Jocelyne
Rosa była niesamowita.
Siedzenie i prowadzenie zwyczajnej rozmowy przyszło Jocelyne z zadziwiającą
łatwością, jedynie utwierdzając ją w przekonaniu, że nade wszystko
potrzebowała przyjaciółki. Nie miał pewności, czy krótka znajomość i zaledwie
kilka godzin, które spędziły razem, mogło wystarczyć, by zadecydować o kierunku,
który miała przybrać ich znajomość, ale nie próbowała się nad tym zastanawiać.
Było jej dobrze z myślą o tym, że mogłaby znaleźć kogoś, kto ją
zrozumie; to, ile się znały i czy miała do czynienia z duchem, uznała
za sprawę drugorzędną.
Tamtej nocy
nie spała, ale nie odbierała tego jako coś szczególnie uciążliwego. Leżała na
łóżku, zresztą tak jak i Rosa, której całkiem wprawnie przychodziło
udawanie człowieka. Twierdziła, że fizycznie nie czuła niczego, łącznie z materacem
łóżka, ale nie żyła już wystarczająco długo, by nauczyć się przewidywać, gdzie
istniały granice między poszczególnymi przedmiotami. To brzmiało… niepokojąco,
Joce z kolei nie miała pewności, po co jakiejkolwiek niewidocznej dla
nikogo duszy takie umiejętności, ale zdecydowała się w to nie wnikać. W gruncie
rzeczy podobało jej się to, że dziewczyna zachowywała się w aż tak ludzki
sposób; dzięki temu mogła chociaż na moment zapomnieć o tym, że nie była
materialna, co w znacznym stopniu koiło jej nerwy.
Była
świadoma tego, że Rosa specjalnie prowadziła rozmowę w taki sposób, by nie
wchodzić na niewygodne tematy własnej śmierci albo specyfiki umarłych, ale to
najmłodszej z Licavoli w najmniejszym nawet stopniu nie
przeszkadzało. Nie przypominała sobie, kiedy i przy kim ostatnim razem
czuła się tak swobodnie, ale podejrzewała, że to mogło mieć miejsce jeszcze w Mieście
Nocy, najpewniej przy Layli, którą traktowała nie tylko jak ciotkę, ale właśnie
przyjaciółkę. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo jej
wampirzycy brakowało – jej albo mamy, której zwłaszcza teraz mogłaby się ze
wszystkiego zwierzyć. Mimo wszystko Rosa w roli zastępstwa sprawdzała się
świetnie, a Jocelyne była wdzięczna za chociażby kilka godzin wspólnie
spędzonego czasu.
Zaczęło
świtać, kiedy w końcu senność zdecydowała się o nią upomnieć.
Początkowo próbowała ze sobą walczyć, ale to okazało się o wiele
trudniejsze, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć. Jej rudowłosa towarzyszka
jedynie uśmiechnęła się promienie, po czym jakby od niechcenia ułożyła na
plecach, wbijając wzrok w sufit. Milczała i Jocelyne zrozumiała, że
miała w planach co najwyżej nad nią czuwać; to było kojące i jednocześnie
przypomniało jej o czymś istotnym.
– To ty
czasami przy mnie siedziałaś, kiedy zasypiałam? – zapytała sennie, wtulając
twarz w poduszkę.
Rosa drgnęła,
po czym rzuciła najmłodszej z Licavolich zaciekawione spojrzenie.
– Niestety
nie – oznajmiła, a dziewczyna poczuła, że z miejsca zaczyna robić jej
się zimno. – Dlaczego pytasz?
– Ja… –
Zamilkła, zbytnio zdezorientowana, by tak po prostu zebrać myśli.
Co w takim
razie powinna była sądzić o sytuacji, w której czuła czyjąś obecność?
W głowie wciąż słyszała cichy śpiew, który w równym stopniu przynosił
jej ukojenie, co i wzbudzał silny niepokój? Od samego początku czuła, że
to nie Rosa, ale dopiero w chwili, w której ostatecznie upewniła się,
że nie mogła mieć do czynienia ze swoją towarzyszką, poczuła się naprawdę źle.
Bo skoro nie ona, to kto?
– Hej… –
Pół-wampirzyca (Czy wciąż mogła nazywać ją w ten sposób?) przesunęła się
bliżej, próbując zwrócić na siebie uwagę Joce. Dziewczyna mimowolnie drgnęła,
czując chłód w chwili, w której niematerialne ciało Rosy przeniknęło
jej własne. – Duchów jest pełno, a większość wcale nie zachowuje się źle.
Pewnie nie tylko ja wyczułam, że pojawił się ktoś o takich zdolnościach –
powiedziała, najpewniej próbując zabrzmieć pocieszająco, jednak to wcale nie
było takie proste.
– Wy
czujecie to, co potrafię? – zapytała z powątpiewaniem.
Rosa
westchnęła.
– Można tak
powiedzieć… Teoretycznie – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – To nie tak,
że masz na czole wypisane, że jesteś nekromantką.
–
Pocieszyłaś mnie – rzuciła z przekąsem. Nie mogła powstrzymać się przed
odrobiną sarkazmu, zwłaszcza w takiej sytuacji.
– Przecież
się staram – obruszyła się, ale nie wyglądała na rozeźloną. – Nie wiem, jak to
opisać, ale… masz specyficzny rodzaj aury, którą wyczuwamy. Przy sobie… łatwiej
nam być sobą – dodała po chwili wahania i tym razem udało jej się Joce zaintrygować.
– Rodzaj
aury…? – powtórzyła, wspierając się na łokciach. Lekko przekrzywiła głowę, nie
kryjąc fascynacji słowami dziewczyny. Była telepatką, więc ta kwestia wydała
jej się zastanawiająca.
– Mhm… –
Rosa nie wydawała się szczególnie chętna do tego, żeby rozwinąć temat. – Po
prostu wiemy, że jesteś pod jakimś względem wyjątkowa.
Och, dziękuję. To bardzo mi pomaga,
pomyślała z irytacją. Chcąc zwalczyć senność, pospiesznie usiadła i założywszy
ramiona na piersiach, spojrzała nagląco na Rosę. To, czego się dowiedziała,
wydawało się istotne, a ona nade wszystko chciała ustalić jak najwięcej
kwestii.
– Powiedz
mi – ponagliła. Nie mogła powstrzymać się przed dalszym wypytaniem, tym
bardziej, że już i tak zbyt długo błądziła jak to dziecko we mgle,
niezdolna określić, czego powinna spodziewać się po sobie i swoich
zdolnościach.
– To nie
jest takie proste, Joce – westchnęła cicho dziewczyna. – Nie powinnam ingerować
w ziemskie sprawy.
Licavoli
uniosła brwi.
– A ja
nie powinnam cię widzieć – zauważyła przytomnie.
– To co
innego – stwierdziła Rosa, raptownie poważniejąc. – Widzisz nas, bo jesteś pod
tym względem wyjątkowa… Ale wciąż pozostajesz istotą na swój sposób śmiertelną,
więc teoretycznie…
– Teoria a praktyka…
– przerwała jej Jocelyne. – Proszę. Chyba przynajmniej tyle jesteś mi winna,
prawda? Już i tak zainterweniowałaś, kiedy sprowadziłaś mnie do tego
miejsca.
Była
zdesperowana i nie zamierzała tego unikać, zwłaszcza kiedy przekonała się,
że słowa jej rozmówczyni brzmią… dość niepokojąco. Czy w podobny sposób
nie wysławiał się chociażby Michael, który jak zwykle wydawał się wiedzieć
wszystko, ale nie mówić nic? Nie pojmowała zasad, którym kierował się tamten
wampir, więc i postępowanie swojej nowo nabytej przyjaciółki jawiło jej
się jako nielogiczne.
– Prawda –
przyznała niechętne Rosa. – Złamałam zasady… Raz, chociaż nie powinnam.
Właściwie sama nie jestem pewna, jak powinnam cię traktować.
– Więc są
jakieś zasady? – drążyła. – Tak tylko pytam. Mówisz trochę… jak pewna osoba,
którą znam – przyznała, a Rosa uniosła brwi.
– Rufus? –
wyrwało jej się.
Jocelyne
zawahała się, co najmniej skonsternowana. Nie, zdecydowanie nie tego się
spodziewała, kiedy zaczynała tę rozmowę. Nie miała pojęcia, co do tego
wszystkiego miałby mieć wujek, a sądząc po wyrazie twarzy samej
zainteresowanej, zdecydowanie nie miała w planach posłużyć się tym
imieniem.
– Nie… –
Lekko przekrzywiła głowę. – Znasz… Znałaś Rufusa – stwierdziła w końcu;
używanie odpowiednich czasów, gdy miało się do czynienia z kimś martwym,
zaczynało być problematyczne.
– Wróćmy do
pierwotnego tematu, w porządku?
I akurat teraz zmieniasz nastawienie?,
pomyślała, co najmniej zaskoczona takim zachowaniem. Rosa nie była z nią
szczera, a przynajmniej wszystko wydawało się na to wskazywać. W efekcie
Joce zaczynała mieć wątpliwości co do tego, jakie pytania powinna zadawać, żeby
mieć szansę na otrzymanie odpowiedzi. Najbardziej obawiała się tego, że Rosa
znowu zniknie, a to zdecydowanie nie byłoby jej na rękę, bo oznaczałoby
dalsze błądzenie w ciemnościach.
Poniekąd
dlatego zdecydowała się odpuścić. Westchnęła cicho, po czym krótko skinęła
głową, usiłując sprawiać wrażenie kogoś w zupełności pogodzonego z sytuacją.
W końcu zawsze mogła podpytać wujka o to, czy znał kiedyś jakąś Rosę,
chociaż liczyła się z tym, że próba rozmowy z Rufusem mogła okazać
się równie „owocna”, co i próba dyskusji z duchem. Nie pojmowała,
dlaczego niektórzy byli aż do tego stopnia wrażliwi, kiedy w grę wchodziła
przeszłość i sprawy osobiste, ale z drugiej strony… Od jakiegoś czasu
chyba sama doświadczyła dość, by nie chcieć o tym rozmawiać.
– Okej.
Więc co z tą energią? – zapytała, siląc się na uspokajający beztroski
uśmiech. – Mówiłaś, że niektórzy wpływają na materię przez emocje… Więc to też
taka jakby energia – dodała po chwili zastanowienia.
Rosa
rzuciła jej zrezygnowane, pełne zwątpienia spojrzenie, ale ostatecznie skinęła
głową.
– Można tak
powiedzieć – zgodziła się. – My potrzebujemy zwykle negatywnych emocji, żeby
tego dokonać… Ale przy tobie niektórym mogłoby przyjść zrobienie tego w najzupełniej
naturalny sposób.
–
Naturalny? – Mimowolnie spięła się, zaniepokojona myślą, która w naturalny
sposób przyszła jej do głowy. – To znaczy, że w niektórych z was
wzbudzam gniew?
O dziwo,
dziewczyna jedynie nerwowo się roześmiała; zaraz po tym zdecydowanie pokręciła
głową i pośpieszyła z wyjaśnieniami:
– Nie to miałam
na myśli – zapewniła. – Chodzi mi właśnie o tę energię, którą w tobie
dostrzegamy. Ona sprawia… Sama nie wiem, jak najlepiej to opisać, ale czuję się
przy tobie żywsza niż kiedykolwiek – powiedziała w końcu. W pośpiechu
nachyliła się w stronę zaskoczonej Jocelyne i ciągnęła dalej,
obojętna na malujące się na twarzy dziewczyny zaskoczenie: – Jestem tutaj już
prawie całą noc, chociaż wcześniej nachodziłam cię tylko na chwilę. Kiedy byłaś
z Dallasem w tamtym gabinecie, udało mi się narobić trochę
zamieszania, żebyście mogli swobodnie uciec. Wcześniej coś takiego by mi się nie
udało, bo tak naprawdę nie jestem częścią twojego świata, Joce – powiedziała i zawahała
się na moment. – Żadne z nas tak naprawdę nie jest… Ale ty jesteś
łącznikiem: czymś jakby mostem pomiędzy naszym
światem i waszym. To dlatego dusze lgną do takich, jak ty: bo nawet
nieświadomie nam pomagasz.
Jej wywód
ją zaskoczył, w niemniejszym stopniu, co i fascynacja, którą nagle
dostrzegła w lśniących oczach Rosy. Dziewczyna wydawała się
podekscytowana, a kiedy zaczęła mówić, już chyba nie była w stanie
powstrzymać się przed przedstawieniem wszystkiego w tak emocjonujący
sposób, jak sama to odbierała. Jocelyne słuchała tego w oszołomieniu,
bezmyślnie wpatrując się w swoją rozmówczynie i nie będąc w stanie
zmusić się nawet do tego, żeby zebrać myśli.
Nie, skoro
to zaczynało być przerażające. Jeśli dobrze zrozumiała, była niczym jakaś
latarnia, które przyciągała zbłąkane dusze, a to… Cóż, to oznaczało mniej
więcej tyle, że niezależnie od własnych chęci, nie miała być w stanie tak
po prostu się od nich uwolnić.
– Czego wy
ode mnie tak naprawdę chcecie?
Dopiero po
dłuższej chwili dotarło do niej to, że zadała pytanie na głos. Zawahała się, w milczeniu
obserwując Rosę i po wyrazie twarzy dziewczyny próbując ocenić, czy w jakikolwiek
sposób ją uraziła. Nie chciała, by zabrzmiało to w aż tak pełen goryczy
sposób, ale co innego miałaby w takiej sytuacji czuć? Niczego już nie
rozumiała, a zbywanie stwierdzeniami, że odpowiedzi na jej pytania są
czymś zakazanym, zaczynało być dobijające.
Usłyszała
ciche westchnienie, a chwilę później całe ciało Jocelyne przeniknął chłód,
kiedy Rosa znalazła się tuż obok niej. To był naturalny, być może całkowicie
niekontrolowany przez nią gest – to, że wyciągnęła ramiona, wyglądając na
chętną, by móc ją przytulić. Chociaż wiedziała, że w przypadku ducha coś
takiego nie mogło być możliwe, przez chwilę naprawdę łatwo przyszło jej
wyobrażenie sobie tego, że Rosa jest żywa i ciepła; niemalże czuła jej
dotyk, lekko tylko przytłumiony, ale na swój sposób prawdziwy. To ją
zdezorientowało, sprawiając, że sama już nie miała pewności, jak powinna postąpić
albo co myśleć, ostatecznie jednak stwierdziła, że zastanawianie się nad tym
nie ma sensu.
Rosa
westchnęła cicho i – odsunąwszy się nieznacznie – krótko spojrzała na
porzucony na łóżku zeszyt.
– Popatrz –
wyszeptała pod wpływem impulsu, po czym – wciąż przy tym nie odsuwając się od
Jocelyne – wyciągnęła rękę w stronę pamiętnika.
Teoretycznie
jej palce powinny były przeniknąć przed papier, jednak nic podobnego nie miało
miejsca. Joce zauważyła cień, który przemknął przez twarz dziewczyny,
jednoznacznie świadcząc o olbrzymim skupieniu i tym, jak wiele
energii musiała wymagać od niej ta jedna czynność, nie zmieniało to jednak
faktu, że finalnie Rosa dopięła swego. Ostrożnie i bardzo niezgrabnie
uniosła zeszyt, wydając się cieszyć z takiej możliwości jak dziecko, które
właśnie opanowało jakąś wyjątkowo trudną, problematyczną sztukę.
To przeze mnie? Naprawdę sprawiam, że czują
się… bardziej żywi?, pomyślała w oszołomieniu Jocelyne, coraz bardziej
zafascynowana tym, co działo się wokół niej. Jakkolwiek by jednak nie było,
własne zdolności zaczynały wzbudzać w niej przerażenie niemniejsze od
tego, którego doświadczyła w chwili, w której po raz pierwszy
zobaczyła ducha. Uświadomiła sobie, że drży, więc spróbowała nad sobą
zapanować, by niepotrzebnie nie martwić Rosy. Problem polegał na tym, że ciało
zaczynała odmawiać jej posłuszeństwa, a wczesna pora oraz obecność ducha
sprawiały, że tym trudniej przychodziło jej opanowanie dreszczy.
Nawet jeśli
dziewczyna była tego świadoma, nie dała niczego po sobie poznać. W zamian uśmiechnęła
się uspokajająco i jak gdyby nigdy nic podjęła przerwany wcześniej wywód:
– Niektórzy
z nas szukają odkupienia. Niezałatwione sprawy… Wiesz mi, nie ma nic
gorszego od wiecznego błąkania się po świecie, gdzie nikt cię nie widzi ani nie
może wysłuchać – wyznała, po czym westchnęła cicho. Dlaczego mam wrażenie, że coś na ten temat wiesz? – Inni, zwłaszcza
tacy, którzy umarli nagle, czasami nawet nie zdają sobie sprawy z tego,
kim się stali. Niemniej każde z nas szuka dokładnie tego samego: ukojenia.
Nie przeczę, że są też tacy, którzy… nie mają dobrych zamiarów – dodała po
chwili wahania – ale o tym chyba wolałabyś nie słuchać.
– Nie chcę –
zgodziła się niechętnie. – Ale co, jeśli któregoś z nich spotkam? Bo są
niebezpieczni, prawda…? Emocje…
– Dobrze
kombinujesz – przyznała z wahaniem Rosa. – A ty mogłabyś dodatkowo je
podsycić.
Momentalnie
zrobiło jej się jeszcze bardziej zimno, chociaż nie sądziła, że to w ogóle
możliwe. Myślami po raz kolejny uciekła do mężczyzny z tamtego domu, który
tak wytrwale tropił ją aż do szkoły, tym samym stawiając w tak
niebezpiecznej sytuacji. To od niego wszystko się zmieniło, ale w tamtej
chwili doszła do wniosku, że wygląd zmarłego wcale nie musiał znaczyć o tym,
że był niebezpieczny i źle nastawiony. Nieszczęśliwy? Cóż, na pewno. Ale
czy zły…?
Strach sprawiał,
że wszystko wydawało się niezwykle skomplikowane, ale jakaś jej cząstka zdawała
sobie sprawę z tego, że to wyłącznie wytwór wyobraźni. Bała się, bo nie
wiedziała czego powinna się spodziewać.
W tamtym domu i później, podczas zdarzenia w szkole, nie zdawała sobie sprawy z tego, kim była i kogo mogłaby do siebie przyciągnąć. Dopiero teraz powoli zaczynała rozumieć, co naturalnie nie umniejszało odczuwanego przerażenia, wręcz je wzmagając, ale zarazem czyniło ją… bardziej świadomą roli, którą w mniemaniu niektórych miałaby odegrać. Wiedziała już, dlaczego ktokolwiek mógłby do niej lgnąć; teraz najważniejszą kwestią pozostawał to, by spróbować ich zrozumieć – bo ucieczka nie miała najmniejszego nawet sensu.
W tamtym domu i później, podczas zdarzenia w szkole, nie zdawała sobie sprawy z tego, kim była i kogo mogłaby do siebie przyciągnąć. Dopiero teraz powoli zaczynała rozumieć, co naturalnie nie umniejszało odczuwanego przerażenia, wręcz je wzmagając, ale zarazem czyniło ją… bardziej świadomą roli, którą w mniemaniu niektórych miałaby odegrać. Wiedziała już, dlaczego ktokolwiek mógłby do niej lgnąć; teraz najważniejszą kwestią pozostawał to, by spróbować ich zrozumieć – bo ucieczka nie miała najmniejszego nawet sensu.
– Jednego wciąż
nie rozumiem – odezwała się ponownie Rosa, przy okazji wyrywając Jocelyne z zamyślenia.
– Chodzi mi o to, dlaczego wciąż jestem przy tobie wyłącznie ja. Nie
widziałaś innych duchów odkąd się pojawiłam, prawda? – zapytała z wahaniem.
– Chyba
widziałam – przyznała, a dziewczyna rzuciła jej pytające spojrzenie. –
Pisałam o Carol – przypomniała, wymownie zerkając na zeszyty.
Pamiętnik
znowu leżał na pościeli, chociaż nie zarejestrowała momentu, w którym Rosa
zdecydowała się go odłożyć. Możliwe, że rozproszyła się na tyle, by dalsze
utrzymywanie przedmiotu okazało się dla niej zbyt trudne albo męczące, chociaż
Joce nie była pewna, czy w przypadku ducha to drugie miało rację bytu.
–
Faktycznie. – Rosa z wahaniem przekrzywiła głowę, jakby spojrzenie na
świat pod innym kątem mogło pomóc jej w łączeniu faktów. Rude włosy opadły
dziewczynie na twarz, przysłaniając policzek. – Więc Carol… I to wszystko?
– A to
źle? – zaniepokoiła się.
Jej
rozmówczyni wzruszyła ramionami, co w najmniejszym nawet stopniu nie
wydawało się pocieszające. Coś ścisnęło Jocelyne w gardle, ale nie
skomentowała zachowania Rosy nawet słowem, dochodząc do wniosku, że obie wiedzą
równie niewiele. Mimo wszystko była dziewczynie wdzięczna za wszystkie
informacje, tym bardziej, że dzięki niej wiedziała więcej niż kiedykolwiek – i to
nawet pomimo tego, że to wciąż nie było wszystko.
– Nie
jestem pewna, ale to trochę dziwne, że tak mało nas się przy tobie kręci –
odezwała się w końcu Rosa, decydując się ubrać w słowa to, co ją
dręczyło. – Świecisz coraz jaśniej. Nawet jeśli jesteś tutaj, ci bardziej
zdesperowani powinni byli cię odnaleźć… Chyba, że ktoś cię chroni – dodała po
chwili zastanowienia – ale dlaczego w takim razie pozwala na to, żebym się
przy tobie kręciła?
Taka teoria
wytrąciła ją z równowagi bardziej niż cokolwiek innego, tym bardziej, że
wydawała się sensowna. W pamięci wciąż miała melodię, którą kobiecy i jakby
znajomy głos nucił, spokojnie siedząc u jej boku. Tamtej nocy, w której
Dallas i Shannon poznali prawdę o jej nieśmiertelnej naturze, również
ktoś wydawał się nad nią czuwać, gdy źle się czuła. Skoro Rosa twierdziła, że pierwszy
raz przebywała przy niej aż tak długo, to musiało znaczyć, że… był ktoś jeszcze.
A co z Eleną?, odezwał się cichy
głosik w jej głowie. Widziałaś ją…
Albo raczej kogoś o jej wyglądzie. Czy ona właściwie cię nie uratowała?,
zapytała samą siebie, chociaż udzielnie jakiejkolwiek, choć po części
satysfakcjonującej odpowiedzi wydawało się czymś niemożliwym. Nie, skoro nie
była już pewna żadnej z rzeczy, które działy się wokół niej. Odróżnienie
tego, co były wyłącznie wytworem jej wyobraźni, od możliwości, które dawał dar,
wydawało się ponad czyjekolwiek możliwości.
– Rosa… –
odezwała się pod wpływem impulsu. – Mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie? –
zaryzykowała, chociaż nawet nie zamierzała czekać na odpowiedź i ewentualną
odpowiedź. – To możliwe, żebym… była w stanie przewidzieć czyjąkolwiek
śmierć?
Nie miała
pojęcia, dlaczego akurat to przyszło jej do głowy, ale uznała to za nieistotne.
Taka perspektywa ją przerażała, ale czego tak naprawdę powinna się po sobie
spodziewać? Już widziała umarłych, więc równie dobrze mogło się okazać, że
zdolności, którymi dysponowała, sięgają dużo głębiej. Co prawda dużo pewniej
poczułaby się w sytuacji, gdyby okazało się, że nie jest aż tak źle, ale…
– Nie mam
pojęcia – przyznała Rosa i zabrzmiało to szczerze. – Chociaż to możliwe.
Bratasz się ze śmiercią, Joce… Takich, jak ty, niektórzy nazywali dziećmi samej
Śmierci – dodała z naciskiem – więc tak naprawdę wszystko wydaje się
równie prawdopodobne.
Chociaż
spodziewała się takiej odpowiedzi, mimo wszystko i tak poczuła się, jakby
ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Nie była nawet
pewna, czy w tamtej chwili poczuła strach, czy może wręcz przeciwnie –
wyłącznie nieopisaną pustkę, która również wydała jej się czymś całkowicie
naturalnym. Jak inaczej miałaby się zachować w sytuacji, w której
słuchała o śmierci, przez słowa Rosy jawiącej się niemalże jak prawdziwa
osoba – osobny byt, który miał wpływ na świat i z którym w jakiś
sposób była powiązana?
Chciała wierzyć
w to, że takie rozwiązanie jest niemożliwe, ale to wcale nie było takie
proste. Jeśli założyć, że wtedy nie śniła, a jej umysł nie próbował się
buntować, to na pewno widziała kogoś bliźniaczo podobnego do Eleny. Co by było,
gdyby to okazało się formą przepowiedni – ostrzeżeniem przed tym, że właśnie
Cullenównie mogłaby grozić śmierć…?
Musiała się
upewnić, ale nie wiedziała jak. Fakt, że nawet Damien był w stanie wyczuć,
kiedy komuś groziła ostateczność, mógł jednoznacznie sugerować, że i jej
te zdolności zostały dane, ale…
– Jejku –
wyrwało się Rosie.
Joce
drgnęła, po czym rzuciła dziewczynie pytające spojrzenie – a przynajmniej
miała to w planach, bo kiedy poderwała głowę, przekonała się, że jest w pokoju
sama.
– Co się znowu…?
– zaczęła bezwiednie, po czym urwała, kiedy usłyszała ciche skrzypnięcie
prowadzących do pokoju drzwi.
Julie
stanęła w progu, blada i wyraźnie zaniepokojona. Spojrzenie kobiety
momentalnie skoncentrowało się siedzącej samotnie na łóżku dziewczynie.
– Z kim
rozmawiałaś, Jocelyne?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz