20 września 2018

Sto jedenaście

Layla
Nie podobał jej się ten pomysł. W zasadzie to brzmiało jak niedopowiedzenie stulecia, ale starała się o tym nie myśleć. Co prawda już od dłuższego czasu podejrzewała, że prędzej czy później będzie musiała wrócić do tego miejsca, ale zdecydowanie nie brała pod uwagę, że miałoby do tego dojść w takich okolicznościach.
Z wahaniem spojrzała na ulicę przed sobą. Chociaż w Seattle korki zwykle ciągnęły się kilometrami, tym razem przebicie się przez miasto przyszło im zadziwiająco łatwo. Z drugiej strony, to wrażenie równie dobrze mogło brać się z nieustępującego nawet na moment niepokoju. Bała się, chociaż za wszelką cenę próbowała to ukryć, z uporem trzymając nerwy na wodzy.
– Jesteś przerażona – usłyszała spokojny głos Rufusa.
Natychmiast przeniosła na niego wzrok – co prawda tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by zauważyła, że w przeciwieństwie do niej był pokoju. Po wyrazie jego twarzy nie była w stanie stwierdzić niczego konkretnego, pomijając to, że w pełni nad sobą panował.
– Bo prowadzę pierwszy raz od wieków – rzuciła spiętym tonem. Nerwowo zacisnęła palce na kierownicy. – I poprowadziłam auto brata, chociaż nie mam na nie żadnych dokumentów.
– Gdybym cię nie znał, może nawet bym w to uwierzył.
Prychnęła, bynajmniej nie zaskoczona bezpośredniością, z jaką zarzucił jej kłamstwo. Jasne, że nie przejmowała się tym, czy ewentualnie złapałaby ich policja. Nawet gdyby zrobiła coś nie tak, odrobina perswazji wystarczyłaby, by pozbyć się jakiegokolwiek niechcianego towarzystwa. Pomijając stracony czas, nie groziło im absolutnie nic, chyba że zupełnym przypadkiem trafiliby na ludzi uzbrojonych w osinowe kołki.
Zacisnęła usta, mimo wszystko zaniepokojona tą myślą. Wbrew wszystkiemu taka możliwość wydawała się aż nadto prawdopodobna. Dowiedziała się dość, by uprzytomnić sobie, że wcale nie byli aż tak bezpieczni, jak mogliby tego oczekiwać.
– Naprawdę nie musisz ze mną iść – odezwał się ponownie Rufus. – Tak, odcinanie się ode mnie ci nie wychodzi. Nadal czuję twoje emocje.
– To przez Gabriela – wymamrotała spiętym tonem. – Skoro się ode mnie odcina, wieź mogła stać się intensywniejsza.
Wampir westchnął przeciągle.
– Cokolwiek to jest, wiem, co w tej chwili czujesz – przypomniał usłużnie. – I to, że gdy tylko dorwę kolejnego łowcę, osobiście go rozszarpię.
Nie odpowiedziała, podświadomie czując, że ten jeden raz nie byłaby w stanie go powstrzymać. Tak naprawdę nie chciała, chociaż rozsądek podpowiadał jej, że obwinianie wszystkich wokół nie miało sensu. W jakimś stopniu wierzyła zarówno w to, co powiedział Simon, jak i kwestie, które sama zaobserwowała przez czas spędzony w zamknięciu. Ci ludzie byli przerażeni, strach z kolei nigdy nie był najlepszym doradcom.
Jakkolwiek jednak by nie było, nie potrafiła tak po prostu zapomnieć, że ktokolwiek próbował skrzywdzić ją i bliskie jej osoby. I te dzieci. Zwłaszcza widząc Ryana i Cassandrę, trafiał ją szlag, zwłaszcza że to wszystko nie było tego warte. Przynajmniej Layla nie potrafiła uwierzyć, że cokolwiek z tego działo się dla wspólnego dobra. Granica zdrowego rozsądku w którymś momencie się zatarła, zapoczątkowując coś, czego w najmniejszym stopniu nie rozumiała, a tym bardziej nie zamierzała zaakceptować.
I tak wszyscy nie żyją. Jason im to zapewnił.
Nieznacznie potrząsnęła głową, chcąc jak najszybciej opędzić się od niechcianych myśli. Wyczuła, że Rufus znów na nią spojrzał, rzucając jej wymowne, zaniepokojone spojrzenie, ale mimo obaw zdecydowała się go zignorować. Nie zamierzała ani wracać do tematu, ani tym bardziej puścić go gdziekolwiek w pojedynkę. Nie chodziło nawet o to, że mógłby zrobić coś głupiego, choć i to wydawało się prawdopodobne. O wiele bardziej niepokoiła ją perspektywa biernego czekania, aż wróci z miejsca, które omal jej nie zabiło, zresztą nie jako jedynej.
– Idziemy przez… hm, hotel? – zapytała wprost, bez trudu rozpoznając znajomą okolicę.
Zmęczona czy nie, aż za dobrze pamiętała trasę z tego miejsca do domu. Z trudem zapanowała nad brzmieniem głosu, wręcz z ulgą przyjmując fakt, że nawet jej nie zadrżał. Myśli Layli jak na zawołanie powędrowały ku Allegrze, ale momentalnie się od nich odcięła, nie zamierzając dać sobie czasu na wątpliwości.
– Nie sądzę, by cokolwiek tak było – stwierdził w zamyśleniu. – Sugerowałbym jednak skorzystać z głównego wejścia… Powiem ci gdzie – dodał, kiedy otworzyła usta, gotowa zaprotestować.
Westchnęła, chcąc nie chcąc darując sobie jakiekolwiek uwagi. Dla pewności przywołała do siebie moc, próbując jak w największym stopniu ukryć ich obecność. Co prawda zamaskowanie jadącego samochodu wydawało się graniczyć z cudem, ale i tak próbowała zrobić wszystko, byleby uniknąć kłopotów. Próbowała być ostrożna, choć to zdecydowanie kłóciło się z perspektywą wejścia do miejsca, które ograniczało ją pod każdym względem.
– Na dole niewiele pomogę – rzuciła spiętym tonem. – Przynajmniej jeśli chodzi o telepatię.
– Tym też nie musisz się przejmować – uciął stanowczo.
Och, mój bohaterze, pomyślała z przekąsem, powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że w jego towarzystwie czuła się bezpieczniejsza. Świadomość, że byłby w stanie posunąć się naprawdę daleko, byleby ją ochronić, pomagała.
Z trudem udało jej się wmanewrować samochód w jedną z nieuczęszczanych, wąskich uliczek na poboczu. Nie od razu zdecydowała się wysiąść, ruszając z miejsca dopiero w chwili, gdy poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie Rufusa. W końcu co złego może się stać, prawda?, przeszło jej przez myśl.
Zdecydowanie nie chciała poznać odpowiedzi na to pytanie.
– Hotel możesz sprawdzić w drodze powrotnej, o ile będzie taka potrzeba. Nie sądzę, żeby kręcenie się tam było takim dobrym pomysłem. – Wampir zawahał się na dłuższą chwilę. – Chociaż jestem ciekawy, w jaki sposób wytłumaczyli stos ciał na środku sali. Po tym nieszczęsnym projekcie z udziałem Jocelyne spodziewam się wszystkiego, aczkolwiek…
Właściwie go nie słuchała, skupiona na czujnym wodzeniu wzrokiem na prawo i lewo. Miała złe przeczucia, chociaż nie zamierzała tego przyznać. Chciała wierzyć, że Rufus widział, co robi, chociaż to samo w sobie brzmiało jak żart. Nie zamierzała powiedzieć mu tego wprost, ale w większości szczerze wątpiła w to, czy to, w jaki wampir oceniał zagrożenie, choć w połowie pokrywał się z jej własnym sposobem postrzegania.
Nie minęło wiele czasu od dnia, w którym była tutaj po raz ostatni, ale i tak nie czuła się bezpiecznie. Nie miała wątpliwości, że ludzie musieli działać szybko. Jeśli miała być ze sobą szczera, miała wątpliwości, czy w ogóle mogli liczyć na to, że wejdą do środka.
– Laylo?
Mimowolnie się wzdrygnęła. Tym razem nawet nie spojrzała na Rufusa, w zamian szybkim krokiem ruszając w głąb uliczki.
– Nic mi nie jest. Po prostu chodźmy – zadecydowała pośpiesznie.
Kłamała jak z nut, z czego jak nic zdawał sobie sprawę, ale przynajmniej powstrzymał się od komentarza. Wciąż skupiała się na krążącej w jej żyłach mocy, a także na czającym się gdzieś pod skórą, gotowym przyjść jej z pomocą ogniu. Nerwowo poruszyła palcami, powstrzymując się przed instynktowym dotknięciem szyi i sprawdzeniem, czy nic do niej nie przylegało. Jesteś w pełni sił. I nikt nie jest w stanie cię krzywdzić, oznajmiła samej sobie, na wszystkie możliwe sposoby próbując uwierzyć w znaczenie własnych myśli. Powtarzała te słowa niczym mantę, próbując znaleźć w nich choć odrobinę pewności siebie.
Tym razem było inaczej. Nie słaniała się na nogach, a tym bardziej nie czuła tak, jakby w każdej chwili mogła stracić kontrolę i rzucić komuś do gardła. Wszystko wydawało się być w porządku, nawet jeśli wciąż miała wątpliwości. Co więcej, tym razem nie było niczego, co mogłoby ją porazić prądem tylko dlatego, że ktoś uważał ją za niebezpieczną.
Przyjemne, znajome ciepło rozeszło się po całym jej ciele. Prawie zdołała się uśmiechnąć, nie pierwszy raz mając wrażenie, że ogień dosłownie reagował na targające nią emocje. Był niczym najlepszy przyjaciel, który towarzyszył jej zawsze wtedy, gdy najbardziej go potrzebowała. Wtedy nie musiała się bać, o czym zresztą przekonała się aż nazbyt wiele razy, również w ostatnim czasie.
Westchnęła w duchu. Nie powiedziała Rufusowi o tym jednym razie, kiedy musiała użyć ognia, żeby się obronić. To nie miało znaczenia, zwłaszcza że osoba, która nie potrafiła trzymać rąk przy sobie, już od dawna była martwa.
Wejście nie zmieniło się w najmniejszym stopniu od dnia, gdy była tutaj po raz ostatni. Chociaż jak przez mgłę pamiętała moment, w którym Marco wyniósł ją z budynku, wciąż wychwyciła dość szczegółów, by rozpoznać okolicę. Dookoła panowała cisza, co mimo wszystko uznała za dobry znak. Im mniej osób miało ich zauważyć, tym lepiej.
Dla pewności wykorzystała moc, niepewnie rozsyłając myśl sondującą po okolicy. Nie chciała tego przyznać, ale przede wszystkim koncentrowała się na Gabrielu. Martwiła się, wciąż mając ochotę przy pierwszej okazji go dorwać i porządnie uświadomić, dlaczego niepokojenie wszystkich wokół nie było dobrym pomysłem. Słodka bogini, dlaczego wciąż musiał jej to robić? Wystarczyło, że już i tak przejmowała się wszystkim wokół.
– Wydaje mi się, czy wciąż jest otwarte?
W roztargnieniu spojrzała na Rufusa, dopiero po chwili przenosząc wzrok na wejście. Podświadomie odciągała ten moment w czasie, ale koniec końców i tak nie miała większego wyboru. Zaraz też zawahała się, już tylko podejrzliwie spoglądając na rozciągającą się po przeciwnej stronie ulicy, łagodnie schodzącą w dół ciemność.
– Na to wychodzi – stwierdziła, a do jej głosu jak na zawołanie wkradła się pełna napięcia nuta. – Nikt się tym nie zajął? Przez tyle dni?
To brzmiało co najmniej źle, wręcz nierealnie. W pośpiechu podeszła bliżej, wciąż czujnie wodząc wzrokiem dookoła. Nasłuchiwała, ale poza odgłosami jak zwykle tętniącego życiem miasta, nie była w stanie wychwycić niczego, co świadczyłoby o obecności kogoś, kogo mogliby uznać za potencjalne niebezpieczeństwo.
– Niekoniecznie. Twoje rodzeństwo nie było zbyt subtelne, kiedy tutaj przyszliśmy – wyjaśnił usłużnie. Natychmiast przeniosła na niego wzrok. – Nie widzę ciał, więc ktoś na pewno musiał tutaj być. Wykluczam policję.
– To nie ma sensu.
Gdyby chodziło tylko o znikające ciała, mogłaby przyjąć to do świadomości. O wiele bardziej jednak przejmowała się czymś innym, a konkretnie brakiem jakichkolwiek śladów krwi. Słodka bogini, była wampirem. Bez trudu wychwyciłaby choćby cień zapachu posoki, gdyby ktoś zaledwie kilka dni wcześniej zginął w tym miejscu. Chciała zrzucić wszystko na szok i obecność srebra, które w budynku czyniło jej zdolności o wiele mniej praktycznymi, ale coś nadal nie dawało jej spokoju. Jakby tego było mało, czuła, że powinna rozumieć i że umykała jej jakaś istotna kwestia, ale mimo usilnych starań nie potrafiła stwierdzić w czym rzecz.
– Podstawowe pytanie brzmi: czy dalej chcesz tam wejść? – Rufus dosłownie zmaterializował się u jej boku. – Teraz jeszcze mniej nad sobą panujesz. Chcę się rozejrzeć, ale…
– Nawet nie kończ – obruszyła się. – Zresztą pamiętam, gdzie znalazłyśmy z Beau Gabriela. Chodź.
Jeszcze gdy mówiła, w pośpiechu ruszyła przed siebie, nie chcąc dać sobie czasu na to, by stchórzyć. Mimochodem pomyślała, że skoro Rufus brzmiał na zatroskanego, musiała prezentować się naprawdę źle. Może nawet uznałaby to za urocze, gdyby ten stan aż tak bardzo jej nie drażnił.
Wewnątrz było ciemno, ale to jej nie przeszkadzało. Wypstrzone zmysły zrobiły swoje, nawet po części ograniczone przez wzmacniające ściany srebro. Miała wrażenie, że odcięto prąd, co też wydało się Layli właściwe. Wystarczyło, że już i tak czuła się tak, jakby pogrzebano ją żywcem; dodatkowe rozwodzenie nad tym, czy przypadkiem ktoś nie wykorzystywał kamer, było ostatnim, czego potrzebowała.
Cisza zaczynała irytować, nienaturalna i tak przenikliwa, że trudno było ją ignorować. Już nie słyszała niczego, co działo się na zewnątrz, przez moment mając wrażenie, że w jednej chwili znalazła się na jakiejś innej, obcej planecie. To miejsce sprawiało wrażenie takiego, do którego może dało się wejść, ale już niekoniecznie wydostać, choć i o tym próbowała nie myśleć. Wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego, w półmroku w każdym niewyraźnym cieniu doszukując się czegoś, co mogłaby uznać za zagrożenie.
Wszystko jest w porządku. Wszystko jest…
Ale wcale w to nie wierzyła, bezskutecznie próbując zrozumieć, skąd brało się to dziwne, na swój sposób znajome wrażenie, którego doświadczała od chwili, w której zarejestrowała brak krwi. Gdzie w takim razie podziała się zarówno posoka, jak i ciała? Niemalże wszyscy łowcy zginęli z rąk Jasona w hotelu, ale tych kilku, o których wspomniał Rufus…
W pośpiechu odrzuciła od siebie niechciane myśli. Przynajmniej próbowała, bo te wciąż czaiły się gdzieś w jej umyśle, gotowe w każdej chwili wysunąć na pierwszy plan. Poruszała się niemalże jak w transie, spięta i w pełni zdana na instynkt. Właściwe nie zastanawiała się nad tym, co robi, w pełni zdając na instynkt i próbując odtworzyć drogę, którą pokonała, by jak najszybciej dotrzeć do brata.
– Ciekawe…
Aż się wzdrygnęła. Nerwowo obejrzała się na Rufusa, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że zatrzymał się w miejscu, gdzie znajdowały się rozsuwane drzwi. A przynajmniej powinny, co uprzytomniła sobie, gdy podeszła bliżej, w końcu zwracając uwagę na to, co działo się wokół niej.
– Co właściwie…? – zaczęła i zaraz zamilkła, unosząc brwi i z niedowierzaniem spoglądając na powyginany metal.
Ktokolwiek tędy przechodził, utorował sobie drogę siłą. To nawet nie wyglądało jak próba rozsunięcia drzwi bez użycia karty czy kodu. Miała raczej wrażenie, że coś najzwyczajniej w świecie przebiło się przez przeszkodę, nie tracąc czasu na bardziej subtelne próby utorowania sobie drogi.
 Dobre pytanie. – Rufus mimo wszystko nie brzmiał na przejętego. – Ktokolwiek tędy szedł, najwyraźniej bardzo mu się spieszyło. I najpewniej dlatego nawaliła elektryka… To może być problematyczne.
Prychnęła, spoglądając na niego z niedowierzaniem. W tamtej chwili nie miała pewności czy powinna się milczeć, czy może od razu mu przyłożyć. To, że w większości przypadków nie była w stanie stwierdzić, czy Rufus przypadkiem nie próbował żartować, również nie pomagało.
– Problematyczne? – powtórzyła spiętym tonem. – Problematyczne – wycedziła przez zaciśnięte zęby – to będzie, jeśli coś nadal się tutaj kręci.
– Dość mało prawdopodobne, gdybyś chciała poznać moją opinię.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, z trudem powstrzymując sfrustrowane warknięcie. W zamian z niedowierzaniem potrząsnęła głową, po czym szybkim krokiem ruszyła w swoją stronę, nawet nie sprawdzając, czy wampir w ogóle zamierzał za nią iść, a tym bardziej był w stanie dotrzymać jej kroku.
Panujący dookoła spokój w ułamku sekundy stał się jeszcze bardziej nienaturalny. Myśl, że w ciemnościach mogło kryć się coś nienaturalnego, nie poprawiała jej nastroju. Cokolwiek to było, zdecydowanie nie chciała tego spotkać. W tamtej chwili liczyła, że przynajmniej w tej kwestii Rufus miał racje i faktycznie nie mieli się czego obawiać.
Chodzenie po tym miejscu – przynajmniej z jej perspektywy – przypominała zły sen. Machinalnie napięła mięśnie, nie będąc w stanie się rozluźnić. Szła szybko, raz po raz rozglądając się na boki, chociaż nie była w stanie skupić się na szczegółach. Gdzieś w pamięci zamajaczyło jej wspomnienie głosu Marco, który już weki temu powtarzał, że powinna być czujna, a drobiazgi mają znaczenie, ale nie była w stanie się skoncentrować. W głowie miała pustkę, zdolna myśleć co najwyżej o tym, że jak najszybciej pragnęła się stąd wydostać.
Zatrzymała się nagle, czując trochę tak, jakby wpadła na niewidzialną ścianę. Spojrzenie jak na zawołanie utkwiła w znajdujących się zaledwie kilka metrów dalej zamkniętych drzwiach.
– Tam.
Chociaż jej głos był cichy i niepewny, Rufus musiał ją usłyszeć. Wyczuła ruch za plecami, ale prawie nie zwróciła na to uwag. Całą sobą koncentrowała się wyłącznie na napięciu, które pojawiło się nagle, skutecznie wytrącając wampirzycę z równowagi. Kryształ musiał znajdować się dosłownie na wyciągnięcie ręki, w równym stopniu ją niepokojąc, co i… kusząc.
Drgnęła, kiedy Rufus znalazł się tuż przed nią, gotowy wejść do środka. W pośpiechu przemieściła się, po czym nerwowym gestem chwyciła go za ramię.
– Czekaj – wymamrotała, próbując zapanować nad drżeniem głosu. Przełknęła z trudem, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. – Mam złe przeczucia. Cokolwiek tam jest, nie powinnam się do tego zbliżać.
– I cały czas mówimy o krysztale? – Rzucił jej przelotne, zaniepokojone spojrzenie. – Pomaga wam kumulować moc. Jeśli z tym coś jest nie tak… Widziałaś go w ogóle.
– N-nie – przyznała niechętnie.
I wcale nie chcę, dodała w duchu, ale ostatecznie zdecydowała się przemilczeć tę kwestię. Miała zresztą wrażenie, że wymowna cisza, która zapadła po jej słowach, wyrażała jej myśli nawet lepiej, niż gdyby zdecydowała się wypowiedzieć je na głos.
Rufus westchnął, ostrożnie odsuwając ją od siebie. Dopiero w tamtej chwili uprzytomniła sobie, że ściskała go za ramię wystarczająco mocno, by przy nadmiarze emocji i siły być w stanie połamać mu kości.
– Po pierwsze, puść mnie już – poprosił, siląc się na przesadnie wręcz uprzejmy ton. Natychmiast zacisnęła obie dłonie w pięści.  – A po drugie, ja nic nie czuję, może pomijając twój strach, wiec chyba możemy założyć, że to na mnie nie zadziała. Jeśli będziesz chciała zrobić coś głupiego, zawsze mogę ci przyłożyć.
Oddychała szybko i płytko, wciąż podenerwowana. Na dłuższą chwilę zawahała się, bynajmniej nieprzekonana tym, co mówił. Co prawda chciała uwierzyć, że to było takie proste, ale i tak miała złe przeczucia.
– W porządku – zgodziła się niechętnie. – Chociaż nie podoba mi się to. Przez ten kryształ wszystko jest nie tak.
– I właśnie dlatego chcę go zobaczyć – zniecierpliwił się.
Tym razem nie dał jej zaprotestować, dosłownie materializując się tuż obok drzwi. Layla zamarła, w milczeniu obserwując go, kiedy zajrzał do środka. Zauważyła, że przez jego twarz przemknął cień, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać.
Nie, skoro w ułamku sekundy to niepokój wysunął się na pierwszy plan, momentalnie przybierając na sile. Layla zadrżała, intensywniej niż wcześniej wyczuwając coś, co wzbudziło w niej wątpliwości. Wciąż niepewna, poruszając się przy tym niemalże jak w transie, ostrożnie zrobiła krok naprzód. A potem kolejny, zatrzymując się wyłącznie dlatego, że na jej drodze pojawił się Rufus, skutecznie uniemożliwiając jej wejście dalej.
Prawie tego nie zarejestrowała. W jednej chwili wszystko to, co działo się wokół niej, straciło na znaczeniu, wyparte przez coś zgoła innego – widok pokaźnych rozmiarów, zajmującego centralną część pomieszczenia kryształu. Serce jak na zawołanie podeszło jej aż do gardła, uderzając tak szybko i mocno, że ledwo była w stanie złapać oddech.
– Słodka bogini… – wyszeptała tak cicho, że równie dobrze mogło się to sprowadzać do zaledwie nic nieznaczącego poruszenia wargami.
Nerwowo potarła dłonie, świadoma wyłącznie tego, że nagle zrobiło jej się gorąco. Wzrokiem uważnie wodziła po pokaźnych rozmiarów, mętnej powierzchni. Jakby tego było mało, dostrzegła kilka naruszających gładkość minerału pęknięć, być może powstałych po tym, co spotkało Gabriela.  Ten widok nie wytrącił ją z równowagi w takim stopniu, jak liczne naroślą, które czyniły kryształ jeszcze większym, niż w rzeczywistości był. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś podobnego, ale sama obecność zajmującego centralne miejsce minerału wystarczyła, by Layla momentalnie zapragnęła się wycofać.
Zamarła w progu, niezdolna do zrobienia chociażby kroku. Zamiast przyciągania, do głosu jak na zawołanie doszło obrzydzenie. Mimowolnie skrzywiła się, pochylając i próbując zapanować nad stopniowo narastającymi mdłościami. Natychmiast uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując skupić spojrzenie na czymkolwiek, co mogłoby rozproszyć jej uwagę i pozwolić na ignorowanie zniekształconego kryształu.
– Nie mogę tutaj być – rzuciła zdławionym głosem, w pośpiechu odwracając się na pięcie.
Zaraz po tym, nie czekając na jakąkolwiek reakcję, puściła się biegiem w głąb opustoszałego korytarza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa