William
Cholera jasna… A niech to szlag, czy ona za każdym razem musi mi to
robić?!
Przystanął,
nasłuchując. Wiedział, że ciche kroki, które słyszał chwilę wcześniej, również
ucichły, chociaż to nie wystarczało, by pozbawić go świadomości tego, iż nie
był sam. Czuł, że ona podąża tuż za
nim, nie zamierzając tak po prostu dać się zgubić w labiryncie bocznych
uliczek Miasta Nocy. Zdążył już przekonać się, że była uparta i z jakiegoś
sobie tylko znanego powodu w uciążliwy sposób dręczyła właśnie niego, co
stopniowo zaczynało doprowadzać go do szału.
Och, okej, księżniczko. Jak sobie wolisz…
Zwolnił,
chociaż nie był zadowolony z tego, że w ogóle musiał to zrobić. W ostatnim
czasie miejsce nie było przychylne takich jak on, a William sam nie miał
pewności, dlaczego do tej pory nie wycofał się, uciekając tak jak wszyscy,
którzy teraz mogli stać się ofiarami polowań na nowe wampiry. Nie wyobrażał sobie, że ktokolwiek albo cokolwiek
mogłoby go zmusić do podjęcia takiej decyzji, tym bardziej, że dotychczas brał
pod uwagę tylko i wyłącznie to, czego sam sobie życzył. Jego życie
należało do niego, Will zresztą od zawsze był osobą, która postępowała według
własnego uznania – i to niezależnie od tego, co inni mogliby o tym
sądzić.
Tak czy
inaczej, wytracanie prędkości w jego sytuacji nie było szczytem zdrowego
rozsądku. Instynkt wampira wydawał się wręcz krzyczeć, żądając tego, by ten
przestał się wygłupiać i od razu poszukał jakiegoś bezpiecznego miejsca.
Chciał dotrzeć do banku krwi, zabrać to, co trzeba (Theo może i zabrał
Kristin, ale przynajmniej nie zostawił mieszkańców samych sobie; kilka pań było
na tyle miłych, by wciąż rozporządzać woreczkami, zamiast każdego
nieśmiertelnego nowego rodzaju od razu przebić kołkiem i wydać dworowi), a potem
wrócić tam, gdzie przez większość czasu miał spokój. Miał małe déjà vu, kiedy myślał o domu
Devile’ów w taki sposób – jak o azylu, gdzie nic złego nie powinno
się wydarzyć – ale tym razem sytuacja była inna… Chyba. Tak czy inaczej, Bliss
zdecydowała się ich gościć, niemniej skuteczna, co i Allegra, a może
nawet bardziej, jeśli wziąć pod uwagę to, że za wszelką cenę próbowała chronić
córkę.
Jakkolwiek
by nie było, wychodzenia na zewnątrz nie dawało się uniknąć przez cały czas.
Zwłaszcza William miał z tym problem w sytuacjach, kiedy do głosu
dochodził palący głód. Nie zamierzał tak po prostu ignorować palenia w gardle,
nie wspominając o tym, że zmuszony kryć się po kątach, czuł się prawie jak
zwierzę w klatce. Nie od dziś wiadomo było, że ograniczanie drapieżcy nie
wchodzi w grę, w przez lata życia nieśmiertelnego Will zdążył
zrozumieć swoją naturę w stopniu wystarczającym, by rozpoznawać
poszczególne potrzeby ciała. Wiedział na co go stać, kiedy zaczyna robić się
niebezpieczny i jak daleko mógłby posunąć się w przypływie
frustracji…
Albo
wtedy, gdy pewna niedomyślna panienka po raz kolejny spróbuje za nim chodzić, chociaż
od dłuższego czasu dawał jej do zrozumienia, że ma siedzieć na tyłku w bezpiecznym
miejscu i nie próbować wystawiać jego nerwów na próbę. Problem polegał na
tym, że jak zwykle go nie posłuchała.
Skręcił,
wpadając w kolejną opustoszałą uliczkę, po czym gwałtownie wytracił
prędkość, chcąc nie chcąc decydując się zatrzymać. Plecami przywarł do ściany
najbliższego budynku, kryjąc się w cieniu i wykorzystując panujący
dookoła półmrok do tego, żeby móc się ukryć. Usłyszał delikatne kroki, a chwilę
później w zasięgu jego wzroku zmaterializowała się drobna postać.
Zareagował w najzupełniej machinalny sposób, błyskawicznie doskakując do
niej i pomimo tego, że dziewczyna krzyknęła się spróbowała się wyrywać,
pochwycił zaskoczoną pół-wampirzycę w pasie. Pośpiesznie wciągnął ją w cień,
dla pewności zakrywając jej usta dłonią i dla lepszego efektu wysuwając
kły, którymi delikatnie podrażnił odsłonięte gardło.
– To tylko
ja – wysyczał, chociaż wcale nie był pewien, czy „tylko” jest w tej
sytuacji odpowiednim słowem. – Zamknij buzię, a wtedy cię puszczę,
chociaż…
– Will…
Westchnął
cicho, słysząc piskliwy, zdławiony przez obecność jego dłoni głos Irys. Kiedy
poluzował uścisk, dziewczyna natychmiast wykorzystała okazję, by błyskawicznie
odwrócić się w jego stronę. Stanęli naprzeciwko siebie, ona praktycznie w niego
wtulona, chociaż za wszelką cenę próbował trzymać ją na dystans.
– Nie willuj mi tutaj! – jęknął, na moment
tracąc do niej cierpliwość. Dlaczego ona musiała być taka uparta…? – Co tutaj
robisz? – zapytał wprost, decydując się postawić sprawę jasno.
– A ty?
– wyrzuciła z siebie na wydechu.
Mniej
więcej w tamtej chwili doszedł do wniosku, że jednak za moment coś go
trafi. Świetnie, w ten sposób na pewno mieli daleko zabrnąć w tej
rozmowie – nie ma co!
– Ja –
oznajmił z naciskiem – robię to, co uznam za słuszne. Z kolei ty nie
powinnaś wpychać noska w cudze sprawy – dodał, jednak na Irys nie zrobiło
to najmniejszego nawet wrażenia. Otworzyła usta, najwyraźniej zamierzając coś
powiedzieć, ale nie dał jej po temu okazji: – Rozmawialiśmy o tym!
– O niebezpieczeństwie
też – przypomniała mu spiętym tonem. – A jednak po raz kolejny ryzykujesz.
Skoro tak, dlaczego ja mam tego nie robić?
– Nie będę
cię niańczyć! – zastrzegł, chociaż prawda była taka, że nawet on nie potrafiłby
puścić dziewczyny samej sobie… Nie tej konkretnej.
Irys
wzruszyła ramionami.
– Nie
musisz – stwierdziła takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie.
Otworzył i prawie
natychmiast zamknął usta, tylko i wyłącznie dlatego, że jedynym, co
przychodził mu do głowy, była kolejna wiązanka przekleństw. Rzadko się
powstrzymywał, ale nie sądził, żeby to była najlepsza pora na to, żeby okazywać
frustrację i załamywać ręce nad irytującą go dziewczyną. Cholera, była
dorosła, tak? Co tak naprawdę go obchodziło to, co robiła w wolnych
chwilach, nie wspominając o tym, że nie powinna być zagrożona, skoro nie należała
do wampirów. Irysy była… neutralna, a przynajmniej tak z logiczne
punktu widzenia należałoby sądzić – o ile wcześniej założyć, że incydent z walki
z Claudią tak naprawdę nie miał znaczenia.
Cholera,
trudno było mu tak po prostu zignorować to, że wampirzyca zamierzyła się właśnie
na nią, żeby… dotrzeć do niego. Nie miał pojęcia, co takiego był w Irys,
ale zdarzało mu się robić przy niej głupoty, zwłaszcza kiedy zachowywała się w taki
sposób, biegając za nim i chyba naprawdę się troszcząc. Nie rozumiał tego
dziwnego, delikatnego stworzenia, które pewnego dnia przyczepiła się go jak
rzep psiego ogona i najwyraźniej nie zamierzało odpuścić.
Jęknął, po
czym nerwowym ruchem przeczesał włosy palcami. Kiedy spojrzał na dziewczynę,
przekonał się, że wciąż obserwowała go z uwagą, uśmiechając się przy tym
pod nosem tak, jakby wiedziała coś, czego on sam mógł się co najwyżej domyślał.
– Czego ty
chcesz, co? – westchnął, opierając się plecami o ścianę budynku. W dość
gwałtowny, wcale nie tak delikatny sposób uderzył głową w lity mur,
chociaż nawet w ten sposób nie potrafił zrobić sobie krzywdy. – Ja
pierdolę…
– Jesteś
wulgarny – zarzuciła mu urażonym tonem.
Niech to
szlag, kiedyś naprawdę miał nie wytrzymać. Nie, jeśli ona wciąż zamierzała
zachowywać się w taki sposób, jakby obchodziło ją to, co mogła sobie
myśleć i…
A nie obchodzi?
Odrzucił
od siebie tę myśl, zdecydowanie nie zamierzając odpowiadać – i to nawet
przed samym sobą.
– W takim
razie grzecznie wróć sobie do domu i pobaw się lalkami. Tak to już ze mną
jest, że mówię to, co akurat chcę – oznajmił z powagą. – Serio, nie musisz
za mną chodzić. Nie zamierzam zrobić niczego, głupiego.
– Och,
wiem. Twoje kolory są prawie normalne – wypaliła, kolejny raz wytrącając go z równowagi
tą chorą gadką z cyklu „Pokaż mi swoje barwy, a powiem ci, kim jesteś”.
– Ale chodzenie po mieście i tak jest głupie, skoro już mówimy o takich
rzeczach. Razem zawsze jest bezpieczniej – zauważyła przytomnie.
Tym razem
na nią warknął, nawet nie próbując zastanawiać się nad tym, co i dlaczego
robi. Zauważył, że Irys nieznacznie się wzdrygnęła, ale nawet kiedy wysunął kły
i spojrzał na nią z gniewem w oczach, dziewczyna nie poruszyła
się nawet o milimetr, wciąż tuląc się do jego tors. Była miła, ciepła i niemniej
znajoma, co i w ostatnim czasie, kiedy odzyskawszy nad sobą kontrolę,
zastawał przy sobie właśnie nią, ufnie tulącą się do niego i zachowującą w taki
sposób, jakby wcale nie miała przed sobą niebezpiecznego drapieżcy. Will już
dawno doszedł do wniosku, że instynkt samozachowawczy tej konkretnej kobiety
już dawno wyjechał na wakacje i najpewniej miał nie zdążyć z powrotem…
O ile, oczywiście, kiedykolwiek go posiadała. Tak czy inaczej, jej
zachowanie z punktu widzenia wampira było nielogiczne, zresztą jak i znamienita
większość rzeczy, które się z nią wiązały.
Nigdy nie
powiedział tego na głos, niemniej zachowanie dziewczyny sprawiało, że czuł się
lepiej. Jej obecność, ten słodki sopran, zapach… Nigdy i przy nikim nie
doświadczył czegoś takiego, chociaż naturalnie nie zamierzał się przed Irys
tego przyznać. Nie pojmował tych emocji, a już zwłaszcza tego, czego
mogłaby chcieć sama zainteresowana, tak uciążliwie dbając o to, żeby nie
zostawał sam. Naruszała jego prywatność, nie pojmując, że mógłby sobie tego nie
życzyć i że aż prosi się o to, żeby kiedyś w przypływie
frustracji zakończył jej życie. W zasadzie to gdyby miał zgadywać,
powiedziałby, że tak naprawdę Irys było wszystko jedno – i że takie
igranie z ogniem sprawiało dziewczynie dziką przyjemność. Problem polegał
na tym, że on sam nie czuł się szczególnie chętny do tego, żeby przelać krew
tego… dziecka, bo wciąż pamiętał, jak kilka lat temu biegała po tunelach, ledwo
zauważalna przez kogokolwiek. Już wtedy bywała energiczna i bezpośrednia, a przynajmniej
tak mu się wydawało, bo William stanowił jedną z ostatnich osób, które
interesowały się dziećmi.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że od tamtego czasu Irys się zmieniła. Dorosła, co
było naturalne i teoretycznie nie powinno dziwić, ale coś w jej
wyglądzie i tak wydało mu się fascynujące. Była ładna – byłby idiotą,
gdyby okazało się, że sprawy mają się jakkolwiek inaczej, tym bardziej, że
należała do istot nieśmiertelnych. Szlag,
wszystkie nasze kobiety są ładne, pomyślał z irytacją, próbując włożyć
w to jedno stwierdzenie jak największą dawkę obojętności. Był
przyzwyczajony do ładnych dziewcząt… Chyba. Irys stanowiła kolejną urodziwą
panienkę, która stanęła na jego drodze i stanowiła jakąś przypadkową
duszyczkę, która nie powinna mieć dla
niego znaczenia. Wodził wzrokiem po jej twarzy, chłonąc delikatne rysy i mimowolnie
dochodząc do wniosku, że do niej pasują; była delikatna jak kwiatuszek, więc i jej
wygląd wydał mu się uroczy i filigranowy. Cała taka była, niczym
porcelanowa laleczka, która z łatwością można było zranić albo uszkodzić.
Stanowiła jego całkowite przeciwieństwo, pod każdym względem bardziej niewinna,
krucha i wyjątkowa w sposób, który nawet jemu wydawał się
fascynujący. Jej dar również taki był, a sama świadomość tego, że mogłaby
widzieć jego aurę…
Och, to
było na swój sposób przerażające – i to nie tylko dlatego, że wtedy
kłamstwo byłoby czymś niemożliwym.
Poczuł jej
zapach, przyjemnie słodki, ale nie mdły, dzięki czemu odebrał go w bardzo atrakcyjny,
przyjemny sposób. Poruszając się trochę jak w transie, położył obie dłonie
na jej ramionach, po czym zdecydowanym ruchem przyciągnął bliżej siebie.
Wzrokiem wciąż wodził po twarzy dziewczyny, jakby chcąc doszukać się w niej
czegoś, czego nawet nie potrafił sprecyzować. Nie miał pojęcia, jak naprawdę się
czuł i skąd brały się te wszystkie pragnienia, ale bliskość Irys
niezmiennie wzbudzała w nim emocje, których nie rozumiał, a które
zaczynały być problematyczne – i to zwłaszcza dla kogoś, kto dotychczas
przekonywał samego siebie, że nie potrzebuje nikogo, by normalnie funkcjonować.
Jak więc miał wytłumaczyć to, że przy niej wszystko wydawało się łatwiejsze, a on
sam czuł się… przynajmniej odrobinę pewniej i…?
Nie miał
pojęcia, które z nich i dlaczego zareagowało jako pierwsze. Liczyło
się tylko i wyłącznie to, że w którymś momencie stracił nad sobą
panowanie, a Irys wylądowała w jego ramionach, drżąca i rozkosznie
ciepła. Zaraz po tym – zamiast ugryźć ją i wykorzystać, jak pewnie
zrobiłby z każdym innym, kto odważyłby się zakłócić jego polowanie – najzwyczajniej
w świecie wpił się wargami w jej usta.
To było
gwałtowne, o wiele bardziej, aniżeli powinno być, kiedy miało się do
czynienia z kimś tak delikatnym. Wyczuł, że drgnęła i zrobiła taki
ruch, jakby zamierzała go odepchnąć, ale ostatecznie nie ruszyła się nawet o milimetr.
Wyczuł, że zamarła, poddając się wszystkiemu, co robił i lekko odchylając
się do tyłu, kiedy naparł na nią całym ciałem, po chwili przekręcając w taki
sposób, że to ona została wciśnięta w ścianę budynku. Przesunął się jeszcze
bliżej, chcąc zlikwidować wszelakie szczeliny pomiędzy sobą a nią. Pragnął
pełnej swobody w tym, co robi, nagle spragniony jej całej, chociaż w tym
wszystkim zdecydowanie nie chodziło o krew.
Irys jęknęła,
gwałtownie nabierając powietrza, ledwo tylko dał jej po temu okazję. Twarz
miała zaczerwienioną, a jej oczy błyszczały w niezdrowy, zdradzający
całą mieszankę skrajnych emocji sposób. Widział, że jest podekscytowana i to
zaskoczyło go najbardziej, zwłaszcza, że wcale nie wyglądała na urażoną tym,
jak z nią postąpił. Wręcz przeciwnie – William odniósł wrażenie, że
podobała jej się perspektywa tego, że mógłby nią być zainteresowany… w taki sposób.
Tak? W jaki niby, kretynie? Ona jest…
Cokolwiek
miała mu do powiedzenia jego własna podświadomość, wszystko zniknęło z chwilą,
w której wyczuł, że nie są sami. Mimowolnie zesztywniał, po czym
błyskawicznie przemieścił się, przybierając pozycję obronną i stając tak,
żeby osłonić zaskoczoną jego reakcją dziewczynę. Wzrok wbił w ciemność
przed sobą, uważnie obserwując i usiłując wypatrzeć potencjalne
zagrożenie. Wyczuł, że serce Irys zabiło szybciej, być może jeszcze pod wpływem
silnych emocji, a może zdenerwowania, które poczuła, gdy i do niej
dotarło, iż cokolwiek mogłoby być nie tak, ale doszedł do wniosku, że przyczyna
jest najmniej istotna. Próbował pojąć, co takiego się działo, ale szło mu to
dość opornie, zrozumienie zaś nie przyszło nawet w chwili, w której
zauważył spokojnie spacerująca sobie ulicą miasta postać.
Pierwszym,
co zwróciło jego uwagę, było to, że w ich stronę zmierzała ni mniej, ni
więcej, ale bez wątpienia kobieta. Dookoła panował półmrok, ale to nie
przeszkadzało obdarzonemu wyostrzonemu zmysłami Williamowi w rozróżnieniu
kształtów smukłej sylwetki. Również w sposobie poruszania się intruza było
coś o wiele zbyt lekkiego, by uwierzył w to, że ma do czynienia z mężczyzną.
W gruncie rzeczy to nie miało znaczenia, ale z drugiej strony…
A potem
dostrzegł długie, ciemne włosy, które kaskadami opadały na ramiona kobiety oraz
parę lśniących, błękitnych oczu i to wystarczyło, żeby skutecznie wytrącić
go z równowagi.
– Isabeau…?
– wyrwało mu się.
To było
głupie, a przynajmniej byłoby takie, gdyby nie miał racji. Usłyszał, że
ktoś gwałtownie zaczerpnął powietrza do płuc; kobieta przystanęła w miejscu,
dzięki czemu miał okazję przyjrzeć się jej dokładniej. To bez wątpienia była
kapłanka, co wydało mu się dziwne, skoro był gotów przysiąc, że Licavoli
uciekła z miasta, nie zamierzając już nigdy do niego wracać. Cóż, nie
interesował się tym, co robiła wampirzyca, chociaż sam fakt tego, że była
królową i siostrą Layli sprawiał, że chcąc nie chcąc nie potrafił przejść
obok niej obojętnie. Zwłaszcza w ostatnim czasie, biorąc pod uwagę całe
szaleństwo, które miało miejsce od chwili zniknięcia kobiety, jej powrót
wszystkim byłby na rękę, chociaż…
– Ach… –
Isabeau drgnęła niespokojnie. Zaraz po tym wyprostowała się i odrzuciwszy
ciemne włosy na plecy, zdecydowała się podejść bliżej. Jej oczy lśniły łagodnie
w ciemnościach, jarząc się w dziwny, niepokojący sposób. – To wy –
stwierdziła krótko.
Przez jej
twarz przemknął cień, chociaż to równie dobrze mogło być wyłącznie wrażeniem.
William wyczuł, że stojąca za jego plecami Irys drgnęła, po czym przesunęła
się, przywierając do niego całym ciałem, jakby czegoś się obawiając. Miał
ochotę odwrócić się w jej stronę i o coś zapytać, ale
ostatecznie tego nie zrobił, dochodząc do wniosku, że jest mu wszystko jedno. Z drugiej
strony… miało to jakiś związek z instynktem, tym bardziej, że czuł, iż coś
jest zdecydowanie nie tak.
Sama
Isabeau wyglądała na mocno zdezorientowaną i spiętą, chociaż to akurat nie
wydało mu się najbardziej dziwne. Skoro z jakiegoś powodu zdecydowała się
wrócić, coś było na rzeczy, a to…
– Wszystko
gra? – zapytał z powątpiewaniem. To mogłoby brzmieć nawet troskliwie,
gdyby nie samolubny podtekst tego, dlaczego w ogóle chciał poznać prawdę.
– Wyglądasz marnie.
– Dziękuję
bardzo! – To już brzmiało bardziej jak stara Isabeau.
Will
wywrócił oczami.
– Po prostu
jestem zdziwiony, że wróciłaś, ale… – Urwał, po czym wzruszył ramionami.
Zdecydowanie wolał nie wchodzić w szczegóły, tym bardziej, że zdecydowanie
nie zamierzał spowiadać się z tego, co on i Irys robili na środku
jednej z ulic Miasta Nocy, na dodatek po zmroku. Licavoli zawsze mieli w zwyczaju
wpychać się tam, gdzie nikt ich nie chciał, więc wolał nie ryzykować. – Rany,
weź zrób tutaj porządek! Zostawiłaś nas z tym burdelem, a Claudia
panoszy się jak jakaś pani na zamku. Sorry,
ale jak jeszcze raz ktoś rzuci się na mnie z kołkiem, nie ręczę za siebie.
Spojrzała
na niego dziwnie, aż zwątpił w to, czy w ogóle słuchała jego słów.
Wciąż niespokojnie wodziła wzrokiem na prawo i lewo, jakby
zniecierpliwiona, myślami wydając się być gdzieś daleko. Drżała w znaczący,
chociaż ledwie zauważalny sposób, który nie uszedł jego uwadze i sprawił,
że nawet William doszedł do wniosku, że coś jest zdecydowanie nie takie jak
powinno.
– Nie masz
co się przejmować – powiedziała w końcu Isabeau; coś w jej tonie
sprawiło, że poczuł się trochę tak, jakby go zbywała. – Załatwię wszystko, ale…
W zasadzie to właśnie szłam do Niebiańskiej Rezydencji – oznajmiła oschłym
tonem, który wydawał się dawać do zrozumienia tylko jedno: a więc to, że
dla jej przyjemności powinien odpuścić sobie przesłuchanie i zejść
wampirzycy z oczu.
Otworzył i prawie
natychmiast zamknął usta, decydując się na milczenie. Nawet nie drgnął, kiedy
kapłanka pośpiesznie przeszła tuż obok niego i kulącej się za jego plecami
Irys, kierując się w sobie tylko znanym kierunku.
– A co
z Claudią? – zapytał w ostatniej chwili, zanim zdecydował się na to,
by jednak tego nie robić.
Isabeau
gwałtownie się zatrzymała, na moment zastygając w miejscu; nawet nie
obejrzała się w jego stronę, przez ułamek sekundy wyglądając tak, jakby
zamierzała odejść bez wyjaśnienia.
– Claudii
już nie ma – powiedziała w końcu.
A potem w końcu
ruszyła przed siebie, zostawiając co najmniej oszołomionego Williama i drżącą
Irys w cieniu.
Wampir
wypuścił powietrze ze świstem, po czym spojrzał na swoją towarzyszkę. Wydała mu
się blada, zresztą to, że tak po prostu milczała i z przerażeniem w oczach
spoglądała w ślad za Isabeau, również wydało mu się czymś co najmniej
nietypowym.
– Irys…?
Potrząsnęła
głowa.
– Jej
kolory… – wyszeptała drżącym głosem. Coś ścisnęło ją w gardle, przez co
musiała odchrząknąć, zanim znalazła w sobie dość siły, żeby mówić dalej: –
Nie… nie wiem, co to, ale… to zdecydowanie nie była kapłanka – oznajmiła, samej
sobie wydając się nie wierzyć w to, co mówiła.
William
zastygł w bezruchu, co najmniej wytrącony z równowagi wydźwiękiem jej
słów – a już zwłaszcza wtedy, gdy dotarło do niego, co dziewczyna mu
sugerowała.
Że co, do jasnej cholery…?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz