10 sierpnia 2016

Dwieście sześćdziesiąt dziewięć

Isabeau

Nie pojmowała tego, co tak naprawdę miało miejsce. Wiedziała, że w pewnym momencie świat jakby zwolnił, a ona była w stanie już tylko stać jak ten słup soli, niezdolna do ruszenia się chociaż o milimetr. To nie miało sensu – nie z punktu widzenia samej Isabeau, która nie miała pojęcia, co właśnie się wydarzyło – jednak nie była w stanie powstrzymać się przed zrobieniem… czegokolwiek, choć jeszcze chwilę wcześniej marzyła tylko o ucieczce, a teraz w końcu miała po temu okazję.
– Słodka bogini… – usłyszała i rozpoznała zdławiony, zniekształcony przez emocje głos Layli.
Spróbowała odszukać dziewczynę wzrokiem, co przyszło jej zaskakująco łatwo. Obraz stopniowo się wyostrzał, w miarę jak zaczęła dochodzić do siebie, coraz bardziej świadoma tego, co działo się wokół niej. Cichy głosik w głowie podpowiadał, że wcale nie chciała tego robić – rozglądać się, łączyć ze sobą faktów i rozumieć. Problem polegał na tym, że już nie miała niczego do powiedzenia, tym bardziej, że dookoła nagle zapanował prawdziwy chaos – z tym, że to nie ona znalazła się w samym centrum zamieszania.
Instynktownie cofnęła się o krok, kiedy ktoś przemknął zaledwie metr czy dwa od niej . Mimochodem pomyślała o tym, że widziała twarz Marco, ale prawie natychmiast skarciła się za takie myśli, raz po raz powtarzając sobie, że to niemożliwe. Nawet jeśli, co w związku z tym, pomyślała i mimo starań nie była w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie. Jakie właściwie miało znaczenie, kto i dlaczego pojawił się w Seattle, skoro żadna z tych osób już nie powinna mieć z nią związku.
– Allegro…
W ogólnym chaosie udało jej się wychwycić to jedno, jedyne imię. Cofnęła się o kolejny krok, a potem jeszcze jeden, mając wrażenie, że już nikt nie zwraca na nią uwagi. Aż wzdrygnęła się, kiedy plecami uderzyła o coś solidnego, na tyle mocno, że przez moment miała wrażenie, że ktokolwiek próbował ją popchnąć. Nerwowo obejrzała się przez ramię, jednak czekał ją wyłącznie widok litej, utrzymanej w jasnych barwach ściany, co w jakiś trudny do pojęcia sposób sprawiło, że poczuła się osaczona. Kiedy zamrugała po raz kolejny, by w następnej sekundzie powieść wzrokiem dookoła, coś nagle się zmieniło, a ona w końcu zdołała zobaczyć wszystko takim, jakim było – o ile coś takiego mogło w ogóle okazać się prawdą.
Zdążyła zorientować się, że Renesmee i – najpewniej – również jej brat wrócili do domu, więc ich obecność nie wydała jej się żadnym zaskoczeniem. Widok Layli również, chociaż kiedy spojrzała na siostrę, na myśl natychmiast nasunęło jej się pytanie o to, dlaczego dziewczyna wyglądała tak, jakby za moment miała się popłakać. Rozszerzonymi do granic możliwości oczami wpatrywała się w jeden punkt, wyglądając na coraz bardziej przerażoną i co najmniej wytrąconą z równowagi. Jej oczy lśniły w podejrzany sposób, który chyba oznaczał to, że Lay była bliska tego, żeby jednak się popłakać, chociaż to wciąż nie tłumaczyło dlaczego…
A potem w końcu podążyła za wzrokiem siostry i nagle stało się jasne.
Wrażenie było takie, jakby po długim czasie błądzenia w ciemnościach w końcu spojrzała wprost słońce. Gdyby w istocie tak się stało, jasny blask początkowo by ją oślepił, by po chwili kształty wyostrzyły się i nabrały na wyrazistości. Tak było w tamtej chwili, a Isabeau nagle pożałowała tego, że dłużej nie potrafiła trzymać się w cieniu i bezpiecznej niewiedzy.
Marco nie był tylko i wyłącznie jej wyobrażeniem. Spojrzałam na niego w milczeniu, dziwnie otępiała i niezdolna do wykrzesania z siebie chociażby cienia jakichś sensownych, pozytywnych emocji. W milczeniu przypatrywała się ojcu, obojętna na to, że ten pozostawał zwrócony do niej plecami i całkowicie milczący. Próbowała zebrać myśli, jednak to okazało się trudne, a Beau mimo starań miała wrażenie, iż umyka jej coś bardzo ważnego, co bez wątpienia musiało mieć związek właśnie z Marco. Widziała, że wampir przy czymś… czy też raczej kimś, mrucząc coś nerwowo i chyba próbując kogoś uspokajać. Do Isabeau dopiero w tamtej chwili wyraźniej doszedł szloch, przyśpieszony oddech i podenerwowany głos Allegry, która za wszelką cenę próbowała odepchnąć od siebie zatroskanego wampira.
Mama…? Ale co tutaj robi mama?, pomyślała w otępieniu. I dlaczego wydaje się taka…
– No i co się tak patrzycie?! – Aż wzdrygnęła się, kiedy Licavoli nagle podniósł głos. Dawno nie widziała ojca aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi, nie wspominając o tym, że kiedy zaczął krzyczeć, w ułamku sekundy poczuła się autentycznie zagrożona. – A ty nie stój tam tak, tylko chodź! – dodał i przez ułamek sekundy miała wrażenie, że wampir zwracał się do niej.
Dopiero po chwili zauważyła obserwującego sytuację w milczeniu Rufusa. Naukowiec stał w pobliżu drzwi, które najpewniej powadziły na schodzącą do piwnicy klatkę schodową, gdzie sama dopiero co zostawiła jego i bliźniaków. Nie widziała swoich synów, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać, bardziej przejęta tym, dlaczego Marco tak nagle mógłby potrzebować swojego najmniej lubianego zięcia.
Zanim wampir zdążył jakkolwiek zareagować, uwagę Beau na powrót przykuła Allegra. Kobieta nagle jęknęła i chwyciwszy Marco za rękę, bezceremonialnie przycisnęła ją do swojego brzucha. Dopiero w tamtej chwili Isabeau uprzytomniła sobie, że coś jest nie tak z wyglądem matki, kiedy zaś zauważyła rysującą się pod ubraniem wypukłość…
Nie, to niemożliwe… Przecież ona nie może być w…
Ale była, chociaż to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego, przynajmniej w pierwszej chwili.
Siedziała pod ścianą, tuż obok zajmującą część przedpokoju szafki, której Isabeau wcześniej nie miała okazji zauważyć. Na podłodze walały się odłamki kolorowego szkła, które wcześniej najpewniej musiały składać się na jakiś ozdobny wazon albo inny bibelot. W powietrzu wciąż unosił się zapach krwi, chociaż na drobinkach nie dało się dostrzec żadnych śladów osoki. Jej źródło musiało być inne, ale Beau nie była w stanie stwierdzić jakie, chociaż przez cały ten czas za wszelką cenę usiłowała to zrobić. Potrzebowała jakichkolwiek wyjaśnień – zrozumienia, które rozjaśniłoby jej w głowie – to jednak wciąż nie nadchodziło.
A może po prostu nie chcesz, żeby nadeszło…
Z jakiegoś powodu ta jedna myśl momentalnie przyprawiła ją o dreszcze, dekoncentrując i sprawiając, że już niczego nie była tak naprawdę pewna. Jak mogłaby być, skoro miała wrażenie, iż już od dłuższego czasu trwa w szaleństwie, niezdolna odszukać jakiegokolwiek sensownego wyjścia z tego, co działo się wokół niej.
– Uderzyłaś się? – Głos Marco brzmiał dziwnie i o wiele łagodniej, kiedy w końcu zwrócił się do Allegry. Jego dłoń drgnęła, ale nie zabrał jej, wciąż lekko masując zaokrąglony brzuch. – Dobra bogini…
– Może o kant… Nie wiem – wyszeptała drżącym głosem; brzmiała inaczej niż zwykle, pozbawiony energii i charyzmy, którą Beau tak dobrze znała. – Czuję tylko… – zaczęła, jednak nie miała okazji dokończyć.
Jęknęła, po czym dosłownie zwinęła się z bólu, kuląc się w taki sposób, jakby ktoś właśnie próbował ją uderzyć. Krew odpłynęła jej z twarzy, co zwłaszcza w zestawieniu z jasnymi włosami dało porażający wręcz efekt. Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, a Allegra zwinęła się pod ścianą, przez moment wyglądając tak, jakby zamierzała przebić się na drugą stronę albo jakkolwiek połączyć ze litym murem za sobą. Niebieskie oczy zaszły mgłą i Isabeau mimowolnie pomyślała o tym, że jej matka była bliska tego, żeby się popłakać, jednak myśl o tym wydała jej się czymś nieprawdopodobnym, co zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Ta kobieta była silna, a przynajmniej ona zawsze tak o niej myślała – pewnej siebie, obojętnej na wszystko kapłance bogini. Sama próbowała taka być, przynajmniej do momentu, w którym to słabość przejęła nad nią kontrolę, nie pozostawiając miejsca na jakiekolwiek uczucia – również te pozytywne.
W takim razie dlaczego jesteś przerażona, Isabeau?, odezwał się cichy głosik w jej głowie. Momentalnie kazała mu się zamknąć, podświadomie jednak czuła, że to nie ma najmniejszego nawet sensu, przynajmniej w tamtej chwili.
– Co wy właściwie…? – odezwał się Rufus, w końcu decydując się podejść bliżej. Beau zauważyła, że zamarł na ułamek sekundy, pojmując to, w jakim stanie znajdowała się Allegra. – Jak, do cholery? – zaklął, wciąż nie ruszając się z miejsca; tym jednym pytaniem dodatkowo rozjuszył Marco, bo ten spojrzał na niego z mordem w oczach.
– Kwiatki i pszczółki – warknął zniecierpliwionym tonem. – A może niepokalane poczęcie, nie wiem. Dopowiedz sobie sam i w końcu powiedz coś, co okaże się praktyczne!
Gdyby sytuacja była inna – chociażby mniej poważna – Rufus najpewniej by się obraził albo jakkolwiek inaczej okazał niezadowolenie. To, że nie rzucił żadnego złośliwego komentarza, w zamian błyskawicznie materializując się u boku Marco, jedynie utwierdziło Beau w przekonaniu, że coś zdecydowanie jest nie tak, chociaż w szoku wciąż nie potrafiła poprawnie wszystkiego zinterpretować. Miała wrażenie, że wszystko dzieje się bardzo szybko – o wiele szybciej, aniżeli była w stanie nadążyć, chociaż z punktu widzenia wampirzycy nic podobnego nie powinno mieć miejsca. W ostatnim czasie wszystko było nie tak, a ona nie wiedziała, co i dlaczego powinna zrobić, nie wspominając o tym, że po raz kolejny zaczynały przytłaczać ją emocje – a więc coś, czego zdecydowanie nie powinna była odbierać.
Przesunęła się, bezwiednie przechylając w taki sposób, żeby mieć szansę kontrolować sytuację, chociaż to okazało się trudne. Rufus i Marco zasłaniali jej Allegrę, utrudniając wyciąganie wniosków, ale starała się o tym nie myśleć, w większym stopniu machinalnie działając, aniżeli podejmując jakiekolwiek sensowne kroki. Robiła, dopiero później myśląc, co teoretycznie nie stanowiło w jej przypadku jakiejś szczególnej odmiany, a przynajmniej to pewnie usłyszałaby od Gabriela, gdyby zdecydowała się go zapytać…
To albo jakże uprzejme stwierdzenie, iż była suką. Jeśli miała być ze sobą szczera, chyba nawet wolałaby to usłyszeć, byleby nagle okazało się, że wszystko jest dobrze.
Musiało być.
Z tym, że niezależnie od tego, jak wiele razy by tego nie powtórzyła, podświadomie czuła, że oszukuje samą siebie. Było coś przejmującego w tej ciszy, zachowaniu Marco i tym, że Rufus wciąż nie rzucił się wampirowi do gardła. Nigdy za sobą nie przepadali, więc zwłaszcza przy rozdrażnionym ojcu, kłótnia powinna być czymś naturalnym. Przy temperamencie przesadnie dumnego naukowca nie dałoby się inaczej, więc to, że milczał, wcale nie ułatwiało zrozumienia. Beau sama miała ochotę coś zrobić, by go rozdrażnić – żeby doprowadzić do szału kogokolwiek, tym samym zmuszając do odezwania, wiązanki przekleństw albo wybuchu gniewu; czegokolwiek, co tylko przerwałoby panującą dookoła ciszę, dając szasnę na to, by poczuła się chociaż odrobinę lepiej. Musiało do tego dojść, zwłaszcza teraz, kiedy…
Kiedy co? Czego tak naprawdę oczekujesz…?
No właśnie… Czego oczekiwała?
Odpowiedziała jej cisza, przerywana jedynie nierównym oddechem Allegry, co do którego kapłanka była pewna, że nie oznaczał niczego dobrego. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, obojętna na to, czy dodatkowo pogruchoce sobie kości albo w inny sposób zrobi krzywdę. Wciąż oszołomiona, wtuliła się w ścianę, po cichu licząc na to, że bijący od niej chłód przyniesie chociaż częściowe ukojenie, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
– Nie chcę nic mówić, ale… czuję krew – odezwał się cicho Rufus. Chociaż nie mówił do niej, Isabeau zapragnęła powiedzieć mu, żeby się zamknął. – Wiesz, co mam na myśli?
O dziwo, Allegra odpowiedziała mu prawie natychmiast:
– Wiem. – W jej głosie dało się wyczuć ból, bynajmniej niezwiązany z tym, że mogłaby doświadczać jakichkolwiek fizycznych niedogodności. To było coś więcej i ta świadomość wzbudziła w Isabeau niemniejsze przerażenie niż to, które przejawiała jej matka. – Zrób coś.
To nie była po prosu prośba, ale coś na kształt rozkazu – czysta desperacja, zupełnie niepodobna do Allegry. Kto jak kto, ale Beau była tego pewna, tak jak i tego, że wszystko było jej winą. Wciąż nie potrafiła się tak po prostu do tego przyznać, ale…
Rufus nie odpowiedział, co również nie było w jego stylu. Był przewrażliwiony na punkcie tonu, zwłaszcza takiego; nawet to, że w grę wchodzić mogłaby właśnie Allegra – ktoś, kogo szanował i nazywał przyjaciółką – niczego nie zmieniało pod tym względem.
Tak przynajmniej było do tej pory.
– Na razie ją stąd zabierz – zwrócił się jakby od niechcenia do Marco, podrywając na równe nogi. Licavoli drgnął i przez ułamek sekundy wyglądał na chętnego do tego, by zaprotestować, jednak wampir nie dał mu po temu okazji: – Nie zaszkodzisz jej tym, jeśli będziesz ostrożny. Potrzebuję jakiegoś pokoju na górze… Gdzieś, gdzie będzie spokojnie i… – Urwał, po czym wymownie wzruszył ramionami, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że jakiekolwiek wyjaśnienia są zbędne.
– Pokaże wam – odezwała się natychmiast Renesmee.
Głos miała zdławiony, a Beau jeszcze przed spojrzeniem na nią wiedziała, że dziewczyna płakała, jednak nawet to nie powstrzymało jej przed błyskawicznym ruszeniem w stronę schodów. Reakcja Nessie otrzeźwiła również Marco, bo ten już bez zbędnych pytań porwał Allegrę na ręce, obchodząc się z nią przy tym tak delikatnie, jakby była kruchą, porcelanową laleczką. Całą uwagę skupił na twarzy kobiety, sam za wszelką cenę usiłując zapanować nad emocjami. Szło mu to całkiem wprawnie, jednak w masce, którą przybrał, dało się z łatwością doszukać licznych luk – oznak słabości, które z jakiegoś powodu oszołomiły Isabeau. To nie był po prostu strach, ale czyta rozpacz, której nie spodziewała się doszukać w zachowaniu mężczyzny, który potrafił krzywdzić własne dzieci. Nie mogła tak po prostu zapomnieć tego, co zrobił Gabrielowi i Layli, chociaż w jej przypadku jedynym „złem” była w stanie określić wyłącznie czystą irytację oraz przekomarzania, które w ich przypadku zdarzały się nader często.
Nie zmieniało to jednak faktu, że w tamtej chwili Marco wyglądał tak, jakby w ułamku sekundy postarzał się przynajmniej o dziesięć lat. Taką minę mógłby mieć po stracie Gabrielli…, przeszło jej przez myśl. Prawie natychmiast tego pożałowała, bo skoro tak…
Nie drgnęła nawet w chwili, w której cała czwórka – łącznie z roztrzęsioną Nessie i wciąż irytująco milczącym Rufusem – zniknęła na schodach. Przez kilka następnych sekund stała w bezruchu, dziwnie pusta i oszołomiona, bijąc się z myślami i bezskutecznie próbując zapanować nad emocjami. Nie powinnam ich czuć, pomyślała po raz wtóry, przez chwilę mając ochotę wypowiedzieć tych kilka słów na głos, jakby to miało okazać się zdolne cokolwiek zmienić. Chciała działać, ale nie była w stanie, walcząc z własnymi emocjami – drugą naturą, która miała nad nią kontrolę przez te wszystkie dni, kiedy wydawało jej się, że podjęła najlepszą z możliwych decyzji, wyzbywając się wszystkiego, co mogło świadczyć o słabości. W tamtej chwili zrozumiała, że to nigdy nie było takie proste, a wszystko to stanowiło co najwyżej rodzaj gry – kolejnej maski, którą przybrała, a którą prędzej czy później miała ściągnąć. To był chyba ten moment, ale zdecydowanie nie czuła się na to gotowa, przerażona perspektywą zetknięcia się z własnymi słabościami, bólem i konsekwencjami podjętych decyzji bardziej, aniżeli kiedykolwiek wcześniej.
To nie moja wina… To przecież nie jest moja wina…
Zapragnęła roześmiać się histerycznie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej świadoma tego, iż oszukuje samą siebie. Nerwowo wplotła palce we włosy, nerwowo pociągając za ciemne kosmyki i czując się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Tak bardzo krucha i nastawiona na atak… To było znajome w ten bolesny sposób, którego już doznała, kiedy została mimowolnym świadkiem tego, co miało miejsce w bibliotece. W tamtej chwili również czuła, że powoli zaczyna tracić kontrolę – i że nic z tego, co mogłaby chcieć zrobić, nie będzie jej dane.
Zachwiała się lekko, przez ułamek sekundy mając wrażenie, że niewiele brakuje, by jednak straciła równowagę i upadła. Przytrzymała się ściany, chociaż ta nie dawała jej oparcia w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. W jaki sposób miałaby, skoro wcale nie chodziło o słabość jej ciała, ale… coś bardziej złożonego? Coś, czego sama nie potrafiła określić i co sprawiało, że czuła się aż do tego stopnia okropnie, otępiała, roztrzęsiona i bliska tego, żeby…
– Isabeau?
Głos Gabriela ją zaskoczył, ale nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Kiedy spojrzenia jej brata się skrzyżowały – para znajomych, intensywnie czarnych oczu oraz jej własnych, w tamtej chwili srebrzystych – poczuła, że coś w niej ostatecznie pęka. Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, po prostu rzuciła się przed siebie, by w ułamek sekundy wpaść w nastawione ramiona brata. Zaraz po tym jednak osunęła się na ziemię, zanosząc się niekontrolowanym szlochem i pozwalając na to, żeby Gabriel tulił ją do siebie, delikatnie kołysząc i wciąż milcząc. Ta cisza wydała jej się właściwa, niejako wyrażając o wiele więcej, aniżeli Isabeau mogłaby sobie tego życzyć. To, że pozwalał jej płakać, również było dobre, a ona już nie przejmowała się tym, co i z jakiego powodu udało jej się poczuć.
Wszystko wróciło w zaledwie ułamek sekundy – tak po prostu, tym samym utwierdzając ją w przekonaniu, że nigdy tak naprawdę nie uwolniła się od uczuć, przed którymi przez tyle czasu próbowała się wzbraniać. Zrozumiała, że tak naprawdę były w niej zawsze, zepchnięte gdzieś na bok, ale wciąż obecne. Tęsknota, ten silny ból, cierpienie po stracie brata… To wszystko nagle wróciło, ale wydało jej się przytłumione przez inne emocje, związane przede wszystkim z Allegrą oraz tym, co robiła w ostatnim czasie. W efekcie Isabeau sama już nie była pewna dlaczego płacze, to zresztą wydało jej się najmniej istotne. Musiała to z siebie wyrzucić, a ciepłe objęcia Gabriela, który po tym wszystkim tak po prostu ją obejmował, jedynie ją do tego zachęcały.
Nie miała pewności, jak długo to trwało. Czuła się bezpieczna, chociaż to w jakiś pokrętny sposób wydało jej się niewłaściwe, bo nie sądziła, żeby zasłużyła sobie na ukojenie – nie po tym wszystkim, co miało miejsce. Zadrżała, po czym ostrożnie uniosła głowę, decydując się spojrzeć Gabrielowi w twarz i tym samym przekonując się, że chłopak trwał w przesadnym wręcz skupieniu, wydając się nasłuchiwać i na coś czekać. Kiedy podchwycił jej spojrzenie, jedynie przeczesał palcami jej włosy, tak po prostu, jakby pocieszanie jej było najoczywistszą rzeczą na świecie. Beau nie potrafiła ocenić, co takiego czuł albo sobie myślał, jednak coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że poczuła silny ucisk w gardle. Jej brat okazał się bardziej opanowany od Marco, ale nawet on popełniał błędy – a ona całą sobą czuła, że właśnie działo się coś okropnego.
To nie jest moja wina. Nie moja, ale…
Ależ oczywiście, że to moja, skarciła się w duchu. To było jak kolejny cios i sprawiło, że z wrażenia aż zabrakło jej tchu, ale nie potrafiła już dłużej się oszukiwać. Nie mogłaby, tym bardziej, że wnioski nasuwały się same, a ona mogła co najwyżej je przyjąć. Tylko moja…
Poruszając się trochę jak w transie, wyprostowała się, po czym spojrzała bratu w oczy. Jego twarz nie wyrażała niczego, ale ze spojrzenia Beau zdołała wyczytać dość, by poczuł się skonsternowaną – całą mieszankę emocji, począwszy od nieopisanej ulgi po czyste przerażenie, które próbował przed nią ukryć.
Braciszku… – Pierwszy raz to jedno słowo w jej ustach nie zabrzmiało jak najgorsza obelga. Wręcz przeciwnie: Isabeau czuła się bliska tego, żeby zacząć błagać. – Co ja zrobiłam, braciszku…? – spróbowała raz jeszcze, chociaż to jedno pytanie z trudem przeszło jej przez usta.
Gabriel nie odpowiedział.

1 komentarz:

  1. No, także tego… Ja nic nie wiem, nie myślę. W głowie pustka, rozdział sobie wisi; a ja sobie idę popłakać przy tym cudzie na górze (Dzięki, Klaudia. Kiedyś tu dotrzesz pewnie ^^). Czy cuś… ;-;
    Nie bić. Tak miało być, a mnie tu jest wystarczająco smutno.
    Wasza absolutnie nieogarnięta w tym momencie,
    Nessa.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa