Layla
Nie podobał jej się ten
pomysł. W zasadzie to brzmiało jak niedopowiedzenie stulecia, ale starała
się o tym nie myśleć. Co prawda już od dłuższego czasu podejrzewała, że
prędzej czy później będzie musiała wrócić do tego miejsca, ale zdecydowanie nie
brała pod uwagę, że miałoby do tego dojść w takich okolicznościach.
Z wahaniem
spojrzała na ulicę przed sobą. Chociaż w Seattle korki zwykle ciągnęły się
kilometrami, tym razem przebicie się przez miasto przyszło im zadziwiająco
łatwo. Z drugiej strony, to wrażenie równie dobrze mogło brać się z nieustępującego
nawet na moment niepokoju. Bała się, chociaż za wszelką cenę próbowała to
ukryć, z uporem trzymając nerwy na wodzy.
– Jesteś
przerażona – usłyszała spokojny głos Rufusa.
Natychmiast
przeniosła na niego wzrok – co prawda tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by
zauważyła, że w przeciwieństwie do niej był pokoju. Po wyrazie jego twarzy
nie była w stanie stwierdzić niczego konkretnego, pomijając to, że w pełni
nad sobą panował.
– Bo
prowadzę pierwszy raz od wieków – rzuciła spiętym tonem. Nerwowo zacisnęła
palce na kierownicy. – I poprowadziłam auto brata, chociaż nie mam na nie
żadnych dokumentów.
– Gdybym
cię nie znał, może nawet bym w to uwierzył.
Prychnęła,
bynajmniej nie zaskoczona bezpośredniością, z jaką zarzucił jej kłamstwo.
Jasne, że nie przejmowała się tym, czy ewentualnie złapałaby ich policja. Nawet
gdyby zrobiła coś nie tak, odrobina perswazji wystarczyłaby, by pozbyć się
jakiegokolwiek niechcianego towarzystwa. Pomijając stracony czas, nie groziło
im absolutnie nic, chyba że zupełnym przypadkiem trafiliby na ludzi uzbrojonych
w osinowe kołki.
Zacisnęła
usta, mimo wszystko zaniepokojona tą myślą. Wbrew wszystkiemu taka możliwość
wydawała się aż nadto prawdopodobna. Dowiedziała się dość, by uprzytomnić
sobie, że wcale nie byli aż tak bezpieczni, jak mogliby tego oczekiwać.
– Naprawdę
nie musisz ze mną iść – odezwał się ponownie Rufus. – Tak, odcinanie się ode
mnie ci nie wychodzi. Nadal czuję twoje emocje.
– To przez
Gabriela – wymamrotała spiętym tonem. – Skoro się ode mnie odcina, wieź mogła
stać się intensywniejsza.
Wampir
westchnął przeciągle.
– Cokolwiek
to jest, wiem, co w tej chwili czujesz – przypomniał usłużnie. – I to,
że gdy tylko dorwę kolejnego łowcę, osobiście go rozszarpię.
Nie
odpowiedziała, podświadomie czując, że ten jeden raz nie byłaby w stanie
go powstrzymać. Tak naprawdę nie chciała, chociaż rozsądek podpowiadał jej, że
obwinianie wszystkich wokół nie miało sensu. W jakimś stopniu wierzyła
zarówno w to, co powiedział Simon, jak i kwestie, które sama
zaobserwowała przez czas spędzony w zamknięciu. Ci ludzie byli przerażeni,
strach z kolei nigdy nie był najlepszym doradcom.
Jakkolwiek
jednak by nie było, nie potrafiła tak po prostu zapomnieć, że ktokolwiek
próbował skrzywdzić ją i bliskie jej osoby. I te dzieci. Zwłaszcza
widząc Ryana i Cassandrę, trafiał ją szlag, zwłaszcza że to wszystko nie
było tego warte. Przynajmniej Layla nie potrafiła uwierzyć, że cokolwiek z tego
działo się dla wspólnego dobra. Granica zdrowego rozsądku w którymś
momencie się zatarła, zapoczątkowując coś, czego w najmniejszym stopniu
nie rozumiała, a tym bardziej nie zamierzała zaakceptować.
I tak wszyscy nie żyją. Jason im to
zapewnił.
Nieznacznie
potrząsnęła głową, chcąc jak najszybciej opędzić się od niechcianych myśli.
Wyczuła, że Rufus znów na nią spojrzał, rzucając jej wymowne, zaniepokojone
spojrzenie, ale mimo obaw zdecydowała się go zignorować. Nie zamierzała ani
wracać do tematu, ani tym bardziej puścić go gdziekolwiek w pojedynkę. Nie
chodziło nawet o to, że mógłby zrobić coś głupiego, choć i to
wydawało się prawdopodobne. O wiele bardziej niepokoiła ją perspektywa
biernego czekania, aż wróci z miejsca, które omal jej nie zabiło, zresztą
nie jako jedynej.
– Idziemy
przez… hm, hotel? – zapytała wprost, bez trudu rozpoznając znajomą okolicę.
Zmęczona
czy nie, aż za dobrze pamiętała trasę z tego miejsca do domu. Z trudem
zapanowała nad brzmieniem głosu, wręcz z ulgą przyjmując fakt, że nawet
jej nie zadrżał. Myśli Layli jak na zawołanie powędrowały ku Allegrze, ale
momentalnie się od nich odcięła, nie zamierzając dać sobie czasu na
wątpliwości.
– Nie
sądzę, by cokolwiek tak było – stwierdził w zamyśleniu. – Sugerowałbym
jednak skorzystać z głównego wejścia… Powiem ci gdzie – dodał, kiedy
otworzyła usta, gotowa zaprotestować.
Westchnęła,
chcąc nie chcąc darując sobie jakiekolwiek uwagi. Dla pewności przywołała do
siebie moc, próbując jak w największym stopniu ukryć ich obecność. Co
prawda zamaskowanie jadącego samochodu wydawało się graniczyć z cudem, ale
i tak próbowała zrobić wszystko, byleby uniknąć kłopotów. Próbowała być
ostrożna, choć to zdecydowanie kłóciło się z perspektywą wejścia do
miejsca, które ograniczało ją pod każdym względem.
– Na dole
niewiele pomogę – rzuciła spiętym tonem. – Przynajmniej jeśli chodzi o telepatię.
– Tym też
nie musisz się przejmować – uciął stanowczo.
Och, mój bohaterze, pomyślała z przekąsem,
powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że w jego
towarzystwie czuła się bezpieczniejsza. Świadomość, że byłby w stanie
posunąć się naprawdę daleko, byleby ją ochronić, pomagała.
Z trudem
udało jej się wmanewrować samochód w jedną z nieuczęszczanych,
wąskich uliczek na poboczu. Nie od razu zdecydowała się wysiąść, ruszając z miejsca
dopiero w chwili, gdy poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie Rufusa. W końcu co złego może się stać, prawda?, przeszło jej przez myśl.
Zdecydowanie
nie chciała poznać odpowiedzi na to pytanie.
– Hotel
możesz sprawdzić w drodze powrotnej, o ile będzie taka potrzeba. Nie
sądzę, żeby kręcenie się tam było takim dobrym pomysłem. – Wampir zawahał się
na dłuższą chwilę. – Chociaż jestem ciekawy, w jaki sposób wytłumaczyli
stos ciał na środku sali. Po tym nieszczęsnym projekcie z udziałem
Jocelyne spodziewam się wszystkiego, aczkolwiek…
Właściwie
go nie słuchała, skupiona na czujnym wodzeniu wzrokiem na prawo i lewo. Miała
złe przeczucia, chociaż nie zamierzała tego przyznać. Chciała wierzyć, że Rufus
widział, co robi, chociaż to samo w sobie brzmiało jak żart. Nie
zamierzała powiedzieć mu tego wprost, ale w większości szczerze wątpiła w to,
czy to, w jaki wampir oceniał zagrożenie, choć w połowie pokrywał się
z jej własnym sposobem postrzegania.
Nie minęło
wiele czasu od dnia, w którym była tutaj po raz ostatni, ale i tak
nie czuła się bezpiecznie. Nie miała wątpliwości, że ludzie musieli działać
szybko. Jeśli miała być ze sobą szczera, miała wątpliwości, czy w ogóle
mogli liczyć na to, że wejdą do środka.
– Laylo?
Mimowolnie
się wzdrygnęła. Tym razem nawet nie spojrzała na Rufusa, w zamian szybkim
krokiem ruszając w głąb uliczki.
– Nic mi
nie jest. Po prostu chodźmy – zadecydowała pośpiesznie.
Kłamała jak
z nut, z czego jak nic zdawał sobie sprawę, ale przynajmniej
powstrzymał się od komentarza. Wciąż skupiała się na krążącej w jej żyłach
mocy, a także na czającym się gdzieś pod skórą, gotowym przyjść jej z pomocą
ogniu. Nerwowo poruszyła palcami, powstrzymując się przed instynktowym
dotknięciem szyi i sprawdzeniem, czy nic do niej nie przylegało. Jesteś w pełni sił. I nikt nie jest
w stanie cię krzywdzić, oznajmiła samej sobie, na wszystkie możliwe
sposoby próbując uwierzyć w znaczenie własnych myśli. Powtarzała te słowa
niczym mantę, próbując znaleźć w nich choć odrobinę pewności siebie.
Tym razem
było inaczej. Nie słaniała się na nogach, a tym bardziej nie czuła tak,
jakby w każdej chwili mogła stracić kontrolę i rzucić komuś do
gardła. Wszystko wydawało się być w porządku, nawet jeśli wciąż miała
wątpliwości. Co więcej, tym razem nie było niczego, co mogłoby ją porazić
prądem tylko dlatego, że ktoś uważał ją za niebezpieczną.
Przyjemne,
znajome ciepło rozeszło się po całym jej ciele. Prawie zdołała się uśmiechnąć,
nie pierwszy raz mając wrażenie, że ogień dosłownie reagował na targające nią
emocje. Był niczym najlepszy przyjaciel, który towarzyszył jej zawsze wtedy,
gdy najbardziej go potrzebowała. Wtedy nie musiała się bać, o czym zresztą
przekonała się aż nazbyt wiele razy, również w ostatnim czasie.
Westchnęła w duchu.
Nie powiedziała Rufusowi o tym jednym razie, kiedy musiała użyć ognia,
żeby się obronić. To nie miało znaczenia, zwłaszcza że osoba, która nie
potrafiła trzymać rąk przy sobie, już od dawna była martwa.
Wejście nie
zmieniło się w najmniejszym stopniu od dnia, gdy była tutaj po raz
ostatni. Chociaż jak przez mgłę pamiętała moment, w którym Marco wyniósł
ją z budynku, wciąż wychwyciła dość szczegółów, by rozpoznać okolicę. Dookoła
panowała cisza, co mimo wszystko uznała za dobry znak. Im mniej osób miało ich
zauważyć, tym lepiej.
Dla
pewności wykorzystała moc, niepewnie rozsyłając myśl sondującą po okolicy. Nie
chciała tego przyznać, ale przede wszystkim koncentrowała się na Gabrielu.
Martwiła się, wciąż mając ochotę przy pierwszej okazji go dorwać i porządnie
uświadomić, dlaczego niepokojenie wszystkich wokół nie było dobrym pomysłem.
Słodka bogini, dlaczego wciąż musiał jej to robić? Wystarczyło, że już i tak
przejmowała się wszystkim wokół.
– Wydaje mi
się, czy wciąż jest otwarte?
W
roztargnieniu spojrzała na Rufusa, dopiero po chwili przenosząc wzrok na
wejście. Podświadomie odciągała ten moment w czasie, ale koniec końców i tak
nie miała większego wyboru. Zaraz też zawahała się, już tylko podejrzliwie
spoglądając na rozciągającą się po przeciwnej stronie ulicy, łagodnie schodzącą
w dół ciemność.
– Na to
wychodzi – stwierdziła, a do jej głosu jak na zawołanie wkradła się pełna
napięcia nuta. – Nikt się tym nie zajął? Przez tyle dni?
To brzmiało
co najmniej źle, wręcz nierealnie. W pośpiechu podeszła bliżej, wciąż
czujnie wodząc wzrokiem dookoła. Nasłuchiwała, ale poza odgłosami jak zwykle
tętniącego życiem miasta, nie była w stanie wychwycić niczego, co
świadczyłoby o obecności kogoś, kogo mogliby uznać za potencjalne
niebezpieczeństwo.
–
Niekoniecznie. Twoje rodzeństwo nie było zbyt subtelne, kiedy tutaj przyszliśmy
– wyjaśnił usłużnie. Natychmiast przeniosła na niego wzrok. – Nie widzę ciał,
więc ktoś na pewno musiał tutaj być. Wykluczam policję.
– To nie ma
sensu.
Gdyby
chodziło tylko o znikające ciała, mogłaby przyjąć to do świadomości. O wiele
bardziej jednak przejmowała się czymś innym, a konkretnie brakiem
jakichkolwiek śladów krwi. Słodka bogini, była wampirem. Bez trudu wychwyciłaby
choćby cień zapachu posoki, gdyby ktoś zaledwie kilka dni wcześniej zginął w tym
miejscu. Chciała zrzucić wszystko na szok i obecność srebra, które w budynku
czyniło jej zdolności o wiele mniej praktycznymi, ale coś nadal nie dawało
jej spokoju. Jakby tego było mało, czuła, że powinna rozumieć i że umykała
jej jakaś istotna kwestia, ale mimo usilnych starań nie potrafiła stwierdzić w czym
rzecz.
–
Podstawowe pytanie brzmi: czy dalej chcesz tam wejść? – Rufus dosłownie
zmaterializował się u jej boku. – Teraz jeszcze mniej nad sobą panujesz. Chcę
się rozejrzeć, ale…
– Nawet nie
kończ – obruszyła się. – Zresztą pamiętam, gdzie znalazłyśmy z Beau
Gabriela. Chodź.
Jeszcze gdy
mówiła, w pośpiechu ruszyła przed siebie, nie chcąc dać sobie czasu na to,
by stchórzyć. Mimochodem pomyślała, że skoro Rufus brzmiał na zatroskanego,
musiała prezentować się naprawdę źle. Może nawet uznałaby to za urocze, gdyby
ten stan aż tak bardzo jej nie drażnił.
Wewnątrz
było ciemno, ale to jej nie przeszkadzało. Wypstrzone zmysły zrobiły swoje,
nawet po części ograniczone przez wzmacniające ściany srebro. Miała wrażenie,
że odcięto prąd, co też wydało się Layli właściwe. Wystarczyło, że już i tak
czuła się tak, jakby pogrzebano ją żywcem; dodatkowe rozwodzenie nad tym, czy
przypadkiem ktoś nie wykorzystywał kamer, było ostatnim, czego potrzebowała.
Cisza
zaczynała irytować, nienaturalna i tak przenikliwa, że trudno było ją
ignorować. Już nie słyszała niczego, co działo się na zewnątrz, przez moment
mając wrażenie, że w jednej chwili znalazła się na jakiejś innej, obcej
planecie. To miejsce sprawiało wrażenie takiego, do którego może dało się wejść,
ale już niekoniecznie wydostać, choć i o tym próbowała nie myśleć. Wciąż
czuła się tak, jakby w każdej chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego, w półmroku
w każdym niewyraźnym cieniu doszukując się czegoś, co mogłaby uznać za
zagrożenie.
Wszystko jest w porządku. Wszystko
jest…
Ale wcale w to
nie wierzyła, bezskutecznie próbując zrozumieć, skąd brało się to dziwne, na
swój sposób znajome wrażenie, którego doświadczała od chwili, w której
zarejestrowała brak krwi. Gdzie w takim razie podziała się zarówno posoka,
jak i ciała? Niemalże wszyscy łowcy zginęli z rąk Jasona w hotelu,
ale tych kilku, o których wspomniał Rufus…
W pośpiechu
odrzuciła od siebie niechciane myśli. Przynajmniej próbowała, bo te wciąż
czaiły się gdzieś w jej umyśle, gotowe w każdej chwili wysunąć na
pierwszy plan. Poruszała się niemalże jak w transie, spięta i w pełni
zdana na instynkt. Właściwe nie zastanawiała się nad tym, co robi, w pełni
zdając na instynkt i próbując odtworzyć drogę, którą pokonała, by jak
najszybciej dotrzeć do brata.
– Ciekawe…
Aż się
wzdrygnęła. Nerwowo obejrzała się na Rufusa, z opóźnieniem uprzytomniając
sobie, że zatrzymał się w miejscu, gdzie znajdowały się rozsuwane drzwi. A przynajmniej
powinny, co uprzytomniła sobie, gdy podeszła bliżej, w końcu zwracając
uwagę na to, co działo się wokół niej.
– Co
właściwie…? – zaczęła i zaraz zamilkła, unosząc brwi i z niedowierzaniem
spoglądając na powyginany metal.
Ktokolwiek
tędy przechodził, utorował sobie drogę siłą. To nawet nie wyglądało jak próba
rozsunięcia drzwi bez użycia karty czy kodu. Miała raczej wrażenie, że coś
najzwyczajniej w świecie przebiło się przez przeszkodę, nie tracąc czasu
na bardziej subtelne próby utorowania sobie drogi.
– Dobre pytanie. – Rufus mimo wszystko nie
brzmiał na przejętego. – Ktokolwiek tędy szedł, najwyraźniej bardzo mu się
spieszyło. I najpewniej dlatego nawaliła elektryka… To może być
problematyczne.
Prychnęła,
spoglądając na niego z niedowierzaniem. W tamtej chwili nie miała
pewności czy powinna się milczeć, czy może od razu mu przyłożyć. To, że w większości
przypadków nie była w stanie stwierdzić, czy Rufus przypadkiem nie
próbował żartować, również nie pomagało.
–
Problematyczne? – powtórzyła spiętym tonem. – Problematyczne – wycedziła przez
zaciśnięte zęby – to będzie, jeśli coś nadal się tutaj kręci.
– Dość mało
prawdopodobne, gdybyś chciała poznać moją opinię.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, z trudem powstrzymując sfrustrowane warknięcie. W zamian
z niedowierzaniem potrząsnęła głową, po czym szybkim krokiem ruszyła w swoją
stronę, nawet nie sprawdzając, czy wampir w ogóle zamierzał za nią iść, a tym
bardziej był w stanie dotrzymać jej kroku.
Panujący
dookoła spokój w ułamku sekundy stał się jeszcze bardziej nienaturalny. Myśl,
że w ciemnościach mogło kryć się coś nienaturalnego, nie poprawiała jej
nastroju. Cokolwiek to było, zdecydowanie nie chciała tego spotkać. W tamtej
chwili liczyła, że przynajmniej w tej kwestii Rufus miał racje i faktycznie
nie mieli się czego obawiać.
Chodzenie
po tym miejscu – przynajmniej z jej perspektywy – przypominała zły sen.
Machinalnie napięła mięśnie, nie będąc w stanie się rozluźnić. Szła
szybko, raz po raz rozglądając się na boki, chociaż nie była w stanie
skupić się na szczegółach. Gdzieś w pamięci zamajaczyło jej wspomnienie
głosu Marco, który już weki temu powtarzał, że powinna być czujna, a drobiazgi
mają znaczenie, ale nie była w stanie się skoncentrować. W głowie
miała pustkę, zdolna myśleć co najwyżej o tym, że jak najszybciej pragnęła
się stąd wydostać.
Zatrzymała
się nagle, czując trochę tak, jakby wpadła na niewidzialną ścianę. Spojrzenie
jak na zawołanie utkwiła w znajdujących się zaledwie kilka metrów dalej
zamkniętych drzwiach.
– Tam.
Chociaż jej
głos był cichy i niepewny, Rufus musiał ją usłyszeć. Wyczuła ruch za
plecami, ale prawie nie zwróciła na to uwag. Całą sobą koncentrowała się
wyłącznie na napięciu, które pojawiło się nagle, skutecznie wytrącając
wampirzycę z równowagi. Kryształ musiał znajdować się dosłownie na
wyciągnięcie ręki, w równym stopniu ją niepokojąc, co i… kusząc.
Drgnęła,
kiedy Rufus znalazł się tuż przed nią, gotowy wejść do środka. W pośpiechu
przemieściła się, po czym nerwowym gestem chwyciła go za ramię.
– Czekaj –
wymamrotała, próbując zapanować nad drżeniem głosu. Przełknęła z trudem,
czując nieprzyjemny ucisk w gardle. – Mam złe przeczucia. Cokolwiek tam
jest, nie powinnam się do tego zbliżać.
– I cały
czas mówimy o krysztale? – Rzucił jej przelotne, zaniepokojone spojrzenie.
– Pomaga wam kumulować moc. Jeśli z tym coś jest nie tak… Widziałaś go w ogóle.
– N-nie –
przyznała niechętnie.
I wcale nie chcę, dodała w duchu,
ale ostatecznie zdecydowała się przemilczeć tę kwestię. Miała zresztą wrażenie,
że wymowna cisza, która zapadła po jej słowach, wyrażała jej myśli nawet
lepiej, niż gdyby zdecydowała się wypowiedzieć je na głos.
Rufus
westchnął, ostrożnie odsuwając ją od siebie. Dopiero w tamtej chwili
uprzytomniła sobie, że ściskała go za ramię wystarczająco mocno, by przy
nadmiarze emocji i siły być w stanie połamać mu kości.
– Po
pierwsze, puść mnie już – poprosił, siląc się na przesadnie wręcz uprzejmy ton.
Natychmiast zacisnęła obie dłonie w pięści. – A po drugie, ja nic nie czuję, może
pomijając twój strach, wiec chyba możemy założyć, że to na mnie nie zadziała.
Jeśli będziesz chciała zrobić coś głupiego, zawsze mogę ci przyłożyć.
Oddychała
szybko i płytko, wciąż podenerwowana. Na dłuższą chwilę zawahała się,
bynajmniej nieprzekonana tym, co mówił. Co prawda chciała uwierzyć, że to było
takie proste, ale i tak miała złe przeczucia.
– W porządku
– zgodziła się niechętnie. – Chociaż nie podoba mi się to. Przez ten kryształ
wszystko jest nie tak.
– I właśnie
dlatego chcę go zobaczyć – zniecierpliwił się.
Tym razem
nie dał jej zaprotestować, dosłownie materializując się tuż obok drzwi. Layla
zamarła, w milczeniu obserwując go, kiedy zajrzał do środka. Zauważyła, że
przez jego twarz przemknął cień, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać.
Nie, skoro w ułamku
sekundy to niepokój wysunął się na pierwszy plan, momentalnie przybierając na
sile. Layla zadrżała, intensywniej niż wcześniej wyczuwając coś, co wzbudziło w niej
wątpliwości. Wciąż niepewna, poruszając się przy tym niemalże jak w transie,
ostrożnie zrobiła krok naprzód. A potem kolejny, zatrzymując się wyłącznie
dlatego, że na jej drodze pojawił się Rufus, skutecznie uniemożliwiając jej
wejście dalej.
Prawie tego
nie zarejestrowała. W jednej chwili wszystko to, co działo się wokół niej,
straciło na znaczeniu, wyparte przez coś zgoła innego – widok pokaźnych
rozmiarów, zajmującego centralną część pomieszczenia kryształu. Serce jak na
zawołanie podeszło jej aż do gardła, uderzając tak szybko i mocno, że
ledwo była w stanie złapać oddech.
– Słodka
bogini… – wyszeptała tak cicho, że równie dobrze mogło się to sprowadzać do
zaledwie nic nieznaczącego poruszenia wargami.
Nerwowo
potarła dłonie, świadoma wyłącznie tego, że nagle zrobiło jej się gorąco.
Wzrokiem uważnie wodziła po pokaźnych rozmiarów, mętnej powierzchni. Jakby tego
było mało, dostrzegła kilka naruszających gładkość minerału pęknięć, być może
powstałych po tym, co spotkało Gabriela.
Ten widok nie wytrącił ją z równowagi w takim stopniu, jak liczne
naroślą, które czyniły kryształ jeszcze większym, niż w rzeczywistości
był. Nigdy wcześniej nie widziała czegoś podobnego, ale sama obecność zajmującego
centralne miejsce minerału wystarczyła, by Layla momentalnie zapragnęła się
wycofać.
Zamarła w progu,
niezdolna do zrobienia chociażby kroku. Zamiast przyciągania, do głosu jak na
zawołanie doszło obrzydzenie. Mimowolnie skrzywiła się, pochylając i próbując
zapanować nad stopniowo narastającymi mdłościami. Natychmiast uciekła wzrokiem
gdzieś w bok, próbując skupić spojrzenie na czymkolwiek, co mogłoby
rozproszyć jej uwagę i pozwolić na ignorowanie zniekształconego kryształu.
– Nie mogę
tutaj być – rzuciła zdławionym głosem, w pośpiechu odwracając się na
pięcie.
Zaraz po tym,
nie czekając na jakąkolwiek reakcję, puściła się biegiem w głąb opustoszałego
korytarza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz