14 sierpnia 2016

Dwieście siedemdziesiąt trzy

Jocelyne
Rosa była niesamowita. Siedzenie i prowadzenie zwyczajnej rozmowy przyszło Jocelyne z zadziwiającą łatwością, jedynie utwierdzając ją w przekonaniu, że nade wszystko potrzebowała przyjaciółki. Nie miał pewności, czy krótka znajomość i zaledwie kilka godzin, które spędziły razem, mogło wystarczyć, by zadecydować o kierunku, który miała przybrać ich znajomość, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać. Było jej dobrze z myślą o tym, że mogłaby znaleźć kogoś, kto ją zrozumie; to, ile się znały i czy miała do czynienia z duchem, uznała za sprawę drugorzędną.
Tamtej nocy nie spała, ale nie odbierała tego jako coś szczególnie uciążliwego. Leżała na łóżku, zresztą tak jak i Rosa, której całkiem wprawnie przychodziło udawanie człowieka. Twierdziła, że fizycznie nie czuła niczego, łącznie z materacem łóżka, ale nie żyła już wystarczająco długo, by nauczyć się przewidywać, gdzie istniały granice między poszczególnymi przedmiotami. To brzmiało… niepokojąco, Joce z kolei nie miała pewności, po co jakiejkolwiek niewidocznej dla nikogo duszy takie umiejętności, ale zdecydowała się w to nie wnikać. W gruncie rzeczy podobało jej się to, że dziewczyna zachowywała się w aż tak ludzki sposób; dzięki temu mogła chociaż na moment zapomnieć o tym, że nie była materialna, co w znacznym stopniu koiło jej nerwy.
Była świadoma tego, że Rosa specjalnie prowadziła rozmowę w taki sposób, by nie wchodzić na niewygodne tematy własnej śmierci albo specyfiki umarłych, ale to najmłodszej z Licavoli w najmniejszym nawet stopniu nie przeszkadzało. Nie przypominała sobie, kiedy i przy kim ostatnim razem czuła się tak swobodnie, ale podejrzewała, że to mogło mieć miejsce jeszcze w Mieście Nocy, najpewniej przy Layli, którą traktowała nie tylko jak ciotkę, ale właśnie przyjaciółkę. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jej wampirzycy brakowało – jej albo mamy, której zwłaszcza teraz mogłaby się ze wszystkiego zwierzyć. Mimo wszystko Rosa w roli zastępstwa sprawdzała się świetnie, a Jocelyne była wdzięczna za chociażby kilka godzin wspólnie spędzonego czasu.
Zaczęło świtać, kiedy w końcu senność zdecydowała się o nią upomnieć. Początkowo próbowała ze sobą walczyć, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. Jej rudowłosa towarzyszka jedynie uśmiechnęła się promienie, po czym jakby od niechcenia ułożyła na plecach, wbijając wzrok w sufit. Milczała i Jocelyne zrozumiała, że miała w planach co najwyżej nad nią czuwać; to było kojące i jednocześnie przypomniało jej o czymś istotnym.
– To ty czasami przy mnie siedziałaś, kiedy zasypiałam? – zapytała sennie, wtulając twarz w poduszkę.
Rosa drgnęła, po czym rzuciła najmłodszej z Licavolich zaciekawione spojrzenie.
– Niestety nie – oznajmiła, a dziewczyna poczuła, że z miejsca zaczyna robić jej się zimno. – Dlaczego pytasz?
– Ja… – Zamilkła, zbytnio zdezorientowana, by tak po prostu zebrać myśli.
Co w takim razie powinna była sądzić o sytuacji, w której czuła czyjąś obecność? W głowie wciąż słyszała cichy śpiew, który w równym stopniu przynosił jej ukojenie, co i wzbudzał silny niepokój? Od samego początku czuła, że to nie Rosa, ale dopiero w chwili, w której ostatecznie upewniła się, że nie mogła mieć do czynienia ze swoją towarzyszką, poczuła się naprawdę źle. Bo skoro nie ona, to kto?
– Hej… – Pół-wampirzyca (Czy wciąż mogła nazywać ją w ten sposób?) przesunęła się bliżej, próbując zwrócić na siebie uwagę Joce. Dziewczyna mimowolnie drgnęła, czując chłód w chwili, w której niematerialne ciało Rosy przeniknęło jej własne. – Duchów jest pełno, a większość wcale nie zachowuje się źle. Pewnie nie tylko ja wyczułam, że pojawił się ktoś o takich zdolnościach – powiedziała, najpewniej próbując zabrzmieć pocieszająco, jednak to wcale nie było takie proste.
– Wy czujecie to, co potrafię? – zapytała z powątpiewaniem.
Rosa westchnęła.
– Można tak powiedzieć… Teoretycznie – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – To nie tak, że masz na czole wypisane, że jesteś nekromantką.
– Pocieszyłaś mnie – rzuciła z przekąsem. Nie mogła powstrzymać się przed odrobiną sarkazmu, zwłaszcza w takiej sytuacji.
– Przecież się staram – obruszyła się, ale nie wyglądała na rozeźloną. – Nie wiem, jak to opisać, ale… masz specyficzny rodzaj aury, którą wyczuwamy. Przy sobie… łatwiej nam być sobą – dodała po chwili wahania i tym razem udało jej się Joce zaintrygować.
– Rodzaj aury…? – powtórzyła, wspierając się na łokciach. Lekko przekrzywiła głowę, nie kryjąc fascynacji słowami dziewczyny. Była telepatką, więc ta kwestia wydała jej się zastanawiająca.
– Mhm… – Rosa nie wydawała się szczególnie chętna do tego, żeby rozwinąć temat. – Po prostu wiemy, że jesteś pod jakimś względem wyjątkowa.
Och, dziękuję. To bardzo mi pomaga, pomyślała z irytacją. Chcąc zwalczyć senność, pospiesznie usiadła i założywszy ramiona na piersiach, spojrzała nagląco na Rosę. To, czego się dowiedziała, wydawało się istotne, a ona nade wszystko chciała ustalić jak najwięcej kwestii.
– Powiedz mi – ponagliła. Nie mogła powstrzymać się przed dalszym wypytaniem, tym bardziej, że już i tak zbyt długo błądziła jak to dziecko we mgle, niezdolna określić, czego powinna spodziewać się po sobie i swoich zdolnościach.
– To nie jest takie proste, Joce – westchnęła cicho dziewczyna. – Nie powinnam ingerować w ziemskie sprawy.
Licavoli uniosła brwi.
– A ja nie powinnam cię widzieć – zauważyła przytomnie.
– To co innego – stwierdziła Rosa, raptownie poważniejąc. – Widzisz nas, bo jesteś pod tym względem wyjątkowa… Ale wciąż pozostajesz istotą na swój sposób śmiertelną, więc teoretycznie…
– Teoria a praktyka… – przerwała jej Jocelyne. – Proszę. Chyba przynajmniej tyle jesteś mi winna, prawda? Już i tak zainterweniowałaś, kiedy sprowadziłaś mnie do tego miejsca.
Była zdesperowana i nie zamierzała tego unikać, zwłaszcza kiedy przekonała się, że słowa jej rozmówczyni brzmią… dość niepokojąco. Czy w podobny sposób nie wysławiał się chociażby Michael, który jak zwykle wydawał się wiedzieć wszystko, ale nie mówić nic? Nie pojmowała zasad, którym kierował się tamten wampir, więc i postępowanie swojej nowo nabytej przyjaciółki jawiło jej się jako nielogiczne.
– Prawda – przyznała niechętne Rosa. – Złamałam zasady… Raz, chociaż nie powinnam. Właściwie sama nie jestem pewna, jak powinnam cię traktować.
– Więc są jakieś zasady? – drążyła. – Tak tylko pytam. Mówisz trochę… jak pewna osoba, którą znam – przyznała, a Rosa uniosła brwi.
– Rufus? – wyrwało jej się.
Jocelyne zawahała się, co najmniej skonsternowana. Nie, zdecydowanie nie tego się spodziewała, kiedy zaczynała tę rozmowę. Nie miała pojęcia, co do tego wszystkiego miałby mieć wujek, a sądząc po wyrazie twarzy samej zainteresowanej, zdecydowanie nie miała w planach posłużyć się tym imieniem.
– Nie… – Lekko przekrzywiła głowę. – Znasz… Znałaś Rufusa – stwierdziła w końcu; używanie odpowiednich czasów, gdy miało się do czynienia z kimś martwym, zaczynało być problematyczne.
– Wróćmy do pierwotnego tematu, w porządku?
I akurat teraz zmieniasz nastawienie?, pomyślała, co najmniej zaskoczona takim zachowaniem. Rosa nie była z nią szczera, a przynajmniej wszystko wydawało się na to wskazywać. W efekcie Joce zaczynała mieć wątpliwości co do tego, jakie pytania powinna zadawać, żeby mieć szansę na otrzymanie odpowiedzi. Najbardziej obawiała się tego, że Rosa znowu zniknie, a to zdecydowanie nie byłoby jej na rękę, bo oznaczałoby dalsze błądzenie w ciemnościach.
Poniekąd dlatego zdecydowała się odpuścić. Westchnęła cicho, po czym krótko skinęła głową, usiłując sprawiać wrażenie kogoś w zupełności pogodzonego z sytuacją. W końcu zawsze mogła podpytać wujka o to, czy znał kiedyś jakąś Rosę, chociaż liczyła się z tym, że próba rozmowy z Rufusem mogła okazać się równie „owocna”, co i próba dyskusji z duchem. Nie pojmowała, dlaczego niektórzy byli aż do tego stopnia wrażliwi, kiedy w grę wchodziła przeszłość i sprawy osobiste, ale z drugiej strony… Od jakiegoś czasu chyba sama doświadczyła dość, by nie chcieć o tym rozmawiać.
– Okej. Więc co z tą energią? – zapytała, siląc się na uspokajający beztroski uśmiech. – Mówiłaś, że niektórzy wpływają na materię przez emocje… Więc to też taka jakby energia – dodała po chwili zastanowienia.
Rosa rzuciła jej zrezygnowane, pełne zwątpienia spojrzenie, ale ostatecznie skinęła głową.
– Można tak powiedzieć – zgodziła się. – My potrzebujemy zwykle negatywnych emocji, żeby tego dokonać… Ale przy tobie niektórym mogłoby przyjść zrobienie tego w najzupełniej naturalny sposób.
– Naturalny? – Mimowolnie spięła się, zaniepokojona myślą, która w naturalny sposób przyszła jej do głowy. – To znaczy, że w niektórych z was wzbudzam gniew?
O dziwo, dziewczyna jedynie nerwowo się roześmiała; zaraz po tym zdecydowanie pokręciła głową i pośpieszyła z wyjaśnieniami:
– Nie to miałam na myśli – zapewniła. – Chodzi mi właśnie o tę energię, którą w tobie dostrzegamy. Ona sprawia… Sama nie wiem, jak najlepiej to opisać, ale czuję się przy tobie żywsza niż kiedykolwiek – powiedziała w końcu. W pośpiechu nachyliła się w stronę zaskoczonej Jocelyne i ciągnęła dalej, obojętna na malujące się na twarzy dziewczyny zaskoczenie: – Jestem tutaj już prawie całą noc, chociaż wcześniej nachodziłam cię tylko na chwilę. Kiedy byłaś z Dallasem w tamtym gabinecie, udało mi się narobić trochę zamieszania, żebyście mogli swobodnie uciec. Wcześniej coś takiego by mi się nie udało, bo tak naprawdę nie jestem częścią twojego świata, Joce – powiedziała i zawahała się na moment. – Żadne z nas tak naprawdę nie jest… Ale ty jesteś łącznikiem: czymś jakby mostem pomiędzy naszym światem i waszym. To dlatego dusze lgną do takich, jak ty: bo nawet nieświadomie nam pomagasz.
Jej wywód ją zaskoczył, w niemniejszym stopniu, co i fascynacja, którą nagle dostrzegła w lśniących oczach Rosy. Dziewczyna wydawała się podekscytowana, a kiedy zaczęła mówić, już chyba nie była w stanie powstrzymać się przed przedstawieniem wszystkiego w tak emocjonujący sposób, jak sama to odbierała. Jocelyne słuchała tego w oszołomieniu, bezmyślnie wpatrując się w swoją rozmówczynie i nie będąc w stanie zmusić się nawet do tego, żeby zebrać myśli.
Nie, skoro to zaczynało być przerażające. Jeśli dobrze zrozumiała, była niczym jakaś latarnia, które przyciągała zbłąkane dusze, a to… Cóż, to oznaczało mniej więcej tyle, że niezależnie od własnych chęci, nie miała być w stanie tak po prostu się od nich uwolnić.
– Czego wy ode mnie tak naprawdę chcecie?
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej to, że zadała pytanie na głos. Zawahała się, w milczeniu obserwując Rosę i po wyrazie twarzy dziewczyny próbując ocenić, czy w jakikolwiek sposób ją uraziła. Nie chciała, by zabrzmiało to w aż tak pełen goryczy sposób, ale co innego miałaby w takiej sytuacji czuć? Niczego już nie rozumiała, a zbywanie stwierdzeniami, że odpowiedzi na jej pytania są czymś zakazanym, zaczynało być dobijające.
Usłyszała ciche westchnienie, a chwilę później całe ciało Jocelyne przeniknął chłód, kiedy Rosa znalazła się tuż obok niej. To był naturalny, być może całkowicie niekontrolowany przez nią gest – to, że wyciągnęła ramiona, wyglądając na chętną, by móc ją przytulić. Chociaż wiedziała, że w przypadku ducha coś takiego nie mogło być możliwe, przez chwilę naprawdę łatwo przyszło jej wyobrażenie sobie tego, że Rosa jest żywa i ciepła; niemalże czuła jej dotyk, lekko tylko przytłumiony, ale na swój sposób prawdziwy. To ją zdezorientowało, sprawiając, że sama już nie miała pewności, jak powinna postąpić albo co myśleć, ostatecznie jednak stwierdziła, że zastanawianie się nad tym nie ma sensu.
Rosa westchnęła cicho i – odsunąwszy się nieznacznie – krótko spojrzała na porzucony na łóżku zeszyt.
– Popatrz – wyszeptała pod wpływem impulsu, po czym – wciąż przy tym nie odsuwając się od Jocelyne – wyciągnęła rękę w stronę pamiętnika.
Teoretycznie jej palce powinny były przeniknąć przed papier, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Joce zauważyła cień, który przemknął przez twarz dziewczyny, jednoznacznie świadcząc o olbrzymim skupieniu i tym, jak wiele energii musiała wymagać od niej ta jedna czynność, nie zmieniało to jednak faktu, że finalnie Rosa dopięła swego. Ostrożnie i bardzo niezgrabnie uniosła zeszyt, wydając się cieszyć z takiej możliwości jak dziecko, które właśnie opanowało jakąś wyjątkowo trudną, problematyczną sztukę.
To przeze mnie? Naprawdę sprawiam, że czują się… bardziej żywi?, pomyślała w oszołomieniu Jocelyne, coraz bardziej zafascynowana tym, co działo się wokół niej. Jakkolwiek by jednak nie było, własne zdolności zaczynały wzbudzać w niej przerażenie niemniejsze od tego, którego doświadczyła w chwili, w której po raz pierwszy zobaczyła ducha. Uświadomiła sobie, że drży, więc spróbowała nad sobą zapanować, by niepotrzebnie nie martwić Rosy. Problem polegał na tym, że ciało zaczynała odmawiać jej posłuszeństwa, a wczesna pora oraz obecność ducha sprawiały, że tym trudniej przychodziło jej opanowanie dreszczy.
Nawet jeśli dziewczyna była tego świadoma, nie dała niczego po sobie poznać. W zamian uśmiechnęła się uspokajająco i jak gdyby nigdy nic podjęła przerwany wcześniej wywód:
– Niektórzy z nas szukają odkupienia. Niezałatwione sprawy… Wiesz mi, nie ma nic gorszego od wiecznego błąkania się po świecie, gdzie nikt cię nie widzi ani nie może wysłuchać – wyznała, po czym westchnęła cicho. Dlaczego mam wrażenie, że coś na ten temat wiesz? – Inni, zwłaszcza tacy, którzy umarli nagle, czasami nawet nie zdają sobie sprawy z tego, kim się stali. Niemniej każde z nas szuka dokładnie tego samego: ukojenia. Nie przeczę, że są też tacy, którzy… nie mają dobrych zamiarów – dodała po chwili wahania – ale o tym chyba wolałabyś nie słuchać.
– Nie chcę – zgodziła się niechętnie. – Ale co, jeśli któregoś z nich spotkam? Bo są niebezpieczni, prawda…? Emocje…
– Dobrze kombinujesz – przyznała z wahaniem Rosa. – A ty mogłabyś dodatkowo je podsycić.
Momentalnie zrobiło jej się jeszcze bardziej zimno, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Myślami po raz kolejny uciekła do mężczyzny z tamtego domu, który tak wytrwale tropił ją aż do szkoły, tym samym stawiając w tak niebezpiecznej sytuacji. To od niego wszystko się zmieniło, ale w tamtej chwili doszła do wniosku, że wygląd zmarłego wcale nie musiał znaczyć o tym, że był niebezpieczny i źle nastawiony. Nieszczęśliwy? Cóż, na pewno. Ale czy zły…?
Strach sprawiał, że wszystko wydawało się niezwykle skomplikowane, ale jakaś jej cząstka zdawała sobie sprawę z tego, że to wyłącznie wytwór wyobraźni. Bała się, bo nie wiedziała czego powinna się spodziewać.
W tamtym domu i później, podczas zdarzenia w szkole, nie zdawała sobie sprawy z tego, kim była i kogo mogłaby do siebie przyciągnąć. Dopiero teraz powoli zaczynała rozumieć, co naturalnie nie umniejszało odczuwanego przerażenia, wręcz je wzmagając, ale zarazem czyniło ją… bardziej świadomą roli, którą w mniemaniu niektórych miałaby odegrać. Wiedziała już, dlaczego ktokolwiek mógłby do niej lgnąć; teraz najważniejszą kwestią pozostawał to, by spróbować ich zrozumieć – bo ucieczka nie miała najmniejszego nawet sensu.
– Jednego wciąż nie rozumiem – odezwała się ponownie Rosa, przy okazji wyrywając Jocelyne z zamyślenia. – Chodzi mi o to, dlaczego wciąż jestem przy tobie wyłącznie ja. Nie widziałaś innych duchów odkąd się pojawiłam, prawda? – zapytała z wahaniem.
– Chyba widziałam – przyznała, a dziewczyna rzuciła jej pytające spojrzenie. – Pisałam o Carol – przypomniała, wymownie zerkając na zeszyty.
Pamiętnik znowu leżał na pościeli, chociaż nie zarejestrowała momentu, w którym Rosa zdecydowała się go odłożyć. Możliwe, że rozproszyła się na tyle, by dalsze utrzymywanie przedmiotu okazało się dla niej zbyt trudne albo męczące, chociaż Joce nie była pewna, czy w przypadku ducha to drugie miało rację bytu.
– Faktycznie. – Rosa z wahaniem przekrzywiła głowę, jakby spojrzenie na świat pod innym kątem mogło pomóc jej w łączeniu faktów. Rude włosy opadły dziewczynie na twarz, przysłaniając policzek. – Więc Carol… I to wszystko?
– A to źle? – zaniepokoiła się.
Jej rozmówczyni wzruszyła ramionami, co w najmniejszym nawet stopniu nie wydawało się pocieszające. Coś ścisnęło Jocelyne w gardle, ale nie skomentowała zachowania Rosy nawet słowem, dochodząc do wniosku, że obie wiedzą równie niewiele. Mimo wszystko była dziewczynie wdzięczna za wszystkie informacje, tym bardziej, że dzięki niej wiedziała więcej niż kiedykolwiek – i to nawet pomimo tego, że to wciąż nie było wszystko.
– Nie jestem pewna, ale to trochę dziwne, że tak mało nas się przy tobie kręci – odezwała się w końcu Rosa, decydując się ubrać w słowa to, co ją dręczyło. – Świecisz coraz jaśniej. Nawet jeśli jesteś tutaj, ci bardziej zdesperowani powinni byli cię odnaleźć… Chyba, że ktoś cię chroni – dodała po chwili zastanowienia – ale dlaczego w takim razie pozwala na to, żebym się przy tobie kręciła?
Taka teoria wytrąciła ją z równowagi bardziej niż cokolwiek innego, tym bardziej, że wydawała się sensowna. W pamięci wciąż miała melodię, którą kobiecy i jakby znajomy głos nucił, spokojnie siedząc u jej boku. Tamtej nocy, w której Dallas i Shannon poznali prawdę o jej nieśmiertelnej naturze, również ktoś wydawał się nad nią czuwać, gdy źle się czuła. Skoro Rosa twierdziła, że pierwszy raz przebywała przy niej aż tak długo, to musiało znaczyć, że… był ktoś jeszcze.
A co z Eleną?, odezwał się cichy głosik w jej głowie. Widziałaś ją… Albo raczej kogoś o jej wyglądzie. Czy ona właściwie cię nie uratowała?, zapytała samą siebie, chociaż udzielnie jakiejkolwiek, choć po części satysfakcjonującej odpowiedzi wydawało się czymś niemożliwym. Nie, skoro nie była już pewna żadnej z rzeczy, które działy się wokół niej. Odróżnienie tego, co były wyłącznie wytworem jej wyobraźni, od możliwości, które dawał dar, wydawało się ponad czyjekolwiek możliwości.
– Rosa… – odezwała się pod wpływem impulsu. – Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie? – zaryzykowała, chociaż nawet nie zamierzała czekać na odpowiedź i ewentualną odpowiedź. – To możliwe, żebym… była w stanie przewidzieć czyjąkolwiek śmierć?
Nie miała pojęcia, dlaczego akurat to przyszło jej do głowy, ale uznała to za nieistotne. Taka perspektywa ją przerażała, ale czego tak naprawdę powinna się po sobie spodziewać? Już widziała umarłych, więc równie dobrze mogło się okazać, że zdolności, którymi dysponowała, sięgają dużo głębiej. Co prawda dużo pewniej poczułaby się w sytuacji, gdyby okazało się, że nie jest aż tak źle, ale…
– Nie mam pojęcia – przyznała Rosa i zabrzmiało to szczerze. – Chociaż to możliwe. Bratasz się ze śmiercią, Joce… Takich, jak ty, niektórzy nazywali dziećmi samej Śmierci – dodała z naciskiem – więc tak naprawdę wszystko wydaje się równie prawdopodobne.
Chociaż spodziewała się takiej odpowiedzi, mimo wszystko i tak poczuła się, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Nie była nawet pewna, czy w tamtej chwili poczuła strach, czy może wręcz przeciwnie – wyłącznie nieopisaną pustkę, która również wydała jej się czymś całkowicie naturalnym. Jak inaczej miałaby się zachować w sytuacji, w której słuchała o śmierci, przez słowa Rosy jawiącej się niemalże jak prawdziwa osoba – osobny byt, który miał wpływ na świat i z którym w jakiś sposób była powiązana?
Chciała wierzyć w to, że takie rozwiązanie jest niemożliwe, ale to wcale nie było takie proste. Jeśli założyć, że wtedy nie śniła, a jej umysł nie próbował się buntować, to na pewno widziała kogoś bliźniaczo podobnego do Eleny. Co by było, gdyby to okazało się formą przepowiedni – ostrzeżeniem przed tym, że właśnie Cullenównie mogłaby grozić śmierć…?
Musiała się upewnić, ale nie wiedziała jak. Fakt, że nawet Damien był w stanie wyczuć, kiedy komuś groziła ostateczność, mógł jednoznacznie sugerować, że i jej te zdolności zostały dane, ale…
– Jejku – wyrwało się Rosie.
Joce drgnęła, po czym rzuciła dziewczynie pytające spojrzenie – a przynajmniej miała to w planach, bo kiedy poderwała głowę, przekonała się, że jest w pokoju sama.
– Co się znowu…? – zaczęła bezwiednie, po czym urwała, kiedy usłyszała ciche skrzypnięcie prowadzących do pokoju drzwi.
Julie stanęła w progu, blada i wyraźnie zaniepokojona. Spojrzenie kobiety momentalnie skoncentrowało się siedzącej samotnie na łóżku dziewczynie.
– Z kim rozmawiałaś, Jocelyne?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa