16 kwietnia 2018

Trzysta dziewięć

Renesmee
Zmęczenie dawało mi się we znaki, ale nawet to nie umniejszało tego, że się martwiłam. Moje spojrzenie raz po raz uciekało ku bladej twarzy Jocelyne i choć wiedziałam, że teraz już była bezpieczna, trudno było mi ot tak uznać, że wszystko w porządku. Nie, skoro wciąż miałam wystarczająco wiele powodów, by dosłownie odchodzić od zmysłów, zamartwiając się o bezpieczeństwo tych, którzy byli dla mnie ważni.
– Tata nie dzwonił, prawda? – zapytałam dziadka. Wspominał, że zdążył zadzwonić do domu, ale po cichu liczyłam, że w między czasie zdążył dowiedzieć się czegoś więcej.
– Na razie nie. Nie myśl o tym – doradził mi, ale tylko prychnęłam. Zupełnie jakbym mogła ot tak się dostosować! – Wszystko będzie w porządku. Jesteście z Joce bezpieczne i to przede wszystkim na tym powinnaś się skupić.
Zacisnęłam usta, bynajmniej nieprzekonana. Słodka bogini, nie wyobrażałam sobie, bym mogła spokojnie tutaj siedzieć i czekać na dalsze informacje. Teraz, kiedy już miałam pewność, że Jocelyne znalazła się w bezpiecznym miejscu, na dodatek pod najlepszą możliwą opieką, wszystko we mnie aż rwało się do tego, by wrócić do podziemi.
Wciąż o tym myślałam, kiedy chłodne palce zacisnęły się wokół mojego nadgarstka. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem przenosząc wzrok na Carlisle’a. Wciąż przy mnie kucał, wyraźnie zmartwiony, a przynajmniej tyle zdołałam wywnioskować z jego zachowania i wyrazu twarzy. Co prawda nie był aż tak poruszony jak przed przyjazdem do szpitala, kiedy o wiele bardziej martwił go stan Jocelyne, ale i tak byłam w stanie wyczuć, że się przejmował. Biorąc pod uwagę to, że zwykle z łatwością przychodziło mu ukrywanie emocji, bijący od doktora niepokój tym bardziej dał mi do myślenia. Sęk w tym, że nie byłam w stanie skoncentrować, przez co reagowałam na podsuwane mi przez wyostrzone zmysły i instynkt bodźce z opóźnieniem wystarczającym, by zaczęło mnie to frustrować.
– Jak się czujesz? – usłyszałam, ale nie od razu zdecydowałam się odpowiedzieć. Wyjęłam komórkę, nerwowo obracając ją w dłoniach i mimowolnie zastanawiając nad tym, jaka była szansa na dodzwonienie się do Gabriela albo Edwarda. – Nessie… – upomniał mnie dziadek i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony, wyją mi telefon z rąk.
– Martwię się – wyjaśniłam, chociaż zdecydowanie nie o to mnie pytał.
Carlisle cicho westchnął, po czym ujął mnie pod brodę, przymuszając do tego, żebym spojrzała mu w oczy. Potrzebowałam kilku sekund, by zdołać się na nim skoncentrować.
– Jak się czujesz? – zapytał raz jeszcze. Kolejny raz miałam wrażenie, że wracał się do mnie niemalże jak do dziecka, zupełnie jakby podejrzewał, że nie będę w stanie go zrozumieć. – Już cię nie mdli?
– Jest lepiej – zapewniłam, bo to była prawda. Jasne, wciąż bolała mnie głowa, ale jak długo siedziałam w miejscu, nie musiałam obawiać się tego, że nagle zrobi mi się słabo albo znowu będę bliska tego, żeby zwymiotować. – Nic mi nie będzie – dodałam, ale Carlisle tylko potrząsnął głową, wyraźnie nie zamierzając tak po prostu zignorować tego, że ktokolwiek mógłby zrobić mi krzywdę.
– Zaraz zobaczymy. Wydaje mi się, że przestałaś krwawić, zresztą rana nie jest na tyle poważna, byś potrzebowała szwów, ale…
– A co z Joce? – przerwałam mu, nie kryjąc zniecierpliwienia. W tamtej chwili liczyło się dla mnie wyłącznie to, żeby zapewnić bezpieczeństwo córce.
– Nic jej nie będzie. Na razie poczekamy na wyniki z krwi – wyjaśnił mi, siląc się na cierpliwość. – Niedługo zejdzie kroplówka. Jeśli wszystko będzie w porządku, zabiorę ją do domu.
Po jego słowach poczułam nieopisaną wręcz ulgę. Co prawda widziałam, że Joce była spokojniejsza, ale obserwowanie córki nie dawało mi aż takiej pewności, jak zapewnienia kogoś, komu przecież ufałam – i to zwłaszcza kiedy w grę wchodziło jej zdrowie. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co by było, gdybym została z małą sama, tak naprawdę nie będąc w stanie zwrócić się do nikogo, komu mogłabym bezpiecznie ją powierzyć.
– Dziękuję.
Doktor rzucił mi troskliwe spojrzenie, po czym krótko uścisnął moją rękę. Wciąż patrzył na mnie z niepokojem, wyraźnie czymś zmartwiony.
– Za co, kochanie? Mówiłem ci już, że żadnej z was nie stanie się krzywda – przypomniał mi uspokajającym tonem. – Nie musisz mi dziękować za to, że troszczę o własną rodzinę… Ale jeśli faktycznie chciałabyś mi pomóc, to byłbym wdzięczny, gdyby moja wnuczka spróbowała się rozluźnić i w końcu pozwoliła mi się obejrzeć – stwierdził, a ja z opóźnieniem uprzytomniłam sobie, że mówił o mnie.
W pierwszym odruchu miałam ochotę zapewnić go, że jestem cała, ale ostatecznie tego nie zrobiłam, dochodząc do wniosku, że to bez sensu. Czułam, że tracę czas, zamiast przesiadywać w szpitalu woląc sprawdzić, co działo się z pozostałymi, ale dobrze widziałam, że doktor ot tak mnie nie wypuści. Co więcej, skoro Joce spała, nie miałam żadnego argumentu, którym przekonałabym dziadka, że powinien się skupić na niej zamiast niepotrzebnie zamartwiać o mnie.
Fotel, który zajmowałam, udało się rozłożyć na tyle, bym znalazła się w pozycji wpół leżącej. W zasadzie pewnie gdybym się uparła, przy odrobinie szczęścia mogłabym ułożyć się do snu, ale czułam się zbyt pobudzona, by zdołać odpocząć. Gdyby nie to, że zawroty głowy ograniczały moje ruchy, pewnie już od dłuższej chwili niespokojnie krążyłabym po gabinecie, nie będąc w stanie usiedzieć w miejscu. Niestety, w obecnej sytuacji pozostało mi jedynie spokojnie leżeć i pozwolić na to, by Carlisle raz jeszcze ostrożnie obejrzał tył mojej głowy.
– Boli? – zaniepokoił się, kiedy zaczęłam się krzywić. – Za chwilę coś na to poradzimy. Na razie spójrz tutaj.
Zmrużyłam oczy w jasnym świetle latareczki, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że chciał sprawdzić reakcję źrenic. Chociaż to nie był pierwszy raz, kiedy badał mnie w ten sposób, tym razem miałam problem z tym, by skoncentrować się na poleceniach, które mi wydawał.
Carlisle przytrzymał mnie, pomagając podnieść się do pozycji siedzącej. Rzuciłam mu zniecierpliwione spojrzenie, kiedy podciągnął mi bluzkę i poczułam na skórze chłód stetoskopu.
– Jestem tylko zmęczona – przypomniałam mu. Nie widziałam powodu, dla którego miałby badać mnie aż tak dokładnie jak Joce.
– Mimo wszystko sprawdzę. Nic złego się nie dzieje, Nessie – zapewnił mnie pośpiesznie. Przez kilka następnych sekund oboje milczeliśmy, więc po prostu wbiłam wzrok w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni, pozwalając, by mnie osłuchał. – Wiem, że to ci się nie spodoba, ale chciałbym dokładniej cię zbadać, skoro już tutaj jesteśmy. Szczerze mówiąc, podejrzewam wstrząśnienie mózgu. Nic groźnego, zwłaszcza w twoim przypadku, ale i tak się martwię.
– Wstrząśnienie…? – powtórzyłam z opóźnieniem.
– I tak nigdzie bym cię nie puścił – stwierdził, bez trudu orientując się, że myślami wciąż byłam przy łowcach i tym, co jeszcze mogłoby pójść nie tak. – W tym wypadku tym bardziej nie powinienem. Tym razem mam powody, żeby zabrać cię na tomografię, o ile nie masz mi czegoś do powiedzenia – dodał, a ja nie od razu zrozumiałam, że to żart. Kiedy ostatnim razem podejrzewał u mnie uraz głowy, nosiłam pod sercem Joce, chociaż Carlisle nie miał o tym pojęcia.
Tak czy inaczej, nie zareagowałam na jego słowa, po prostu biernie go obserwując. Coś w moim zachowaniu musiało jeszcze bardziej go zmartwić, ale nie skomentował tego w żaden sposób, w zamian na powrót skupiając się na mnie. Byłam na tyle wytrącona z równowagi, by nie reagować na to, że jednak uparł się mnie zbadać.
Nie reagowałam do momentu, w którym coś zacisnęło się na moim ramieniu – i to bynajmniej nie opaska ciśnieniomierza, chociaż to uświadomiłam sobie z opóźnieniem.
– Podam ci coś, po czym ustąpią mdłości – wyjaśnił mi pośpiesznie Carlisle, nie czekając aż zacznę protestować.
– A coś przeciwbólowego? – zapytałam z wahaniem, dochodząc do wniosku, że mogę go o to poprosić, skoro i tak zamierzał postawić na swoim. Pulsowanie w skroniach dawał mi się we znaki, nie pozwalając na to, bym choć spróbowała zebrać myśli.
– Za chwilę – obiecał, wyraźnie uspokojony tym, że nie zamierzałam z nim walczyć. – Zamknij oczy i się rozluźnij.
Trudno było mi dostosować się do drugiej części jego prośby, dlatego po prostu zacisnęłam powieki i znieruchomiałam, podświadomie wyczekując ukłucia. W zasadzie nie musiał przypominać mi o tym, żebym nie patrzyła, bo zdecydowanie nie miałam takiego zamiaru. Nie byłam w stanie obserwować, kiedy podłączał kroplówkę Joce, więc tym bardziej nie byłabym w stanie zdobyć się na to, gdy zakładał wenflon mnie.
Carlisle potrzebował zaledwie kilku sekund, by wszystko przygotować i z wprawą wsunąć igłę w odpowiednie miejsce. Drgnęłam, choć właściwie nie zabolało, a może to ja byłam zbyt rozproszona bólem głowy, by zwracać uwagę na ukłucie.
Wahałam się nad tym, czy mogę już bezpiecznie otworzyć oczy, kiedy poczułam pulsujący chłód w miejscu wkłucia. Spodziewałam się, że podłączy mi kroplówkę, by podać leki, ale zdecydowanie nie tego, że wcześniej zdecyduje się zrobić mi zastrzyk – i to na tyle silny, bym już w trakcie podawania środka odczuła jego działanie. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, zwłaszcza że nagle poczułam się bardzo słabo, a nie tego spodziewałam po działaniu leków, które miał mi podać. Nie chciałam spać, w szczególności teraz, kiedy przejmowałam się, że… że…
– To pomoże ci się uspokoić, kochanie. – Carlisle posłał mi ciepły uśmiech. – Odpoczywaj, dobrze? Nie myśl o tym, co się dzieje.
– Ja nie…
Nie byłam w stanie dokończyć, ani nawet sformułować myśli do końca. Naprawdę uważał, że mogłabym zrobić coś głupiego, skoro zdecydował się mnie uśpić? W jakimś stopniu być może miał rację, zwłaszcza że nawet zawroty głowy nie były w stanie sprawić, bym w pełni zdusiła w sobie potrzebę, by sprawdzić, co działo się z pozostałymi. W zasadzie czułam się na tyle zdesperowana, by w razie potrzeby spróbować tam wrócić, ale mimo wszystko…
Musiałam w którymś momencie zasnąć, chociaż na samym początku próbowałam walczyć z sennością. Z letargu wyrwało mnie muśnięcie chłodnych palców na policzku oraz to, że ktoś z niepokojem wypowiadał moje imię.
– Nessie… – doszło mnie jakby z oddali. Z opóźnieniem rozpoznałam głos mamy. – Jak się czujesz, skarbie? – zapytała, ledwo tylko udało mi się otworzyć oczy i z trudem skupić na niej wzrok.
– Nie wiem… Co się stało? – zapytałam, a potem zdołałam jednak uporządkować fakty i to wystarczyło, bym spróbowała poderwać się do pozycji siedzące, przy okazji strząsając z siebie koc, którym musiał okryć mnie dziadek. – O bogini! Jak długo…?
– Cii… Dopiero co przyjechałyśmy – powiedziała spiętym tonem Bella, zaciskając dłoń na moim ramieniu. Z opóźnieniem zauważyłam nachyloną nad wciąż pogrążoną we śnie Jocelyne Rosalie. – Carlisle zaraz przyjdzie zabrać cię na jeszcze kilka badań. Jak głowa? – drążyła, zatroskana w stopniu wystarczającym, bym poczuła się zobowiązana jej odpowiedzieć.
Wciąż czułam się skołowana, co uświadomiło mi, że środek uspokajający wciąż działał. Co więcej, skoro mama i ciocia dopiero co się pojawiły, musiało minąć co najwyżej pół godziny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Joce wciąż spała, na tyle spokojna, bym przynajmniej o nią przestała się martwić. To nie był ten rodzaj snu, przy którym martwiłabym się o to, czy w ogóle się obudzi; nie miałam też wrażenia, by męczyły ją koszmary albo ból, co uznałam za dobry znak. Zauważyłam zresztą, że kroplówka, którą podał jej Carlisle, była na wykończeniu i najwyraźniej działała.
Z powątpiewaniem zerknęłam na rurkę podpiętą do mojej ręki. Mama w pośpiechu ujęła mnie za dłoń, uspokajająco gładząc po jej wierzchu.
– Nic wam nie będzie – zapewniła pośpiesznie i przez krótką chwilę brzmiała, jakby naprawdę w to wierzyła. – Nikomu nic się nie stanie, tak? Tata wie, co robi – dodała z przekonaniem.
– Odzywał się?
Bella chcąc nie chcąc potrząsnęła głową.
– Nie myśl o tym teraz – wtrąciła Rosalie.
Gdyby to jeszcze było takie proste… Zacisnęłam usta, po czym uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, coraz bardziej sfrustrowana tym, że przez leki czułam się otępiała. Próbowałam skupić się na więzi z Gabrielem, ale nie byłam w stanie jej wyczuć, a tym bardziej stwierdzić, czy z moim mężem działo się coś niedobrego. Z jednej strony powinno mnie to uspokoić, ale z drugiej – brak jakichkolwiek informacji zaczynał doprowadzać mnie do szaleństwa.
Jakimś cudem zdołałam wyczuć dziadka na chwilę przed tym, jak wrócił do gabinetu. Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, bynajmniej niezaskoczony tym, że mogłabym być przytomna.
– Wezmę cię teraz na tomografię, Nessie. To tylko kilka minut – zapewnił pośpiesznie – a zaraz po tym będziemy mogli wrócić do domu. Z wynikami Joce wszystko jest w porządku – dodał i końcowa część jego wypowiedzi sprawiła, że poczułam niewysłowioną wręcz ulgę.
– Uśpiłeś mnie – zarzuciłam mu mimo wszystko.
Carlisle rzucił mi przepraszające spojrzenie.
– Dla twojego dobra. I ty, i Joce potrzebujecie odpoczynku – stwierdził uspokajającym tonem. Obserwowałam go, kiedy podszedł do Jocelyne, by móc przyjrzeć się wnuczce. Najwyraźniej nic w jej stanie go nie zaniepokoiło, bo ostatecznie zwrócił się do mnie. – Mała zostanie na chwilę z Rose i Bellą, w porządku? – Ujął mnie za rękę, by móc odłączyć kroplówkę. – Pomogę ci wstać… Powoli.
Skorzystałam z jego pomocy, czując, że i tak nie miałam większego wyboru. Nogi miałam jak z waty, poza tym czułam, że lek uspokajający wciąż działał na tyle, bym czuła się rozbita. Podejrzewałam, że tak było lepiej, zwłaszcza że dziadek doskonale wiedział, jak reagowałam na konieczność jakichkolwiek badań. Co prawda wiedziałam, że jestem przy nim bezpieczna, ale na samą myśl o przejściu do jakiejkolwiek innej sali, a tym bardziej samej tomografii, robiło mi się niedobrze.
Czułam się trochę jak w półśnie, kiedy doktor wyprowadził mnie na korytarz. Trzymałam się blisko niego, właściwie nie zwracając uwagi na to, dokąd mnie prowadził. Miałam wrażenie, że gdyby mnie nie podtrzymywał, nie doszłabym nigdzie, dlatego z niejaką ulgą przyjęłam to, że w pewnym momencie posadził mnie na jednym z plastikowych krzesełek z poczekalni.
– Poczekaj tutaj na mnie – powiedział, kucając naprzeciwko mnie. – Za chwilę wrócę. Obiecuję, że to nie będzie nic strasznego – dodał, na odchodne całując mnie krótko w czoło.
Obserwowałam go do momentu, w którym zniknął za drzwiami pracowni, przy której mnie posadził. Nie byłam pewna, która jest godzina, ale korytarz wyglądał na całkowicie opustoszały, co przyjęłam z ulgą. Z drugiej strony, chcąc nie chcąc zaczęłam się denerwować, nie tylko osłabiona lekami, ale dodatkowo zaniepokojona tym, że Carlisle zostawił mnie samą. Czułam się bezbronna, co po konieczności walki o bezpieczeństwo moje i Jocelyne, wyjątkowo dawało mi się we znaki. Miałam wrażenie, że ktoś mnie zaatakować dosłownie w każdej chwili, a ja nawet nie będę w stanie zareagować i…
Chodź tędy.
Zesztywniałam, po czym niespokojnie rozejrzałam się po korytarzu. Serce jak na zawołanie zabiło mi szybciej, tym razem nie z obawy przed tym, co miała przynieść przyszłość, ale w odpowiedzi na… Och, to nawet nie była myśl! Nie konkretna, zresztą i tak nie byłam w stanie skupić się na tyle, by sformułować jakiekolwiek myśli. W zasadzie nawet gdyby ktoś spróbował zamieszać mi w głowie, nie zwróciłabym na to uwagi, szczerze wątpiąc, bym zdołała poświęcić choć odrobinę uwagi jakiejkolwiek zewnętrznej sugestii.
Tym bardziej nie byłam pewna, dlaczego zareagowałam na nagły impuls, który nakazywał mi ruszyć się z miejsca. Wiedziałam, że nie powinnam – i to zwłaszcza w takim stanie, kiedy ledwo mogłam utrzymać się na nogach, a Carlisle podejrzewał u mnie uraz głowy – ale w pewnym momencie i tak poderwałam się do pionu, z wolna ruszając w głąb opustoszałego korytarza. Musiałam przytrzymać się ściany, gotowa przysiąc, że wszystko wokół mnie wiruje, a każdy kolejny krok jest jak prośba o to, by jednak wylądować na ziemi.
Właściwie sama nie byłam pewna, dokąd i dlaczego szłam. To był ten sam rodzaj spontanicznej decyzji, którą podjęłam, decydując się podążyć za Dallasem. Tym razem robiłam dokładnie to samo, zupełnie jakby przez szpital prowadził mnie ktoś, kogo co prawda nie mogłam zobaczyć, ale za to w pełni mu ufałam. Czułam się niemalże jak we śnie, niczym lunatyczka poddając się bliżej nieokreślonej potrzebie podążania przed siebie – coraz dalej i dalej, chociaż jakaś rozsądna cząstka mnie doskonale wiedziała, że nie powinnam ruszać się z miejsca aż do powrotu dziadka.
Nie byłam pewna, jak długo błądziłam korytarzami szpitala. Zatrzymałam się nagle, niemalże jakbym napotkała na jakąś niewidzialną ścianę.
W rzeczywistości moją uwagę w pełni przykuł w pełni znajomy, przytłumiony głos, który doszedł mnie z jednego z zamkniętych pomieszczeń.
– Nie, nie… Nie powinieneś był tego robić. To w ogóle nie miało być tak – usłyszałam i coś w tych słowach przyprawiło mnie o dreszcze, zwłaszcza kiedy rozpoznałam głos Castiela. – Tak, do cholery, wiem. Nie musisz mi przypominać, że przestała mi ufać.
Zesztywniałam, coraz bardziej oszołomiona. Poszczególne słowa dochodziły do mnie jakby z oddali, przytłumione i trudne do zinterpretowania.
Co Castiel robił w szpitalu, na dodatek o tej godzinie – i to teraz, kiedy zalazłyśmy się tutaj z Joce? Wiedziałam, że to mógł być przypadek, skoro był lekarzem, ale ten fakt nie dawał mi spokoju. No i z kim rozmawiał, na dodatek w tak nerwowy sposób? Nie słyszałam, by ktokolwiek mu odpowiadał, choć to równie dobrze mogło być winą stanu, w którym się znajdowałam. Nie zmieniało to jednak faktu, że dręczyło mnie bardzo wiele kwestii, zwłaszcza że już od jakiegoś czasu miałam wątpliwości co do tego, czy faktycznie powinnam mu ufać. Wszystko to, co działo się w ostatnim czasie…
Skrzywiłam się, kiedy zawroty głowy stały się bardziej uciążliwe. Przesunęłam się, chcąc znaleźć się bliżej ściany, ale w zamian zatoczyłam się niebezpiecznie.
Wyrwał mi się jęk na tyle głośny, by w pomieszczeniu, w którym słyszałam głos Castiela, jak na zawołanie zapanowała cisza.
Zaraz po tym drzwi otworzyły się, a mężczyzna w pośpiechu wypadł na korytarz.
– Renesmee? – zapytał, nie kryjąc zaskoczenia moim widokiem. Zaraz po tym znalazł się przy mnie, w pośpiechu podtrzymując i pomagając odzyskać pion. – Co tutaj robisz? Co ci jest? – wyrzucił z siebie na wydechu, a wszelakie wątpliwości, które względem niego miałam, zniknęły równie nagle, co wcześniej się pojawiły.
– Ja… Mały wypadek – odpowiedziałam z opóźnieniem, jakimś cudem będąc w stanie wymyślić jakąkolwiek wymówkę. – Carlisle miał mnie zabrać na tomografię i chyba się zgubiłam… Wydawało mi się, że usłyszałam twój głos.
Castiel obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. Wyraz jego twarzy złagodniał; nic nie wskazywało na to, by miał do moich wyjaśnień jakiekolwiek uwagi.
– Już dobrze. Odprowadzę cię – zapewnił pośpiesznie, wzmacniając uścisk wokół mnie. – Ostrożnie.
– A ty? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać.
– Hm? – Rzucił mi roztargnione spojrzenie. – Och… Wiesz jak to jest, kiedy ciągle żyje się pracą. Zostawiłem dokumenty, a że są mi jutro potrzebne… – Wzruszył ramionami. – Za gapowe się płaci.
Zmarszczyłam brwi.
– Wydawało mi się, że z kimś rozmawiałeś… – zaczęłam z wahaniem, ale Castiel jedynie pokręcił głową.
– Nic z tych rzeczy – stwierdził z przekonaniem. – Chodź. Naprawdę źle wyglądasz… Tomografii nie zleca się bez powodu – dodał i choć nie byłam przekonana, czy jego zapewnienia są słuszne, nie pozostało mi nic innego, jak tylko spróbować mu uwierzyć.

4 komentarze:

  1. Błagam więcej rozdziałów tego typu!! (Z eleną na przykład ����)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie, kto wie... Ale w jakim sensie? :D Bo nie jestem pewna, jak rozumieć rozdziały "tego typu" ^^

      Usuń
    2. Czyli po pierwsze ze starą oryginalną ekipą, jest mini plot twist jak z castielem i coś się komuś dzieje i jest motyw że tak powiem medyczny (po prostu kocham takie rozdziały!!) ~shanzi

      Usuń
    3. Ach, rozumiem! :3 Fakt, rzadko wracam do postaci kanonicznych, choć z racji Beatrycze to poniekąd się zmieni. I przyznam, że rozdziały w tym stylu pisze mi się lekko, więc możliwe, że coś się jeszcze pojawi, zwłaszcza że Damien... Ehm, także tego :D
      Z Eleną mogłoby być ciężko, bo to wyjątkowy przypadek. Teraz zresztą trudno byłoby ją tak po prostu zranić ;) Z kolei dobry plot twist, to zawsze dobry plot twist i takich z pewnością nie zabraknie. Tak czy inaczej, cieszę się, że Ci się podoba :D

      Usuń









After We Fall
stories by Nessa