, ale te nie nadchodziły, Beatrycze zaś poczuła się tak, jakby nagle została rzucona w sam środek jakiejś historii miłosnej, do której tak naprawdę nie pasowała i której nie miała prawa pojąć bez konkretnych wskazówek.
Ophelia i Jillian. Siostra tej pierwszej. I sama Ciemność…
I dziecko. Co z dzieckiem, które za pierwszym razem Ophelia trzymała w ramionach?
Dlaczego…?
Naprawdę chciała zrozumieć – przydać się jakoś, skoro najwyraźniej została w to zamieszana. Już nawet nie chodziło o to, że tak naprawdę nie miała wyboru, bo wszystko sprowadzało się do żądań Ciemności. Beatrycze od samego początku miała wrażenie, że chodzi o coś więcej – że ktoś ją wzywa, niezmiennie prowadząc do miejsca ze snów. To było tak, jakby w tamtym domu czekało coś więcej.
Albo ktoś, chociaż wciąż nie miała pewności, co powinna o tym myśleć.
Może gdyby pamiętała swoje dotychczasowe życie, wszystko byłoby dużo łatwiejsze.
Ophelio, proszę… Pozwól mi zrozumieć.
– Ophelio… – wyszeptała w pustkę, mocniej przygarniając pamiętnik do piersi.
Z chwilą, w której wypowiedziała to imię, zmieniło się wszystko. Chwilę później obraz zamazał jej się przed oczami, a hotelowy pokój zniknął.
Beatrycze otoczyła ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa