Renesmee
– Nie rozumiem. – Gabriel
westchnął, kiedy znaleźliśmy się w opustoszałej uliczce, która prowadziła
do laboratorium Rufusa. – Gość ma naprawdę coś z głową… Bo chyba nie
powiesz mi, że mieszkanie w takim miejscu jest normalne?
– Nie jest
– przyznałam, nie zamierzając się kłócić. – Wiesz, powoli zaczynam żałować, że
uparłam się tutaj przyjść. A tak swoją drogą, dziękuje, że jesteś ze mną –
dodałam z bladym uśmiechem.
– Do usług.
– Gabriel mrugnął do mnie porozumiewawczo. – Hej, wiesz, że jeszcze możemy
uciec? – zapytał pogodnym tonem, zdając sobie sprawę z tego, że i tak
się na to nie zgodzę.
Jedynie
parsknęłam śmiechem i wnosząc oczy ku niebu, ruszyłam w stronę
żelaznej klapy, która kryła za sobą prowadzące do podziemi schody. W ciasnym
zaułku czułam się niemal klaustrofobicznie, zwłaszcza, że po obu stronach
widziałam gładkie, nachylające się w naszą stronę ściany opustoszałych
kamieniczek.
Podróż
przez Miasto Nocy nie należała do przyjemnych, ale w tym chyba nie było
niczego dziwnego, skoro musieliśmy dostać się do tej wyludnionej, zniszczonej
dzielnicy. Idąc przez opustoszałe uliczki, miałam nieprzyjemne wrażenie déjà
vu, bo momentalnie wróciły do mnie wspomnienia z walki, ale starałam
się o tym nie myśleć. Tym bardziej błogosławiłam, że wciąż był dzień,
chociaż burzowe chmury przysłoniły niebo, zwiastując deszcz, a może nawet
coś więcej. Wierzyłam w to, że Alessia i Damien są pod opieką Edwarda
bezpieczni, ale i tak chciałam wrócić przed zmrokiem i popsuciem się
pogody, poniekąd dlatego, że wciąż byłam przewrażliwiona i niechętnie
zostawiałam dzieci same.
Usłyszałam
teatralne westchnienie Gabriela, ale mój mąż przynajmniej nie próbował
przekonywać mnie, żebym jednak odpuściła sobie spotkanie z Rufusem. Bez
trudu się ze mną zrównał, po czym szarpnął za metalowe drzwiczki, próbując je
otworzyć. Nawiasy nawet nie skrzypnęły, a klapa ustąpiła bez większego
problemu, ukazując strome, biegnące w dół stopnie, których znamienita
większość ginęła w mroku. Skrzywiłam się, bynajmniej niezbyt
entuzjastycznie przyjmując taki widok. Cudownie, tego jeszcze trzeba było, żeby
Rufus znów miał zgaszone światło.
– Proszę
bardzo – zachęcił mnie Gabriel; wyglądał na chętnego, żeby pójść przodem, ale
ostatecznie dobre wychowanie wzięło górę i to mnie ustąpił miejsca,
puszczając mnie przed sobą.
Rzuciłam mu
krótkie spojrzenie. Uśmiechnął się do mnie uspokajająco i ujął mnie za
rękę, chcąc żebym poczuła się pewniej. Mocno uścisnęłam jego dłoń i ruszyłam
przed siebie, zważając na każdy kolejny krok.
Klatka
schodowa była wąska, więc musieliśmy iść jedno za drugim, żeby razem się
zmieścić. Poruszałam się wyjątkowo wolno, czując się nieswojo w pozbawionym
światła, prowadzącym stromo w dół korytarzu, przez co obecność Gabriela
była dla mnie tym ważniejsza. Przez cały czas mocno ściskałam dłoń ukochanego,
chociaż trzymanie się za ręce mocno spowalniało nasze tempo, utrudniając
poruszanie się. Nie obchodziło mnie to, bo i tak nie zamierzałam puścić
dłoni Gabriela, czerpiąc z niej pewność do tego, żeby na oślep iść przed
siebie.
– Uważajcie
na trzeci stopień od dołu – usłyszałam gdzieś w ciemnościach. Głos Rufusa
mnie zaskoczył i z wrażenia omal nie straciłabym równowagi, gdyby
Gabriel mnie nie przytrzymał. – A tak swoją drogą, włącznik światła jest
po twojej lewej, Renesmee – dodał, starannie wypowiadając moje imię.
Zmarszczyłam
brwi, zdezorientowana, ale wyciągnęłam wolną rękę, żeby dotknąć palcami ściany.
Czułam się dziwnie, błądząc po chropowatej powierzchni, ale udało mi się
znaleźć podłużny przełącznik. Nacisnęłam go bez wahania, po czym instynktownie
zmrużyłam oczu, gotowa na szok wywołany ostrym blaskiem laboratoryjnych lamp,
ale nic podobnego się nie wydarzyło. W zamian rozbłysło łagodne, anemiczne
światło, które bardziej przypominało blask świec; w końcu byłam w stanie
ujrzeć schody oraz fakturę ścian, a mniej więcej pięć stopni niżej
dostrzegłam główną salę oraz stojącego u stóp schodów Rufusa. Zwłaszcza
widok naukowca mnie zaskoczył, bo nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego,
jak blisko mnie się znajdował i ledwo powstrzymałam instynktowny odruch,
nakazujący mi cofnięcie się o krok.
Rufus
uniósł brwi i odepchnął się od ściany, rozplatając założone na piersi
ramiona. Jak zwykle miał na sobie niedbale narzucony na ramiona lekarski kitel.
Czekoladowe oczy wydawały się zaskakująco łagodne, kiedy na mnie spojrzał,
jasne włosy były zmierzwione, jakby dopiero co wstał z łóżka. Na nasz
widok zresztą zupełnie machinalnie przeczesał je palcami, robiąc sobie na
głowie jeszcze większy bałagan, co w jakoś pokrętny sposób wydawało się
dodawać mu uroku. W bladym świetle rozmieszczonych na ścianach,
przytłumionych lamp, jego skóra wydawała się jeszcze bledsza niż zwykle.
Wyglądał na chorego, a cienie pod oczami jedynie potęgowały to wrażenie,
jednocześnie czyniąc Rufusa jeszcze bardziej mrocznym.
–
Zamierzasz jeszcze tak długo na mnie patrzeć? Nie zamierzam cię atakować,
naprawdę – zapewnił mnie, a ja speszyłam się i w pośpiechu
odwróciłam wzrok.
– Dobrze
wiedzieć – wtrącił Gabriel, rzucając wampirowi nieufne spojrzenie. – Pozwoliłem
sobie towarzyszyć mojej żonie, jeśli nie masz nic przeciwko – dodał, pozornie
uprzejmym tonem, ale oczywiste było, że opinia Rufusa jakoś niespecjalnie go
obchodzi.
–
Podejrzewałem, że tak będzie – stwierdził sam zainteresowany, wzruszając
ramionami. – Wejdźcie. Miałem wątpliwości, czy w ogóle wzięłaś mój
propozycję pod uwagę, ale cieszę się, że jednak się namyśliłaś – zapewnił, tym
razem zwracając się bezpośrednio do mnie.
Nie
oglądając się na mnie czy na Gabriela, Rufus odwrócił się na pięcie i skierował
w głąb głównej sali, która stanowiła jego laboratorium. Obejrzałam się na
mojego męża, szukając wskazówki co do tego, co powinnam zrobić, ale Gabriel
jedynie westchnął, tym samym dając mi do zrozumienia, że sam nie jest pewien,
czego tym razem możemy się po Rufusie spodziewać. Widząc, że mam problem
z tym, żeby ruszyć się z miejsca, postanowił przejąć kontrolę i wyminął
mnie, delikatnie acz stanowczo ciągnąc za sobą. Ruszyłam za nim, instynktownie
przeskakując stopień przed którym ostrzegał nas Rufus, chociaż nie miałam nawet
odwagi sprawdzić, co takiego mogło być z nim nie tak.
W
laboratorium światło okazało się trochę mocniejsze, chociaż wciąż pozostawało
słabe i mocno przytłumione. Takie oświetlenie nadawało miejscu swego
rodzaju tajemniczości i sprawiało, że poczułam się bardzo nieswojo, jakby
to w ogóle było jeszcze możliwe. Czujnie rozglądałam się dookoła,
obserwując laboratoryjne stoły i poustawiane na nich przedmioty oraz
sprzęty. Cześć z nich była mi obca, poza tym z jakiegoś powodu
czułam, że niekoniecznie chcę wiedzieć, co takiego znajduje się w części
naczyń i zlewek, które dostrzegałam na stołach albo w ustawionych pod
ścianami gablotkach.
Gabriel
okazał się zdecydowanie pewniejszy ode mnie. Jego wzrok natychmiast przykuły
połączone w dziwny sposób fiolki z rubinowym płynem, który
momentalnie rozpoznałam. Dostrzegłam również kilka zapakowanych jeszcze
strzykawek i chociaż na samą myśl robiło mi się niedobrze, pomyślałam, że
warto będzie o nich pamiętać. Być może Rufus przeszedł ten dziwny rodzaj
przemiany i już nie był tak nieprzewidywalny, jak wcześniej, ale wciąż
miałam wątpliwości i zdecydowanie wolałam trzymać rękę na pulsie.
– Nadal nad
czymś pracujecie? – zapytał Gabriel, nieufnie obserwując płyn w fiolkach.
Zastanawiałam się, czy w tamtym momencie myśleliśmy o tym samym. –
Layla nic nie wspominała, poza tym wydawało mi się, że pewne kwestie są już
wyjaśnione.
– To moje
eksperymenty. Czysta ciekawość. – Rufus z błyskiem w oczach spojrzał
na mojego męża. Przez jego twarz przebiegł cień, kiedy padło imię bliźniaczki
Gabriela, ale prawie natychmiast nad sobą zapanował, przybierając dotychczasową
maskę uprzejmego zainteresowania. Niedbale oparł się o jeden z blatów
i lekko nachylił do przodu, nie odrywając wzroku od przedmiotów, które
przykuły uwagę mojego ukochanego. – Być może pewne kwestie w istocie
zostały wyjaśnione, ale to nie znaczy, że temat został wyczerpany. W końcu
zawsze istnieje szansa na to, żeby dowiedzieć się czegoś więcej – stwierdził
z przekonaniem, w jego wzrok na ułamek sekundy powędrował w moją
stronę.
Nie wiem
dlaczego, ale w tamtym momencie przeszedł mnie dreszcz. Mimowolnie objęłam
się ramionami i podeszłam do Gabriela, stając u jego boku i próbują
przypomnieć sobie, że przy ukochanym nie grozi mi nic złego. Rufus zresztą nie
zachowywał się w sposób, który można by uznać za niepokojący, dlatego
zmusiłam się do tego, żeby się uspokoić. Wszystko jak na razie było w porządku,
a to, że wampir wydawał mi się odrobinę dziwny… No cóż, jakby nie patrzeć,
to wciąż był Rufus.
– Chyba nie
po to tutaj przyszliśmy, prawda? – odezwałam się, przerywając chwilę
niezręcznej ciszy, która zapadła. Wolałam nie ryzykować, że wampir raz jeszcze
poprosi mnie o próbkę krwi do analizy, bo i tak bym mu jej nie dała.
– Obiecałeś, że będziesz mnie uczył – przypomniałam, bo nagle naszła mnie myśl,
że mógł o naszej rozmowie na klifie zapomnieć. Co prawda było to mało
prawdopodobnie, ale wiedziałam już, że w przypadku Rufusa nie ma rzeczy
niemożliwych.
–
Naturalnie – zreflektował się, uśmiechając się pod nosem. Dostrzegłam dwa,
ostre kły i mimowolnie cofnęłam się o krok. – Swoją drogą, jesteś
bardzo niecierpliwa. To zarazem wada i zaleta, chociaż osobiście
skłaniałbym się do tego pierwszego – stwierdził spokojnie.
Spąsowiałam,
nie mając pojęcia, co powinnam odpowiedzieć. Rufus zresztą nie oczekiwał ode
mnie żadnej riposty, tylko bez wahania podszedł do innego ze stołów w laboratorium.
Wraz z Gabrielem ruszyliśmy za nim i chociaż mój mąż sprawiał
wrażenie rozluźnionego, zauważyłam, że dla pewności stara się trzymać mnie
w pewnej odległości od naukowca.
Rufus – nie
oglądając się od nas ani nawet nie sprawdzając, czy wciąż za nim jesteśmy –
ujął w palce podłużny przedmiot, który leżał na stole, po czym zaczął
obracać go w palcach i to tak szybko, że ten zamienił się w rozmazaną
smugę, której w żaden sposób nie byłam w stanie zidentyfikować.
Uśmiechnął się delikatnie i nie zaprzestając zabawy, spojrzał na mnie
i na Gabriela .
– Co
o tym sądzicie? – zapytał i usunął się nieznacznie, żeby zrobić nam
miejsce.
Zawahałam
się, ale Gabriel nie. Zauważyłam, że jego ciemne tęczówki rozszerzyły się
nieznacznie i to mnie zaniepokoiło, jednocześnie motywując do tego, żebym
jak najszybciej do niego dopadła.
– A niech
to diabli… – zaklął Gabriel, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Niech to
diabli, czy to są…?
– W rzeczy
samej. – Rufus uśmiechnął się w niepokojący sposób, odsłaniając dwa
wydłużone kły. Wzdrygnęłam się, chociaż teoretycznie powinnam była oswoić się
z tym, że stereotypowe wampiry jednak skądś musiały się wziąć.
Miałam
ochotę zapytać o czym mówią, ale nie miałam po temu okazji, bo Rufus
w końcu przestał obracać w palcach to, co od samego początku tak mnie
irytowało. Spojrzałam na podłużny, wykonany z drewna przedmiot, nie od
razu uświadamiając sobie, co kawałek drewna ma wspólnego z walką i reakcją
Gabriela. Dopiero po chwili, kiedy zaintrygowana spojrzałam na stół, wszystko
ułożyło się w sensowną całość, a mnie dosłownie zatkało.
To były
kołki.
Na stole,
jeden przy drugim, w równych odstępach starannie ułożono drewniane kołki.
Różnej długości i chyba wykonane z najróżniejszego rodzaju materiału,
każdy innej grubości, ale łączyło je jedno – wszystkie miały ostre zakończenia
i bez wątpienia przeznaczone były do zabijania wampirów; nie takich
zwyczajnych, bo tych podobnych do Rufusa czy Isabeau, ale jednak wampirów.
Kilka miało nawet posrebrzane końce dla lepszego efektu, jak przykładowo ten,
który w palcach obracał Rufus.
Zamrugałam
i błyskawicznie zwróciłam się w stronę naukowca, nie mając pojęcia
czy powinnam go wyśmiać, czy może zacząć krzyczeć. Ostatecznie nie zrobiłam
nic, pozostając przy bezmyślnym gapieniu się na niego i czekaniu na
wyjaśnienia, te jednak uparcie nie nadchodziły.
– Dobra,
o co chodzi? – zapytałam, chociaż powoli zaczynało do mnie docierać,
dlaczego Rufus podkreślał, że lekcje z nim będą niezwykłe. – Po co ci… to?
– dodałam; czułam się zbyt dziwnie, żeby wprost mówić o rodzaju broni,
który do tej pory wyrwał mi się jedynie czymś, co występowało w legendach
i bynajmniej nie miało odniesienia do rzeczywistości.
– A na
co ci to wygląda? – Rufus spojrzał na mnie z uprzejmym zainteresowaniem. –
Co innego mógłbym ci zasugerować, skoro teraz ulice nie są tak bezpieczne, jak
wcześniej… Oczywiście jeśli założyć, że Miasto Nocy kiedykolwiek było
przynajmniej względne bezpieczne – poprawił się po chwili zastanowienia. – Tych,
których zmieniła Isabeau albo sami się zabili… Cóż, to jedynie garstka, która
czai się w ciemności. Nie wiedzieliście ilu tak naprawdę się zaraziło,
prawda? Może i lepiej, że nigdy nie zdarzyło wam się spotkać innych, ale
obawiam się, że skoro miasto nie jest już zagrożone przez nowonarodzonych, będą
próbowali wyjść z cienia. Zwłaszcza, że wielu raczej nie spodobała się
moja teoria, dotycząca śmierci i ponownego narodzenia. – Zawahał się,
jakby próbował ocenić, jak wiele może nam powiedzieć. – Strach nigdy nie jest
najlepszym doradcą. Zgubił już niejednego, a tym razem nie będzie inaczej…
Oczywiście wolałbym się mylić, ale sami zaobserwowaliście, że już teraz dzieci
nocy podchodzą do nas w dość… specyficzny sposób – dodał, a Gabriel
prychnął. To, jak niektórzy zachowywali się wobec istot takich jak on bywało
czasami istną paranoją i chociażby Kristin była dobrym tego przykładem. –
Strach przed nieznanym. Najgorsza forma, ale może jest w tym coś
uzasadnionego. A już na pewno warto wiedzieć z kim się obcuje, żeby
ewentualnie potrafić się bronić – stwierdził z przekonaniem, przesuwając
opuszkami palców po gładkiej powierzchni kołka.
– Ha!
I to niby oznacza, że mamy bawić się w łowców? – zapytał z powątpiewaniem
Gabriel, ale wyczułam w nim swego rodzaju fascynację, związaną z perspektywą
walki. Chyba nigdy nie miałam zrozumieć Licavolich, jeśli chodziło o przyjemność,
którą czerpali z wyznań. – Sam mówiłeś nam, że oni nie są świadomi tego,
co robią. Dlaczego teraz mielibyśmy zabijać?
Rufus
uniósł brwi.
– Faktycznie,
tym można nas zabić – stwierdził, a mnie uderzyło to z jaką łatwością
utożsamił się z rasą, którą teraz reprezentował – ale te nieposrebrzane
kołki są absolutnie niegroźne… Oczywiście pomijając fakt, że skutecznie
unieruchamiają, jeśli wbić je komuś w serce – dodał takim tonem, jakbyśmy
mówili o pogodzie. – Nas praktycznie nie da się zabić. Może jakby urwać
komuś głowę, to jeszcze by zaskutkowało, ale na inne sposoby? Naprawdę nie
zauważyłeś, że wszystkie obrażenia goją się ot tak? – zwrócił się do mojego
męża, pstrykając palcami w powietrzu. – Skręć mi kark, a sam się
przekonasz.
– Z przyjemnością,
ale może przy innej okazji – sarknął Gabriel, patrząc na Rufusa jak na wariata.
– Do cholery, i niby wyciągnąłeś te wnioski na
podstawie zabawy fiolkami? – dodał, wyraźnie zbulwersowany.
Rufus
zmrużył oczy i spojrzał na niego z rezerwą; w jego oczach na
ułamek sekundy pojawił się niepokojący błysk.
– To, co
robię, jest wyłącznie moją sprawą – powiedział, nagle tracąc humor. – Wierz mi,
nie chcesz wiedzieć skąd biorę wszystkie niezbędne mi informacje. Liczą się
efekty i tego się trzymajmy. Zwłaszcza teraz Dimitr oczekuje ode mnie
skuteczności, więc jeśli masz coś do powiedzenia, rozmawiaj z królem.
– Na litość
bogini, co z tobą nie tak? – żachnął się Gabriel, w poddańczym geście
unosząc obie dłonie mu górze. – Nie obchodzi mnie, co takiego robisz, jasne!
Chcę mieć jedynie pewność, że moja siostra jest przy przy tobie bezpieczna.
Zaczyna mnie to już nużyć, ale powtórzę: jeśli cokolwiek stanie jej się przy
tobie…
Rufus
popatrzył na niego w taki sposób, że Gabriel momentalnie zamilkł, coraz
bardziej zdezorientowany. Zaniepokojona podeszłam bliżej, stając za mężem
o kładąc dłoń na jego ramieniu, żeby jakoś go uspokoić i jednocześnie
przypomnieć Rufusowi, że jeśli zdecyduje się zaatakować jego, to tak, jakby
rzucił wyzwanie również mnie.
Czekoladowe
oczy przesunęły się po całej mojej postaci, aż poczułam się nieswojo pod
badawczym spojrzeniem wampira. Wydawał się mnie oceniać, kiedy zaś przyjrzał
się mojej twarzy, jego rysy złagodniały. Nie miałam pojęcia do jakich musiał
dojść wniosków, ale i tak byłam wdzięczna, że e efekcie jedynie westchnął
i odwrócił się do nas plecami.
– Prędzej
się zabiję niż pozwolę, żeby Layli stała się krzywda. Czy taka obietnica cię
satysfakcjonuje, Gabrielu? – zapytał cicho, chyba pierwszy raz używając imienia
mojego męża.
Gabriel nie
odpowiedział, przez kilka nieznośnych sekund czujnie wpatrując się w plecy
wampira.
– To
niezbyt przekonujące, skoro podobno zabicie was jest dość problematyczne –
zauważył przytomnie.
– W takim
razie moje żyje będzie do twojej dyspozycji. – Zdziwiło mnie, że tak bardzo
zależało mu na tym, żeby nas przekonać. Sama również nie miałam pewności, czy
można mu wierzyć, ale powoli zaczynałam mieć dość tej dyskusji i miałam
nadzieję, że Gabriel odpuści. – Nie jestem głupi. Wiem ile ta dziewczyna
przeszła, tak? Nie podniósłbym na nią ręki, zwłaszcza teraz, kiedy nareszcie
jestem świadom każdej decyzji.
– Lepiej
dla ciebie, żeby tak było.
Uznałam, że
niebezpieczeństwo konfliktu minęło, ale i tak zdecydowałam się dla
pewności zareagować. Lekko uścisnęłam ramię Gabriela, po czym wyminęłam go, dla
pewności stają pomiędzy nim a Rufusem. Poziom stężenia testosteronu
w powietrzu był zdecydowanie zbyt duży jak na mnie jedną, a fakt, że
obaj nieśmiertelni obserwowali mnie uważnie, każdy na swój sposób, wcale mi nie
pomagał.
– Możemy
przejść do rzeczy? – ponagliłam, decydując się na szybką zmianę tematu. – Co
z tymi kołkami? Mam ochotę komuś przyłożyć – dodałam z wymuszonym,
przesadnym wręcz entuzjazmem, który jedynie rozbawił Gabriela.
–
Spokojnie, moja śliczna – zwrócił się do mnie z typowym dla siebie
półuśmiechem, który doskonale znałam i który zawsze przyprawiał mnie
o dreszcze. Przynajmniej poprawiłam mu humor, bo rozluźnił się nieznacznie.
Co prawda wciąż wydawał się odrobinę poirytowany i nie miałam
najmniejszych wątpliwości co do tego, że wciąż podchodził do obietnic Rufusa
z rezerwą, ale jak na razie przestali skakać sobie do gardeł i to
tymczasowo mi wystarczyło. – Chyba najpierw wypadałoby znaleźć odpowiednie
miejsce… Bo raczej nie zamierzamy ćwiczyć tutaj? – zapytał, zerkając na Rufusa.
– A dlaczego
nie? – Wampir spojrzał na niego z nieskrywanym zaskoczeniem. – Skoro już
się prosiłeś, to chyba nie powinieneś mieć nic przeciwko temu, żeby poprzesuwać
kilka mebli, prawda? Chyba, że zamierzasz czekać, aż twoja żona zdecyduje się
mi pomóc, chociaż nie przywykłem do wykorzystywania kobiet przy pracach
fizycznych…
Gabriel
rzucił mu pełne niedowierzania spojrzenie. Sama również byłam zaskoczona tym,
że Rufus chciał walczyć na tak małej powierzchni i to na dodatek po tym,
jak sufit raz zarwał się nam na głowy, ale to nie to poruszyło mojego męża.
– Czy ja
się mylę, czy ty właśnie próbujesz ośmieszyć mnie przed moją żoną? – zapytał, mrużąc
gniewnie oczy.
– Sam sobie
odpowiedz na to pytanie – odparł z miną niewiniątka Rufus. – Więc? Użyjesz
swoich rzekomo potężnych zdolności, czy dalej będziemy tak stać i pleść
bzdury?
Zacisnęłam
wargi; sama już nie wiedziałam, który w tym momencie bardziej mnie
denerwował, ale na całe szczęście Gabriel nie zdenerwował się na tę uwagę.
– Świetnie
– stwierdził, a w jego oczach dostrzegłam znajomy, podekscytowany
błysk. – Pomogę, ale stawiam jeden warunek: walczę z tobą jako pierwszy.
Rufus
jedynie prychnął, wzruszając ramionami; po jego postawie poznałam, że jest
więcej niż pewny zwycięstwa, chociaż nie rozumiałam, jak ktokolwiek mógł
ignorować zdolności Gabriela.
Z drugiej
jednak strony, zupełnie nie rozumiałam mężczyzn i chyba nie miało się to
tak szybko zmieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz