Claudia
Świt nadchodził powoli i bardzo
leniwi. Pierwsze promienie słońca z trudem przebijały się przez
przysłaniające niebo chmury. Wszystko dookoła wciąż wydawało się szare i bez
życia, kiedy ludzkim krokiem przemierzała las, uważnie wsłuchując się w łagodny
zgrzyt śniegu pod stopami.
Skóra
Claudii zamigotała łagodnie, ledwo dosiągł ją blask poranka. Westchnęła w duchu,
nie pierwszy raz zastanawiając się, co było gorsze – to, że w świetle dnia
wyglądała tak, jakby ktoś obsypał ją brokatem, czy może jednak perspektywa
tego, że w innym wypadku mogłaby doznać samozapłonu. Być może powinna
cieszyć się, że słońce nie było jej wrogiem, ale z drugiej strony…
Wiedziała,
że nie tak dawno temu najpewniej pokusiłaby się o to, by wyjść na zewnątrz
podczas świtu. Gdyby miała pewność, że to ją zabije, prędzej czy później jak
nic by się zdecydowała. To wydawało się… o wiele łagodniejsze, poza tym
wymagało mniej odwagi, niż gdyby miała skoczyć w ogień. Z drugiej
strony, może naiwnie chciała wierzyć w to, że wyłącznie lęk przed płomieniami
sprawiał, że od wieków trwała w tej formie; że zwlekała tak długo, aż myśl
o samobójstwie zaczęła kojarzyć jej się z czymś, co nigdy nie będzie
jej dane.
Z czasem
śmierć przestała być tym, o czym Claudia mogłaby marzyć. Wiedziała, że to
wręcz patologiczne pragnienie – to, że chciałaby ukrócić swoje istnienie – ale
nie dbała o to. Tak czy inaczej, wciąż tutaj była i przez jakiś czas
czuła się naprawdę bezpieczna. Zanim Amelie ją odnalazła i zażądała
przysługi, wszystko układało się… dobrze. Na dodatek pierwszy raz od dawna
zdecydowała się na towarzystwo, trzymając się blisko Jasona i Melanie,
dzięki czemu przestała czuć się samotna.
Przez
krótką chwilę była wręcz skłonna stwierdzić, że już nie tylko istniała, ale
przede wszystkim żyła – i to nawet pomimo tego, że w przypadku
wampira wydawało się to niemożliwe.
Już od
dłuższego czasu wstrzymywała oddech, zwłaszcza że ten nie był potrzebny jej do
normalnego funkcjonowania. Szła przed siebie, nie pierwszy raz mając poczucie,
że balansuje gdzieś na krawędzi pustki, w każdej chwili mogąc stoczyć się w ciemność.
Bała się, choć przecież lęk był słabością, o czym zdążyła przekonać się
już dawno temu. Strach zaćmiewał umysł, mieszał w głowie i czynił
bezbronnym, a na to nie mogła sobie pozwolić.
Mocniej
przygarnęła do siebie skórzaną torbę. Nerwowo wodziła wzrokiem dookoła,
szukając najodpowiedniejszego miejsca. Nasłuchiwała, chcąc upewnić się, że w istocie
była sama, oczywiście nie licząc naturalnych dla tego miejsca mieszkańców –
zwierząt, które bez trudu mogła wyczuć, od pogrążonych we śnie zimowym gryzoni,
po szukające pożywienia gdzieś w pobliżu stado jeleni. Zacisnęła usta,
bynajmniej nieuspokojona, choć te stworzenia przecież nie mogły jej zaszkodzić.
Najpewniej, bo pozory lubiły mylić, zresztą w starych wierzeniach i historiach
to właśnie natura potrafiła być najbardziej niebezpieczna ze wszystkich.
Coś w tej
myśli sprawiło, że prawie udało jej się uśmiechnąć – tylko nieznacznie, ale i tak
pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła się lepiej. Lubiła wspominać wszystko,
co jakkolwiek wiązało się z matką, choć od czasu przemiany pamiętała swoje
ludzkie życie bardzo słabo. Historie, których słuchała jako dziecko, również,
chociaż już wtedy musiały ją fascynować wystarczająco, by zapamiętała je aż do
tej pory. Stare pieśni, rytuały i opowieści, które niejednemu zmroziłyby
krew w żyłach. A jednak kiedyś nikt nie wahał się przed opowiadaniem
ich dzieciom, Claudia zaś chłonęła je bez chwili wahania, najzwyczajniej w świecie
pragnąc słuchać.
Nachylone w jej
stronę drzewa rzucały coraz to dłuższe i bardziej wyraźne cienie na
ścieżkę, którą podążała. Nagie gałęzie plątały się ze sobą nad głową Claudii,
tworząc fantazyjne, na swój sposób niepokojące kształty. To było tak, jakby
wyciągały ku niej ramiona, próbując ją pochwycić i powstrzymać przed
dalszym marszem. Poruszały się łagodnie, zupełnie jakby były żywe, co przecież
na swój sposób wcale nie mijało się z prawdą. Co więcej, niektórzy
wierzyli, że słuchały, chociaż nikt nie miał pewności, co robiły z zasłyszanymi
informacjami.
Powiadało
się, że drzewa miały dusze. Claudia pamiętała dawno zasłyszaną wersję, że
potępieńcy zamieniali się właśnie w powykręcane, sędziwe konary – że
przeżywali katusze zarówno wtedy, gdy ich ciała zmieniały się, kości łamały, a ludzkie
kształty stopniowo ustępowały strukturze drzewa. Podobno trwali tak nawet
wieczność, jęcząc żałośnie, chociaż mało
kto mógł usłyszeć ich nawoływanie. Czasem pokutowali, a innym razem
pogrążali samotnych wędrowców, zaburzając ich orientację w terenie i sprawiając,
że ci wkrótce tracili poczucie kierunku i umierali, aż po sam kres błądząc
w lesie. Te wszystkie opowieści niepokoiły, ale też miały w sobie
magię, która od samego początku pociągała Claudię, z czasem stając się dla
niej czymś więcej.
Przystanęła,
po czym w końcu pozwoliła sobie na to, by złapać oddech. Podejrzewała, że
gdyby jej serce wciąż było, w tamtej chwili waliłoby jak szalone ze
zdenerwowania. Mocniej zacisnęła palce na pasku torby, tak mocno, że pewnie
gdyby była człowiekiem, jak nic by coś sobie złamała. Z zaskoczeniem
uświadomiła sobie, że drży i to bynajmniej nie z zimna, bo to
przecież w przypadku wampira nie byłoby możliwe. W grę wchodziły
tylko wyłącznie emocje, ale wcale nie
poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – wolałaby zamarzać, niż
pozwolić sobie na okazanie słabości.
Przecież nikt cię nie widzi… Możesz sobie na
to pozwolić, zbeształa się w duchu. Naprawdę chciała w to
uwierzyć, ale… nie potrafiła.
Nie
przypominała sobie, kiedy ostatnim razem przymierzała się do tego, co zamierzała
zrobić. Tak było bezpieczniej – unikać uciekania się do tego, co nauczyły ja
matka i Amelie. Polegała na wampirzych zdolnościach, bo w ten sposób z łatwością
mogła zapewnić sobie przetrwanie. Zmieniała kształty, bo to było bezpieczniej, z jej
perspektywy zaś pozostawało czymś więcej niż zwykły dar. Dla Claudii
umiejętności maskowania stanowiły prawdziwe wybawienie. To nic, że po całych
wiekach już nie pamiętała prawdziwej siebie – swoich naturalnych włosów,
dawnych rysów twarzy, koloru oczu czy ciała.
Tak
naprawdę nie chciała pamiętać.
Potarła
nadgarstki, niemalże czując jak coś zaciska się wokół nich. To było zaledwie
wrażenie, które w żaden sposób nie wiązało się z rzeczywistością i do
którego przywykła, ale i tak zadrżała niespokojnie. Miała dość powodów,
żeby uciekać przed przeszłością, zwłaszcza teraz, kiedy ta dopadała ją
zadziwiająco często.
Popełniła
błąd, kiedy w podziemiach Niebiańskiej Rezydencji zaatakowała Laylę. Nie
powinna próbować telepatycznych zdolności, by sprawić wampirzycy ból – nawet
przez ułamek sekundy – choć wtedy to wydawało się jedynym sensownym wyjściem.
Spanikowała, naprawdę wierząc w to, że jeśli sięgnie do tych umiejętności krótko i z tak
mało imponującym efektem, będzie bezpieczna.
Najwyraźniej
się myliła, ale chociaż mogła spodziewać się tych konsekwencji, mimo wszystko
czuła się przerażona.
Znów
pomyślała o Melanie i tym, jak łatwo ta ją znalazła. Zdusiła jęk,
wręcz sfrustrowana sposobem, w jaki się czuła. Nie chciała się bać; nie
chciała drżeć ze strachu i kolejny raz zacząć bać się własnego cienia.
Tęskniła za tym choćby i złudnym poczuciem bezpieczeństwa, które miała,
kiedy tak po prostu przenosiła się z miejsca na miejsce, z wprawą
zmieniając tożsamości. Teraz tkwiła w miejscu, choć już dawno powinna
uciec, zwłaszcza że przecież popełniła błąd. Chociaż nie miała sposobu, żeby to
sprawdzić, wiedziała, że On ją
wyczuł. W końcu taki był warunek, prawda? Jak długo trzymała moc na wodzy,
była bezpieczna. Wampirze zdolności to jedno. Fakt, że mogłaby przygotować
jakąkolwiek truciznę i bawić się ziołami, tym bardziej.
Ten malutki
błąd, który popełniła, chcąc obronić się przed siostrą królowej, okazał się
decydujący.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym osunęła się na kolana. Tutaj będzie dobrze, pomyślała
mimochodem, zrzucając z ramienia torbę. Zagarnęła palcami śnieg, po chwili
wbijając palce w ziemię i zamierając w bezruchu. Spuściła głowę,
pochylając się do przodu tak bardzo, że końcówki jej jasnych włosów musnęły
ziemię. Oddychała szybko i płytko, roztrzęsiona bardziej niż kiedykolwiek,
kiedy dotychczas tłumione emocje w końcu ujrzały światło dzienne.
Podejrzewała, że dla postronnego obserwatora mogłaby wyglądać jak ktoś, kto
zanosi się płaczem, choć przecież minęły całe wieki od chwili, w której
uroniła ostatnią łzę. Nie żeby później nie chciała płakać, jednak jej ciało już
nie było przystosowanego do tego, by mogła sobie ulżyć w ten sposób.
W tamtej
chwili zdecydowanie miała ochotę na to, by płakać. Czuła, że jej oczy są suche,
co samo w sobie było nieprzyjemne, ale w roztrzęsieniu nie zwracała
na to uwagi. Przez dłuższą chwilę trwała w bezruchu, próbując się uspokoić
i zebrać myśli. Czy naprawdę postępowała słusznie? Czy chciała zrobić to,
po co tu przyszła? Po pojawieniu się Melanie zareagowała w dość gwałtowny,
absolutnie nieprzemyślany sposób, więc tym bardziej mogła liczyć się z błędami.
Może martwiła się bez powodu, ale…
A może po
prostu powinna przed samą sobą przyznać, że przegrała. Znalazła się w martwym
punkcie, mogąc co najwyżej pogodzić się z konsekwencjami błędów, które
popełniła. Mogła próbować udawać, że po etapie z Isobel nic się nie
zmieniło, ale to przecież nie była prawda. Fakt, że zarówno królowa, jak i Amelie,
zostawiły ją na ludzie, również okazał się dość wymowny.
Jeśli
chciała przeżyć, musiała przestać uciekać. Nie miała innego wyboru jak tylko
zaryzykować i by nagle okazało się, że jej prześladowca zaprzestał pogoni
już dawno temu. Kto wie, może w rzeczywistości był martwy, a ona
niepotrzebnie żyła w strachu przez cały ten czas.
Może.
Myślała w ten
sposób, ale jakaś jej cząstka wiedziała, że okłamywała samą siebie.
Z wolna
wyprostowała się, po czym spojrzała przed siebie. Udało jej się wysilić na
słaby uśmiech na widok rosnącego w pobliżu, porażającego rozmiarem dębu.
Drzewo musiało mieć już swoje lata, poza tym z racji pory roku zostało
pozbawione liści, jednak i tak wydało się Claudii niezwykle potężne. Dąb
zawsze wróżył dobrze – zwłaszcza wiekowy, silny i onieśmielający nawet
wtedy, gdy już nie zachwycał okazałą koroną.
Spokój
zstąpił na nią nagle, zupełnie jakby ktoś nagle wcisnął odpowiedzialny za
odczuwanie emocji przycisk. Bez słowa sięgnęła po torbę, z największą
ostrożnością wyjmując z niej zawartość. Nagle poczuła się tak, jakby w ułamku
sekundy została przeniesiona w przeszłość. Wtedy uświadomiła sobie, że
nawet stulecia przerwy nie miały znaczenia, bo zarówno ona, jak i jej
ciało, doskonale pamiętali, co należy robić. Z niejaką ulgą podała się
rytmowi kolejnych ruchów, odtwarzając schemat z taką łatwością, jakby
stosowała go na co dzień.
Śnieg ułatwiał
sprawę, wystarczająco świeży i wilgotny, by mogła w nim rysować.
Starannie wyżłobiła okrąg, pilnując, żeby był na tyle duży, by znalazła się w samym
jego środku. Nie miała kompasu, ale pozycja słońca i instynkt wystarczyły,
by zidentyfikowała północ. Co więcej, właśnie tam znajdował się sędziwy dąb,
który wypatrzyła, co przyjęła z ulgą. Dobrze. Przypadek czy nie, lepszego
miejsca nie mogłaby wypatrzeć.
Bogini mnie prowadzi…, pomyślała
mimochodem i zaraz coś ścisnęło ją w gardle. Natychmiast odrzuciła od
siebie tę myśl, niemalże przerażona tym, że śmiałaby dojść do takich wniosków.
Nie,
zarówno bezimienny ludzki Bóg, jak i Selene, opuścili ją już dawno temu.
Dłonie
nieznacznie jej zadrżały, kiedy zaczęła rozstawiać świece – po jednej na każdą
stronę świata. Natychmiast wzięła się w garść, sięgając po zapałki dopiero
w chwili, gdy nabrała pewności, że udało jej się odzyskać wewnętrzną
równowagę. Nie lubiła zapalniczek i wszystkich tych nowoczesnych wymysłów,
zdecydowanie bardziej preferując właśnie zapałki – i to pomimo tego, że z jej
perspektywy wciąż były czymś stosunkowo nowym. Nie zmieniało to jednak faktu,
że podobały jej się, zwłaszcza że zdołała znaleźć wyjątkowo długie,
przeznaczone do rozpalania w kominku egzemplarzy.
Już miała
potrzeć jedną z nich o przeznaczoną do wzniecenia iskry stronę
pudełka, kiedy uprzytomniła sobie swoją głupotę.
– Zioła –
wymamrotała, przez moment mając ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło.
– Pamiętaj o ziołach, Claudio.
Gdyby mogła
się zarumienić, jak nic by to zrobiła. Tak głupi błąd! I wcale nie
usprawiedliwiało jej to, że nie odprawiała żadnego rytuału od lat. Matka
załamałaby ręce, gdyby to zobaczyła, zresztą tak jak i Amelie. Zioła były
podstawą, poza tym to właśnie ich potrzebowała w tej chwili naprawdę.
Pogładziła
mocno uschnięty już, starannie spleciony bukiecik. Musiała się namęczyć, by
znaleźć to, czego potrzebowała, zwłaszcza że o tej porze roku nie miała co
liczyć na znalezienie roślin w lesie. Nie wszystkich przynajmniej. Ludzie
dziwnie się na nią patrzyli, gdy chodziła po mieście, szukając świeżej szałwii i innych
cudów, które niejeden pewnie skwitowałby „wymysłami”. Ostatecznie znalazła to,
czego potrzebowała, w malutkim, dawno zapomnianym sklepie, przesyconym
mdlącym zapachem kadzidełek, z poznaczoną licznymi zmarszczkami babuleńką
za ladą. Zioła jakościowo pozostawiały wiele do życzenia, ale Claudia nie
zamierzała wybrzydzać, tym bardziej że zaczynała tracić już nadzieję na to, że w tak
wielkim, nowoczesnym mieście, jakim był Seattle, mogłaby znaleźć to, czego
potrzebowała.
Inna
sprawa, że kobieta w sklepie od samego początku patrzyła na nią w dziwny,
przenikliwy sposób. Claudia dopiero później pojęła, dlaczego od chwili wejścia
tam czuła się aż tak dziwnie – w końcu przywykła do takiego traktowania,
bo ludzie zwykle zachowywali się inaczej w towarzystwie wampirów.
Zrozumienie pojawiło się w chwili, w której stanęła tuż przed
staruszką i dostrzegła, że tęczówki tamtej są nader jasne – niemalże
całkowicie białe.
Wtedy
pojęła, że ślepa zachowywała się tak, jakby ją widziała. I jakby wiedziała
o wiele więcej, niż z założenia powinna.
– Tak młode
ciało, a tak doświadczona, rozbita dusza… Skąd tyle ran, kochane dziecko?
– zapytała ją, a Claudia poczuła, że ma ochotę uciec. – Potrzebujesz
ochrony. I dużo, dużo szczęścia.
Każdy inny
uznałby to za brednie starej kobiety, która najpewniej chciałaby wcisnąć mu
coś, czego wcale nie chciał kupować. Claudia jednak zareagowała na te słowa
inaczej, bardziej gwałtownie i niemalże z paniką, czując się trochę
tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją w brzuch. Pamiętała, że
wciąż drżała, kiedy w pośpiechu cisnęła a ladę o wiele więcej
niż powinna zapłacić, a potem dosłownie wypadła ze sklepu, w pośpiechu
omal nie wyrywając drzwi z framugi.
Nie miała
pojęcia, co powinna o tym sądzić i jak interpretować słowa tej
kobity, ale wiedziała jedno: wciąż istnieli ludzie, którzy dostrzegali o wiele
za dużo. I to paradoksalnie wtedy, gdy tak naprawdę nie powinni widzieć
niczego.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, w pośpiechu zapalając zapałkę. Skup się na tym, co ważne, nakazała
sobie stanowczo. Odetchnęła, słysząc charakterystyczny trzask dopiero co
budzącego się do życia ognia. Płomień był niewielki, ale żywy, poza tym z miejsca
sprawił, że Claudia instynktownie się spięła. Dla pewności przysłoniła zapałkę
dłonią, nie chcąc ryzykować, że chłodne powietrze ją zgasi. Mimo wszystko nie
czuła się dobrze, zbliżając rękę tak blisko ognia, zwłaszcza że ten pozostawał
jedynym żywiołem, który mógłby zaszkodzić wampirowi. Nie zmieniało to jednak
faktu, że był piękny – potężny, niszczycielki i pełen siły, której Claudia
niezmiennie mu zazdrościła.
Skoro jako
jedyny mógł pochłonąć każde istnienie, należał mu się szacunek.
Przysunęła
zapałkę bliżej plecionki z ziół, czekając aż te zajmą się ogniem. Musiała
pilnować, by zaczęły się tlić, nie zaś płonąć, bo przecież nie o to
chodziło. Zależało jej na wonnym dymie, który z wolna wypełnił wnętrze
kręgu, otaczając je ciało i kłębiąc się łagodnie. Claudia skupiła się
przede wszystkim na szałwii, starannie okadzając siebie i ziemię dookoła, w duchu
modląc się o ochronę. Zależało jej na oczyszczeniu i bezpieczeństwie,
choć na to drugie już dawno straciła nadzieję.
Dopiero
kiedy nabrała pewności, że zrobiła wszystko jak trzeba, zapaliła świece – jedną
po drugiej, zaczynając od tej na północy, a później podążając zgodnie ze
wskazówkami zegara. Zdecydowanym ruchem zgasiła zapałkę, po czym odrzuciła ją
na bok – tak, by nie stracić jej z oczu. Zamierzała ją później zakopać,
zresztą jak i wszystko to, czego używała do stworzenia kręgu. Resztki
zawsze należało oddawać ziemi, w ramach wdzięczności – bo w końcu wszystko tak naprawdę
pochodziło właśnie od niej.
Ziemia była
matką. Ziemi należał się szacunek.
Claudia
odetchnęła, wdychając kojący zapach szałwii i pozostałych ziół. Złożyła
dłonie na kolanach, po czym odchyliła głowę, spoglądając wprost w zachmurzone
niebo. Zaraz po tym zamknęła oczy, a potem już tylko szeptała łagodnie,
starannie wypowiadając słowa modlitwy, której nauczyła się tak dawno temu.
Język pierwotnych rozbrzmiewał dookoła, wypełniając ciszę i niosąc ze sobą
spokój, którego wampirzyca tak bardzo potrzebowała. Przez krótką chwilę
wszystko wydawało się być na swoim miejscu, ona zaś poczuła się naprawdę
dobrze.
Słodka
bogini, jak bardzo za tym tęskniła! Wdychała tlące się zioła, słuchała
łagodnego trzasku płomieni, mieszającego się z jej własnym głosem. Trwała w tym,
pozwalając by otaczała ją cisza i natura. I niemalże czuła
wypełniającą ją energię, stopniowo rozchodzącą się po kręgu, a także całym
jej ciele. Miarowo kołysała się wprzód i w tył,
szepcąc coraz bardziej gorączkowo i niemalże szlochając. To już nie była
po prostu modlitwa, ale zdesperowane błagania, choć Claudia szczerze wątpiła w to,
by ktokolwiek jej słuchał.
Nie pozwól, żeby on mnie znalazł. Powiedz
mi, co mam robić… Pozwól mi być bezpieczną.
Pamiętasz mnie jeszcze, moja bogini?
Pamiętasz, czy może porzuciłaś mnie na dobre…?
Nie
otrzymała odpowiedzi.
Tak
naprawdę nie chciała, z dwojga złego woląc wierzyć, że Selene nie była
prawdziwa. Gdyby modliła się w pustkę, mogłaby to przyjąć. Bardziej
przerażała ją myśl, że bogini mogłaby istnieć, a teraz spoglądać na nią z obojętnością,
może nawet pogardą, zdecydowanie nie zamierzając słuchać. W końcu dlaczego
miałaby, zwłaszcza po tych wszystkich latach, kiedy to po prostu pozwalała na
to, by Claudia uciekała, nigdzie nie mogąc zaznać pokoju…?
Wampirzyca
zadrżała, coraz bardziej niespokojna. Wzięła kilka głębszych wdechów, ale
kojący wpływ ziół minął. Nagle znów była przerażona i roztrzęsiona jak dziecko,
pustym wzrokiem spoglądając w przestrzeń. Świece płonęły, dym otaczał ją
ze wszystkich stron, ale nie czuła z tego powodu niczego. W tamtej
chwili się bała, rozbita tak bardzo, że to niemalże bolało.
– Proszę,
nie zostawiaj mnie… – szepnęła tak cicho, że równie dobrze mogło być to
wyłącznie myślą – ulotną i nic nieznaczącą. – Jeśli to zrobisz, umrę.
Jeśli to zrobisz…
Bądź dzielna.
Ta myśl
pojawiła się nagle, poza tym prawie na pewno nie należała do niej. Claudia
wyprostowała się niczym struna, gwałtownie nabierając powietrza. Jej oczy
rozszerzyły się nieznacznie, kiedy zaczęła niespokojnie rozglądać się dookoła,
niemalże spodziewając się zobaczyć… cóż, kogokolwiek.
Bo przecież
musiał być ktoś, kto do niej mówił. Niemożliwe, żeby…
Wypuściła
powietrze ze świstem. Spokój pojawił się nagle, spływając na nią łagodną falą i pozwalając
na to, by się rozluźniła. Znów w pełni świadoma tego, co działo się wokół
niej, delikatnie zdmuchnęła świece, tym razem zaczynając od tej, którą zapaliła
jako ostatnią. Robiąc wszystko w odwrotnej niż początkowo kolejności,
zgarnęła wypalone świecie i zioła do torby, po czym starannie zakopała
zawiniątko głęboko w śniegu, pomiędzy korzeniami dębu, który wypatrzyła.
Bądź dzielna, pomyślała, tym razem
samodzielnie, zbierając się do tego, żeby odejść.
Przez
krótką chwilę w jej sercu zapanował pokój, ale to było dobre.
Nie miała
pojęcia, że całe kilometry od niej, w samym sercu mieszczącej się w Lille
twierdzy, Charon uśmiechnął się z satysfakcją.
Już
wiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz