Isabeau
To wydawało się znajome.
Szaleńcza
ucieczka w ciemności, dźwięk uderzających o posadzkę obcasów… I panika
– zwłaszcza to, stanowiące nieodzowny element otaczającej ją rzeczywistości.
Biegła przed siebie, raz po raz potykając się o własne nogi i będąc do
tego stopnia zdenerwowaną, że nawet złapanie oddechu czy zebranie myśli wydawało
się czymś niemożliwym; to było gdzieś poza jej kontrolą, odległe i pozbawione
większego znaczenia, przynajmniej w zestawieniu z tym, co chciała
albo raczej musiała zrobić.
Czas nie
był jej sprzymierzeńcem i z tego również zdawała sobie sprawę. Podążała
przed siebie, pędząc obcym korytarzem, ale w nerwach nie będąc w stanie
zwrócić większej uwagi na szczegóły. Mimo wszystko miała wrażenie, że znajduje
się w jakimś ważnym, bogato urządzonym miejscu – o tym wydawały się
świadczyć ozdobne obrazy, które od czasu do czasu dostrzegała na ścianach.
Gdzieś po drodze mignęło jej lustro, a w nim odbicie złocistych loków,
chociaż to ostatnie mogło być równie dobrze tylko i wyłącznie jej
wrażeniem. Czuła się w taki sposób, że już niczego nie była pewna, zbyt
oszołomiona i skoncentrowana na nieznanym sobie celu, by zawracać sobie
głowę czymkolwiek innym.
Proszę… Muszę go ocalić. Po prostu muszę go
ocalić…
Niespójne
myśli rozpraszały ją, sprawiając, że z wrażenia aż zaczynało jej wirować w głowie.
Czuła, że nie jest sobą, chociaż zarazem nie miała pewności, skąd brało się to
przekonanie – to, że niewiele brakowało, żeby popełniła błąd, zapominając o czymś
naprawdę ważnym. Nienawidziła tych ze swoich wizji, kiedy spoglądała na świat
oczami kogoś obcego, zwłaszcza kiedy tej osobie mogła stać się krzywda. Wolała
obserwować, będąc niczym materialne wcielenie siebie samej – zawieszona gdzieś w boku,
odcięta od tego wszystkiego i skupiona tylko i wyłącznie na tym, co
działo się na jej oczach. Wtedy nic ją nie rozpraszało, a już na pewno nie
sprawiało, że miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, co działo się wokół
niej.
Ta wizja
nie była ani prosta, ani przyjemna. Sama Isabeau poczuła się niemalże osaczona,
doświadczając całej mieszanki skrajnych emocji, jakże odmiennych od tego, co w ostatnim
czasie przywykła czuć. Zdążyła zapomnieć o tym, co to oznacza być podatną
na uczucia, martwić się i odczuwać niemalże fizyczny ból z powodu
tego, co w każdej chwili mogło się wydarzyć – tym bardziej, że serce
osoby, którą było, wydawało się w pełni oddane komuś, kogo tożsamości Beau
mogła co najwyżej się domyślać. Z drugiej strony te włosy dawały jej do
myślenia, ale mimo wszystko…
Najistotniejsze
było to, że wcale nie znajdowała się w tym korytarzu sama.
To odkrycie
ją zaskoczyło, na dłuższą chwilę wytrącając kapłankę z równowagi.
Niemniejszym zaskoczeniem było dla dziewczyny, że nagle usłyszała tuż za plecami
dziwny, przypominający trzepot dźwięk. Z jakiegoś powodu serce Isabeau –
czy też raczej tej, której oczami spoglądała na świat – zabiło szybciej,
zdradzając narastające z każdą kolejną sekundą podenerwowanie.
Nad życie…, rozbrzmiało w myślach
wampirzycy, chociaż te dwa słowa zdecydowanie nie należały do niej. Miłość,
która ją wypełniała, również taka nie była, bo kapłanka zabiła ją w chwili,
w której została świadkiem tamtej sceny w bibliotece, tym samym
decydując się przekreślić wszystko i wszystkich wokół. Ona już nie
rozumiała, co to znaczy chcieć oddać za kochaną osobę wszystko, co miała – bo w jej
przypadku taki gest nigdy nie został należycie doceniony.
Z tym, że
to widzenie nie dotyczyło jej.
– Mira, och
Mira… Błagam, powiedz mi, że nic się nie stanie!
Dlaczego
tak nagle doświadczyła czegoś, co miało jakikolwiek związek z Eleną?! Nie
miała pewności z jakiego powodu poczuła się aż do tego stopnia oszołomiona
samą myślą Cullenównie, ale chyba prędzej spodziewałaby się patrzeć na świat
oczami kogoś w Mieście Nocy, aniżeli zapatrzonej w siebie dziewczyny,
której całym światem wydawały się być zakupy i ładne paznokcie. Te emocje
– tak silne, tak niemożliwie szczere… – w najmniejszym nawet stopniu nie
pasowały do Eleny, a przynajmniej nie tej, którą Isabeau zdążyła przez
ostatnie lata poznać. Córka Carlisle’a i Esme w niczym nie
przypominała swoich rodziców, z czego zresztą wielokrotnie zdarzało jej się
żartować, kiedy w przypływie frustracji rzucała dość złośliwe komentarze
na temat tego, że pół-wampirzyca musiała zostać kiedyś przez kogoś podmieniona.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że teraz widziała właśnie ją – a to nigdy nie
wróżyło dobrze. Wciąż nie miała pewności, co i dlaczego widziała, ale
zarówno sceny, jak i gwałtowność emocji czy szybkość z jaką zmieniał
się obraz, wydały się Beau znajome, ale przy tym tak odległe, że w żaden
sposób nie potrafiła sobie przypomnieć, czy i dlaczego doświadczyła czegoś
podobnego. Istniało mnóstwo wizji, których nie pamiętała, zwłaszcza w ostatnim
stuleciu, więc to mogła być jedna z nich. Teraz przynajmniej rozumiała,
kogo obserwuje, ale wcale nie poczuła się dzięki temu pewniej, niemniej
zdezorientowana, co i chwilę wcześniej.
Poza tym…
Mira? Co, do jasnej cholery, ta roztrzepana dziewczyna mogłaby mieć do…?
– Biegnij.
Głos, który
wypowiedział to jedno słowo, a który również wydał się Isabeau znajomy,
jednoznacznie zakończył scenę w korytarzu. Dookoła zapanowała ciemność,
ale ta wcale nie przyniosła Beau ukojenia, a tym bardziej nie pozwoliła
wrócić do siebie.
Nie, bo
wraz z tym jednym słowem coś się zmieniło i zapanował prawdziwy
chaos.
Wciąż nic
nie widziało, ale nie miało to najmniejszego nawet znaczenia. Zamiast wzroku
pozostały jej inne zmysły, łącznie z możliwością czucia – i nagle to
właśnie ta umiejętność wysunęła się na pierwszy plan, przysłaniając wszystkie
inne. Wszelakie myśli uleciały z głowy Isabeau w chwili, w której
poczuła przeszywający wręcz ból; przypominający galę gorąca spazm cierpienia,
który wypełnił całe jej ciało, sprawiając, że miała wrażenie, iż coś za moment
rozerwie ją od środka. Wrażenie było takie, jakby ktoś wetknął jej pomiędzy
trzewia rozpalony do białości pręt, co samo w sobie wydawało się
przerażające. Bolało i to do tego stopnia, że nawet nie była w stanie
krzyczeć, chociaż jakaś jej cząstka wydawała się wić z rozpaczy, jednak
nie z powodu doświadczanego cierpienia.
Elena
najbardziej martwiła się tym, że zawiodła.
Wciąż oszołomiona,
ledwo była w stanie nadążyć za tym, co działo się wokół niej. Zanim
zapadła się w ciemność, usłyszała jeszcze rozdzierający, pełen bólu
kobiecy szloch i… coś jeszcze. Coś jak pełne gniewu i odczuwanego cierpienia
gniewne warknięcie, które przeraziło ją bardziej niż cokolwiek innego.
Oraz imię…
To jedno, jedyne imię, które…
– Elena!
Nawet nie
zorientowała się, kiedy sama również zaczęła krzyczeć.
Przebudzenie przyszło
gwałtownie, tak nieprzyjemne i oszałamiające, że początkowo sama nie miała
pewności, co takiego właśnie miało miejsca. Uświadomiła sobie, że krzyczy i natychmiast
spróbowała nad sobą zapanować, bardziej przejęta kilkoma innymi kwestiami, jak
chociażby to, że ktoś ją trzyma, wypowiada jej imię i że po raz kolejny
ledwo była w stanie coś zobaczyć. Piekły ją oczy, poza tym czuła słodki
zapach własnej krwi – słodkie, rubinowe łzy, które po raz wtóry musiały spływać
po bladych policzkach, barwiąc delikatną skórę na czerwono. Miała ochotę otrzeć
twarz, ale nie zdobyła się na to, tym bardziej, że jej ciało trwało w ciągłym
napięciu, jakby bojąc się kolejnej dawki bólu, chociaż ten nigdy nie był
prawdziwy – stanowił zaledwie echo tego, co w widzeniu doświadczyła Elena.
Isabeau jęknęła,
sfrustrowana odczuwany przez cały ten czas przerażeniem. W każdej innej
sytuacji byłaby faktycznie wystraszona, jednak tym razem emocje wydały jej się
przytłumione i niemniej obce, co i troska o kogokolwiek, a zwłaszcza
najmłodszą Cullenównę. Nie czuła powodu, by rzucić wszystko i popędzić z ostrzeżeniem,
nie wspominając o tym, że sama nie miała pewności, jak powinna
interpretować wszystko to, co miało miejsce na jej oczach. Echo bólu wciąż było
żywe w jej głowie, zresztą jak i jej własny krzyk, zawodzenie Esme
(Kto mógłby do tego stopnia cierpieć, jeśli nie matka po stracie córki?) oraz
ten wrzask…
Do kogo miałby
należeć ten zwierzęcy okrzyk, który słyszała, a który z jakiegoś
powodu do tego stopnia ranił Elenę?
Nic już nie
rozumiała, ale to nie było istotne. Pod wpływem impulsu otworzyła oczy,
obojętna na to, że ledwo jest w stanie coś zobaczyć i że najpewniej
wciąż krwawi. Spróbowała usiąść, wcześniej stanowczo odpychając trzymające ją dłonie,
ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
Z jej gardła wyrwał się ostrzegawczy charkot, ale i to nie
zaskutkowało, a Beau była gotowa przysiąc, że gdzieś jakby z oddali
doszło jej pełne frustracji westchnienie.
– Może się
od niej po prostu odsuńcie – rzucił cierpkim tonem Rufus i to przypomniało
jej, że był blisko, kiedy nadeszła wizja. Zabawne, że jednak się przejął,
zamiast uznać, że symulowała, by w końcu wymusić na kimś otwarcie drzwi.
Do
kogokolwiek mówił, ta osoba najwyraźniej nie zamierzała jej posłuchać. Wręcz
przeciwnie – Isabeau usłyszała znajomy głos tuż przy uchu, kiedy obejmujący ją
Cammy jednak zdecydował się odezwać:
– Mamo,
proszę. – Chłopak zawahał się na moment. To, że właśnie on mógłby siedzieć przy
nim po tym, jak doświadczyła wizji, nie stanowiło niczego nowego, zwłaszcza po
tym, jak wraz z synami oraz rodzicami przez blisko wiek panowania Isobel
przemieszczała się z miejsca na miejsce. – Słyszysz mnie?
– Nie
ogłuchłam – odparowała chłodno. Chociaż to wydało jej się nienaturalne, poczuła
się źle z tym, że mogłaby odnosić się do niego w taki sposób. –
Powiedz swojemu kochanemu wujkowi,
żeby stąd wyszedł, zanim zorientuję się, gdzie stoi – dodała przesadnie słodkim
tonem, nie mogąc się powstrzymać.
Chociaż to
była groźba, zwłaszcza w jej stanie, naukowiec jedynie prychnął,
najwyraźniej wciąż upierając się na to, żeby traktować ją nieszkodliwego
bachora, któremu zdarzało się co najwyżej trochę za głośno pokrzyczeć.
Świetnie, właśnie o tym marzyła – by ten maniak zachowywał się względem
niej w taki sposób, jakby mało było tego, że już i tak zdążyła się
upokorzyć, pozwalając, by ktokolwiek zamknął ją w piwnicy.
Z rodziną to tylko na zdjęciach, aha…
Jakby w ogóle
obchodziło ją to, czy jeszcze ma rodzinę.
– Jak na
moje oko, wszystko wróciło do normy – odezwał się ponownie Rufus, najwyraźniej
za punkt honoru biorąc sobie to, żeby doprowadzić ją do szału. Miała ochotę mu
przyłożyć, prędzej czy później, byleby tylko zemścić się za te wszystkie
złośliwe docinki, zamknięcie i… Cóż, samo to, że w ogóle był. – Płaczesz
krwią, ale to pewnie wiesz. Sama powiesz, co takiego widziałaś, czy prócz
zamknięcia zmusisz nas do tego, żebyśmy musieli rozmawiać z tobą w… hm, inny sposób? – zapytał, wyjątkowo ostrożnie
jak na niego dobierając słowa.
Znów
pomyślała o wizji i o tym, jakie ta wzbudzała w niej
emocję. Na ułamek sekundy wszystko wróciło – wspomnienie pędzącej przez
tajemniczy korytarz Eleny, jej przerażenie i błagania, które dziewczyna
kierowała do Miry. Drgnęła, ledwo powstrzymując się przed zapleceniem rąk na
brzuchu, żeby upewnić się, że nic nagle nie spróbuje przebić jej na wylot i nie
sprawi bólu porównywalnego do tego, którego doświadczyła w związku ze
swoim przeklętym darem. Tym razem przynajmniej pamiętała, ale trudno jej było
się z tego cieszyć, skoro wcale nie miała ochoty na współpracę z kimkolwiek…
A już zwłaszcza nie z osobami, które okazały się zdolne do tego, żeby
ją więzić.
Ale Esme… Esme nic nie zrobiła, a jeśli
coś stanie się Elenie, to ją zniszczy, pomyślała mimochodem i prawie
natychmiast się skrzywiła. Jakie właściwie to miało znaczenie, co czuła tamta
wampirzyca? Isabeau odcięła się od wszystkiego i za wszelką cenę
zamierzała się tego trzymać. Jeśli z kolei chodziło o żonę doktora, w razie
czego mogła doradzić jej to, co sobie samej – rzucenie się w jakże łaskawą
ciemność, w stan pozbawiony jakichkolwiek emocji, a już zwłaszcza
bólu, smutku i jakichkolwiek trosk.
Problem w tym,
że skoro to działało w ten sposób, nie powinna była zwracać najmniejszej
uwagi na bliskość Camerona. Mogła z łatwością wykorzystać okazję, by
rzucić się chłopakowi do gardła, poważnie go zranić albo zabić, a potem
liczyć na to, że taka reakcja choć trochę rozproszy Rufusa, dając jej szansę na
ucieczkę. Co prawda naukowiec był ograniczony, kiedy w grę wchodziły
uczucia, ale chyba nawet on nie spoglądałby aż tak obojętnie na to, jak ktoś
atakuje chłopaka, który traktował go jak wujka. Cammy był słodki, czasem wręcz
rozkosznie niewinny, a Beau doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że
do głowy by mu nie przyszło, że jego własna matka…
Z tym, że
nie potrafiła tego zrobić. Najzwyczajniej w świecie nie była w stanie,
tak jak i nie zaatakowała żadnego z synów, kiedy ci pojawili się w tamtej
uliczce. Zawahała się, nie potrafiąc zmusić się do tego, żeby zrobić to, co
podpowiadał jej instynkt drapieżcy – chwycić chłopaka za gardło, przyciągnąć do
siebie i albo skręcić kark, albo wykorzystać okazję do tego, żeby się
posilić.
Doszły ją
ciche, ledwo słyszalne kroki, to jednak wystarczyło, żeby jeszcze bardziej się spięła.
Rufus, jeśli to ty…, pomyślała
gniewnie, jeszcze mocniej zaciskając dłonie w pięści. Gdyby znalazł się za
blisko, wtedy jak nic wszystko by popsuł, a na to zdecydowanie nie mogła
mu pozwolić. Chciała rzucić się do ucieczki, a przy tym wampirze to
mogłoby okazać się nieco zbyt problematyczne i doskonale zdawała sobie z tego
sprawę; musiałaby być całkowitą ignorantką, by szwagra nie doceniać,
niezależnie od tego, jak bardzo irytujący by się przy tym nie wydawał. Ten
wampir potrafił walczyć, a ona wciąż ledwo widziała na oczy, co dodatkowo
pogarszało sytuację.
– Mamo? –
usłyszała i wszelakie wątpliwością zniknęły, kiedy rozpoznała głos Aldero.
Rozluźniła się, przynajmniej do momentu, w którym coś zimnego nie musnęło
jej twarzy. – Mam ręcznik namoczony wodą… Teraz raczej bym nie znalazł tych
roślin, których zawsze używa Allegra.
– I tak
zbytnio się przejmujecie – stwierdziła cierpko, ale nie mogła zaprzeczyć, że to
było… na swój sposób przyjemne. I znajome.
Zapadła
cisza, ale nie próbowała jej przerywać, podświadomie czekając na to, aż
pieczenie tęczówek ustanie. Udało jej się unieść ręce, dzięki czemu zdołała
samodzielnie przytrzymać wilgotny ręcznik, jednak nawet to nie sprawiło, że Al się
odsunął. Byli obaj – i on, i Cameron, nie po raz pierwszy zresztą,
ale i tak poczuła się z tym dziwnie. To nie powinno mieć miejsca,
przynajmniej teraz, po tych wszystkich decyzjach, które podjęła. Co takiego
musiała zrobić, żeby do jej synów i wszystkich innych w końcu dotarło
to, że ona…?
– Więc? –
odezwał się Rufus, wyrywając ją z zamyślenia. – Co widziałaś, Isabeau?
Dlaczego
musiał być do tego stopnia upierdliwy i…?
Ach, no tak. Bo to Rufus.
W jakiś
pokrętny sposób ta jedna myśl wyrażała o wiele więcej, aniżeli mogłaby się
spodziewać.
– A mógłbyś
dać sobie spokój? – obruszył się Aldero. – Jak będzie czuła się lepiej, to nam
powie – niemalże warknął.
Zawsze był
butny, poza tym nigdy nie obawiał się Rufusa, ale jego reakcja i tak ją
zaskoczyła. Bronił ją, niemniej zatroskany, co i Cammy, a to samo w sobie
nie było dla tego z jej synów normalne. Al nie bez powodu przypominał jej
Drake’a – ten sam upór, poczucie humoru, ta charyzma, która ujęła ją w przypadku
ojca chłopców… To mogłoby być nawet bolesne i cudowne zarazem, gdyby nadal
potrafiła cokolwiek poczuć.
A może
potrafiła…?
– Jak sobie
chcesz – odezwał się zaskakująco spokojnym tonem Rufus. – Mała Cullenówna
naprawdę średnio mnie interesuje.
Wyczuła, że
Aldero zesztywniał, tym bardziej, że wciąż siedział na tyle blisko, by była w stanie
poczuć bijące od jego ciała ciepło. Oddech nieznacznie mu przyśpieszył, chociaż
ostatecznie chłopak zapanował na sobą tyle, by zdobyć się na względnie
spokojny, zrównoważony ton głosu:
– Elena?
Coś w sposobie,
w jaki wypowiedział imię dziewczyny, ostateczne sprawiło, że Isabeau
westchnęła.
– Chyba
krzyczałam jej imię – przyznała, pocierając twarz dłońmi. Chłód ręcznika
przynosił ukojenie, a może to po prostu jej ciało jak zwykle błyskawicznie
się regenerowało. – Pamiętam wszystko, ale to i tak niczego nie wyjaśnia.
Chyba… byłam nią – przyznała i zawahała się na moment. – Eleną… I umierałam
– dodała z powagą, chociaż sama nie miała pewności, dlaczego ostatecznie
zdecydowała się im to powiedzieć.
Cóż, prawdę
mówiąc, było jej już wszystko jedno, a już na pewno nie chodziło o to,
że Rufus stanowił jedną z na tyle szalonych, impulsywnych osób, by być
może pokusić się o próbę torturowania jej. Swoją drogą, Isabeau była
gotowa przysiąc, że ten wampir dokonałby tego z nieopisaną wręcz
przyjemnością, co zresztą wcale jej nie dziwiło – w końcu od zawsze
zdawała sobie sprawę z tego, że nigdy w szczególnością za nią nie
przepadał.
– Co
takiego? – Głos Aldero zabrzmiał dziwnie, wyższy niż dotychczas i w zabawny
sposób piskliwy. – Elena jest…
– Nie wiem
– przerwała mu obojętnym tonem. – To było zawiłe, a ja… pamiętam ból.
– Ból? –
Poczuła na sobie bliżej nieokreślone spojrzenie któregoś ze swoich synów. Al wciąż
wydawał się wytrącony z równowagi, co zresztą wcale jej nie zaskoczyło;
jego relacje z Cullenówną od zawsze były dość zażyłe, a przynajmniej
tyle zaobserwowała, zanim cała rodzinka wegetarian zdecydowała wynieść się z Miasta
Nocy. – Co tak naprawdę…?
– Pomóż mi
wstać, Aldero – weszła mu w słowo.
Nie
zaprotestował, co przyjęła z ulgą. Poczuła się pewniej, kiedy otoczył ją
ramieniem, pomagając uchwycić równowagę i stanąć na nogach. Ręcznik zsunął
się z jej twarzy, więc pośpiesznie zamrugała, chociaż wcale nie była
pewna, czy oby na pewno chce sprawdzać, w jakim stanie są jej oczy.
Piekły, a obraz wciąż się zamazywał, ale powoli zaczynała do tego
przywykać. Koleje sceny powoli zaczynały się wyostrzać, dzięki czemu była w stanie
dostrzec zarówno Camerona, jak i blokującego drzwi Rufusa.
– I co
planujecie? – zapytał z powątpiewaniem naukowiec, wciąż podejrzliwie ją
obserwując. Natychmiast odrzuciła od siebie pomysł, żeby spróbować rzucić mu
się do gardła, odepchnąć na bok albo jednak próbować uciekać; to i tak nic
by nie dało, przynajmniej na tę chwilę.
– Zabrać
mamę na górę i poczekać na resztę? – odpowiedział Cammy takim tonem, jakby
to była najoczywistsza rzecz na świecie. Mogła się tego po nim spodziewać,
zresztą jaki i łagodności w ocenie jej zachowania. Jeśli był ktoś,
kogo dość łatwo mogłaby zmanipulować i owinąć sobie wokół palca, to
zdecydowanie ten z jej synów. – Miała wizję i jest zmęczona.
– A czy
ja zabraniam jej odpoczywać? – obruszył się Rufus. – Nie rób ze mnie potwora
większego niż w rzeczywistości jestem, dobrze Cameron?
Cammy nie
odpowiedział, a może po prostu zbytnio się rozproszyła, by zwrócić uwagę
na jego słowa. Wciąż była świadoma bliskości obejmującego ją Aldero, chociaż
podświadomie czuła, że byłaby w stanie ustać na nogach samodzielnie. To
była dobra wiadomość, bo nigdy nie przepadała ze bezruchem, który czasami
gwarantowały jej wyjątkowo trudne widzenia. Psychiczni była wyczerpana, ale nie
na tyle, żeby zapomnieć o tym, że próbowali trzymać ją w zamknięciu.
Wykończona czy nie, miała niepowtarzalną wręcz okazję do tego, żeby spróbować się
wyzwolić.
Wciąż o tym
myślała, kiedy jej uszu dobiegł dziwny dźwięk – coś, co po chwili rozpoznała
jako silnik parkującego przed domem auta. Usłyszała westchnienie, a potem
Rufus w końcu popełnił błąd, krótko oglądając się przez ramię na schody.
W tamtej
chwili ostatecznie podjęła decyzję.
W pośpiechu
wyrwała się Aldero i błyskawicznie przemknąwszy koło blokującego drzwi
wampira, popędziła na górę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz