8 sierpnia 2016

Dwieście sześćdziesiąt siedem

Renesmee
Czułam się dziwnie, chociaż nie miała pewności, dlaczego tak jest. Wizyta na lotnisku przypominała mi to, jak zdecydowałam się przyjechać po Laylę, Rufusa i Claire, kiedy ci po raz pierwszy pojawili się w Seattle kilka tygodni wcześniej, gdy wszystko jeszcze wydawało się być względnie normalne. Być może świadomość tego, jak wiele zmieniło się od tamtego czasu, sprawiała, że czułam się dość marnie, myślami wciąż będąc czy to przy Jocelyne, która już od jakiegoś czasu nie dawała znaku życia, czy to znów przy Isabeau, którą…
Och, o tym chyba wolałam nie pamiętać, przynajmniej na razie.
Gabriel prowadził, ale to mi nie przeszkadzało. Cisza miała w sobie coś dobijającego, być może dlatego, że za perspektywę po raz kolejny miałam spotkanie mojego męża z ojcem. Layla była przybita, bardziej od nas przeżywając to, co działo się z jej siostrą, co zresztą wcale mnie nie dziwiło. Wciąż nie docierało do mnie to, iż mój mąż i Rufus tak po prostu zdecydowali się trzymać kapłankę w zamknięciu, nawet jeśli przyczyny ich postępowania były dla mnie aż nazbyt jasne. Skoro Beau okazała się zdolna do tego, żeby zaatakować własne rodzeństwo, coś zdecydowanie było na rzeczy. Mój szwagier nigdy nie był szczególnie subtelny, o czym zdążyłam się przekonać, kiedy w niewiele lepszy sposób potraktował Alessię. Nie zapytałam go o to, a już na pewno sam nie powiedział tego na głos, tak jak i ja świadom reakcji Licavolich, ale byłam pewna, że gdyby trzeba było, chętnie zrobiłby Isabeau krzywdę, jeśli tylko dzięki zadawaniu bólu udałoby się mu zmusić dziewczynę do ponownego otwarcia się na emocje. Nie miałam pewności skąd to wiem, a tym bardziej czy to dobrze, że zdążyłam poznać naukowca aż do tego stopnia, by móc samodzielnie wyciągnąć takie wniosku, ale… nie podobało mi się to.
Inną kwestię stanowiło to, że Isabeau w absolutnie nieprzychylny sposób odbierała perspektywę zamknięcia. Do przewidzenia było to, że zacznie się stawać, ale chociaż żadne z nas nie czyniło jej krzywdy, momentami miałam serdecznie dość krzyków, wiązanek przekleństw i uderzeń w drzwi. Kilka razy sama miałam ochotę zejść na dół i prosić ją, żeby przestała, chociaż za każdym razem się przed tym powstrzymywałam. Gdybym raz uległa, najpewniej pokusiłabym się o to, żeby spróbować ją wypuścić, a to zdecydowanie nie skończyłoby się w szczególnie pozytywny sposób. Czegokolwiek bym nie myślała o takich metodach, najistotniejsze pozostawało to, że takie rozwiązanie stanowiło „mniejsze zło”. Obawiałam się, że Beau mogłaby zrobić coś, czego później by żałowała, a tego zdecydowanie żadne z nas jej nie życzyło.
– Co jest, sis? – usłyszałam głos Gabriela. Przerwał panującą już od dłuższego czasu ciszę, zwracając się do skulonej na tylnym siedzeniu siostry.
Layla wzdrygnęła się, niechętnie odrywając wzrok od okna. Takie milczenie nie było w jej stylu, więc nie byłam zaskoczona tym, że mój mąż zaczynał się martwić. Kto jak kto, ale on znał swoją bliźniaczkę lepiej niż którekolwiek z nas; skoro ja nawet byłam świadoma tego, że cokolwiek mogłoby być nie tak, coś zdecydowanie było na rzeczy.
– Nic takiego – rzuciła wymijającym tym Lay. – Myślę o tym, że to cudownie, że Allegra przyjeżdża – wyjaśniła ze spokojem, ale w jej głosie nie dało się wyczuć nawet odrobiny entuzjazmu.
– Jakoś wątpię – stwierdził z powątpiewaniem Gabriel. – Chyba, że chodzi o Marco. Boisz się, że jednak kiedyś go zabiję? – rzucił nieco cierpkim tonem.
Żartował sobie, a przynajmniej wolałam traktować tę uwagę w kategoriach czegoś, co nie powinno mieć racji bytu. Relacje Gabriela z Marco wciąż były skomplikowane, co zresztą wcale mnie nie dziwiło, bo sama nie czułam się pewniej, kiedy w grę wchodził ten wampir. Trudno było zapomnieć o wielu sprawach, chociaż musiałam przyznać, że przez ostatnie lata ojciec i syn żyli raczej obok siebie, względnie spokojnie tylko i wyłącznie dlatego, że rzadko decydowali się wejść sobie w drogę. Nie dziwiło mnie to, zresztą jak i reakcje Gabriela, który na każdym kroku okazywał starszemu Licavoli wyraźną niechęć; on nie zapomniał i najwyraźniej zamierzał dopilnować tego, by wampirowi nawet przez myśl nie przeszło to, że mógłby uzyskać wybaczenie. Cóż, wiele również zależało od Layli, bo to przede wszystkim ona powinna trwać w żalu, ale miałam wrażenie, że mój mąż ze swoim uporem potrafił być bardziej uparty, aniżeli jego siostra kiedykolwiek.
– Nie – zapewniła cicho dziewczyna. – Nie zrobicie nic głupiego, zwłaszcza przy Allegrze – dodała i prawie natychmiast zamilkła, zupełnie jakby powiedziała coś, czego w ogóle nie miała w planach.
– A co ma do tego wszystkiego Allegra? – obruszył się Gabriel.
Sama również spojrzałam na dziewczynę z zaciekawieniem, nagle zaniepokojona. Byłam gotowa przysiąc, że czegoś nam nie mówiła, chociaż w żaden sposób nie potrafiłam stwierdzić, czego mogłoby dotyczyć ewentualne kłamstwo czy przemilczenie. W przypadku Layli często wielu rzeczy nie można było tak po prostu ocenić, tym bardziej, że stanowiła niewiele gorszą aktorkę od swojego rodzeństwa.
– Patrz na drogę, braciszku.
Coś zdecydowanie było na rzeczy, chociaż równie dobrze mogło okazać się, że to ja zaczynam być przewrażliwiona. Nieznacznie pokręciłam głową, nie po raz pierwszy zaczynając zastanawiać się nad tym, co skłoniło Allegrę i Marco do natychmiastowego przyjazdu. Layla powiedziała nam jedynie o tym, kiedy zamierzali pojawić się na lotnisku i że kilka dni spędzili u Rosalee – tam zresztą, gdzie od czasu pewnych komplikacji przebywali Theo, Kristin i Pavarotti – ale w tamtej chwili czułam, że chodzi o coś więcej, chociaż w żaden sposób nie potrafiłam tego określić. Bezpośrednie pytanie również nie wchodziło w grę, tym bardziej, że czułam, iż Lay miała jakieś powody do tego, żeby milczeć – i że jednym z nich prawie na pewno był Gabriel.
Przez resztę drogi milczeliśmy, nie rozluźniając się nawet wtedy, gdy zatrzymaliśmy się przed dużym budynkiem lotniska. Wysiadłam z auta, po czym jakby od niechcenia spojrzałam w zachmurzone niebo, pozwalając na to, żeby delikatna mżawka musnęła moje policzki. Łatwo było przywyknąć do zmiennej pogody stanu Waszyngton, zwłaszcza kiedy wychowało się w miejscu, gdzie prawie zawsze padał deszcz. Teraz dodatkowo zaczynałam spodziewać się opadów śniegu, nie pierwszych zresztą, bo w ostatnim czasie łatwo było natrafić na swoistą mieszankę deszczu i pierwszych oznak zimy. Chłód nie przeszkadzał mi w takim stopniu, jak ludziom wokół, w zamian wprawiając mnie w dziwną nostalgię na myśl o tym, że wkrótce będzie trzeba pomyśleć o przygotowaniach do świąt. Mimo wszystko czułam ulgę, kiedy przypomniałam sobie, że pozostało zaledwie kilka tygodni – ponad miesiąc, jak nagle sobie uświadomiłam. To znaczyło, że mogłam liczyć na obecność dzieci, bo nie wyobrażałam sobie, żeby żadna z moich córek nie pojawiła się do tego czasu w domu – a już zwłaszcza Jocelyne.
Zaczynałam coraz bardziej się niepokoić i w żaden sposób nie byłam w stanie tego ukryć. Telefon Joce milczał, a ona sama odzywała się na krótko i tak sporadycznie, że panika wydała się czymś w zupełności naturalnym. Miałam wrażenie, że jedynie kwestią czasu jest, aż stracę cierpliwość i zażądam od Gabriela tego, żebyśmy pojechali do tego ośrodka upewnić się, że wszystko jest takie, jak być powinno. W zasadzie to podejrzewałam, że gdybym już zdecydowała się pojechać na miejsce, nie wróciłabym bez Joce, niezależnie od tego, co sama zainteresowana miałaby do powiedzenia. To trwało zdecydowanie zbyt długo, bym uwierzyła, że ktokolwiek jest zdolny jej tam pomóc, miałam zresztą przeczucie, że coś zaczyna być zdecydowanie nie tak.
– Allegra mówi, że są na miejscu. – Kiedy spojrzałam na Laylę, przekonałam się, że opierała się o drzwi samochodu, przyciskając do ucha komórkę. – Powiedziała, żebyśmy się stąd nie ruszali, a ona i Marco nas znajdą.
– Już nie mogę się doczekać – mruknął z przekąsem Gabriel. Nie miałam wątpliwości co do tego, że jego uwaga miała związek z perspektywą zobaczenia ojca.
Zauważyłam, że Lay westchnęła cicho, ale nie skomentowała uwagi brata nawet słowem. Znowu wydała mi się spięta; byłam w stanie dostrzec nerwowość w jej ruchach, kiedy niespokojnie zaczęła wodzić wzrokiem na prawo i lewo, wydając się kogoś szukać. Zawsze bywała impulsywna, poza tym nie miałam wątpliwości co do tego, że czuła się podekscytowana zwłaszcza przed spotkaniem z Allegrą, ale…
No cóż – zawsze było jakieś „ale”.
Nie byłam zachwycona perspektywą stania na deszczu, ale mżawka na dłuższą metę okazała się kojąca. Wbiłam wzrok w przestrzeń przed sobą, paznokciami wystukując jakiś nerwowy rytm. Jasne, mogliśmy siedzieć w samochodzie, tym bardziej, że trudno byłoby przeoczyć obecność trójki nieśmiertelnych, jednak bezruch żadnemu z nas nie służył. Widziałam to zwłaszcza po zachowaniu Licavolich, co sprawiało, że sama również zaczynałam się denerwować. Skoro nawet Allegra i Marco zdecydowali się uciec z Miasta Nocy, coś zdecydowanie zaczynało być na rzeczy – i to nie tylko w związku z tym, co zrobił Dimitr. Działo się coś złego, a jakby tego było mało…
– Jasna cholera!
Aż wzdrygnęłam się, tym bardziej, że Gabriel bardzo rzadko przeklinał na głos, jeśli akurat mógł się powstrzymać. Wyprostowałam się niczym struna, po czym niespokojnie spojrzałam na męża, ten jednak wydawał się pochłonięty czymś inny. Spiął się, nagle prostując niczym struna i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszając przed siebie. Bez chwili wahania popędziłam za nim, w pierwszym odruchu mając ochotę zapytać o to, co się stało, przynajmniej do momentu, w którym w końcu zauważyłam Allegrę.
A potem zamarłam, bo taki widok był ostatnim, którego się spodziewałam.
Kobieta wyglądała równie pięknie, co zawsze, urodziwa i jasnowłosa, co mogłoby upodabniać ją do anioła, gdyby nie zdecydowane, charakterystyczne dla włoskich korzeni rysy twarzy i wrodzoną charyzmę, która jednoznacznie zdradzała to, że mogłaby zajmować pozycję kapłanki. To nie było niczym dziwnym, tym bardziej, że wielokrotnie widziałam matkę Isabeau i niezmiennie wzbudzała we mnie respekt, którego w żaden sposób nie potrafiłam jednoznacznie wytłumaczyć. Była dobra, a przynajmniej ja ją za taką uważałam, wciąż mając w pamięci to, jak bardzo pomagała mi przy opiece nad Jocelyne – od chwili porodu zaczynając. Tak czy inaczej, znałam jej siłę, wygląd i wrażenie, które potrafiła wywrzeć, niemniej… w tamtej chwili całą uwagę pochłonął jeden dość istotny szczegół, będący zarazem przyczyną odczuwanej przez Gabriela frustracji.
Allegra spojrzała krótko na swojego siostrzeńca, po czym uśmiechnęła się blado, na swój sposób uspokajająco, chociaż wątpiłam, żeby to wystarczyło. Zaraz po tym jak gdyby nigdy nic położyła dłoń na brzuchu, tym samym utwierdzając mnie w przekonaniu, że wyrazista wypukłość, która rysowała się pod płaszczem, który miała na sobie, była czymś więcej, aniżeli nieszczęśliwym ułożeniem materiału. Z wrażenia aż otworzyłam usta, co najmniej oszołomiona i coraz bardziej skonsternowana tym widokiem. To niemożliwe, przeszło mi przez myśl, ale w gruncie rzeczy wcale nie poczułam się źle z myślą o tym, że Allegra mogłaby być w ciąży – w przypadku pół-wampirów taka możliwość nie przemijała nigdy, a przynajmniej ja nie spotkałam się z przypadkiem, który różniłby się pod tym względem od swoich pobratymców Chyba nawet poczułam radość na myśl o istnieniu nowego życia, tym bardziej, że matka Isabeau dosłownie promieniała w ten charakterystyczny dla kobiety oczekującej przyjścia dziecka sposób, który doskonale znałam. Było coś wyjątkowego w tym stanie, przynajmniej kiedy maleństwo było chciane, a w tym przypadku nie miałam co do targających kobietą emocji najmniejszych nawet wątpliwości.
Pośpiesznie podeszłam bliżej, dla pewności chwytając Gabriela za ramię. Żadne z nas nie odezwało się nawet słowem, chociaż wiedziałam, że mój mąż bez wątpienia miał ochotę – z tym, że na myśl wcale nie przychodziły mu żadne pozytywne słowa. Tak naprawdę nie chodziło tutaj o Allegrę, ale o podążającego za nią Marco, który dyskretnie obejmował ramieniem ciężarną, raz po raz spoglądając na nią w taki sposób, jakby obawiał się tego, że ta mogłaby się rozpaść. W nim również zaszła jakaś zmiana, którą co prawda regularnie dostrzegałam, gdy w grę wchodziła jedyna żyjąca z sióstr Del Vecchio, ale tym razem to było coś więcej – mieszanka strachu, troski i miłości, która w najmniejszym nawet stopniu nie pasowała mi do kogoś, kogo Gabriel mógłby mieć za potwora.
Już raz mu to powiedziałam, pomyślałam mimochodem. Nie w ten sposób zachowuje się ktoś, kto może być zły… A ludzie się zmieniają. Wampiry również.
Jakkolwiek by nie było, Marco musiał się bać, może nawet w stopniu nie mniejszym niż wtedy, gdy musiał rozważyć ukąszenie kobiety, by uratować jej życie. Mogłam tylko zgadywać, jak czuł się ktoś, kogo… najpewniej właśnie dosięgła przeszłość. Jak inaczej mogłabym opisać sytuację, w której mężczyzna, który już stracił żonę właśnie przez niefortunne rozwiązanie ciąży, musiał patrzeć jak jej siostra bliźniaczka nosi pod sercem kolejne z jego dzieci? Nie było go przy niej, kiedy chodziła w ciąży z Isabeau i Aldero, więc doświadczenie musiało być co najmniej przerażające, nawet jeśli Allegra zdążyła już udowodnić, że jest silna. Wyglądała na taką, pewna siebie, wyprostowana i bynajmniej nie sprawiająca wrażenia kogoś, z kogo dziecko wysysało resztki sił witalnych, co samo w sobie wydawało się obiecujące.
– Co wy znowu…? – zaczął cicho Gabriel, całym sobą wysilając się na to, żeby zabrzmieć względnie spokojnie, Marco jednak zdecydował się wejść mu w słowo:
– Zanim mnie zwyzywasz, rzucić się z pięściami albo zrobisz cokolwiek innego – oznajmił spiętym tonem – weź pod uwagę to, że połowa już praktycznie za nią. Zdaniem Theo, dziecko może być wciąż na tyle wrażliwe, by nawet odrobina stresu skończyła się tragedią, więc… – Urwał, po czym znacząco spojrzał na syna. – Później możemy się policzyć, chociaż prawda jest taka, że tylko Allegra ma prawo mnie z czegokolwiek rozliczać.
– Allegra tu stoi i czuje się dobrze – odezwała się sama zainteresowana. – Marco z kolei zaczyna być przewrażliwiony. Dziecko jest całe, ja zresztą też – dodała nieznoszącym sprzeciwu głosem.
Licavoli mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak „Ta uparta kobieta…”. Gdyby nie sytuacja i to, że wyczułam, iż Gabriel wciąż jest podenerwowany, może nawet udałoby mi się uśmiechnąć, jednak w tamtej chwili nic podobnego nie miało miejsca. Chyba wciąż byłam w szoku, rozdarta między pragnieniem rzucenia się Allegrze na szyję i gratulacjami, a potrzebą przytrzymania męża, by jakkolwiek nad nim zapanować, gdyby przyszła taka potrzeba.
– Nie zamierzam nikogo z niczego rozliczać – oznajmił cicho Gabriel. Marco uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony. – To ciało i decyzje Allegry… A dziecko, w przeciwieństwie do mnie i mojej siostry, będzie miało rodzinę, która nie zawaha się mu pomóc, gdyby… stało się coś niedobrego.
– Gabrielu… – odezwałam się cicho.
Potrząsnął głową. Nie odepchnął mnie, ale i tak wyczułam, że był na tyle podenerwowany, by nawet mój dotyk zaczął sprawiać mu więcej nieprzyjemności, zamiast przynosić ulgę. Oczywiście w życiu nie powiedziałby mi tego na głos, ale i tak dla pewności cofnęłam się o krok, nie chcąc pogorszyć sytuacji.
– Nie musisz się martwić, mi amore – stwierdził krótko. – Marco raczej zrozumiał, co takiego mam na myśli… A ty, sis, ostrzeż mnie następnym razem, jeśli stanie się coś takiego – dodał z pretensją w głosie, krótko zerkając na wciąż milczącą siostrę.
Layla cicho westchnęła i zignorowawszy go, pośpiesznie podeszła do Allegry, by móc otoczyć ciotkę ramionami. Wiedziałam, że była szczęśliwa, ale i tak nie okazywała tego w pełni, nie chcąc wystawiać nerwów brata na próbę. To wyjaśniało, dlaczego przez całą drogę zachowywała się tak, jakby bała się czegoś… wyjątkowo nieprzewidywalnego, co mogłoby skończyć się dla wszystkich źle. W tamtej chwili wszystko było dla mnie aż nazbyt jasne, sama zresztą niespokojnie obserwowałam Gabriela, czekając aż w pełni dotrze do niego to, że mógłby mieć rodzeństwo.
Cóż, to nie dziecko było albo miało być problem. To, co miało miejsce między moim mężem a jego ojcem, w żadnym stopniu nie przekreślało młodszego rodzeństwa w oczach tego pierwszego. Wręcz przeciwnie – byłam pewna, że Gabriel prędzej skoczyłby dla tego maleństwa w ogień, aniżeli pozwolił na to, żeby stała mu się krzywda. Było dokładnie tak, jak powiedział, a on sam chyba już dawno za punkt honoru wziął sobie to, żeby chronić swoje siostry przed każdym niebezpieczeństwem; w tym wypadku miało być podobne i to niezależnie od płci.
– Ehm… Chodźmy do samochodu, w porządku? – zaproponowałam spiętym tonem.
Poczułam się dziwnie, kiedy wypowiedziałam te słowa, ale starałam się o tym nie myśleć. Cisza zaczynała doprowadzać mnie do szału, zresztą jak i obecne w powietrzu napięcie, które byłam w stanie wyczuć i które nie opuszczało nas nawet na moment. Kiedy Gabriel i Marco z jakiegoś powodu musieli znosić swoją obecność, zawsze tak było, jednak tym razem niedogodność okazała się silniejsza niż dotychczas, co również wydało mi się naturalne. Chciałam coś zrobić, ale nie wiedziałam co, więc usiłowałam improwizować, prawda jednak była taka, iż czułam się tak, jakbym właśnie była na dobrej drodze do tego, żeby zrobić z siebie idiotkę.
– Oczywiście – rzucił jakby od niechcenia Gabriel. – Chociaż jestem zdziwiony, że w takim wypadku przyjechaliście akurat do nas. Jeśli dziecko faktycznie jest takie kruche…
– Obyło się bez ofiar i tego się trzymajmy – zasugerował Marco.
Chłopak zacisnął usta, ale tym razem udało mu się powstrzymać od jakichkolwiek złośliwych komentarzy.
– Nie o to mi chodzi – stwierdził, obchodząc auto i otwierając przed Allegrą drzwi. Oparł się o nie, nerwowo zaciskając palce na krawędzi i usiłując sprawiać wrażenie rozluźnionego w stopniu większym, aniżeli był w rzeczywistości. – Nawet z tobą nie kłóciłbym się przy ciężarnej… Mam na myśli… pewne komplikacje – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa.
– Gabriel ma na myśli to, że jest u nas Isabeau – przyznała z wahaniem Layla. – Nie jest z tego powodu szczególnie zadowolona.
Oczy Allegry rozszerzyły się nieznacznie, a ona sama momentalnie się wyprostowała, wyraźnie podenerwowana. Trudno było mi stwierdzić czy ta wiadomość bardziej ją ucieszyła, czy może zmartwiła.
– Beau jest w Seattle?
Wymieniłam z mężem krótkie spojrzenia. Chyba uświadomienie ciężarnej matki dziewczyny, że kochany szwagier zasugerował trzymanie jej córki w piwnicy, żeby nie skrzywdziła siebie albo kogoś innego, nie było szczególnie dobrym pomysłem.
– Tak jakby – przyznałam, a Marco prychnął, bez trudu orientując się, że nie jestem do końca szczera. Szlag, w przeciwieństwie do Licavolich, nigdy nie byłam szczególnie wprawionym kłamcą. – I nie jest z tego powodu szczególnie zadowolona – powtórzyłam z naciskiem to, co powiedziała im już Layla.
– Bardziej zszokowałabyś mnie informacją o tym, że ma się dobrze i poszła po rozum do głowy – stwierdził cierpko. – Wciąż mam ochotę zabić Dimitra, ale to inna kwestia… O tym zresztą porozmawiamy po drodze, bo wszyscy wiemy, że to nie wygląda dobrze – stwierdził i – ignorując przy tym ostrzegawcze spojrzenie Gabriela – podszedł do Allegry, by móc towarzyszyć jej podczas jazdy samochodem. Nawet jeśli mój mąż miał jakieś uwagi, zachował je dla siebie. – Dlaczego mam wrażenie, że Beau jest bardziej problematyczna niż nam zdradzacie? – dodał jakby od niechcenia, a ja ledwo powstrzymałam się przed tym, by zacząć przeklinać.
– Dowiecie się na miejscu – uciął dyskusję Gabriel, zatrzaskując drzwi o wiele gwałtowniej, aniżeli by wypadało.
Westchnęłam, po czym sama również ruszyłam w stronę auta, mając wrażenie, że niekoniecznie chcę wsiadać. Ciężarna Allegra, milcząca Layla i napięcie pomiędzy moim mężem i jego ojcem…
No cóż, jeśli spojrzeć na to w ten sposób, zapowiadała nam się niezwykle przyjemna pod każdym względem jazda do domu.
Cudownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa