20 października 2018

Sto czterdzieści jeden

Cassandra
Trwała w ciszy. Sądziła, że milczenie okaże się wyzwaniem, które ją przerośnie, ale szybko przekonała się, że nie jest aż tak źle. W milczeniu wpatrywała się w pas drogi przed sobą, raz po raz wybijając palcami jakiś nerwowy rytm na kolanie. Próbowała ignorować siedzącą za kierownicą kobietę, zbytnio obawiając się, że ta nagle się otrząśnie, wpadnie w panikę i spróbuje wyrzucić ją z auta.
Cassandra nerwowo przygryzła wnętrze policzka. Jak do tego doszło? Nie docierało do niej to, co zrobiła, choć bez wątpienia właśnie udało jej się dokonać czegoś wyjątkowego. Jak inaczej miała określić to, że właśnie bez większego wysiłku narzuciła cudzej osobie swoją wolę? Całą sobą czuła, że było w tym coś nadnaturalnego – że dosłownie naruszyła czyjś umysł, wymuszając to, czego w tamtej chwili chciała. To przyszło jej tak naturalnie, jak oddychanie. Po prostu wiedziała, co robić, zdajać się na coś, co była w stanie określić wyłącznie mianem instynktu.
Jak zwierzę… Zwierzęta posługują się instynktem, prawda?
Potrząsnęła głową. Wiedziała, że właśnie ostatecznie zaprzeczyła wszystkim argumentom, których trzymała się jeszcze godzinę wcześniej, próbując przekonać samą siebie, że na jej stan istniało jakieś logiczne wyjaśnienie, ale nie potrafiła się tym przejąć. W gruncie rzeczy nie czuła niczego. Co więcej, taki stan rzeczy jak najbardziej jej odpowiadał – pustka, która ją wypełniała, po prostu była dobra. Świadomość, że z każdą minutą była coraz bliżej domu, również poprawiła Cassandrze humor.
Przecież wszystko musiało się jakoś ułożyć. Prędzej czy później, zwłaszcza że planowała wrócić do mamy. Jakaś jej cząstka naiwnie wierzyła, że po przekroczeniu progu domu, w jakiś cudowny sposób sprawy nagle się wyklarują. Już nawet nie chodziło o zrozumienie, bo na to przestała już liczyć. Pragnęła za to poczucia kontroli, jakże różnego od rozbicia, które towarzyszyło jej przez te wszystkie dni. Wiedziała, czego chce, więc zamierzała to dostać.
Spuściła wzrok na swoje złożone na kolanach dłonie. Z trudem zmusiła się, by przestać stukać, w jednej chwili mając wrażenie, że w innym wypadku trafił ją szlag. Z drugiej strony, samej sobie chciała udowodnić, że jednak była w stanie nad sobą zapanować. To ona podejmowała decyzje; od chwili, w której wyszła z tamtego domu, znów była za siebie odpowiedzialna. Czegokolwiek  by jej nie powiedzieli, wciąż miała wybór. A skoro tak, zamierzała przyjąć na siebie pełnię odpowiedzialności za wszystko, co działo się wokół niej. Skoro ci, którzy oferowali jej pomoc, okazali się nic niewarci, nie zamierzała tkwić w miejscu i załamywać rąk.
Gdzieś w jej wnętrzu wciąż narastały wątpliwości, raz po raz dając o sobie znać, ale Cassie z uporem je ignorowała. Panowała nad sobą. Naprawdę tak, nawet mimo tej chwili słabości, której doświadczyła. I wcale nie miała ochoty nikogo skrzywdzić, choć wciąż czuła obecność siedzącej tuż obok kobiety. Przynajmniej mdłości ustąpiły, co dziewczyna przyjęła z ulgą. Nie miała pewności, czy posłuszeństwo, które udało jej się wymóc na nieznajomej, nie zniknęłoby w chwili, w której pozwoliłaby się rozproszyć.
Skup się, pomyślała. Uczepiła się tej myśli, nie mogąc pozbyć wrażenia, że była kluczowa. Po prostu wytrzymaj. Zaraz będziesz w domu.
W pewnym sensie nadal to do niej nie docierało. Zadrżała, nie tyle przez nadmiar emocji, co przede wszystkim z podekscytowania. Wracała do domu. Nie sądziła, że kiedykolwiek tak bardzo zatęskni za miejscem, w którym dopiero co czuła się jak w potrzasku. Choć wcześniej była gotowa zrobić naprawdę wiele, by pojawił się ktoś, kto wytłumaczy jej, co takiego się z nią działo, teraz było jej wszystko jedno. Przynajmniej miała mamę i poczucie bezpieczeństwa, z kolei to, że jej organizm okazyjnie się buntował…
Zamknęła oczy. Tak naprawdę gdyby miała udławić się własną krwią, już pewnie by do tego doszło, prawda?
Z trudem odrzuciła od siebie niechciane myśli. Skupiła się na pędzie – poczuciu, że miarowo przesuwała się naprzód, nawet jeśli od pewnego czasu samochód raz po raz zatrzymywał się, tkwiąc w korkach. To w porządku. Jeszcze tylko trochę…, przekonywała samą siebie. Chociaż to brzmiało jak kolejne nic nieznaczące frazesy, z jakiegoś powodu poczuła się dzięki nim lepiej. Była w stanie uwierzyć, że faktycznie wszystko było jedynie kwestią czasu.
Nie miała pojęcia jakim cudem, ale udało jej się wyłączyć. Trwała w bezruchu, spokojna i obojętna na wszystko to, co działo się wokół niej. Przez to aż wzdrygnęła się, gdy nagle dotarło do niej, że samochód przystanął na dłużej, niż mogłyby tego wymagać korki albo przejazd przez kolejne światła.
– Jesteśmy na miejscu.
Zamrugała, po czym poderwała głowę. Obojętność w głosie kobiety wystarczyła, żeby wyrwać ją z zamyślenia. W roztargnieniu spojrzała na siedzącą tuż obok śmiertelniczkę, próbując wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu albo wdzięczności, jednak nie poczuła absolutnie niczego. Myślami byłą gdzieś daleko, dopiero oswajając się z myślą, że właśnie udało jej się dotrzeć do celu. Za oknem widziała znajomą ulicę i to wystarczyło, by pochłonąć pełnię jej uwagi.
– W porządku. Dziękuję. – Kolejne słowa z trudem przeszły jej przez usta. Była zbyt zniecierpliwiona, żeby skupić się na czymkolwiek innym. – Teraz jeszcze jedna rzecz…
Zaschło jej w ustach. Przełknęła z trudem, ale niewiele pomogło, zwłaszcza że wciąż czuła się tak, jakby coś ciężkiego zalegało na jej piersi. Z trudem zaczerpnęła powietrza, po czym odchrząknęła, próbując oczyścić gardło. Wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby wysiąść i popędzić do domu, ale czuła, że w pierwszej kolejności musiała zrobić coś innego.
Wątpliwości powróciły, choć tym razem nie miały żadnego związku z tym, że zdecydowała się tak po prostu wyjść z domu Licavolich. Tej decyzji nie żałowała, niezależnie od konsekwencji, które ta mogła ze sobą przynieść. W głowie wciąż miała mętlik, ale tym razem łatwiej było jej nad sobą zapanować. Miałą wrażenie, że gdy odkładała emocje na bok, skupiając się na poszczególnych czynnościach, wszystko stawało się dużo prostsze.
Z uwagą zmierzyła kobietę wzrokiem. Siedziała w bezruchu, z dłońmi na kierownicy i wzrokiem utkwionym w przedniej szybie. Wciąż nie zdradzała chociażby cienia emocji, obojętna i milcząca, co na dłuższą metę zaczynało być niepokojące. Cassandrze trudno było stwierdzić choćby to, w jakim była nastroju albo czy się bała. Zresztą podejrzewała, że nic podobnego nie miało miejsca. Ta kobieta najpewniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że cokolwiek zakłóciło rutynę jej dnia.
Dziewczyna westchnęła, gorączkowo zastanawiając nad tym, co powinna ze sobą zrobić. Przeczesała włosy palcami, zatykając niesforny kosmyk za ucho. Jasna cholera, co ja robię?, jęknęła w duchu, ale nie była w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Nie miała nikogo, kto byłby w stanie ją olśnić, co również wszystko komplikowało. Fakt, że kobieta zachowywała się jak pozbawiona wolnej woli marionetka, również nie pomagał, w zamian sprawiając, że Cassie czuła się jeszcze bardziej nieswojo.
Jak to zrobiła? Wcześniej zdała się na instynkt, ale to było coś innego, niż w pełni świadoma próba wpłynięcia na czyjś umysł. Gdyby jeszcze potrafiła w to uwierzyć! Czuła się jak we śnie, wciąż czekając aż pojawi się kto, kto porządnie by nią potrząsnął i oznajmił, że trwała w iluzji. Pragnęła, by to okazało się jakimś marnym żartem, a kobieta a kierownicą nagle roześmiała się i stwierdziła, że w rzeczywistości pomogła, bo chciała, a przez całą drogę próbowała się zgrywać. Cassie czuła, że to niemożliwe – wręcz głupie – a jednak…
– Co ja mam teraz z tobą zrobić? – wyszeptała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Miała dość wpatrywania się w ta pozbawioną emocji twarz. – Jeśli wysiądę…
Co wydarzyłoby się, gdyby tak po prostu odeszła? Wszystko wróciło do normy, jakby nigdy się nie wydarzyło czy może kobieta dalej tkwiłaby w tym samym miejscu, bezmyślnie gapiąc przed siebie? A może nagle ocknęłaby się i wpadła w panikę, w pełni świadoma, że wydarzyło coś nadnaturalnego? Cassandra sama nie była pewna, która z tych możliwości była najgorsza. Wiedziała jedynie, że wcale nie miała aż takiej kontroli nad sytuacją, jak przez cały ten czas próbowała sobie wmówić. Jak tego było mało, wszystko w niej aż krzyczało, że powinna coś z tym zrobić.
Nie pomożesz mi, co?, pomyślała z powątpiewaniem, wsłuchując w ciszę. Przynajmniej milczenie nie było aż tak idealne, raz po raz przerywane a to silnikiem kolejnego samochodu, a to biciem serc jej i siedzącej tuż obok śmiertelniczki. Zwłaszcza to drugie momentalnie przykuło uwagę Cassandry. Zanim zdążyła się zastanowić, uprzytomniła sobie, że nie tylko zdecydowanie zbyt długo trwała w bezruchu, ale na dodatek bezwiednie nachyliła ku nieznajomej, chcąc znaleźć się jak najbliżej niej. Kontrolowała jej puls – jakimś cudem słyszalny, głośny i przyjemnie miarowy. Wydawał się wolniejszy niż powinien, choć wrażenie to równie dobrze mogło brać się stąd, że dla odmiany jej własne serce tłukło się w piersi, jakby chcąc wyrwać się na zewnątrz.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, wciąż oszołomiona. Co ja robię…? Ale nawet nie ruszyła się z miejsca, wciąż bezmyślnie wpatrując w kobietę…
A konkretnie w jej odsłonięte gardło.
Cassandra przełknęła z trudem. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego, w jednej chwili zdolna co najwyżej tkwić w bezruchu i bezmyślnie wodzić wzrokiem po rysujących się tuż pod skórą żyłach. Kiedy to do niej dotarło, poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Gwałtownie zaczerpnęła powierza, ale wciąż nie była w stanie odezwać wzroku od cudzego gardła, wręcz zaczynając zastanawiać się nad tym, czy kobieta miałaby coś przeciwko, gdyby Cassie przesunęła się jeszcze bliżej…
Dobry Boże, jestem nienormalna. Jestem…
Spowolnione bicie serca miało w sobie coś kojącego – zarówno w rytmie, jak i dźwięku, który wydawało. Krążąca w żyłach krew również pulsowała przyjemnie, choć na moment pozwalając się Cassandrze rozluźnić. Nie sądziła, że akurat w tak dziwnych okolicznościach przyjdzie jej odnaleźć ukojenie, ale nie zamierzała narzekać. Choć przez moment poczuła się po prostu dobrze, nawet jeśli w najmniejszym nawet stopniu nie pomogło jej to w uporządkowaniu mętliku w głowie.
Czy to w ogóle było możliwe? Wiedziała, że jej zmysły były bardziej wrażliwsze niż do tej pory, zwłaszcza że na każdym kroku wręcz gubiła się w podsuwanych przez nie bodźcach, ale nie przypuszczała, że to mogłoby zabrnąć aż tak daleko. Panika momentalnie wróciła, skutecznie przysłaniając wszystko inne. Dudniło jej w uszach, ale już sama nie potrafiła określić czy to jej puls, czy może bicie serca kobiety. W tamtej chwili była w stanie wyłącznie słuchać, śledzić bieg biegnących pod skóra żył i zastanawiać nad znaczeniem myśli, która co prawda ukształtowała się w jej umyśle, ale wciąż pozostawała dla Cassandry niezrozumiała. Przynajmniej przez chwilę wydawała się zbyt abstrakcyjna i niepokojąca, by dziewczyna tak po prostu zdecydowała się przyjąć ją do świadomości.
Znów przełknęła, tym razem mając wrażenie, że ślina dosłownie trze o jej gardło. Skrzywiła się, choć palenie w przełyku okazało się niczym w porównaniu do przenikliwego bólu, który nagle poczuła w szczęce. Przycisnęła dłoń do ust, by stłumić jęk. Ból momentalnie ją otrzeźwił, przywracając jasność umysłu, ale wcale nie poczuła się z tym lepiej. Wręcz przeciwnie – intensywność nowego doświadczenia sprawiła, że Cassie momentalnie zapragnęła zniszczyć pierwszą rzecz, która wpadłaby w jej ręce.
Niczego już nie rozumiała – a już zwłaszcza narastającego bólu, który stopniowo zaczął promieniować na całą szczękę. Ukryła twarz w dłoniach, z trudem łapiąc powietrze. Potrzebowała dłuższej chwili, by jednoznacznie zlokalizować źródło i uprzytomnić sobie, że nieprzyjemne pulsowanie promieniowało z dość konkretnych punktów.
Przesunęła językiem po zębach, chcąc się upewnić. Nie wyczuła żadnej zmiany, ale była gotowa przysiąc, że wszystko sprowadzało się… do kłów. Nie wydłużył się, nie chwiały ani w żaden sposób nie zniekształciły, ale bez wątpienia chodziło wyłącznie o niej. I chociaż w pierwszej chwili uznała to za całkowicie absurdalne, przecież dobrze wiedziała, dokąd to wszystko sprowadziło.
Z trudem powstrzymała krzyk frustracji. Odsunęła się tak gwałtownie, że plecami aż wpadła na drzwiczki auta. Rozszerzonymi oczyma wciąż wpatrywała w obojętną, siedzącą wciąż w tej samej pozycji kobietę. Dookoła wciąż panowała cisza, przerywana wyłącznie parą oddechów i bijących serc – mniej lub bardziej gwałtownie. Cassandra skuliła się na swoim siedzeniu, chwytając za głowę i podciągając kolana pod brodę. Wciąż spazmatycznie chwytała powietrze, z trudem łapiąc oddech i próbując pozbyć się wrażenia, że niewiele brakowało, by pękła jej głowa.
– Nie, nie, nie… – wyszeptała gorączkowo. – To nie ja. Ja wcale nie chcę…
Kolejne słowa nie były w stanie przejść jej przez gardło. Znów poczuła ból, ale ten zszedł gdzieś na dalszy plan, przytłumiony przez szok. Przez krótką chwilę znów niczego nie czuła… Albo raczej nie była w stanie skupić się na tym, co podsuwały jej zmysły. Nie chciała, z dwojga złego woląc trwać w pustce, zamiast zatracać się w szaleństwie.
Właściwie nie zwróciła uwagi na mdłości. Nie miała nawet pewności czy to obrzydzenie, czy może jej organizm wciąż w tym wszystkim próbował się buntować. Nawet nie potrafiła znaleźć w tym logiki, wręcz porażona sprzecznością, z jaką reagowało jej ciało. Z jednej strony znów była bliska tego, by zwymiotować krwią, a z drugiej… wszystko wskazywało na to, że pragnęła zawartości cudzych żył.
– Nie.
A jednak niezależnie od tego, jak wiele raz powtarzała to jedno słowo, sprzeciw wydawał się nie nieść ze sobą żadnego przesłania. Nieważne co robiła, towarzyszyły jej wyłącznie pustka i poczucie bezradności. Twierdziła jedno, raz za razem wyraźniej czując, że okłamywała samą siebie. Wkrótce po tym wszystko kolejny raz się komplikowało, kiedy ciało ponownie wymykało jej się spod kontroli. To było niczym nieskończony cykl, którego niezależnie od starań nie była w stanie przerwać.
Oddychała szybko, krztusząc się powietrzem i napływającymi do oczu łzami. Gniewnym ruchem otarła oczy, nie zamierzając sobie pozwolić na to, by tkwić w miejscu i szlochać. Miała wrażenie, że jeśli natychmiast nie wysiądzie, oszaleje albo zrobić coś, czego przyjdzie jej żałować, a na to zdecydowanie nie zamierzała pozwolić.
Na oślep sięgnęła do drzwiczek po swojej stronie. Ułożyła na nich dłoń, ale mimo wszystko nie ruszyła się z miejsca, w zamian w końcu zwracając do kobiety.
– Wysiadam – oznajmiła. Samą siebie zaskoczyła tym, że jej głos zabrzmiał w pełni opanowany, obojętny sposób – tak jak wcześniej, gdy zdołała wymóc na nieznajomej swoją wolę. – A ty masz o mnie zapomnieć, jasne? Nigdy mnie nie widziałaś.
– Nie widziałam… – powtórzyła jak echo kobieta.
Cassandra mimowolnie się wzdrygnęła. Dziwnie było usłyszeć dodatkowy głos, zwłaszcza że zdążyła zwątpić, czy kobieta w ogóle była w stanie mówić. Tym bardziej niepokojący okazał się fakt, że ta najwyraźniej potrafiła co najwyżej potakiwać, ale Cassie nie dała sobie czasu na to, by się nad tym rozwodzić. Liczyło się, że taka reakcja niejako potwierdzała, że jej starania jednak przynosiły jakieś efekty. Na dobry początek musiało wystarczyć.
Otworzyła drzwiczki. Chłodne powietrze momentalnie wdarło się do wnętrza auta, ale zdołała to zignorować. W tamtej chwili mogłaby nawet stać w śnieżycy, a nie zauważyłaby różnicy. Wystarczyło, że czuła bijący z wnętrza chłód, wydający się przenikać jej klatkę piersiową i sięgać serca.
– Chcę, żebyś jak najszybciej stąd odjechała – wykrztusiła, z trudem przymuszając do tego, żeby dodać cokolwiek jeszcze. Mimo wszystko wciąż wyczuwała w swoim tonie swego rodzaju charyzmatyczną, ostrą nutę, której nie była w stanie zignorować. Była gotowa przysiąc, że właśnie ta odrobina warunkowała to, że kobieta w ogóle chciała jej słuchać. – Nigdy mnie nie widziałaś – powtórzyła dla pewności. – Od razu pojechałaś tam, gdzie chciałaś. Nic wyjątkowego się nie wydarzyło.
– Nie wydarzyło…
Nie czekała na więcej. W pośpiechu wypadła na zewnątrz, zdecydowanym ruchem zatrzaskując za sobą drzwiczki auta. Musiała odskoczyć, by z wrażenia nie wpaść pod samochód, który dopiero co opuściła, kiedy ten z piskiem opon ruszył i odjechał. Znów poczuła się tak, jakby była niewidzialna, ale tym razem ten stan w pełni jej odpowiadał.
Stanęła na chodniku, mrużąc oczy w blasku dnia i niespokojnie rozglądając się dookoła. Objęła się ramionami, próbując się rozgrzać, ale niewiele pomogło, zwłaszcza że chłód wydawał się nie mieć związku wyłącznie z temperaturą. Krótko spojrzała w ślad za samochodem, ale ten zdążył zniknąć jej z oczu, zmierzając w swoją stronę. Zniknął, zupełnie jakby nigdy go nie było, ale to również wydało się Cassandrze właściwe. Im mniej kwestii rozpraszało jej uwagę, tym lepiej.
Ze świstem wypuściła powietrze. Nie miała pojęcia czy zrobiła wszystko jak powinna, ale to już nie miało znaczenia. Pozostawało jej mieć nadzieję, zresztą nawet jeśli kobieta zapamiętała wszystko, co się wydarzyło… Komu miała powiedzieć? Skoro Cassie czuła się, jakby postradała zmysły, co miała powiedzieć każda inna osoba? Ludzie nie bez powodu siedzieli cicho, kiedy w grę wchodziły jakiekolwiek dziwne wydarzenia – zwłaszcza te nadnaturalne. Jeszcze jakiś czasu temu sama roześmiałaby się w twarz każdemu, kto przyszedłby do niej z historyjkami o demonach, wampirach i ludziach, którzy próbowali eksperymentować z ich krwią. Tym bardziej postukałaby się w głowę na informację, że kiedykolwiek sama miałaby stać się częścią tego szaleństwa, a tym bardziej jakąś cholerną hybrydą, która w każdej chwili mogła umrzeć.
Świat był bardziej pokręcony niż sądziła. Najgorsze w tym wszystkim jednak okazało się to, że poznała prawdę w najgorszy z możliwych sposobów. Im dłużej o tym myślała, tym pewniejsza była, że o wiele bardziej wolałaby dalej tkwić w niepewności, nieświadoma tego, co kryło się poza zasięgiem ludzkiego wzroku.
Z wolna zaczęła się uspokajać. Wciąż tkwiła na chodniku, wodząc wzrokiem i napawając się widokiem znajomego osiedla. Rozpoznawała domki jednorodzinne, zwłaszcza że część z nich wielokrotnie mijała, gdy wychodziła. Od własnego domu dzieliło ją raptem kilkanaście metrów, a jednak nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Nie mogła pokazać się mamie w takim stanie – roztrzęsiona i zapłakana. I tak spodziewała się dziesiątek pytań, na które zdecydowanie nie była gotowa.
Pieczenie w gardle ustąpiło, tak jak i ból w szczęce. Pozostało zaledwie echo wcześniejszego cierpienia, równie nieznaczące, co i cień złego snu, który zdążył wyblaknąć po przebudzeniu. Nie powinnam…, przeszło Cassandrze przez myśl, ale chociaż dopiero co przekonała się, że wcale nie była w aż tka dobrym stanie, jak wmawiała sobie przez cały ten czas, nie wyobrażała sobie, że miałaby tak po prostu się wycofać. Zbyt daleko zabrnęła, by się na to zdobyć.
I poradziła sobie… Dała radę, prawda? Ból ją zaskoczył, ale tym razem była na niego gotowa. Spodziewała się wielu rzeczy, z uporem przekonując samą siebie, że niezależnie od wszystkiego, była w stanie mierzyć się z nawet największym cierpieniem, byleby zobaczyć mamę. Zwłaszcza że tym razem chodziło o kogoś, kogo znała i kochała nade wszystko. Na litość Boską, skoro opanowała się przy kimś obcym, tym bardziej miała sobie poradzić w rodzinnym domu!
Dom. Już prawie jestem w domu.
Uczepiła się tej myśli. Bez zastanowienia ruszyła się z miejsca, niemalże biegiem pokonując tych kilka metrów, które dzieliły ją od celu. Poczuła się dziwnie, kiedy przystanęła przed znajomymi drzwiami, kolejny raz mając wrażenie, że trwała we śnie. To wszystko wydawało się nierzeczywiste, zwłaszcza że jakaś jej cząstka zwątpiła w to, że jeszcze kiedykolwiek uda jej się wrócić.
Jestem w domu.
Wraz z tą jedną myślą, zdecydowanym ruchem nacisnęła dzwonek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa