Isabeau
Nie pojmowała tego, co tak naprawdę
miało miejsce. Wiedziała, że w pewnym momencie świat jakby zwolnił, a ona
była w stanie już tylko stać jak ten słup soli, niezdolna do ruszenia się
chociaż o milimetr. To nie miało sensu – nie z punktu widzenia samej
Isabeau, która nie miała pojęcia, co właśnie się wydarzyło – jednak nie była w stanie
powstrzymać się przed zrobieniem… czegokolwiek, choć jeszcze chwilę wcześniej
marzyła tylko o ucieczce, a teraz w końcu miała po temu okazję.
– Słodka
bogini… – usłyszała i rozpoznała zdławiony, zniekształcony przez emocje
głos Layli.
Spróbowała
odszukać dziewczynę wzrokiem, co przyszło jej zaskakująco łatwo. Obraz
stopniowo się wyostrzał, w miarę jak zaczęła dochodzić do siebie, coraz
bardziej świadoma tego, co działo się wokół niej. Cichy głosik w głowie
podpowiadał, że wcale nie chciała tego robić – rozglądać się, łączyć ze sobą
faktów i rozumieć. Problem polegał na tym, że już nie miała niczego do
powiedzenia, tym bardziej, że dookoła nagle zapanował prawdziwy chaos – z tym,
że to nie ona znalazła się w samym centrum zamieszania.
Instynktownie
cofnęła się o krok, kiedy ktoś przemknął zaledwie metr czy dwa od niej .
Mimochodem pomyślała o tym, że widziała twarz Marco, ale prawie natychmiast
skarciła się za takie myśli, raz po raz powtarzając sobie, że to niemożliwe. Nawet jeśli, co w związku z tym,
pomyślała i mimo starań nie była w stanie odpowiedzieć sobie na to
pytanie. Jakie właściwie miało znaczenie, kto i dlaczego pojawił się w Seattle,
skoro żadna z tych osób już nie powinna mieć z nią związku.
– Allegro…
W ogólnym
chaosie udało jej się wychwycić to jedno, jedyne imię. Cofnęła się o kolejny
krok, a potem jeszcze jeden, mając wrażenie, że już nikt nie zwraca na nią
uwagi. Aż wzdrygnęła się, kiedy plecami uderzyła o coś solidnego, na tyle
mocno, że przez moment miała wrażenie, że ktokolwiek próbował ją popchnąć.
Nerwowo obejrzała się przez ramię, jednak czekał ją wyłącznie widok litej,
utrzymanej w jasnych barwach ściany, co w jakiś trudny do pojęcia
sposób sprawiło, że poczuła się osaczona. Kiedy zamrugała po raz kolejny, by w następnej
sekundzie powieść wzrokiem dookoła, coś nagle się zmieniło, a ona w końcu
zdołała zobaczyć wszystko takim, jakim było – o ile coś takiego mogło w ogóle
okazać się prawdą.
Zdążyła
zorientować się, że Renesmee i – najpewniej – również jej brat wrócili do
domu, więc ich obecność nie wydała jej się żadnym zaskoczeniem. Widok Layli
również, chociaż kiedy spojrzała na siostrę, na myśl natychmiast nasunęło jej
się pytanie o to, dlaczego dziewczyna wyglądała tak, jakby za moment miała
się popłakać. Rozszerzonymi do granic możliwości oczami wpatrywała się w jeden
punkt, wyglądając na coraz bardziej przerażoną i co najmniej wytrąconą z równowagi.
Jej oczy lśniły w podejrzany sposób, który chyba oznaczał to, że Lay była
bliska tego, żeby jednak się popłakać, chociaż to wciąż nie tłumaczyło
dlaczego…
A potem w końcu
podążyła za wzrokiem siostry i nagle stało się jasne.
Wrażenie
było takie, jakby po długim czasie błądzenia w ciemnościach w końcu spojrzała
wprost słońce. Gdyby w istocie tak się stało, jasny blask początkowo by ją
oślepił, by po chwili kształty wyostrzyły się i nabrały na wyrazistości.
Tak było w tamtej chwili, a Isabeau nagle pożałowała tego, że dłużej
nie potrafiła trzymać się w cieniu i bezpiecznej niewiedzy.
Marco nie
był tylko i wyłącznie jej wyobrażeniem. Spojrzałam na niego w milczeniu,
dziwnie otępiała i niezdolna do wykrzesania z siebie chociażby cienia
jakichś sensownych, pozytywnych emocji. W milczeniu przypatrywała się
ojcu, obojętna na to, że ten pozostawał zwrócony do niej plecami i całkowicie
milczący. Próbowała zebrać myśli, jednak to okazało się trudne, a Beau
mimo starań miała wrażenie, iż umyka jej coś bardzo ważnego, co bez wątpienia
musiało mieć związek właśnie z Marco. Widziała, że wampir przy czymś… czy
też raczej kimś, mrucząc coś nerwowo i chyba próbując kogoś uspokajać. Do
Isabeau dopiero w tamtej chwili wyraźniej doszedł szloch, przyśpieszony
oddech i podenerwowany głos Allegry, która za wszelką cenę próbowała
odepchnąć od siebie zatroskanego wampira.
Mama…? Ale co tutaj robi mama?, pomyślała
w otępieniu. I dlaczego wydaje się taka…
– No i co
się tak patrzycie?! – Aż wzdrygnęła się, kiedy Licavoli nagle podniósł głos.
Dawno nie widziała ojca aż do tego stopnia wytrąconego z równowagi, nie
wspominając o tym, że kiedy zaczął krzyczeć, w ułamku sekundy poczuła
się autentycznie zagrożona. – A ty nie stój tam tak, tylko chodź! – dodał i przez
ułamek sekundy miała wrażenie, że wampir zwracał się do niej.
Dopiero po
chwili zauważyła obserwującego sytuację w milczeniu Rufusa. Naukowiec stał
w pobliżu drzwi, które najpewniej powadziły na schodzącą do piwnicy klatkę
schodową, gdzie sama dopiero co zostawiła jego i bliźniaków. Nie widziała
swoich synów, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać, bardziej przejęta tym,
dlaczego Marco tak nagle mógłby potrzebować swojego najmniej lubianego zięcia.
Zanim
wampir zdążył jakkolwiek zareagować, uwagę Beau na powrót przykuła Allegra.
Kobieta nagle jęknęła i chwyciwszy Marco za rękę, bezceremonialnie
przycisnęła ją do swojego brzucha. Dopiero w tamtej chwili Isabeau
uprzytomniła sobie, że coś jest nie tak z wyglądem matki, kiedy zaś
zauważyła rysującą się pod ubraniem wypukłość…
Nie, to niemożliwe… Przecież ona nie może
być w…
Ale była,
chociaż to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego, przynajmniej w pierwszej
chwili.
Siedziała
pod ścianą, tuż obok zajmującą część przedpokoju szafki, której Isabeau
wcześniej nie miała okazji zauważyć. Na podłodze walały się odłamki kolorowego
szkła, które wcześniej najpewniej musiały składać się na jakiś ozdobny wazon
albo inny bibelot. W powietrzu wciąż unosił się zapach krwi, chociaż na
drobinkach nie dało się dostrzec żadnych śladów osoki. Jej źródło musiało być
inne, ale Beau nie była w stanie stwierdzić jakie, chociaż przez cały ten
czas za wszelką cenę usiłowała to zrobić. Potrzebowała jakichkolwiek wyjaśnień
– zrozumienia, które rozjaśniłoby jej w głowie – to jednak wciąż nie
nadchodziło.
A może po prostu nie chcesz, żeby nadeszło…
Z jakiegoś
powodu ta jedna myśl momentalnie przyprawiła ją o dreszcze, dekoncentrując
i sprawiając, że już niczego nie była tak naprawdę pewna. Jak mogłaby być,
skoro miała wrażenie, iż już od dłuższego czasu trwa w szaleństwie,
niezdolna odszukać jakiegokolwiek sensownego wyjścia z tego, co działo się
wokół niej.
– Uderzyłaś
się? – Głos Marco brzmiał dziwnie i o wiele łagodniej, kiedy w końcu
zwrócił się do Allegry. Jego dłoń drgnęła, ale nie zabrał jej, wciąż lekko
masując zaokrąglony brzuch. – Dobra bogini…
– Może o kant…
Nie wiem – wyszeptała drżącym głosem; brzmiała inaczej niż zwykle, pozbawiony
energii i charyzmy, którą Beau tak dobrze znała. – Czuję tylko… – zaczęła,
jednak nie miała okazji dokończyć.
Jęknęła, po
czym dosłownie zwinęła się z bólu, kuląc się w taki sposób, jakby
ktoś właśnie próbował ją uderzyć. Krew odpłynęła jej z twarzy, co
zwłaszcza w zestawieniu z jasnymi włosami dało porażający wręcz
efekt. Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, a Allegra zwinęła się pod
ścianą, przez moment wyglądając tak, jakby zamierzała przebić się na drugą
stronę albo jakkolwiek połączyć ze litym murem za sobą. Niebieskie oczy zaszły
mgłą i Isabeau mimowolnie pomyślała o tym, że jej matka była bliska
tego, żeby się popłakać, jednak myśl o tym wydała jej się czymś
nieprawdopodobnym, co zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Ta kobieta była
silna, a przynajmniej ona zawsze tak o niej myślała – pewnej siebie,
obojętnej na wszystko kapłance bogini. Sama próbowała taka być, przynajmniej do
momentu, w którym to słabość przejęła nad nią kontrolę, nie pozostawiając
miejsca na jakiekolwiek uczucia – również te pozytywne.
W takim razie dlaczego jesteś przerażona, Isabeau?,
odezwał się cichy głosik w jej głowie. Momentalnie kazała mu się zamknąć, podświadomie
jednak czuła, że to nie ma najmniejszego nawet sensu, przynajmniej w tamtej
chwili.
– Co wy
właściwie…? – odezwał się Rufus, w końcu decydując się podejść bliżej.
Beau zauważyła, że zamarł na ułamek sekundy, pojmując to, w jakim stanie
znajdowała się Allegra. – Jak, do cholery? – zaklął, wciąż nie ruszając się z miejsca;
tym jednym pytaniem dodatkowo rozjuszył Marco, bo ten spojrzał na niego z mordem
w oczach.
– Kwiatki i pszczółki
– warknął zniecierpliwionym tonem. – A może niepokalane poczęcie, nie
wiem. Dopowiedz sobie sam i w końcu powiedz coś, co okaże się
praktyczne!
Gdyby
sytuacja była inna – chociażby mniej poważna – Rufus najpewniej by się obraził
albo jakkolwiek inaczej okazał niezadowolenie. To, że nie rzucił żadnego
złośliwego komentarza, w zamian błyskawicznie materializując się u boku
Marco, jedynie utwierdziło Beau w przekonaniu, że coś zdecydowanie jest
nie tak, chociaż w szoku wciąż nie potrafiła poprawnie wszystkiego
zinterpretować. Miała wrażenie, że wszystko dzieje się bardzo szybko – o wiele
szybciej, aniżeli była w stanie nadążyć, chociaż z punktu widzenia
wampirzycy nic podobnego nie powinno mieć miejsca. W ostatnim czasie
wszystko było nie tak, a ona nie wiedziała, co i dlaczego powinna
zrobić, nie wspominając o tym, że po raz kolejny zaczynały przytłaczać ją
emocje – a więc coś, czego zdecydowanie nie powinna była odbierać.
Przesunęła
się, bezwiednie przechylając w taki sposób, żeby mieć szansę kontrolować
sytuację, chociaż to okazało się trudne. Rufus i Marco zasłaniali jej
Allegrę, utrudniając wyciąganie wniosków, ale starała się o tym nie
myśleć, w większym stopniu machinalnie działając, aniżeli podejmując
jakiekolwiek sensowne kroki. Robiła, dopiero później myśląc, co teoretycznie
nie stanowiło w jej przypadku jakiejś szczególnej odmiany, a przynajmniej
to pewnie usłyszałaby od Gabriela, gdyby zdecydowała się go zapytać…
To albo
jakże uprzejme stwierdzenie, iż była suką. Jeśli miała być ze sobą szczera,
chyba nawet wolałaby to usłyszeć, byleby nagle okazało się, że wszystko jest
dobrze.
Musiało być.
Z tym, że
niezależnie od tego, jak wiele razy by tego nie powtórzyła, podświadomie czuła,
że oszukuje samą siebie. Było coś przejmującego w tej ciszy, zachowaniu
Marco i tym, że Rufus wciąż nie rzucił się wampirowi do gardła. Nigdy za
sobą nie przepadali, więc zwłaszcza przy rozdrażnionym ojcu, kłótnia powinna być
czymś naturalnym. Przy temperamencie przesadnie dumnego naukowca nie dałoby się
inaczej, więc to, że milczał, wcale nie ułatwiało zrozumienia. Beau sama miała
ochotę coś zrobić, by go rozdrażnić – żeby doprowadzić do szału kogokolwiek,
tym samym zmuszając do odezwania, wiązanki przekleństw albo wybuchu gniewu;
czegokolwiek, co tylko przerwałoby panującą dookoła ciszę, dając szasnę na to,
by poczuła się chociaż odrobinę lepiej. Musiało do tego dojść, zwłaszcza teraz,
kiedy…
Kiedy co? Czego tak naprawdę oczekujesz…?
No właśnie…
Czego oczekiwała?
Odpowiedziała
jej cisza, przerywana jedynie nierównym oddechem Allegry, co do którego
kapłanka była pewna, że nie oznaczał niczego dobrego. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści,
obojętna na to, czy dodatkowo pogruchoce sobie kości albo w inny sposób
zrobi krzywdę. Wciąż oszołomiona, wtuliła się w ścianę, po cichu licząc na
to, że bijący od niej chłód przyniesie chociaż częściowe ukojenie, jednak nic
podobnego nie miało miejsca.
– Nie chcę
nic mówić, ale… czuję krew – odezwał się cicho Rufus. Chociaż nie mówił do
niej, Isabeau zapragnęła powiedzieć mu, żeby się zamknął. – Wiesz, co mam na
myśli?
O dziwo,
Allegra odpowiedziała mu prawie natychmiast:
– Wiem. – W jej
głosie dało się wyczuć ból, bynajmniej niezwiązany z tym, że mogłaby
doświadczać jakichkolwiek fizycznych niedogodności. To było coś więcej i ta
świadomość wzbudziła w Isabeau niemniejsze przerażenie niż to, które
przejawiała jej matka. – Zrób coś.
To nie była
po prosu prośba, ale coś na kształt rozkazu – czysta desperacja, zupełnie
niepodobna do Allegry. Kto jak kto, ale Beau była tego pewna, tak jak i tego,
że wszystko było jej winą. Wciąż nie potrafiła się tak po prostu do tego
przyznać, ale…
Rufus nie
odpowiedział, co również nie było w jego stylu. Był przewrażliwiony na
punkcie tonu, zwłaszcza takiego; nawet to, że w grę wchodzić mogłaby
właśnie Allegra – ktoś, kogo szanował i nazywał przyjaciółką – niczego nie
zmieniało pod tym względem.
Tak
przynajmniej było do tej pory.
– Na razie
ją stąd zabierz – zwrócił się jakby od niechcenia do Marco, podrywając na równe
nogi. Licavoli drgnął i przez ułamek sekundy wyglądał na chętnego do tego,
by zaprotestować, jednak wampir nie dał mu po temu okazji: – Nie zaszkodzisz
jej tym, jeśli będziesz ostrożny. Potrzebuję jakiegoś pokoju na górze… Gdzieś,
gdzie będzie spokojnie i… – Urwał, po czym wymownie wzruszył ramionami,
najwyraźniej dochodząc do wniosku, że jakiekolwiek wyjaśnienia są zbędne.
– Pokaże
wam – odezwała się natychmiast Renesmee.
Głos miała zdławiony,
a Beau jeszcze przed spojrzeniem na nią wiedziała, że dziewczyna płakała,
jednak nawet to nie powstrzymało jej przed błyskawicznym ruszeniem w stronę
schodów. Reakcja Nessie otrzeźwiła również Marco, bo ten już bez zbędnych pytań
porwał Allegrę na ręce, obchodząc się z nią przy tym tak delikatnie, jakby
była kruchą, porcelanową laleczką. Całą uwagę skupił na twarzy kobiety, sam za
wszelką cenę usiłując zapanować nad emocjami. Szło mu to całkiem wprawnie,
jednak w masce, którą przybrał, dało się z łatwością doszukać
licznych luk – oznak słabości, które z jakiegoś powodu oszołomiły Isabeau.
To nie był po prostu strach, ale czyta rozpacz, której nie spodziewała się
doszukać w zachowaniu mężczyzny, który potrafił krzywdzić własne dzieci.
Nie mogła tak po prostu zapomnieć tego, co zrobił Gabrielowi i Layli,
chociaż w jej przypadku jedynym „złem” była w stanie określić
wyłącznie czystą irytację oraz przekomarzania, które w ich przypadku
zdarzały się nader często.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że w tamtej chwili Marco wyglądał tak, jakby w ułamku
sekundy postarzał się przynajmniej o dziesięć lat. Taką minę mógłby mieć po stracie Gabrielli…, przeszło jej przez
myśl. Prawie natychmiast tego pożałowała, bo skoro tak…
Nie drgnęła
nawet w chwili, w której cała czwórka – łącznie z roztrzęsioną
Nessie i wciąż irytująco milczącym Rufusem – zniknęła na schodach. Przez
kilka następnych sekund stała w bezruchu, dziwnie pusta i oszołomiona,
bijąc się z myślami i bezskutecznie próbując zapanować nad emocjami. Nie powinnam ich czuć, pomyślała po raz
wtóry, przez chwilę mając ochotę wypowiedzieć tych kilka słów na głos, jakby to
miało okazać się zdolne cokolwiek zmienić. Chciała działać, ale nie była w stanie,
walcząc z własnymi emocjami – drugą naturą, która miała nad nią kontrolę
przez te wszystkie dni, kiedy wydawało jej się, że podjęła najlepszą z możliwych
decyzji, wyzbywając się wszystkiego, co mogło świadczyć o słabości. W tamtej
chwili zrozumiała, że to nigdy nie było takie proste, a wszystko to
stanowiło co najwyżej rodzaj gry – kolejnej maski, którą przybrała, a którą
prędzej czy później miała ściągnąć. To był chyba ten moment, ale zdecydowanie
nie czuła się na to gotowa, przerażona perspektywą zetknięcia się z własnymi
słabościami, bólem i konsekwencjami podjętych decyzji bardziej, aniżeli
kiedykolwiek wcześniej.
To nie moja wina… To przecież nie jest moja
wina…
Zapragnęła
roześmiać się histerycznie, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej świadoma tego,
iż oszukuje samą siebie. Nerwowo wplotła palce we włosy, nerwowo pociągając za
ciemne kosmyki i czując się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść
się na kawałeczki. Tak bardzo krucha i nastawiona na atak… To było znajome
w ten bolesny sposób, którego już doznała, kiedy została mimowolnym
świadkiem tego, co miało miejsce w bibliotece. W tamtej chwili również
czuła, że powoli zaczyna tracić kontrolę – i że nic z tego, co
mogłaby chcieć zrobić, nie będzie jej dane.
Zachwiała
się lekko, przez ułamek sekundy mając wrażenie, że niewiele brakuje, by jednak
straciła równowagę i upadła. Przytrzymała się ściany, chociaż ta nie
dawała jej oparcia w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. W jaki
sposób miałaby, skoro wcale nie chodziło o słabość jej ciała, ale… coś
bardziej złożonego? Coś, czego sama nie potrafiła określić i co sprawiało,
że czuła się aż do tego stopnia okropnie, otępiała, roztrzęsiona i bliska
tego, żeby…
– Isabeau?
Głos Gabriela
ją zaskoczył, ale nie w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać. Kiedy
spojrzenia jej brata się skrzyżowały – para znajomych, intensywnie czarnych
oczu oraz jej własnych, w tamtej chwili srebrzystych – poczuła, że coś w niej
ostatecznie pęka. Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, po prostu rzuciła się
przed siebie, by w ułamek sekundy wpaść w nastawione ramiona brata.
Zaraz po tym jednak osunęła się na ziemię, zanosząc się niekontrolowanym szlochem
i pozwalając na to, żeby Gabriel tulił ją do siebie, delikatnie kołysząc i wciąż
milcząc. Ta cisza wydała jej się właściwa, niejako wyrażając o wiele
więcej, aniżeli Isabeau mogłaby sobie tego życzyć. To, że pozwalał jej płakać,
również było dobre, a ona już nie przejmowała się tym, co i z jakiego
powodu udało jej się poczuć.
Wszystko
wróciło w zaledwie ułamek sekundy – tak po prostu, tym samym utwierdzając
ją w przekonaniu, że nigdy tak naprawdę nie uwolniła się od uczuć, przed
którymi przez tyle czasu próbowała się wzbraniać. Zrozumiała, że tak naprawdę
były w niej zawsze, zepchnięte gdzieś na bok, ale wciąż obecne. Tęsknota,
ten silny ból, cierpienie po stracie brata… To wszystko nagle wróciło, ale
wydało jej się przytłumione przez inne emocje, związane przede wszystkim z Allegrą
oraz tym, co robiła w ostatnim czasie. W efekcie Isabeau sama już nie
była pewna dlaczego płacze, to zresztą wydało jej się najmniej istotne. Musiała
to z siebie wyrzucić, a ciepłe objęcia Gabriela, który po tym
wszystkim tak po prostu ją obejmował, jedynie ją do tego zachęcały.
Nie miała
pewności, jak długo to trwało. Czuła się bezpieczna, chociaż to w jakiś
pokrętny sposób wydało jej się niewłaściwe, bo nie sądziła, żeby zasłużyła
sobie na ukojenie – nie po tym wszystkim, co miało miejsce. Zadrżała, po czym
ostrożnie uniosła głowę, decydując się spojrzeć Gabrielowi w twarz i tym
samym przekonując się, że chłopak trwał w przesadnym wręcz skupieniu,
wydając się nasłuchiwać i na coś czekać. Kiedy podchwycił jej spojrzenie,
jedynie przeczesał palcami jej włosy, tak po prostu, jakby pocieszanie jej było
najoczywistszą rzeczą na świecie. Beau nie potrafiła ocenić, co takiego czuł
albo sobie myślał, jednak coś w wyrazie jego twarzy sprawiło, że poczuła
silny ucisk w gardle. Jej brat okazał się bardziej opanowany od Marco, ale
nawet on popełniał błędy – a ona całą sobą czuła, że właśnie działo się
coś okropnego.
To nie jest moja wina. Nie moja, ale…
Ależ oczywiście, że to moja, skarciła
się w duchu. To było jak kolejny cios i sprawiło, że z wrażenia
aż zabrakło jej tchu, ale nie potrafiła już dłużej się oszukiwać. Nie mogłaby,
tym bardziej, że wnioski nasuwały się same, a ona mogła co najwyżej je
przyjąć. Tylko moja…
Poruszając
się trochę jak w transie, wyprostowała się, po czym spojrzała bratu w oczy.
Jego twarz nie wyrażała niczego, ale ze spojrzenia Beau zdołała wyczytać dość,
by poczuł się skonsternowaną – całą mieszankę emocji, począwszy od nieopisanej
ulgi po czyste przerażenie, które próbował przed nią ukryć.
– Braciszku… – Pierwszy raz to jedno słowo
w jej ustach nie zabrzmiało jak najgorsza obelga. Wręcz przeciwnie:
Isabeau czuła się bliska tego, żeby zacząć błagać. – Co ja zrobiłam, braciszku…? – spróbowała raz jeszcze,
chociaż to jedno pytanie z trudem przeszło jej przez usta.
Gabriel nie
odpowiedział.
No, także tego… Ja nic nie wiem, nie myślę. W głowie pustka, rozdział sobie wisi; a ja sobie idę popłakać przy tym cudzie na górze (Dzięki, Klaudia. Kiedyś tu dotrzesz pewnie ^^). Czy cuś… ;-;
OdpowiedzUsuńNie bić. Tak miało być, a mnie tu jest wystarczająco smutno.
Wasza absolutnie nieogarnięta w tym momencie,
Nessa.