Allegra
Nie przypominała sobie, by
kiedykolwiek wcześniej widziała Marco w takim stanie. Z bijącym
sercem podążała za nim, pozwalając, żeby prowadził, choć żadne z nich nie
miało planu ani pewności, czy zmierzali we właściwą stronę. Początkowo to i tak
nie miało żadnego znaczenia, bo korytarz po prostu wymuszał na nich to, żeby
szli przed siebie – czy może raczej biegli, bo Licavoli narzucił dość znaczące
tempo, do którego musiała się dostosować. Na szczęście dzięki Damienowi doszła
do siebie i nie miała z tym problemu, ale i tak miała
wątpliwości.
Milczenie
miało w sobie coś niepokojącego, ale nie zdecydowała się przerwać ciszy.
Nie musiała, aż za dobrze wiedząc, że w tamtej chwili cała uwaga Marco
skoncentrowana była na tym, żeby odnaleźć córkę. Dobrze… Tak, w tej chwili ona jest najważniejsza. Layla i twoje
wnuczki, pomyślała i coś ścisnęło ją w gardle. To było istotne i na
swój sposób kojące – widzieć go takim, nawet pomimo tego, co wydarzyło się w przeszłości.
W tamtej chwili czuła, że może jednak nie popełniała błędu, decydując się
dać wampirowi szansę. Cokolwiek się wydarzyło, starał się, zresztą nie miała
wątpliwości, że rodzina była dla niego ważna. Kochał Laylę, choć ktoś mógłby
stwierdzić, że po tym, co zrobił jej w dzieciństwie, nic podobnego nie
miało racji bytu.
Oboje
zesztywnieli, kiedy przenikliwą ciszę przerwało wycie alarmu. Allegra
przystanęła na krótką chwilę, po czym prawie natychmiast ruszyła dalej, szybko
orientując się, że Marco nie zamierzał tracić czasu. Czuła jego gniew równie
intensywnie, co i pulsowanie mocy. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie,
że wampir najwyraźniej próbował wykorzystać telepatię, by sprawdzić okolicę,
choć oboje wiedzieli, że to strata czasu. W tym miejscu było coś niepokojącego
– rodzaj blokady, która nie tylko ograniczała zmysły, ale przede wszystkim utrudniała
korzystanie z telepatii. W efekcie telepatia z równym
powodzeniem mogła okazać się przeszkodą, zwłaszcza gdyby przypadkiem wymknęła
się spod kontroli.
Jakkolwiek
by nie było, to najwyraźniej nie zrażało Marco. On po prostu szedł przed
siebie, milczący i tak pewny siebie, że z łatwością mogła wyobrazić
sobie, jak rozszarpuje na kawałeczki pierwszą osobę, która wpadłaby mu w ręce.
O tym, że
taki scenariusz jest jak najbardziej prawdopodobny, przekonała się wkrótce po
tym – a konkretnie w chwili, w której ich uszu dobiegły szybkie,
zmierzające z naprzeciwka kroki.
– Stójcie! –
rozległo się chwilę później. Allegra uniosła brwi na widok wystraszonego strażnika,
który w pośpiechu uniósł broń, próbując wycelować w ich stronę. –
Powiedziałem, żebyście…
Nie miał
okazji, żeby dokończyć.
To był
zaledwie ułamek sekundy. Marco po prostu skoczył do przodu, bez chwili wahania
materializując się przy mężczyźnie i w zdecydowanie niedelikatny
sposób przyciskając go do ściany korytarza. Rozległ się cichy jęk, a potem
broń z hukiem upadła na posadzkę, całkowicie bezużyteczna. Strażnik momentalnie
zamilkł, w zamian niemalże spazmatycznie chwytając oddech i rozszerzonymi
do granic możliwości oczyma wpatrując się w stojącego przed nim,
zagniewanego nieśmiertelnego.
Allegra
mimochodem zauważyła, że wydawał się niewiele starszy od chłopaka z baru. W jej
oczach uchodził za dzieciaka – niedoświadczonego i wystraszonego,
mierzącego się z czymś, czego tak naprawdę nie rozumiał. Oni wszyscy tacy
byli, poza tym – mogła się o to założyć – większość tak naprawdę nie
widziała wampira na oczy, nie wspominając o jakiejkolwiek świadomości
tego, w jaki sposób należało z takimi istotami walczyć. Gdyby było
inaczej, nikomu nie przyszłoby do głowy mierzyć akurat do Marco, na którym
żadna kula nie zrobiłaby większego wrażenia, co najwyżej mogąc jeszcze bardziej
go rozdrażnić.
– Twój
kolega był na tyle miły, by nas tutaj przyprowadzić – usłyszała zagniewany, zachrypnięty
przez nadmiar emocje głos swojego partnera. Podeszła bliżej, wahając się nad
tym, czy powinna się wtrącić, by powstrzymać Marco przed zrobieniem czegoś
wyjątkowo głupiego. – Zadam ci pytanie i lepiej dla ciebie, byś szczerze
na nie odpowiedział. Jeśli skłamiesz… – Wampir na krótką chwilę zamilkł, przez
kilka następnych sekund z uwagą wpatrując się w bladą twarz
śmiertelnika. – Och, wierz mi, że będę wiedział.
Gdyby
sytuacja była inna, Allegra wywróciłaby oczami w odpowiedzi na te słowa. Jakież
to teatralne! Nie rozumiała, dlaczego faceci mieli w zwyczaju zachowywać
się w ten sposób, najwyraźniej czerpiąc satysfakcję z możliwości przejęcia
kontroli nad sytuacją. Sęk w tym, że Marco był jak najbardziej poważny, a przy
tym wystarczająco wytrącony z równowagi, by posunąć się naprawdę daleko, gdyby
pojawiła się taka konieczność.
– J-ja… –
wykrztusił z trudem mężczyzna. Oddychał z trudem, poza tym serce waliło
mu tak szybko i mocno, że pewnie było je słychać w całym budynku. –
Proszę…
Marco
warknął, po czym wywrócił oczami.
– Nieważne –
stwierdził po prostu.
Zaraz po
tym Allegra kolejny raz wyczuła obecność mocy. Wystarczył ułamek sekundy, by mężczyzna
znieruchomiał, a potem osunął się na posadzkę, pozbawiony przytomności.
Zaskoczyło ją to, że go nie zabił, ale najwyraźniej nie widział takiej potrzeby,
bardziej przejęty czymś, co wychwycił w myślach strażnika.
Zanim
zdążyła się zastanowić, Marco ponownie ruszył w głąb korytarza, zostawiając
nieruchome ciało i pędząc przed siebie w takim pośpiechu, że nawet
ona miała problem z tym, żeby go dogonić.
– Marco! –
zaprotestowała, chcąc przypomnieć o swojej obecności. – Do cholery,
zwolnij, bo… – zaczęła, ale nie zwrócił na nią większej uwagi.
– Chodź
tędy – ponaglił w zamian, nie tracąc czasu nawet na to, żeby na nią
spojrzeć.
Coś w jego zachowaniu jasno dało jej do zrozumienia, że
nie powinna protestować. Ostatecznie zamilkła, chcąc nie chcąc próbując
dostosować się do sytuacji. Szła przed siebie, skupiona na biegu i tym, że
Marco wydawał się wiedzieć, co robi. Miała ochotę zatrzymać go i zażądać
wyjaśnień, ale czuła, że to najgorszy z możliwych pomysłów. I tak nie
zwróciłby na nią uwagi, zresztą sama również miała wrażenie, że powinni się
pośpieszyć. Złe przeczucia nie opuszczały jej nawet na moment, co przy
przyzwyczajeniu, by zawsze słuchać się podszeptów intuicji, nie pozostawało jej
innego wyboru, jak tylko w milczeniu podążać za wampirem.
Alarm w którymś
momencie przestał wyć, co wydało jej się co najmniej podejrzane. Nie powinniśmy się rozdzielać, prawda?,
pomyślała mimochodem i coś ścisnęło ją w gardle, kiedy to sobie uświadomiła.
Co prawda nie było nikogo, kto mógłby wprost oznajmić jej, że popełnili błąd,
ale to wydawało się aż nazbyt oczywiste – zresztą tak jak i to, że mogliby
być zagrożeni. Może i ci ludzie nie wiedzieli z czym się mierzą, ale
po tym, jak jeden z nich prawie ją zaszlachtował, była skłonna spodziewać
się dosłownie wszystkiego.
Nie była
pewna, jak długo błądzili opustoszałymi korytarzami. Nie protestowała, kiedy Marco
tak po prostu skręcał, zachowując się tak, jakby znał to miejsce. Mogła tylko
zgadywać, jakie informacje zdołał wydobyć z pamięci tamtego strażnika, to
zresztą wydawało się najmniej istotne.
Równie mało
znaczące okazały się rozsuwane, zamknięte drzwi, które Marco otworzył w tak
niedelikatny, bezceremonialny sposób, że Allegra aż się skrzywiła. Jeśli
ktokolwiek w tym miejscu miał wątpliwości, gdzie się znajdowali, po
dosłownym zmiażdżeniu metalu, z pewnością się ich wyzbył.
Korytarz, w którym
znaleźli się tym razem, z miejsca wzbudził jej niepokój. Dotychczas
oglądała zamknięte, podobne do siebie drzwi, co na dłuższą metę zaczynało być
naprawdę monotonne. W zasadzie już jakiś czas temu uświadomiła sobie, że podziemia
skonstruowano tak, by łatwo się w nich zgubić – i to nawet ciesząc
się wyostrzonymi zmysłami. Nawet oni mogliby tutaj błądzić całymi godzinami,
gdyby nie mężczyzna, na którego przypadkiem wpadli.
Zacisnęła
usta, niespokojnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo. Tutaj również widziała
wejścia do licznych pokoi, o ile tak można było nazwać niewielkie,
zamknięte pomieszczenia, które widziała przez warstwę szkła. Z zaskoczeniem
uprzytomniła sobie, że patrzy na cele – bardziej przystępne niż te, które znajdowały
się chociażby w Niebiańskiej Rezydencji, ale jednak. Co więcej, widok tego
miejsca wydał jej się czymś absolutnie sensownym, nim jednak zdążyła się nad
tym zastanowić, jej uwaga na powrót skoncentrowała się na Marco.
Wampir
nawet się nie zawahał. Ruszyła za nim, bez trudu wyczuwając, że był coraz
bardziej wściekły – przynajmniej do chwili, w której przystanął przed
jedną z cel. Mniej więcej wtedy gniew dosłownie wyparował, schodząc gdzieś
na dalszy plan i ustępując miejsca ni mniej, ni więcej, ale nieopisanej
trosce.
– Layla…
Nie
widziała go takim od dawna, być może od chwili, w której przyłapała go na
obserwowaniu córki po tym, jak przyniósł ją ze szpitala, kiedy straciła dziecko.
Przez większość czasu panował nad emocjami, z uporem próbując ukryć
słabość, ale w tamtym momencie maska ot tak zniknęła. Inna sprawa, że przy
niej mimo wszystko nie próbował się hamować; wiedział, że może sobie na to
pozwolić, a może to po prostu Allegra znała go na tyle dobrze, by dostrzegać
więcej. Trudno, żeby było inaczej, skoro to właśnie temu mężczyźnie oddawała
się regularnie, pozwalając, by nosił ją na rękach i pocieszał wtedy, gdy
tego potrzebowała. Oboje wiedzieli o sobie dość, by przy odrobinie
szczęścia czytać w partnerze prawie jak w przysłowiowej „otwartej
księdze”.
Tak
przynajmniej sądziła, niemniej w chwili, w której Marco w pośpiechu
dostał się do córki, Allegrę naszła irracjonalna myśl, że spogląda na kogoś
innego – łagodniejszego, a przy tym bardzo, ale to bardzo zaniepokojonego.
Została na korytarzu, czując, że powinna trzymać się na dystans i co najwyżej
obserwować, mając przy tym wrażenie, że tak naprawdę jej obecność w tym
miejscu była absolutnie zbędna.
Z chwilą, w której
Marco zbliżył się do córki, a ta spojrzała na niego załzawionymi oczami, w następnej
sekundzie tak po prostu wpadając mu w ramiona, coś się zmieniło.
Marco
Zapanowanie nad emocjami
przychodziło mu z trudem. W zasadzie ledwo nad sobą panował już od
chwili, w której Allegrę zaatakował tamten dzieciak. Dosłownie odchodził
od zmysłów, po cichu licząc na to, że przy odrobinie szczęścia pojawi się
okazja, żeby kogoś zabić – ot dla zasady, chociaż bezmyślne mordowanie ludzi
zdecydowanie nie miało niczego ułatwić. Z drugiej strony, wtedy przynajmniej
poczułby się lepiej, a to już coś, prawda? Wątpił, by Allegra podzielała
taki sposób myślenia, ale zawsze mógł pomarzyć, mimowolnie zastanawiając się
nad tym, czy powstrzymując mordercę odruchy – i to zwłaszcza w tym
miejscu – już kwalifikował się na jakiegoś cholernego pokojowego nobla.
Próbował
uczepić się gniewu, bo tak było łatwiej, a przynajmniej tak mi się
wydawało. Prawda jednak była taka, że się bał – z tym, że Marco zdecydowanie
nie zamierzał się do tego przyznawać. Z uporem udawał, że wszystko w porządku
już od chwili, w której to wszystko się zaczęło. Co więcej, to działało,
bo nieobecność Layli mimo wszystko pozostawała czymś, co był w stanie
znieść. Ta dziewczyna była silna i zdolna – wiedział o tym doskonale,
jakoś nie mając wątpliwości, że każde z jego dzieci spokojnie poradziłoby
sobie z każdym rodzajem zagrożenia. Wierzył w to aż do momentu, w którym
znaleźli się tutaj, a do niego dotarło, że to wcale nie było takie proste.
Miał powody,
by martwić się o Jocelyne i Claire – obie delikatne i jakże
niedoświadczone. Laylę zawsze uważał za silniejszą, zresztą wiedział, że powinien
trzymać się od niej z daleka, ale mimo wszystko…
A potem
zobaczył ją w tamtej celi i to wystarczyło, by zarówno gniew, jak i dotychczasowe
postanowienia, czy podszepty zdrowego rozsądku, po prostu zeszły gdzieś na
dalszy plan.
To nie był
pierwszy raz, kiedy chciał ją chronić – w najzupełniej naturalny, trudny
do opanowania sposób. Właśnie z tego powodu tutaj był, z takim uporem
szukając jej najpierw po całym Seattle, a ostatecznie tutaj, próbując znaleźć
sensowne miejsce w plątaninie przecinających się, bliźniaczo podobnych korytarzy.
Wcześniej nie zastanawiał się, w jakim stanie mogłaby być, kiedy ją
znajdzie, nie wspominając o reakcji, której mógłby się po niej spodziewać.
Nie zastanawiał się nad wieloma kwestiami, skupiony wyłącznie na palącej potrzebie,
żeby zrobić to, co przecież do niego należało – bo niezależnie od wszystkiego do
niego należało.
Tym
bardziej nie spodziewał się, że kiedy przyjdzie co do czego, dosłownie go
sparaliżuje. Kiedy na dodatek Layla tak po prostu wpadła mu w ramiona, nagle
wybuchając płaczem, poczuł się co najmniej zagubiony, będąc w stanie co
najwyżej tkwić w bezruchu i bezmyślnie tulić ją do siebie.
Już
wcześniej widział ją, kiedy była w złym stanie. Za każdym razem mógł co
najwyżej stać z boku i biernie obserwować, aż nazbyt świadom, że
swoją obecnością mógłby co najwyżej pogorszyć sytuacją. Chwilami miał wrażenie,
że jednak jest cholernym egoistą, bo Layli i Gabrielowi jego obecność zdecydowanie
nie była na rękę. Dręczenie ich swoją obecnością zdecydowanie nie było uczciwe,
ale mimo wszystko…
– Tato…
Zesztywniał
w odpowiedzi na to jedno słowo – tak ciche, że gdyby nie wampirze zmysły,
równie dobrze mógłby je przeoczyć albo uznać za pozbawiony logiki wymysł. Czuł
ciepłe, wręcz rozpalone ciało, tulące się do jego boku tak ufnie, że to wydało mu
się co najmniej niepojęte. Raz po raz przeczesywał palcami jasne włosy – poplątane
i przetłuszczone, ale to nie miało dla niego znaczenia. Liczyło się, że
czuł się przy tym tak, jakby ktoś z całej siły mu przyłożył, a to zdecydowanie
nie zdarzało mu się często.
Nie
przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej trzymał Laylę w ten sposób –
nie od czasu swojego powrotu, zwłaszcza że doskonale wiedział, iż dziewczyna
czasami sztywniała, kiedy pojawiał się obok. Może i tolerowała jego
obecność, z jakiegoś powodu traktując lepiej niż sobie zasłużył, ale mimo
wszystko… Cóż, trzymał się od niej na dystans i to wydawało się właściwe, tym
bardziej że chwilami sam sobie nie ufał. Gdyby znów zrobił coś, czego nie
powinien, a co dodatkowo odbiłoby się na Layli, nie wybaczyłby sobie, nie
wspominając o tym, że wtedy Gabriel i Rufus jak nic by go zabili.
Tym
bardziej abstrakcyjne wydało mu się to, że dziewczyna tak po prostu znalazła
się w jego objęciach. Uderzył go słodki zapach krwi – świeżej i należącej
do niej, co na dłuższą chwilę wytrąciło wampira z równowagi. To, że
płakała i dosłownie przelewała mu się w rękach, również nie dawało mu
spokoju, wzmagając niepokój, ale też podsycając tlący się gdzieś na granicy
jego świadomości gniew. „Kto cię skrzywdził?” – miał ochotę zapytać, ale
powstrzymał się, zwłaszcza że w uszach wciąż dźwięczało mu to jedno,
jedyne słowo.
Tato.
Kiedy ostatni
raz zwróciła się do niego w ten sposób, na dodatek w pełni świadomie i bez
cienia strachu? To nie było to samo, co lata wcześniej, kiedy przeraził ją do
tego stopnia, by posłusznie przystawała na wszystko, czego od niej oczekiwał.
Być może w grę wchodził wyłącznie szok, zwłaszcza że Layla drżała i wciąż
szlochała, wyraźnie mając problem z tym, by się uspokoić, ale to nie miało
znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, że w tamtej chwili spoglądał
na nią dosłownie jak na dziecko, które nade wszystko pragnął chronić.
– Co ja
zrobiłam? Co ja…? – doszedł go jej drżący głos. Ledwo był w stanie zrozumieć
poszczególne słowa, nie wspominając o doszukaniu się w nich głębszego
sensu.
Coś w uporze
z jakim powtarzała to pytanie, dało mu do myślenia. Machinalnie przygarnął
ją do siebie, przenosząc dłoń na jej rozpalony policzek. Gdyby nie wiedział, że
wieczna gorączka była czymś dla niej właściwym z racji daru, zdecydowanie
by się zaniepokoił – i to zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że była
wampirzycą. W zasadzie i tak go zmartwiła, bo jej skóra mimo wszystko
wydała mu się zbyt chłodna; wydawała się słaba i wyziębiona, chociaż nie
miał pojęcia, czy to w ogóle możliwe.
– Layla… Amore, spójrz na mnie – zaryzykował. To,
by zwrócić się do niej inaczej niż po imieniu, przyszło samo, choć początkowo nie
miał pewności, czy przypadkiem nie posuwał się za daleko. Gdyby nagle dotarło
do niej, kto trzymał ją w ramionach i zaczęłaby z nim walczyć,
dopiero miałby problem. – Już dobrze. Wszystko w porządku, słyszysz?
Wiedział,
że to dość naciągana teoria, zwłaszcza że nigdzie nie widział ani Joce, ani
Claire, ale nie sądził, by w takim stanie mogła mu cokolwiek powiedzieć.
Musiał ją uspokoić, chociaż to wcale nie było takie proste, skoro sam ledwo nad
sobą panował – nie ze świadomością, że ktokolwiek mógłby skrzywdzić jego
dziecko.
– Marco…? –
usłyszał gdzieś za plecami głos Allegry.
Nie
obejrzał się, skupiony przede wszystkim na bladej twarzy Layli. Udało mu się nakłonić,
by spojrzała mu w oczy, chociaż szczerze wątpić, by widok rubinowych
tęczówek jakkolwiek pozwolił jej się uspokoić.
Kiedy na
dodatek dziewczyna zesztywniała i spróbowała oswobodzić się z jego
uścisku, trudno było mu skupić się na czymkolwiek innym, prócz pilnowaniem, by
Layla nie zrobiła sobie krzywdy.
– O nie,
nie… Każ jej wyjść! – jęknęła i w tamtej chwili dotarło do niego, jak
bardzo była przerażona. – Ja nie mogę! Ja nie… – Urwała, już tylko łapiąc
spazmatycznie powietrze.
– Potrzebuje
krwi – stwierdziła cicho Allegra.
Nie musiał
pytać, by zorientować się, że trafiła w sedno. Layla wyglądała jak siódme
nieszczęście, blada i wygłodzona, choć to ostatnie zrozumiał dopiero w chwili,
w której zauważył, że próbowała ukryć wysunięte kły. Przelewała mu się w rękach,
z jednej strony zbyt słaba, by utrzymać się w pionie, a z drugiej
podświadomie aż rwąca się do tego, by rzucić się Allegrze do gardła.
– Musisz
się napić, amore – wyrzucił z siebie
na wydechu, starannie dobierając słowa. Próbował brzmieć jak najrozsądniej,
chociaż szarpiąca się w jego ramionach wampirzyca zdecydowanie nie wyglądała
na chętną, by przyjąć jakiekolwiek sensowne argumenty. – Chociaż trochę.
Allegra chce… – zaczął, po czym urwał, bo Layla wydała z siebie coś z pogranicza
jęku i okrzyku protestu.
– Nie!
Jej oczy
zabłysły czerwienią, a ciało stało się jeszcze bardziej rozpalone. Marco napiął
mięśnie, bez trudu wyczuwając niebezpieczeństwo – to, jak niewiele trzeba było,
by wampirzyca dosłownie stanęła w płomieniach, bez wątpienia mogąc
przywołać do siebie ogień. Mimo wszystko nie ruszył się z miejsca, wciąż tuląc
Laylę do siebie, całkowicie obojętny na to, że w najgorszym wypadku mógł przypłacić
taką decyzję życiem.
Nagle znieruchomiała,
wciąż roztrzęsiona. Oddychała szybko i płytko, wpatrując się w niego rozszerzonymi
do granic możliwości oczyma. Znajomy błękit jej tęczówek wrócił, choć Marco
wciąż był w stanie doszukać się oznak dręczącego ją głodu. W tamtej
chwili była aż nadto chwiejna, balansując gdzieś na granicy wybuchu – z tym,
że jakimś cudem zdołała się powstrzymać.
– Już
dobrze – oznajmił z naciskiem, kiedy znów doszedł go jej rozgorączkowany
szept. „Co ja zrobiłam?” – to jedno pytanie wyraźnie ją dręczyło, a on nie
był w stanie w żaden sposób odpowiedzieć. – To teraz nieważne… Pozwól
sobie pomóc.
Cholera, nie
był w tym dobry. Zresztą niby co miał z nią zrobić – przycisnąć do
ściany, a potem siłą nakłonić, by pozwoliła się Allegrze nakarmić? W ten
sposób zdecydowanie nie poprawiliby sytuacji, chociaż z drugiej strony,
gdyby faktycznie zaszła taka potrzeba…
Odrzucił
niechciane myśli, nie chcąc ryzykować, że zrobi coś głupiego. W zamian raz
jeszcze przeczesał palcami jej włosy, ostatecznie zatrzymując dłoń na jej
czole. Mimo wszystko zadziwiająco łatwo przyszło mu przeniknięcie umysłu córki,
kiedy pod wpływem impulsu zdecydował się skorzystać z telepatii.
Layla, kochana, powiedz mi, jak mam ci
pomóc?
Coś w jego
słowach sprawiło, że jednak znieruchomiała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz