6 sierpnia 2016

Dwieście sześćdziesiąt pięć

Dimitr

Próbował jakkolwiek nad tym wszystkim zapanować, ale to było trudne. Już po raz wtóry w całym swoim życiu (czy też raczej egzystencji, choć i to wdało mu się nagle wątpliwym określeniem na to, co działo się z nim w ostatnim czasie) miał wątpliwości co do tego, jak powinien postąpić. Kiedyś było prościej, a Dimitr doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że odkąd na jego drodze stanęła Isabeau, nie nadawał się do tego, żeby rządzić – nie, kiedy jej z jakiegoś powodu nie było obok. Gdyby było inaczej, już wcześniej zorientowałby się, że Claudia robiła rzeczy, które zdecydowanie nie wchodziły w grę; że rządziła się, podejmując działania, które wprawiły go w oszołomienie, jak chociażby to, iż nagle zdecydowała się zapolować na wampiry podobne do Beau.
Był wściekły, kiedy w końcu otrząsnął się na tyle, żeby zacząć interesować się tym, co działo się w Mieście Nocy, podczas gdy on… zostawał niedysponowany. Spodziewał się naprawdę wielu rzeczy, łącznie z tym, że część mieszkańców odwróciła się od niego i ma go za pozbawionego zdrowego rozsądku dupka, który zranił swoją żonę, jednak rzeczywistość była trochę bardziej zaskakujące. Po pierwsze, Isabeau odeszła – tak po prostu, a Claudia postarała się o to, żeby ta jedna informacja do niego nie dotarła. Utrzymywała, że chciała go w ten sposób chronić, ale nawet jeśli tak było, to jej działania w najmniejszym nawet stopniu mu nie pomagały. Jak mogłyby, skoro wciąż żył w złudnym przekonaniu, że Beau się opamięta, ochłonie i będą mogli sensownie porozmawiać, a teraz to po prostu zniknęło?
Osobną kwestię stanowiło to, że wampirzyca mogłaby tak po prostu zaatakować jego szwagierkę. Początkowo miał do Layli pretensje o to, w jakich warunkach ona i Rufus zabrali jego żonę, ale to przecież nic nie znaczyło. Wiedział, jak silne potrafiły być więzi między Licavolimi – i że władająca ogniem dziewczyna zrobiłaby wszystko, byleby zapewnić swojej siostrze bezpieczeństwo. Pod tym względem się zgadzali, a Dimitr w życiu nie pokusiłby się o skrzywdzenie Layli, niezależnie od tego, czego ta by nie zrobiła. Uznanie jej za zdrajczynię również nie było możliwe, jeśli zaś chodziło o rozkazy Claudii, przez które większość wampirów opuściła Miasto Nocy…
Teraz nie było również jej i ta świadomość przyniosła mu ulgę. Powinien był to zrobić już dawno temu, o ile w ogóle rozsądnym było pozwolenie na to, żeby przestąpiła progi Niebiańskiej Rezydencji. Nie dziwił się zazdrości Beau, co zresztą było jedną z przyczyn, dla których zamierzał odprawić wampirzycę na prośbę żony. Nie przewidział, że do tego czasu sprawy skomplikują się do tego stopnia, a on zostanie oskarżony o zdradę, która nie miała miejsca. Prawda była taka, że prędzej dałby się spalić żywcem, aniżeli zranił Isabeau, jeśli zaś chodziło o to, co podobno widziała królowa… Nie rozumiał tego, tak jak i nie potrafił wytłumaczyć, co, kiedy i dlaczego się między nimi popsuło – i właśnie to stanowiło najbardziej poważny problem, który niezmiennie doprowadzał go do szału.
Jakkolwiek by nie było, musiał spróbować coś zmienić. Został sam, co nie ułatwiało, ale to jeszcze nie oznaczało, że stracił kontrolę w całkowity, uniemożliwiający podjęcie jakiejkolwiek decyzji sposób. Chciał zrobić wszystko, byleby doprowadzić wszystko do normy, więc musiał postarać się przynajmniej o uporządkowanie tego, co miało związek z Miastem Nocy. Odwołanie nagonki na wampiry to jedno i chociaż Dimitr miał wątpliwości co do tego, czy wystarczy, żeby cokolwiek wróciło do normy, doszedł do wniosku, że na dobry początek będzie musiało wystarczyć. To, że odesłał Claudię po tym, jak ta spróbowała się do niego zbliżyć i w tak nieprzychylny sposób wyrażała się o jego żonie, również.
Niech to szlag, zaczynał dochodzić do wniosku, że naprawdę był beznadziejny. Gdyby było inaczej, już dawno znalazłby jakieś rozwiązanie, zamiast czuć się aż do tego stopnia wyczerpanym, oszołomionym i pozbawionym jakiejkolwiek kontroli nad sytuacją. Zamiast popadać w letarg, zawalczyłby już pierwszego dnia, nawet gdyby ona nie chciała go słuchać. Dostrzegłby, że coś jest nie tak – cokolwiek, zamiast tak po prostu dawać się zwodzić kobiecie, która już raz go zawiodła. Ktoś, kto był w stanie porzucić młodego, zakochanego wampira, niedostarczająco mu żadnych informacji na temat jego nowej natury, nie mógł być dobry i godny zaufania, a jednak…
To wciąż jednak nie tłumaczył wszystkiego, co miało miejsce. Nie pojmował, dlaczego Isabeau się od niego odwróciła, chociaż na krótko przed tym byli razem w tej cholernej bibliotece i wszystko wydawało się być w porządku. Nie był w stanie wytłumaczyć, co takiego działo się z nim i dlaczego przez tyle czasu zwlekał z działaniem. Nawet trwając w przekonaniu, że Isabeau była martwa, przez całe trzy miesiące radził sobie o wiele więcej, aniżeli teraz, chociaż te dwie sytuacje były czymś nieporównywalnym, a on już nie potrafił doszukać się sensu w otaczającej go rzeczywistości. Do głowy przyszła mu nawet myśl, że to Claudia w jakiś niepojęty sposób była w stanie doprowadzić go do takiego stanu, odbierając siły i zdolność logicznego rozumowania, ale – o czym również wiedział – to brzmiało jak beznadziejna próba znalezienia usprawiedliwienia na coś, za co tylko i wyłącznie on powinien być odpowiedzialny.
Teraz jeden z ważniejszych priorytetów stanowiło to, żeby pokazać mieszkańcom, iż wszelakie problemy zostały rozwiązane, a życie w Mieście Nocy wracało do normy. Podejrzewał, że powinien zdecydować się na publiczne wystąpienie, by jednoznacznie zatrzeć wspomnienie tego, że znów mógłby się izolować, spędzając całe dnie w Niebiańskiej Rezydencji. Minione Halloween mogłoby stanowić dobrą okazję, ta jednak przeminęła, nie pozostawiając mu nic innego, jak szukać innego sposobu. Podejrzewał, że będzie musiał zorganizować coś większego, wprost dając mieszkańcom do zrozumienia, że nieobecność nie wchodzi w grę. Już niejednokrotnie przygotowywał takie uroczystości, więc wszystko był zaledwie kwestią czasu, a jemy pozostawało jedynie wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu przed czymś, na co zdecydowanie nie miał ochoty.
– Isabeau od razu znalazłaby dobry powód – mruknął mimochodem, wbijając wzrok w rozgwieżdżone niebo.
Jeszcze jakiś czas temu to iluzja, którą w przedsionku tworzyli Pavarotti, to na schodach przesiadywałby długie godziny, próbując uporządkować myśli. Teraz pozostały mu znajdujące się za rezydencją ogrody, co może i stanowiłoby lepszą alternatywę, gdyby był człowiekiem, jednak nie w przypadku obojętnego na temperaturę wampira. Panujący na zewnątrz chłód nie przynosił ukojenia, tak jak i ledwo wyczuwalny, ale wciąż obecny zapach uśpionych już roślin. Sam ogród wydawał się niemniej przygnębiający, co i sam Dimitr – pusty, uschnięty i odległy, tęsknie czekający na jakiekolwiek oznaki ciepła i wciąż odległej wiosny.
– Dobry powód do czego?
Początkowo nie zwrócił uwagi na wypowiedziane znajomym głosem słowa uznając je za wytwór swojej wyobraźni. Mimo wszystko jego ciało zareagowało w najzupełniej machinalny sposób, gwałtownie napinając się i tym samym zmuszając Dimitra do tego, żeby zastygł w bezruchu. Nerwowo zacisnął dłonie w pięści, tak mocno, że powinno było okazać się to bolesne, jednak w przypadku wampira nic podobnego nie miało miejsca. Nie odwrócił się, chociaż czuł, że powinien, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej świadom tego, że ktoś mu towarzyszy.
Usłyszał ciche, delikatne kroki, kiedy jakaś postać z lekkością ruszyła w jego stronę. Doszło go miarowe, spokojne bicie serca oraz słodki zapach, który byłby w stanie rozpoznać zawsze i wszędzie – niezależnie od okoliczności. To niemożliwe…, przeszło mu przez myśl i coś nieprzyjemnie ścisnęło go w gardle, gdy w pełni uprzytomnił sobie, że to coś więcej ponad jego wyobraźnię. Nade wszystko chciał wierzyć w to, że tak właśnie jest, choć zarazem obawiał się tego, jak mógłby się poczuć, gdyby okazało się, że sprawy mają się zgoła inaczej. Nie byłoby niczego gorszego od rozczarowania w tamtej właśnie chwili, przez co z dwojga złego wolał nawet trwanie w swoich wyobrażeniach i szaleństwie, aniżeli starcie z rzeczywistością.
Poruszając się trochę jak w transie, ostrożnie obejrzał się przez ramię, decydując spojrzeć we wszechogarniającą pustkę. Początkowo nie zauważył jej w ciemnościach i coś ścisnęło go w gardle ze zdenerwowania, zwłaszcza kiedy do głowy przyszło mu to, że jednak się pomylił. Otworzył usta, ale nie wydał się z nich żaden dźwięk, zwłaszcza kiedy dostrzegł smukłą, majaczącą w mroku postać, co jednoznacznie przypomniało mu o tym, że potrafiła bawić się z cieniami. Na jej ustach widniał łagodny, chociaż zaczepny uśmiech i to również było znajome, nawet pomimo tego, że wspomnienia w najmniejszym nawet stopniu nie oddawały ani jej urody, ani szczegółów doskonałego ciała, którego niezmiennie pragnął.
– Isabeau… – wyrwało mu się; jego głos był niewiele głośniejszy od szumu wiatru, tak pełen wątpliwości, że z trudem sam był w stanie go rozpoznać.
Nie odpowiedziała od razu, w zamian jak gdyby nigdy nic decydując się podejść bliżej. Nosiła się na czarno, tak, jak lubiła, Dimitr zresztą musiał przyznać, że to był jej kolor. Czarne włosy niedbale ściągnęła w wysoki kucyk, ale i to było znajome, bo Beau nigdy nie miała cierpliwości do tego, żeby czesać się w przesadnie staranny sposób. Zdążył poznać ją aż nazbyt dobrze, zdolny sypać wnioskami jak z rękawa, oceniając tylko i wyłącznie jej zachowanie czy wygląd. Kto jak kto, ale on był w stanie zauważyć dosłownie wszystko, o ile tylko dotyczyło właśnie niej, jednak… stojąc i wpatrując się w kobietę w tamtej chwili, czuł się tak, jakby jakimś cudem trwał we śnie. W przypadku wampirów taka możliwość nie byłaby czymś normalnym, ale to nie miało dla Dimitra znaczenia.
To, dlaczego tak nagle zdecydowała się wrócić, również nie.
W gruncie rzeczy nie zastanawiał się nad tym, co i dlaczego robi. W ułamku sekundy zmaterializował się u jej boku, przez kilka ciągnących się w nieskończoność chwil obawiając się, iż ją do siebie zrazi. Nie wyobrażał sobie tego, że mogłaby się tak po prostu odsunąć, ale i tak poczuł niewysłowioną wręcz ulgę, kiedy w końcu znalazła się w jego ramionach. Nawet nie drgnęła, gdy pod wpływem impulsu przygarnął ją do siebie, by po chwili odsunąć się na długość wyciągniętych ramion i z uwagą zmierzyć wzrokiem jej twarz. Miał ochotę pokusił się o złożeniu pocałunku na lekko rozchylonych, czerwonych ustach, ale i na to się nie zdecydował, w zamian układając obie dłonie na jej policzkach i z czułością muskając je kciukami.
– Jesteś… – wyrwało mu się i chociaż wszystko na to wskazywało, Dimitr wciąż nie potrafił w to uwierzyć.
– Jestem – zgodziła się ze spokojem, zachowując tak, jakby nic szczególnego w ostatnim czasie nie miało miejsca. Stała tuż przy nim, spokojna i ciepła, tak prawdziwa, jak tylko było to możliwe. – Mój królu…
Nawet nie przypuszczał, że po tym wszystkim jeszcze usłyszy te słowa, na dodatek wypowiedziane z taką czułością. Wpatrywał się w Isabeau jak urzeczony, chłonąc jej bliskość całym sobą i na wszystkie możliwe sposoby, niezależnie od konsekwencji. Jakby tego było mało, gdy w pewnym momencie to właśnie ona zdecydowała się go pocałować, był już w stanie koncentrować się wyłącznie na tej jednej pieszczocie i możliwości przebywania razem, bez rozważania tego, co i dlaczego skłoniło ją do powrotu. Jakie to miało znaczenie, skoro zwłaszcza teraz zdawał sobie sprawę z tego, jak niewiele potrzeba było, żeby móc ją utracić…?
Przygarnął ją do siebie bardziej stanowczo, całym sobą skupiony tylko i wyłącznie na tym, jak blisko byli. Miał wrażenie, że pocałunek skończył się o wiele zbyt szybko, by mógł w pełni się nim nacieszyć, ale doszedł do wniosku, że to i tak lepsze niż nic. Słyszał, że Isabeau dyszała ciężko, skoncentrowana na chwytaniu oddechu i wciąż w niego wtulona – przyjemnie ciepła, drżąca i należąca tylko do niego.
– Musimy porozmawiać – wyszeptał, po czym westchnął cicho, kiedy wampirzyca uniosła głowę, próbując po raz kolejny obdarować go pieszczotą. – Mi reina, tak mi przykro… Ale ja nie…
– Cii… – przerwała mu. Wciąż się uśmiechając, uniosła dłoń, po czym jak gdyby nigdy nic zakryła mu palcami usta. – Wiem dobrze, Dimitrze, wiem… To już nie ma znaczenia – oznajmił.
– Ale…
Isabeau pokręciła głową.
– Wróciłam do ciebie – oznajmiła z naciskiem. – Chcę o wszystkim zapomnieć i żyć tak, jakby żaden z naszych błędów nigdy nie ma miejsca. Zaufaj mi i na początek naprawmy wszystko to, co nam nie wyszło w ostatnim czasie – zaproponowała, a Dimitr zamarł, bardziej niż wcześniej czując się jak we śnie.
To wydawało się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, ale nie dbał o to. Miał przy sobie Isabeau, pełną ciepła i zrozumienia, którego się po niej nie spodziewał. Wciąż pragnął się przed nią tłumaczyć, ale zrezygnował z tego, decydując się przyjąć do świadomości to, że mogłaby sobie tego nie życzyć. Skoro chciała, żeby wszystko ułożyło się w zgoła inny sposób…
Wampirzyca uśmiechnęła się, ukazując dwa wyostrzone kły. Było w tym coś rozkosznego, zresztą jak i w tym, jak ułożyła na jego torsie dłonie, jakby chcąc powstrzymać go przed zrobieniem czegoś głupiego.
– Zaufaj mi – powtórzyła z naciskiem, chociaż nie było dnia, by tego nie robił. – A potem postarajmy się o to, żeby wszystko wróciło do normy.
Jeśli to miał być plan, wchodził w niego bez chociażby chwili wahania.
Isabeau
– Wypuść mnie stąd! – Nie po raz pierwszy w ostatnim czasie uderzyła w zamknięte drzwi. Zadrżały niebezpiecznie, ale wciąż trzymały się na zawiasach, nie dając najmniejszych szans na to, by przynajmniej spróbowała się wydostać. – Gabrielu Licavoli, do jasnej cholery!!!
Była wściekła i to najdelikatniej rzecz ujmując. Jeśli miała być ze sobą szczera, czuła się do tego stopnia zdeterminowaną, że gdyby tylko mogła, rozniosłaby w pył nie tylko tę cholerną piwnicę i postawiony nad nią dom, ale również całe Seattle. Drażnienie wampirów podobnych do niej nigdy nie było rozsądne, ale najwyraźniej jej rodzeństwo i całe to cholerne towarzystwo, mieli ochotę zrobić wszystko, byleby przekonać się, czego można spodziewać się po wytrąconej z równowagi nieśmiertelnej. Cóż, to mogłoby być nawet ciekawe, gdyby tylko nie ona została jakimś pierdolonym królikiem doświadczalnym.
W ostatnim czasie dużo krzyczała, regularnie wyrzucając z siebie nawet całe wiązanki i niezmiennie mając ochotę kogoś zabić. W zamknięciu czuła się niewiele lepiej niż drapieżnik w klatce, doświadczając przy tym poczucia zdrady tym silniejszego, że niejako wiązało się z jej rodziną. Jasna cholera, spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że ostatnie potraktowana w taki sposób. Nie pojmowała, dlaczego nie mogli dać jej świętego spokoju i po prostu pozwolić działać po swojemu; życie w pozbawiony emocji i zobowiązań sposób, stanowiło alternatywę o wiele bardziej atrakcyjną od konieczności cierpienia i rozważania tego, czym zawiniła własnemu mężowi, skoro ten postanowił zabawiać się z inną.
Problem leżał właśnie w tym, że dla Isabeau to nie miało już żadnego znaczenia – ani Dimitr, ani ktokolwiek inny. To, że rodzeństwo nie potrafiło tego uszanować, nie było jej problemem, przynajmniej tak długo, jak ci nie próbowali jej uwięzić.
– Gabriel, mówię poważnie! – zawołała ponownie, po czym dla lepszego wydźwięku własnych słów z całej siły kopnęła w zamknięte drzwi. – Pofatyguj się tu, zanim naprawdę trafi mnie szlag! Gabrielu, poważnie, otwórz mi, bo jak sama się wydostanę, wtedy naprawdę zrobię wam krzywdę!
Właściwie nie była pewna, któremu bardziej miała ochotę nakopać do tyłka – bratu czy Rufusowi, bo to z pomysłami tego drugiego musiało mieć związek to, że nie była w stanie się wydostać. Och, w gruncie rzeczy rozwiązanie jak zwykle było dziecinne proste: srebro. I to najpewniej jakoś sprytnie przetworzone, skoro czuła się jak w klatce faradaya – mogła wejść, ale wydostanie się na zewnątrz już nie wchodziło w grę. Używanie telepatycznych czy wampirzych zdolności również, przez co robiła więcej hałasu, bluzgając na prawo i lewo, aniżeli to wszystko było tego warte.
Nabrała powietrza do płuc, po raz kolejny zamierzając zacząć krzyczeć, kiedy jej uszu doszły ciche, ledwo słyszalne kroki. Natychmiast zmaterializowała się przy drzwiach, zaciskając palce na klamce, chociaż już dawno przestała łudzić się, że uda jej się tak po prostu uporać z zamkiem.
– Gabriel, zdradliwa cholero, to ty? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Poproszę ostatni raz: otwórz mi te pierdolo…
– Co za interesujący sposób na wyrażanie próśb – przerwał jej niemalże pogodnym tonem inny głos, a ona ledwo powstrzymała gniewne warknięcie, aż nazbyt świadoma tego, że to nie Gabriel.
– Ty!
Nie była w stanie zobaczyć Rufusa, ale była pewna, że naukowiec stał gdzieś blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Gdyby tylko miała po temu okazję, bardzo chętnie zacisnęłaby mu palce na gardle, byleby tylko dać wampirowi do zrozumienia, co takiego sądziła o całej tej sytuacji.
– Aha, ja. – Jej szwagier był zniecierpliwiony, poza tym zdecydowanie nie miał ochoty na jakiekolwiek dyskusje. – Wiem, spodziewałaś się czegoś innego, ale tak się składa, że twój cudowny brat wybył gdzieś z żoną… Ich szczęście, bo słuchanie cię jest nie do zniesienia – stwierdził, a Isabeau prychnęła. – Byłabyś taka dobra i ściszyła ton głosu o oktawę albo dwie? Jakbyś w końcu zamknęła buzię, to byłby już naprawdę cudnie – dodał i w tamtej chwili dosłownie się w nim zagotowało.
– W takim razie mnie wypuść – syknęła gniewnie. – Jak skręcę ci kark, wtedy będzie ci wszystko jedno, czy akurat krzyczę! – dodała, uderzając pięściami w drzwi. – Rufus! Pozabijam was obu, jak tylko stąd wyjdę, więc…
– Jakoś w to wątpię – przerwał jej i była gotowa przysiąc, że w tamtej chwili najpewniej wywrócił oczami. – Jakbym miał trochę więcej czasu, to pomyślałbym o jakichś pochłaniaczach dźwięku albo… Czy ja wiem? Wszyscy byśmy odetchnęli.
Jak go znała, był poważny. Co więcej, była pewna, że doskonale bawił się jej koszem, może jak jedyny – taka możliwość wydawała się prawdopodobna i zdecydowanie by jej nie zdziwiła. Naukowiec zawsze ją drażnił, a w ostatnim czasie razem z jej bratem przechodzili samych siebie, zgodni jak chyba nigdy dotąd. Ta myśl nie pomagała, zresztą jak i wspomnienie tego, że którykolwiek z nich mógłby się nad nią użalać albo kiedykolwiek być dla niej dobry.
Wypuściła powietrze ze świstem, ale tym razem powstrzymała się od jakichkolwiek uwag. Nie miała pewności, czy Rufus wciąż znajdował się za drzwiami, ale to wydało jej się najmniej istotne. Wiedziała jedynie, że gdyby pojawiła się taka możliwość, chętnie by mu przyłożyła – ot tak, dla zasady, nie po raz pierwszy odkąd się znali. Od zawsze była w stanie zaleźć jakiś powód do tego, żeby przynajmniej na niego ponarzekać, a teraz sam zaczynał dostarczać jej coraz większej liczby kolejnych.
Wciąż o tym myślała, kiedy to poczuła.
Uczucie było znajome, ale i tak wytrąciło ją z równowagi. Raptownie zrobiło jej się gorąco, chociaż to wydało się niczym w porównaniu z paniką, którą nagle poczuła, tym bardziej, że wizje bardzo rzadko nadchodziły w sposób poprzedzony aż tak gwałtowną mieszanką emocji. Czuła się tak, jakby ktoś z całej siły dzielił ją w brzuch i to niemalże zwaliło ją z nóg.
– Rufus? – zaryzykowała, dla pewności chwytając się klamki. Jej głos zabrzmiał inaczej, o wiele cichszy i bardziej drżący. – Jesteś tam jeszcze?
– Taa… Teraz bierzesz mnie na litość? – zapytał z powątpiewaniem, zaskakując ją tym, że w ogóle zdecydował się odezwać.
– Ja wcale nie…
Nie miała okazji dokończyć, w zamian tracąc równowagę i ciężko osuwając się na ziemię.
W jednej chwili wszystko zniknęło, a potem była już tylko ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa