23 maja 2018

Trzysta czterdzieści sześć

Claudia

Świt nadchodził powoli i bardzo leniwi. Pierwsze promienie słońca z trudem przebijały się przez przysłaniające niebo chmury. Wszystko dookoła wciąż wydawało się szare i bez życia, kiedy ludzkim krokiem przemierzała las, uważnie wsłuchując się w łagodny zgrzyt śniegu pod stopami.
Skóra Claudii zamigotała łagodnie, ledwo dosiągł ją blask poranka. Westchnęła w duchu, nie pierwszy raz zastanawiając się, co było gorsze – to, że w świetle dnia wyglądała tak, jakby ktoś obsypał ją brokatem, czy może jednak perspektywa tego, że w innym wypadku mogłaby doznać samozapłonu. Być może powinna cieszyć się, że słońce nie było jej wrogiem, ale z drugiej strony…
Wiedziała, że nie tak dawno temu najpewniej pokusiłaby się o to, by wyjść na zewnątrz podczas świtu. Gdyby miała pewność, że to ją zabije, prędzej czy później jak nic by się zdecydowała. To wydawało się… o wiele łagodniejsze, poza tym wymagało mniej odwagi, niż gdyby miała skoczyć w ogień. Z drugiej strony, może naiwnie chciała wierzyć w to, że wyłącznie lęk przed płomieniami sprawiał, że od wieków trwała w tej formie; że zwlekała tak długo, aż myśl o samobójstwie zaczęła kojarzyć jej się z czymś, co nigdy nie będzie jej dane.
Z czasem śmierć przestała być tym, o czym Claudia mogłaby marzyć. Wiedziała, że to wręcz patologiczne pragnienie – to, że chciałaby ukrócić swoje istnienie – ale nie dbała o to. Tak czy inaczej, wciąż tutaj była i przez jakiś czas czuła się naprawdę bezpieczna. Zanim Amelie ją odnalazła i zażądała przysługi, wszystko układało się… dobrze. Na dodatek pierwszy raz od dawna zdecydowała się na towarzystwo, trzymając się blisko Jasona i Melanie, dzięki czemu przestała czuć się samotna.
Przez krótką chwilę była wręcz skłonna stwierdzić, że już nie tylko istniała, ale przede wszystkim żyła – i to nawet pomimo tego, że w przypadku wampira wydawało się to niemożliwe.
Już od dłuższego czasu wstrzymywała oddech, zwłaszcza że ten nie był potrzebny jej do normalnego funkcjonowania. Szła przed siebie, nie pierwszy raz mając poczucie, że balansuje gdzieś na krawędzi pustki, w każdej chwili mogąc stoczyć się w ciemność. Bała się, choć przecież lęk był słabością, o czym zdążyła przekonać się już dawno temu. Strach zaćmiewał umysł, mieszał w głowie i czynił bezbronnym, a na to nie mogła sobie pozwolić.
Mocniej przygarnęła do siebie skórzaną torbę. Nerwowo wodziła wzrokiem dookoła, szukając najodpowiedniejszego miejsca. Nasłuchiwała, chcąc upewnić się, że w istocie była sama, oczywiście nie licząc naturalnych dla tego miejsca mieszkańców – zwierząt, które bez trudu mogła wyczuć, od pogrążonych we śnie zimowym gryzoni, po szukające pożywienia gdzieś w pobliżu stado jeleni. Zacisnęła usta, bynajmniej nieuspokojona, choć te stworzenia przecież nie mogły jej zaszkodzić. Najpewniej, bo pozory lubiły mylić, zresztą w starych wierzeniach i historiach to właśnie natura potrafiła być najbardziej niebezpieczna ze wszystkich.
Coś w tej myśli sprawiło, że prawie udało jej się uśmiechnąć – tylko nieznacznie, ale i tak pierwszy raz od dłuższego czasu poczuła się lepiej. Lubiła wspominać wszystko, co jakkolwiek wiązało się z matką, choć od czasu przemiany pamiętała swoje ludzkie życie bardzo słabo. Historie, których słuchała jako dziecko, również, chociaż już wtedy musiały ją fascynować wystarczająco, by zapamiętała je aż do tej pory. Stare pieśni, rytuały i opowieści, które niejednemu zmroziłyby krew w żyłach. A jednak kiedyś nikt nie wahał się przed opowiadaniem ich dzieciom, Claudia zaś chłonęła je bez chwili wahania, najzwyczajniej w świecie pragnąc słuchać.
Nachylone w jej stronę drzewa rzucały coraz to dłuższe i bardziej wyraźne cienie na ścieżkę, którą podążała. Nagie gałęzie plątały się ze sobą nad głową Claudii, tworząc fantazyjne, na swój sposób niepokojące kształty. To było tak, jakby wyciągały ku niej ramiona, próbując ją pochwycić i powstrzymać przed dalszym marszem. Poruszały się łagodnie, zupełnie jakby były żywe, co przecież na swój sposób wcale nie mijało się z prawdą. Co więcej, niektórzy wierzyli, że słuchały, chociaż nikt nie miał pewności, co robiły z zasłyszanymi informacjami.
Powiadało się, że drzewa miały dusze. Claudia pamiętała dawno zasłyszaną wersję, że potępieńcy zamieniali się właśnie w powykręcane, sędziwe konary – że przeżywali katusze zarówno wtedy, gdy ich ciała zmieniały się, kości łamały, a ludzkie kształty stopniowo ustępowały strukturze drzewa. Podobno trwali tak nawet wieczność, jęcząc żałośnie,  chociaż mało kto mógł usłyszeć ich nawoływanie. Czasem pokutowali, a innym razem pogrążali samotnych wędrowców, zaburzając ich orientację w terenie i sprawiając, że ci wkrótce tracili poczucie kierunku i umierali, aż po sam kres błądząc w lesie. Te wszystkie opowieści niepokoiły, ale też miały w sobie magię, która od samego początku pociągała Claudię, z czasem stając się dla niej czymś więcej.
Przystanęła, po czym w końcu pozwoliła sobie na to, by złapać oddech. Podejrzewała, że gdyby jej serce wciąż było, w tamtej chwili waliłoby jak szalone ze zdenerwowania. Mocniej zacisnęła palce na pasku torby, tak mocno, że pewnie gdyby była człowiekiem, jak nic by coś sobie złamała. Z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że drży i to bynajmniej nie z zimna, bo to przecież w przypadku wampira nie byłoby możliwe. W grę wchodziły tylko  wyłącznie emocje, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – wolałaby zamarzać, niż pozwolić sobie na okazanie słabości.
Przecież nikt cię nie widzi… Możesz sobie na to pozwolić, zbeształa się w duchu. Naprawdę chciała w to uwierzyć, ale… nie potrafiła.
Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem przymierzała się do tego, co zamierzała zrobić. Tak było bezpieczniej – unikać uciekania się do tego, co nauczyły ja matka i Amelie. Polegała na wampirzych zdolnościach, bo w ten sposób z łatwością mogła zapewnić sobie przetrwanie. Zmieniała kształty, bo to było bezpieczniej, z jej perspektywy zaś pozostawało czymś więcej niż zwykły dar. Dla Claudii umiejętności maskowania stanowiły prawdziwe wybawienie. To nic, że po całych wiekach już nie pamiętała prawdziwej siebie – swoich naturalnych włosów, dawnych rysów twarzy, koloru oczu czy ciała.
Tak naprawdę nie chciała pamiętać.
Potarła nadgarstki, niemalże czując jak coś zaciska się wokół nich. To było zaledwie wrażenie, które w żaden sposób nie wiązało się z rzeczywistością i do którego przywykła, ale i tak zadrżała niespokojnie. Miała dość powodów, żeby uciekać przed przeszłością, zwłaszcza teraz, kiedy ta dopadała ją zadziwiająco często.
Popełniła błąd, kiedy w podziemiach Niebiańskiej Rezydencji zaatakowała Laylę. Nie powinna próbować telepatycznych zdolności, by sprawić wampirzycy ból – nawet przez ułamek sekundy – choć wtedy to wydawało się jedynym sensownym wyjściem. Spanikowała, naprawdę wierząc w to, że jeśli sięgnie do tych umiejętności krótko i z tak mało imponującym efektem, będzie bezpieczna.
Najwyraźniej się myliła, ale chociaż mogła spodziewać się tych konsekwencji, mimo wszystko czuła się przerażona.
Znów pomyślała o Melanie i tym, jak łatwo ta ją znalazła. Zdusiła jęk, wręcz sfrustrowana sposobem, w jaki się czuła. Nie chciała się bać; nie chciała drżeć ze strachu i kolejny raz zacząć bać się własnego cienia. Tęskniła za tym choćby i złudnym poczuciem bezpieczeństwa, które miała, kiedy tak po prostu przenosiła się z miejsca na miejsce, z wprawą zmieniając tożsamości. Teraz tkwiła w miejscu, choć już dawno powinna uciec, zwłaszcza że przecież popełniła błąd. Chociaż nie miała sposobu, żeby to sprawdzić, wiedziała, że On ją wyczuł. W końcu taki był warunek, prawda? Jak długo trzymała moc na wodzy, była bezpieczna. Wampirze zdolności to jedno. Fakt, że mogłaby przygotować jakąkolwiek truciznę i bawić się ziołami, tym bardziej.
Ten malutki błąd, który popełniła, chcąc obronić się przed siostrą królowej, okazał się decydujący.
Nie zarejestrowała momentu, w którym osunęła się na kolana. Tutaj będzie dobrze, pomyślała mimochodem, zrzucając z ramienia torbę. Zagarnęła palcami śnieg, po chwili wbijając palce w ziemię i zamierając w bezruchu. Spuściła głowę, pochylając się do przodu tak bardzo, że końcówki jej jasnych włosów musnęły ziemię. Oddychała szybko i płytko, roztrzęsiona bardziej niż kiedykolwiek, kiedy dotychczas tłumione emocje w końcu ujrzały światło dzienne. Podejrzewała, że dla postronnego obserwatora mogłaby wyglądać jak ktoś, kto zanosi się płaczem, choć przecież minęły całe wieki od chwili, w której uroniła ostatnią łzę. Nie żeby później nie chciała płakać, jednak jej ciało już nie było przystosowanego do tego, by mogła sobie ulżyć w ten sposób.
W tamtej chwili zdecydowanie miała ochotę na to, by płakać. Czuła, że jej oczy są suche, co samo w sobie było nieprzyjemne, ale w roztrzęsieniu nie zwracała na to uwagi. Przez dłuższą chwilę trwała w bezruchu, próbując się uspokoić i zebrać myśli. Czy naprawdę postępowała słusznie? Czy chciała zrobić to, po co tu przyszła? Po pojawieniu się Melanie zareagowała w dość gwałtowny, absolutnie nieprzemyślany sposób, więc tym bardziej mogła liczyć się z błędami. Może martwiła się bez powodu, ale…
A może po prostu powinna przed samą sobą przyznać, że przegrała. Znalazła się w martwym punkcie, mogąc co najwyżej pogodzić się z konsekwencjami błędów, które popełniła. Mogła próbować udawać, że po etapie z Isobel nic się nie zmieniło, ale to przecież nie była prawda. Fakt, że zarówno królowa, jak i Amelie, zostawiły ją na ludzie, również okazał się dość wymowny.
Jeśli chciała przeżyć, musiała przestać uciekać. Nie miała innego wyboru jak tylko zaryzykować i by nagle okazało się, że jej prześladowca zaprzestał pogoni już dawno temu. Kto wie, może w rzeczywistości był martwy, a ona niepotrzebnie żyła w strachu przez cały ten czas.
Może.
Myślała w ten sposób, ale jakaś jej cząstka wiedziała, że okłamywała samą siebie.
Z wolna wyprostowała się, po czym spojrzała przed siebie. Udało jej się wysilić na słaby uśmiech na widok rosnącego w pobliżu, porażającego rozmiarem dębu. Drzewo musiało mieć już swoje lata, poza tym z racji pory roku zostało pozbawione liści, jednak i tak wydało się Claudii niezwykle potężne. Dąb zawsze wróżył dobrze – zwłaszcza wiekowy, silny i onieśmielający nawet wtedy, gdy już nie zachwycał okazałą koroną.
Spokój zstąpił na nią nagle, zupełnie jakby ktoś nagle wcisnął odpowiedzialny za odczuwanie emocji przycisk. Bez słowa sięgnęła po torbę, z największą ostrożnością wyjmując z niej zawartość. Nagle poczuła się tak, jakby w ułamku sekundy została przeniesiona w przeszłość. Wtedy uświadomiła sobie, że nawet stulecia przerwy nie miały znaczenia, bo zarówno ona, jak i jej ciało, doskonale pamiętali, co należy robić. Z niejaką ulgą podała się rytmowi kolejnych ruchów, odtwarzając schemat z taką łatwością, jakby stosowała go na co dzień.
Śnieg ułatwiał sprawę, wystarczająco świeży i wilgotny, by mogła w nim rysować. Starannie wyżłobiła okrąg, pilnując, żeby był na tyle duży, by znalazła się w samym jego środku. Nie miała kompasu, ale pozycja słońca i instynkt wystarczyły, by zidentyfikowała północ. Co więcej, właśnie tam znajdował się sędziwy dąb, który wypatrzyła, co przyjęła z ulgą. Dobrze. Przypadek czy nie, lepszego miejsca nie mogłaby wypatrzeć.
Bogini mnie prowadzi…, pomyślała mimochodem i zaraz coś ścisnęło ją w gardle. Natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl, niemalże przerażona tym, że śmiałaby dojść do takich wniosków.
Nie, zarówno bezimienny ludzki Bóg, jak i Selene, opuścili ją już dawno temu.
Dłonie nieznacznie jej zadrżały, kiedy zaczęła rozstawiać świece – po jednej na każdą stronę świata. Natychmiast wzięła się w garść, sięgając po zapałki dopiero w chwili, gdy nabrała pewności, że udało jej się odzyskać wewnętrzną równowagę. Nie lubiła zapalniczek i wszystkich tych nowoczesnych wymysłów, zdecydowanie bardziej preferując właśnie zapałki – i to pomimo tego, że z jej perspektywy wciąż były czymś stosunkowo nowym. Nie zmieniało to jednak faktu, że podobały jej się, zwłaszcza że zdołała znaleźć wyjątkowo długie, przeznaczone do rozpalania w kominku egzemplarzy.
Już miała potrzeć jedną z nich o przeznaczoną do wzniecenia iskry stronę pudełka, kiedy uprzytomniła sobie swoją głupotę.
– Zioła – wymamrotała, przez moment mając ochotę uderzyć się otwartą dłonią w czoło. – Pamiętaj o ziołach, Claudio.
Gdyby mogła się zarumienić, jak nic by to zrobiła. Tak głupi błąd! I wcale nie usprawiedliwiało jej to, że nie odprawiała żadnego rytuału od lat. Matka załamałaby ręce, gdyby to zobaczyła, zresztą tak jak i Amelie. Zioła były podstawą, poza tym to właśnie ich potrzebowała w tej chwili naprawdę.
Pogładziła mocno uschnięty już, starannie spleciony bukiecik. Musiała się namęczyć, by znaleźć to, czego potrzebowała, zwłaszcza że o tej porze roku nie miała co liczyć na znalezienie roślin w lesie. Nie wszystkich przynajmniej. Ludzie dziwnie się na nią patrzyli, gdy chodziła po mieście, szukając świeżej szałwii i innych cudów, które niejeden pewnie skwitowałby „wymysłami”. Ostatecznie znalazła to, czego potrzebowała, w malutkim, dawno zapomnianym sklepie, przesyconym mdlącym zapachem kadzidełek, z poznaczoną licznymi zmarszczkami babuleńką za ladą. Zioła jakościowo pozostawiały wiele do życzenia, ale Claudia nie zamierzała wybrzydzać, tym bardziej że zaczynała tracić już nadzieję na to, że w tak wielkim, nowoczesnym mieście, jakim był Seattle, mogłaby znaleźć to, czego potrzebowała.
Inna sprawa, że kobieta w sklepie od samego początku patrzyła na nią w dziwny, przenikliwy sposób. Claudia dopiero później pojęła, dlaczego od chwili wejścia tam czuła się aż tak dziwnie – w końcu przywykła do takiego traktowania, bo ludzie zwykle zachowywali się inaczej w towarzystwie wampirów. Zrozumienie pojawiło się w chwili, w której stanęła tuż przed staruszką i dostrzegła, że tęczówki tamtej są nader jasne – niemalże całkowicie białe.
Wtedy pojęła, że ślepa zachowywała się tak, jakby ją widziała. I jakby wiedziała o wiele więcej, niż z założenia powinna.
– Tak młode ciało, a tak doświadczona, rozbita dusza… Skąd tyle ran, kochane dziecko? – zapytała ją, a Claudia poczuła, że ma ochotę uciec. – Potrzebujesz ochrony. I dużo, dużo szczęścia.
Każdy inny uznałby to za brednie starej kobiety, która najpewniej chciałaby wcisnąć mu coś, czego wcale nie chciał kupować. Claudia jednak zareagowała na te słowa inaczej, bardziej gwałtownie i niemalże z paniką, czując się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją w brzuch. Pamiętała, że wciąż drżała, kiedy w pośpiechu cisnęła a ladę o wiele więcej niż powinna zapłacić, a potem dosłownie wypadła ze sklepu, w pośpiechu omal nie wyrywając drzwi z framugi.
Nie miała pojęcia, co powinna o tym sądzić i jak interpretować słowa tej kobity, ale wiedziała jedno: wciąż istnieli ludzie, którzy dostrzegali o wiele za dużo. I to paradoksalnie wtedy, gdy tak naprawdę nie powinni widzieć niczego.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, w pośpiechu zapalając zapałkę. Skup się na tym, co ważne, nakazała sobie stanowczo. Odetchnęła, słysząc charakterystyczny trzask dopiero co budzącego się do życia ognia. Płomień był niewielki, ale żywy, poza tym z miejsca sprawił, że Claudia instynktownie się spięła. Dla pewności przysłoniła zapałkę dłonią, nie chcąc ryzykować, że chłodne powietrze ją zgasi. Mimo wszystko nie czuła się dobrze, zbliżając rękę tak blisko ognia, zwłaszcza że ten pozostawał jedynym żywiołem, który mógłby zaszkodzić wampirowi. Nie zmieniało to jednak faktu, że był piękny – potężny, niszczycielki i pełen siły, której Claudia niezmiennie mu zazdrościła.
Skoro jako jedyny mógł pochłonąć każde istnienie, należał mu się szacunek.
Przysunęła zapałkę bliżej plecionki z ziół, czekając aż te zajmą się ogniem. Musiała pilnować, by zaczęły się tlić, nie zaś płonąć, bo przecież nie o to chodziło. Zależało jej na wonnym dymie, który z wolna wypełnił wnętrze kręgu, otaczając je ciało i kłębiąc się łagodnie. Claudia skupiła się przede wszystkim na szałwii, starannie okadzając siebie i ziemię dookoła, w duchu modląc się o ochronę. Zależało jej na oczyszczeniu i bezpieczeństwie, choć na to drugie już dawno straciła nadzieję.
Dopiero kiedy nabrała pewności, że zrobiła wszystko jak trzeba, zapaliła świece – jedną po drugiej, zaczynając od tej na północy, a później podążając zgodnie ze wskazówkami zegara. Zdecydowanym ruchem zgasiła zapałkę, po czym odrzuciła ją na bok – tak, by nie stracić jej z oczu. Zamierzała ją później zakopać, zresztą jak i wszystko to, czego używała do stworzenia kręgu. Resztki zawsze należało oddawać ziemi, w ramach wdzięczności  – bo w końcu wszystko tak naprawdę pochodziło właśnie od niej.
Ziemia była matką. Ziemi należał się szacunek.
Claudia odetchnęła, wdychając kojący zapach szałwii i pozostałych ziół. Złożyła dłonie na kolanach, po czym odchyliła głowę, spoglądając wprost w zachmurzone niebo. Zaraz po tym zamknęła oczy, a potem już tylko szeptała łagodnie, starannie wypowiadając słowa modlitwy, której nauczyła się tak dawno temu. Język pierwotnych rozbrzmiewał dookoła, wypełniając ciszę i niosąc ze sobą spokój, którego wampirzyca tak bardzo potrzebowała. Przez krótką chwilę wszystko wydawało się być na swoim miejscu, ona zaś poczuła się naprawdę dobrze.
Słodka bogini, jak bardzo za tym tęskniła! Wdychała tlące się zioła, słuchała łagodnego trzasku płomieni, mieszającego się z jej własnym głosem. Trwała w tym, pozwalając by otaczała ją cisza i natura. I niemalże czuła wypełniającą ją energię, stopniowo rozchodzącą się po kręgu, a także całym jej ciele. Miarowo kołysała się  wprzód i w tył, szepcąc coraz bardziej gorączkowo i niemalże szlochając. To już nie była po prostu modlitwa, ale zdesperowane błagania, choć Claudia szczerze wątpiła w to, by ktokolwiek jej słuchał.
Nie pozwól, żeby on mnie znalazł. Powiedz mi, co mam robić… Pozwól mi być bezpieczną.
Pamiętasz mnie jeszcze, moja bogini? Pamiętasz, czy może porzuciłaś mnie na dobre…?
Nie otrzymała odpowiedzi.
Tak naprawdę nie chciała, z dwojga złego woląc wierzyć, że Selene nie była prawdziwa. Gdyby modliła się w pustkę, mogłaby to przyjąć. Bardziej przerażała ją myśl, że bogini mogłaby istnieć, a teraz spoglądać na nią z obojętnością, może nawet pogardą, zdecydowanie nie zamierzając słuchać. W końcu dlaczego miałaby, zwłaszcza po tych wszystkich latach, kiedy to po prostu pozwalała na to, by Claudia uciekała, nigdzie nie mogąc zaznać pokoju…?
Wampirzyca zadrżała, coraz bardziej niespokojna. Wzięła kilka głębszych wdechów, ale kojący wpływ ziół minął. Nagle znów była przerażona i roztrzęsiona jak dziecko, pustym wzrokiem spoglądając w przestrzeń. Świece płonęły, dym otaczał ją ze wszystkich stron, ale nie czuła z tego powodu niczego. W tamtej chwili się bała, rozbita tak bardzo, że to niemalże bolało.
– Proszę, nie zostawiaj mnie… – szepnęła tak cicho, że równie dobrze mogło być to wyłącznie myślą – ulotną i nic nieznaczącą. – Jeśli to zrobisz, umrę. Jeśli to zrobisz…
Bądź dzielna.
Ta myśl pojawiła się nagle, poza tym prawie na pewno nie należała do niej. Claudia wyprostowała się niczym struna, gwałtownie nabierając powietrza. Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, kiedy zaczęła niespokojnie rozglądać się dookoła, niemalże spodziewając się zobaczyć… cóż, kogokolwiek.
Bo przecież musiał być ktoś, kto do niej mówił. Niemożliwe, żeby…
Wypuściła powietrze ze świstem. Spokój pojawił się nagle, spływając na nią łagodną falą i pozwalając na to, by się rozluźniła. Znów w pełni świadoma tego, co działo się wokół niej, delikatnie zdmuchnęła świece, tym razem zaczynając od tej, którą zapaliła jako ostatnią. Robiąc wszystko w odwrotnej niż początkowo kolejności, zgarnęła wypalone świecie i zioła do torby, po czym starannie zakopała zawiniątko głęboko w śniegu, pomiędzy korzeniami dębu, który wypatrzyła.
Bądź dzielna, pomyślała, tym razem samodzielnie, zbierając się do tego, żeby odejść.
Przez krótką chwilę w jej sercu zapanował pokój, ale to było dobre.
Nie miała pojęcia, że całe kilometry od niej, w samym sercu mieszczącej się w Lille twierdzy, Charon uśmiechnął się z satysfakcją.
Już wiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa