19 kwietnia 2018

Trzysta dwanaście

Allegra
Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej widziała Marco w takim stanie. Z bijącym sercem podążała za nim, pozwalając, żeby prowadził, choć żadne z nich nie miało planu ani pewności, czy zmierzali we właściwą stronę. Początkowo to i tak nie miało żadnego znaczenia, bo korytarz po prostu wymuszał na nich to, żeby szli przed siebie – czy może raczej biegli, bo Licavoli narzucił dość znaczące tempo, do którego musiała się dostosować. Na szczęście dzięki Damienowi doszła do siebie i nie miała z tym problemu, ale i tak miała wątpliwości.
Milczenie miało w sobie coś niepokojącego, ale nie zdecydowała się przerwać ciszy. Nie musiała, aż za dobrze wiedząc, że w tamtej chwili cała uwaga Marco skoncentrowana była na tym, żeby odnaleźć córkę. Dobrze… Tak, w tej chwili ona jest najważniejsza. Layla i twoje wnuczki, pomyślała i coś ścisnęło ją w gardle. To było istotne i na swój sposób kojące – widzieć go takim, nawet pomimo tego, co wydarzyło się w przeszłości. W tamtej chwili czuła, że może jednak nie popełniała błędu, decydując się dać wampirowi szansę. Cokolwiek się wydarzyło, starał się, zresztą nie miała wątpliwości, że rodzina była dla niego ważna. Kochał Laylę, choć ktoś mógłby stwierdzić, że po tym, co zrobił jej w dzieciństwie, nic podobnego nie miało racji bytu.
Oboje zesztywnieli, kiedy przenikliwą ciszę przerwało wycie alarmu. Allegra przystanęła na krótką chwilę, po czym prawie natychmiast ruszyła dalej, szybko orientując się, że Marco nie zamierzał tracić czasu. Czuła jego gniew równie intensywnie, co i pulsowanie mocy. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że wampir najwyraźniej próbował wykorzystać telepatię, by sprawdzić okolicę, choć oboje wiedzieli, że to strata czasu. W tym miejscu było coś niepokojącego – rodzaj blokady, która nie tylko ograniczała zmysły, ale przede wszystkim utrudniała korzystanie z telepatii. W efekcie telepatia z równym powodzeniem mogła okazać się przeszkodą, zwłaszcza gdyby przypadkiem wymknęła się spod kontroli.
Jakkolwiek by nie było, to najwyraźniej nie zrażało Marco. On po prostu szedł przed siebie, milczący i tak pewny siebie, że z łatwością mogła wyobrazić sobie, jak rozszarpuje na kawałeczki pierwszą osobę, która wpadłaby mu w ręce.
O tym, że taki scenariusz jest jak najbardziej prawdopodobny, przekonała się wkrótce po tym – a konkretnie w chwili, w której ich uszu dobiegły szybkie, zmierzające z naprzeciwka kroki.
– Stójcie! – rozległo się chwilę później. Allegra uniosła brwi na widok wystraszonego strażnika, który w pośpiechu uniósł broń, próbując wycelować w ich stronę. – Powiedziałem, żebyście…
Nie miał okazji, żeby dokończyć.
To był zaledwie ułamek sekundy. Marco po prostu skoczył do przodu, bez chwili wahania materializując się przy mężczyźnie i w zdecydowanie niedelikatny sposób przyciskając go do ściany korytarza. Rozległ się cichy jęk, a potem broń z hukiem upadła na posadzkę, całkowicie bezużyteczna. Strażnik momentalnie zamilkł, w zamian niemalże spazmatycznie chwytając oddech i rozszerzonymi do granic możliwości oczyma wpatrując się w stojącego przed nim, zagniewanego nieśmiertelnego.
Allegra mimochodem zauważyła, że wydawał się niewiele starszy od chłopaka z baru. W jej oczach uchodził za dzieciaka – niedoświadczonego i wystraszonego, mierzącego się z czymś, czego tak naprawdę nie rozumiał. Oni wszyscy tacy byli, poza tym – mogła się o to założyć – większość tak naprawdę nie widziała wampira na oczy, nie wspominając o jakiejkolwiek świadomości tego, w jaki sposób należało z takimi istotami walczyć. Gdyby było inaczej, nikomu nie przyszłoby do głowy mierzyć akurat do Marco, na którym żadna kula nie zrobiłaby większego wrażenia, co najwyżej mogąc jeszcze bardziej go rozdrażnić.
– Twój kolega był na tyle miły, by nas tutaj przyprowadzić – usłyszała zagniewany, zachrypnięty przez nadmiar emocje głos swojego partnera. Podeszła bliżej, wahając się nad tym, czy powinna się wtrącić, by powstrzymać Marco przed zrobieniem czegoś wyjątkowo głupiego. – Zadam ci pytanie i lepiej dla ciebie, byś szczerze na nie odpowiedział. Jeśli skłamiesz… – Wampir na krótką chwilę zamilkł, przez kilka następnych sekund z uwagą wpatrując się w bladą twarz śmiertelnika. – Och, wierz mi, że będę wiedział.
Gdyby sytuacja była inna, Allegra wywróciłaby oczami w odpowiedzi na te słowa. Jakież to teatralne! Nie rozumiała, dlaczego faceci mieli w zwyczaju zachowywać się w ten sposób, najwyraźniej czerpiąc satysfakcję z możliwości przejęcia kontroli nad sytuacją. Sęk w tym, że Marco był jak najbardziej poważny, a przy tym wystarczająco wytrącony z równowagi, by posunąć się naprawdę daleko, gdyby pojawiła się taka konieczność.
– J-ja… – wykrztusił z trudem mężczyzna. Oddychał z trudem, poza tym serce waliło mu tak szybko i mocno, że pewnie było je słychać w całym budynku. – Proszę…
Marco warknął, po czym wywrócił oczami.
– Nieważne – stwierdził po prostu.
Zaraz po tym Allegra kolejny raz wyczuła obecność mocy. Wystarczył ułamek sekundy, by mężczyzna znieruchomiał, a potem osunął się na posadzkę, pozbawiony przytomności. Zaskoczyło ją to, że go nie zabił, ale najwyraźniej nie widział takiej potrzeby, bardziej przejęty czymś, co wychwycił w myślach strażnika.
Zanim zdążyła się zastanowić, Marco ponownie ruszył w głąb korytarza, zostawiając nieruchome ciało i pędząc przed siebie w takim pośpiechu, że nawet ona miała problem z tym, żeby go dogonić.
– Marco! – zaprotestowała, chcąc przypomnieć o swojej obecności. – Do cholery, zwolnij, bo… – zaczęła, ale nie zwrócił na nią większej uwagi.
– Chodź tędy – ponaglił w zamian, nie tracąc czasu nawet na to, żeby na nią spojrzeć.
Coś w jego  zachowaniu jasno dało jej do zrozumienia, że nie powinna protestować. Ostatecznie zamilkła, chcąc nie chcąc próbując dostosować się do sytuacji. Szła przed siebie, skupiona na biegu i tym, że Marco wydawał się wiedzieć, co robi. Miała ochotę zatrzymać go i zażądać wyjaśnień, ale czuła, że to najgorszy z możliwych pomysłów. I tak nie zwróciłby na nią uwagi, zresztą sama również miała wrażenie, że powinni się pośpieszyć. Złe przeczucia nie opuszczały jej nawet na moment, co przy przyzwyczajeniu, by zawsze słuchać się podszeptów intuicji, nie pozostawało jej innego wyboru, jak tylko w milczeniu podążać za wampirem.
Alarm w którymś momencie przestał wyć, co wydało jej się co najmniej podejrzane. Nie powinniśmy się rozdzielać, prawda?, pomyślała mimochodem i coś ścisnęło ją w gardle, kiedy to sobie uświadomiła. Co prawda nie było nikogo, kto mógłby wprost oznajmić jej, że popełnili błąd, ale to wydawało się aż nazbyt oczywiste – zresztą tak jak i to, że mogliby być zagrożeni. Może i ci ludzie nie wiedzieli z czym się mierzą, ale po tym, jak jeden z nich prawie ją zaszlachtował, była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Nie była pewna, jak długo błądzili opustoszałymi korytarzami. Nie protestowała, kiedy Marco tak po prostu skręcał, zachowując się tak, jakby znał to miejsce. Mogła tylko zgadywać, jakie informacje zdołał wydobyć z pamięci tamtego strażnika, to zresztą wydawało się najmniej istotne.
Równie mało znaczące okazały się rozsuwane, zamknięte drzwi, które Marco otworzył w tak niedelikatny, bezceremonialny sposób, że Allegra aż się skrzywiła. Jeśli ktokolwiek w tym miejscu miał wątpliwości, gdzie się znajdowali, po dosłownym zmiażdżeniu metalu, z pewnością się ich wyzbył.
Korytarz, w którym znaleźli się tym razem, z miejsca wzbudził jej niepokój. Dotychczas oglądała zamknięte, podobne do siebie drzwi, co na dłuższą metę zaczynało być naprawdę monotonne. W zasadzie już jakiś czas temu uświadomiła sobie, że podziemia skonstruowano tak, by łatwo się w nich zgubić – i to nawet ciesząc się wyostrzonymi zmysłami. Nawet oni mogliby tutaj błądzić całymi godzinami, gdyby nie mężczyzna, na którego przypadkiem wpadli.
Zacisnęła usta, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Tutaj również widziała wejścia do licznych pokoi, o ile tak można było nazwać niewielkie, zamknięte pomieszczenia, które widziała przez warstwę szkła. Z zaskoczeniem uprzytomniła sobie, że patrzy na cele – bardziej przystępne niż te, które znajdowały się chociażby w Niebiańskiej Rezydencji, ale jednak. Co więcej, widok tego miejsca wydał jej się czymś absolutnie sensownym, nim jednak zdążyła się nad tym zastanowić, jej uwaga na powrót skoncentrowała się na Marco.
Wampir nawet się nie zawahał. Ruszyła za nim, bez trudu wyczuwając, że był coraz bardziej wściekły – przynajmniej do chwili, w której przystanął przed jedną z cel. Mniej więcej wtedy gniew dosłownie wyparował, schodząc gdzieś na dalszy plan i ustępując miejsca ni mniej, ni więcej, ale nieopisanej trosce.
– Layla…
Nie widziała go takim od dawna, być może od chwili, w której przyłapała go na obserwowaniu córki po tym, jak przyniósł ją ze szpitala, kiedy straciła dziecko. Przez większość czasu panował nad emocjami, z uporem próbując ukryć słabość, ale w tamtym momencie maska ot tak zniknęła. Inna sprawa, że przy niej mimo wszystko nie próbował się hamować; wiedział, że może sobie na to pozwolić, a może to po prostu Allegra znała go na tyle dobrze, by dostrzegać więcej. Trudno, żeby było inaczej, skoro to właśnie temu mężczyźnie oddawała się regularnie, pozwalając, by nosił ją na rękach i pocieszał wtedy, gdy tego potrzebowała. Oboje wiedzieli o sobie dość, by przy odrobinie szczęścia czytać w partnerze prawie jak w przysłowiowej „otwartej księdze”.
Tak przynajmniej sądziła, niemniej w chwili, w której Marco w pośpiechu dostał się do córki, Allegrę naszła irracjonalna myśl, że spogląda na kogoś innego – łagodniejszego, a przy tym bardzo, ale to bardzo zaniepokojonego. Została na korytarzu, czując, że powinna trzymać się na dystans i co najwyżej obserwować, mając przy tym wrażenie, że tak naprawdę jej obecność w tym miejscu była absolutnie zbędna.
Z chwilą, w której Marco zbliżył się do córki, a ta spojrzała na niego załzawionymi oczami, w następnej sekundzie tak po prostu wpadając mu w ramiona, coś się zmieniło.
Marco
Zapanowanie nad emocjami przychodziło mu z trudem. W zasadzie ledwo nad sobą panował już od chwili, w której Allegrę zaatakował tamten dzieciak. Dosłownie odchodził od zmysłów, po cichu licząc na to, że przy odrobinie szczęścia pojawi się okazja, żeby kogoś zabić – ot dla zasady, chociaż bezmyślne mordowanie ludzi zdecydowanie nie miało niczego ułatwić. Z drugiej strony, wtedy przynajmniej poczułby się lepiej, a to już coś, prawda? Wątpił, by Allegra podzielała taki sposób myślenia, ale zawsze mógł pomarzyć, mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy powstrzymując mordercę odruchy – i to zwłaszcza w tym miejscu – już kwalifikował się na jakiegoś cholernego pokojowego nobla.
Próbował uczepić się gniewu, bo tak było łatwiej, a przynajmniej tak mi się wydawało. Prawda jednak była taka, że się bał – z tym, że Marco zdecydowanie nie zamierzał się do tego przyznawać. Z uporem udawał, że wszystko w porządku już od chwili, w której to wszystko się zaczęło. Co więcej, to działało, bo nieobecność Layli mimo wszystko pozostawała czymś, co był w stanie znieść. Ta dziewczyna była silna i zdolna – wiedział o tym doskonale, jakoś nie mając wątpliwości, że każde z jego dzieci spokojnie poradziłoby sobie z każdym rodzajem zagrożenia. Wierzył w to aż do momentu, w którym znaleźli się tutaj, a do niego dotarło, że to wcale nie było takie proste.
Miał powody, by martwić się o Jocelyne i Claire – obie delikatne i jakże niedoświadczone. Laylę zawsze uważał za silniejszą, zresztą wiedział, że powinien trzymać się od niej z daleka, ale mimo wszystko…
A potem zobaczył ją w tamtej celi i to wystarczyło, by zarówno gniew, jak i dotychczasowe postanowienia, czy podszepty zdrowego rozsądku, po prostu zeszły gdzieś na dalszy plan.
To nie był pierwszy raz, kiedy chciał ją chronić – w najzupełniej naturalny, trudny do opanowania sposób. Właśnie z tego powodu tutaj był, z takim uporem szukając jej najpierw po całym Seattle, a ostatecznie tutaj, próbując znaleźć sensowne miejsce w plątaninie przecinających się, bliźniaczo podobnych korytarzy. Wcześniej nie zastanawiał się, w jakim stanie mogłaby być, kiedy ją znajdzie, nie wspominając o reakcji, której mógłby się po niej spodziewać. Nie zastanawiał się nad wieloma kwestiami, skupiony wyłącznie na palącej potrzebie, żeby zrobić to, co przecież do niego należało – bo niezależnie od wszystkiego do niego należało.
Tym bardziej nie spodziewał się, że kiedy przyjdzie co do czego, dosłownie go sparaliżuje. Kiedy na dodatek Layla tak po prostu wpadła mu w ramiona, nagle wybuchając płaczem, poczuł się co najmniej zagubiony, będąc w stanie co najwyżej tkwić w bezruchu i bezmyślnie tulić ją do siebie.
Już wcześniej widział ją, kiedy była w złym stanie. Za każdym razem mógł co najwyżej stać z boku i biernie obserwować, aż nazbyt świadom, że swoją obecnością mógłby co najwyżej pogorszyć sytuacją. Chwilami miał wrażenie, że jednak jest cholernym egoistą, bo Layli i Gabrielowi jego obecność zdecydowanie nie była na rękę. Dręczenie ich swoją obecnością zdecydowanie nie było uczciwe, ale mimo wszystko…
– Tato…
Zesztywniał w odpowiedzi na to jedno słowo – tak ciche, że gdyby nie wampirze zmysły, równie dobrze mógłby je przeoczyć albo uznać za pozbawiony logiki wymysł. Czuł ciepłe, wręcz rozpalone ciało, tulące się do jego boku tak ufnie, że to wydało mu się co najmniej niepojęte. Raz po raz przeczesywał palcami jasne włosy – poplątane i przetłuszczone, ale to nie miało dla niego znaczenia. Liczyło się, że czuł się przy tym tak, jakby ktoś z całej siły mu przyłożył, a to zdecydowanie nie zdarzało mu się często.
Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej trzymał Laylę w ten sposób – nie od czasu swojego powrotu, zwłaszcza że doskonale wiedział, iż dziewczyna czasami sztywniała, kiedy pojawiał się obok. Może i tolerowała jego obecność, z jakiegoś powodu traktując lepiej niż sobie zasłużył, ale mimo wszystko… Cóż, trzymał się od niej na dystans i to wydawało się właściwe, tym bardziej że chwilami sam sobie nie ufał. Gdyby znów zrobił coś, czego nie powinien, a co dodatkowo odbiłoby się na Layli, nie wybaczyłby sobie, nie wspominając o tym, że wtedy Gabriel i Rufus jak nic by go zabili.
Tym bardziej abstrakcyjne wydało mu się to, że dziewczyna tak po prostu znalazła się w jego objęciach. Uderzył go słodki zapach krwi – świeżej i należącej do niej, co na dłuższą chwilę wytrąciło wampira z równowagi. To, że płakała i dosłownie przelewała mu się w rękach, również nie dawało mu spokoju, wzmagając niepokój, ale też podsycając tlący się gdzieś na granicy jego świadomości gniew. „Kto cię skrzywdził?” – miał ochotę zapytać, ale powstrzymał się, zwłaszcza że w uszach wciąż dźwięczało mu to jedno, jedyne słowo.
Tato.
Kiedy ostatni raz zwróciła się do niego w ten sposób, na dodatek w pełni świadomie i bez cienia strachu? To nie było to samo, co lata wcześniej, kiedy przeraził ją do tego stopnia, by posłusznie przystawała na wszystko, czego od niej oczekiwał. Być może w grę wchodził wyłącznie szok, zwłaszcza że Layla drżała i wciąż szlochała, wyraźnie mając problem z tym, by się uspokoić, ale to nie miało znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, że w tamtej chwili spoglądał na nią dosłownie jak na dziecko, które nade wszystko pragnął chronić.
– Co ja zrobiłam? Co ja…? – doszedł go jej drżący głos. Ledwo był w stanie zrozumieć poszczególne słowa, nie wspominając o doszukaniu się w nich głębszego sensu.
Coś w uporze z jakim powtarzała to pytanie, dało mu do myślenia. Machinalnie przygarnął ją do siebie, przenosząc dłoń na jej rozpalony policzek. Gdyby nie wiedział, że wieczna gorączka była czymś dla niej właściwym z racji daru, zdecydowanie by się zaniepokoił – i to zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że była wampirzycą. W zasadzie i tak go zmartwiła, bo jej skóra mimo wszystko wydała mu się zbyt chłodna; wydawała się słaba i wyziębiona, chociaż nie miał pojęcia, czy to w ogóle możliwe.
– Layla… Amore, spójrz na mnie – zaryzykował. To, by zwrócić się do niej inaczej niż po imieniu, przyszło samo, choć początkowo nie miał pewności, czy przypadkiem nie posuwał się za daleko. Gdyby nagle dotarło do niej, kto trzymał ją w ramionach i zaczęłaby z nim walczyć, dopiero miałby problem. – Już dobrze. Wszystko w porządku, słyszysz?
Wiedział, że to dość naciągana teoria, zwłaszcza że nigdzie nie widział ani Joce, ani Claire, ale nie sądził, by w takim stanie mogła mu cokolwiek powiedzieć. Musiał ją uspokoić, chociaż to wcale nie było takie proste, skoro sam ledwo nad sobą panował – nie ze świadomością, że ktokolwiek mógłby skrzywdzić jego dziecko.
– Marco…? – usłyszał gdzieś za plecami głos Allegry.
Nie obejrzał się, skupiony przede wszystkim na bladej twarzy Layli. Udało mu się nakłonić, by spojrzała mu w oczy, chociaż szczerze wątpić, by widok rubinowych tęczówek jakkolwiek pozwolił jej się uspokoić.
Kiedy na dodatek dziewczyna zesztywniała i spróbowała oswobodzić się z jego uścisku, trudno było mu skupić się na czymkolwiek innym, prócz pilnowaniem, by Layla nie zrobiła sobie krzywdy.
– O nie, nie… Każ jej wyjść! – jęknęła i w tamtej chwili dotarło do niego, jak bardzo była przerażona. – Ja nie mogę! Ja nie… – Urwała, już tylko łapiąc spazmatycznie powietrze.
– Potrzebuje krwi – stwierdziła cicho Allegra.
Nie musiał pytać, by zorientować się, że trafiła w sedno. Layla wyglądała jak siódme nieszczęście, blada i wygłodzona, choć to ostatnie zrozumiał dopiero w chwili, w której zauważył, że próbowała ukryć wysunięte kły. Przelewała mu się w rękach, z jednej strony zbyt słaba, by utrzymać się w pionie, a z drugiej podświadomie aż rwąca się do tego, by rzucić się Allegrze do gardła.
– Musisz się napić, amore – wyrzucił z siebie na wydechu, starannie dobierając słowa. Próbował brzmieć jak najrozsądniej, chociaż szarpiąca się w jego ramionach wampirzyca zdecydowanie nie wyglądała na chętną, by przyjąć jakiekolwiek sensowne argumenty. – Chociaż trochę. Allegra chce… – zaczął, po czym urwał, bo Layla wydała z siebie coś z pogranicza jęku i okrzyku protestu.
– Nie!
Jej oczy zabłysły czerwienią, a ciało stało się jeszcze bardziej rozpalone. Marco napiął mięśnie, bez trudu wyczuwając niebezpieczeństwo – to, jak niewiele trzeba było, by wampirzyca dosłownie stanęła w płomieniach, bez wątpienia mogąc przywołać do siebie ogień. Mimo wszystko nie ruszył się z miejsca, wciąż tuląc Laylę do siebie, całkowicie obojętny na to, że w najgorszym wypadku mógł przypłacić taką decyzję życiem.
Nagle znieruchomiała, wciąż roztrzęsiona. Oddychała szybko i płytko, wpatrując się w niego rozszerzonymi do granic możliwości oczyma. Znajomy błękit jej tęczówek wrócił, choć Marco wciąż był w stanie doszukać się oznak dręczącego ją głodu. W tamtej chwili była aż nadto chwiejna, balansując gdzieś na granicy wybuchu – z tym, że jakimś cudem zdołała się powstrzymać.
– Już dobrze – oznajmił z naciskiem, kiedy znów doszedł go jej rozgorączkowany szept. „Co ja zrobiłam?” – to jedno pytanie wyraźnie ją dręczyło, a on nie był w stanie w żaden sposób odpowiedzieć. – To teraz nieważne… Pozwól sobie pomóc.
Cholera, nie był w tym dobry. Zresztą niby co miał z nią zrobić – przycisnąć do ściany, a potem siłą nakłonić, by pozwoliła się Allegrze nakarmić? W ten sposób zdecydowanie nie poprawiliby sytuacji, chociaż z drugiej strony, gdyby faktycznie zaszła taka potrzeba…
Odrzucił niechciane myśli, nie chcąc ryzykować, że zrobi coś głupiego. W zamian raz jeszcze przeczesał palcami jej włosy, ostatecznie zatrzymując dłoń na jej czole. Mimo wszystko zadziwiająco łatwo przyszło mu przeniknięcie umysłu córki, kiedy pod wpływem impulsu zdecydował się skorzystać z telepatii.
Layla, kochana, powiedz mi, jak mam ci pomóc?
Coś w jego słowach sprawiło, że jednak znieruchomiała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa