Renesmee
Zmęczenie dawało mi się we
znaki, ale nawet to nie umniejszało tego, że się martwiłam. Moje spojrzenie raz
po raz uciekało ku bladej twarzy Jocelyne i choć wiedziałam, że teraz już
była bezpieczna, trudno było mi ot tak uznać, że wszystko w porządku. Nie,
skoro wciąż miałam wystarczająco wiele powodów, by dosłownie odchodzić od
zmysłów, zamartwiając się o bezpieczeństwo tych, którzy byli dla mnie
ważni.
– Tata nie
dzwonił, prawda? – zapytałam dziadka. Wspominał, że zdążył zadzwonić do domu,
ale po cichu liczyłam, że w między czasie zdążył dowiedzieć się czegoś
więcej.
– Na razie
nie. Nie myśl o tym – doradził mi, ale tylko prychnęłam. Zupełnie jakbym
mogła ot tak się dostosować! – Wszystko będzie w porządku. Jesteście z Joce
bezpieczne i to przede wszystkim na tym powinnaś się skupić.
Zacisnęłam
usta, bynajmniej nieprzekonana. Słodka bogini, nie wyobrażałam sobie, bym mogła
spokojnie tutaj siedzieć i czekać na dalsze informacje. Teraz, kiedy już
miałam pewność, że Jocelyne znalazła się w bezpiecznym miejscu, na dodatek
pod najlepszą możliwą opieką, wszystko we mnie aż rwało się do tego, by wrócić
do podziemi.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy chłodne palce zacisnęły się wokół mojego nadgarstka. Zamrugałam
nieco nieprzytomnie, z opóźnieniem przenosząc wzrok na Carlisle’a. Wciąż
przy mnie kucał, wyraźnie zmartwiony, a przynajmniej tyle zdołałam
wywnioskować z jego zachowania i wyrazu twarzy. Co prawda nie był aż
tak poruszony jak przed przyjazdem do szpitala, kiedy o wiele bardziej
martwił go stan Jocelyne, ale i tak byłam w stanie wyczuć, że się
przejmował. Biorąc pod uwagę to, że zwykle z łatwością przychodziło mu
ukrywanie emocji, bijący od doktora niepokój tym bardziej dał mi do myślenia.
Sęk w tym, że nie byłam w stanie skoncentrować, przez co reagowałam
na podsuwane mi przez wyostrzone zmysły i instynkt bodźce z opóźnieniem
wystarczającym, by zaczęło mnie to frustrować.
– Jak się
czujesz? – usłyszałam, ale nie od razu zdecydowałam się odpowiedzieć. Wyjęłam
komórkę, nerwowo obracając ją w dłoniach i mimowolnie zastanawiając
nad tym, jaka była szansa na dodzwonienie się do Gabriela albo Edwarda. –
Nessie… – upomniał mnie dziadek i nie czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej
strony, wyją mi telefon z rąk.
– Martwię
się – wyjaśniłam, chociaż zdecydowanie nie o to mnie pytał.
Carlisle
cicho westchnął, po czym ujął mnie pod brodę, przymuszając do tego, żebym
spojrzała mu w oczy. Potrzebowałam kilku sekund, by zdołać się na nim
skoncentrować.
– Jak się
czujesz? – zapytał raz jeszcze. Kolejny raz miałam wrażenie, że wracał się do
mnie niemalże jak do dziecka, zupełnie jakby podejrzewał, że nie będę w stanie
go zrozumieć. – Już cię nie mdli?
– Jest
lepiej – zapewniłam, bo to była prawda. Jasne, wciąż bolała mnie głowa, ale jak
długo siedziałam w miejscu, nie musiałam obawiać się tego, że nagle zrobi
mi się słabo albo znowu będę bliska tego, żeby zwymiotować. – Nic mi nie będzie
– dodałam, ale Carlisle tylko potrząsnął głową, wyraźnie nie zamierzając tak po
prostu zignorować tego, że ktokolwiek mógłby zrobić mi krzywdę.
– Zaraz zobaczymy.
Wydaje mi się, że przestałaś krwawić, zresztą rana nie jest na tyle poważna,
byś potrzebowała szwów, ale…
– A co
z Joce? – przerwałam mu, nie kryjąc zniecierpliwienia. W tamtej
chwili liczyło się dla mnie wyłącznie to, żeby zapewnić bezpieczeństwo córce.
– Nic jej
nie będzie. Na razie poczekamy na wyniki z krwi – wyjaśnił mi, siląc się
na cierpliwość. – Niedługo zejdzie kroplówka. Jeśli wszystko będzie w porządku,
zabiorę ją do domu.
Po jego
słowach poczułam nieopisaną wręcz ulgę. Co prawda widziałam, że Joce była
spokojniejsza, ale obserwowanie córki nie dawało mi aż takiej pewności, jak
zapewnienia kogoś, komu przecież ufałam – i to zwłaszcza kiedy w grę
wchodziło jej zdrowie. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co by było, gdybym
została z małą sama, tak naprawdę nie będąc w stanie zwrócić się do
nikogo, komu mogłabym bezpiecznie ją powierzyć.
– Dziękuję.
Doktor
rzucił mi troskliwe spojrzenie, po czym krótko uścisnął moją rękę. Wciąż
patrzył na mnie z niepokojem, wyraźnie czymś zmartwiony.
– Za co,
kochanie? Mówiłem ci już, że żadnej z was nie stanie się krzywda –
przypomniał mi uspokajającym tonem. – Nie musisz mi dziękować za to, że
troszczę o własną rodzinę… Ale jeśli faktycznie chciałabyś mi pomóc, to
byłbym wdzięczny, gdyby moja wnuczka spróbowała się rozluźnić i w końcu
pozwoliła mi się obejrzeć – stwierdził, a ja z opóźnieniem
uprzytomniłam sobie, że mówił o mnie.
W pierwszym
odruchu miałam ochotę zapewnić go, że jestem cała, ale ostatecznie tego nie
zrobiłam, dochodząc do wniosku, że to bez sensu. Czułam, że tracę czas, zamiast
przesiadywać w szpitalu woląc sprawdzić, co działo się z pozostałymi,
ale dobrze widziałam, że doktor ot tak mnie nie wypuści. Co więcej, skoro Joce
spała, nie miałam żadnego argumentu, którym przekonałabym dziadka, że powinien
się skupić na niej zamiast niepotrzebnie zamartwiać o mnie.
Fotel,
który zajmowałam, udało się rozłożyć na tyle, bym znalazła się w pozycji
wpół leżącej. W zasadzie pewnie gdybym się uparła, przy odrobinie
szczęścia mogłabym ułożyć się do snu, ale czułam się zbyt pobudzona, by zdołać
odpocząć. Gdyby nie to, że zawroty głowy ograniczały moje ruchy, pewnie już od
dłuższej chwili niespokojnie krążyłabym po gabinecie, nie będąc w stanie
usiedzieć w miejscu. Niestety, w obecnej sytuacji pozostało mi
jedynie spokojnie leżeć i pozwolić na to, by Carlisle raz jeszcze
ostrożnie obejrzał tył mojej głowy.
– Boli? –
zaniepokoił się, kiedy zaczęłam się krzywić. – Za chwilę coś na to poradzimy.
Na razie spójrz tutaj.
Zmrużyłam
oczy w jasnym świetle latareczki, z opóźnieniem uświadamiając sobie,
że chciał sprawdzić reakcję źrenic. Chociaż to nie był pierwszy raz, kiedy
badał mnie w ten sposób, tym razem miałam problem z tym, by
skoncentrować się na poleceniach, które mi wydawał.
Carlisle
przytrzymał mnie, pomagając podnieść się do pozycji siedzącej. Rzuciłam mu
zniecierpliwione spojrzenie, kiedy podciągnął mi bluzkę i poczułam na
skórze chłód stetoskopu.
– Jestem
tylko zmęczona – przypomniałam mu. Nie widziałam powodu, dla którego miałby
badać mnie aż tak dokładnie jak Joce.
– Mimo
wszystko sprawdzę. Nic złego się nie dzieje, Nessie – zapewnił mnie
pośpiesznie. Przez kilka następnych sekund oboje milczeliśmy, więc po prostu
wbiłam wzrok w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni, pozwalając, by mnie
osłuchał. – Wiem, że to ci się nie spodoba, ale chciałbym dokładniej cię
zbadać, skoro już tutaj jesteśmy. Szczerze mówiąc, podejrzewam wstrząśnienie
mózgu. Nic groźnego, zwłaszcza w twoim przypadku, ale i tak się
martwię.
–
Wstrząśnienie…? – powtórzyłam z opóźnieniem.
– I tak
nigdzie bym cię nie puścił – stwierdził, bez trudu orientując się, że myślami
wciąż byłam przy łowcach i tym, co jeszcze mogłoby pójść nie tak. – W tym
wypadku tym bardziej nie powinienem. Tym razem mam powody, żeby zabrać cię na
tomografię, o ile nie masz mi czegoś do powiedzenia – dodał, a ja nie
od razu zrozumiałam, że to żart. Kiedy ostatnim razem podejrzewał u mnie
uraz głowy, nosiłam pod sercem Joce, chociaż Carlisle nie miał o tym
pojęcia.
Tak czy
inaczej, nie zareagowałam na jego słowa, po prostu biernie go obserwując. Coś w moim
zachowaniu musiało jeszcze bardziej go zmartwić, ale nie skomentował tego w żaden
sposób, w zamian na powrót skupiając się na mnie. Byłam na tyle wytrącona z równowagi,
by nie reagować na to, że jednak uparł się mnie zbadać.
Nie
reagowałam do momentu, w którym coś zacisnęło się na moim ramieniu – i to
bynajmniej nie opaska ciśnieniomierza, chociaż to uświadomiłam sobie z opóźnieniem.
– Podam ci
coś, po czym ustąpią mdłości – wyjaśnił mi pośpiesznie Carlisle, nie czekając
aż zacznę protestować.
– A coś
przeciwbólowego? – zapytałam z wahaniem, dochodząc do wniosku, że mogę go o to
poprosić, skoro i tak zamierzał postawić na swoim. Pulsowanie w skroniach
dawał mi się we znaki, nie pozwalając na to, bym choć spróbowała zebrać myśli.
– Za chwilę
– obiecał, wyraźnie uspokojony tym, że nie zamierzałam z nim walczyć. –
Zamknij oczy i się rozluźnij.
Trudno było
mi dostosować się do drugiej części jego prośby, dlatego po prostu zacisnęłam
powieki i znieruchomiałam, podświadomie wyczekując ukłucia. W zasadzie
nie musiał przypominać mi o tym, żebym nie patrzyła, bo zdecydowanie nie
miałam takiego zamiaru. Nie byłam w stanie obserwować, kiedy podłączał
kroplówkę Joce, więc tym bardziej nie byłabym w stanie zdobyć się na to,
gdy zakładał wenflon mnie.
Carlisle
potrzebował zaledwie kilku sekund, by wszystko przygotować i z wprawą
wsunąć igłę w odpowiednie miejsce. Drgnęłam, choć właściwie nie zabolało, a może
to ja byłam zbyt rozproszona bólem głowy, by zwracać uwagę na ukłucie.
Wahałam się
nad tym, czy mogę już bezpiecznie otworzyć oczy, kiedy poczułam pulsujący chłód
w miejscu wkłucia. Spodziewałam się, że podłączy mi kroplówkę, by podać
leki, ale zdecydowanie nie tego, że wcześniej zdecyduje się zrobić mi zastrzyk
– i to na tyle silny, bym już w trakcie podawania środka odczuła jego
działanie. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, zwłaszcza że nagle poczułam się
bardzo słabo, a nie tego spodziewałam po działaniu leków, które miał mi
podać. Nie chciałam spać, w szczególności teraz, kiedy przejmowałam się,
że… że…
– To pomoże
ci się uspokoić, kochanie. – Carlisle posłał mi ciepły uśmiech. – Odpoczywaj,
dobrze? Nie myśl o tym, co się dzieje.
– Ja nie…
Nie byłam w stanie
dokończyć, ani nawet sformułować myśli do końca. Naprawdę uważał, że mogłabym
zrobić coś głupiego, skoro zdecydował się mnie uśpić? W jakimś stopniu być
może miał rację, zwłaszcza że nawet zawroty głowy nie były w stanie
sprawić, bym w pełni zdusiła w sobie potrzebę, by sprawdzić, co
działo się z pozostałymi. W zasadzie czułam się na tyle zdesperowana,
by w razie potrzeby spróbować tam wrócić, ale mimo wszystko…
Musiałam w którymś
momencie zasnąć, chociaż na samym początku próbowałam walczyć z sennością.
Z letargu wyrwało mnie muśnięcie chłodnych palców na policzku oraz to, że
ktoś z niepokojem wypowiadał moje imię.
– Nessie… –
doszło mnie jakby z oddali. Z opóźnieniem rozpoznałam głos mamy. –
Jak się czujesz, skarbie? – zapytała, ledwo tylko udało mi się otworzyć oczy i z trudem
skupić na niej wzrok.
– Nie wiem…
Co się stało? – zapytałam, a potem zdołałam jednak uporządkować fakty i to
wystarczyło, bym spróbowała poderwać się do pozycji siedzące, przy okazji
strząsając z siebie koc, którym musiał okryć mnie dziadek. – O bogini!
Jak długo…?
– Cii…
Dopiero co przyjechałyśmy – powiedziała spiętym tonem Bella, zaciskając dłoń na
moim ramieniu. Z opóźnieniem zauważyłam nachyloną nad wciąż pogrążoną we
śnie Jocelyne Rosalie. – Carlisle zaraz przyjdzie zabrać cię na jeszcze kilka badań. Jak
głowa? – drążyła, zatroskana w stopniu wystarczającym, bym poczuła się
zobowiązana jej odpowiedzieć.
Wciąż
czułam się skołowana, co uświadomiło mi, że środek uspokajający wciąż działał.
Co więcej, skoro mama i ciocia dopiero co się pojawiły, musiało minąć co
najwyżej pół godziny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Joce wciąż
spała, na tyle spokojna, bym przynajmniej o nią przestała się martwić. To
nie był ten rodzaj snu, przy którym martwiłabym się o to, czy w ogóle
się obudzi; nie miałam też wrażenia, by męczyły ją koszmary albo ból, co
uznałam za dobry znak. Zauważyłam zresztą, że kroplówka, którą podał jej
Carlisle, była na wykończeniu i najwyraźniej działała.
Z
powątpiewaniem zerknęłam na rurkę podpiętą do mojej ręki. Mama w pośpiechu
ujęła mnie za dłoń, uspokajająco gładząc po jej wierzchu.
– Nic wam
nie będzie – zapewniła pośpiesznie i przez krótką chwilę brzmiała, jakby
naprawdę w to wierzyła. – Nikomu nic się nie stanie, tak? Tata wie, co
robi – dodała z przekonaniem.
– Odzywał
się?
Bella chcąc
nie chcąc potrząsnęła głową.
– Nie myśl o tym
teraz – wtrąciła Rosalie.
Gdyby to
jeszcze było takie proste… Zacisnęłam usta, po czym uciekłam wzrokiem gdzieś w bok,
coraz bardziej sfrustrowana tym, że przez leki czułam się otępiała. Próbowałam
skupić się na więzi z Gabrielem, ale nie byłam w stanie jej wyczuć, a tym
bardziej stwierdzić, czy z moim mężem działo się coś niedobrego. Z jednej
strony powinno mnie to uspokoić, ale z drugiej – brak jakichkolwiek
informacji zaczynał doprowadzać mnie do szaleństwa.
Jakimś
cudem zdołałam wyczuć dziadka na chwilę przed tym, jak wrócił do gabinetu.
Obrzucił mnie uważnym spojrzeniem, bynajmniej niezaskoczony tym, że mogłabym
być przytomna.
– Wezmę cię
teraz na tomografię, Nessie. To tylko kilka minut – zapewnił pośpiesznie – a zaraz
po tym będziemy mogli wrócić do domu. Z wynikami Joce wszystko jest w porządku
– dodał i końcowa część jego wypowiedzi sprawiła, że poczułam
niewysłowioną wręcz ulgę.
– Uśpiłeś
mnie – zarzuciłam mu mimo wszystko.
Carlisle
rzucił mi przepraszające spojrzenie.
– Dla
twojego dobra. I ty, i Joce potrzebujecie odpoczynku – stwierdził
uspokajającym tonem. Obserwowałam go, kiedy podszedł do Jocelyne, by móc
przyjrzeć się wnuczce. Najwyraźniej nic w jej stanie go nie zaniepokoiło,
bo ostatecznie zwrócił się do mnie. – Mała zostanie na chwilę z Rose i Bellą,
w porządku? – Ujął mnie za rękę, by móc odłączyć kroplówkę. – Pomogę ci
wstać… Powoli.
Skorzystałam
z jego pomocy, czując, że i tak nie miałam większego wyboru. Nogi
miałam jak z waty, poza tym czułam, że lek uspokajający wciąż działał na
tyle, bym czuła się rozbita. Podejrzewałam, że tak było lepiej, zwłaszcza że
dziadek doskonale wiedział, jak reagowałam na konieczność jakichkolwiek badań.
Co prawda wiedziałam, że jestem przy nim bezpieczna, ale na samą myśl o przejściu
do jakiejkolwiek innej sali, a tym bardziej samej tomografii, robiło mi
się niedobrze.
Czułam się
trochę jak w półśnie, kiedy doktor wyprowadził mnie na korytarz. Trzymałam
się blisko niego, właściwie nie zwracając uwagi na to, dokąd mnie prowadził.
Miałam wrażenie, że gdyby mnie nie podtrzymywał, nie doszłabym nigdzie, dlatego
z niejaką ulgą przyjęłam to, że w pewnym momencie posadził mnie na
jednym z plastikowych krzesełek z poczekalni.
– Poczekaj
tutaj na mnie – powiedział, kucając naprzeciwko mnie. – Za chwilę wrócę.
Obiecuję, że to nie będzie nic strasznego – dodał, na odchodne całując mnie
krótko w czoło.
Obserwowałam
go do momentu, w którym zniknął za drzwiami pracowni, przy której mnie
posadził. Nie byłam pewna, która jest godzina, ale korytarz wyglądał na
całkowicie opustoszały, co przyjęłam z ulgą. Z drugiej strony, chcąc
nie chcąc zaczęłam się denerwować, nie tylko osłabiona lekami, ale dodatkowo
zaniepokojona tym, że Carlisle zostawił mnie samą. Czułam się bezbronna, co po
konieczności walki o bezpieczeństwo moje i Jocelyne, wyjątkowo dawało
mi się we znaki. Miałam wrażenie, że ktoś mnie zaatakować dosłownie w każdej
chwili, a ja nawet nie będę w stanie zareagować i…
Chodź tędy.
Zesztywniałam,
po czym niespokojnie rozejrzałam się po korytarzu. Serce jak na zawołanie
zabiło mi szybciej, tym razem nie z obawy przed tym, co miała przynieść
przyszłość, ale w odpowiedzi na… Och, to nawet nie była myśl! Nie
konkretna, zresztą i tak nie byłam w stanie skupić się na tyle, by
sformułować jakiekolwiek myśli. W zasadzie nawet gdyby ktoś spróbował
zamieszać mi w głowie, nie zwróciłabym na to uwagi, szczerze wątpiąc, bym
zdołała poświęcić choć odrobinę uwagi jakiejkolwiek zewnętrznej sugestii.
Tym
bardziej nie byłam pewna, dlaczego zareagowałam na nagły impuls, który
nakazywał mi ruszyć się z miejsca. Wiedziałam, że nie powinnam – i to
zwłaszcza w takim stanie, kiedy ledwo mogłam utrzymać się na nogach, a Carlisle
podejrzewał u mnie uraz głowy – ale w pewnym momencie i tak
poderwałam się do pionu, z wolna ruszając w głąb opustoszałego
korytarza. Musiałam przytrzymać się ściany, gotowa przysiąc, że wszystko wokół
mnie wiruje, a każdy kolejny krok jest jak prośba o to, by jednak
wylądować na ziemi.
Właściwie
sama nie byłam pewna, dokąd i dlaczego szłam. To był ten sam rodzaj
spontanicznej decyzji, którą podjęłam, decydując się podążyć za Dallasem. Tym
razem robiłam dokładnie to samo, zupełnie jakby przez szpital prowadził mnie
ktoś, kogo co prawda nie mogłam zobaczyć, ale za to w pełni mu ufałam. Czułam
się niemalże jak we śnie, niczym lunatyczka poddając się bliżej nieokreślonej
potrzebie podążania przed siebie – coraz dalej i dalej, chociaż jakaś
rozsądna cząstka mnie doskonale wiedziała, że nie powinnam ruszać się z miejsca
aż do powrotu dziadka.
Nie byłam
pewna, jak długo błądziłam korytarzami szpitala. Zatrzymałam się nagle,
niemalże jakbym napotkała na jakąś niewidzialną ścianę.
W
rzeczywistości moją uwagę w pełni przykuł w pełni znajomy,
przytłumiony głos, który doszedł mnie z jednego z zamkniętych
pomieszczeń.
– Nie, nie…
Nie powinieneś był tego robić. To w ogóle nie miało być tak – usłyszałam i coś
w tych słowach przyprawiło mnie o dreszcze, zwłaszcza kiedy
rozpoznałam głos Castiela. – Tak, do cholery, wiem. Nie musisz mi przypominać,
że przestała mi ufać.
Zesztywniałam,
coraz bardziej oszołomiona. Poszczególne słowa dochodziły do mnie jakby z oddali,
przytłumione i trudne do zinterpretowania.
Co Castiel
robił w szpitalu, na dodatek o tej godzinie – i to teraz, kiedy
zalazłyśmy się tutaj z Joce? Wiedziałam, że to mógł być przypadek, skoro
był lekarzem, ale ten fakt nie dawał mi spokoju. No i z kim
rozmawiał, na dodatek w tak nerwowy sposób? Nie słyszałam, by ktokolwiek
mu odpowiadał, choć to równie dobrze mogło być winą stanu, w którym się
znajdowałam. Nie zmieniało to jednak faktu, że dręczyło mnie bardzo wiele
kwestii, zwłaszcza że już od jakiegoś czasu miałam wątpliwości co do tego, czy
faktycznie powinnam mu ufać. Wszystko to, co działo się w ostatnim czasie…
Skrzywiłam
się, kiedy zawroty głowy stały się bardziej uciążliwe. Przesunęłam się, chcąc
znaleźć się bliżej ściany, ale w zamian zatoczyłam się niebezpiecznie.
Wyrwał mi
się jęk na tyle głośny, by w pomieszczeniu, w którym słyszałam głos
Castiela, jak na zawołanie zapanowała cisza.
Zaraz po
tym drzwi otworzyły się, a mężczyzna w pośpiechu wypadł na korytarz.
– Renesmee?
– zapytał, nie kryjąc zaskoczenia moim widokiem. Zaraz po tym znalazł się przy
mnie, w pośpiechu podtrzymując i pomagając odzyskać pion. – Co tutaj
robisz? Co ci jest? – wyrzucił z siebie na wydechu, a wszelakie
wątpliwości, które względem niego miałam, zniknęły równie nagle, co wcześniej
się pojawiły.
– Ja… Mały
wypadek – odpowiedziałam z opóźnieniem, jakimś cudem będąc w stanie
wymyślić jakąkolwiek wymówkę. – Carlisle miał mnie zabrać na tomografię i chyba
się zgubiłam… Wydawało mi się, że usłyszałam twój głos.
Castiel
obrzucił mnie badawczym spojrzeniem. Wyraz jego twarzy złagodniał; nic nie
wskazywało na to, by miał do moich wyjaśnień jakiekolwiek uwagi.
– Już
dobrze. Odprowadzę cię – zapewnił pośpiesznie, wzmacniając uścisk wokół mnie. –
Ostrożnie.
– A ty?
– zapytałam, nie mogąc się powstrzymać.
– Hm? –
Rzucił mi roztargnione spojrzenie. – Och… Wiesz jak to jest, kiedy ciągle żyje
się pracą. Zostawiłem dokumenty, a że są mi jutro potrzebne… – Wzruszył
ramionami. – Za gapowe się płaci.
Zmarszczyłam
brwi.
– Wydawało
mi się, że z kimś rozmawiałeś… – zaczęłam z wahaniem, ale Castiel
jedynie pokręcił głową.
– Nic z tych
rzeczy – stwierdził z przekonaniem. – Chodź. Naprawdę źle wyglądasz… Tomografii
nie zleca się bez powodu – dodał i choć nie byłam przekonana, czy jego
zapewnienia są słuszne, nie pozostało mi nic innego, jak tylko spróbować mu
uwierzyć.
Błagam więcej rozdziałów tego typu!! (Z eleną na przykład ����)
OdpowiedzUsuńKto wie, kto wie... Ale w jakim sensie? :D Bo nie jestem pewna, jak rozumieć rozdziały "tego typu" ^^
UsuńCzyli po pierwsze ze starą oryginalną ekipą, jest mini plot twist jak z castielem i coś się komuś dzieje i jest motyw że tak powiem medyczny (po prostu kocham takie rozdziały!!) ~shanzi
UsuńAch, rozumiem! :3 Fakt, rzadko wracam do postaci kanonicznych, choć z racji Beatrycze to poniekąd się zmieni. I przyznam, że rozdziały w tym stylu pisze mi się lekko, więc możliwe, że coś się jeszcze pojawi, zwłaszcza że Damien... Ehm, także tego :D
UsuńZ Eleną mogłoby być ciężko, bo to wyjątkowy przypadek. Teraz zresztą trudno byłoby ją tak po prostu zranić ;) Z kolei dobry plot twist, to zawsze dobry plot twist i takich z pewnością nie zabraknie. Tak czy inaczej, cieszę się, że Ci się podoba :D