Elena
Miała złe przeczucia od
chwili, w której dostała SMS-a od Aldero – lakoniczną prośbę o natychmiastowe
spotkanie z nią i jej „cholernym kochankiem”. W gruncie rzeczy
to jedno zdanie i dobór słów sprawiały, że wszystko brzmiało bardziej jak
rozkaz, co w najmniejszym nawet stopniu nie sprawiło, że Elena zaczęła
pałać szczególnym entuzjazmem do perspektywy zobaczenia się z kuzynem. Nie
miała pojęcia, jak tak naprawdę prezentowały się relacje z Al’em, a chłopak
swoim zachowaniem wcale nie ułatwiał zrozumienia tego, naprzemiennie starając się,
by po chwili rzucił wyjątkowo trudną do cierpliwego znoszenia złośliwością.
Była z Rafaelem
w apartamentowcu, kiedy jej komórka zaczęła wibrować. Odkąd niejako
przyznała się Lawrence’owi do tego, jak prezentowała się sytuacja, a po
wszystkim dodatkowo jeszcze wtajemniczyli Sage’a, przebywanie w mieszkaniu
stanowiło swego rodzaju normę. Zwykle wybierali momenty, w których żadnego
z wampirów nie było w pobliżu, dzięki czemu mogli cieszyć się
prywatnością, przy okazji nie wchodząc sobie nawzajem w drogę. Wiedziała,
że L. nie był zachwycony decyzjami, które podejmowała, ale nawet jeśli miał
jakiekolwiek uwagi, nie komentował tego, co przyjmowała z ulgą. Co więcej,
możliwość korzystania z sypialni czy chociażby kanapy w salonie,
stanowiła o wiele bardziej atrakcyjna formę, aniżeli przesiadywanie przy
kapliczce. Co prawda Rafael nie zawsze się z tym zgadzał, wciąż z uporem
stawiając ją w sytuacjach, w których miała ochotę go zabić za kolejne
lekcje walki czy bezsensowne ganianie po lesie, ale przynajmniej mogła liczyć
na jakieś… bardziej romantyczne
wieczory…
Nie żeby „romantyzm”
rozumieli w ten sam sposób. Dla niego szczytem zadowolenia najwyraźniej
były pocałunki i to, żeby móc się na nią gapić albo okazyjnie potrzymać w ramionach.
Podejrzewała, że w takim tempie sama po wieczność zostanie dziewicą, ale
na dłuższą metę była w stanie to znosić – przynajmniej tymczasowo.
Jakkolwiek
by jednak nie było, perspektywa ponownego spotkania z Aldero, kiedy obok
miał znajdować się Rafa, zdecydowanie nie brzmiała dobrze. Najwyraźniej pojęcie
„zazdrości” stanowiło jedno z tych, które demon doskonale znał, a to
oznaczyło, że mogła spodziewać się tego, że jak jej kuzyn palnie coś wyjątkowo
głupiego (prawdopodobieństwo: sto procent), przy pierwszej okazji zostanie
wyrzucony z balkonu. To nie brzmiało dobrze, a ona miała ochotę
odpisać chłopakowi, by sobie darował i ewentualnie porozmawiał tylko z nią,
jednak i po temu nie miała okazję.
– Cholernym kochankiem? – usłyszała tuż za
plecami głos Rafaela i przez moment miała ochotę mu przyłożyć, zwłaszcza
kiedy uprzytomniła sobie, że jak gdyby nigdy nic czytał sobie jej wiadomości.
Podejrzewała, że pojęcie prywatności i tajemnicy korespondencji jedynie by
go rozbawiło, więc powstrzymała się od komentarza. – Jakież to urocze.
– Zależy z czyjej
perspektywy – rzuciła cierpko, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem
oczami. – Potem z nim porozmawiam.
Rafa uniósł
brwi.
– Dlaczego?
– przerwał jej niemalże pogodnym tonem. – Wygląda to trochę tak, jakby miał coś
ważnego… I obraża mnie – dodał, najwyraźniej usatysfakcjonowany taką
perspektywą.
Och, tak, na pewno. Nazwał cię moim „kochankiem”,
a to zdecydowanie zbyt dobitne słowo, pomyślała z przekąsem.
– Hm, niech
się zastanowię… Bo L. nie będzie zachwycony z trupa na dywanie? – zapytała
z powątpiewaniem. – Ja zresztą też. To jednak mój kuzyn – przypomniała,
chociaż ta kwestia wydawała się dość sporna; to, jak miały się relacje jej i Devile’a,
również. – Nie chcę po prostu, żebyście się znowu przy mnie kłócili, jasne?
– Tak nisko
mnie cenisz, lilan? – obruszył się
demon. Momentami sama nie była pewna, czy mówił poważnie, czy może się z nią
droczył. Szczerze powiedziawszy, chwilami miała wrażenie, że sam Rafael jeszcze
nie jest tego pewien. – Wydaje mi się, że podczas ostatniej rozmowy
wyjaśniliśmy sobie wszystko tak, jak być powinno. Nie sądzę, żeby twój kuzyn – podjął, po czym wywrócił
oczami – życzył sobie spotkania ze mną, gdyby nie miał ci czegoś ważnego do
przekazania. To tak z mojej perspektywy, więc jeśli nie wpadłaś na pomysł
na tyle głupi, jak próba ukrycia czegoś przede mną…
Nie musiał
kończyć, by w pełni pojęcia do czego w tamtej chwili zmierzał. Chyba
nigdy nie miała być w stanie pojąć tego, jak niewiele potrzebować do tego,
żeby nie tylko przekazać wszystko to, co w danej chwili myślał, jak i przy
okazji w dość subtelny sposób móc ją obrazić. Najbardziej urocze i irytujące
zarazem było w całej tej sytuacji to, że sam zainteresowany nie widział w takim
zachowaniu niczego złego, a ona nie miała pojęcia, jak najlepiej byłoby wytłumaczyć
mu kwestię czucia i tego, że słowami jednak można było kogoś zranić.
Ostatecznie
nie odezwała się nawet słowem, chcąc nie chcąc dochodząc do wniosku, że w słowach
Rafaela było bardzo dużo racji. Nie była zachwycona tym, że po raz kolejny
mogłaby znaleźć się w jednym pomieszczeniu z dwoma pożądającymi ją
mężczyznami, ale usiłowała o tym nie myśleć. W porządku, to mogło
okazać się problematyczne – bez wątpienia miało takie być – ale mimo wszystko…
Słodka bogini, daj mi cierpliwości…
Mimo
wszystko poczuła nieopisany, trudny do zignorowania niepokój, kiedy pomyślałam o tym,
czego faktycznie mógł chcieć od niej Aldero. Był przygaszony, zwłaszcza w ostatnim
czasie, odkąd Allegra straciła dziecko. Wiedziała, że to było dla niego trudne
– i że tak naprawdę o wszystko obwiniał Dimitra, bo gdyby nie
incydent z Miasta Nocy, Isabeau nigdy by się nie załamała. Sama nie czuła
się szczególnie zaskoczona całym tym systemem przyczyn i skutków, aż
nazbyt dobrze rozumiejąc, jak jedna decyzja może pociągnąć za sobą dziesiątki
kolejnych. Wolała nawet nie zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby kilka
tygodni wcześniej nie poszła szukać piłki albo za Ravenem, kiedy…
To było coś
innego od zdrady kogoś, kogo miało się za ojca, niemniej była w stanie
Aldero zrozumieć. Samo cierpienie również zaczynało jawić jej się jako coś
zrozumiałego i przerażająco wręcz bliskiego, zwłaszcza po tym, co spotkało
Elizabeth. Czuła, że dzieje się coś niedobrego – jedna zła rzecz za drugą – i że
wszystko się ze sobą łączy, ale wciąż nie potrafiła stwierdzić w jaki
sposób. Teraz z kolei działo się coś na tyle poważnego, by Al chciał się
widzieć również z Rafaelem, a to…
No cóż,
zdecydowanie nie wróżyło nic dobrego.
Odpisała,
chociaż sama nie miała pewności, czy robi dobrze. Nie czekając na jakąkolwiek
reakcję ze strony Rafaela, wysłała kuzynowi znany mu już adres apartamentowca, bynajmniej
nie zamierzając trudzić się jakimikolwiek wyjaśnieniami w kwestii tego, co
i dlaczego robiła u Lawrence’a. Zaraz po tym wybrała numer właśnie do
dziadka i – z premedytacją ignorując przy tym pytające spojrzenie
towarzyszącego jej demona – przyłożyła telefon do ucha.
– Coś
istotnego, czy skończył ci się lakier do paznokci? – usłyszała już na wstępie i aż
prychnęła, rozdrażniona takim powitaniem. To, że raz skorzystała z tego,
że był w mieście i poprosiła o to, żeby znalazł po drodze jakąś
drogerię, niczego jeszcze nie oznaczało.
– Aha, tak
– warknęła, nie mogąc się powstrzymać. – I tampony. Załatwisz to dla mnie?
– dodała przesadnie słodkim tonem.
Poczuła na
sobie zaciekawione spojrzenie Rafaela. Słodka
bogini, zapytaj mnie, czym są, a zrobię ci krzywdę!
– Jaja
sobie ze mnie robisz? – Sądząc po tonie Lawrence’a, wątpił już w nią do
tego stopnia, by brać pod uwagę każde dostępne rozwiązanie. – Zresztą nieważne.
To, że dałem ci klucze, jeszcze nie oznacza, że będę robił za twoją służkę,
więc z góry sobie ustalmy, że…
– Coś się
stało – przerwała mu zniecierpliwionym tonem. Wolała nie czekać na cały wykład
na temat swojej rzekomej niewdzięczności. – Aldero uważa, że coś ważnego. W skrócie:
byłoby dobrze, gdybyś wrócił wcześniej – wyjaśniła i nie dodając niczego więcej,
po prostu się rozłączyła.
W milczeniu
spojrzała na pociemniały wyświetlacz komórki, zanim ostatecznie westchnęła i schowała
telefon do kieszeni. Nie miała pewności, dlaczego perspektywa rozmowy z Al'em
wciąż wzbudzała w niej najgorsze przeczucia, ale nie chciała się nad tym
zastanawiać. Właściwie sama nie miała pewności, dlaczego w ogóle poprosiła
L. o towarzystwo, ale z drugiej strony… Cóż, trójkącik z dwoma
zakochanymi w niej mężczyznami zdecydowanie jej nie kręcił. Co więcej, nie
mogła zapomnieć o tym, że Lawrence się o nią troszczył i wiedział
dość, by w razie ewentualnego problemu móc coś zdziałać. To również wydało
jej się istotne, chociaż coraz bardziej niepokoiło ją to, że kolejne osoby
mogłyby wiedzieć o niej i Rafaelu. Byli już Mira, Aldero, L. i Sage;
w takim wypadku mogła już tylko czekać, aż w końcu dowiedzie się
reszta rodziny, choć tego zdecydowanie sobie nie wyobrażała.
Mamo, tato, chodzę z demonem… To nic,
że w przeszłości wymordował ileś tym istnień i dotychczas stał po
stronie złej królowej, która omal nie pozabijała was wszystkich – przy mnie się
zmienił i jest nam cudownie!, pomyślała z przekąsem i ledwo
powstrzymała histeryczny śmiech. Cała ta sytuacja zaczynała być co najmniej
niedorzeczna.
– Elena?
Uniosła
głowę, by móc spojrzeć na wciąż obserwującego ją Rafaela. Myślami wydawał się
być gdzieś daleko, chociaż bynajmniej nie sprawiał wrażenia kogoś, kto jest
jakkolwiek zmartwiony czy zaniepokojony. Uznała to za dobry znak, chociaż
zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że Rafa w zupełnie inny sposób
pojmował zagrożenie.
– Hm? –
ponagliła go, próbując ocenić, czego tak naprawdę powinna się spodziewać. Nie
lubił, kiedy zaczynała działać na własną rękę, a teraz właśnie to robiła.
– Czym jest
tampon? – wypalił tak poważnym, skupionym tonem, że przez kilka pierwszych
sekund nie dotarł do niej pełen sens jego wypowiedzi.
Do czasu.
W pierwszej
chwili aż się zapowietrzyła, gwałtownie nabierając powietrza do płuc i mimo
usilnych starań nie będąc w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, przez dłuższą chwilę naprawdę mając
ochotę coś uderzyć – albo najlepiej jego, by natychmiast oznajmił, że tylko
sobie z niej żartował. Jasna cholera, dlaczego za każdym razem musiał
robić jej coś, co…?
Wydała z siebie
sfrustrowany jęk, po czym w pośpiechu, ruszając w stronę sypialni.
Słodka bogini, o co ja prosiłam… Ach,
tak, o cierpliwość!
Cóż, przynajmniej
tymczasowo nie nadeszła.
Aldero i Lawrence
pojawili się niemalże w tym samym czasie. Sądziła, że poczuje ulgę na
widok kuzyna, to jednak nie miało miejsca, tym bardziej, że już na wstępie
chłopak ruszył w jej stronę. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno
nie tego, że jak gdyby nigdy nic – obojętny na obecność milczącego,
przyczajonego w cieniu Rafaela – doskoczy do niej, by bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
wziąć ją w ramiona. Pozwoliła mu na to, na dłuższą chwilę zamierając i wahając
nad tym, czy powinna odwzajemnić uścisk, zwłaszcza w przypadku kogoś, kto
darzył ją uczuciem o wiele silniejszym, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
– Ehm…
Aldero? – zaryzykowała, nie kryjąc zmieszania.
Sam uścisk
okazał się czymś przyjemnym i znajomym, przypominając jej o wszystkich
tych razach, kiedy faktycznie tulili się do siebie. Mimo wszystko takie
sytuacje zawsze wydawały jej się niewinne, jak chociażby podczas tych momentów,
w których układała się u jego boku na kanapie, gdy grał na gitarze.
Przepychani i złośliwości zawsze były dla niej czymś normalnym, tak jak i świadomość
przyjaźni z Al'em, niemniej teraz…
– Ach, tak.
– Chłopak odsunął się w pośpiechu, jednak nie wyglądał na szczególnie
zmieszonego. Wręcz przeciwnie: obserwowała go i widziała, że panował nad
sobą niemalże idealnie, tak nienaturalnie spokojny i poważny, że aż
zaczynała czuć się nieswojo. – A on co ma do tego wszystkiego? – wypalił już
na wstępie, wymownie spoglądając na Lawrence’a.
– Mieszkam
tutaj? – zasugerował mu uprzejmie sam zainteresowany.
Al puścił
tę uwagę mimo uszu. Już wcześniej wydawał się podchodzić do wampira z wyraźną
niechęcią i ta jedna kwestia najwyraźniej nie uległa zmianie, nawet pomimo
tego, że były pastor niejako uratował nie tylko Claire, ale również tyłki im
wszystkim.
–
Powiedziałam mu – wyjaśniła lakonicznie Elena. – Myśl sobie, co tylko chcesz,
ale musiałam. Zresztą nie o to teraz chodzi – stwierdziła, zakładając
ramiona na piersiach. – Co się stało?
– I jesteś
pewna, że mogę swobodnie mówić? – zapytał z powątpiewaniem Aldero,
najwyraźniej nie zamierzając dać za wygraną. – O Isobel i tak dalej?
Nie żebym coś sugerował, ale on niejako siedział je w sypialni, więc…
Aż syknęła,
po czym demonstracyjnym ruchem zakryła uszy dłońmi.
– Nie
interesuje mnie czyjekolwiek życie uczuciowe, może pomijając moje własne! –
oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Ufam Lawrence’owi, okej? Chciałam,
żeby tutaj był, bo jeśli to coś naprawdę ważnego, to pewnie i tak bym mu
powiedziała. Tyle w tym temacie, więc już skończ.
Prawie
natychmiast pożałowała sposobu, w jaki wypowiedziała poszczególne słowa,
ale nie dała sobie czasu na to, żeby zacząć mieć do siebie jakiekolwiek
pretensje. Była rozdrażniona, a nadmiar emocji stopniowo dawał jej się we
znaki, doprowadzając do szału. Nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna
zachowywać się przy kuzynie, a świadomość tego, że którakolwiek z dotychczasowych
przyjaźni, mogłaby wisieć na włosku, nie poprawiała Elenie nastroju. To, że
również Aldero raz po raz zachowywał się w sposób, który sprawiał, że go
nie poznawała, jedynie wszystko komplikowało.
Wszystko
się zmieniło i tego również była świadoma, zwłaszcza w chwilach
takich jak ta. Nie miała pojęcia, kiedy tak naprawdę obdarzyła Lawrence’a aż
takim zaufaniem, a tym bardziej w którym momencie jej relacje z Al'em
skomplikowały się aż do tego stopnia, ale uznała to za sprawę drugorzędną.
Wiedziała, że rozpamiętywanie czegoś, co już miało miejsce i na co
właściwie nie była w stanie wpłynąć, nie miał sensu, ale z drugiej
strony… Czasami trudno było tak po prostu zignorować coś, co dotychczas miało
dla niej aż tak wielkie znaczenie – a przyjaźń z Aldero miała, chociaż
dopiero teraz zaczynała uświadamiać sobie, jak długo na tym chłopaku polegała.
No cóż,
nadal mogła mu wierzyć. Co więcej, najwyraźniej o nią dbał, bo w innym
wypadku ani nie próbowałby utrzymywać obietnicy, ani nie nalegał na spotkanie.
– Co się
stało? – powtórzyła pytanie, tym razem na tyle łagodnie, by jakkolwiek zachęcić
go do udzielenia odpowiedzi. Nie miała ochoty na jakiekolwiek kłótnie.
Aldero
westchnął, najwyraźniej nie zamierzając ot tak ustąpić. Mogła się tego po nim
spodziewać, ale i tak coś ścisnęło ją w gardle. Nigdy nie należała do
osób cierpliwych, a kuzyn regularnie wystawiał jej nerwy na próbę, jak nic
w zupełności świadom tego, jak bardzo ją w ten sposób irytował. Ba!
Była gotowa przysiąc, że robił to specjalnie, a przynajmniej tak bywało w przeszłości,
kiedy w grę wchodziły mało istotne kwestie, a nad nią nie wisiał
wyrok śmierci, wydany przez samą matkę wampirów.
Otworzyła
usta, chcąc coś powiedzieć – albo przynajmniej na niego warknąć – jednak nie
dał jej po temu okazji. Nagle jęknął, po czym bez słowa przeszedł przez aneks, w którym
się znajdowali, by jak gdyby nigdy nic opaść na jeden z obitych skórą
foteli. Elena zawahała się, co najmniej oszołomiona, bo w tamtej chwili
Aldero wcale nie przypominał jej tego energicznego chłopaka, którego znała.
Sprawiał wrażenie zmęczonego, jakby to, co musiał znosić w ostatnim
czasie, powoli zaczynało go przerastać.
– Mama i kolejna
wizja, tak w skrócie – oznajmił, a ona poczuła się trochę tak, jakby
ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głosie.
Początkowo
nie zareagowała, bezmyślnie wpatrując się w wampira i próbując zmusić
się do jakiejkolwiek reakcji. W pokoju panowała nieprzenikniona wręcz
cisza, przez co wszyscy wokół mogli dokładnie usłyszeć przyśpieszone bicie
serca oraz płytszy niż dotychczas oddech. Nie była z siebie zadowolona z powodu
tego, że mogłaby tak po prostu okazywać słabość, ale w tamtej chwili o to
nie dbała, zresztą jak i o ewentualną zazdrość Rafaela, gdyby jednak
zdecydowała się uściskać Aldero.
– Mówimy o wizjach
wieszczki – odezwał się cicho demon, raptownie poważniejąc. Zaskoczyło ją to,
że w ogóle był w stanie zwrócić się do jej kuzyna we względnie
spokojny sposób.
–
Wieszczka… Tak ją wszyscy nazywacie. – Chłopak wzruszył ramionami, najwyraźniej
nie zamierzając rozwodzić się nad doborem słów. – Ważne jest to, że miała jedno
z tych… mniej przyjemnych widzeń i że dotyczyło właśnie Eleny –
dodał, a ją z jakiegoś powodu zmroziło.
Wiedziała,
co takiego zwykle widywała Isabeau w swoich wizjach. Co więcej, zdawała
sobie sprawę z tego, że – w przeciwieństwie do przewidywań Alice –
przepowiednie Isabeau Licavoli sprawdzały się zawsze. Biorąc pod uwagę to, że
wampirzyca zwykle kręciła się wokół śmierci, bólu i cierpienia, a nad
nią już o dłuższego czasu wisiało niebezpieczeństwo, perspektywa wskazówki
właśnie z ust Beau nie brzmiała zachęcająco.
– Tak z gwoli
ścisłości… to co właściwie znaczą „mniej przyjemne” widzenia? – odezwał się z wahaniem
Lawrence.
Elena
początkowo była przekonana, że chłopak zignoruje pytanie pastora, ot tak dla
zasady, skoro już uparł się mu nie wierzyć. Tym większym zaskoczeniem było dla
niej to, że chłopakowi już najwyraźniej było wszystko jedno z kim
rozmawia, bo bez wahania pośpieszył z wyjaśnieniami:
–
Niektórych wizji mama po prostu nie pamięta albo są tak zawiłe, że ledwo jest w stanie
je zrozumieć – powiedział i zawahał się na moment. – Przy tych najgorszych
do tego wszystkiego płacze krwią. W przypadku Eleny też tak było.
Być może
mówił coś jeszcze, ale nie potrafiła skoncentrować się na kolejnych słowach. Wszelakie
uczucia, które towarzyszyły jej przez ostatnie godziny, nagle wydały się jej
niczym istotnym. Ba! Wręcz pożałowała tego, że nie poświęciła większej uwagi
pytaniu Rafy, bo to na dłuższą metę mogło okazać się całkiem zabawne. W gruncie
rzeczy wszystko mogłoby takie być, choć po części rozpraszając i chroniąc
przed szaleństwem, które niemalże w tamtej chwili wyczuła; już od
dłuższego czasu była go bliska, z kolei teraz…
Isabeau
widziała coś niedobrego, a wszystko ostatecznie sprowadzało się właśnie do
niej – osoby, której śmieci z jakiegoś powodu pragnęła sama Isobel. To nie
mógł być przypadek, ale mimo wszystko…
– Co…? –
zaczęła, po czym odchrząknęła, bezskutecznie próbując doprowadzić drżący głos
do porządku. Musiała wziąć się w garść, ale nie potrafiła. – Co tak
naprawdę widziała Isabeau?
Wcale nie
była pewna tego, czy chciała poznać odpowiedź na to pytanie.
Aldero nie
odpowiedział, to jednak wydawało jej się zbędne. W tamtej chwili aż nazbyt
jasne stało się dla niej to, dlaczego był taki spięty i do tego stopnia
nalegał na spotkanie. Nic dziwnego, że ją przytulał, całkowicie obojętny na
Rafaela i że nawet obecność Lawrence’a nie wydała mu się aż tak
problematyczna, by jednak odmówić jakichkolwiek tłumaczeń. Z jakiego
powodu miałby przejmować się drobiazgami, skoro myślami był przy niej – oraz
tym, co najpewniej ją czekało.
Przecież to bardzo poste. Umarłam w tej
wizji, prawda?, pomyślała, bo to jedno pytanie za żadne skarby nie chciało
przejść jej przez usta. Cóż, powinna była oswoić się z tym, że może do
tego dojść, ale… nie potrafiła. Isabeau
widziała moja śmierć.
Nie, to nie
brzmiało dobrze. Wcale a wcale.
Wyczuła ruch
za plecami, ale nawet wtedy nie odezwała się nawet słowem. Chwilę później na
jej biodrach wylądowała para ciepłych dłoni; zadrżała, gdy czarne pióra musnęły
skórę na policzku, gdy Rafael lekko pochylił się do przodu.
– To się
nie stanie – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem, jakby od wypowiedzenia
jednego rozkazu faktycznie zależało to, w jaki sposób ułożą się sprawy w przyszłości.
Zaraz po
jego słowach zapanowała cisza.
Gdyby
jeszcze do tego wszystkiego zdołała uwierzyć w to, że wszystko będzie
dokładnie takie, jak powiedział…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz