Isabeau
Nie była gotowa na to, co
miało nadejść. Czuła się, jakby wszystko postępowało po sobie zdecydowanie zbyt
szybko – o wiele gwałtowniej, niż mogłaby sobie tego życzyć. Nie miało
znaczenia, że wiedziała wcześniej. Znajomość przyszłości niczego nie ułatwiała,
nawet jeśli wystarczająco długo zdawała sobie sprawę z tego, co nadejdzie.
Sęk w tym, że wcale nie czuła się gotowa, by w końcu się z tym
pogodzić.
Mało kiedy
pozwalała, żeby cokolwiek aż do tego stopnia wytrąciło ją z równowagi. Również
perspektywa poprowadzenia jakiejkolwiek uroczystości, nieważne jak wymagającej,
nie wydawała się Isabeau szczególnym wyzwaniem. A jednak tym razem krążyła
po świątyni z poczuciem, że wszystko jest nie tak. Miotała się na prawo
i lewo, tak naprawdę niepewna, co powinna zrobić, zwłaszcza że wszystko
już od dłuższej chwili było gotowe.
Mniej
więcej wtedy zaczęła żałować, że tak po prostu odprawiła Laylę. Chciała zostać
sama, a jednak kiedy przyszło co do czego, zaczynała wariować w ciszy.
Próbowała nie myśleć o znajdującym się w innej części świątyni ciele,
co okazało się trudne, skoro doskonale o nim wiedziała. Ba! Widziała je. Nie
chciała, ale nie mogła przez cały czas udawać, że Allegry wcale tam nie ma. Zresztą
wyglądała inaczej, niż Beau początkowo sądziła – bardziej spokojnie i zadziwiająco
niewinnie, co w przypadku tej kobiety mimo wszystko wydało się wampirzycy zaskakujące.
Gdyby nie to, jak bardzo była blada, o ranie po kuli nie wspominając,
wyglądałaby tak, jakby po prostu spała.
Coś
ścisnęło ją w gardle, choć nie sądziła, by mogła zwymiotować. Z drugiej
strony, cholera wiedziała, co w jej przypadku mogły zdziałać nerwy. Nieśmiertelna
czy nie, w tamtej chwili Isabeau czuła się zdecydowanie zbyt ludzko.
Jakby nie
patrzeć, wciąż trzymała się lepiej niż po śmierci Aldero. Poniekąd nie miała
wyboru, zwłaszcza po tym, jak uparła się poprowadzić uroczystości. Co prawda
wierzyła, że Dimitr zająłby się wszystkim, gdyby tylko go o to poprosiła,
ale nie wyobrażała sobie takiego rozwiązania. Czuła, że to jej obowiązek, nie
tylko przez wzgląd na to, że chodziło właśnie o Allegrę. Tak naprawdę sama
tego chciała, nieważne jak przerażona nadchodzącą uroczystością by się nie
czuła. Musiała wziąć się w garść, póki jeszcze miała po temu okazję, ale…
Cóż, to wcale nie było takie proste.
O bogini, pozwól mi… Po prostu pozwól mi
zrozumieć, pomyślała w rozgorączkowaniu. Jej myśli wirowały, nie
pierwszy raz plącząc się ze sobą i potęgując odczuwaną przez Isabeau
pustkę. Pozwól mi…
Tak
naprawdę sama nie była pewna, czego oczekiwała. Faktem jednak pozostawało to,
że ukojenie nie nadchodziło, zresztą jak i odpowiedzi na pytania, które
dręczyły ją przez tyle czasu.
– Więc
przynajmniej daj mi siłę – rzuciła w pustkę, z powątpiewaniem
spoglądając na zdobiony świeżymi kwiatami ołtarz. To był jeden z nielicznych
razów, kiedy nie musiała się wysilać, by uprosić Michaela o przysługę, ten
zresztą wcale nie wydawał się zaskoczony tym, co miało miejsce. Jakby od samego
początku wiedział, co zresztą wydało się Isabeau prawdopodobne. – Pozwól mi
jakkolwiek przetrwać ten wieczór, zanim oszaleję…
Czuła się
zmęczona i to na wszystkie możliwe sposoby. Nie miała pewności, ile godzin
już usiłowała utrzymać się na nogach, będąc w stanie tego dokonać przede
wszystkim dzięki wypitej w nadmiernych ilościach kawy. Oczywiście Dimitr
nie był zachwycony, ale przynajmniej nie próbował wyciągać jej ze świątyni,
najwyraźniej dochodząc do wniosku, że najrozsądniej będzie trzymać się z daleka.
Doceniała to, choć coraz wyraźniej czuła, że wcale nie miałaby nic przeciwko,
by porządnie nią potrząsnął i zmusił do tego, żeby odpoczęła.
Zwykle
kojąca atmosfera świątyni, tym razem niosła ze sobą wyłącznie nie pokój i frustrację.
Zwłaszcza cisza – martwa i nieprzenikniona, zupełnie jak w grobie i…
– Wciąż tu
jesteś, Nemezis?
Ze świstem
wypuściła powietrze. Potrzebowała chwili, by zapanować nad sobą i własnym
ciałem, a i tak wiedziała, że w chwili, w której w końcu
odwróciła się w stronę Dimitra, prezentowała się marnie. Cień, który
przemknął przez twarz wampira, jedynie utwierdził ją w tym przekonaniu, to
jednak nie miało znaczenia. Liczyło się, że przyszedł, nie pierwszy raz
pojawiając się w chwili, gdy zaczynała go potrzebować.
Dziękuję.
To była
krótka myśl, jednak przyszła jej tak naturalnie, jak oddychanie. Przez moment
była wręcz gotowa przysiąc, że Selene w końcu zdecydowała się zareagować
na przesyłane w myślach prośby. Co prawda Isabeau nie wyobrażała sobie
tego w ten sposób, ale prawda była taka, że pojawienie się Dimitra
wydawało się najlepszym, co mogłoby ją spotkać w najbliższym czasie. Choć
przez moment poczuła się spokojniejsza, jednocześnie gotowa przysiąc, że po
całym jej ciele jak na zawołanie rozeszło się przyjemne, kojące ciepło.
– Niedługo
się zacznie – przypomniała cicho, zakładając ramiona na piersiach. – Jeszcze
powinnam się przebrać, ale to może poczekać. Zresztą wątpię, by miało
znaczenie, co na siebie założę.
Dimitr nie
odpowiedział, w zamian bez pośpiechu podchodząc bliżej. Nie
zaprotestowała, pozwalając, żeby wziął ją w ramiona. Wtuliła się w niego,
nie pierwszy raz mając wrażenie, że znajome ramiona wystarczą, żeby wszystko
wróciło na swoje miejsce. Zresztą przy nim wcale nie musiała udawać
silniejszej, niż w rzeczywistości się czuła. Co prawda wciąż o tym
zapominała, ale coraz częściej przyjmowała myśl o tym do wiadomości.
– Nie
wyglądasz dobrze – zauważył Dimitr, a Isabeau prychnęła, jednocześnie
prostując się niczym struna.
– Prawiłeś
mi lepsze komplementy.
Uśmiechnął
się, ale było w tym coś wymuszonego. Wciąż spoglądał na nią z troską,
zupełnie jakby podejrzewał, że w każdej chwili mogłaby rozpaść się na
kawałeczki. Nadal miewała opory przed takim traktowaniem, ale coś w zachowaniu
męża sprawiało, że nie potrafiła mieć do niego o to pretensji.
– Wiesz, że
nie musisz… – zaczął, ale prawie natychmiast urwał, podchwyciwszy jej
spojrzenie. Owszem, musiała. – W porządku – dał za wygraną. – Po prostu
wiem, że Alessia też już jest w mieście. Pomyślałem, że…
– Że
mogłabym się nią wyręczyć? – przerwała mu, potrząsając z niedowierzaniem
głową. – Wierz mi, że bym chciała. Sama też by to dla mnie zrobiła, ale… co to
da? – Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle podenerwowana. – No i to
moja rola.
– Bo
Allegra by tego chciała?
Wzruszyła
ramionami.
– Może –
przyznała wymijająco. – Na pewno chciałaby, żebym się ze wszystkim pogodziła
i ufała bogini. A ja… Szczerze powiedziawszy, coraz częściej
zastanawiam się, czy wciąż potrafię.
Zamilkła,
samą siebie zaskakując tymi słowami. Zaraz po tym momentalnie zaczęła ich
żałować, ale nie była w stanie przymusić się do wycofania ich. Zawahała
się, raz po raz rozpamiętując je w głowie, póki nie uprzytomniła sobie, że
właśnie w tym od dłuższego czasu leżał problem. Te wątpliwości gdzieś tam
były, niezmiennie dając jej się we znaki z każdą złą rzeczą, która miała
miejsce – a już zwłaszcza taką, o której wiedziała wcześniej.
Odsunęła
się od Dimitra, przez dłuższą chwilę świadoma wyłącznie palącej, stopniowo
przybierającej na sile goryczy. Chciała wierzyć. Wcześniej przychodziło jej to
bez większego wysiłku, nieważne jak trudne by się to nie wydawało. Nawet po
śmierci brata, ot tak nie odrzuciła Selene, choć wielokrotnie zastanawiała się,
dlaczego bogini nie ostrzegła jej przed tym, co miało spotkać Aldero. Próbowała
tłumaczyć sobie to tym, że wtedy i tak nie potrafiłaby niczego zmienić,
ale to jedynie pogarszało sytuację, prowadząc do kolejnych pytań, które
zadawała sobie coraz częściej. Gdzie bowiem leżał sens tego, co widziała, skoro
te wizje i tak prowadziły donikąd.
Zacisnęła
dłonie w pięści, obojętna na ból, który poczuła, gdy wbiła paznokcie
w skórę. W odpowiedzi wręcz wzmocniła uścisk, wzdrygając się dopiero
w chwili, w której Dimitr dosłownie zmaterializował się u jej
boku, w pośpiechu chwytając ją za rękę.
– Isabeau –
powiedział łagodnie, z czułością przyciskając jej dłoń do ust.
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem, ale zmusiła się do rozprostowania palców. Ranki
na skórze zagoiły się momentalnie, nie pozostawiając po sobie nawet śladu. Jedynie
w powietrzu wciąż unosił się słaby zapach jej krwi, ten jednak szybko
został zduszony przez wypełniającą całą świątynię woń świeżych kwiatów.
–
Przepraszam – zreflektowała się pośpiesznie, z uporem unikając spoglądania
Dimitrowi w oczy. – Nie powinnam tego mówić, zwłaszcza tutaj.
– Masz
prawo być zmęczona – zapewnił natychmiast.
Przez
krótką chwilę miała ochotę się roześmiać. Gdyby w tym wszystkim chodziło
tylko o zmęczenie! To brzmiało jak dobra wymówka, a przynajmniej
byłoby tak, gdyby nie poczucie, że w grę chodziło coś więcej. Coś, co
kumulowało się w niej już od dłuższego czasu, a konkretnie od
momentu, w którym odrzuciła człowieczeństwo z poczuciem, że prawie
straciła Dimitra.
Bezwiednie
przesunęła się bliżej męża. To było niczym impuls, którem zdecydowała się
poddać, bezceremonialnie zarzucając wampirowi ramiona na szyję. Objął ją,
wyraźnie zaskoczony, ale nie zwróciła na to większej uwagi. W zamian po
prostu się w niego wtuliła, pozwalając, żeby raz po raz przeczesywał jej
włosy palcami. To było coś innego, niż zazwyczaj. Mniej gwałtownego,
pozbawionego wybuchów namiętności, ale za to pełnego desperacji, która na
krótką chwilę wytrąciła Isabeau z równowagi. Czuła się rozbita i nie
podobało jej się to, tak jak i nie potrafiła ot tak zapanować nad wciąż
dającymi jej się we znaki wątpliwościami.
Chciała
traktować Dimitra jako swój zdrowy rozsądek. Nie miała pewności, kiedy do tego
doszło i dlaczego tak nagle zaczęła potrzebować kogoś, kto odnalazłby się
w tej roli, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Liczyło się, że już
od jakiegoś czasu balansowała gdzieś na krawędzi, w każdej chwili z łatwością
mogąc potknąć się i upaść, o czym przekonała się już w chwili
pojawienia się Claudii. W którymś momencie odsłoniła się na tyle, by
pozwolić się zranić, choć nigdy tak naprawdę tego nie chciała. Co więcej,
zabrnęła w emocje zbyt daleko, by zdołać się wycofać.
Nie
chciała.
I to wszystko, co mam, odkąd zaufałam tobie,
przeszło jej przez myśl. Skoro masz
w sobie tyle miłości, dlaczego raz po raz sprawiasz, że musimy cierpieć.
Raz jeszcze
zawahała się, nerwowo zaciskając przy tym usta, by przypadkiem nie powiedzieć
czegoś, czego nie chciała. Mimo wszystko nawet w myślach pewne
stwierdzenia brzmiały o wiele gorzej, niż mogłaby sądzić. A jednak
nie potrafiła powstrzymać się przed sformułowaniem zarzutów, które miała już od
jakiegoś czasu. Odkąd pamiętała, szukała w tym wszystkim sensu –
bezskutecznie, jak przekonywała się niemalże na każdym kroku.
Chwilami
nie rozumiała, jakim cudem Allegra była w stanie się w tym odnaleźć. Ona
wierzyła, a jednak…
Chociaż… Może wcale nie chodzi o ciebie,
co? Przecież ty nigdy niczego nie robisz.
Zadrżała,
nagle zaniepokojona. Mimowolnie pomyślała o demonach oraz Ciemności,
o której wspomniała Layla. Kimkolwiek nie byłyby ta istota, ingerowała.
W przeciwieństwie do Selene robiła dość, by dało poczuć się jej obecność. Nieważne
z jakim skutkiem, liczyło się bowiem przede wszystkim to, że Ciemność
naprawdę miała wpływ na tych, którzy się do niej zwracali albo z jakiegoś
powodu próbowali sprzeciwić. Oczywiście, niosło to ze sobą znaczne
niebezpieczeństwo, niemniej działanie ojca demonów wydawało się o wiele
sensowniejsze, aniżeli bierność Selene.
To wszystko
nie miało sensu. Jak miała ufać bogini, która mimo miłości do swoich dzieci,
wciąż pozostawiała ich samych sobie. Isabeau nie potrafiła ot tak zanegować
tego, że bogini w istocie istniała, ale im dłuższej analizowała wszystko
to, co działo się w ostatnim czasie, tym pewniejsza była, że równie dobrze
mogłoby jej nie być. Wtedy przynajmniej miałaby pewność, że zostali zdani sami
na siebie, a jednak…
– Beau? –
Głos Dimitra doszedł do niej jakby z oddali. Zamrugała nieprzytomnie,
z opóźnieniem przymuszając się do tego, by spojrzeć mu w twarz. – Czy
wszystko w porządku? Chyba trochę mi odpłynęłaś.
– Och… Tak
– zreflektowała się pośpiesznie. Wszelaki myśli uleciały z jej głowy
równie nagle, co wcześniej się pojawiły. W pośpiechu oswobodziła się
z objęć Dimitra, szybkim krokiem ruszając ku wyjściu. – Zamyśliłam się.
Ja… Chodźmy już, co? – powiedziała, chcąc jak najszybciej zmienić temat. –
Zostało naprawdę mało czasu, a ja muszę się przebrać.
Wampir
natychmiast skinął głową, w pośpiechu ruszając za nią. Wystarczyła chwila,
by się z nią zrównał, dla pewności jak gdyby nigdy nic chwytając Isabeau
za rękę. Pozwoliła mu na to, ze spokojem przyjmując, że zaczął z czułością
gładzić wierzch jej dłoni. Coś w jego dotyku pozwoliło, żeby choć trochę
się rozluźniła, wciąż jednak nie czuła się najlepiej.
Kiedy
znaleźli się na zewnątrz, wciąż towarzyszyła jej dziwna, nieopisana pustka. Przechodząc
obok znajomej, stojącej tuż obok świątyni figury bogini, po raz pierwszy nie
spojrzała na nią ani razu.
Elena
Aldero wyglądał na
podenerwowanego. Co prawda uśmiechnął się uspokajająco na jej widok, ale było w tym
coś wymuszonego, gest zaś nie objął jego ciemnych oczu. To wystarczyło, by Elena
poczuła się jeszcze bardziej nieswojo, ale zmusiła się, żeby to zignorować. Poważny
Al był rzadkością, ale przez wzgląd na sytuację nie uznała jego zachowania za
nic odstającego od normy.
Poczuła, że
zmierzył ją wzrokiem, uważnie przypatrując sukience, którą miała na sobie. Wyglądał
na zaskoczonego, aż zaczęła się zastanawiać, czego tak naprawdę się po niej
spodziewał. Przesadnego dekoltu albo czegoś absolutnie nietaktownego i przyciągającego
uwagę? Oczywiście, że uwielbiała błyszczeć i to tak naprawdę się nie
zmieniło, ale to jeszcze nie oznaczało, że była głupia.
W pamięci wciąż
miała słowa Camerona, mimowolnie zastanawiając nad tym czy powinna śmiać się,
czy może płakać. Chwilami wciąż miała wrażenie, że bliscy spoglądali na nią
trochę jak a słodką idiotkę, która nie rozumiała podstawowych rzeczy. Kiedyś
może i tak było, zwłaszcza że Rafael traktował ją podobnie, zanim pokazała
mu, że miała w sobie jednak coś więcej, niż ładne ciało. Chcąc nie chcąc
zaczęła zastanawiać się nad tym, czy naprawdę aż tak się zmieniła, jednak
znajome mrowienie na plecach uprzytomniło jej, że tak naprawdę traciła czas.
Słodka
bogini, umarła i wróciła za sprawą pewnego upartego demona. Trudno, by po
czymś takim nie była inna.
Jej myśli
jak na zawołanie powędrowały do Rafaela. Z trudem powstrzymała się przed
sięgnięciem po telefon i upewnienia się, czy wiadomość od serafina jakimś
cudem się nie zmieniła. Próbowała się skupić, aż nazbyt świadoma, że powinna postarać
się chociażby przez wzgląd na Aldero, ale to wcale nie było takie proste. Nie
miała pojęcia, co takiego planował Rafa, ale jeśli faktycznie chciał pojawić
się w Mieście Nocy, by mogli się spotkać, tym bardziej miała prawo czuć
się podekscytowana.
Zdążyła
zapomnieć, jak nienaturalnie cicho potrafiło być w tym miejscu, zwłaszcza
po zmroku. Miasto Nocy w niczym nie przypominało wiecznie tętniącego
życiem Seattle. Choć Elena wiedziała, że nie miała powodów do niepokoju, mimo wszystko
poczuła się nieswojo, dla pewności raz po raz rozglądając się dookoła. Pamiętała
drogę do świątyni, ale dla pewności trzymała się blisko Aldero, nie mogąc
pozbyć się wrażenia, że w każdej chwili ktoś mógłby na nich wyskoczyć.
– Cammy już
wyszedł? – zapytała, nie mogąc znieść przeciągającej się ciszy.
– Jasne. –
Aldero rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. – Poszedł sprawdzić, jak
trzyma się mama… Jakbym wiedział, że już jesteś gotowa, wyszlibyśmy wcześniej.
– Przecież
ci obiecałam – obruszyła się. – To znaczy… Zabrałeś mnie, nie? Wiem, że to
ważne.
Skinął
głową, najwyraźniej lepiej czując się, kiedy milczeli. Westchnęła w duchu,
chcąc nie chcąc przystając na taki stan rzeczy. Cisza ani trochę nie pasowała
do wiecznie wygadanego Aldero, ale zdecydowała się tego nie komentować. Jeśli tego
potrzebował, nie zamierzała protestować.
A jednak
trwanie w ciszy miało w sobie coś niepokojącego. Opustoszała okolica
również, choć przecież doskonale wiedziała, że wszyscy prędzej czy później
mieli udać się do świątyni. Część najpewniej już tam była, o czym
przekonała się, coraz wyraźniej czując całą mieszankę zapachów, w miarę
jak zaczęli zbliżać się do klifu. Serce mocniej zabiło jej w piersi,
przede wszystkim ze zdenerwowania, zwłaszcza że nagle zwątpiła w to, czy
dobrym pomysłem było przebywać w towarzystwie tych wszystkich istot.
Czy ktokolwiek
zdawał sobie sprawę z tego, kim była? Z pewnością wiedzieli o jej
śmierci. Zwłaszcza w Mieście Nocy informacje rozchodziły się ot tak, nawet
jeśli miejsce wydawało się na pierwszy rzut oka odcięte od zewnętrznego świata.
Nie zmieniało to jednak faktu, że nie tak dawno temu sama ocknęła się w świątyni.
Co więcej, nie mogła wykluczyć, że teraz na tym samym katafalku musiało spoczywać
ciało Allegry. Różnica polegała na tym, że ta zdecydowanie nie zamierzała nagle
się ocknąć i uciec, by kryć się gdzieś w lesie, a w wolnej
chwili spróbować spełnić rozkazy znienawidzonej przez wszystkich wampirzej
królowej.
– Wszystko
gra? – zapytał z wahaniem Aldero, więc jedynie potrząsnęła głową. – Pytam,
bo zwolniłaś. Jeśli jednak nie chcesz ze mną iść, po prostu powiedz.
Natychmiast
przeniosła na niego wzrok. Nie wydawał się rozeźlony, ale i tak wyczuła w jego
głosie swego rodzaju napięcie. W milczeniu zmierzyła Aldero wzrokiem,
ostatecznie przenosząc wzrok na znajdującą się dosłownie na wyciągnięcie ręki,
majaczącą na klifie świątynie. Budynek wrzucał się w oczy nie tylko dzięki
łagodnemu, padającemu od strony wejścia światłu, ale przede wszystkim za sprawą
kłębiących się tuż obok postaci.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Zaraz po tym wyprostowała się niczym struna, odrzucając
jasne włosy na plecy.
– Jest w porządku
– oznajmiła o wiele pewniej, niż w rzeczywistości się czuła. – Chyba
widzę Gabriela i resztę. Idziemy? – ponagliła i nie czekając na
jakąkolwiek reakcję, stanowczo pociągnęła go za sobą.
Poczuła się
dziwnie, kiedy znaleźli się bliżej świątyni. Jak przez mgłę pamiętała moment, w którym
była tutaj po raz ostatni – nagłe przebudzenie, głos Isobel i towarzyszący
jej niemalże przez cały czas lęk przed światłem słonecznym. To wszystko zlewało
się w jej pamięci w jedno, tworząc nie do końca jasną, odległą
mieszankę obrazów i emocji. Natychmiast spróbowała się od tego odciąć, ale
wątpliwości wciąż gdzieś tam były, nasilając z każdą kolejną sekundą, w miarę
jak zbliżali się o świątyni.
Weź się w garść. Od kiedy przejmujesz
się tym, co myślą sobie inni?
Nie
chodziło tylko o to, ale i tak poczuła się odrobinę lepiej. Udało jej
się nawet wysilić na blady uśmiech, kiedy podchwyciła spojrzenie Alessi. Nie
była zaskoczona, kiedy przekonała się, że kuzynka trzymała się w pobliżu
bladego, na pierwszy rzut oka wręcz wychudzonego chłopaka. Dawno nie widziała
Ariela, ale od ostatniego razu nie zmienił się ani trochę, może pomijając to,
że wyglądał na zmęczonego bardziej niż zazwyczaj. Już sama jego obecność w Mieście
Nocy wydała się Elenie dziwna, tym bardziej że pamiętała wzmiankę Aldero o tym,
że przyśpieszyli wyjazd z Seattle właśnie przez wzgląd na pojawienie się
wilkołaka.
– Beau już
jest w środku – wyjaśnił pośpiesznie Gabriel, ledwo znaleźli się na tyle
blisko, by móc go usłyszeć. Nie żeby przy wyostrzonych zmysłach było to szczególnie
wymagającym zadaniem. – Layla do niej poszła… Niedługo powinno się zacząć, a przynajmniej
mam nadzieję, że obędzie się bez komplikacji – dodał, raptownie poważniejąc.
– Coś jest
nie tak? – zapytała, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że Gabriel też wyglądał
marnie. Być może nie powinno jej to dziwić, ale mimo wszystko…
– Joce
została sama w domu. To nie miejsce dla niej. – Gabriel wzruszył
ramionami. – Tak czy inaczej, wolałbym szybko do niej wrócić… Chodźmy do
środka, co?
Elena
skinęła głową. Zaraz po tym pozwoliła, by Aldero pociągnął ją ku rozświetlonego
łagodnym blaskiem świec wejściu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz